- nowość
- promocja
From Bad to Cursed - ebook
From Bad to Cursed - ebook
Czarna magia, śledztwo i jego nieoczekiwany finał
Zuchwała, buntownicza Isidora Avramov jest poszukiwaczką mocnych wrażeń, biegłą w przywoływaniu demonów. Otacza ją aura seksownej, złej czarownicy, ale ma serce pełne miłości dla zwierząt. Skrycie marzy o porzuceniu rodzinnego czarodziejskiego biznesu i karierze niezależnej projektantki mody.
Kiedy podczas uroczystości poprzedzających święto Beltane ktoś używa mrocznej, niebezpiecznej magii, ofiarą staje się członkini rodziny Thornów. Podejrzenie natychmiast pada na rywalizujących z nimi Avramovów. Stając w obronie najbliższych, Issa zgadza się poprowadzić śledztwo wspólnie z Rowanem Thornem i wyjaśnić, kto rzucił straszliwą w skutkach klątwę.
Historia Thornów i Avramovów jest skomplikowana, a Rowan i Issa od lat są wrogami i szczerze się nienawidzą. Teraz jednak łączy ich wspólny cel. Podążając tropem wskazówek prowadzących do oszałamiającego finału śledztwa, odkrywają także, że tak naprawdę wcale się nie znali… i rodzi się między nimi płomienne uczucie, które z każdym dniem coraz trudniej jest ignorować.
From Bad To Cursed to opowieść, która dowodzi starej prawdy, że przeciwieństwa się przyciągają.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-931-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CHYTRA SZTUCZKA
TYM, CZEGO NIKT CI NIE MÓWI o przywoływaniu demonów, jest fakt, że czasami musisz myśleć nieszablonowo.
Powinnam to wiedzieć; od dziecka wzywałam je do swoich kręgów. Matka nawet mnie do tego zachęcała, uważając za nieco bezpieczniejszą alternatywę dla znacznie bardziej ryzykownej, rosnącej fascynacji starymi bóstwami. (Uwaga, jeśli nie chcesz, aby twoja córka zainteresowała się groźniejszymi chtonicznymi bytami, jeszcze zanim nauczy się jeździć na rowerze, może nie czytaj jej Lovecrafta na dobranoc. Wydaje się to dość oczywiste, prawda?).
Księgi rozwodzą się nad tym, że przywoływanie powinno być czynnością ograniczoną normami i regułami – i zwykle tak bywa, jeśli wiesz, co dla ciebie dobre. Prawda jest taka, że jeśli podejmiesz rozsądne środki ostrożności, nie jest to tak niebezpieczne, jak ludzie myślą. No i ten przypływ adrenaliny – demony są piekielnie interesujące (gra słów zamierzona). Czasami mają ochotę zdradzić pikantne sekrety lub starożytne zaklęcia, jakich nie znajdziesz nawet w najstarszych, najbardziej zakurzonych grymuarach. Innym razem są tak olśniewające, że ich widok łamie ci serce, albo tak przerażające, że nawet szybki rzut oka, zanim je przepędzisz, wystarczy, by pozostawić cię bez tchu, z sercem tłukącym się w piersi i krwią wrzącą w żyłach, podczas gdy ciarki przechodzą po całej skórze.
Cholera, nawet jeśli zachowujesz ostrożność, nie ma nic lepszego niż przywołanie demona, aby poczuć, że żyjesz.
Oczywiście zawsze się zdarza, że nawet taka profesjonalistka jak ja trochę to spieprzy.
Jak zwykle wyznaczyłam mój krąg przywołania w labiryncie przyziemia The Bitters, w chłodnym, przepastnym pomieszczeniu, które początkowo było trzecią piwnicą z winami Eleny – bo kto dziś radzi sobie tylko z jedną, z pewnością nie moja matka – a teraz pełniło także funkcję mojej demonicznej kryjówki. Żadnych okien, zatęchłe powietrze pachnące wielowiekowym kamieniem i starym bordeaux, kinkiety o magicznym świetle rzucające drżące cienie na ściany; idealna atmosfera na takie czary. Zaklęcie przywołujące już wzbierało we mnie jak burza, a ochronne amulety jarzyły się na mojej piersi. Wszystko wydawało się takie, jakie być powinno, wszystkie systemy działały.
Ale gdy tylko Malachus zaczął się wyłaniać, poczułam w brzuchu ukłucie zła, niepokojącą, instynktowną świadomość, że coś jest nie tak.
Według mojej wiedzy Malachus powinien objawiać się jako muskularny reptiliański koleś, na maksa bezmyślny macho. Typ przeważnie nieszkodliwego demona, który szczekał znacznie groźniej, niż gryzł. Od jakiegoś czasu żadnego nie przywoływałam, więc dzisiejszy wieczór miał być tylko ćwiczeniem, żeby wrócić do formy po krótkiej przerwie.
Sylwetka formująca się w moim kręgu była jednak bez wątpienia kobieca, klęcząca i odwrócona do mnie plecami, o absurdalnym stosunku talii do bioder, który zawstydziłby nawet Cardi B. Pasma włosów, czarnych i lśniących jak woda w blasku księżyca, wiły się wokół jeszcze czarniejszych skrzydeł zgrabnie złożonych na jej plecach. Widziałam, jak ich delikatny, postrzępiony zarys, niczym na jednym z moich szkiców, wypełnia się niewyraźną sugestią piór, po czym wystrzela trójwymiarową obfitością gęstego czarnego puchu. A zapach, który rozszedł się w piwnicy, okazał się nie zwykłą, obrzydliwą wonią siarki, ale czymś słodszym, bardziej eleganckim i przenikliwym. Może był to jaśmin z subtelną nutą paczuli. Ten rodzaj zniewalających perfum, który sprawia, że chcesz za kimś chodzić, zachwycając się wylewnie, dopóki ci nie powie, czym pachnie.
Kiedy spojrzała na mnie przez ramię wielkimi oczami w kolorze płynnego złota, zaschło mi w ustach. Nie mogłam być pewna, nigdy wcześniej żadnego nie widziałam – nie było ich zbyt wiele – ale moim zdaniem z pewnością wyglądała jak jeden z byłych serafinów.
Pieprzony upadły anioł wylądował w mojej piwnicy.
– Och, na zimne cycki Hekate – wyszeptałam do siebie. Serce zabiło mi mocniej, a w żołądku narastał dreszcz podniecenia. – To strasznie popierdolone.
Czytałam, że upadłe były wybuchowe, niezwykle przebiegłe i bardzo potężne – dokładnie ten rodzaj nieprzewidywalnych demonów, z którymi z reguły nie zadzieram. Ale i tak tu była, co oznaczało, że wszystko kompletnie wymknie się spod kontroli.
Odwróciła się do mnie jednym błyskawicznym ruchem, wciąż klęcząc, z delikatnymi, drobnymi dłońmi złożonymi skromnie na kolanach. Palce miała zakończone groźnymi czarnymi szponami, a knykcie pokryte opalizującymi łuskami. Przekrzywiła głowę, przyglądając mi się z chytrą intensywnością, spomiędzy jej pełnych warg wystawał czubek różowego, rozwidlonego języka. Potem uśmiechnęła się do mnie, szeroko i dziko, błyskając długimi onyksowymi kłami i siekaczami.
Muszę powiedzieć, że w czarnych zębach jest coś denerwującego, zwłaszcza w tak ostrych jak te jej. Zaczynałam podejrzewać, że inaczej niż w przypadku prawdziwego Malachusa – gdziekolwiek, do cholery, był – demoniczne ugryzienie tej laski może być o wiele gorsze niż jej szczekanie.
W mojej piersi wykwitł czysty strach, który spłynął gwałtownie do czubków palców u rąk i nóg niczym spadająca gwiazda. Niestety goniąca za dreszczykiem emocji część mojego mózgu, która często w takich chwilach przejmowała kontrolę, wręcz się tym rozkoszowała. Zatem nie wyciągnę z tej sytuacji żadnej lekcji, pomyślałam sobie. Nic dziwnego, nigdy nie byłam w tym zbyt dobra.
– Złe wieści! – rzekł radośnie demon. Jego głos był skrzyżowaniem aksamitnego mruczenia i jakiegoś gigantycznego gongu, w który uderzono dokładnie między moimi uszami. Zaciskając zęby, z trudem zdołałam nie chwycić się za głowę. Jeśli chodzi o demony, okazanie słabości jest najgorszą rzeczą, jaką możesz zrobić. – Komu służysz?
Jej powitalne słowa odrobinę rozładowały napięcie. Demony zawsze zaczynają od „złych wieści”. To coś, co uchodzi u nich za dobre maniery, część etykiety, której muszą przestrzegać.
Wyprostowałam się, przybierając władczy wyraz twarzy, wzorowany na mimice mojej matki, i z całych sił starając się nie wyglądać na tak wstrząśniętą, jak się czułam. Kiedy mamy do czynienia z podejrzanymi istotami z zaświatów, przywdzianie maski wiedźmy twardzielki to zwykle co najmniej połowa sukcesu.
– Służę mojej bogini, moim przodkom, a przede wszystkim sobie – odparłam. To była tradycyjna odpowiedź przywołujących z rodu Avramovów. Nie wiem, co mówią wtedy Blackmoore’owie, Thornowie czy Harlowowie – w bardzo mało prawdopodobnym przypadku, gdyby wiedźma z jednej z pozostałych czarodziejskich rodzin Thistle Grove miała kiedykolwiek powód drażnić się z demonem – ale postawiłabym na jakąś tandetną gadkę o służbie najwyższemu dobru, światłu pokonującemu ciemność czy czymkolwiek innym, co stanowi wzruszający wstęp. Avramovowie nie kupują żadnej z tych uproszczonych binarnych bzdur o opozycji dobra i zła. Jako najwięksi pragmatycy, to szarość zawsze uznajemy za swoją.
Problem polegał na tym, że teraz nadszedł moment, w którym powinnam powiązać tę istotę z jej prawdziwym imieniem. Co uznałam za sprytną sztuczkę, zważywszy na to, że prawie na pewno nie miałam do czynienia z prawdziwym Malachusem.
– A ty, Malachusie Azaranthinaelu, pojawiasz się na moje życzenie i rozkaz – dodałam, krzyżując palce za plecami. Hej, warto spróbować; może wiedza tajemna całkowicie się myliła w sprawie wyglądu Malachusa. – Co oznacza, że musisz być posłuszny… i natychmiast zniknąć!
– Godne podziwu! – zanucił demon z kolejnym okropnym, mrożącym krew w żyłach uśmiechem. W mgnieniu oka istota podniosła się na nogi, naga i głupio piękna, z zasłoną czarnych, jedwabistych włosów udrapowaną na wydatnych krągłościach i długich, gładkich kończynach. Jej skóra jaśniała niczym papierowy lampion, jakby rozświetlona od wewnątrz. Szkoda, że tak źle zaczęłyśmy znajomość; prawdopodobnie znała kilka rewelacyjnych wskazówek dotyczących pielęgnacji urody. – Gdybym rzeczywiście była Malachusem Azaranthinaelem.
– Jeśli nim nie jesteś, dlaczego pojawiasz się zamiast niego? – zapytałam stanowczo, próbując wdrożyć ostatni fragment protokołu, zanim ten już i tak niekontrolowany pociąg kompletnie się wykolei. Demony nie powinny być zdolne do naginania zasad w ten sposób; kiedy przywołasz któregoś jego prawdziwym imieniem, to, co nazwiesz, ma być tym, co otrzymasz.
– Ponieważ tak się składa, że żaden Malachus nie istnieje – powiedziała, wciąż szczerząc się w przepastnym uśmiechu. W jej złotych oczach tańczyły najprawdziwsze płomienie. Widok niczym z tuzinkowej kreskówki, ale z pewnością nie czułam się zwyczajnie, kiedy ta czeluść gapiła mi się prosto w twarz. Dreszcz przebiegł mnie pod skórą, wpełzając do kolan – to był ten rodzaj szarpiących nerwy wrażeń, dla których żyłam, i powód, by w ogóle popełniać takie lekkomyślne błazeństwa jak to. – Jestem i zawsze byłam tylko ja… A kłamstwa o Malachusie opowiadam, żeby kusić takich ciemnych, małych mówców śmierci jak ty do wzywania mnie i uwalniania.
Próbowałam nie brać tego, że nazwano mnie ciemniaczką, zbyt osobiście, ale nie udało mi się – szczerze mówiąc, miała rację.
Księgi mówią, że demonom łatwiej jest kłamać niż oddychać. Wyglądało na to, że ta wymyśliła pozornie nieszkodliwego demona jako przynętę, umieściła jego imię w tradycyjnych przekazach, żeby mogły je znaleźć takie łatwowierne dupki jak ja, a następnie powiązała jego wezwanie ze sobą, jak jeden z tych szpetnych diabłów morskich, które wabią niczego niepodejrzewające ofiary. Wszystko to oznaczało, że kiedy odpowie na wezwanie Malachusa, zostanie ściągnięta na ziemię.
Cholera, pomyślałam z niechętnym podziwem, dobrze rozegrane. Demony były oszustami aż do szpiku swoich kruchych, czarnych kości, a ten nabrał mnie kompletnie i bezdyskusyjnie.
– Chytra sztuczka – przyznałam, skłaniając lekko głowę i podejmując ostatnie ryzyko. Zdziwilibyście się, jak próżne są niektóre z tych podstępnych skurwieli i jak łatwo dają się nabrać na odpowiednie pochlebstwo. – A kiedy mnie zapytają, w czyją sprytną pułapkę wpadłam, jakie straszne imię wypowiem?
Przewróciła wielkimi oczami, a usta jak pączek róży zacisnęła z pogardliwą irytacją, jakby mówiła: „Nieźle, wiedźmo, ale gdy następnym razem będziesz próbowała mnie zwieść, może wstań rano trochę wcześniej, co?”.
– Moje prawdziwe imię znam tylko ja, ale możesz mnie nazywać… – W mgnieniu oka pojawiła się na samym skraju kręgu, z jedną kościstą stopą uniesioną, jakby chciała go przekroczyć. – Davarą Łamaczką Kręgów.
Nieco dosłowne? Być może. Złowrogie jak cholera? Bez wątpienia.
Nie tracąc optymizmu, w ramach eksperymentu podniosłam ręce i rzuciłam na nią zaklęcie wygnania, szepcząc je pod nosem – a za nim kolejne i kolejne, całą ich masę. Pozostała niezachwianie cielesna, jej czarny jak atrament uśmiech tylko się poszerzał, a gładka postać nawet nie drgnęła.
– Oooch, zgubne zaklęcie wygnania Baby-Jagi, jak uroczo! – zapiszczała, otwierając szeroko oczy. – Nie widziałam tego od wieków!
Naparła na linię graniczną, a powietrze wokół niej falowało jak miraż. Piwnica zadrżała od samej siły jej ataku, a z kręgu promieniście rozchodziły się drobne fale uderzeniowe, gdy jej wola atakowała moją barierę, sprawdzając swoją moc. Pęk ochronnych amuletów zaczął teraz parzyć mnie w klatkę piersiową, ale nawet moje niezawodne runy okazały się zdecydowanie za słabe. Nie zdołałyby uchronić mojej duszy przed pożarciem przez coś jej kalibru, gdyby dała radę się uwolnić.
Potknęłam się, ledwie utrzymując równowagę, serce biło mi dwa razy szybciej niż zwykle, a w żyłach płynęła czysta adrenalina. Jeśli demon mnie pokona, stratuje całe Thistle Grove, zanim ktoś inny – prawdopodobnie, cholera, moja matka – zdoła zamknąć go i wygnać. Wtedy nigdy nie przeżyłabym upokorzenia, że nie potrafiłam poradzić sobie z własnymi demonicznymi sprawami, nie mówiąc już o karze, jaką trybunał uznałby za stosowne na mnie nałożyć.
To znaczy, gdybym żyła na tyle długo, aby się martwić takimi rzeczami.
– Nie dziś, suko – mruknęłam pod nosem. Moje myśli wirowały, gdy podjęłam szybką decyzję, a wszystkie końcówki nerwów płonęły i trzeszczały jak lont. – Źle trafiłaś.
Ułożyłam palce do innego rodzaju zaklęcia, opary czerni sączyły się z moich opuszek i gromadziły wokół dłoni. Nigdy tak naprawdę nie przywykniesz do dotyku ektoplazmy, nawet po latach zajmowania się nią. Jej lepkie zimno przylegało jak obrzydliwa druga skóra. Ale sama magia we mnie wydawała mi się dzika i wspaniała, jak strumień rtęci płynący w górę po kręgosłupie i wirujący w głowie – najlepsze uczucie na świecie.
I wtedy, w odpowiedzi na moje wezwanie, pośpiesznie napłynęła fala duchów.
Demon zamrugał, nagle zdezorientowany, gdy przepychające się zjawy, które nazywały The Bitters swoim domem, jedna po drugiej zaczęły materializować się wokół niego. Jeśli wziąć pod uwagę, że nieruchomość moich przodków liczyła ponad trzysta lat i była przy tym imponująco nawiedzona, mieszkało ich tu wiele. Mgliste formy w odcieniach szarości, postrzępione i prawie przezroczyste, ciągnęły za sobą niewyraźne kończyny i wijące się włosy, napierając na siebie jak tłum tańczący pod sceną.
Na początku emanowały jedynie zakłopotaną irytacją, ponieważ zostały brutalnie odciągnięte od spraw, którymi się zajmowały, zanim je wezwałam. Potem zauważyły Davarę Łamaczkę Kręgów, wciąż stojącą na skraju mojego kręgu, z drobną zmarszczką niepokoju na gładkim czole.
Ich rozdrażnione buczenie nagle zmieniło się w pomruk niezadowolenia, który bardzo szybko eskalował, stając się mrożącym krew w żyłach zawodzeniem, które można opisać jedynie słowem „upiorne”.
Kręgi przywoływania są jednokierunkową barierą mającą zatrzymać rzeczy w środku, a nie na zewnątrz. Natomiast duchy niespokojnych zmarłych mają to do siebie, że są z natury terytorialne, wrogo nastawione do intruzów na ich terenie. Domyśliłam się, że intruz taki jak Davara, który należał do tego świata jeszcze mniej niż one, zostałby odebrany jako krańcowa prowokacja. I pomimo ogromnej różnicy mocy między demonem najwyższego poziomu a gromadą niezdyscyplinowanych zjaw stawiałam na siłę liczebną, jak wtedy, gdy rozjuszony rój mrówek może powalić słonia.
Gdy tłum cieni rzucił się na Davarę i ją otoczył, a ze środka kręgu rozległ się ryk bólu i wściekłości, przekonałam się, że w obu przypadkach miałam rację.
Potem wrzask nagle ucichł w ogromnym rozbłysku szkarłatnego światła, gdy demon w końcu uznał tę ziemską wyprawę za zakończoną. Najwyraźniej perspektywa pożerania duszy wiedźmy i siania spustoszenia w małym miasteczku nie była warta pokąsania na (nie)śmierć przez rozwścieczoną widmową hordę.
– Haaa! – zakrzyknęłam radośnie, zwycięsko wymachując pięścią, gdy światło zniknęło, a jego jasne powidoki wciąż pojawiały się w moim polu widzenia. – Właśnie tak się to robi, skurwysyny!
Tłum widm zwolnił w szaleńczym wirowaniu i zawisł tuż nad pokrytymi kurzem kamieniami. Potem zjawy odwróciły się, żeby świecące kratery swoich oczu utkwić we mnie – czyli aroganckiej rozrabiaczce, która ściągnęła je tutaj wbrew ich woli.
– Ja pierdolę – jęknęłam, a granat pod moją szyją pulsował, gdy zgięłam palce. – No dobra. Idziemy stąd.2
ZA MAŁO SERCA
NIE MÓWIĘ, że zgadzam się z ciotką Eleną, bo byłoby to nielojalne z mojej strony – powiedziała Letha, obchodząc bokiem włochatą animatroniczną tarantulę, która wyskoczyła na nią z sykiem z ciemnego korytarza prowadzącego do pokoju nastoletniej wiedźmy. – Ale załóżmy, tylko hipotetycznie, że dla zabawy zamieniłabyś mój dom w gniazdo poltergeista. Ja też mogłabym traktować cię trochę ostro przez jakiś czas.
Moja kuzynka miała na myśli utrzymujące się psychiczne skutki zaimprowizowanego przeze mnie wygnania. Całą noc zajęło mi poskromienie mojej milicji duchów, ale nawet wtedy rozwiązanie problemu było tylko tymczasowe. Ponad dwa tygodnie później w sufit nadal wbijały się noże, cieniste postacie unosiły się nad nami, gdy spaliśmy, a drzwi otwierały się i zamykały w synkopowanym rytmie, który miał doprowadzać nas wszystkich do szaleństwa. Nie wspominając o tym, jak lustra przekształcały twoje odbicie w maskę z horroru _Krzyk_, kiedy próbowałaś nałożyć pieprzony tusz do rzęs. Rodzaj odjechanego cholerstwa, które naprawdę załazi ci za skórę.
Przestraszyło to śmiertelnie również moje trzy koty, nie wspominając o zeberkach, z powodu których czułam się najbardziej winna. Może to tylko moja wyobraźnia, ale nawet jeżyca Elphaba wydała mi się trochę nerwowa, nie do końca wyluzowana i łagodna, jak zwykle była.
Dość powiedzieć, że od tego czasu stosunki między mną a Eleną stały się… napięte.
– Fakt, że przedstawiasz to jako hipotezę, nie sprawia, że jest mniej nielojalne – poinformowałam kuzynkę, przywołując magiczne światło, aby zawisło nad moją dłonią, dzięki czemu nie musiałyśmy wymacywać drogi w ciemności. Postaraliśmy się, żeby cała przestrzeń nawiedzonego domu – zmodernizowanego magazynu przylegającego do Arcane Emporium, ogromnego supermarketu z artykułami okultystycznymi należącego do naszej rodziny – była chroniona zaklęciem zapomnienia, które spowijało Thistle Grove. Każdy normals, gość lub członek obsady naszego show, któremu zdarzyło się zobaczyć moje czary, zapominał o tym w ciągu kilku minut. – Poza tym to nie było dla zabawy. Musiałam jakoś pozbyć się demona, prawda? Nawet Elena nie jest aż taką agentką chaosu, żeby cieszyć się, że wypuściłam pradawne, wielkie zło na świat śmiertelników.
– Wielkie zło, które przywołałaś, Issa – zauważyła Letha z irytującą logiką. – Dla wspomnianej zabawy.
– Okej, masz rację. I naprawdę żałuję, że Davara nie porozmawiała ze mną przez chwilę, zanim spróbowała wyrwać się z kręgu – dodałam ponuro. – Miałam tyle pilnych pytań. Na przykład o to, czy demony najwyższego poziomu z natury mają taką gładką skórę, czy może ona ją jakoś nawilża, łzami potępionych albo czymś? Czy wszystkie pachną dziwnie fantastycznie, czy tylko ona? Rzeczy, których nie ma w księgach.
Letha posłała mi urażone spojrzenie.
– Tak, o to wszystko… Jak to możliwe, że mnie nie zaprosiłaś, żebym cię asekurowała? Davara Łamaczka Kręgów brzmi jak przekąska. I może mogłabym pomóc, zanim sprawy tak bardzo wymknęły się spod kontroli.
Przepraszająco ścisnęłam ramię Lethy, gdy przeszłyśmy do następnej sali, a potem odciągnęłam ją na bok, gdy zalana łzami królowa balu w marszczonej sukni z tafty w kolorze fuksji prawie na nas wpadła, uciekając przed królem balu z piłą mechaniczną w ręce i rozczochranymi, pierzastymi włosami. Grupa rzeczywistych gości, przystanąwszy przy stole z rozrzuconymi odciętymi dłońmi, bukiecikami na rękę i misą z rżniętego szkła, w której bulgotał „zatruty” poncz, krzyknęła z przerażenia, po czym zaczęła histerycznie chichotać.
Gdy król balu przebiegł obok nas, mamrocząc do siebie, krytycznym okiem oceniłam jego podarty, bladoniebieski smoking i zakrwawione converse’y. Stylowo diabelski, oczywiście, ale też trochę nijaki w sposób, którego nie potrafiłam do końca określić.
– Wierz mi, była po zbyt nikczemnej stronie diabelskiej seksowności – zapewniłam Lethę. – Nawet jak na twoje standardy.
– Cóż, mogła być skrajnym przypadkiem. A teraz już nigdy się nie dowiemy, prawda? – Letha spojrzała na mnie złowrogo kątem oka, co, biorąc pod uwagę, jak duże i ciemne są jej oczy o ciężkich powiekach, było wyjątkowo złowrogie. – Ponieważ nie zostałam zaproszona.
– Przykro mi, aniołku. Minęła ledwie minuta, od kiedy ją przywołałam i… nie wiem. Chciałam to zrobić sama, trochę rozładować emocje. Spróbować odzyskać formę.
Letha niechętnie skinęła głową, a jej chłodny wyraz twarzy nieco złagodniał. Wiedziała, że ostatnio byłam w niewyraźnym nastroju, chociaż jeszcze mnie o to nie dopytywała. Moja najlepsza przyjaciółka i kuzynka nie należała do milutkich stworzeń, ale była solidną jak skała, niezwykle lojalną osobą, jaką zawsze chciałoby się mieć za sobą. Rozsądnie byłoby nie psuć sobie z nią relacji, bo ten głaz w prawdziwie syzyfowy sposób może stoczyć się po zboczu i cię zmiażdżyć. Ale kiedy zajdzie taka potrzeba, możesz się na niej oprzeć całym ciężarem ciała i mieć pewność, że nie drgnie ani na milimetr.
– Okej, więc tym razem ci daruję – oznajmiła. – Ale jeśli ominie mnie kolejna demoniczna katastrofa, padną ostre słowa. Możesz być tego pewna.
– Zrozumiałam. A co o tym myślisz? – zapytałam, przyglądając się morderczemu balowi maturalnemu trwającemu wokół nas. Wysoko w górze z odsłoniętych rur powiewały podarte transparenty, ironicznie życząc klasie rocznika ’83 szczęśliwego życia. Podczas gdy król balu gonił królową, pogrążone w nieświadomości pary, w różnym stopniu pokryte krwią, kołysały się leniwie w rytm fałszywych dźwięków powolnego, makabrycznego coveru _Sweet Caroline_. Scenografia Lethy była jak zawsze nienaganna, dopracowana w szczegółach i maksymalnie przerażająca; moja zastępczyni miała doskonałe wyczucie, jeśli chodzi o podnoszenie efemeryd horroru do rangi sztuki. – Czy to nadal działa? Po sześciu miesiącach?
Jako dyrektor artystyczna nawiedzonego domu w Emporium byłam odpowiedzialna za wszystko, od projektowania kostiumów po zatrudnienie członków obsady, a ta historia była moim pomysłem. Podstawowym założeniem było to, że nastoletnia wiedźma, która właśnie zyskiwała władzę, została odtrącona przez króla balu / rozgrywającego futbolistę / popularnego kompletnego dupka. Kierowana wściekłością, rzuciła zaklęcie żądzy krwi na całe miasto, które ją poniżyło, i zmieniła wszystkich w mordercze potwory. Coś w rodzaju _Szkoły czarownic_ w połączeniu z _Carrie_ i z niespodziewanymi zwrotami akcji – i znacznie mniejszą ilością krwi menstruacyjnej, bo, fuj, nie, dziękuję.
Pozostałe elementy scenografii obejmowały sypialnię nastoletniej wiedźmy (wraz z krwawym pentagramem, czarnymi świecami i ofiarą z ludzi – wszystkimi tandetnymi akcesoriami, których prawdziwa wiedźma nigdy by nie użyła), salę lekcyjną, w której nauczyciel chemii o morderczych skłonnościach terroryzował uczniów, przedszkole pełne wpadających w amok wrednych maluchów i ćwiczenia cheerleaderek, które przebiegły fatalnie.
– Myślę, że się udało – odpowiedziała Letha, kiwnąwszy głową, co poruszyło gładki welon jej różowo-fioletowo-czarnych włosów. Dzięki swojej japońskiej mamie miała ten rodzaj lśniących, jedwabistych włosów, które pragnęłam zyskać jako nastolatka, stosując zbyt wiele produktów i wyszukane metody prostowania, zanim po dwudziestce porzuciłam to marzenie. – Tematycznie spójne, ale wystarczająco różnorodne, aby utrzymać ich w napięciu. Żywa paleta barw, interesujący dźwięk, mokra robota porządna, ale nie przesadzona. Bez wątpienia ogromny postęp w porównaniu z cyrkiem potępionych.
Zmarszczyłam brwi, chwytając zębami knykieć.
– Nie myślisz, że to wszystko wydaje się tylko trochę… bez polotu?
– Bez polotu? – Spojrzała na scenę rozpoczynającą się przy stole z ponczem i na nastoletnią wiedźmę rechoczącą nad cheerleaderką w śmiertelnych drgawkach, bo się nim zatruła. – No wiesz, to trochę slapstick, oczywiście, ale jest częścią zabawy. Wygląda na to, że turyści są zafascynowani.
– Chyba tak. – Przygryzłam wnętrze policzka, próbując zrozumieć, jakiego integralnego elementu mogło mi tu brakować. – Narracja wydaje mi się trochę nudna, to wszystko. Jakby było w tym za mało serca.
Letha przechyliła głowę, rzucając mi zdezorientowane spojrzenie.
– Jeśli nie rozumiesz tego dosłownie – fakt, w programie nie ma obecnie żadnych krwawych komór sercowych – to naprawdę nie nadążam, Iss. Jak dotąd jest to jedna z naszych najbardziej wyszukanych scen. Recenzje też to potwierdzają. Niezależnie od tego, co zrobimy później, mądrze byłoby utrzymać podobny kierunek.
Miała rację. Zauważyliśmy znaczny wzrost sprzedaży biletów w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, z nawiedzonego domu osiągnęliśmy znacznie większy dochód niż w ciągu ostatnich lat. Częściowo dzięki temu, że odkąd Emmy Harlow zdobyła Wieniec Zwyciężczyni Turnieju podczas ostatniego Samhain, magia miasta nie faworyzowała już wyłącznie Blackmoore’ów – najbogatszej i najpotężniejszej magicznej rodziny Thistle Grove, a także naszych głównych konkurentów w dziedzinie immersyjnej rozrywki. W rezultacie reszta z nas w końcu znów dostała swój należny kawałek turystycznego tortu. A teraz, gdy nadeszła wiosna, rozważaliśmy przeprojektowanie przedstawienia z okazji zbliżającego się Festiwalu Kwiatowego Księżyca, organizowanego w mieście w związku z Beltane, pogańskim świętem, które, oprócz Halloween, zwykle przyciągało najwięcej turystów.
Powinnam być podekscytowana rozpoczęciem modernizacji. Był czas, kiedy niczego nie kochałam bardziej niż tworzenia nowego horroru, zwłaszcza kostiumów dla obsady. Często tygodniami bywałam pochłonięta projektowaniem. Nawet śniłam o szkicach, ich płynnych liniach i pulsujących kolorach przeplatających się z falami delta mojego mózgu, gdy podczas snu wszywały się w zwiewne stroje.
Zarządzanie nawiedzonym domem było moją codzienną pracą, ale przez długi czas również projektowanie tych kostiumów sprawiało mi radość.
Może prawdziwym problemem nie było to, że w _Morderczym balu maturalnym z okrutnych lat osiemdziesiątych_ brakowało serca; może rzecz polegała na tym, że ja już tego wszystkiego nie czułam. Teraz miałam wyrzuty sumienia, że nawet nie zebrałam się na odwagę, żeby zwierzyć się Lecie, która poza tym wiedziała wszystko, co warto wiedzieć o moim życiu, odkąd byłyśmy koszmarnymi dzieciakami.
– Chyba będę musiała omówić to z Eleną – powiedziałam, powstrzymując odruchowy grymas. Zaraz po tym przeglądzie miałam z nią zaplanowane sprawozdanie i planowanie w Emporium. Stwierdzenie, że nie cieszyłam się na rozmowę z matką, zwłaszcza jako matriarchinią rodu Avramovów, było głębokim niedopowiedzeniem. – Ostatecznie to jej decyzja. Może będzie chciała utrzymać udany show przez kolejny sezon, co ułatwi nam zadanie.
Letha zatrzymała się tak gwałtownie, że zderzyła się z nią jedna z upiornie tańczących par. Posłała im spojrzenie tak intensywne i onieśmielające, że pospiesznie oddalili się chyłkiem, porzucając pomysł wciągnięcia jej na scenę. Może rozpoznali w niej jedną ze swoich szefowych, a może była to po prostu potężna energia Koziorożca, którą emanowała. Pomimo swoich delikatnych rysów i ogólnie pastelowo-gotyckiego stylu Letha wywierała na ludziach takie wrażenie, jak jedna z tych wspaniałych tropikalnych żab, które pięknymi kolorami faktycznie sygnalizują, że są niebezpieczne.
– Co z tobą, Iss? – zapytała, odwracając się do mnie. – Wiem, że przechodzisz coś… już od jakiegoś czasu. Wiem też, że nie chciałaś o tym rozmawiać, a ja szanowałam twoją przestrzeń jako wyjątkowa osoba, którą jestem, z czym chyba możemy się zgodzić. Ale właśnie zbliżamy się do granic mojej cierpliwości.
– Letha, daj spokój. To nic aż tak poważnego.
– Czyżby? Bo od miesięcy łazisz jak jakiś marny klon dawnej siebie. Serio? Nagle nie czujesz Morderczego balu z lat osiemdziesiątych? Nie chcesz wymyślać nowych, świetnych sposobów straszenia turystów?
– A może po prostu jestem zmęczona? – powiedziałam nieśmiało. – Może na coś zachorowałam?
Jej ciemne oczy zwęziły się pod skrzydłami powiek pokrytych metalicznym cieniem.
– Isidoro Avramov, zaczynam myśleć, że porwano twoje ciało. Czy mówimy tu o zdumiewająco kiepskim, demonicznym pasażerze? Bo przyznam, że przyszło mi do głowy profilaktyczne wygnanie.
Zachichotałam wbrew sobie na myśl, że Letha będzie próbowała po cichu zorganizować mi egzorcyzm niczym najgorszą na świecie imprezę niespodziankę.
– To nadal ja, przysięgam na moją duszę wiedźmy – zapewniłam Lethę, biorąc ją pod ramię i ciągnąc do wyjścia. – Czy gdybym to nie była ja, wiedziałabym, żeby zaproponować ci na przeprosiny upiorną ‘ritę w Shamrock Cauldron dzisiaj wieczorem? Z dodatkowymi marynowanymi papryczkami jalapeño?
– Niech będą dwie ‘rity i kilka szotów cazadores – mruknęła, niechętnie dając się pociągnąć do przodu. – I lepiej, żeby to wszystko towarzyszyło szczegółowemu opisowi tego, co się z tobą dzieje.
– Jeśli nie dziś wieczorem, to wkrótce, obiecuję. – Pojednawczo uścisnęłam jej ramię. – A tak przy okazji, to naprawdę słodkie, że kochasz mnie na tyle, żeby na moją cześć urządzić niespodziankę w postaci wygnania.
– Nie pochlebiaj sobie, kuzynko. – Kącik jej ust drgnął w sugestii uśmiechu. – To tylko dlatego, że mogę umrzeć z nudów, jeśli szybko nie odzyskam dawnej ciebie.
Co za kłamczucha. Pod tą fasadą nonszalancji Letha troszczyła się o swoich bliskich z niezrównaną zaciekłością, nawet jak na osobę z rodu Avramovów – a powiedzenie „Krew jest gęstsza od wody” równie dobrze mogłoby być nieoficjalnym mottem naszej rodziny (oficjalne credo Avramovów brzmi: „Nie łamiemy się ani nie uginamy”). Wiedziałam, że naprawdę się o mnie martwi, a może nawet przez to, że nie potrafiłam się zmusić do otwarcia się przed swoją najlepszą przyjaciółką i kuzynką w kwestii tego, co się naprawdę dzieje, poczułam się jeszcze gorzej.
I na dodatek jeszcze bardziej jak zdrajczyni.
– Niemniej… – powiedziałam, pozwoliwszy jej na mnie naskoczyć. Przynajmniej tyle jej byłam winna, biorąc pod uwagę ogrom wszystkiego, co ukrywałam. – Liczy się zamiar. I wiesz, że demoniczna gadka zawsze była moim językiem miłości.3
PRZYTULNE JAK KAFTAN BEZPIECZEŃSTWA
ARCANE EMPORIUM PRZYNAJMNIEJ nadal pachniało domem. Gdy weszłam do środka, owionęła mnie słodka woń kadzidła i topniejącego wosku. Kadzidło, mirra, szałwia i drzewo sandałowe płonęły jednocześnie, tworząc pachnące kłęby dymu, które unosiły się w powietrzu niczym oddech smoka. W ogromnym showroomie supermarketu, który młodsze pokolenie czule nazywało wiedźmińskim Walmartem – wyłącznie między nami, chyba że ktoś chciał zobaczyć, jak Elena wybucha, rzucając oczami zły urok – sprzedawano wszystko, od zapasów zaklęć po upiorne dekoracje. W pojemnikach rozmieszczonych wzdłuż centralnego przejścia migotały kryształy, a po obu jego stronach ciągnęły się alejki regałów i gablot. Były w nich miotły, laski i różdżki; kadzielnice, pęki ziół do okadzania i wielokolorowe świece; wahadła, kule do przepowiadania przyszłości, lustra i talie kart tarota; szaty, sukienki i biżuteria inspirowana okultyzmem.
W górze wiązki suszących się ziół zwisały z grubo ciosanych krokwi, w stylu „wiejski klimat, ale masywna bryła”, o który chodziło Elenie, gdy prawie trzydzieści lat temu budowano ten sklep. Całą ścianę poświęcono Aptece Avramovów, a na jej półkach stały zakorkowane słoje z mlecznozielonego szkła. Mieliśmy nawet własną linię kosmetyków „nasyconych czarami” – czarodziejskie serum, kule do kąpieli świecące w ciemności i tego rodzaju urocze badziewie.
Większość z tych przedmiotów była wykonana przez Avramovów, więc mogliśmy twierdzić, że nasze towary są nie tylko rzemieślnicze i lokalne, ale także ręcznie robione przez prawdziwe czarownice. Oczywiście to wszystko na niewiele zdałoby się klientowi, gdyby nie miał własnej magii, z którą mógłby pracować, ale przynajmniej odsyłaliśmy turystów do domu z naprawdę pięknymi przedmiotami kolekcjonerskimi.
Szłam powoli w głąb magazynu między półkami z towarem, zatrzymując się, by zanurzyć dłoń w jednej z chłodnych stert obsydianu, potrzeć aksamitny brzeg szaty i próbując przywołać radość, którą kiedyś tak naturalnie budziło we mnie Emporium. Dawniej bardzo mi się tu podobało, czułam, że jestem na swoim wiedźmowym terenie. To było moje ukochane miejsce, zarówno najlepszy magiczny plac zabaw, jak i najważniejsza własność mojej rodziny. Coś, co należało do każdego z nas – ale szczególnie do mnie, drugiej córki matriarchini Avramovów.
Ale teraz nie potrafiłam wskrzesić w sobie nawet marnego cienia tego uczucia. Jeśli już, to swojskość tego wszystkiego wydawała mi się niemal klaustrofobiczna, drapiąca i ograniczająca, jak kaftan bezpieczeństwa zaciskający się na mojej klatce piersiowej.
Ta sama cholerna muzyka, która tu zawsze grała – mieszanka nieziemskich, monotonnych śpiewów i odgłosów lasu, jak ścieżka dźwiękowa do spa czarownic – prześladowała mnie w drodze przez sklep i stawała się coraz głośniejsza, gdy zbliżałam się do rzędu zasłoniętych wnęk, które odwiedzający mogli zarezerwować na stawianie tarota lub sesje wróżenia ze szklanej kuli. Słyszałam szepty dochodzące z dwóch z nich, a z kolejnej cichy, stłumiony odgłos płaczu. Chociaż większość tego, co sprzedawaliśmy, to przedmioty o obniżonej zawartości magii, przeznaczone tylko do zabawy, tutaj wyznaczyliśmy granicę: wróżbita Avramov nigdy nie kłamał. Jeśli chodzi o przepowiadanie przyszłości, sprzedawaliśmy tylko nagą prawdę.
Biuro mojej matki znajdowało się za ostatnimi drzwiami po lewej stronie, tuż przed gigantycznym magazynem na samym końcu. Wahałam się przed nimi przez minutę, czując ucisk w żołądku, gdy moja pięść zawisła nad wypolerowanym drewnem.
Och, daj spokój, Isidora, powiedziałam sobie. To tylko twoja matka. Nie jesteś aż takim cykorem.
Gdy chwyciłam byka za rogi i zapukałam, drzwi same otworzyły się przede mną ze złowieszczym, skrzypiącym jękiem. Och, miły akcent, mamo, bardzo subtelny.
Wnętrze sanctum sanctorum mojej matki było udekorowane postarzanym drewnem i czerwonobrunatną skórą, a witrażowe lampy rzucały delikatne światło. Sama Elena siedziała w nabijanym ćwiekami fotelu za podniszczonym dyrektorskim biurkiem. Za jej plecami widniała ściana mahoniowych półek na książki, rzeźbionych w płaskie liście i harcujące chochliki, i zapełnionych rzędami grubych segregatorów zawierających ten rodzaj tajemniczych dokumentów finansowych, o którym zawsze starałam się nie myśleć. Laptop i drukarka, niedawne ustępstwa na rzecz nowoczesności, stały na jej biurku pomiędzy zestawem smukłych mosiężnych kandelabrów. W powietrzu unosił się zapach miętówek Eleny i tytoniu fajkowego, który od czasu do czasu paliła, a także korzenno-słodkiego zapachu Dior Poison, którego używała, odkąd pamiętałam.
Wszystkie zapachy, które zwykle oznaczały komfort zamiast obecnego drążącego mnie niepokoju.
– Isidoro – odezwała się Elena, zamykając laptopa z cichym kliknięciem, gdy ja zamykałam za sobą drzwi. – Usiądź.
Ruchem głowy wskazała mi drewniany fotel naprzeciwko biurka, chwiejny mebel, który wyglądał jak coś, na czym siadywała córka młynarza, przędąc słomę w złoto, zaprojektowany tak, aby każdemu, kto zwróci się do Eleny, pokazać, gdzie jest jego miejsce. Usiadłam, starając się robić najlepsze wrażenie układnej pracownicy. Kiedy twoja matka jest jednocześnie twoją szefową, nie możesz sobie pozwolić na demonstracyjne dąsy w pracy.
– A zatem zrobiłyście przegląd – powiedziała szybko, opierając łokcie na podkładce na biurku i splatając dłonie. – I co myślicie, ty i Letha?
Czyli to rozmowa o charakterze wyłącznie biznesowym, a nie bardziej brutalna analiza moich skłonności do chaosu i katastrof, pomyślałam, a napięcie w piersi ciut zelżało. Problem, z którym mogłam sobie poradzić. Kiedy zaczęłam podsumowanie, poczułam, że odrobinę się odprężam, a drżenie nerwów pod skórą nieco osłabło.
– Pomyślałam mniej więcej to samo – oznajmiła Elena, kiedy zakończyłam, i oparła brodę na złączonych dłoniach – kiedy wczoraj tamtędy przechodziłam. Błyskotliwe założenie, sprawne wykonanie… imponująca robota. Wyrazy uznania dla ciebie i Lethy za to, że wszystko tak sprawnie funkcjonuje.
– Ty też zrobiłaś przegląd? – zapytałam, nie do końca potrafiąc ukryć ból w głosie i czując ucisk w żołądku pomimo tego komplementu.
– To nie jest uwaga na temat twojego osądu, Isidoro – powiedziała ze znaczącą pauzą, a niewypowiedziane (i niewątpliwie gorzkie) „tym razem” zawisło w powietrzu między nami. – Nie byłam tam od otwarcia, a w tym roku stawka jest dla nas wysoka. Gdy Igraine ustąpi z funkcji nestorki rodu, a Lyonesse przejmie stery, Blackmoore’owie będą chcieli pokazać na festiwalu swoją siłę – co oznacza, że podwoją ofertę dotyczącą Camelotu. I, jak zawsze, będą mieli przewagę swojej magii. W przeciwieństwie do nas.
Poruszyłam się na niewygodnym fotelu, rozważając to. Podczas gdy w Emporium używaliśmy zaklęć, wróżąc przyszłość, nekromancja Avramovów nie była rodzajem magii, którą można uwolnić w nawiedzonym domu, chyba żebyśmy chcieli, aby dreszczyk emocji stał się trochę zbyt prawdziwy, żeby można było czuć się bezpiecznie. Dla odmiany Blackmoore’owie specjalizowali się w zaklęciach transmutacyjnych – głośnej, pełnej blasku Fantazji, którą tak wielu ludzi uważa za konwencjonalną „magię” – co czyniło ich najlepszymi iluzjonistami. Ich wciągające doświadczenie średniowiecznego zamku obejmowało kilka pokazów scenicznych w każdym sezonie: połączenie występów cyrkowych, muzycznych i prawdziwej magii, co zwykle okazywało się irytująco spektakularne.
I logiczne było, że świeżo upieczona nestorka Blackmoore’ów podejmie w tym roku wyjątkowy wysiłek, próbując udowodnić, że jej rodzina nadal rządzi miastem dzięki własnym zasługom, nawet bez szczęśliwego talizmanu, jakim jest Wieniec Zwycięzcy.
– Co oznacza, że musimy być o wiele lepsi – dokończyłam za Elenę, czując przebłysk zaciekłego ducha rywalizacji, który nasza rodzina przekazywała sobie jak schedę i który podtrzymywał naszą rywalizację z Blackmoore’ami żywą od tylu wieków.
– Właśnie, moja lisiczko. W końcu odzyskaliśmy od nich trochę terenu i niech mnie diabli, jeśli teraz z tego zrezygnuję – powiedziała moja matka, z determinacją zaciskając ostro zarysowane szczęki. – Więc zniszczmy ich doszczętnie, dobrze?
Wybuchnęłam śmiechem, a ona w odpowiedzi posłała mi chytre mrugnięcie i okrutny uśmiech. Przez chwilę pozwoliłam sobie rozkoszować się ciepłem między nami, swobodnym koleżeństwem, którym cieszyłam się w relacji z nią przez tyle lat. Od dziecka nazywała mnie „małą lisiczką”, a ja dorastałam, słysząc, jak bardzo jestem do niej podobna; miałyśmy te same wysokie kości policzkowe, jadeitowo zielone oczy i kasztanowe włosy, chociaż moje były ciemniejsze niż jej ognista miedź. Ale chociaż byłam bardzo ładna, na swój piegowaty, dziwnie zdrowy sposób, moja matka była zachwycająca jak katastrofa, coś, od czego nie można oderwać wzroku. Patrząc na nią, czułam się, jakbym patrzyła w lustro w wesołym miasteczku, na znacznie bardziej imponującą i pewną siebie wersję własnej osoby.
Nie pomagało to, że byłyśmy podobne pod względem temperamentu – impulsywne, skłonne do podejmowania ryzyka, niesłychanie uparte, uczulone na konwenanse. Może nie byłam sukcesorką władzy w rodzinie – ten zaszczyt przypadł mojej starszej siostrze Talii, następnej w kolejce do tytułu matriarchini – ale z czwórki rodzeństwa to ja zawsze najbardziej przypominałam naszą matkę. I przez bardzo długi czas chciałam być taka jak ona, kiedy dorosnę. Co więc masz zrobić, gdy coś tak fundamentalnego przestało być prawdą? Kiedy nagle przestajesz zgadzać się z kimś, kogo tak bardzo przypominasz?
Być może chandra, którą ostatnio miałam, była bliższa kryzysowi egzystencjalnemu, niż mi się wydawało.
– A więc wysłuchajmy twoich pomysłów – ciągnęła Elena, rozkładając ręce.
Wzięłam głęboki oddech, przestając błądzić myślami i wracając do chwili obecnej.
– No cóż, oczywiście nie możemy znów zrobić niczego z lat osiemdziesiątych. Ale skoro to tak dobrze wyszło, sądzę, że możemy się skłonić ku estetyce całego tego okresu. Powiedzmy… opowieść o dwojgu zwaśnionych wampirów, które z kochanków zmieniają się w rywali, coś w tym stylu? Saga o miłości i nienawiści obejmująca kontynenty i stulecia, na wielką skalę.
Elena przechylała głowę z boku na bok, rozważając to. Wiedziałam, że takie założenie prawdopodobnie jej się nie spodoba; to było zbyt zagmatwane jak na jej gust, mniej klasyczny horror, a bardziej HBO. A ponieważ ten pomysł przyszedł mi do głowy zaledwie trzydzieści sekund wcześniej, nawet ja sama nie byłam do niego do końca przekonana. Pomyślałam jednak, że przynajmniej różnorodność kostiumów może być dla mnie ciekawym wyzwaniem. Coś, co mnie trochę pobudzi i przywoła do porządku mój miotający się umysł.
– Wydaje się… nietuzinkowe. I trochę skomplikowane, nie sądzisz? – powiedziała w końcu, stukając się w podbródek szkarłatnym paznokciem.
– Trochę, na pewno. Ale jestem przekonana, że Letha i ja damy radę to zrobić.
Pod warunkiem że Letha nie zamorduje mnie gołymi rękami za narzucanie jej projektu o takiej skali, bez pytania jej przedtem o zdanie.
– Niemniej – stwierdziła w zamyśleniu Elena – może tym razem potrzebujemy czegoś nietuzinkowego i skomplikowanego. A ty prowadzisz nawiedzony dom od ilu to już lat, sześciu? Co czyni cię naszą ekspertką od tego, co działa.
– To już tak długo? – Opuściłam wzrok na swoje dłonie, bawiąc się czubkami palców, a wymuszona swoboda w moim głosie nawet mnie samej nie oszukała. – Czasem mam wrażenie, że prowadzę go od początku świata.
– Zamierzałam cię zapytać, lisiczko – powiedziała Elena, pochylając się nad biurkiem ze zmrużonymi lekko oczami, a pomiędzy jej gęstymi miedzianymi brwiami zarysowały się dwie cienkie linie. Kiedy byłam mała i stale rywalizowałam o jej czas z Talią, Micahem i Adrianą, niczego nie kochałam tak bardzo jak tego spojrzenia i poczucia pławienia się w olśniewającym blasku jej uwagi. – Od paru miesięcy wydajesz się trochę zagubiona. Zakładałam, że popadłaś w rutynę i potrzebujesz większych wyzwań w pracy. I uwierz mi, rozumiem, jak tłamszące może być zbyt dużo rutyny. Czy ten pomysł jest naprawdę tym, co chcesz zrobić, żeby zmienić sytuację?
Przez sekundę rozważałam, czy nie być z nią całkowicie szczera, tak jak kiedyś byłabym bez namysłu. Nie, Eleno, powiedziałabym, tak naprawdę nie to chcę robić. Chcę projektować prawdziwe ubrania, dla prawdziwych ludzi. Nie kostiumy, nie „podstawowy strój czarownicy” dla pieprzonego Emporium, ale moją własną linię gotowej odzieży.
A co więcej, wolałabym w ogóle nie być częścią Emporium, bo właśnie tym chcę się zająć w pełnym wymiarze czasu: otworzeniem własnej firmy właśnie tu, w Thistle Grove.
Mogłam sobie wyraźnie wyobrazić jej twarz w chwili, gdy to wyznanie uderza ją jak policzek. Szok przechodzący w konsternację, po której nastąpiłoby niedowierzanie, zanim jej rysy stwardniałyby w gorzkie linie poczucia zdrady, gdy zrozumiałaby, jak śmiertelnie jestem poważna. Że naprawdę chcę odwrócić się od tego, co zbudowała moja rodzina, i skierować swoje życie zawodowe na ścieżkę, która nie ma nic wspólnego z byciem wiedźmą – lub, co gorsza, jedną z Avramovów.
Tak, stanowczo nie mogę sobie pozwolić na taką szczerość.
– Omówię szczegóły z Lethą – powiedziałam, pokonując kłujący ucisk w gardle. – Możemy to jeszcze trochę dopracować. Ale myślę, że to właściwa droga.