- W empik go
Gorąca antologia - ebook
Gorąca antologia - ebook
Pomysł na Gorącą Antologię zrodził się w umyśle Katarzyny Krzan, redaktor naczelnej wydawnictwa E-bookowo i portalu Strefa Autora. Umyśle – dodajmy – owładniętym gorączką z powodu szalejącej grypy. Z tego powodu wiele tekstów zgromadzonych w tej książce (przede wszystkim prozatorskich) nosi znamiona szaleństwa, sennych majaczeń bądź irracjonalnych wizji kłębiących się bez opamiętania i umiaru. Zabieg to jak najbardziej celowy i w szaleństwie swym uzasadniony, ma on bowiem wprawić czytelnika w podobnie gorączkowy stan balansujący na granicy snu i jawy, fikcji i faktów, zmyślenia i rzeczywistości.
Zaskakujące puenty, obrazy mrożące krew w żyłach, wizje absurdalne lub śmieszne, odległa historia zmiksowana z realiami współczesności, futurystyczne przepowiednie i metaliterackie fantasmagorie. Wszystko to – mamy nadzieję – przyprawi czytelnika o chorobliwe wypieki na twarzy, czyli wrażenia osobliwe, nadzwyczajne i niezapomniane.
Natomiast jako swoiste lekarstwo i antidotum na tę gorączkę prozy, proponujemy drugą część Gorącej Antologii, nieco wystudzoną i działającą jak chłodny kompres na rozpalone czoło, na którą składają się utwory poetyckie oraz felietony.
Wszystkim autorom Gorącej Antologii dziękujemy za inspirujące stany podgorączkowe, a wszystkim jej czytelnikom życzymy miłego, literackiego „chorowania”.
Anna Alochno-Janas
redaktor portalu StrefaAutora.pl
AUTORZY:
Annais – w pseudonim Annais przebiera się literacko Anna Alochno–Janas, absolwentka kulturoznawstwa, laureatka pięciu konkursów poetyckich (m.in. Laur Zawodziański, Zagłębiowski Pegaz, Konkurs im. Pawlikowskiej–Jasnorzewskiej). Publikowała m.in. w „SosnArt”, „Art Anons”, „ProArte”, Śląskiej Strefie Gender, Modowo.pl, w monografii Fotografia. Spojrzenia literackie i filmowe (szkic Eros i Tanatos w fotografii), w antologii poetyckiej Nie noszę bransoletek. W latach 2004-2006 prowadziła autorski e-magazyn literacki „Black & White SML”. Wydała e-booki: zbiór poezji Arachnologia oraz esej Samobójstwa literackie (e-bookowo, 2011). W 2012 roku wydała pierwszą książkę poetycką Arachnologia z posłowiem L. Żulińskiego (wyd. Miniatura, Kraków 2012). Prowadzi stronę autorską: www.annais.pl oraz blog erotyczny http://eroticon.annais.pl. Pracuje jako redaktor, dziennikarka prasowa, korektor i tłumacz. Mieszka w Sosnowcu.
Chodasiewicz Władysław – ur. w 1886 r. w Moskwie, zm. W 1939 r. w Paryżu. Wnuk uczestnika powstania listopadowego, syn (szóste, najmłodsze dziecko) cenionego moskiewskiego rzeźbiarza i fotografika. Zdaniem Vladimira Nabokova – najwybitniejszy poeta rosyjski XX wieku (opinię tę wyraził w roku 1939). Znajomość języka polskiego zawdzięczał matce. Tłumaczył polską poezję i prozę. W roku 1922 opuścił sowiecką Rosję i już do śmierci pozostał na emigracji (Niemcy, Włochy, Francja). Objęty zakazem w ZSRR, powrócił do rosyjskiego czytelnika pod koniec lat osiemdziesiątych.
Kielska Ena – ur. 3 lutego w Sosnowcu, filolog. Ukończyła studia na wydziale anglistyki o kierunku kultura i literatura brytyjska i amerykańska na Uniwersytecie Śląskim. Autorka tomików poezji Witam państwa w mojej audycji gotyk i seks (2008), Weź napisz o mnie wiersz (e-bookowo 2011, filmu Ballada o morderstwie (2009) oraz książki Pamiętnik Wendy (e-bookowo 2012). Laureatka konkursów poetyckich. Strona internetowa autorki:
www.enakielska.blogspot.com
Klajza Błażej Jacek – ur. 09.01.1971 r. w Częstochowie. Jak spuszczał wodę to się śmiał.
Krzan Katarzyna (Catarina) – redaktor naczelna wydawnictwa internetowego e-bookowo, doktor nauk humanistycznych, mama trzech córek.
Kwiatkowska Jolanta (Jola K.) – urodziła się jako płeć żeńska (tak było napisane kopiowym ołówkiem na opasce). Dziś jest kobietą (dla ułatwienia dodajmy, że o wiek tej płci nie wypada pytać). Nie zdobyła żadnego szczytu. Nie odkryła żadnego lądu. Wielu innych nadzwyczajnych rzeczy nie zrobiła. Odeszli Ci, którzy ją kochali i których ona kochała. Urodzili się Ci, którzy ją kochają i których ona kocha. Nauczyła się cieszyć i doceniać to, co miała, co ma. Wciąż czeka z ufnością na to, co jej los przyniesie. Zawsze lubiła się uczyć (życia) i nadal się uczy: jak żyć, by nie przegapić chwil szczęścia, które zsyła nam każdy dzień. Autorka powieści Jesienny koktajl, Tak dobrze, że aż źle, Kod emocji, Rozsypane wspomnienia, Pułapka Nowego Roku i Przewrotność dobra.
Mander – wykształcenie techniczne. Aktualnie wykonywany zawód to klimatyk, zatrudniony w dziale technicznym w jednym z warszawskich biurowców. Hobby to oczywiście literatura. Debiutował w 2011 r. tomikiem Mroczne Średniowiecze – najzabawniejsze opowieści bardów wierszem spisane. Zwolennik poezji tradycyjnej. Na zarzuty stosowania rymów częstochowskich odpowiada zawsze w ten sam sposób: tak pisał Mickiewicz. Dotychczasowe publikacje w e-bookowo: Mroczne Średniowiecze – wiersze satyryczne, Matematyka stosowana – wiersze satyryczneRusałka – tomik sentymentalnych, ciepłych wierszy, Bajki dla dużych dzieci – wiersze satyryczne oraz Przepowiednia – powieść fantasy, wyd. Bezkartek.
Mariposa – hiszpański motyl (nie mucha); pisać wiersze zaczęła w wieku lat 13, skończyła w wieku 20, gdy doliczyła się dwóch tysięcy utworów. Uznała, że literatura polska więcej nie potrzebuje. Kilka udało się opublikować, część wysłała na konkursy, gdzie nawet zdobyły jakieś wyróżnienia, reszta trafiła do piwnicy, gdzie czeka na odkrywcę w dalekiej przyszłości. Mariposa pragnie pozostać anonimowa, w życiu prywatnym interesuje się myciem garów, obieraniem kartofli i odcedzaniem makaronu. Nie ogląda polskich seriali, lubi egzotyczne kino, szczególnie z rejonu Bliskiego Wschodu, ma słabość do wyrobów papierniczych, marzy o pracy w księgarni.
Moneta Marcin Jerzy – autor miniatur i opowiadań, które zamieszcza na swoim blogu literackim trupywszaffach.pl. Ma za sobą kilka publikacji w czasopismach literackich. Ciągle jednak przygotowuje się do prawdziwego debiutu i napisania pierwszej powieści bądź też publikacji w formie zbioru opowiadań. Stara się pisać maksymalnie szczerze, nadać narracji ton osobisty, subiektywny, taki jakim jest proces myślenia i percepcji. Świat, który opisuje, pokazuje „przefiltrowany” przez myśli bohaterów, ludzi zwykłych, nieco komicznych, codziennych, którzy często zostają wplątani w absurdy i surrealizmy ukryte w rzeczywistości. Na ich drodze stają materializacje lęków, stereotypów, przyzwyczajeń, symboli itp. Z zawodu jest dziennikarzem. Mieszka we Wrocławiu. Jego literaccy mistrzowie to: Gombrowicz, Dostojewski i Hesse. Lubi zimną wódkę, gorącą herbatę, pocałunki, dobrą muzykę i kąpiele w wannie.
Netz Feliks – ur. w 1939 r., poeta, prozaik, twórca słuchowisk (m.in. „Pokój z widokiem na wojnę polsko-jaruzelską”, premiera w r. 2006, finalista międzynarodowego konkursu radiowego „Prix Italia”: jedno z trzech najlepszych słuchowisk zrealizowanych na świecie w roku 2006), felietonista, krytyk, tłumacz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, gdzie mieszka od r. 1953. Wydał m.in.: Wir (poezje, 1985), Urodzony w święto zmarłych (powieść, 1995), Wielki zamęt (publicystyka, 1996), Róg Ligonia i królowej Jadwigi (opowieść dokumentalna, 1997), Dysharmonia caelestis (powieść, 2005, nominowana do nagrody NIKE), Poza kadrem (teksty o filmach, 2006), Ćwiczenia z wygnania (eseje, 2008, nominacja do Nagrody Mediów Publicznych COGITO 2009), Cztery dni nieśmiertelności (poezje, 2009). Tłumacz z j. rosyjskiego (m.in. Eugeniusz Oniegin A. Puszkina i 25 sonetów do Marii Stuart J. Brodskiego), z j. niemieckiego (Wzór wewnętrzny K. Drawerta), z j. angielskiego (m.in.: Wojna i miłość Johna Jakesa), z j. węgierskiego (Anatema Tibora Déry’ego, Taniec motyla Endre Illésa, Ciemny anioł Gygörgya Moldovy). Znawca, komentator i tłumacz dzieł Sándora Máraiego (Żar, Księga ziół, Występ gościnny w Bolzano, Krew świętego Januarego, Pierwsza miłość, Dziedzictwo Estery, Wyspa, Niebo i ziemia; w druku Cztery pory roku, Siostra.).
Spis treści
PROZA 6
Jolanta Kwiatkowska 6
Każdy ma taką orgietkę na jaką go stać 6
Arkadiusz Siedlecki 9
Czerwone trampki 9
Olaf Tumski 18
Fabryka rowerów 18
Katarzyna Krzan 24
Królewna na ścieżce 24
Anna Szczęsna 28
Tatusiu, obiecałeś… 28
V. G. Soque 34
Symulakry 34
Marcin Jerzy Moneta 48
Ulrich Von Jungingen 48
Anna Strzelec 69
„Świtem bladym, białym ranem”… 69
Annais 71
Przemiana 71
POEZJA 77
Ena Kielska 77
Ból który znam 77
Władysław Chodasiewicz 78
Okna na podwórze 78
Mander 80
Twoje oczy 80
Anna Strzelec 81
Jesiennie… 81
Annais 82
Babcia 82
Mariposa 84
Mam 84
Błażej Jacek Klajza 85
Parakwasy 85
FELIETON 86
Annais 86
Sztuka pocieszania 86
Katarzyna Krzan 89
Zapach elektronicznej książki 89
Posłowie 93
Noty o autorach 94
Kategoria: | Antologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-092-7 |
Rozmiar pliku: | 861 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jolanta Kwiatkowska
Każdy ma taką orgietkę na jaką go stać
O, ku...rczę blade! (Za ku...rczę chyba nie grozi mi upomnienie komisji etyki internautowej?).
Co prawda, chcę się pożalić nie na kurczaka, tylko na to coś, co uważało się za ogromniastego koguta. Super męski okaz. A i tak na łopatki rozłożył go rodzaj żeński. Sprawdziło się sparafrazowane przysłowie: gdzie dwóch się bije – tam trzeci najbardziej traci. Tylko, że tym trzecim byłam ja, co wkurzyło mnie bardzo. Rozładować złość można podobno, dzieląc się nią z innymi. No to się rozładowuję, chociaż i tak akumulator mi siadł i od kilkunastu dni nie chce zapalić
A było tak. W domu nawaliło ogrzewanie (raz). Zaspałam (dwa). Samochód nie zapalił (trzy). Taksówka mogła być najwcześniej za godzinę (cztery). Na autobus czekałam czterdzieści minut (pięć). Zadzwoniłam, chcąc bardzo przeprosić, że się spóźnię. Usłyszałam… Nie, to niecenzuralne. Istotne, że już nie było tych do przepraszania (sześć). Zmarznięta na sopelek, ale zadowolona, że na sześciu się skończyło (kto by wierzył w przesądy?), dojechałam, pozałatwiałam, co mogłam i autobusem, bez czekania, wracałam do zimnej chałupy. A jednak było siedem. Półtora przystanku przed moim autobus stanął bez szans na szybkie ruszenie. Szłam w miarę szybkim krokiem (na tyle, na ile wysoki obcas pozwala). Szal wyciągnęłam spod kurtki. Omotałam sobie głowę i przewiązałam pod kołnierzem, bo wiało jak diabli. Potrójne zabezpieczenie, czyli baza, fluid i puder (nie tapeta, tylko przezorność „mrozowa”) nie chroniło przed: „Hu, hu, ha, nasza zima zła, szczypie w nosy, szczypie w uszy, mroźnym śniegiem w oczy prószy”. Zamarzały mi rzęsy. Nie slyszałam, nie widziałam, a jednak czułam, że on jest blisko mnie.Arkadiusz Siedlecki
Czerwone trampki
Historia, która się tu rozegrała, zakończyła się niezwykle banalnie. Jak wszystkie te historie czy opowiadania, które zaczynają się szalenie ciekawie, a później jest już tylko gorzej i gorzej, aż do momentu, kiedy czytelnik lub słuchacz nie uśnie albo najzwyczajniej w świecie nie rzuci książką, czasopismem, nieregularnym periodykiem w i tak już popękaną połać ściany. Może od biedy rzucić tym w kąt albo po prostu dać autorowi w twarz. Ewentualnie, jeśli słuchacz jest słuchaczem, a nie czytelnikiem, może oczywiście obrócić się na pięcie i odejść, i już nigdy nie wrócić. Bo po co trwonić czas na bzdury, po co roztrząsać mentalne wynaturzenia, wnikać w struktury, których i tak pojąć się nie da. A jednak…
Zaczęło się banalnie. Czekałem na nią, a ona się spóźniała. Wiedziałem, że w obecnych czasach spóźnienia są na porządku dziennym, że są bardziej naturalne niż jogurt, który notabene właśnie spożywałem.
Z nudów spojrzałem na etykietę: data przydatności do spożycia była w porządku, gorzej ze składem. I tu się zawahałem. Po pierwsze, nie byłem pewien, czy ów jogurt, który wcale jogurtem nazwany być nie powinien (bo jak to tak, z tyloma „E”?), nadal konsumować, czy może jednak posłać go w diabły, zafundować przekąskę blaszanemu koledze na śmieci, który tymczasowo robił mi za sąsiada. Po drugie, zaintrygowała mnie epistemologiczna strona owego jogurtu. No, bo skoro taki naturalny – a jakże, przecież wielkimi literami wypisane – to co? Okłamują mnie i całą naszą konsumencką brać? No, jak tak można?! Toż to przecież nieetyczne.
A może oni sami są tak bardzo pogrążeni w swojej niewiedzy, że bidoczki wypuszczają na rynek trefny towar, ba, truciznę nawet, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Uświadomić ich należy, szybko, szybko, niech już nie krzywdzą, niech nie dokonują na nas tej infiltracji.
Spojrzałem na zegar umieszczony na szczycie ratuszowego grzbietu. Dochodziła ósma. Spóźniała się już dobrą godzinę. Słońce wisiało nisko, ale momentami wciąż parzyło. Upewniwszy się, że murek okalający fontannę jest czysty, usiadłem na nim. Nie było żadnego planu na ten wieczór. Po prostu, mieliśmy się spotkać, pogadać, wypić dobre zimne piwo. Ja wplótłbym w jej warkocze odrobinę frustracji, obaw, ponarzekałbym na los – aż do następnego spotkania. A ona, cóż… Jak to starsza siostra, rozplątałaby ten warkocz i delikatnie, starannie, bez zbędnego pośpiechu rozczesywała wszelkie wątpliwości. A może i nawet wszelakie?
Ale się spóźniała.
Z bocznej kieszeni bojówek – a kieszenie mam raczej głębokie – wyławiam telefon komórkowy, nie jakiś tam najnowszy model, zwykłą nokię, granatową, czarnobiały wyświetlacz, pospolity wygląd, telefon, który ma za zadanie dzwonić, nic poza tym, no… musi jeszcze mieć zainstalowanego „węża”.
Więc ma.
W końcu węża w kieszeni każdy mieć powinien.Olaf Tumski
Fabryka rowerów
Na wąskich osiedlowych uliczkach zaroiło się od rowerzystów. Na głównej drodze tranzytowej prowadzącej przez miasto musiało stać się coś poważnego. To nie był zwykły poranny korek. Magnus dojechał swoim składakiem do głównej ulicy i dopiero teraz uświadomił sobie skalę problemu. Dwupasmowa ulica była po brzegi nabita rowerami. Właściciele wszelkiego rodzaju dwukołowców wjeżdżali na siebie, przepychali się, przewracali jeden na drugiego. Gorzej mieli użytkownicy rowerów trzy– i czterokołowych oraz dostawczych z przyczepami. Tym najtrudniej było wykonać jakiś większy manewr. Najbardziej dostawało się rykszarzom, którzy musieli wysłuchiwać pretensji zniecierpliwionych klientów.
Jedni krzyczeli, inni zrezygnowani stali w apatycznym bezruchu. Wielu próbowało przedzierać się przez tory tramwajowe przedzielające jezdnię, ale i tam było już tłoczno. Magnus zagadnął dziewczynę, która zjechała na pobocze i oparła swój turystyczny rower o drzewo.
– Na rondzie dwie grupy ścigaczy zderzyły się z tramwajem – wyjaśniła wzruszając ramionami. – Rozrzuciło ich na kilkanaście metrów.
Ścigacze byli zmorą miejskich ulic. Kilkuosobowe grupy rowerzystów urządzały między sobą wyścigi, w biały dzień, w czasie największego zatłoczenia. Magnus nie miał innego wyjścia, jak zaczekać na posprzątanie skutków katastrofy. Korek ruszył się pod dwóch godzinach. Przejeżdżając przez rondo, starał się omijać plamy krwi na asfalcie i resztki rowerów.
Następne dwie godziny zabrało mu przedarcie się na drugi koniec miasta. Zostawił składak na parkingu buforowym i zapłacił z góry w automacie. Wszedł w kasztanową alejkę biegnącą wzdłuż jednorodzinnych domów. Przy chodniku, co kilkanaście metrów stała ławka. Na jednej z nich siedział mężczyzna i czytał gazetę. Był mniej więcej w wieku Magnusa. Na jego widok złożył gazetę i wstał.Katarzyna Krzan
Królewna na ścieżce
Królewna Śnieżka obudziła się dziś bardzo późno. Wszystko przez to, że krasnoludki strasznie chrapały i królewna zasnęła dopiero o świcie, gdy małe ludziki w czerwonych ubrankach udały się już do pracy. Od kilkudziesięciu lat krasnoludki pracowały dla skrzatów świętego Mikołaja, które nie radziły sobie z robieniem zabawek. Skrzaty poprosiły o pomoc bezrobotne krasnoludki, które zgodziły się na współpracę po dość długich pertraktacjach i zredagowaniu szczegółowego kontraktu. Krasnoludki szukały na śmietnikach starych zabawek, które potem skrzaty przerabiały na nowe. Taki bożonarodzeniowy recycling...
– A ja? – upomniała się zniecierpliwiona długim wstępem królewna. – Przecież miało być o mnie!
To prawda. Bajka o Śnieżce...
– Jaka bajka? Jaka bajka?! Codziennie to samo: rano spacer, sprzątanie, gotowanie dla siedmiu głodomorów, po obiedzie śpiączka, leżenie w szklanej trumnie i całowanie ze znużonym, przypadkowym przechodniem. To ma być bajka?! Rutyna! Ale koniec z tym. Uciekam. Mam dosyć tych durnych krasnali.
– Ale... – odezwał się nieśmiało narrator, choć nie wolno mu rozmawiać z postaciami.
– Nie ma żadnego „ale”. Idę. A ty siedź cicho i opowiadaj!
Królewna pozbierała swoje rzeczy, zrobiła sobie makijaż, potłukła z wściekłością wszystkie talerze w kuchni i wybiegła z domku.
– Będzie wyglądało na porwanie. Hi, hi, hi. Krasnalom czapy opadną. Pewnie będą podejrzewać wilka. Śledztwo potrwa jakiś czas, bo nie są najbystrzejsi, a tymczasem ja będę już w Hollywood – mówiła Śnieżka w kierunku biegnącego za nią z notatnikiem narratora.Anna Szczęsna
Tatusiu, obiecałeś…
Szyba w drzwiach zniekształcała obraz szepczących rodziców. Dziewczynka słyszała każde słowo. Leżąc w przepoconej pościeli, spragniona i walcząca o oddech – czekała. Niech ktoś już przyjdzie.
Próbowała zawołać, ale zamiast głosu z jej gardła wydobył się bolesny kaszel.
– Po prostu coś jej opowiedz. Do jutra powinna spaść gorączka.
Ostatnie zdanie wślizgnęło się do pokoju wraz z dźwiękiem naciskanej klamki.
– Co, tam, kochanie? Napijesz się?
Tata trzymał w ręku różowy kubek. Usiadł na wersalce i wygładził kołdrę w księżniczki. Gdy dotknął chłodną dłonią czoła córki, przymknęła oczy. Lęki na chwilę odeszły, a w obecności ojca, poczuła się bezpieczniej. Pokój znowu był jej, lampka z obracającymi się zwierzętami, nie przypominała już potwora chcącego ją pożreć. Tykanie zegara z Myszką Miki przycichło, a misie i lalki przestały szeptać za jej plecami.
– Nie będziesz już płakać, prawda? Po co te łezki? Mamusia i tatuś są obok. Nie ma się czego bać.
Pomógł się jej napić i odgarnął przepocone włosy z twarzy. Była wyczerpana gorączką. Licho wie, co takiego podłapała w przedszkolu. Odkąd przyszła jesień, nie było tygodnia, by jakieś choróbsko się nie przypętało. Tym razem groźba zapalenia płuc zmobilizowała oboje rodziców do zostania w domu.
Doktor, który wcześniej rozwiewał ich obawy, tym razem był całkiem poważny. Julka dzielnie znosiła wszelkie niedogodności, ale widać było, jak traci siły.
Infekcja nie chciała się poddać. Mała nie miała apetytu, ani chęci do zabawy, z rozbrykanego dziecka zamieniła się w wymęczoną staruszkę.
– Jeszcze łyczek, to ci coś opowiem.
Z trudem przełknęła gęsty syrop i z nadzieją spojrzała na ojca. Ten, w poszukiwaniu natchnienia, rozglądał się po pokoju. Zwykle to żona zajmowała się zabawianiem córki, ale tym razem padło na niego. Była trzecia nad ranem, a on do późna biegał po mieście w poszukiwaniu dyżurującej apteki. Dzień Wszystkich Świętych zobowiązywał do odwiedzin na cmentarzach, a nie do chorowania. W końcu jednak udało mu się zrealizować recepty. Pozostawało czekać, aż lekarstwa zaczną działać. Modlił się o to, bo od kilku dni nie dosypiali, nie dojadali, a mieszkanie zaczęło zarastać brudem. Mimo kilkuletniego stażu małżeńskiego i jednego dziecka, prowadzenie domu nadal było ich piętą achillesową. Gdyby nie babcie, dziecko żyłoby na zupkach w proszku. Wszystko przez to, że przed ciążą oboje żyli sobie wygodnie i dość lekkomyślnie. W obliczu prozy życia stawali się bezbronni.V. G. Soque
Symulakry
– Sensacja! Pierwszy człowiek poczęty i narodzony poza organizmem kobiety! Mamy rewolucję i ewolucję w jednym! Dzisiejszy dzień jest początkiem nowego lepszego świata! To początek dziejów! – grzmiał podniecony, niebieskooki prezenter „Europe 24”. Jego wysportowana sylwetka zajmowała niemalże cały ekran telewizora, zawieszonego na ścianie przestronnego pokoju.
Rodzina Kowalskich pilnie śledziła dzisiaj wszystkie serwisy informacyjne, przyjmując medialne doniesienia z mieszanymi uczuciami. Piętnastoletnia córka państwa Kowalskich szybko znudziła się sensacyjną wiadomością, włączając wszczepiony pod skórę mikrochip, dzięki czemu jej mózg był zintegrowany z mikrokomputerem wbudowanym w okolicach prawego ucha. Z kolei prawie dorosły syn Kowalskich w pośpiechu wybiegł z domu, by pomóc zmieniać świat na lepsze aktywistom i naukowcom. Tak bardzo pragnął uczestniczyć w rewolucji i ewolucji, że do plecaka spakował jedynie garść tabletek zastępujących pokarm i napój izotoniczny w spray’u, którym wystarczyło spryskać język, by całkowicie ugasić pragnienie. Nie zdążył nawet powiedzieć „do widzenia”, kiedy drzwi trzasnęły, wpuszczając do mieszkania chłodny podmuch wiatru.
Po chwili ciszy w telewizorze zabrzmiała krótka fanfara. Następnie szczupła, blondwłosa spikerka zaczęła przemawiać do obywateli Demonovii – potężnego supermocarstwa, zajmującego prawie cały obszar dawnej Europy i jednocześnie połączonego podmorskim tunelem ze Stanami Zjednoczonymi oraz Kanadą, które dziś nazywane są Ameronovią.
Demonovia rozciąga się od Atlantyku po Ural, jest państwem idealnym, opierającym się na fundamentach wolności, równości i bezpieczeństwa. Jej obywatele są ludźmi bardzo zamożnymi, świetnie wykształconymi, bowiem ich dzieci przebywają w szkołach od pierwszego roku życia, a edukację kończy się najwcześniej po obronie pracy doktorskiej w wieku, dwudziestu ośmiu bądź trzydziestu lat. Rzeczą normalną jest kończenie kilku kierunków studiów, pisanie kilku doktoratów, studiowanie dodatkowo na studiach podyplomowych. Nauka jest jednym z filarów Demonovii, a sama Demonovia stoi na absolutnym szczycie rozwoju cywilizacyjnego.
Głos dziennikarki był jednocześnie piskliwy i głęboki, jego barwa zdradzała, że mimo młodego wyglądu spikerka dawno pożegnała już dwudziestoletniość, wchodząc w wiek balzakowski.Marcin Jerzy Moneta
Ulrich Von Jungingen
Waśniewski nie motywował się zbyt długo. Czuł się pewnie. Dostanie tę pracę, bo jest najlepszy. Bo marketing i zarządzanie ma w małym palcu, bo kupił sobie nową, dobrze skrojoną koszulę, bo w pierwszym etapie rekrutacji dostał 97 na 100 możliwych punktów. Cóż jeszcze może mu odebrać tę szansę życiową? Nichts – rzekł sobie po niemiecku. No właśnie – jeszcze certyfikat z niemieckiego, który uzyskał w zeszłym roku. Poziom zaawansowany – no nie ma o czym mówić, był uzbrojony po zęby, niczym Wehrmacht podczas inwazji na Polskę w 39.
Chwilę tylko przyglądał się sobie w lustrze. Była za 15 ósma. Jeszcze moment, dopije kakao. Zgasi radio (poczeka tylko na aktualne notowania giełdowe) i wybiegnie na podwórko. Wsiądzie w auto i za kwadrans będzie już pod siedzibą korporacji. Shmidtt – jak to dumnie brzmi – pomyślał. Jak stabilnie, pewnie i dostojnie. Najlepsza marka na rynku. Niemiecki kapitał i szansa dla takich, jak on, młodych rekinów, którzy ostrzą sobie zęby na intratne stanowiska kierownicze w świecie wielkiej finansjery.
Waśniewski zaparkował przed wysokim przeszklonym biurowcem, jaki kampania Shmidtt wynajęła na swoją siedzibę w Polsce za prawie 40 tys. euro rocznie. Lekkie zdenerwowanie zamaskował, przekręcając gałkę głośności odtwarzacza w samochodzie. Krzyknął sobie kilka wersów wespół z wokalistą heavymetalowego zespołu. Będzie dobrze, Piotrek, będzie dobrze – powtarzał w myślach.
Drzwi automatyczne uchyliły się, wydając z siebie przyjemny szum. W środku panował miły, orzeźwiający chłód. Na błyszczących kafelkach w rzędzie stały duże donice z kwiatami. Po prawej stronie na ścianie widniało logo firmy Shmidtt, nazwa była wpisana w elipsę, która miała symbolizować glob ziemski. Waśniewski pewnie przemierzał hol w kierunku kolejnej pary drzwi, gdzie mieściła się już recepcja Shmidtt Financial Company. Naciskając klamkę, zanucił sobie jeszcze ulubiony Die Eier von Satan zespołu Tool. Zrobił to być może dlatego, że utwór był po niemiecku, a on lada chwila miał udowodnić, że zna ten język, tak jak swój ojczysty. Specjaliści HR od Shmidtta nawet wyraźnie zaznaczyli w ogłoszeniu, że przedmiotem badania będzie również „biegła znajomość języka niemieckiego, potwierdzona testem językowym oraz swobodną rozmową, podczas której kandydat będzie musiał udowodnić, że zna język na wielu poziomach, wliczając w to potocyzmy, idiomatykę i wiele innych zagadnień”. Waśniewski wiedział, po co to wszystko. Dokładnie czytał o polityce zatrudnienia Shmidtt. Generalnie chodziło o to – w uproszczeniu – by „nowi” na wyższych stanowiskach kierowniczych nie odróżniali się od Niemców. Shmidtt cenił sobie całkowitą jednolitość załogi, więc nawet jeśli placówka była w Polsce, Bangladeszu czy też Rumunii, wszyscy mieli mówić nienaganną niemczyzną. Znać niemieckie powiedzonka, przysłowia, sformułowania metaforyczne tak, by Jozef, Gunter czy też Hans byli przekonani, że przebywają ze swoim rodakiem, a nawet jeśli nie przebywali, mieli zapomnieć o „różnicy w pochodzeniu”. Waśniewski zapamiętał, że takie sformułowanie w oficjalnej polityce HR firmy było nawet zawarte – „różnica w pochodzeniu”.Annais
Przemiana
Za górami tomów, za lasami woluminów, na szerokich półkach piętrzyły się książki. Od podłogi aż do sufitu. W całym pokoju. Ścian nie było już widać. Zrosły się z ciężkimi regałami i zapomniały o samodzielnym bycie. Sufit bronił się jeszcze i jak na razie wychodził z tego zwycięsko. Podłoga nieustannie toczyła boje o dominację. Książki i z nią wygrywały zbyt często. Powietrze było już tak przesiąknięte papierem, że wydawało się, iż fruwają w nim litery niczym maleńkie owady lepiące się do skóry. Po drewnianej podłodze pełzały ich już całe masy, układając się w znane i nieznane słowa, frazy, zdania. Przemieszczały się niezmiernie szybko, tupiąc bezgłośnie w bezustannym procesie słowotwórstwa i układając trójwymiarowe kopczyki ze słów.
Kiedy Weronika wchodziła do pokoju, litery natychmiast zauważały ją, niczym pieszczotliwe koty ocierały się o jej nogi, wspinały po ramionach, wplątywały we włosy jak oswojone motyle. Zazwyczaj przynosiła im kolejną siostrę: o śnieżnobiałych jeszcze kartkach, błyszczących kolorami okładkach, twardych i młodych jak zdrowe zęby drapieżnika, pachnącą jeszcze matką-drukarnią. Dumną ze swej młodości książkę-niemowlę, dziewiczą jeszcze i nieznającą dotyku palców ani stygmatów ołówka.
Jednak nie zawsze tak było. Czasem do rozrosłego stada grubych tomów dołączano siostrę starą i zniszczoną, o stronach zakurzonych i pożółkłych, poranioną przez mole i nieostrożne ręce, ubraną, niczym wdowa w kir, w okładki czarne i anonimowe, bez błyszczących napisów i chwytających oczy rysunków. Książkę–staruszkę, która wiele już czytających par oczu widziała i różnie była traktowana; książkę obarczoną swoją własną niepowtarzalną historią podkreśleń, westchnień i zamyśleń, książkę obarczoną pamięcią. Bywała to pamięć krzywd książki chorej, kalekiej od wyrwanych kartek lub oskalpowanej bezlitośnie z okładek, wstydliwie wytatuowanej dziecięcymi bazgrołami lub potraktowanej pogardliwie jak notatnik przez kogoś niewrażliwego, kto nawet jej nie czytając, opatrzył ją cennikiem zakupów czy numerem telefonu.FELIETON
Annais
Sztuka pocieszania
dedykowane mojej fretce:
Maciusiowi, który zmarł 16 grudnia 2005r.
Śmierć to niewygodny temat w dzisiejszych czasach, a już śmierć zwierzęcia – szczególnie. No bo wiadomo: kiedy umrze człowiek, jesteśmy na tę ewentualność przynajmniej pozornie przygotowani: mamy „odpowiednie” obrzędy, gładkie formułki i frazesy, schematy zachowań, pogrzebowe obowiązki, mamy dla naszych bliskich msze gromadzące ludzi, którzy przynajmniej starają się nam współczuć, mamy cmentarze, gdzie możemy odwiedzać, tych którzy odeszli. Każdy to rozumie, uważa za potrzebne, normalne; nikt nie wypomina marnowania przestrzeni na groby, przestrzeni potrzebnej żywym. Nikt nie dziwi się jawnie okazywanej rozpaczy. Ból może trwać i wybrzmiewać powoli do ostatniego taktu.
Ale umierają także zwierzęta. I tu nie ma gotowych recept. Dlatego ludzie zachowują się bardzo różnie. Nie zdają sobie sprawy, że demaskują w ten sposób swoją wrażliwość, empatię (najczęściej jej brak...) oraz przede wszystkim: swój stosunek do zwierząt.Katarzyna Krzan
Zapach elektronicznej książki
Wrogowie książki elektronicznej zwracają uwagę na to, że nie ma ona zapachu, kartki nie szeleszczą, nie można jej dotknąć. Jakby te drugorzędne przecież właściwości fizyczne świadczyły o istocie książki… Bo czym ona tak naprawdę jest? Zapisem cudzych myśli, swoistą bramą do cudzej psychiki, wyobraźni, lęków. Dzięki zapisanym słowom mamy możliwość „wejścia w głąb” drugiej osoby. Czy są do tego potrzebne kartki w okładce? Czy książka sama w sobie nie jest przypadkiem czymś więcej, czymś ponad?
Przemawiają za tym statystyki. W ubiegłym roku sprzedano więcej książek papierowych niż elektronicznych. I jest to wynik przewidywalny, wszak przyzwyczajeni jesteśmy do form tradycyjnych, materialnych, które można „mieć”, postawić na półce, napawać się gładkością stron, zapachem farby drukarskiej, grubością tektury użytej do zrobienia okładki. Najwięcej książek sprzedano, jak łatwo można przewidzieć, w grudniu. W większości trafiły one pod choinkę lub do worka św. Mikołaja, ciesząc dzieci, lub przeciwnie – sprawiając im zawód, że tym razem to nie playstation…
Jeśli zaś chodzi o czytelnictwo, a więc podstawową funkcję, jaką książka powinna spełniać – następuje zaskoczenie. Otóż, czytelnicy PRZECZYTALI więcej książek elektronicznych niż tradycyjnych. Jak to możliwe? Kupili mniej, a przeczytali więcej? Weźmy zatem pod uwagę kopie ściągane nielegalnie (wszak piractwo sięga czasów antycznych), darmowe wersje, pliki pożyczane od znajomych. Te nie zostały kupione. Ale były CZYTANE. Cel został osiągnięty. Autor dotarł do czytelnika. Bo jeśli ktoś zadaje sobie trud, by ściągnąć książkę nielegalnie, to nie robi tego po to, by postawić ją na półce, gdzie będzie tylko ładnie wyglądała i pasowała do koloru tapety w pokoju. Ściąga ją z sieci, bo chce ją przeczytać.
Czym zatem jest książka elektroniczna (e-książka, electronic book, e-book, ebook)? Pierwsze, co się nasuwa to: tradycyjna książka przeniesiona w środowisko elektroniczne. Odwołując się do Neila Postmana, autora Technopolu (proroczego dzieła na temat nowych technologii), można twierdzić, że tego typu nowinki technologiczne tworzą nowe definicje starych terminów. Oto na naszych oczach dzieje się kolejna, po tej dokonanej przez Gutenberga, rewolucja. Dokonuje się przedefiniowanie książki. Rodzi to bunt tradycjonalistów. Ale tak już przecież było. Średniowieczny skryptorzy także musieli mieć pretensje do wynalazcy maszyny drukującej, że zabiera im robotę. Jeden mechanizm wykonywał ich pracę szybciej i dokładniej, niż oni byliby kiedykolwiek w stanie. Teraz sytuacja jest podobna. Kończy się monopol wydawców na dostarczenie czytelnikom książek. Wydawcy także się buntują. Nie chcą przyjmować do wiadomości, że rewolucja już się dzieje. Unikają kontaktów z księgarniami elektronicznymi, nie przyjmują wydawców internetowych do swojego ciasnego grona. Nadal proces przygotowania książki do druku trwa u nich nawet dwa–trzy lata, podczas gdy wydawcy elektroniczni wypuszczają na rynek nowość w ciągu kilku dni, maksymalnie tygodni. W dodatku – na cały rynek. Bez kosztów druku, transportu, pakowania, wystawiania w witrynach księgarni, bez kurzu i pyłu. Taniej, szybciej, skuteczniej. Teoretycznie, bo czytelnicy i tak wolą wersje papierowe.Posłowie
Pomysł na Gorącą Antologię zrodził się w umyśle Katarzyny Krzan, redaktor naczelnej wydawnictwa E-bookowo i portalu Strefa Autora. Umyśle – dodajmy – owładniętym gorączką z powodu szalejącej grypy. Z tego powodu wiele tekstów zgromadzonych w tej książce (przede wszystkim prozatorskich) nosi znamiona szaleństwa, sennych majaczeń bądź irracjonalnych wizji kłębiących się bez opamiętania i umiaru. Zabieg to jak najbardziej celowy i w szaleństwie swym uzasadniony, ma on bowiem wprawić czytelnika w podobnie gorączkowy stan balansujący na granicy snu i jawy, fikcji i faktów, zmyślenia i rzeczywistości.
Zaskakujące puenty, obrazy mrożące krew w żyłach, wizje absurdalne lub śmieszne, odległa historia zmiksowana z realiami współczesności, futurystyczne przepowiednie i metaliterackie fantasmagorie. Wszystko to – mamy nadzieję – przyprawi czytelnika o chorobliwe wypieki na twarzy, czyli wrażenia osobliwe, nadzwyczajne i niezapomniane.
Natomiast jako swoiste lekarstwo i antidotum na tę gorączkę prozy, proponujemy drugą część Gorącej Antologii, nieco wystudzoną i działającą jak chłodny kompres na rozpalone czoło, na którą składają się utwory poetyckie oraz felietony.
Wszystkim autorom Gorącej Antologii dziękujemy za inspirujące stany podgorączkowe, a wszystkim jej czytelnikom życzymy miłego, literackiego „chorowania”. J
Anna Alochno-Janas
redaktor portalu StrefaAutora.plNoty o autorach
Annais – w pseudonim Annais przebiera się literacko Anna Alochno–Janas, absolwentka kulturoznawstwa, laureatka pięciu konkursów poetyckich (m.in. Laur Zawodziański, Zagłębiowski Pegaz, Konkurs im. Pawlikowskiej–Jasnorzewskiej). Publikowała m.in. w „SosnArt”, „Art Anons”, „ProArte”, Śląskiej Strefie Gender, Modowo.pl, w monografii Fotografia. Spojrzenia literackie i filmowe (szkic Eros i Tanatos w fotografii), w antologii poetyckiej Nie noszę bransoletek. W latach 2004-2006 prowadziła autorski e-magazyn literacki „Black & White SML”. Wydała e-booki: zbiór poezji Arachnologia oraz esej Samobójstwa literackie (e-bookowo, 2011). W 2012 roku wydała pierwszą książkę poetycką Arachnologia z posłowiem L. Żulińskiego (wyd. Miniatura, Kraków 2012). Prowadzi stronę autorską: www.annais.pl oraz blog erotyczny http://eroticon.annais.pl. Pracuje jako redaktor, dziennikarka prasowa, korektor i tłumacz. Mieszka w Sosnowcu.
Chodasiewicz Władysław – ur. w 1886 r. w Moskwie, zm. W 1939 r. w Paryżu. Wnuk uczestnika powstania listopadowego, syn (szóste, najmłodsze dziecko) cenionego moskiewskiego rzeźbiarza i fotografika. Zdaniem Vladimira Nabokova – najwybitniejszy poeta rosyjski XX wieku (opinię tę wyraził w roku 1939). Znajomość języka polskiego zawdzięczał matce. Tłumaczył polską poezję i prozę. W roku 1922 opuścił sowiecką Rosję i już do śmierci pozostał na emigracji (Niemcy, Włochy, Francja). Objęty zakazem w ZSRR, powrócił do rosyjskiego czytelnika pod koniec lat osiemdziesiątych.
Kielska Ena – ur. 3 lutego w Sosnowcu, filolog. Ukończyła studia na wydziale anglistyki o kierunku kultura i literatura brytyjska i amerykańska na Uniwersytecie Śląskim. Autorka tomików poezji Witam państwa w mojej audycji gotyk i seks (2008), Weź napisz o mnie wiersz (e-bookowo 2011, filmu Ballada o morderstwie (2009) oraz książki Pamiętnik Wendy (e-bookowo 2012). Laureatka konkursów poetyckich. Strona internetowa autorki:
www.enakielska.blogspot.com
Klajza Błażej Jacek – ur. 09.01.1971 r. w Częstochowie. Jak spuszczał wodę to się śmiał.
Krzan Katarzyna (Catarina) – redaktor naczelna wydawnictwa internetowego e-bookowo, doktor nauk humanistycznych, mama trzech córek.
Kwiatkowska Jolanta (Jola K.) – urodziła się jako płeć żeńska (tak było napisane kopiowym ołówkiem na opasce). Dziś jest kobietą (dla ułatwienia dodajmy, że o wiek tej płci nie wypada pytać). Nie zdobyła żadnego szczytu. Nie odkryła żadnego lądu. Wielu innych nadzwyczajnych rzeczy nie zrobiła. Odeszli Ci, którzy ją kochali i których ona kochała. Urodzili się Ci, którzy ją kochają i których ona kocha. Nauczyła się cieszyć i doceniać to, co miała, co ma. Wciąż czeka z ufnością na to, co jej los przyniesie. Zawsze lubiła się uczyć (życia) i nadal się uczy: jak żyć, by nie przegapić chwil szczęścia, które zsyła nam każdy dzień. Autorka powieści Jesienny koktajl, Tak dobrze, że aż źle, Kod emocji, Rozsypane wspomnienia, Pułapka Nowego Roku i Przewrotność dobra.
Mander – wykształcenie techniczne. Aktualnie wykonywany zawód to klimatyk, zatrudniony w dziale technicznym w jednym z warszawskich biurowców. Hobby to oczywiście literatura. Debiutował w 2011 r. tomikiem Mroczne Średniowiecze – najzabawniejsze opowieści bardów wierszem spisane. Zwolennik poezji tradycyjnej. Na zarzuty stosowania rymów częstochowskich odpowiada zawsze w ten sam sposób: tak pisał Mickiewicz. Dotychczasowe publikacje w e-bookowo: Mroczne Średniowiecze – wiersze satyryczne, Matematyka stosowana – wiersze satyryczneRusałka – tomik sentymentalnych, ciepłych wierszy, Bajki dla dużych dzieci – wiersze satyryczne oraz Przepowiednia – powieść fantasy, wyd. Bezkartek.
Mariposa – hiszpański motyl (nie mucha); pisać wiersze zaczęła w wieku lat 13, skończyła w wieku 20, gdy doliczyła się dwóch tysięcy utworów. Uznała, że literatura polska więcej nie potrzebuje. Kilka udało się opublikować, część wysłała na konkursy, gdzie nawet zdobyły jakieś wyróżnienia, reszta trafiła do piwnicy, gdzie czeka na odkrywcę w dalekiej przyszłości. Mariposa pragnie pozostać anonimowa, w życiu prywatnym interesuje się myciem garów, obieraniem kartofli i odcedzaniem makaronu. Nie ogląda polskich seriali, lubi egzotyczne kino, szczególnie z rejonu Bliskiego Wschodu, ma słabość do wyrobów papierniczych, marzy o pracy w księgarni.
Moneta Marcin Jerzy – autor miniatur i opowiadań, które zamieszcza na swoim blogu literackim trupywszaffach.pl. Ma za sobą kilka publikacji w czasopismach literackich. Ciągle jednak przygotowuje się do prawdziwego debiutu i napisania pierwszej powieści bądź też publikacji w formie zbioru opowiadań. Stara się pisać maksymalnie szczerze, nadać narracji ton osobisty, subiektywny, taki jakim jest proces myślenia i percepcji. Świat, który opisuje, pokazuje „przefiltrowany” przez myśli bohaterów, ludzi zwykłych, nieco komicznych, codziennych, którzy często zostają wplątani w absurdy i surrealizmy ukryte w rzeczywistości. Na ich drodze stają materializacje lęków, stereotypów, przyzwyczajeń, symboli itp. Z zawodu jest dziennikarzem. Mieszka we Wrocławiu. Jego literaccy mistrzowie to: Gombrowicz, Dostojewski i Hesse. Lubi zimną wódkę, gorącą herbatę, pocałunki, dobrą muzykę i kąpiele w wannie.
Netz Feliks – ur. w 1939 r., poeta, prozaik, twórca słuchowisk (m.in. „Pokój z widokiem na wojnę polsko-jaruzelską”, premiera w r. 2006, finalista międzynarodowego konkursu radiowego „Prix Italia”: jedno z trzech najlepszych słuchowisk zrealizowanych na świecie w roku 2006), felietonista, krytyk, tłumacz. Ukończył filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, gdzie mieszka od r. 1953. Wydał m.in.: Wir (poezje, 1985), Urodzony w święto zmarłych (powieść, 1995), Wielki zamęt (publicystyka, 1996), Róg Ligonia i królowej Jadwigi (opowieść dokumentalna, 1997), Dysharmonia caelestis (powieść, 2005, nominowana do nagrody NIKE), Poza kadrem (teksty o filmach, 2006), Ćwiczenia z wygnania (eseje, 2008, nominacja do Nagrody Mediów Publicznych COGITO 2009), Cztery dni nieśmiertelności (poezje, 2009). Tłumacz z j. rosyjskiego (m.in. Eugeniusz Oniegin A. Puszkina i 25 sonetów do Marii Stuart J. Brodskiego), z j. niemieckiego (Wzór wewnętrzny K. Drawerta), z j. angielskiego (m.in.: Wojna i miłość Johna Jakesa), z j. węgierskiego (Anatema Tibora Déry’ego, Taniec motyla Endre Illésa, Ciemny anioł Gygörgya Moldovy). Znawca, komentator i tłumacz dzieł Sándora Máraiego (Żar, Księga ziół, Występ gościnny w Bolzano, Krew świętego Januarego, Pierwsza miłość, Dziedzictwo Estery, Wyspa, Niebo i ziemia; w druku Cztery pory roku, Siostra.).
Siedlecki Arkadiusz – pisarz, felietonista, dziennikarz. Ur. w 1982 r. w Gliwicach, studiował filozofię na UŚ w Katowicach, którą przerwał, aby wyjechać „za chlebem”. Emigrant z wyboru, sercem Gliwiczanin. Mieszka w Wielkiej Brytanii od siedmiu lat, obecnie w Luton. Pracuje w Londynie. Laureat konkursów literackich. Z początkiem 2013 roku ukaże się jego pierwsza powieść zatytułowana Kokaina. Publikował w polskich periodykach: „Kozirynek”, „sZAFa”, „Kwartalnik”. Jest stałym felietonistą portalu kulturalnego „Duże Ka” oraz miesięcznika wydawanego w Wielkiej Brytanii „Polonia Magazyn”. Autor wywiadów z artystami. Prowadzi własną stronę internetową: www.arkadiuszsiedlecki.pl
Strzelec Anna – urodzona w Wielkopolsce, plastyczka z wyksztalcenia i polonistka z zamiłowania. Zadebiutowała w maju 2008 roku kilkoma wierszami wśród nowych twarzy poetów, których wiersze i opowiadania umieściła Monika Sawicka w swojej powieści pt. Kruchość porcelany. Autorka czterech powieści: Tylko nie życz mi spełnienia marzeń, Druga pora życia, czyli jak zabija się miłość, Wiza do Nowego Jorku, Okno z widokiem na Prowansję oraz dwóch tomików wierszy: Miłość niejedno ma imię oraz Cóż wiemy o miłości. Członek Związku Literatów Polskich. Blog autorki:
http://annastrzelec-drugaporazycia.blogspot.com.
Szczęsna Anna (Lisbeth) – urodzona we Włocławku, absolwentka Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Obecnie mieszka w Warszawie. Każdą wolną chwilę spędza z książkami. Z pisaniem łączy ją długoletni i odrobinę krwawy romans, który zaowocował horrorami opublikowanymi w antologiach: Trupojad (Z miłości do ciała), Białe szepty (Malarz koszmarów), City 1 (Stacja na zawsze), a także opowiadaniem Tipsy, urok i miotła w promocji, wyróżnionym w konkursie literackim o zabarwieniu humorystycznym zatytułowanym „Literatura na miotle”. Swoje łagodniejsze oblicze pokazała w ebooku pt. Pan wróż.
Tumski Olaf – w jego książkach zjawiska tajemnicze i mistyczne kryją się w przyziemnej, szarej rzeczywistości oraz w pozornie banalnych przedmiotach. Wystarczy je tylko zauważyć, ale jedynie nieliczni posiadają takie zdolności. Jego powieści zawsze dzieją się w Poznaniu, mieście, w którym żyje, a którego przeszłość i teraźniejszość dostarcza wielu inspirujących tematów. W książce Wymyślony główni bohaterowie odkrywają zaskakujące możliwości swoich umysłów, a wszystko w scenerii patologicznie skomercjalizowanego państwa. W Dwunastej warstwie stare fotografie wykraczają daleko poza swoje tradycyjne znaczenie. Nawet w zbiorze opowiadań dla dzieci – Tomkowe historie – pięcioletni chłopiec spostrzega, że może nawiązywać kontakt z niecodziennymi zjawiskami i obiektami. Nie inaczej jest w powieści U źródła, gdzie Poznań okazuje się bramą do innego świata. W opowiadaniu Golem poznański, udało mu się ożywić postać z mitologii żydowskiej korzystając z dziedzictwa wybitnego rabina i… współczesnej rzeźby (opowiadanie ukazało się w antologii Szkice z życia). Strona autora:
http://olaftumski.blogspot.com
V.G. Soque – na co dzień studiuje w Międzynarodowej Szkole Nauk Politycznych Uniwersytetu Śląskiego, gdzie rozwija swoje zainteresowania związane z szeroko rozumianą polityką i socjologią w języku francuskim i polskim. Pełni funkcję przewodniczącej Centrum Badawczo-Naukowego przy MSNP, przewodniczącej samorządu studenckiego i jest członkiem komisji ds. jakości kształcenia przy MSNP. Jest autorką powieści fantasy dla dzieci i młodzieży pt. Księga Wszechrzeczy, opowiadania Utopiec zamieszconego w antologii U nas ciekawiej odkrywamy tajemnice miasta, a obecnie pracuje nad tomem opowiadań pt. Symulakry.