Gorzka czekolada. Tom 2 - ebook
Gorzka czekolada. Tom 2 - ebook
Każdy widzi za jakiego uchodzisz, lecz bardzo niewielu wie, kim jesteś...
Niccolò Machiavelli - Książę
Kolejny zbiór opowiadań napisanych przez popularne autorki i autorów książek dla dzieci i młodzieży. Pierwszy, bestsellerowy zbiór cieszył się ogromną popularnością, a jego egzemplarze można znaleźć w niemal każdej bibliotece w Polsce.
Obie książki zostały wydane we współpracy z Fundacją ABCXXI Cała Polska czyta dzieciom.
Każde opowiadanie podejmuje inny temat: emocji, które czasem trudno opanować, konsekwencji naszych zachowań, więzi, które tworzą się w rodzinie i w grupie rówieśniczej. Znajdziemy tu historie o miłości, rywalizacji, brawurze, braku akceptacji dla odmienności i o odpowiedzialności. Każda z nich to epizod z życia przypadkowych osób.
Bohaterowie opowiadań są tak realistyczni, że mamy wrażenie, jakby żyli obok nas. A może nawet żyją, bo przecież najciekawsze historie pisze samo życie… I każda z tych historii może być wyimkiem z czyjejś codzienności.
Wszystkie opowiadania uzupełniono krótkimi rozmowami z psychologami - Teresą Jadczak-Szumiło i Jackiem Masłowskim. Rozmowy te przeprowadziła Irena Koźmińska, prezes Fundacji ABCXXI Cała Polska czyta dzieciom. Poruszone w nich zagadnienia wynikają wprost z treści opowiadań. Psychologowie analizują emocje, które wpływają na zachowania bohaterów oraz ich postawy życiowe; podsuwają odpowiednie lektury i udzielają porad młodym czytelnikom - nie wprost - raczej dając preteksty do dalszych przemyśleń.
Pewnej nocy dwóm osobom przyśniły się podobne sny. Nie było w tym nic niezwykłego. Są sny, które każdej nocy prześladują wielu ludzi. Być może i ty miewasz takie…
Jesteś w szkole i stoisz przed tablicą. Cała klasa na ciebie patrzy. I choć znasz odpowiedzi na pytania, nie możesz wydobyć z siebie głosu, czując na sobie paraliżujący wzrok tylu osób. Nauczycielka, choć widzi, że się denerwujesz, zasypuje cię pytaniami i wytyka nieprzygotowanie. Nic nie mówisz. Masz ochotę zapaść się pod ziemię. Chcesz tylko zniknąć, żeby przestali na ciebie patrzeć.
Takie właśnie sny przyśniły się tamtej nocy Kubie, który ucieszył się, gdy dzwonek budzika przerwał koszmar, i Markowi, który po przebudzeniu odetchnął z ulgą, że już od dawna nie chodzi do szkoły.
Spis opowiadań:
Katarzyna Ryrych - "Gdy rozum śpi…"
Kazimierz Szymeczko - "Wieża ciśnień"
Katarzyna Majgier - "Włoskie wakacje"
Paweł Beręsewicz - "Pstryk!"
Katarzyna Ryrych- "Młode koty"
Katarzyna Majgier - "Wywiad"
Katarzyna Ryrych - "Pierwsze skrzypce"
Kazimierz Szymeczko - "Preppers"
Katarzyna Majgier - "Życie pożyczone"
Kazimierz Szymeczko- "Tetris"
Katarzyna Ryrych - "Dziewczyna Mistrza"
Kazimierz Szymeczko - "Rycerz na czarnym rumaku"
Katarzyna Terechowicz - "Droga na południe"
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-596-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Taki świat wymaga mądrości i płynących z niej działań na rzecz wspólnego dobra. Mądrość i dobro są ze sobą nierozerwalnie związane.
Dobry świat tworzą ludzie, którzy stosują wartości moralne – szacunek, odpowiedzialność, uczciwość, odwagę cywilną, sprawiedliwość, życzliwość, mądrość. Robią to z własnej woli, bo są przekonani, że wartości moralne budują lepszy świat, a w lepszym świecie lepiej się żyje. Nikt, a nawet najbardziej surowe prawo, nie zmusi człowieka, by postępował dobrze. Perspektywa kary nie powstrzyma go przed czynieniem zła. Nie da się nikogo stale kontrolować ani przymuszać. Przed czynieniem zła człowiek może powstrzymać się wyłącznie sam. Podobnie tylko on sam może postanowić, że nawet wtedy, kiedy uczciwość lub odwaga cywilna są niewygodne i mogą na niego ściągnąć problemy, nie zdradzi swoich zasad i będzie postępował moralnie, zgodnie z własnym systemem wartości.
Dlaczego jest to takie trudne?
Wokół wartości moralnych narosło wiele nieporozumień. Media lansują antywartości, bo zło dobrze się sprzedaje, niektóre środowiska tworzą własne zasady, korzystne dla nich, lecz krzywdzące innych. Ale jest jeszcze inny ważny powód, dla którego tylu ludzi postępuje wbrew wartościom: ich stosowanie wymaga poznania siebie i przejęcia kontroli nad sobą, a z tym wiele osób ma kłopot.
Młodzi ludzie na pytanie, dlaczego postąpili nieracjonalnie lub źle, często odpowiadają: „Nie wiem”. Mimo że sami podjęli decyzję i działanie, nie rozumieją, co ich do tego skłoniło.
W tej książce chcemy Was zabrać w podróż po świecie naszych wewnętrznych motywacji, emocji i ukrytych psychologicznych mechanizmów obronnych, które – nierozpoznane – popychają nas do zachowań, jakich nierzadko potem żałujemy. Trzeba zrozumieć, kim jesteśmy i dlaczego, by móc świadomie wybrać dobrą stronę mocy.
Irena KoźmińskaEmocje – pobudzenie psychiczne i umysłowe pod wpływem myśli, mocnych uczuć lub sytuacji, które wywołuje reakcję ciała: śmiech, płacz, drżenie, napięcie, pocenie się, agresję słowną lub fizyczną. Ekspresja emocji – widoczna na zewnątrz reakcja na bodziec: myśli, uczucia, sytuacje.
Samoregulacja emocji – adekwatna, czyli odpowiednia do bodźca, ekspresja emocji; zdolność sprawowania kontroli nad własnymi emocjami, między innymi umiejętność ich adekwatnego odczuwania i nazywania, a także stosownego do bodźca/sytuacji ich wyrażania i poradzenia sobie z napięciem. Samoregulacja emocji jest bardzo ważna dla utrzymania dobrych relacji z ludźmi.
Zasoby (w znaczeniu psychologicznym) – to zarówno nasz kapitał wewnętrzny, czyli siła psychiczna, kompetencje emocjonalne (na przykład kontrola impulsów), umiejętności, wiedza, intuicja, doświadczenie, inteligencja, zdolność utrzymywania dobrych relacji ze światem, a także kapitał relacyjny – krąg oddanych, zaprzyjaźnionych, ceniących nas osób, na których towarzystwo, pomoc i wsparcie możemy liczyć.
Uczucia – wewnętrzne stany psychiczne: radość, smutek, lęk, złość, żal, wdzięczność i inne.Gdyby Picassa nie zwolniono z ogólniaka, nigdy nie trafiłby jako nauczyciel plastyki do naszej szkoły.
– Nie mieścił się w ramkach – powiedziała moja matka i miała rację, bo Picasso był inny.
Miał długie włosy, które wiązał w kitkę, nosił koszulki z psychodelicznymi wzorami i wytarte dżinsy, nierzadko pochlapane farbą, a kiedy raz przyszedł do pracy w garniturze, nikt go nie poznał. No i traktował nas w szczególny sposób, tak jakbyśmy byli dorośli. To, co działo się na lekcjach plastyki w szkole mojego brata, tutaj byłoby nie do pomyślenia. Nikt nie wrzeszczał, nie rzucał kulkami z papieru ani nie chlapał farbą na kolegów. Plastyka z Picassem to była bajka. Bywało, że przynosił ze sobą albumy i oglądaliśmy reprodukcje, co było o niebo lepsze niż komputerowe slajdy, bo wszystkie te cuda poprzywoził z miejsc, które odwiedził, i każdy album miał swoją historię.
Picasso opowiadał o maleńkich księgarniach na wąskich uliczkach Madrytu, o bukinistach siedzących na ławkach nad brzegiem Sekwany, o prawdziwych białych krukach kupowanych za grosze na moskiewskiej promenadzie. Siedząc na podłodze, czuliśmy zapach kawy, pomarańczy i rzeki, wędrowaliśmy śladami Lautreca i oglądaliśmy okrucieństwa wojny oczyma Goi.
Właśnie wtedy, kiedy pochyleni nad czarno-białymi rycinami podziwialiśmy kunszt i precyzję genialnego Hiszpana, Picasso wsadził ręce w kieszenie i powiedział:
– Gdy rozum śpi, budzą się upiory.
Znaliśmy tę grafikę dobrze, była bowiem odpowiednio mroczna i tajemnicza, a każdy z nas – jako przyszły artysta – pragnął być mroczny i tajemniczy. Człowiek śpiący z głową opartą na biurku i kłębiące się nad nim skrzydlate zjawy o sowich oczach… to było mocne.
– Macie tutaj kwintesencję mroku zalegającego w ludzkiej duszy – powiedział Picasso, jakby czytał w naszych myślach. – A konsekwencją tego mroku jest to…
Wskazał jedną z rycin, na której na uschłym drzewie zwisały dwa ciała.
– I to.
Na kolejnej żywcem płonęła czarownica.
– Ten to miał wyobraźnię – westchnął Piotrek.
– Tak – odparł Picasso – ale nie stworzył niczego, na co przedtem nie wpadłby człowiek. Jeśli dobrze się zastanowić, to człowiek do perfekcji opanował sztukę dręczenia tych, którzy się różnią.
Pomyślałam, że może Picasso doświadczył tego na własnej skórze – po mieście krążyły pogłoski, że zwolniono go z poprzedniej szkoły za strój. Ponoć nie chciał zamienić dżinsów i koszulki na zwyczajne spodnie i marynarkę i, co najważniejsze, za nic nie chciał zdjąć ciężkich skórzanych butów, które wyglądały, jakby je ktoś upaprał farbą. Te buty Picasso przywiózł z Meksyku i nosił we wszystkie chłodne dni, a latem zamieniał je na sandały.
Julita, moja koleżanka z podstawówki, dodała, że dyrektorce szkoły nie podobały się też etniczne koraliki na jego lewej ręce, w miejscu, gdzie przyzwoity nauczyciel nosi zegarek, według którego planuje lekcję…
– Pedał – powiedziała. – Ojciec mówi, że to pedał.
Tym słowem określano w naszym mieście każdego, kto nie przystawał do wizerunku prawdziwego mężczyzny, choć do końca nikt nie wiedział, jak taki prawdziwy mężczyzna powinien wyglądać.
Za to wszyscy wiedzieli – jak nie powinien.
Ojciec Julity z pewnością nie był pedałem. Miał krótko ostrzyżone włosy, nosił opięte koszulki polo i firmowe dżinsy, raz w tygodniu chodził na siłownię, śmierdział tytoniem i potem, a w weekendy organizował grilla, na którego przychodzili wszyscy, którzy nie byli pedałami. Myślę, że tego słowa używał także, mówiąc o naszym ojcu, bo nasz ojciec też nie mieścił się w ramkach.
Dosłownie i w przenośni.
Tata z trudem wciskał się w fotel przy swoim komputerze i wszystko – a szczególnie serce, jak mawiała matka – miał w rozmiarze XXL.
Właśnie w tym sercu zakochała się nasza matka, bo tata w niczym nie przypominał filmowego amanta, za to był rewelacyjnym informatykiem.
Pracował w domu, tworząc filmy reklamowe dla rozmaitych instytucji i pisząc programy komputerowe.
Gdyby nie cukrzyca, z pewnością nadal dojeżdżałby na zajęcia ze studentami, ale codzienne jazdy autobusem stały się dla niego męczące, a samochód… no cóż, prawdę mówiąc, dostępne cenowo modele nie były odpowiednio duże.
Studenci najwyraźniej lubili naszego ojca, bo odwiedzali nas często i wtedy urządzaliśmy przyjęcia ogródkowe, w czasie których grało się na gitarze i śpiewało pedalskie piosenki.
Bo muzyka, ta inna, też była pedalska.
Nowa pojawiła się właśnie na lekcji plastyki. Myślę, że była przyzwyczajona do tego, że ludzie gapią się na nią. Trzymała głowę wysoko, jakby niosła na niej dzban z wodą, a jej włosy pachniały jakimś egzotycznym olejkiem, jakby przed chwilą wyszła ze sklepu indyjskiego.
Na ramieniu miała torbę uszytą z kawałków materiału i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby do klasy wszedł za nią nosorożec.
Nazywała się Joanna Guindo. Zajęła jedyne wolne miejsce, jakie było w klasie. Obok mnie.
Przyjrzałam się jej kątem oka, żeby przypadkiem nie poczuła się urażona. Skórę miała brązową, ale był to inny kolor niż letnia opalenizna, a paznokcie wydawały się dziwnie jasne.
Miała w sobie coś, co sprawiało, że nie można było od niej oderwać oczu – a przynajmniej na to wskazywało zachowanie kolegów.
Tego dnia rysowaliśmy zwierzęta. Picasso nalegał, aby nasze rysunki były jak najbardziej syntetyczne, mieliśmy bowiem minimalnymi środkami oddać istotę zwierzęcia.
Spojrzałam na blok Joanny.
Tak, naprawdę miała talent – spod jej ręki wychodziły animalsy jak żywe, narysowane jedną kreską, lekko, jakby od niechcenia. Patrzyłam na nie i miałam wrażenie, że kiedyś już widziałam coś podobnego.
– Ciekawie – orzekł Picasso, przyjrzawszy się rysunkom Joanny. – Podobnie malowano w grocie Lascaux.
Picasso miał fioła na punkcie prehistorii i osobiście odwiedził te wszystkie miejsca, gdzie nasi przodkowie ozdabiali ściany swoich jaskiń. Nie darował sobie i tym razem.
– W człowieku – zaczął – w każdym człowieku, niezależnie od epoki, istnieje potrzeba piękna. Wrodzony zmysł estetyczny. Kiedy homo sapiens odkrył, że zmieszana z wodą glinka zamienia się w farbę, zaczął odwzorowywać świat…
– A może to był taki ich komiks – wtrącił Maciek. – Nie umieli pisać, to rysowali…
– To możliwe – powiedział Picasso. – Ale uważam, że chodziło przede wszystkim o potrzebę wyrażenia piękna.
Tak wyglądały nasze rozmowy z Picassem. Inny nauczyciel zacząłby podejrzewać, że próbujemy go podpuścić, ale nie Picasso.
– Podobne rysunki znajdują się w wapiennych jaskiniach krasowych Altamiry – ciągnął, przechadzając się pomiędzy ławkami. – Współcześni jaskiniowcy zaś – pochylił się nad rysunkiem Piotrka – upodobali sobie zewnętrzne ściany betonowych jaskiń.
Picasso delikatnie nawiązał do upodobań naszego kolegi, który z zamiłowaniem robił graffiti, co sprawiło, że popadł w konflikt z dzielnicowym.
Nasza klasa stanowiła przedziwny zbiór wszelkiego rodzaju dziwaków i outsiderów, ale kto inny mógł znaleźć się w budzie o profilu artystycznym? Wychodząc ze szkoły, przypominaliśmy stado kolorowych ptaków, które przez pomyłkę wylądowało w środku miasta. Nasi nauczyciele, niekonwencjonalni indywidualiści, niewiele różnili się od nas, a większość z nich zapracowała sobie na odpowiednie przezwiska.
Wychowawczyni została Persefoną w dniu, kiedy weszła do klasy, niosąc w ręku wykonany z jakiejś masy kaduceusz, i stwierdziła, że będzie on służył do rozwiązywania konfliktów, jeśli nie uda się zakończyć ich drogą pokojową. O skuteczności kaduceusza jako pierwszy przekonał się Szymon, notoryczny gaduła, który oberwał nim w łeb.
Albo Lara Croft, która uczyła nas angielskiego. Nauczycielka nosząca przydomek bohaterki gry komputerowej znalazła na nas cudowny sposób. Otóż kiedy udało nam się dobrze napisać sprawdzian, podawała nam jakiś smakowity zwrot albo nowo narodzone słówko. Bo Lara nie kończyła pracy, wychodząc ze szkoły. Podejrzewam, że sporo czasu poświęcała na wyszukiwanie różnych ciekawostek, żeby zaskoczyć nas czymś na kolejnej lekcji.
Nasza szkoła – pomyślałam, kończąc rysunek – była niby przystań dla tych wszystkich, którzy „nie mieścili się w ramkach”.
Bo każdy z nas do czegoś nie pasował. Albo nie pasował komuś, jak Piotrek dzielnicowemu.
I tylko ja jedna… zwłaszcza w porównaniu z nową koleżanką byłam jakaś taka zwyczajna. Bezbarwna.
Wróciłam do domu w podłym nastroju.
– Co nowego? – podniosła głowę mama, gdy stanęłam w progu jej pracowni.
Była boso, włosy przewiązała chustką, a ręce miała uwalane gliną. Bo mama robiła w domowej pracowni ceramikę i podobno właśnie po niej odziedziczyłam zdolności artystyczne.
– Jak myślisz – zaczęłam, siadając na krześle naprzeciwko koła garncarskiego – czy ja mam osobowość?
– Osobowość? – Mama odgarnęła kosmyk włosów, który wysunął się spod chustki.
– Wiesz, coś takiego, co… – nie mogłam znaleźć właściwych słów – co nas określa…
Przyjrzała się krytycznie wysmukłemu dzbankowi stojącemu na ziemi.
– Oczywiście – odpowiedziała. – Każdy z nas jest jakiś. Na szczęście mamy spory wpływ na to, jacy jesteśmy.
Poszłam do kuchni. Smugi gliny na blacie zdradzały, że mama robiła sobie kawę.
Myjąc talerze, pomyślałam o Joannie.
Wyróżniał ją kolor skóry. A kolorowych dziewczyn w naszym mieście nie było, przynajmniej ja takich do tej pory nie widziałam. Ale przede wszystkim miała w sobie coś, czym intrygowała otoczenie.
– Macie Murzynkę w szkole – oznajmił mój brat, rzucając plecak na podłogę. – Mówią, że fajna laska.
– Joanna nie jest czarna – wyjaśniłam.
Wieści w naszym grajdole rozchodziły się szybciej niż szybko, skoro smarkacz z podstawówki był tak dobrze poinformowany.
– Jej matka jest biała – ciągnął smarkacz – a ojca nie ma. Gdyby był, toby go było widać, chyba że spaceruje w nocy.
– Tobie się wydaje, że jesteś dowcipny? – skrzywiłam się z niesmakiem.
Tymek stropił się.
– Poczucie humoru ci amputowali – mruknął. – Przecież czarnego w nocy nie widać.
– Tak, a asfalt powinien leżeć na swoim miejscu! – wrzasnęłam.
– Co się stało? – zapytał tata.
Musieliśmy być naprawdę głośno, skoro ruszył się od komputera.
– Drze się na mnie – wyjaśnił Tymek. – Nie powiedziałem nic złego. Tylko tyle, że Murzyna nie widać w nocy.
Tata w roztargnieniu patrzył na swoje nastroszone potomstwo.
– Podobnie jak czarnego kota – uśmiechnął się rozbrajająco Tymek – albo białego niedźwiedzia na śniegu, albo kanarka…
Kanarek. Wspomnienie z dzieciństwa przemknęło przed moimi oczyma jak błyskawica.
Na ścianie wisi klatka, pusta, drzwiczki są otwarte. Lokator, niewielki cytrynowy ptaszek, który wyśpiewywał nieprawdopodobne trele, zniknął.
Przy stole siedzi mała dziewczynka i patrzy na pustą klatkę.
– Czy on wróci? – pyta i czuje, że łzy napływają jej do oczu.
– Jeśli nie zadziobią go wrony – odpowiada dziadek.
– Cze-czemu? – Dziewczynka zaczyna płakać.
– Bo jest inny – wyjaśnia dziadek. – Ptaki boją się czegoś, co jest inne…
– Dla-dlaczego? – Dziewczynka wyciera nos w kraciastą chusteczkę dziadka.
– Nie są przyzwyczajone do odmienności.
Dziewczynka podchodzi do okna. Poprzez odgłosy miasta przebija się krakanie wron.
– Jak skończyła się historia z kanarkiem? – zapytałam, idąc w kierunku taty.
– Słucham?
– Kanarek dziadka – przypomniałam. – Ten, który uciekł.
– Pamiętasz to? – zdziwił się tata.
Pokiwałam głową.
– Pamiętam nawet, co wtedy dziadek powiedział – dodałam. – Że ptaki boją się tego, co jest inne. To znaczy ptaków w innym kolorze. I robią się agresywne.
– Prawda – odparł, przytulając mnie do swojej koszulki w rozmiarze XXL. – Nie tylko ptaki. Jako gatunek nie różnimy się od nich aż tak bardzo.
– Jak chcesz być wroną… – rzuciłam w kierunku Tymka – to proszę bardzo. Tylko uważaj, żebyś nie trafił na planetę kanarków.
– Że co? – zdziwił się Tymek. – Matko… ja tylko powiedziałem, że mają czarną koleżankę… mieszka od niedawna obok Maćka, to mi powiedział… a ona już się czepia.
– Naprawdę? – zapytał tata.
– Ma na imię Joanna – powiedziałam. – I nie jest czarna, tylko… – zaczęłam szukać w myślach odpowiedniego słowa – ciemna. Jak gorzka czekolada…
– Czyli Dark – powiedział Tymek. – Joanna Dark.
Odrabiając lekcje, myślałam o przezwisku, które nadał nowej mój brat. Nie sposób było mu odmówić inteligencji, choć był dopiero w piątej klasie i usilnie starał się niczym nie wyróżniać.
Kiedy zamknęłam zeszyt, drzwi uchyliły się i stanął w nich Inteligentny Tymon.
– Zrobisz mi rysunek? – zagadnął.
– Sam nie potrafisz? – próbowałam go zbyć.
– Nie chce mi się – odpowiedział szczerze. – Czekają na mnie na boisku.
To chyba najbardziej podobało mi się w moim bracie. Zawsze mówił szczerze, nie kręcąc, i pewnie dlatego zareagowałam tak gwałtownie na to, co powiedział w kuchni.
– Co mam ci narysować?
– Miasto – powiedział. – Ma być ładne i kolorowe.
– A jest? – zapytałam.
Tymek wzruszył ramionami.
– Zależy – odparł.
– Zmiataj! – Sięgnęłam po ołówek.
Dochodziła szósta, a za pół godziny… W tym całym zamieszaniu prawie zapomniałam, że jestem umówiona.
Ważne spotkanie miało związek z Piotrkiem, który od jakiegoś czasu zajmował dużo miejsca w moim pamiętniku. No, może nie tylko, ale do tego wolałam nie przyznawać się nawet przed sobą.
– Wychodzisz? – Matka spojrzała na mnie podejrzliwie, kiedy wpadłam na nią w korytarzu.
– Wychodzę. A bo co?
Zmierzyła mnie od stóp do głów i uśmiechnęła się.
– Który to? – zapytała. – Mam nadzieję, że nie ten w opadających gaciach.
– A nawet jeśli ten? – odparłam zaczepnie. – Jesteś nietolerancyjna – rzuciłam, zakładając sandały.
Piotrek przyszedł na spotkanie w największych spodniach, jakie miał. W przewieszonym przez ramię plecaku grzechotały nieodłączne spraye.
– Dzisiaj malujemy mur przy stacji – oznajmił z taką miną, jakby co najmniej zamierzał pomalować księżyc. – Musisz uważać, żeby się nie popaprać – dodał, przyglądając się krytycznie mojej spódnicy.
No tak, nie wyglądałam na dziewczynę (a może zbyt dużo sobie wyobrażałam?) grafficiarza.
Szliśmy obok siebie w milczeniu, Piotrek, plącząc się w za dużych spodniach, ja – przydeptując długą spódnicę.
Pod murem starej stacji byli już wszyscy koledzy Piotrka. Niektórych znałam z widzenia i oni też mnie znali. Wpatrzeni byli w Piotrka, jakby był nie wiadomo kim.
– To, co robimy, jest nielegalne, wiesz? – powiedział z dumą jeden z nich.
– I co z tego – Piotrek wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Chcesz pomalować? – zwrócił się do mnie.
– Jasne.
Niektórzy grafficiarze przynieśli ze sobą szablony. To akurat nie wymagało zdolności. Przykładało się szablon do ściany, pryskało sprayem i rysunek był gotowy.
Stojąc obok Piotrka, przyglądałam się, jak tworzy swoje dzieło. Moim oczom kawałek po kawałku ukazywał się kolorowy słoń, na którego grzbiecie…
…siedziała ciemnoskóra dziewczyna o włosach zaplecionych w dziesiątki warkoczyków. I naprawdę nie musiałam o nic pytać, aby rozpoznać w niej Joannę Dark. Rysunek był świetny i pewnie dlatego poczułam ukłucie zazdrości. Czy przyprowadził mnie tutaj po to, aby narysować Joannę?
Spojrzałam na zegarek.
– Muszę iść – powiedziałam.
– Trudno – odparł Piotrek. – Zobaczymy się jutro w szkole.
Wracałam do domu powoli, noga za nogą. No tak, myślałam. W porównaniu z Joanną nie tylko ja, ale każda z nas była blada i nijaka… Przeszłam obok boiska, gdzie razem ze swoimi kolegami szalał Inteligentny Tymek, zachowując się przy tym raczej mało inteligentnie.
Wydzierali się i popychali, a słowa, jakich używali, walcząc o piłkę, nie nadają się do powtórzenia.
Usiadłam na ławce i spojrzałam na zegarek. Tak już będzie zawsze, pomyślałam. Wiedziałam, że nie mam filmowej urody, ale graffiti Piotrka uświadomiło mi to naprawdę boleśnie.
– Obraziłaś się o coś? – zapytał następnego dnia Piotrek, kiedy minęłam go w szatni bez słowa.
– Ależ skąd – odparłam lodowato.
Rozejrzałam się po klasie. Joanna siedziała już na swoim miejscu, kolorowa, egzotyczna… no i co tu dużo gadać, o niebo ładniejsza ode mnie.
Zrobiłam zgrabny zwrot i zajęłam miejsce w ostatniej ławce, tam gdzie zwykle siadał Piotrek.
– Ależ mnie zaszczyt kopnął – powiedział Szymon. Z uśmiechem na twarzy przypominał retrievera machającego ogonem.
W odpowiedzi kopnęłam go w kostkę.
– Au – syknął. – Odbiło ci?
– Przecież powiedziałeś „kopnął” – odparłam niewinnie.
I w tym momencie nadeszła chwila mojego – wątpliwego – triumfu. Piotrek wszedł do klasy, plącząc się w tych swoich za dużych portkach, błyskawicznie zorientował się w sytuacji i usiadł obok Joanny.
Jakiś czas ze sobą rozmawiali, widziałam, jak Joanna rozłożyła ręce, a Piotrek uniósł się na krześle i spojrzał na mnie. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż dał za wygraną i usiadł. Joanna kilka razy zerknęła z niepokojem w moją stronę.
– Co się stało? – zapytała, podchodząc do mnie na przerwie.
– Szymon poprosił mnie… – zaczęłam.
– Niby o co? – tuż obok rozległ się głos Szymona. – Ja cię o coś prosiłem?
Joanna popatrzyła na mnie tak jakoś dziwnie.
– Jasne – powiedziała cicho.
Chciałam zawołać, że tak naprawdę nic nie jest jasne i to nie jej wina, że w porównaniu z nią wyglądałam… jak mysz, jak wróbel, jak wszystkie szare, niepozorne stworzenia tego świata. Ale nie mogłam.
Kiedy wróciłam na miejsce obok Szymka, na ławce leżała kartka.
„Lilka – pisał Piotrek. – Co się dzieje? Może raczysz wyjaśnić?”.
„A co tu wyjaśniać?”, odpisałam i zamiast podpisu narysowałam słonia. W za dużych spodniach.
Kartka dotarła do pierwszej ławki błyskawicznie i równie szybko rozległ się śmiech Piotrka.
– Co cię tak rozbawiło, Piotrowski? – zapytał cierpko Pitagoras.
– To – odparł Piotrek. Oddarł brzeg kartki i podał ją Pitagorasowi.
Pitagoras przyjrzał się Piotrkowi.
– Podobieństwo jest uderzające – oświadczył. – Szkoda, że autor pozostaje anonimowy.
– Szkoda – zgodził się Piotrek.
Po ostatnim dzwonku zbiegłam na dół.
– Lilka! – zawołała Joanna, przeciskając się do mnie w szatni. – O co chodzi?
– O nic – odparłam. – Serce nie sługa.
Została w szatni z tymi swoimi warkoczykami, etniczną torbą i urokiem osobistym.
– Oni mają inną mentalność – powiedziała Ilona, obejmując mnie ramieniem.
– Kto?
– Ci z Afryki. Wiesz, jak Kali ukraść, to dobrze, ale jak Kalemu ukraść, to źle.
– Nie rozumiem – odpowiedziałam.
– Przecież zabrała ci Piotrka, nie?
Aż mi pociemniało w oczach. Czyli wszyscy widzieli, że Piotrek i ja… że podobam się Piotrowskiemu?
– Piotrek nie jest rzeczą, którą można sobie tak po prostu zabrać – mruknęłam. – Nie jest też niczyją własnością.
– No trudno. – Ilona uśmiechnęła się kwaśno. – Chciałam pomóc.
– Nie potrzebuję niczyjej pomocy – powiedziałam i wyszłam ze szkoły.
Byłam już w bramie, kiedy dogonił mnie Piotrek.
– Źle to odczytałaś – tłumaczył. – To… była tylko idea, wizja artystyczna…
– Jakie mądre słowa! – przybrałam sarkastyczny ton. – Chyba nie z tych piosenek, których słuchasz.
– Myślałem, że jesteś mądrzejsza. – Kopnął ze złością w ścianę. – Ale wszystkie dziewczyny są takie same.
– No to ta twoja Joanna też – palnęłam. – To tylko kwestia czasu.
Zostawiłam go na chodniku i przebiegłam przez ulicę.
W domu na szczęście wszyscy byli zajęci sobą. Matka pracowała, tata pochłaniał manual dla geniuszy informatycznych, a Inteligentny Tymek leżał na dywanie i strzelał kulkami do bramki z zeszytów.
Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam na balkon. W życiu nie czułam się tak paskudnie.
Z jednej strony wiedziałam, że Joanna nie jest niczemu winna, ale z drugiej nienawidziłam jej za to, że to ona, a nie ja, stała się tematem graffiti Piotrka.
Pewnie śmiesznie wyglądałabym, siedząc na słoniu, pomyślałam gorzko. Z moimi włosami w banalnym kolorze, z twarzą, która nigdy nie chciała się równo opalić… I co z tego, że Picasso uważa, że mam talent? Przecież przed całą klasą, spojrzawszy na rysunki Joanny, wygłosił wykład o sztuce pierwotnych ludzi…
Ale ona naprawdę fajnie rysuje – podpowiadał mi jakiś wewnętrzny głos. – Przecież sama to przyznałaś.
Czyżby to było sumienie? A może głos rozsądku, o którym tak często mówił tata?
„Posłuchajcie głosu rozsądku – mawiał, kiedy jako dzieci wpadaliśmy na jakiś idiotyczny pomysł. – Nie żebym wam zabraniał – ciągnął – ale zastanówcie się dobrze…”.
Usiadłam na leżaku. Za chwilę mój nos będzie czerwony, pomyślałam z goryczą. A ona nawet nie musi się opalać. W ogóle nie musi nic, żeby się podobać.
Za moimi plecami, w pokoju, odezwał się telefon. Byłam prawie pewna, że to Piotrek.
Nie ruszyłam się z miejsca, nawet kiedy zadzwonił raz, drugi i trzeci.
Zablokuję zdrajcę, pomyślałam. Wstałam i powlekłam się do pokoju.
GDY ROZUM ŚPI, BUDZĄ SIĘ UPIORY, napisał.
I ani słowa więcej. Tak jakby wiedział, co dzieje się w mojej głowie. Przecież to ja sama sprawiłam, że musiał usiąść obok Joanny. Zajęłam jego miejsce, więc co miał zrobić?
Ale… z drugiej strony… gdyby w klasie było jeszcze jedno wolne miejsce… gdzie by usiadł?
Obok Joanny?
Przesiedziałam, myśląc tak, aż do zmroku.
– Lilka! – Mama wsunęła głowę do pokoju. – Ktoś przyszedł do ciebie.
– Nie ma mnie dla nikogo – odpowiedziałam.
– Ale ja już powiedziałam, że jesteś – odparła mama.
– Powiedz mu – wybuchnęłam – że mnie nie ma! Czy to takie trudne?
– Ale to nie on, kogokolwiek miałaś na myśli.
Zerwałam się na równe nogi.
– Cześć, Lilka – przywitała się Joanna.
Naprawdę musiała być odważna, wchodząc do jaskini lwa. Cholerna Joanna Dark.
– Cześć – warknęłam.
– Mogę? – Joanna spojrzała na krzesło.
– Siadaj.
Nie starałam się być uprzejma. Ba, nawet nie starałam się być grzeczna. Trzeba mieć nie lada tupet, aby przyjść do kogoś ot tak sobie, jakby nigdy nic.
– Chciałabym to wyjaśnić – powiedziała, kiedy zostałyśmy same.
– Co?
– No właśnie – odparła. – Nic z tego nie rozumiem.
– Serio? – zakpiłam.
– Serio.
– No więc posłuchaj. – Wzięłam głęboki oddech. – Wcięłaś się pomiędzy mnie a Piotrka i udajesz, że nie wiesz, o co chodzi.
– Ja? – zdziwiła się. – Pomiędzy ciebie a Piotrka? To ty zmieniłaś miejsce. I naprawdę nie interesuje mnie ani Piotrek, ani żaden inny chłopak.
Joanna wstała i odwróciła się w stronę okna.
– Posłuchaj – powiedziała. – Może robię błąd. Może jesteś największą plotkarą w tej szkole. A może jesteś w porządku. Tego jeszcze nie wiem, bo cię nie znam, nie dałaś mi szansy. Ale jest mi naprawdę wszystko jedno. Po prostu zrób z tym, co chcesz. Pewnie tego nie widać, ale nie cierpię chłopaków. W mojej poprzedniej szkole przeżyłam koszmar. Byłam asfaltem, który powinien leżeć na swoim miejscu. Na lekcji wuefu, w szatni… chcieli sprawdzić, czy cała jestem czarna. Rozumiesz?
Nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Ale niechcący zrobiłaś dla mnie coś dobrego – dodała, kierując się do drzwi. – Ten twój Piotrek… to świetny chłopak. Przekonałam się, że nie wszyscy są tacy jak tamci. Nie krzywdź go. Łatwo jest zrobić coś złego, trudno to potem odkręcić. A jeszcze trudniej zapomnieć.
I wyszła. Słyszałam, jak żegna się z moją mamą.
Spojrzałam w okno. Wtopiła się w mrok i zniknęła, jakby nigdy jej nie było.
– Lilka? – W głosie mamy dało się słyszeć niepokój.
– Wszystko w porządku. Muszę jeszcze coś przepisać.
Chyba niełatwo było ją oszukać, bo chwilę kręciła się po korytarzu, zupełnie jakby wiedziała, że nic nie jest w porządku i że nie muszę niczego przepisywać.
Kiedy nareszcie sobie poszła, sięgnęłam po telefon.
– Cześć – powiedziałam swoim nie swoim głosem. – To ja.
– Słyszę – odparł. – Poczekam jutro na ciebie przed budą. Może być? Chciałem ci coś powiedzieć…
– Ja też – wykrztusiłam.
– Ale wiesz… nie umiem tak przez telefon.
– Rozumiem. Ja… chyba też.
– To do jutra… Myszko.
Myszko. Poczułam się tak, jakbym zamiast serca miała w środku kolorowy balonik wypełniony helem.
Nagle pożałowałam, że nie mam numeru telefonu do Joanny. Zachowałam się obrzydliwie, a ona…
Porozmawiam z nią jutro, postanowiłam.
Dzień był naprawdę piękny. Ze świeżo umytymi włosami i uśmiechem na twarzy przebyłam drogę do szkoły tak szybko jak nigdy dotąd.
Piotrek już tam był. Z rękami w kieszeniach swoich szerokich spodni, w za dużej koszulce i czapce, której daszek sterczał niby dziób pingwina, wydał mi się nagle naprawdę sympatyczny.
– Przepraszam za tego focha – powiedziałam.
– Wiesz… nie sądziłem, że tak zareagujesz – odpowiedział. – Po prostu narysowałem dziewczynę na słoniu. Rysuję to, co mi przychodzi do głowy. A ty…
– Myślałam, że zaprosiłeś mnie na spotkanie takie tylko ty i ja. A ty…
– Chciałem pokazać ci, co robię po szkole.
– Czyli nie zrozumieliśmy się – powiedziałam pojednawczo.
Staliśmy pod wielką lipą, która rosła na dziedzińcu szkoły od niepamiętnych czasów. Pewnie pamiętała lata, kiedy chodziła tu moja babcia, moja mama i mój ojciec. A teraz patrzyłam na Piotrka, który nagle stał się dla mnie kimś zupełnie innym niż kilka dni temu.
– A w ogóle to szacun – odezwał się nagle, wyciągając do mnie rękę. – Jesteś pierwszą dziewczyną, która…
…zawróciła mi w głowie, dopowiedziałam sobie w myśli.
– …która umiała powiedzieć „przepraszam”.
No tak, westchnęłam.
– Jesteś w porzo.
W porzo… Przed moimi oczyma pojawiła się Joanna. Nie, to Joanna była w porządku. A ja? Ja stchórzyłam, unikając rozmowy. Rozejrzałam się dokoła, ale wśród wchodzących do szkoły nie zauważyłam dziewczyny z dziesiątkami warkoczyków na głowie.
– Joanna była u mnie wczoraj – powiedziałam. – Ty ją przysłałeś?
– Ja? – zdziwił się Piotrek. – Coś ty. Prawie nie gadaliśmy, jest strasznie wycofana.
Żebyś ty wiedział, pomyślałam, ale nie odezwałam się.
– Zresztą – ciągnął – jak cię znam, to nie chciałabyś z nią rozmawiać.
Jak dobrze mnie znał… To ona mówiła, nie ja. A wszystko, co usłyszała ode mnie… Zrobiło mi się głupio.
– Pogadam z nią dzisiaj – powiedziałam.
Ale Joanna nie przyszła do szkoły. Wróciłam na swoje miejsce i co rusz spoglądałam w okno. Przecież zdarza się, że ludzie się spóźniają. Mnie samej przytrafiło się to kilka razy…
– Lilka, wracaj na ziemię.
Picasso postukał ołówkiem w blat ławki.
– Ląduję – odpowiedziałam, rozkładając blok.
– Dzisiaj spróbujemy… – zaczął Picasso i urwał, bo do klasy weszła Persefona. Wyglądała na zdenerwowaną, co zdarzało jej się naprawdę rzadko. Ostatnio, kiedy do szkoły przyszedł dzielnicowy, a chodziło mu o grafficiarzy. Ale tym razem musiało chodzić o coś poważnego, bo Persefona poprosiła Picassa, aby wyszedł z nią na korytarz.
– Piotrowski, co znowu pomalowałeś? – zażartował Szymek.
– Wagon kolejowy – mało taktownie przypomniała Ilona.
Ale tym razem nie chodziło ani o wagon, ani o Piotrka.
– Chciałam wam coś powiedzieć. – Persefona popatrzyła na nas poważnie. Równie poważny był Picasso.
Zrobiło się tak cicho, że słychać było brzęczenie pszczół za oknem.
– Wasza koleżanka, Joanna, jest w szpitalu – zaczęła Persefona.
Zerwałam się z krzesła. Moje serce wykonało dziwną ewolucję, zatrzymując się gdzieś w gardle.
– Została wczoraj napadnięta przez jakąś bandę i ciężko pobita. W parku.
Ocknęłam się w gabinecie pielęgniarki.
– Lilka.
– Lilka.
– Lilka.
Znajome głosy obijały się o ściany.
– Li-li-li-lilka.
Spróbowałam się podnieść, ale opadłam na kozetkę.
– Spokojnie.
Dłoń Persefony odgarnęła mi włosy z twarzy.
– Wszystko w porządku.
Pielęgniarka pomogła mi usiąść.
– Zemdlałaś – wyjaśniła.
Zemdlałam? To nie było miłe uczucie, a przecież bohaterki książek, które czytałam, mdlały przy lada okazji, jakby sprawiało im to przyjemność.
– Joanna? – zapytałam.
– Jest już bezpieczna – wyjaśniła Persefona.
– Ona była u mnie wczoraj – szepnęłam.
– Wiem – skinęła Persefona. – To ja podałam jej twój adres.
Do domu odwiózł mnie Picasso swoim śmiesznym, kolorowym samochodem, w którym pachniało terpentyną, lakierami i werniksem.
– Co się stało? – zdenerwowała się na nasz widok mama.
– Lilka zemdlała – wyjaśnił Picasso, pomagając mi wejść na schody.
– Nic się nie stało. – Wzruszyłam ramionami.
– Napije się pan herbaty? Kawy? – zaproponowała mama.
– Kawy – powiedział Picasso.
– Znam pana z opowieści córki – ciągnęła mama.
– Bardzo mi miło… mam nadzieję, że wystawiła mi pozytywną opinię – zażartował, uśmiechając się do mnie.
– Uwielbiają pana – odparła, stawiając na stole kubek własnej produkcji.
– To mama robiła – wtrącił Tymek, który tego dnia miał lekcje po popołudniu.
– No tak. – Picasso starannie obejrzał kubek. – Lilka mówiła, że pani zajmuje się ceramiką.
– Chętnie pokażę panu moją pracownię – zaproponowała mama.
Domyśliłam się, że chce dowiedzieć się, co się stało, zupełnie jakby nie mogła o to zapytać mnie.
Nie myliłam się, zamknęła bowiem drzwi i dochodziły do mnie stamtąd jedynie przytłumione głosy – cichy, zaniepokojony głos matki i łagodny, głęboki głos Picassa.
Nagle w tę ciszę wdarło się melodyjne pogwizdywanie. Tak gwizdał tylko Piotrek, ale o tej porze powinien siedzieć razem z innymi w szkole, a nie włóczyć się po mieście.
Gwizd powtórzył się. A zaraz potem ktoś cicho zawołał mnie po imieniu.
Wstałam i na nieco chwiejnych nogach podeszłam do okna.
Za siatką stał Piotrek, a obok niego Szymon.
– Żyjesz? – zawołał Piotrek.
– Żyję – odpowiedziałam. – Już w porządku.
– Zerwaliśmy się z budy – dodał Szymon.
Przeszłam na palcach obok pracowni, w której Picasso podziwiał gliniane wazony, i w drzwiach wejściowych natknęłam się na Tymka.
– Gdzie idziesz? – zapytał. – Jakby mama…
Położyłam palec na ustach.
– Daj piątala! – Tymek uśmiechnął się chytrze.
– W szufladzie – odpowiedziałam. – I ani słowa.
Ze świadomością, że przed chwilą dokonałam czynu niemoralnego – bo jak inaczej można było określić przekupstwo – wymknęłam się z domu.
– Blada jesteś, nie przewrócisz się? – niepokoił się Szymek.
– No… nie jest tak źle – przyznał Piotrek i objął mnie ramieniem.
Była to niewątpliwie chwila, na którą czekałam, ale teraz moje myśli zaprzątało coś innego.
– Gdybyśmy… – zaczęłam. – Jak myślicie, wpuszczą nas do Joanny?
– Pewnie – odparł Piotrek. – Zapomniałaś, że moja starsza…?
Ależ byłam głupia. Matka Piotrka pracowała w szpitalu jako salowa i o ile sama nie mogła decydować, czy wpuścić kogoś, czy nie, o tyle zawsze mogła z kimś porozmawiać…
Szliśmy bardzo powoli, bo ciągle wydawało mi się, że nogi mam jak z waty, i nawet Piotrek stwierdził, że to nie był najlepszy pomysł.
– Jak znowu jej się film urwie – rzucił beztrosko Szymek – to na miejscu będzie fachowa pomoc.
Ale dotarliśmy pod szpital bez problemów i okazało się, że możemy wejść, pod warunkiem że założymy na buty niebieskie ochraniacze.
– Tylko nie siedźcie zbyt długo – pouczyła nas jedna z pielęgniarek.
Joanna leżała na łóżku obok okna. Spała. Miała gipsowy kołnierz na szyi i rękę obandażowaną grubo aż do barku. Obok stała podłączona do drugiej ręki kroplówka.
– Żyje – szepnął Szymon.
– Dobra, nie budźmy jej – zdecydował Piotrek i wyszliśmy na korytarz, a potem na dziedziniec.
Słońce grzało.
– Była u mnie wieczorem. – Pilnie wpatrywałam się w czubki swoich butów. – Tylko chwilę. Gdybym wiedziała, że…
– Czasami tak bywa – odparł Piotrek. – Ale to nie twoja wina. To… – zaczął i urwał.
Wiedziałam, co ma na myśli.
To nasze miasto, park, do którego zmierzaliśmy, nagle zamieniły się w dżunglę. Wchodząc pomiędzy drzewa, poczułam się tak, jakby za każdym z nich stał niewidzialny napastnik. A przecież tak niedawno, idąc alejką do domu ze szkoły, szłam beztrosko, przyglądając się wiewiórkom i szpakom skaczącym po trawniku.
– Zobacz! – Szymon zatrzymał się przed ławką, która jeszcze wczoraj była czysta i zielona. Teraz jej oparcie szpeciły koślawe, białe litery: POLSKA DLA POLAKÓW.
– Polska dla Polaków – powtórzyłam. Ale i nie dla Joanny, bo ma skórę w innym kolorze?
Nagle pomyślałam, że ja właściwie też byłam agresywna. Odrzuciłam Joannę. Z innego powodu, ale jednak…
Szliśmy w stronę niewielkiej fontanny, przyglądałam się ludziom idącym alejką. Matki z dziećmi, starsze kobiety ze starymi psami. Na trawniku siedziało kilku chłopaków trochę starszych od nas. Pili piwo, ale nie zachowywali się napastliwie.
A jednak ktoś to zrobił. Ktoś napisał te teksty na ławkach, ktoś napadł na Joannę.
– Kto to mógł być? – zapytałam.
– Jeszcze nie wiadomo – mruknął Szymek.
– Wczoraj Joanna, a jutro te bydlaki mogą dopaść kogoś innego – zamyślił się Piotrek.
– Na przykład Picassa – powiedziałam. – On może być następny.
– Tak, Picassa. – Piotrek pokiwał głową. – Albo ciebie…
Usiedliśmy na jednej z ławek, które oszczędził anonimowy wandal. Szymon spojrzał na zegarek.
– A, tu jesteście. Twoja mama się niepokoi. – Picasso pojawił się przed nami jak duch.
– Wszystko w porządku – odparłam. – Czuję się naprawdę okej.
– Byliśmy u Joanny – powiedział Piotrek. – Nie pogadaliśmy, bo spała.
– Jesteście nieodpowiedzialni… – Picasso zrobił groźną minę. – Ale nie wpiszę wam nieobecności za wagary. Dostaniecie za to dodatkowe zadanie…
Szymon wzniósł oczy do nieba i jęknął.
– Zdaje się, że lubicie razem spędzać czas, więc zrobicie je we troje. Żeby pozostać w temacie… – zawiesił głos – przygotujecie dla całej szkoły projekt: „Gdy rozum śpi, budzą się upiory”.
Po czym poprawił na ramieniu kolorowy plecak i odszedł, szurając po asfalcie podeszwami swoich legendarnych butów. Tych samych, za które kiedyś wyleciał z pracy.Gdy rozum śpi – rozmowa z dr psychologii Teresą Jadczak-Szumiło
Irena Koźmińska: Do szkoły o profilu plastycznym trafia ciemnoskóra piękna dziewczyna. Natychmiast wzbudza nieprzychylność głównej bohaterki, jednak prawdziwy problem stanowi ksenofobiczna kultura miasteczka, brak akceptacji dla odmienności.
Teresa Jadczak-Szumiło: Początkowo odebrałam to opowiadanie literalnie, skupiając się na konflikcie pomiędzy dziewczynami na tle zazdrości. Ale po głębszym wczytaniu się można dostrzec, że bohaterka popłynęła na emocjach. To opowiadanie doskonale pokazuje, że jeżeli nie umiemy radzić sobie z własnymi emocjami, możemy doprowadzić do popsucia swoich relacji z ludźmi.
I.K.: Lilka takiej umiejętności najwyraźniej nie ma.
T.J.-S.: Dziewczyna przeżywa swoją zazdrość wewnętrznie, zamyka się w sobie i nakręca. Nie ma odwagi powiedzieć chłopakowi, o co jej chodzi, tylko wciąż ma pretensje. Nie umie dojrzale regulować swoich emocji.
I.K.: A na czym to polega?
T.J.-S.: Na właściwym ich nazwaniu, wyrażaniu i poradzeniu sobie z napięciem. Zdolność regulacji emocji jest nabywana bardzo wcześnie, najważniejsza faza tego procesu przebiega do trzeciego roku życia, czyli w okresie budowania bezpiecznej więzi z rodzicem. Dzięki doświadczeniu, że możemy polegać na bliskiej osobie, że może nam ona pomóc w rozładowaniu napięcia emocjonalnego – na przykład gdy dziecko płacze, matka je przytula i pociesza – uczymy się, że można sobie poradzić z trudnymi emocjami i że bliska osoba może nam w tym pomóc. To wczesne doświadczenie zaufania do drugiej osoby daje nam lepszy wgląd w to, co przeżywamy. Uczymy się, że napięcie emocjonalne opada, gdy możemy je bezpiecznie rozładować dzięki bliskiej relacji. Najpierw pomaga w tym rodzic, w przyszłości takim odgromnikiem może stać się inna osoba, do której mamy zaufanie, która nas rozumie, szanuje, wspiera, a nie ocenia. Możemy w szczerej rozmowie opowiedzieć o naszej złości, smutku, rozpaczy; lepiej zrozumieć źródło swoich emocji, spojrzeć na nie z dystansu, uspokoić się i doznać ulgi. Stopniowo uczymy się też sami radzić sobie z emocjami, zdobywamy nad nimi kontrolę. Potrafimy je odczuwać i adekwatnie wyrażać, stosownie do bodźca. W regulacji emocji chodzi o to, abyśmy właściwie reagowali na to, co nas spotyka, a nie czuli się przerażeni lub wściekli z nieistotnych powodów. Wtedy osiągamy dojrzałość emocjonalną.
I.K.: Lilka nie zaryzykowała otwartej rozmowy ze swoim chłopakiem.
T.J.-S.: No i doszła do głupich wniosków, że chłopak wybrał nową dziewczynę, bo tamta jest ładniejsza. Lilka nie jest jeszcze dojrzała emocjonalnie. W takiej fazie rozwoju, gdy mamy problem z emocjami, nie możemy być samotną wyspą, zresztą widać, że Lilka szuka wsparcia i wskazówek u matki.
I.K.: Czyli umiejętność samoregulacji emocji jest ważna dla utrzymania dobrych relacji z ludźmi.
T.J.-S.: Tak, to emocje uczyniły nas istotami społecznymi. Najwcześniej odczuwanymi emocjami są lęk i wstyd. Lęk chroni przed ryzykownymi zachowaniami, wstyd pozwala rozpoznawać hierarchię w grupie i powstrzymuje przed działaniami, które nie są przez grupę akceptowane. Nawet zazdrość może mieć pozytywny potencjał, bo mobilizuje nas do rozwoju, chcemy bowiem dorównać osobie, której zazdrościmy. Jednak przy złej samoregulacji emocji zazdrość popycha nas w stronę szkodzenia innym.
I.K.: Umiejętność kontroli emocji jest więc miarą dojrzałości. Lilka w którymś momencie zaczyna o całej sytuacji myśleć bardziej rozsądnie i krytycznie, w końcu przeprasza chłopaka za fochy.
T.J.-S.: Jednak to Joanna, nowa uczennica w klasie, dziewczyna po przejściach, paradoksalnie ma większą zdolność regulowania własnych emocji, większą gotowość do dialogu, większą odwagę cywilną.
I.K.: Może szybciej dojrzała na skutek złych doświadczeń związanych z poczuciem inności, z otaczającą ją ksenofobią?
T.J.-S.: Ksenofobia, jak i stereotypy na temat innych ludzi też płyną z emocji. Wywodzą się z zaburzonego poczucia bezpieczeństwa, z lęku przed obcymi ukrytego za agresją. Gdy człowiek nie potrafi radzić sobie z własnymi emocjami – rozpoznać ich, nazwać, zapanować nad nimi i właściwie ich wyrazić – czuje frustrację i złość.
I.K.: I szuka rozładowania tej frustracji w atakowaniu innych. Czyli paliwem wrogości i agresji jest nieuświadomiony, wyniesiony z dzieciństwa lęk, brak poczucia bezpieczeństwa?
T.J.-S.: Tak. Człowiek potrafi być odważny – w sensie cywilnym, a nie brawury, która jest podyktowana głupotą – dopiero wtedy, gdy jest w stanie zapanować nad swoimi emocjami, kiedy posiądzie zdolność ich samoregulacji. Bez rozładowania emocji rozum nie działa. Ktoś, kto nie umie kontrolować swoich emocji, może zachowywać się chaotycznie lub niszczycielsko.
I.K.: Albo z bezsensownym uporem. Znany cykl grafik Francesca Goi, do którego opowiadanie nawiązuje, nosi tytuł Gdy rozum śpi, budzą się upiory. Wygląda na to, że kolejność jest odwrotna – to właśnie upiory, czyli niekontrolowane silne emocje zwyciężają, gdy przestajemy myśleć.
T.J.-S.: Emocje same w sobie to nie upiory. Emocje to drogowskazy. Tytuł cyklu Goi jest doskonały. Gdy emocje uśpią rozum, budzą się upiory, czyli nieadekwatne reakcje, wyobrażenia, uprzedzenia. Osoby z właściwą regulacją emocji myślą racjonalnie, są elastyczne, potrafią zmienić zdanie w obliczu argumentów, są naturalne, chętne do dialogu, okazują innym szacunek i mają go dla siebie. Są też odważne i – można powiedzieć – życiowo mądre. Ludzie, którzy nie mają zdolności samoregulacji, którzy nie potrafią przeżywać emocji adekwatnie do bodźca, to często osoby z ukrytym problemem lęku, a ich cechy są zaprzeczeniem tych, które wymieniłam wcześniej.
I.K.: Dlaczego jedni mają, a innym brak umiejętności regulacji emocji?
T.J.-S.: Jak już mówiłam, uczymy się regulacji emocji we wczesnym dzieciństwie, w relacji głównie z matką, która pomaga nam uporać się z bólem, strachem, złością, wstydem. Ci, którzy niosą w sobie nieuświadomione lęki lub złość, mieli prawdopodobnie problem ze zbudowaniem bezpiecznej więzi z rodzicem.
I.K.: Czy w późniejszym wieku są szanse na opanowanie tej umiejętności?
T.J.-S.: Zawsze są. Doświadczenie bliskości i miłości w codziennym życiu może być skutecznym lekarstwem. W tym wypadku jednak problem polega też na tym, kto pokocha złośnicę. Wiemy, choćby z literatury, że można, jednak o wiele łatwiej jest zbudować dobre relacje z innymi bez obarczania ich odpowiedzialnością za swoje problemy i koniecznością uzdrawiania naszych emocji.
I.K.: Alice Miller w książce Zniewolone dzieciństwo pisała, że tyrani – jak Hitler, Stalin czy Mao, którzy byli odpowiedzialni za śmierć milionów ludzi – byli w dzieciństwie maltretowani i czuli paraliżujący lęk i bezsilność. Ich ojcowie byli brutalni, a matki nie potrafiły ich ochronić. Jako dorośli odreagowywali swój lęk, ból i upokorzenie, wyładowując złość na innych, mieli też skłonność do paranoi i podejrzliwości, byli niezdolni do przyjmowania krytyki. Wydaje się, że u podłoża postaw autorytarnych i fascynacji przemocą leżą wyniesione z domu doświadczenia przemocy, odrzucenia, ciągłej krytyki. Dążenie do władzy autorytarnej to nieuświadomiona potrzeba rewanżu za doznane w dzieciństwie krzywdy, jedyny sposób, w jaki podświadomie chcą się odegrać za swoje cierpienie. Tyle że odgrywają się nie na sprawcach, ale na innych ludziach. Gdy słyszę o młodych terrorystach i ich politycznym radykalizmie, myślę sobie, że to nie tyle radykalizm, ile wyniesione z dzieciństwa głębokie poczucie frustracji.
T.J.-S.: Ci ludzie wyrośli bez miłości, na ich ból i płacz odpowiadano krzykiem, biciem, szyderstwem. W wieku kilku lub kilkunastu lat być może musieli troszczyć się sami o siebie, może głodowali, może żyli na ulicy bez żadnego poczucia bezpieczeństwa. To traumatyczna sytuacja dla dziecka czy nastolatka, sytuacja, która może go popchnąć nawet do zbrodni.
To oczywiście nie usprawiedliwia zbrodni, ale pozwala zrozumieć, dlaczego do nich doszło.
I.K.: W przypadku chłopców w USA, którzy dokonali zabójstw w szkołach, mieli oni poczucie braku miłości i uwagi ze strony rodziców, odrzucenia przez rówieśników, izolacji społecznej. W dodatku w dzisiejszym świecie dochodzi jeszcze ciągły trening młodzieży w przemocy i zabijaniu w filmach i grach komputerowych.
T.J.-S.: No właśnie. Potem można sobie dorabiać różne polityczne ideologie, ale podstawą agresji i radykalnych postaw są deficyty psychiczne wyniesione z dzieciństwa i złe wzorce. Brak mądrej miłości, która uczy radzenia sobie z emocjami i daje siłę emocjonalną na resztę życia, plus kultura masowa, która z zabijania uczyniła rozrywkę.
I.K.: To tak banalnie proste, że większość ludzi odrzuca takie wyjaśnienie i doszukuje się innych mądrze brzmiących przyczyn fali radykalizmu i przemocy.
T.J.-S.: A będzie tego coraz więcej, bo coraz więcej dzieci doświadcza psychicznych deficytów we wczesnym dzieciństwie – nie mają szansy na zbudowanie bezpiecznej więzi z rodzicem, są oddawane do żłobka, emocjonalnie zaniedbywane, a nawet padają ofiarą przemocy ze strony coraz bardziej niedojrzałych emocjonalnie i sfrustrowanych rodziców.
I.K.: I jeszcze słowo o chłopcach, bo to głównie chłopcy i mężczyźni są sprawcami przemocy. Dlaczego swoją przemoc kierują tak często do kobiet?
T.J.-S.: Bo kobiety są słabsze, są łatwym łupem, bo są nadal wychowywani w kulcie męskości. Gdy mamy do czynienia z brutalnymi zachowaniami, jest to zawsze jakiś rodzaj patologii rozwojowej. W dużej mierze winę ponoszą osoby, które ich wychowywały – wyręczały, stosowały przemoc, ignorowały i w efekcie nauczyły wadliwie radzić sobie z emocjami. Gdy jesteś mały i odczuwasz napięcie związane z głodem czy lękiem separacyjnym, a mama nie wspiera procesu obniżania napięcia, masz potem kłopot z regulacją wszelkiego napięcia, także seksualnego. Warto tu też przywołać książkę Zdradzony przez ojca znanego psychologa i psychoterapeuty Wojciecha Eichelbergera. Może kluczem do zachowań macho młodych chłopców jest brak właściwego męskiego wzorca? Chłopców, którzy są wychowywani przez kobiety, w czasach, gdy ojciec jest wielkim nieobecnym, wciąż pracując, coraz częściej męskości uczą pełne przemocy media.Pojęcia psychologiczne i inne związane z opowiadaniem – między innymi określające emocje i mechanizmy obronne – objaśnione na końcu książki
Akceptacja
Bezpieczna więź
Empatia
Frustracja
Internalizacja
Kompetencje emocjonalne (inteligencja emocjonalna)
Ksenofobia
Lęk separacyjny
Osobowość
Otwarta komunikacja
Poczucie własnej wartości
Trudne emocje
Zazdrość
Złość/gniew
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Wstęp
GDY ROZUM ŚPI. Katarzyna Ryrych
WIEŻA CIŚNIEŃ. Kazimierz Szymeczko
WŁOSKIE WAKACJE. Katarzyna Majgier
PSTRYK. Paweł Beręsewicz
MŁODE KOTY. Katarzyna Ryrych
WYWIAD. Katarzyna Majgier
PIERWSZE SKRZYPCE. Katarzyna Ryrych
PREPPERS. Kazimierz Szymeczko
ŻYCIE POŻYCZONE. Katarzyna Majgier
TETRIS. Kazimierz Szymeczko
DZIEWCZYNA MISTRZA. Katarzyna Ryrych
RYCERZ NA CZARNYM RUMAKU. Kazimierz Szymeczko
DROGA NA POŁUDNIE. Katarzyna Terechowicz
Wartości
Alfabetyczny indeks pojęć psychologicznych i pokrewnych