Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Góry śpiewają - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Góry śpiewają - ebook

Międzynarodowy bestseller i prozatorski debiut nagradzanej wietnamskiej poetki.

Wojna w Wietnamie – doświadczenie pokoleniowe tysięcy Amerykanów – widziana z nowej, nieznanej perspektywy.

Poetycka, poruszająca i jednocześnie pełna nadziei saga rodzinna o tym, jak dobroć i ludzkie uczucia pomagają przetrwać nawet w najmroczniejszych czasach.

Urodzona na początku XX wieku Dieu Lan wraz z sześciorgiem dzieci zostaje zmuszona do opuszczenia rodzinnego gospodarstwa po reformie rolnej wprowadzonej przez nowy komunistyczny rząd. Po wielu latach zdradza kulisy tych wydarzeń wnuczce Hương, dorastającej w czasie brutalnej eskalacji konfliktu amerykańsko-wietnamskiego – wojny, która wstrząsnęła nie tylko całym krajem, ale też jej rodziną.

Napisana z epickim rozmachem i fascynująca barwnym odmalowaniem kontekstu kulturowego, powieść przeplata historie dwóch kobiet, udzielając głosu Wietnamczykom i ich pamięci na temat wydarzeń znanych nam głównie z zachodniej perspektywy. Aktualna i poruszająca książka, która daje świadectwo okrucieństwom z przeszłości, wciąż odbijającym się echem w teraźniejszości.

Powieść obsypana nagrodami, między innymi PEN Oakland/Josephine Miles Literary Award 2021, Best Literary Fiction oraz Best Multicultural Fiction na American Book Fest International Book Awards 2021, Nota Bene Prize 2021, Blogger’s Book Prize 2021, BookBrowse Best Debut Award 2020, Lannan Literary Award Fellowship 2020 – za „wyjątkową jakość” i „wkład na rzecz pokoju i pojednania”.

Rekomendowana przez redakcje „New York Timesa”, „The Washington Post”, „Washington Independent Review of Books”, „O, The Oprah Magazine”, „USA Today”, The Buzz Magazine, PopSugar, Book Riot, NB Magazine, Real Simple, The Buzz Magazine, PopMatters, Global Atlanta, NPR – i przez wiele z nich uznana za jedną z najlepszych książek roku.

Najlepsza nowa powieść historyczna 2020 roku według serwisów BuzzFeed i Goodreads.

Idealna lektura dla czytelników Pachinko Min Jin Lee i Powrotu do domu Yaa Gyasi oraz wielbicieli sag rodzinnych z wielką historią w tle.

Wciągająca, poruszająca powieść, która na więcej niż jednej płaszczyźnie naprawia krzywdy, wyrządzone przez historię.
„The New York Times”

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383616322
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MIĘDZYNARODOWY BESTSELLER.

OBSYPA NA NAGRODAMI POWIEŚĆ,
POLECANA PRZEZ „NEW YORK TIMES”
I „WASHINGTON POST”.

SĄ NARODY, KTÓRYM LOS ZADAJE WIĘCEJ CIOSÓW NIŻ INNYM, A JEDNAK WCIĄŻ PODNOSZĄ SIĘ I TRWAJĄ.
JAK WIETNAMCZYCY, KTÓRZY CZERPIĄ SIŁĘ Z PRZYWIĄZANIA DO TRADYCJI, RODZINY I WŁASNEJ HISTORII.

Rok 1972.

Dieu Lan, zmagając się z dniem codziennym, czeka na powrót z wojny swoich dzieci, bo choć słuch o nich zaginął, kobieta z wrodzonym optymizmem wierzy, że rodzina znowu będzie razem. Kiedy na Hanoi spadają amerykańskie bomby, opowiada wnuczce, którą wychowuje, barwną historię życia własnej rodziny w okresie francuskiego protektoratu, japońskiej okupacji, w latach głodu i rewolucji.

Jej wnuczka Hương, choć tęskni za rodzicami walczącymi z najeźdźcą i nie wie nawet, czy żyją, nie jest w stanie wykrzesać z siebie nienawiści do przeciwników. Wierzy, że ludzie z gruntu nie są źli, bo inaczej jak mogłaby się zakochać?

Oszałamiająca powieść, która obnaża dawno zapomnianą historię.

Paperback ParisUrodzona podczas konfliktu wietnamsko-amerykańskiego, Nguyễn Phan Quế Mai na własnej skórze odczuła dotkliwe następstwa wojny. Zanim otrzymała stypendium na australijskiej uczelni, pracowała w rodzinnym kraju przy uprawach ryżu i jako uliczna handlarka. Po powrocie do ojczyzny działała w lokalnych i międzynarodowych organizacjach pod auspicjami ONZ, przyczyniając się do zrównoważonego rozwoju Wietnamu. Studiowała również na Uniwersytecie Lancaster w Wielkiej Brytanii, gdzie zrobiła doktorat z kreatywnego pisania.

Nguyễn Phan Quế Mai jest autorką ośmiu książek napisanych w języku wietnamskim – poezji, beletrystyki i non fiction. _Góry śpiewają_, jej pierwsza powieść po angielsku, została przetłumaczona na kilkanaście języków i wydana w ponad piętnastu krajach.

Obecnie pisarka mieszka w Wietnamie i Indonezji.PIĄTA STRONA ŚWIATA.

Bo świat ma więcej niż cztery strony...

A najważniejszej nie widać.

Kryje się za ludzkimi historiami.

PIĄTA STRONA ŚWIATA to seria powieści, które pokazują świat przez pryzmat ludzkich losów, nierozerwalnie związanych z korzeniami bohaterów i ich miejscem na mapie.

To śmiałe literackie głosy, wypowiadające się w sprawach ważnych, znanych i nieznanych, dalekich i bliskich. Podróże do krajów, w których rozgrywają się ludzkie tragedie, rodzą nadzieje, gdzie bohaterowie walczą o swoje miejsce na ziemi.

To historie, które pozwalają lepiej zrozumieć świat i jego różne oblicza.

W serii:

Carolina De Robertis

CANTORAS

BOGOWIE TANGA

Nazanine Hozar

ARIA

Barbara Kingslover

ODYSEJA

Andrea Levy

WYSEPKA

M.L. Stedman

ŚWIATŁO MIĘDZY OCEANAMINAJWYŻSZE GÓRY

Hanoi, 2012

Moja babcia powtarzała, że nasi przodkowie po śmierci nie znikają, lecz nadal sprawują nad nami pieczę. Czuję, że mnie obserwuje, kiedy zapalam zapałkę i przykładam płomień do trzech kadzidełek. Na rodzinnym ołtarzyku, za drewnianym dzwonkiem i talerzami parującego jedzenia, błyszczą oczy babci, podczas gdy rozbłyskujące błękitno-pomarańczowe płomyki trawią pachnącą żywicę. Potrząsam patyczkami, żeby zgasić ogień. Znad żaru wije się spiralnie ku niebu zasłona dymu i woni. Wzywa do powrotu duchy zmarłych.

– _Bà ơi –_ mówię szeptem, podnosząc kadzidełka nad głowę.

Babcia uśmiecha się do mnie poprzez mgłę przesłaniającą granicę między naszymi światami.

– Tęsknię za tobą, babciu.

Przez otwarte okno do pokoju wpada podmuch wiatru i ujmuje moją twarz tak, jak kiedyś robiły to dłonie babci.

– Hương, moja najukochańsza wnuczko – szepczą za oknem drzewa. – Zawsze przy tobie jestem.

Wkładam kadzidełko do kadzielniczki stojącej przed portretem. Łagodne rysy babci promienieją w oparach kadzidlanych pachnideł. Patrzę na blizny pokrywające jej szyję.

– Pamiętasz, co ci mówiłam, kochanie? – szeleści jej głos między niespokojnymi gałązkami. – Wyzwania, którym przez całe swoje dzieje stawiali czoło Wietnamczycy, są jak najwyższe góry. Jeśli staniesz zbyt blisko, nie zobaczysz szczytów. Aby uzyskać pełen obraz, musisz się cofnąć i spojrzeć na nie z dala od porywistych nurtów życia...CZERWIEŃ NA BIAŁYM ZIARNIE

Hanoi, 1972–1973

Babcia trzyma mnie za rękę, kiedy prowadzi mnie do szkoły. Wielkie żółtko słońca wygląda spomiędzy rzędu domów pokrytych blaszanymi dachami. Błękitne niebo ma kolor ulubionej koszuli mojej mamy. Zastanawiam się, gdzie ona teraz jest. Czy znalazła tatę?

Powietrze rozdziera gwałtowny podmuch wiatru, który wzbija chmurę piachu. Zaciskam wokół szyi kołnierzyk żakietu. Babcia jedną dłonią przykłada mi do nosa swoją chusteczkę, a drugą zasłania sobie twarz. Na jej ramieniu kołysze się moja szkolna torba.

Kiedy kurz osiada, ruszamy dalej. Natężam słuch, ale nie słyszę żadnych ptaków. Rozglądam się, lecz przy drodze nie rośnie ani jeden kwiat. Nigdzie nie widać ani źdźbła trawy, tylko sterty skruszonych cegieł i poskręcanego metalu.

– Uważaj, Guajawo. – Babcia odciąga mnie od krateru po bombie.

Nazywa mnie tak, ponieważ chce mnie chronić przed złymi duchami unoszącymi się nad ziemią i szukającymi ślicznych dzieci, które mogłyby porwać. Mówi, że moje prawdziwe imię, Hương, oznacza „woń” i na pewno by je zwabiło.

– Kiedy wrócisz dzisiaj ze szkoły, dostaniesz swoją ulubioną potrawę, Guajawo – oznajmia.

Aż podskakuję z radości.

– Zupę phở z makaronem?

– Tak... Przez te naloty przestałam gotować. Ale od dłuższego czasu panuje cisza, więc spróbujemy to uczcić.

W tym samym momencie ciszę roztrzaskuje głos syreny. Z przywiązanego do drzewa megafonu rozlega się kobiecy głos:

„Uwaga, mieszkańcy Hanoi! Uwaga, mieszkańcy Ha- noi! Do miasta zbliżają się amerykańskie bombowce. Są obecnie sto kilometrów od miasta”.

– _Ôi trời đất ơi! –_ wzywa babcia Ziemię i Niebiosa.

Rusza biegiem i ciągnie mnie za sobą. Z domów wysypują się strumienie ludzi niczym roje mrówek ze zniszczonego mrowiska. Daleko, z dachu Opery Hanoi, zawodzą syreny.

– Tam! – Babcia biegnie w kierunku schronu wykopanego w drodze. Uchyla ciężką betonową pokrywę.

– Nie ma miejsca! – odzywa się z dołu czyjś głos.

W jednoosobowym schronie na wpół stoi, na wpół klęczy mężczyzna. Błotnista woda sięga mu do piersi.

Babcia pospiesznie zamyka pokrywę i ciągnie mnie do następnego schronu.

„Uwaga, mieszkańcy Hanoi! Uwaga, mieszkańcy Ha- noi! Do miasta zbliżają się amerykańskie bombowce. Są sześćdziesiąt kilometrów od miasta. Siły zbrojne przygotowują się do odparcia ataku”.

Kobiecy głos z megafonu brzmi coraz bardziej natarczywie. Syreny wyją ogłuszająco.

Wszystkie kolejne schrony są zapełnione. Ludzie przed nami miotają się od jednego do drugiego niczym ptaki z połamanymi skrzydłami. Porzucają rowery, wózki, tor- by na ramię. Jakaś mała dziewczynka płacze za rodzicami.

„Uwaga, mieszkańcy Hanoi! Uwaga, mieszkańcy Ha- noi! Do miasta zbliżają się amerykańskie bombowce. Są trzydzieści kilometrów od miasta”.

Ze strachu potykam się i przewracam.

Babcia podciąga mnie na nogi. Rzuca na ziemię moją szkolną torbę i schyla się, żebym wskoczyła jej na plecy. Oplata mi nogi ramionami i biegnie dalej.

Słychać już narastający dudniący odgłos. W oddali rozlegają się wybuchy. Spoconymi dłońmi trzymam się babci za szyję. Przytulam się twarzą do jej pleców.

„Uwaga, mieszkańcy Hanoi! Uwaga, mieszkańcy Ha- noi! Do miasta zbliżają się kolejne amerykańskie bombowce. Są sto kilometrów od miasta”.

– Biegnijcie do szkoły! – woła babcia do grupki kobiet dźwigających małe dzieci na rękach i plecach. – Nie zbombardują szkoły!

Babcia ma pięćdziesiąt dwa lata i jest silna. Pędzi za kobietami, dogania nawet te, które nas wcześniej wyprzedzały. Podskakując na jej plecach, wtulam twarz w jej długie czarne włosy, które pachną tak samo jak włosy mojej mamy. Dopóki mogę wdychać ten zapach, jestem bezpieczna.

– Hương, biegnij ze mną!

Przystaje zdyszana przed moją szkołą. Ciągnie mnie na dziedziniec, a potem dalej do klasy i rzuca się do wolnego schronu. Wślizguję się za nią do środka. Woda sięga mi do pasa, chwyta lodowatymi dłońmi. Panuje okropny ziąb. To początek zimy.

Babcia wyciąga rękę, zasuwa pokrywę i przytula mnie. W moich żyłach tętni jej serce. Dziękuję Buddzie za dar tego schronienia wystarczającego dla nas obu. Boję się o rodziców walczących na polach bitwy. Kiedy do mnie wrócą? Czy spotkali tam moich wujków – Đạta, Thuậna i Sánga?

Wybuchy rozlegają się coraz bliżej. Ziemia kołysze się jak hamak. Zasłaniam uszy dłońmi. Woda strzela do góry, zalewa mi twarz i włosy, rozmywa widok przed oczami. Przez szpary w pokrywie sypią mi się na głowę drobne kamyki zmieszane z piaskiem. Słychać ogień obrony przeciwlotniczej. Hanoi próbuje odeprzeć atak. Kolejne wybuchy. Syreny. Krzyki. Przenik- liwy smród spalenizny.

Babcia składa dłonie przed piersią.

– _Nam Mô A Di Đà Phật, Nam Mô Quan Thế Âm Bồ Tát_ – z jej ust płynie potok buddyjskiej modlitwy.

Zamykam oczy i próbuję za nią powtarzać.

Bomby nie przestają ryczeć. Potem zalega minuta ciszy. Nagle słyszę ostry, świszczący odgłos. Kulę się. Potężna eksplozja ciska nami o pokrywę schronu. Z bólu oczy zachodzą mi ciemnością.

Ląduję stopami na brzuchu babci. Ma zamknięte oczy, przed piersią dłonie złożone w rozkwitający pąk lotosu. Modli się. Gdy grzmoty cichną, w powietrze wznoszą się krzyki ludzi.

– Babciu, boję się.

– Wiem, Guajawo... ja też się boję – mówi sinymi ustami i trzęsie się z zimna.

– Babciu, jeśli zbombardują szkołę, to... to ten schron się zawali?

Babcia próbuje się poruszyć w ciasnej przestrzeni, bierze mnie w ramiona.

– Nie wiem, kochanie.

– A jeśli się zawali, to zginiemy?

Przytula mnie mocno.

– Guajawo, jeśli zbombardują tę szkołę, to nasz schron może się na nas zawalić, ale umrzemy tylko wtedy, kiedy pozwoli na to Budda.

▲△▲

Nie zginęłyśmy tamtego dnia w listopadzie 1972 roku. Kiedy odezwały się syreny sygnalizujące, że zagrożenie minęło, wyszłyśmy ze schronu niczym dwa drżące listki. Zataczałyśmy się, idąc ulicą. Zawaliło się wiele budynków, gruzy wylewały się na jezdnię. Kaszląc, przedzierałyśmy się przez rumowiska. W tumanach piasku i dymu piekły mnie oczy.

Ściskałam babcię za rękę, obserwując kobiety lamentujące obok zwłok zasłoniętych strzępkami słomianych mat. W naszą stronę sterczały nogi tych zmasakrowanych, zakrwawionych ciał. Na jednej z mniejszych nóżek kołysał się różowy bucik. Zabita dziewczynka mogła być w tym samym wieku co ja.

Przemoknięta i ubłocona babcia ciągnęła mnie za sobą coraz szybciej. Mijałyśmy porozrzucane kończyny, zburzone domy.

Ale nasz dom pod drzewem _bàng_ stał nietknięty w niestosownie olśniewającym blasku słońca. Cudownym sposobem uniknął zniszczenia. Wyrwałam się i pobiegłam, żeby objąć ramionami drzwi.

Babcia pomogła mi się przebrać i położyła mnie do łóżka.

– Zostań w domu, Guajawo. Gdyby nadleciały bombowce, wskocz na dół.

Wskazała schron, który tata wykopał dla nas w klepisku przed wejściem do sypialni. Był dość duży, żebyśmy obie się w nim zmieściły. I suchy. Czułam się znacznie lepiej, wiedząc, że mogę się tu ukryć, pod czujnym okiem moich przodków, których obecność emanowała z rodzinnego ołtarzyka przycupniętego na najwyższej półce z książkami.

– Ale... dokąd idziesz, babciu? – spytałam.

– Do mojej szkoły. Muszę zobaczyć, czy uczniowie nie potrzebują pomocy.

Podsunęła mi pod brodę gruby koc.

– Babciu, ale to niebezpieczne...

– To tylko dwie przecznice, Guajawo. Przybiegnę do domu, gdy tylko usłyszę syreny. Obiecujesz, że nie ruszysz się stąd na krok?

Pokiwałam głową.

Babcia odwróciła się do drzwi, ale w ostatniej chwili zatrzymała się i podeszła z powrotem do łóżka. Przyłożyła mi do policzka ciepłą dłoń.

– Obiecaj, że nie będziesz się włóczyła po dworze.

– _Cháu hứa. –_ Uśmiechnęłam się, żeby ją uspokoić.

Nigdy nie pozwalała mi samej wychodzić z domu, nawet w okresach, kiedy nie było bombardowań. Nieustannie się bała, że mogłabym się zgubić. Czy to prawda, co mówili moi wujkowie i ciocie – że babcia jest wobec mnie nadopiekuńcza z powodu okropnych rzeczy, które spotkały jej dzieci?

Kiedy zamknęły się za nią drzwi, wstałam, żeby przynieść sobie notes. Zanurzyłam pióro w kałamarzu.

_Kochani Mamusiu i Tatusiu_, napisałam w nowym liście do rodziców, zastanawiając się, czy moje słowa w ogóle do nich dotrą. Przenosili się z miejsca na miejsce razem ze swoimi oddziałami i nie mieli stałego adresu.

▲△▲

Kiedy wróciła babcia, znów czytałam _Bạch Tuyết và bảy chú lùn_, zatopiona w magicznym świecie Królewny Śnieżki i jej przyjaciół, siedmiu krasnoludków. Babcia miała dłonie zakrwawione od przerzucania gruzów, spod których próbowała uwolnić uwięzionych ludzi. Na jej ramieniu wisiała moja torba. Przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła do piersi.

Tej nocy wczołgałam się pod koc i wsłuchiwałam się w modlitwy oraz rytmiczną melodię drewnianych dzwoneczków babci. Modliła się do Buddy i Niebios o zakończenie wojny. Modliła się o bezpieczny powrót moich rodziców i wujów. Zamknęłam oczy i modliłam się razem z nią. Czy moi rodzice żyli? Czy tęsknili za mną tak samo jak ja za nimi?

Chciałyśmy pozostać w domu, ale naglące komunikaty z ulicznych megafonów nakazały wszystkim obywatelom ewakuację z Hanoi. Babcia dostała zadanie wyprowadzenia swoich uczniów i ich rodziców w oddalone od miasta miejsce w górach, gdzie miała kontynuować lekcje.

– Dokąd idziemy, babciu? – spytałam.

– Do wioski Hòa Bình, Guajawo, gdzie nie znajdą nas bomby.

Zastanawiałam się, kto wymyślił taką śliczną nazwę dla wioski. Słowa _hòa bình_ unosiły się na skrzydłach gołębi namalowanych na ścianach mojej klasy. W moich marzeniach _hòa bình_ miał błękitny kolor, kolor powrotu moich rodziców do domu. _Hòa bình_ znaczył coś prostego i nieuchwytnego, a jednak dla nas najbardziej drogocennego: _Pokój_.

– Daleko leży ta wioska, babciu? Jak tam dojedziemy?

– Pójdziemy pieszo. To tylko czterdzieści kilometrów. Razem damy radę, nie sądzisz?

– A jedzenie? Co będziemy jeść?

– Och, nie martw się. Chłopi nas nakarmią, czym kto będzie mógł. W trudnych czasach ludzie stają się wobec siebie bardziej życzliwi. – Uśmiechnęła się. – Pomożesz mi nas spakować?

Podczas gdy przygotowywałyśmy się do podróży, podnosił mnie na duchu jej śpiew. Miała cudowny głos, tak jak moja mama. Kiedyś lubiły wymyślać na poczekaniu głupiutkie piosenki, po czym śpiewały je, zanosząc się śmiechem. Och, jak bardzo tęskniłam za tymi szczęśliwymi czasami. Kiedy babcia śpiewała, rozległe pola ryżu rozpościerały przede mną zielone ramiona, bociany unosiły mnie w powietrzu, a rzeki porywały mnie z nurtem w dal.

Babcia rozłożyła na podłodze derkę, poukładała na środku nasze ubrania, mój notes, pióro, kałamarz oraz swoje materiały do uczenia, na wierzchu położyła swój dzwonek modlitewny, po czym związała przeciwległe rogi i zamieniła derkę w torbę podróżną, którą przewiesi sobie przez ramię. Na drugim ramieniu trzymała długą bambusową tyczkę wypełnioną surowym ryżem. Już wcześniej spakowała do mojej szkolnej torby wodę i jedzenie na drogę.

– Jak długo nas nie będzie, babciu?

– Nie jestem pewna. Może kilka tygodni?

Stałam przy półce, moje dłonie przebiegały po grzbietach książek. Bajki wietnamskie, rosyjskie, _Córka sprzedawcy ptaków_ Nguyễna Kiêna, _Wyspa skarbów_ zagranicznego autora, którego nazwiska nie umiałam wymówić.

Na widok sterty książek w moich ramionach babcia wybuchnęła śmiechem.

– Nie możemy ich wszystkich zabrać, Guajawo. Wy- bierz jedną. Na miejscu pożyczymy więcej.

– Ale czy ludzie na wsi czytają książki?

– Moi rodzice mieszkali na wsi, nie pamiętasz? Mieli wszystkie książki, jakie tylko możesz sobie wyobrazić.

Przejrzałam na nowo półkę i zdecydowałam się na powieść Đoàna Giỏi _Południowe ziemie i lasy._ Może mama dotarła do tej _miền Nam_, południowej krainy, gdzie poznała tatę. Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej o tym miejscu, zagrabionym przez Francuzów, a teraz okupowanym przez Amerykanów.

Babcia przykleiła do drzwi wiadomość, na wypadek gdyby pod naszą nieobecność wrócili moi rodzice i wujkowie. Napisała na niej, że znajdą nas w Hòa Bình. Przed odejściem dotknęłam frontowych drzwi. Pod opuszkami palców czułam śmiech rodziców i wujków. Kiedy teraz po latach patrzę wstecz, nadal się zastanawiam, co bym ze sobą zabrała, gdybym wiedziała, co nam się przydarzy. Może czarno-białe zdjęcie ślubne rodziców? Ale wiem również, że na krawędzi życia i śmierci nie ma czasu na sentymentalność.

W szkole babci dołączyłyśmy do tłumu nauczycieli, uczniów i ich rodzin, z których tylko kilka szło z rowerami zapakowanymi wysoką stertą bagaży, a następnie wyruszyłyśmy wmieszane w tłumy ludzi opuszczających Hanoi. W obawie przed bombowcami wszyscy włożyli na siebie ciemne ubrania, a metalowe części pojazdów pomalowali na czarno, żeby nie odbijały światła. Nikt się nie odzywał. Słyszałam tylko odgłosy kroków i od czasu do czasu płacz jakiegoś dziecka. Na twarzach uchodźców przerażenie i troski wyryły grube bruzdy.

Kiedy wyruszyłyśmy w czterdziestokilometrową wę- drówkę, miałam dwanaście lat. Droga była trudna, lecz kiedy wiatr chłostał nas przejmującym chłodem, ogrzewała mnie dłoń babci. Udając, że się najadła, oddawała mi swoje jedzenie, żebym nie była głodna. Śpiewała niezliczone piosenki, aby ukoić mój lęk. Kiedy się zmęczyłam, niosła mnie na plecach i jej długie włosy otulały mi twarz. W czasie deszczu okrywała mnie swoją kurtką.

Kiedy w końcu dotarłyśmy do wtulonej w dolinę, otoczonej górami wioski Hòa Bình, stopy babci były pokryte krwią i pęcherzami.

Zamieszkałyśmy u dwojga starszych ludzi, państwa Tùngów, którzy pozwolili nam spać na podłodze swojej głównej izby. W ich małym domku nie było innego miejsca.

Pierwszego dnia w Hòa Bình babcia znalazła wydeptaną ścieżkę prowadzącą do jaskini ukrytej w górach. Niektórzy wieśniacy chowali się tam przed nalotami zamiast w schronach i babcia postanowiła, że my zrobimy to samo. I chociaż pan Tùng przekonywał nas, że Amerykanie na pewno nie zbombardują ich wios- ki, przez cały następny dzień razem z babcią ćwiczyłyśmy wspinaczkę i powrót do wioski krętą ścieżką. Na koniec dnia miałam wrażenie, jakby mi ktoś obił nogi młotem.

– Guajawo, musimy poznać tę drogę tak dobrze, żeby trafić tu nawet w środku nocy w całkowitych ciemnościach – przekonywała mnie babcia, dysząc i sapiąc w wejściu do jaskini. – I obiecaj mi, że nigdy ani na chwilę się ode mnie nie oddalisz. Obiecujesz?

Patrzyłam na motyle trzepoczące skrzydłami wokół wejścia. Tak bardzo pragnęłam zwiedzić okolicę. Widziałam dzieci z wioski kąpiące się nago w stawie, jeżdżące wołami po podmokłych polach i wspinające się na drzewa w poszukiwaniu ptasich gniazd. Chciałam poprosić babcię, żeby pozwoliła mi się z nimi bawić, ale patrzyła na mnie z taką troską w oczach, że bez słowa pokiwałam głową.

Kiedy rozgościłyśmy się w naszym tymczasowym domu, babcia oddała pani Tùng nasz ryż oraz trochę pieniędzy i przez następne dni pomagałyśmy jej przygotowywać posiłki, zbierać warzywa w ogródku czy zmywać naczynia.

– Ależ z ciebie pomocnica jak się patrzy – pochwaliła mnie pani Tùng, a ja poczułam się, jakbym urosła o kilka centymetrów.

Dom państwa Tùngów był inny, lecz w pewien sposób tak bardzo podobny do naszego – z oknami zasłoniętymi czarnym papierem, żeby amerykańskie bombowce nie zauważyły w nocy żadnych oznak życia.

Na dziedzińcu miejscowej świątyni babcia dawała lekcje swoim uczniom, siedzącym na ubitej ziemi z promiennymi buziami. Wyglądała tak dystyngowanie. Nigdy nie kończyła lekcji, dopóki nie nauczyła ich jednej ze swoich piosenek.

– Wojna może zniszczyć nasze domy, ale nie złamie naszego ducha – oznajmiła.

Razem z uczniami śpiewaliśmy na całe gardło, aż głosy nam się załamywały i skrzeczeliśmy tak jak żaby, które wtórowały nam na pobliskich polach ryżowych.

Książka _Południowe ziemie i lasy_, której akcja rozgrywała się w 1945 roku, miała zachwycający początek. Południe naszego kraju wydawało mi się takie bujne, a tamtejsi ludzie tacy szczęśliwi i wielkoduszni. Jedli węże i jelenie, polowali na krokodyle i zbierali miód w gęstych lasach namorzynowych. Podkreślałam w książce trudne słowa i egzotyczne południowe terminy, a babcia wyjaśniała mi je, gdy tylko miała czas. Płakałam razem z Anem, który stracił rodziców w czasie ucieczki przed okrutnymi francuskimi żołnierzami. Zastanawiałam się, dlaczego nasz kraj nieustannie najeżdżają obce armie. Najpierw Chińczycy, potem Mongołowie, Francuzi, Japończycy, a teraz amerykańscy imperialiści.

Podczas gdy ja uciekałam w wyimaginowaną podróż na Południe, na Hanoi – serce naszej Północy – spadały bomby. Czy to w dzień, czy w nocy, na odgłos gongu babcia chwytała mnie za rękę i ciągnęła w góry. Wspinaczka zabierała nam pół godziny i babcia nigdy nie pozwalała mi na odpoczynek. Kiedy docierałyśmy w końcu do jaskini, nad naszymi głowami dudniły ogromne metalowe ptaki. Przytulałam się do babci i byłam wdzięczna za tę jaskinię, ale jednocześnie jej nienawidziłam, ponieważ z tego miejsca patrzyłam, jak moje miasto spowijają płomienie.

Tydzień po naszym przybyciu zestrzelono amerykański samolot i pilotowi udało się dolecieć płonącą maszyną aż do Hòa Bình. Zeskoczył na spadochronie. Żeby go ratować, inne samoloty ostrzeliwały i zasypywały racami całą okolicę. Kiedy po długim czasie opuściłyśmy górską jaskinię, ujrzałyśmy wiejskie drogi usiane porozrzucanymi fragmentami ciał. Babcia zasłoniła mi oczy, żebym nie patrzyła na gałęzie drzew, z których zwisały ludzkie wnętrzności.

Przed zrujnowaną świątynią przywitał nas zgiełk wzburzonych głosów, za którym podążała grupa ludzi prowadzących białego mężczyznę. Miał na sobie ubłocony zielony kombinezon, a ręce związano mu za plecami. Szedł z pochyloną głową, ale i tak przewyższał wzrostem otaczający go tłum. Po jego twarzy płynęła krew, a jasne włosy pokrywała gruba warstwa błota. Z tyłu eskortowało go trzech wietnamskich żołnierzy z długimi karabinami wymierzonymi w jego plecy. Na prawym ramieniu jego munduru paliła mnie w oczy czerwono-biało-niebieska flaga.

Ktoś nagle krzyknął:

– _Giết thằng phi công Mỹ. Giết nó đi, giết nó!_

_–_ Zabijcie go! Zabijcie amerykańskiego sukinsy- na! – zawtórował mu zgodnie tłum.

Zacisnęłam pięści. Ten człowiek zbombardował moje miasto. Jego kraj najechał moją ojczyznę i ode- brał mi rodziców.

– Przez ciebie zginęła cała moja rodzina! Giń! – wrzeszczała kobieta, ciskając w Amerykanina ka- mieniem.

Odruchowo zamrugałam, kiedy kamień trafił mężczyznę w pierś.

– Spokój! – krzyknął jeden z żołnierzy.

Babcia razem z innymi podbiegła do szlochającej kobiety, objęła ją ramieniem i odprowadziła na bok.

– Nie obawiajcie się, bracia i siostry, wymierzymy temu człowiekowi sprawiedliwość – powiedział żołnierz do tłumu. – Proszę, musimy go zawieźć do Hanoi.

Przyglądałam się przechodzącemu pilotowi. Nie wydał żadnego dźwięku, kiedy uderzył go kamień, tylko spuścił głowę jeszcze niżej. Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że zauważyłam łzy spływające mu po twarzy i mieszające się z krwią. Tłum szedł dalej za nim, krzycząc i nawołując, a mnie przeszedł dreszcz na myśl o tym, co by się stało z moimi rodzicami, gdyby stanęli twarzą w twarz z wrogami.

▲△▲

Aby odgonić strach, pogrążyłam się w lekturze książki, dzięki czemu mogłam być bliżej rodziców. Wdychałam zapach lasów namorzynowych, powiewów wiatru znad rzek rojących się od ryb i żółwi. Południe z mojej książki obfitowało w jedzenie. Jeśli moim rodzicom udało się tam dotrzeć, to na pewno dzięki tej obfitości łatwiej będzie im przeżyć. Tylko czy Południe nadal będzie takie bujne mimo stacjonującej tam amerykańskiej armii, która niszczyła wszystko, co napotkała na drodze?

Zbliżając się do końca książki, wstrzymywałam oddech. Pragnęłam, żeby An odnalazł rodziców, lecz on zamiast tego wstąpił w szeregi partyzantów Việt Minhu, aby walczyć z Francuzami. Mówiłam mu, żeby tego nie robił, ale on wskoczył do sampana i wiosłując, zniknął w białej pustce rozciągającej się po ostatnich słowach autora.

– An powinien dołożyć więcej starań, żeby odnaleźć rodziców – powiedziałam do babci, odsuwając książkę na bok.

– No cóż, w czasach wojny ludzie dają się ponieść patriotycznym uczuciom. Dla wspólnej sprawy są gotowi poświęcać życie, a nawet swoje rodziny. – Podniosła wzrok znad mojej podartej koszuli, którą zszywała.

– Mówisz jak moi nauczyciele.

Przypomniałam sobie lekcje, na których uczono nas podziwiać bohaterstwo dzieci, które wysadzały się w powietrze, żeby zabijać francuskich i amerykańskich żołnierzy.

– Chcesz wiedzieć, co naprawdę myślę? – Pochyliła się do mnie. – Nie wierzę w przemoc. Nikt nie ma prawa odbierać życia drugiemu człowiekowi.

▲△▲

W połowie grudnia zaczęły krążyć pogłoski, że można już bezpiecznie wrócić do domu, bo prezydent Nixon chce odpocząć od wojny, żeby spędzić Boże Narodzenie w atmosferze pokoju i dobrej woli. Ludzie porzucili kryjówki i wylegli na drogi prowadzące do stolicy. Ci, których było na to stać, wynajmowali woły i wozy albo składali się na wspólną ciężarówkę. Ci, którzy nie mieli pieniędzy, wracali do miasta pieszo.

Nie dołączyłyśmy ani do jednych, ani do drugich. Babcia zasugerowała swoim uczniom i ich rodzinom, żeby zostali w górach. Musiał jej to podpowiedzieć sam Budda. Osiemnastego grudnia 1972 roku patrzyliśmy z jaskini, jak nasze miasto zamienia się w kulę ognia.

W przeciwieństwie do wcześniejszych nalotów tym razem bombardowanie nie ustawało. Trwało przez cały następny dzień i noc. Trzeciego dnia babcia razem z kilkorgiem dorosłych wyszła poszukać jedzenia i wody. Długo jej nie było, a kiedy wróciła, przyprowadziła ze sobą państwa Tùngów. Podczas gdy pani Tùng narzekała na kolana, jej mąż oznajmił, że Amerykanie wykorzystują w Hanoi swoją najpotężniejszą broń: bombowce B-52.

– Powiedzieli, że będą nas dotąd bombardować, aż wrócimy do epoki kamiennej – wycedził, zgrzytając zębami. – Nie pozwolimy im na to.

Hanoi płonęło, a bomby spadały przez kolejnych dwanaście dni i nocy. Kiedy wreszcie naloty się skończyły, zrobiło się tak cicho, że słyszałam pszczoły bzyczące w gałęziach drzew. I tak samo jak te pracowite pszczoły, babcia wróciła do prowadzenia lekcji, a wieś- niacy na pola.

Tydzień później przyjechała grupa żołnierzy. Jeden z nich stanął na ocalałych stopniach świątyni i rozciągnął wygłodniałą twarz w szerokim uśmiechu.

– Pokonaliśmy te przeklęte bombowce! – zawołał, wygrażając pięścią. – Nasze oddziały obrony przeciw- lotniczej zestrzeliły osiemdziesiąt jeden nieprzyjacielskich samolotów, w tym trzydzieści cztery B-pięćdziesiąt dwa!

Wybuchnęłam radosnymi wiwatami. Mogliśmy teraz bezpiecznie wracać do domów. Ludzie ściskali się, śmiali i płakali.

– Nigdy nie zapomnę dobroci, jaką nam okazali- ście – powiedziała babcia naszym gospodarzom. – _Một miếng khi đói bằng một gói khi no. –_ Jeden kęs podczas głodu jest wart całego worka w czasach obfitości.

– _Lá lành đùm lá rách_ – odrzekła pani Tùng. Nietknięte liście chronią te, które rozdarł wiatr. – Możecie mieszkać u nas zawsze, gdy tylko zechcecie. – Ścis- nęła babci dłoń.

Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam, kiedy dorośli wpla- tali do rozmowy znane porzekadła. Babcia mówiła, że przysłowia są esencją mądrości naszych przodków, przekazywaną ustnie z pokolenia na pokolenie od czasów, gdy nie istniał jeszcze język pisany.

Z sercami przepełnionymi nadzieją szłyśmy wiele godzin, żeby wrócić do Hanoi.

Spodziewałam się zobaczyć zwycięską stolicę, lecz ze wszystkich stron biło w oczy zniszczenie. Ogromna część mojego pięknego miasta obróciła się w stertę gruzów. Bomby spadły na naszą ulicę Khâm Thiên i na pobliski szpital Bạch Mai, gdzie pracowała kiedyś moja mama. Mnóstwo ludzi zginęło. Wkrótce wrócę do szkoły, do mojej klasy mniejszej o piętnaścioro uczniów.

A nasz dom... zniknął! Drzewo _bàng_ leżało na gru- zach. Babcia opadła na kolana, z głębi jej piersi wydo- było się zawodzenie, przeniknęło przez smród gnijących ciał i zmieszało się z morzem lamentów i rozpaczy.

Płakałam razem z nią, kiedy przerzucałyśmy pokruszone kawałki cegieł i betonu. Zakrwawionymi palcami wydobywałyśmy wszystko, co dało się uratować. Znalazłyśmy kilka moich książek, dwa podręczniki babci i trochę rozsypanego ryżu. Zbierałyśmy każde ziarnko niczym klejnoty. Tej nocy na szkolnym dziedzińcu wtuliłyśmy się w siebie, żeby się osłonić przed wiatrem, i razem z innymi, którzy również stracili domy, gotowałyśmy wspólny posiłek z ryżu przyprawionego piaskiem i skropionego krwią.

▲△▲

Nikomu, kto spojrzałby wtedy na moją babcię, nie przyszłoby do głowy, że kiedyś nazywano ją _cành vàng lá ngọc_ – jadeitowym liściem na złotej gałęzi.

Trzy miesiące wcześniej, kiedy mama przygotowywała się do wyruszenia na wojnę, powiedziała mi, że babcia urodziła się w jednej z najbogatszych rodzin w prowincji Nghệ An.

– Przeżyła wiele niedoli i jest najsilniejszą kobietą, jaką znam. Trzymaj się blisko niej, a nic ci się nie stanie – powiedziała mama, pakując swoje ubrania do zielonego plecaka.

Zaciągnęła się do wojska na ochotnika jako lekarka, ponieważ postanowiła pojechać na Południe i odszukać tatę, który wyruszył ze swoim oddziałem w dżunglę i od czterech lat nie dawał znaku życia.

– Znajdę go i sprowadzę z powrotem do domu – oznajmiła, a ja jej uwierzyłam, ponieważ mama zawsze osiągała to, co sobie postanowiła.

Babcia uważała jednak, że to niewykonalne przedsięwzięcie, i próbowała ją powstrzymać przed opuszczeniem Hanoi. Na próżno.

Kiedy mama wyjeżdżała, niebo płakało grubymi kroplami deszczu. Wychyliła się z odjeżdżającej ciężarówki i zawołała:

– _Hương ơi, mẹ yêu con!_

Pierwszy raz powiedziała wtedy, że mnie kocha, a ja się bałam, że po raz ostatni. Deszcz smagał nas bezlitośnie i wkrótce połknął moją mamę wielkimi wirującymi ustami.

Tego wieczoru i przez wiele następnych dni, by osuszyć moje łzy, babcia uchylała przede mną drzwi do swojego dzieciństwa. Jej opowieści porywały mnie i przenosiły na szczyt wzgórza w prowincji Nghệ An, gdzie mogłam pełną piersią wdychać zapach pól ryżowych, spoglądać w dół na rzekę Lam i wtapiać się w zieleń górskiego grzbietu Trường Sơn. Czułam na języku słodki smak owoców _sim_, a na dłoni kopnięcia koników polnych. Spałam razem z nią w hamaku pod niebem przetykanym migoczącymi gwiazdami.

Ze zdumieniem dowiedziałam się, że jej życie zostało przeklęte przez przepowiednię wróżbity, a po- tem słuchałam, jak przeżyła okupację francuską, inwazję japońską, Wielki Głód oraz reformę rolną.

Wojna się przeciągała, a opowieści babci pod- trzymywały mnie na duchu. Zrozumiałam, że świat jest naprawdę niesprawiedliwy i że muszę zawieźć babcię z powrotem do jej rodzinnej wioski, by domagać się sprawiedliwości, a może nawet wywrzeć zemstę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: