Gdy upadnę - ebook
Gdy upadnę - ebook
Reed Tennyson już nigdy nie zaangażuje się w związek z żadną kobietą. Jedna kiedyś go zraniła, tak bardzo, że postanowił, iż od tej pory kobiety będą mu służyć jedynie do seksu. Każdą z nich lojalnie o tym uprzedza – z każdą z nich spędza tylko jedną upojną noc, a potem – niemal dosłownie – wyrzuca je z domu.
Beth to dziewczyna po przejściach – przez całe życie mieszkała z matką narkomanką, po jej śmierci stała się bezdomna. Cudem udaje jej się odnaleźć siostrę matki, która z radością ją przyjmuje i traktuje jak córkę.
Gdy Reed spotyka Beth, musi przewartościować całe swoje życie – dociera do niego, że nadal istnieje na świecie kobieta, dla której może stracić głowę. Ale nie chce do tego dopuścić, nie chce znowu cierpieć, więc wzbrania się przed jakimkolwiek uczuciem. Na domiar złego do miasta wraca jego była dziewczyna…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-397-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Beth
Nigdy bym nie pomyślała, że jedna rozmowa telefoniczna może zmienić moje życie.
Biegam po sypialni, ubrania fruwają w powietrzu, łapię wszystkie swoje rzeczy i upycham je do leżącej na łóżku sportowej torby. Nie przejmuję się, że pakuję się bez ładu i składu. Nie obchodzi mnie, że każdy ciuch jest tak pognieciony, że trudno go rozpoznać. Nie chcę zostać tutaj ani sekundy dłużej – i teraz już nie muszę.
– Skarbie, co ty robisz?
Patrzę na stojącego w drzwiach sypialni Rocco, uśmiechającego się drwiąco i bezczelnie.
– A na co to wygląda?
– Na ucieczkę.
_Patrzcie, jaki geniusz._
– Tak, uciekam. Nigdy nie powinnam była tutaj przyjeżdżać.
Uśmiecha się, opiera się o framugę.
– A dokąd pójdziesz, co? Znowu zamieszkasz w samochodzie? Beth, przecież ty nikogo nie masz. Żadnej rodziny…
– Mam rodzinę. – Przygryzam dolną wargę, która zaczyna drżeć. Przestaje, gdy gwałtownie nabieram powietrza. – Okazało się, że moja mama ma siostrę, która pozwoliła mi ze sobą zamieszkać. I właśnie się do niej wybieram.
Śmieje się, powoli kręci głową, a ja odwracam wzrok, zabieram mojego Kindle’a z komody i kładę go na górze pogniecionych koszulek.
– Zabierasz to ze sobą?
Zamieram z dłonią na zamku błyskawicznym, powoli podnoszę głowę, żeby spojrzeć w jego lodowato niebieskie oczy.
Nigdy nie błagałam o nic tego człowieka. Ale o to byłabym w stanie błagać.
– No dalej – mówi, odpycha się od framugi i prostuje. – Co ja bym u diabła z tym robił?
– Dziękuję – odpowiadam szczerze, a on się odwraca i wychodzi na korytarz.
Jestem mu wdzięczna za wiele rzeczy. Za jedzenie, dach nad głową i pieniądze, gdy chciałam postawić mamie ładny nagrobek. Dał mi jednak jeszcze coś, co pragnęłabym mu oddać. Zostawić za sobą.
Zapinam torbę, zarzucam ją na ramię, a następnie zakładam stare zniszczone martensy, zabieram klucze z komody i chowam komórkę do tylnej kieszeni spodni.
Jestem prawie przy drzwiach, gdy Rocco staje między mną a jedyną rodziną, jaka mi pozostała.
– Dokąd idziesz?
– To nie twoja sprawa.
Jego klatka piersiowa trzęsie się od niemego śmiechu. Szyderczego. Zawsze ze mnie szydził. Przekrzywia głowę.
– Nieważne. I tak niedługo staniesz w tych drzwiach.
Poprawiam pasek od torby na ramieniu i w tej samej chwili siedząca na kanapie dziwka, którą Rocco przyprowadził nie wiadomo skąd, zaczyna się śmiać. Nie muszę na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że jest naga.
Rocco jest nagi, dlaczego więc ona miałaby być ubrana?
– Nigdy nie wrócę – cedzę przez zaciśnięte zęby, przełykam emocje. – Rocco, powiedziałeś, że nie będziesz mnie zatrzymywać. Powiedziałeś, że gdy będę miała dokąd pójść…
– Beth – mówi najłagodniejszym głosem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam. – Nie zatrzymuję cię. Skarbie, nie muszę tego robić. Będzie mi bardzo miło, gdy wrócisz do mnie z podkulonym ogonem. Nie mogę się doczekać.
Uderza mnie jego uśmiech, ten sam, którym skusił mnie trzy miesiące temu. Walczę z automatyczną odpowiedzią mojego serca, walącego dziko w piersi, pragnącego takiej więzi z jakimkolwiek mężczyzną.
_Ale nie z tobą_.
Gładzi moją twarz, szykuję się na kolejne słowa. Znam te jego sztuczki. Słyszałam nieskończoną ilość różnych wersji. To jego sposób na zatrzymanie mnie, bo nie próbowałby zmusić mnie siłą. Nigdy do niczego mnie nie zmusił.
_Rocco podnieca to, że go potrzebujesz. Nie na odwrót._
– Nikt nie będzie cię kochał tak jak ja. Nikt, słyszysz?
Nie odpowiadam. Patrzę na niego chłodno.
– Ci sztuczni faceci, o których czytasz na tym swoim pieprzonym tablecie, nie istnieją. Mówiłem ci. A jeśli nawet istnieją, wiesz, co by zrobili? – Pochyla się, trąca mnie nosem w skroń.
Zamykam oczy, nie chcę go słuchać, chcę wyrzucić z głowy jego słowa.
– Przelecieliby cię, bo jesteś taka seksowna, a potem by rzucili, bo by cię nie chcieli. Nikt by cię nie chciał, skarbie.
Nie. Nie wierzę w to. Nigdy nie wierzyłam.
Wyrywam mu się, wymijam go i trzaskam drzwiami tak mocno, że aż skrzypią zawiasy.
Jego śmiech cichnie, modlę się, by nigdy go nie usłyszeć. Jest niemal tak zły jak słowa, którymi mnie łamał. Ale teraz jest inaczej, ktoś mnie zechce. On się myli. Musi się mylić.
Wyjmuję telefon z kieszeni i wybieram numer, który zapisałam kilka godzin wcześniej.
Ten, którego nie znałam do dzisiaj.
– Słucham? – zaspany głos odzywa się po drugim sygnale.
– Ciociu Hattie. Z tej strony Beth.
Słyszę ruch, szelest pościeli, a potem ciche „Kochanie, to Beth”. Po chwili ciotka mówi do słuchawki:
– Kochana, przyjeżdżasz?
Uśmiecham się – to mój pierwszy szczery uśmiech od wielu miesięcy.
– Już jadę.Rozdział pierwszy
Reed
Raz byłem zakochany.
Raz. O jeden za dużo.
Nie pamiętam, jak to jest. Nie zezwalam sobie na pamiętanie o tym. Wymazałem tę część życia, by zapomnieć, jak bardzo byłem żałosny. To właśnie zrobiła ze mną miłość dziewięć lat temu. Uczyniła mnie żałosnym.
Wrażliwym.
Ślepym.
Tak cholernie ślepym.
Wiem, kim teraz jestem. Doskonale wiem, co się stanie, gdy pozwolę, by jakaś dupa stała się dla mnie kimś więcej, niż powinna, nie popełnię drugi raz tego samego błędu.
Zakochałem się w niej bez pamięci, nie potrafiłem tego kontrolować. Co gorsze, nawet nie chciałem.
Desperacko tego pragnąłem. Działałem bez zastanowienia.
Ale taki jestem. Wciąż taki jestem, dlatego nic innego poza bezmyślnym pieprzeniem nie wchodzi w grę. Nie chcę ponownie stać się bezbronnym, bo doskonale wiem, jak to się skończy.
Tak więc nie mieszam do tego serca. Muszę tak robić.
Gdy myślę penisem, jestem rozsądnym facetem, gdy pozwalam, by do głosu doszła najsłabsza część mojego ciała, zachowuję się jak głupiec.
Moje serce się do tego nie miesza. Nawet nie byłoby w stanie.
– Po dzisiejszym wieczorze już cię nie przelecę. – Spuszczam głowę i zniżam głos, mówię jej to we włosy.
Moje zmysły drażni zapach jagód i papierosów. Być może nie jest to najbardziej zachwycająca kombinacja na świecie, ale mój kutas i tak jest zainteresowany.
Odrywa wzrok od baru i spogląda na mnie. Oczekująco.
– O to właśnie chodzi. I to nie jest randka. W randki też się nie bawię – mówię dalej, chcę jej wszystko wyłożyć, zanim ją stąd zabiorę. – Rozumiesz, mała, do czego zmierzam?
Nigdy nie ćwiczyłem tej przemowy. Doszedłem do wniosku, że większość kobiet jest chętna na przygodny seks, ale zbyt wiele z nich zgadzało się wyłącznie dlatego, bo następnego ranka chciały się mnie uczepić i błagać o kolejne spotkanie.
Spotkanie? Nie, kurwa. Nie.
Kiwa głową, zaciskając uwodzicielsko usta, podniecająco owinięte wokół słomki, chociaż wiem, że wciąga już tylko powietrze, bo pije tego drinka od ponad dziesięciu minut.
– Jedna noc. Sam seks – potwierdza i pochyla się, żebym miał lepszy widok na jej dekolt.
Zwracam na niego uwagę, ona się uśmiecha. Zaczyna przejeżdżać palcem wskazującym i kciukiem po całej długości słomki. Mój penis bardzo docenia ten podtekst.
– Dam radę. Mogę nawet obiecać, że się w tobie nie zakocham.
Wstaję, rzucam na blat banknot dwudziestodolarowy.
– Nie tym się martwię – mówię i patrzę jej w oczy. Uśmiecha się kącikiem ust, a ja powstrzymuję ją przed wyjęciem słomki. – Mam nadzieję, że w ogóle nie spodziewasz się takich uczuć. – Odwracam głowę i łapię jej dłoń, zmuszam jej palce do mocnego złapania słomki, która zaczyna się giąć.
Obserwuje mnie kątem oka.
– Tak lubię. – Głaszczę jej dłoń od góry do dołu, powoli, ściskając skórę. – Mocno. – Rozumiesz?
Śmieje się nerwowo, ale wolę to niż pewną siebie laskę. Nie chcę żadnej zażyłości ani spoufalania się. Nie będziemy się ze sobą zaznajamiać. Dla mnie będzie to jedynie seks bez większego znaczenia. Pusta relacja, która ulży mojemu kutasowi, a poza tym będzie tak bezosobowa, jak tylko się da.
– Gotowa? – pytam.
Bierze torebkę z baru i odwraca się na stołku twarzą do mnie.
– Gotowa – mówi.
Wstaje i poprawia spódniczkę. Jej usta szukają moich, ale przekrzywiam głowę tak, że jej pełne wargi trafiają w moją szczękę.
– Żadnego całowania – mówię.
Wzbudza to jej zaciekawienie. Unosi brwi w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
– Nie robię tego. Przykro mi. Będę pieprzyć cię tak długo, aż będziesz miała problemy z chodzeniem, ale cię nie pocałuję. Nie mam takiego zamiaru.
– Jeszcze nigdy nie uprawiałam seksu, nie całując partnera. To trochę dziwne, prawda?
– Nie – odpowiadam obojętnie. Wyprowadzam ją z baru na parking, a gdy zbliżamy się do mojego trucka, puszczam jej talię.
– Jedź za mną. Możesz zostać na noc, ale pierwsze, co zrobisz rano, to odejdziesz. Mam jutro mnóstwo spraw do załatwienia.
Nieprawda. Nie mam na jutro żadnych planów.
Patrzy na mnie dziwnie i idzie w stronę swojego samochodu.
– Zawsze taki byłeś, gdy chodziło o seks?
– Tak – odpowiadam, kiwam głową i otwieram drzwi trucka. Zerkam na nią przez ramię, widzę, jak wzrusza ramionami, a potem siada za kierownicą.
Ja również wsiadam, pulsuje mi i w głowie, i w kutasie.
Lepiej, żeby ta dziewczyna nie zadawała więcej pytań. Jedyna odpowiedź, jaką ode mnie usłyszy, to „nie, nie musisz z połykiem”.
Sam seks. Ta laska musi wiedzieć tylko, jak pieprzę, a nie dlaczego tak, a nie inaczej. To nie będzie nic osobistego. To mój penis się z nią zaznajamia, nie ja. Koniec dyskusji.
***
– Ej. Wstawaj.
Kopię w brzeg materaca, potrząsam leżącym bezwładnym ciałem. Nie porusza się, nie wykonuje nawet najmniejszego gestu, żeby dać znać, że mnie słyszała. Przekładam kubek z kawą z ręki do ręki i szczypię ją w goły tyłek. Piszczy.
– Ała!
– Przykro mi – mówię, gdy powoli odwraca głowę i na mnie patrzy. Ciemne włosy zasłaniają jej twarz. – Pamiętasz? Mam dzisiaj mnóstwo do zrobienia. Musisz się ubrać.
Mruczy gardłowo w proteście.
– Która godzina? – pyta, przewraca się na plecy i przeciąga. Jej cycki wyglądają, jakby zaraz miały oderwać się od reszty ciała, i sterczą w nienaturalny sposób z jej kościstego mostka.
Chryste, ale jest chuda. Widzę zarys każdego żebra – ta dziewczyna nie ma na sobie grama tłuszczu. Zamiast ją wczoraj pieprzyć, powinienem zmusić do jedzenia.
Patrzę w dół na mojego kutasa.
_Pora zmienić standardy_.
W świetle dziennym w ogóle na mnie nie działa. Nic a nic. Wolę kobiety o pełniejszych kształtach, z biodrami, jadające więcej niż liść sałaty na kolację. Jestem również zwolennikiem prawdziwych cycków, a nie takich wypełnionych cementem, które wczoraj w nocy miałem w ustach. Ale rozumiem. To jej ciało i może sobie z nim robić, co chce. Nie znam jednak mężczyzny, który nie ma jakichś preferencji.
Mnie się ona nie podoba i już. Nawet gdy odwraca się na bok, opiera głowę na ręce i kiwa na mnie palcem, jej cycki odstają w bardzo nienaturalny sposób. Jakby zaprzeczały prawom grawitacji – albo wręcz przeciwnie, jakby ściągały ją na dno oceanu.
– Chodź tutaj. Zabaw się ze mną – próbuje mnie uwieść gardłowym pomrukiem.
Kręcę głową i cofam się, by ominąć rękę, którą wyciąga w moją stronę.
– Zapomniałaś o naszej wczorajszej rozmowie? Przecież mówiłem, że z samego rana masz sobie iść. Wstawaj.
Opuszcza dłoń na łóżko.
– Serio? Wykopiesz mnie, zamiast wślizgnąć się między moje nogi?
– Nie kopię kobiet.
– A może masz ochotę dać mi klapsa?
Unoszę brew, patrzę na błysk dumy, który pojawia się w jej oczach.
Myśli, że mnie złapała, czeka, aż się na nią rzucę. Owija pasemko włosów wokół palca.
Nie złapała. Dopilnowałem tego.
Pochylam się, zbieram z podłogi jej ubrania i rzucam na łóżko, zakrywając większość jej ciała.
– Jak mówiłem, nigdy nie kopię kobiet, ale jeśli się stąd nie wyniesiesz, usunę cię z mojego domu w ciągu kilku sekund. Ubraną albo i nie.
Unoszę rękę, patrzę na nieistniejący zegarek na nadgarstku.
– Czas start. Na twoim miejscu bym się ruszył.
– Kuźwa! Co z tobą? – mruczy, wstaje z łóżka, bierze ubrania. – Zrobiłbyś to, prawda? Wyrzuciłbyś mnie na wpół nagą.
– Oczywiście. Czas leci.
Pośpiesznie wkłada spódniczkę, zapina dwa guziki w bluzce, łapie stanik i majtki, wkłada buty na obcasach.
– Nieźle ci idzie. Może ci się uda.
– Ale z ciebie kutas. – Krzywi się, zabiera torebkę z nocnego stolika i wychodzi z sypialni. – Jaki facet rezygnuje z porannego seksu?
– Taki, który poprzedniego dnia uprzedził, że rano żadnego nie będzie. Dwie sekundy.
_I taki, któremu odeszła ochota na pieprzenie kościotrupa._
Otwiera drzwi wejściowe, odwraca się, patrzy na mnie wściekle i pokazuje mi środkowy palec.
Uśmiecham się zza kubka z kawą.
– Widzisz, to dlatego nie przeleciałem cię dzisiaj rano. Mój kutas sztywnieje jedynie na widok prawdziwych dam.
Wychodzę na ganek i patrzę, jak biegnie przez trawnik, jej ruchy są pełne wściekłości.
Nienawidzi mnie. Większość ich nienawidzi mnie po wspólnej nocy. Nie jestem w stanie tego ogarnąć. Przecież uprzedzam, co i jak, mówię, że następnego dnia nie będę chciał mieć z nimi nic wspólnego, i wszystkie chętnie przystają na te warunki. Ale następnego dnia coś się dzieje. Zapominają o naszej rozmowie przed seksem, a ja muszę wyrzucać je z domu i wychodzę na tego złego.
A przecież nie jestem złym facetem. Po prostu nie mogę dać im nic więcej.
Właśnie tak z reguły zaczynam soboty. I niedziele.
Zdejmuję pościel po wyrzuceniu z domu jakiejś laski, biorę gorący prysznic, żeby usunąć z ciała jakiekolwiek ślady seksu, potu i cipki, potem stoję nad ekspresem do kawy jak jakiś naćpany narkoman, piję kubek za kubkiem, aż wreszcie ożywam.
W tygodniu nie mogę tego robić. Moja praca wymaga wstawania o piątej rano, a po całonocnym pieprzeniu z reguły dochodzę do siebie koło południa. Co ważniejsze, w pracy muszę się skupiać. Jest niebezpieczna, nie tak niebezpieczna jak praca Bena czy Luke’a, moich kumpli policjantów, ale jeśli się nie skupię, ktoś może mieć naprawdę przesrane.
Pracuję na budowie od osiemnastego roku życia, ale o wiele wcześniej wiedziałem, jak operować koparką. Obsługiwałam niemal cały ciężki sprzęt, zanim nauczyłem się prowadzić samochód. Tak to jest, gdy każde lato musisz spędzać na budowie i uczysz się posługiwać narzędziami. Ale nie narzekałem. Chciałem tam być. Gdy moi przyjaciele pływali w Rocky Point, ja jeździłem z ojcem i dziadkiem i chłonąłem wiedzę, jaką mi przekazywali. Uwielbiałem to. Zapach smaru, potu i ziemi. Odciski na skórze po noszeniu sprzętu.
Robota na świeżym powietrzu, brudzenie rąk, obsługa maszyn. Już w wieku trzynastu lat wiedziałem, że chcę się tego uczyć. Po tym, jak zasmakowałem pracy na otwartej przestrzeni, promieni słońca grzejących plecy, wiedziałem, że w biurze mi się nie spodoba. Gdybym musiał codziennie wbijać się w garnitur, z pewnością bym komuś przywalił. Siedząc w biurowcu, oszalałbym. A gdybym musiał przesiadywać w którymś z tych pieprzonych boksów, skończyłbym w zakładzie psychiatrycznym.
To ciężka praca. Czasami naprawdę zajebiście ciężka, ale nie wyobrażam sobie robienia czegoś innego.
Przeglądam leżącą na stole gazetę, piję trzeci kubek kawy. Trochę bolą mnie mięśnie, ale jestem przyzwyczajony. Nikt dotąd nie pieprzył tego chudzielca tak mocno jak ja, więc musi mnie boleć tu i ówdzie.
Drzwi wejściowe się otwierają i do kuchni wchodzi Riley, niosąc torby z zakupami i ręczniki papierowe pod pachą.
– Dzień dobry – mówi śpiewnym głosem i stawia torby na stole.
– Wiesz, mogłabyś pukać. Mogłem mieć gościa.
Nie muszę spoglądać na moją siostrę znad gazety, żeby wiedzieć, że się uśmiecha, ale to robię.
Patrzy na zegarek.
– Proszę cię. Jest po dziesiątej. Oboje doskonale wiemy, że osoba, która u ciebie nocowała, wyszła stąd kilka godzin temu. – Opuszcza rękę. – Czekasz chociaż do wschodu słońca, zanim je wyrzucisz?
– Czasami. – Patrzę na torby, siostra wyjmuje kilka rzeczy. Odkładam gazetę i opieram się w fotelu. – Co to jest?
– Pojechałam wczoraj do sklepu i zrobiłam zakupy dla jadłodajni dla ubogich. Zawsze brakuje ci torebek na kanapki i śmietanki do kawy, więc kupiłam. – Rozkłada zakupy po szafkach i stawia ręczniki papierowe obok mikrofalówki. – Miałam bony i szalałam po sklepie jak wariatka.
– Dziękuję, mamusiu – droczę się z nią zza kubka. – Gdybyś zechciała zrobić mi pranie albo odkurzyć, nie będę się sprzeciwiać.
Patrzy na mnie groźnie przez ramię i zamyka szafkę.
– Haha. Gdybym była twoją matką, z pewnością zrobiłabym ci wykład na temat niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą sypianie co noc z inną przypadkową laską, i ścigałabym, że jeszcze się nie ustatkowałeś. – Podchodzi i siada na krześle obok.
– Wcale nie są przypadkowe. Tak naprawdę to jestem bardzo wybredny.
– I tak jest to odrażające. Podczas zakupów niemal wrzuciłam do koszyka pięćset paczek kondomów. Potem pomyślałam nie, „jeśli to zrobię, tylko go zachęcę”.
Wypuszczam powoli powietrze i odstawiam kubek. Moja siostra i jej cholerne wykłady.
– Riley, mam dużo prezerwatyw. Rozumiesz? I proszę, nie kupuj mi więcej.
Wzrusza ramionami i patrzy na blat stołu.
– Ale to była okazja.
– Przestań. – _Chryste. Muszę zmienić temat._
– Czy ty ich używasz? – warczy, jej jasnoniebieskie oczy patrzą oskarżycielsko. – To ważne pytanie, bo do tej pory po Ruxton może biegać milion twoich dzieciaków. Wszędzie małe Reedziki Tennysony.
_Małe Reedziki Tennysony? O czym ona gada?_
– Nie myśl sobie, że ciebie też stąd nie wywalę. Nie zrobię wyjątku tylko dlatego, że jesteśmy spokrewnieni.
– Bardzo śmieszne. – Uśmiecha się. – Daj znać, jeśli będę mieć jakieś bratanice albo jakichś bratanków. Wiesz, że lubię kupować prezenty na długo przed świętami.
– Czy jest jakiś powód, dla którego tutaj siedzisz? – pytam, przekrzywiam głowę i spoglądam na nią z wściekłością. – Nie powinnaś być w domu z… Dickiem?
Krzywi się, zbiera blond włosy i spina je w niedbały kok na czubku głowy.
– Ma na imię Richard.
– Inaczej Dick.
– Dlaczego go nie lubisz? Bo się z nim spotykam?
Wstaję i zanoszę kubek do zlewu.
Moja siostra nie tylko ciągle wtrąca się w moje nieistniejące życie miłosne – lecz także próbuje wciągnąć mnie w swoje.
Kompletnie nie obchodzi mnie, z kim się spotyka – oczywiście dopóki ten ktoś dobrze ją traktuje.
– Gówniany z niego pracownik. Dlatego go nie lubię – odpowiadam, stojąc odwrócony do niej plecami i myjąc kubek. – Doskonale wie, że ma być w pracy o szóstej rano, i zawsze się spóźnia. Gdy wreszcie łaskawie się pojawi, krąży wokół jak jakieś pieprzone zombi.
– Zombi?
– Tak – odpowiadam i odwracam się po wytarciu rąk w wiszący na kuchence ręcznik. Opieram dłonie o blat. – Chore z miłości zombi. Wygląda jak idiota.
Moja siostra gwałtownie mruga, poprawia okulary.
– Naprawdę? – pyta cicho, drży jej warga.
Chryste.
– Do tej pory mi nie powiedział, że mnie kocha. Naprawdę sądzisz, że tak?
Opieram się i krzywię.
– Skąd, u diabła, mam wiedzieć, co do ciebie czuje?
– Nie rozmawiacie podczas pracy? Albo w przerwie na lunch?
– Nie – odpowiadam obojętnie. – Jedyne, co mówię do Dicka, to „dlaczego, do cholery, znowu się spóźniłeś”? I „idź zrobić to i to”. Ma szczęście, że brakuje mi pracowników – inaczej już bym go zwolnił.
Uśmiecha się chytrze i doskonale wiem, co teraz sugeruje.
– Nie spytam go.
Stęka głośno i opiera głowę o krzesło.
– Beznadziejny z ciebie starszy brat. Gdyby sytuacja była odwrotna, z pewnością próbowałabym się dowiedzieć, co czuje do ciebie jakaś laska.
– Ale ja doskonale wiem, co laski do mnie czują. Z reguły mówią to bardzo głośno, gdy im…
Podnosi rękę.
– No dobrze. Dzięki. To… – Kręci głową. – Nie chcę wiedzieć.
Śmieję się, gdy oblewa się rumieńcem.
Riley szybko się zawstydza. Ponieważ jesteśmy rodzeństwem i czasami mnie wkurza, dokuczam jej tak często, jak się da.
Wstaje, wsuwa krzesło pod stół.
– Idziesz już?
Szybko kiwa głową, wpatruje się w podłogę. Nie rusza się, nie robi kroku, by opuścić miejsce, do którego jakby się przykleiła. Czymś się denerwuje. Unika kontaktu wzrokowego.
– Co? – pytam, krzyżując ręce na piersi. – Czy ten dupek znowu kazał ci poprosić mnie o podwyżkę? Nie ma szans. Powiedz mu, żeby zaczął punktualnie przychodzić do pracy, wtedy to rozważę.
Powoli podnosi wzrok i się krzywi, potem wreszcie mówi:
– W Costco spotkałam Molly.
Żołądek gwałtownie mi się kurczy. Nie chcę reagować na to imię. Po dziewięciu pieprzonych latach nie powinienem na nie reagować, nie powinna mnie obchodzić żadna kobieta o imieniu Molly, ale każdy mięsień mojego ciała się napina. Pieką mnie przedramiona, krzyżuję ręce na piersi, obejmuję sam siebie.
Kurwa mać.
Riley ściąga brwi, widzi moją reakcję, której nie potrafię ukryć, i głośno wypuszcza powietrze.
– Wiem. Jeśli to cię pocieszy, miałam ochotę wjechać w nią wózkiem z zakupami. Ale miałam w nim jajka.
– Chyba nie wróciła, prawda?
Ostatnie informacje, jakie o niej miałem, przekazał mi jakiś dupek z liceum, który doszedł do wniosku, że powinienem to wiedzieć. Molly skończyła politechnikę Virginia Tech, lecz zamiast tu wracać, postanowiła zostać tam. Podoba mi się, że mieszka dziesięć godzin drogi stąd. Chociaż wolałbym, żeby mieszkała jeszcze dalej.
W Chinach. W Australii. Najlepiej na Marsie.
– Nie mam pojęcia – odpowiada i robi krok do przodu. – Ale była w sklepie, w którym robi się hurtowe zakupy. Nie wydaje mi się, by ludzie tam przychodzili, jeśli są przejazdem.
– Nie rozmawiałaś z nią?
Otwiera szerzej oczy zaskoczona.
– Nie ma szans. Po co? Gdy ją zobaczyłam, odwróciłam się na pięcie i poszłam inną alejką. Nie mam jej nic do powiedzenia.
Zamykam oczy, przejeżdżam dłońmi po twarzy.
To straszne z kilku powodów. Po pierwsze, rozmawiamy o Molly, a ja z nikim nie rozmawiam o Molly. Nie lubię myśleć o tej zdzirze, a rozmawianie o niej siłą rzeczy mnie do tego zmusza.
Po drugie, moja siostra wie, że ta sprawa mnie męczy, i bardzo mi się to nie podoba. Prawie głaska mnie po plecach i powtarza, że wszystko będzie dobrze, patrzy na mnie współczująco.
Walić to. Nie powinno mnie to w ogóle obchodzić! Jeszcze przed powiedzeniem mi o tym doskonale wiedziała, że to mnie ruszy, co jest wkurzające. Nie powinno mnie to obchodzić. Moja siostra nie powinna wiedzieć, że to mnie obejdzie. Powinienem być ponad to.
Powinno mi to wisieć.
Robię, co mogę, by ocalić resztki męskości. Kłamię.
– A kogo obchodzi, czy ona wróciła? Jeśli o mnie chodzi, ta suka mogłaby wprowadzić się obok, pieprzyć na ganku swojego domu każdego faceta z okolicy oprócz mnie, a ja miałbym to gdzieś. Nie obchodzi mnie, co robi ani gdzie mieszka.
Zdejmuję kluczyki wiszące na haku na ścianie i wychodzę z kuchni. Muszę stąd wyjść. Riley lubi gadać, a ja nie mam zamiaru z nią o tym rozmawiać. Nie z nią.
– Ej! Dokąd jedziesz? – krzyczy za mną.
– Wychodzę. Zamknij za sobą.
Zamykam drzwi, drugą ręką sięgam po telefon w kieszeni. Wyjeżdżam z podjazdu i dzwonię.
– Lepiej, żeby to było coś ważnego, idioto. Ona jeszcze śpi.
Ignoruję na wpół żartobliwy, na wpół grożący ton w głosie Luke’a. Kiedy indziej z pewnością coś bym mu odpyskował, ale umysł mam zajęty ogarnianiem informacji, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
– To ją obudź – mówię. – Bo do was jadę.