- W empik go
Hamlet - ebook
Hamlet - ebook
Akcja sztuki rozgrywa się prawie w całości na zamku króla Danii w Elsynorze (Helsingør) i rozpoczyna się po nagłej śmierci króla Hamleta. Na tron wstępuje jego brat Klaudiusz i żeni się z wdową po Hamlecie – królową Gertrudą. Do kraju wraca z Wittenbergi syn zmarłego króla, również Hamlet. Zrozpaczony po śmierci ojca książę jest dodatkowo zgorszony postępowaniem matki, która wyszła za jego stryja niedługo po śmierci poprzedniego męża (w czasach Szekspira było to uznawane za kazirodztwo). Tymczasem na zamku zaczyna pojawiać się duch zmarłego króla Hamleta. Poinformowany o tym przez swego przyjaciela Horacego i oficerów straży książę spotyka się z Duchem. Ten wyznaje młodemu Hamletowi, iż został zabity przez brata – obecnego króla i każe synowi przysiąc, że zostanie przez niego pomszczony; zakazuje mu jednak mścić się na matce. Hamlet ma wątpliwości, czy Duch mówił prawdę, mógł być przecież diabłem, który przybrał jedynie postać jego ojca, by go oszukać i sprowadzić na złą drogę. Postanawia znaleźć dowody zbrodni. Przybiera pozę niezrównoważonego psychicznie szaleńca, który popada w apatię, przerywaną niekontrolowanymi wybuchami. Ma mu to dopomóc w śledzeniu poczynań stryja oraz uśpieniu jego czujności. Nie wiadomo do końca, czy objawy szaleństwa to tylko poza, czy wywołane są rzeczywiście przez szaleństwo (Hamlet myśli o samobójstwie). (Za Wikipedią) A co było dalej, dowie się czytelnik po przeczytaniu całej sztuki. Życzymy przyjemnej lektury!
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-440-4 |
Rozmiar pliku: | 214 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O życiu najznakomitszego nowożytnego dramatopisarza niewiele wiarogodnych dochowało się wiadomości, tak że jego biografia nie ma prawie żadnego znaczenia przy objaśnianiu jego dzieł twórczych; poprzestać więc trzeba na zarysie jak najzwięźlejszym.
William Szekspir (Shakspeare, Shakespeare, Shakspere) urodził się r. 1564 w miasteczku Stratford nad Avonem, w hrabstwie Warwick. Ojciec jego Jan (John), szczycący się herbem szlacheckim, żonaty był z Maryą Arden, córką tamecznego ziemianina; ukształcenia nie posiadał, bo nawet pisać nie umiał, a zajmował się prócz rolnictwa handlem różnorodnym i cieszył się wśród współmieszkańców uznaniem, gdyż go powoływano do sprawowania urzędów miejskich. Zamożność jego atoli, początkowo znaczna, z biegiem czasu malała, a że miał ośmioro dzieci, wychowanie ich przedstawiało dużo trudności.
William uczęszczał do szkoły miejscowej (Free Grammar School), skąd wyniósł prócz innych elementarnych nauk pewną znajomość łaciny; około r. 1578, z powodu nadwątlenia majątku, musiał szkołę opuścić i dopomagać ojcu w jego zajęciach kupieckich, wśród których miał sposobność poznania ludzi ze strony zapewne nienajlepszej, a przytem stykać się musiał nieraz z adwokatami i sądami. Folgował jednak krewkiej młodości i szukał wesołego towarzystwa. Zacząwszy ledwie rok dziewiętnasty, ożenił się ze starszą od siebie o lat osiem Anną Hathaway, córką niezamożnego drobnego szlachcica (yeoman). Niejednokrotnie później w dziełach swoich potępiał takie przedwczesne i nierozważne śluby. Z czego się utrzymywało to małżeństwo, nie wiadomo, bo że ojciec nie mógł mu dopomagać, to pewna, gdyż jego interesa z każdym rokiem się pogorszały. Musiał się tedy William obejrzeć za jakimś zarobkiem. W Stratfordzie wędrowni aktorzy dawali nieraz przedstawienia. Młodzieniec poczuł może w sobie zdolności w tym kierunku i z jedną z takich trup podążył około r. 1586 do Londynu, by tam szukać chleba dla żony i trojga dzieci, które pozostawił w miasteczku rodzinnem. Czy w Londynie trzymał zrazu konie paniczów przyjeżdżających do teatru, czy był wywoływaczem aktorów na scenę, jak to rozpowszechnione anegdoty opowiadają, niepodobna twierdzić napewno; ale to nie ulega wątpliwości, że w bardzo krótkim przeciągu czasu zwrócił na siebie uwagę nie tylko jako aktor w trupie lorda podkomorzego, grywającej w teatrze Black friars, ale także jako poeta i dramatopisarz tak dalece, że obudził zawiść i oburzenie w jednym ze współzawodników.
Czasy panowania królowej Elżbiety były okresem wspaniałego rozkwitu literatury angielskiej, a szczególniej poezyi. Po strasznych wojnach między Białą i Czerwoną Różą w XV-ym wieku, po okropnych scenach fanatyzmu religijnego za Henryka VIII i Maryi Tudor, nastała chwila spokoju, dobrobytu i potęgi państwowej. Oświata rozszerzała się, zapał do nauk wzrastał, twórczość z całą potęgą sił młodzieńczych rozsadzała dusze. Z haseł Odrodzenia sztuk i nauk („renesansu”) przyjęto jedno tylko: żyć pełnią życia. Inne, jako to: dążenie do harmonii, do pięknych kształtów, do prawidłowej budowy utworów, nie przemawiały do umysłów, z natury namiętnych, gwałtownych, niepohamowanych, pragnących całą swą istność, pełną sprzeczności, wyrazić za pośrednictwem dzieł sztuki, a przedewszystkiem zapomocą poezyi.
Czytano utwory greckie, łacińskie, włoskie i hiszpańskie, ale ich ściśle nie naśladowano; zachowywanie klasycznych prawideł w kompozycyi, zwłaszcza dramatycznej, nie mogło się pogodzić z tą swobodą, do jakiej przywyknięto w ulubionych misteryach średniowiecznych i dyalogach moralizujących, gdzie mieszanina scen poważnych i śmiesznych, realnych i fantastycznych, łączyła się z zupełną dowolnością przenoszenia akcyi z miejsca na miejsce i rozciągania czasu jej wedle upodobania, czy wedle potrzeby wątku obranego ku zdramatyzowaniu. Nie o foremną kompozycyę chodziło autorom angielskim, ale o całkowite wypowiedzenie się ze swemi myślami, uczuciami, namiętnościami, popędami. Lubowali się w przepaścistych kontrastach, mających grunt swój w pierwotnej naturze narodu: obok krwawych, straszliwych objawów samolubstwa, żądzy panowania, nienawiści, zemsty — najtkliwsze uczucia poświęcenia, zupełnej ofiarności, bezwarunkowego poddania się; obok rozuzdanych na wszelkie nieprawości przykładów rozpusty — idealne, czyste dążenia do udoskonalenia; obok trywialnych, aż obrzydliwych w płaskości swojej konceptów — najwznioślejsze wzloty fantazyi; obok realnego pojmowania stosunków codziennych — najdziwaczniejsze, najnieprawdopodobniejsze pomysły: obok zachwalania rozkoszy ziemskich — posępne rozmyślanie nad nicością życia: wszystko to razem pomieszane, bez perspektywicznego układu, znajduje się w utworach owoczesnych pisarzy, tak samo jak w życiu.
Anglicy lubowali się w widowiskach; przy końcu XVI wieku w Londynie istniało 8 teatrów; dramatopisarzów było mnóstwo; wielu z pomiędzy nich poszło w zupełne zapomnienie; innych dzieła, nie drukowane, przepadły wraz z chwilą przedstawienia; ale zachowało się jeszcze dosyć, by okazać, iż Szekspir miał dużo i to utalentowanych poprzedników. Jan Lilly, Tomasz Kyd, Robert Greene, Jerzy Peele, Tomasz Nash, Tomasz Lodge byli w ostatniej ćwierci XVI stulecia bardzo znani; sztuki ich cieszyły się wielkiem powodzeniem; nad wszystkich atoli talentem wzniósł się Krzysztof Marlowe, autor „Fausta” i mnóstwa innych dramatów, podziwianych ze względu na bogactwo wyobraźni i na umiejętność tworzenia charakterów, dyszących życiem. Większa część tych pisarzów ubiegała się także o sławę aktorską i pozyskiwała ją, chociaż bynajmniej przez to jakiejś czci trwałej nie nabywała. Oklaskiwano aktorów, lecz nimi pogardzano; to też żyli oni zazwyczaj po cygańsku, włócząc się po szynkowniach i marniejąc przedwcześnie.
Jeden z nich, Robert Greene, umierając w 33-im roku życia, w ostatniej swej pracy napadł gwałtownie na młodszego od siebie tylko o lat cztery, lecz w zawodzie dramatycznym dopiero początkującego Szekspira, zwracając się do przyjaciół i zaklinając ich, by nadal unikali stosunków z teatrem i aktorami: „Jak ja, któremu......................HAMLET
OSOBY:
KLAUDIUSZ – król duński
HAMLET – syn poprzedniego, a synowiec teraźniejszego króla
POLONIUSZ – szambelan
HORACY – przyjaciel Hamleta
LAERTES – syn Poloniusza
WOLTYMAND, KORNELIUSZ, ROZENKRANC, GILDENSTERN, OZRYK – dworzanie
KSIĄDZ
MARCELLUS, BERNARDO – oficerowie
FRANCISKO – żołnierz
RAJNOLD – sługa Poloniusza
ROTMISTRZ
POSEŁ
DUCH ojca Hamleta
FORTYNBRAS – książę norweski
GERTRUDA – królowa duńska, matka Hamleta
OFELIA – córka Poloniusza
Panowie, damy, oficerowie, żołnierze, aktorowie, grabarze, majtkowie, posłowie i inne osoby.
Rzecz się odbywa w Elzynorze.AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Taras przed zamkiem.
FRANCISKO na warcie, BERNARDO zbliża się ku niemu.
Bernardo. Kto tu?
Francisko. Nie, pierwej ty sam mi odpowiedz:
Stój, wymień hasło!
Bernardo. Niech Bóg chroni króla.
Francisko. Bernardo?
Bernardo. On sam.
Francisko. Bardzo akuratnie
Stawiacie się na czas, panie Bernardo.
Bernardo. Tylko co biła dwunasta. Idź, spocznij, Francisko.
Francisko. Wdzięczen wam za zluzowanie,
Bom zziąbł i głupio mi na sercu.
Bernardo. Miałżeś Spokojną wartę?
Francisko. Ani mysz nie przeszła.
Bernardo. Dobranoc. Jeśli napotkasz Marcella
I Horacego, z którymi tej nocy
Straż mam odbywać, powiedz, niech się śpieszą.
(Horacy i Marcellus wchodzą).
Francisko. Zda mi się, że ich słyszę. Stój! kto idzie?
Marcellus. Lennicy Danii.
Horacy. Przyjaciele kraju.
Francisko. A zatem dobrej nocy.
Marcellus. Bądź zdrów, stary.
Kto cię zluzował?
Francisko. Bernardo. Dobranoc.
(Odchodzi).
Marcellus. Hola! Bernardo!
Bernardo. Ho! czy to Horacy
Z tobą, Marcellu?
Horacy. Niby on.
Bernardo. Witajcie.
Horacy. I cóż? Czy owa postać i tej nocy
Dała się widzieć?
Bernardo. Ja nic nie widziałem.
Marcellus. Horacy mówi, że to przywidzenie,
I nie chce wierzyć wieści o tem strasznem,
Dwa razy przez nas widzianem zjawisku;
Uprosiłem go przeto, aby z nami
Przepędził część tej nocy dla sprawdzenia
Świadectwa naszych oczu i zbadania
Tego widziadła, jeżeli znów przyjdzie.
Horacy. Nic z tego; ręczę, że nie przyjdzie.
Bernardo. Usiądź,
I ścierp, że jeszcze raz zaszturmujemy
Do twego ucha, które tak jest mocno
Obwarowane przeciw opisowi
Tego, czegośmy przez dwie noce byli
Świadkami.
Horacy. Dobrze, usiądźmy; Bernardo,
Opowiedz, jak to było.
Bernardo. Przeszłej nocy,
Gdy owa jasna gwiazda na zachodzie
Tę samą stronę oświecała,
Gdzie teraz błyszczy, i zamkowy zegar
Bił pierwszą, Marcel i ja ujrzeliśmy –
Marcellus. Przestań; spojrzyjcie tam: nadchodzi znowu.
(Duch się ukazuje).
Bernardo. Zupełnie postać nieboszczyka króla.
Marcellus. Horacy, przemów do niego, boś uczony.
Bernardo. Możeż być większe podobieństwo? powiedz.
Horacy. Prawda: – słupieję z trwogi i zdumienia.
Bernardo. Zdawałoby się, że chce, aby który
Z nas go zagadnął.
Marcellus. Przemów-no, Horacy.
Horacy. Ktoś ty, co nocnej pory nadużywasz
I śmiesz przywłaszczać sobie tę wspaniałą
Wojenną postać, którą pogrzebiony
Duński monarcha za życia przybierał?
Zaklinam cię na Boga: odpowiadaj.
Marcellus. To mu się nie podoba.
Bernardo. Patrz, odchodzi.
Horacy. Stój! mów; zaklinam cię: mów.
(Duch znika).
Marcellus. Już go nie ma.
Bernardo. I cóż, Horacy? Pobladłeś, drżysz cały.
Powiesz-że jeszcze, że to urojenie?
Cóż myślisz o tem?
Horacy. Bóg świadkiem, że nigdy
Nie byłbym temu wierzył, gdyby nie to
Tak jawne, dotykalne poświadczenie
Własnych mych oczu.
Marcellus. Nie jestże to widmo
Podobnem, powiedz, do zmarłego króla?
Horacy. Jak ty do siebie. Taką właśnie zbroję
Miał wtedy, kiedy Norwegczyka pobił:
Tak samo, pomnę, marszczył czoło wtedy,
Kiedy po bitwie zaciętej na lodach,
Rozbił tabory Polaków. Rzecz dziwna!
Marcellus. Takto, dwa razy, punkt o tejże samej
Godzinie przeszło marsowymi kroki
To widmo mimo naszych posterunków.
Horacy. Coby to w gruncie mogło znaczyć, nie wiem;
Atoli wedle kalibru i skali
Mojego sądu, jest to prognostykiem
Jakichś szczególnych wstrząśnień w naszym kraju.
Marcellus. Siądźcie, i niech mi powie, kto świadomy,
Na co te ciągłe i tak ścisłe warty
Poddanych kraju noc w noc niepokoją?
Na co to lanie dział i skupywanie,
Po obcych targach, narzędzi wojennych?
Ten ruch w warsztatach okrętowych, kędy
Trud robotnika nie zna odróżnienia
Między niedzielą a resztą tygodnia?
Co powoduje ten gwałtowny pośpiech,
Dający dniowi noc za towarzyszkę?
Objaśniż mi to kto?
Horacy. Ja ci objaśnię.
Przynajmniej wieści chodzą w taki.........................SCENA II.
Sala audiencjonalna w zamku.
KRÓL, KRÓLOWA, HAMLET, POLONIUSZ, LAERTES,
WOLTYMAND, KORNELIUSZ, Panowie i Orszak.
Król. Jakkolwiek świeżo tkwi w naszej pamięci
Zgon kochanego, drogiego naszego
Brata Hamleta; jakkolwiekby przeto
Sercu naszemu godziło się w ciężkim
Żalu pogrążyć, a całemu państwu
Zawrzeć się w jeden fałd kiru: o tyle
Jednak rozwaga czyni gwałt naturze,
Że pomnąc o nim, nie zapominamy
O sobie samych. Dlatego, – zatrutą,
Że tak powiemy, od smutku radością,
Z pogodą w jednem a łzą w drugiem oku,
Z bukietem w ręku a jękiem na ustach,
Na równi ważąc wesele i boleść, –
Połączyliśmy się małżeńskim węzłem
Z tą niegdyś siostrą naszą a następnie
Dziedziczką tego wojennego państwa.
Co wszakże czyniąc, nie postąpiliśmy
Wbrew światlejszemu waszemu uznaniu,
Które swobodnie objawione dało
Temu krokowi sankcyę. Dzięki za to.
A teraz wiedzcie, że młody Fortynbras,
Czyli to naszą lekceważąc wartość,
Czyli to sądząc, że śmiercią drogiego
Brata naszego w królestwie tem znajdzie
Nieład i bezrząd, na tem jedynie
Budując płonną nadzieję korzyści,
Nie zaniedbuje naglić nas przez posłów
O zwrot tych krain, które prawomocnie,
Za sprawą świętej pamięci Hamleta,
Brata naszego, z rąk jego rodzica
Przeszły na własność Danii. Tyle o nim.
Terazże o nas i o celu, w jakim
Tu się zeszliśmy. Wzywamy tem pismem
Stryja młodego Fortynbrasa, dzisiaj
Króla Norwegii, – który z sił opadły,
Obłożnie chory, może i nie słyszał
O tych zabiegach swojego synowca, –
Aby powstrzymał go od popierania
Tych roszczeń; aby mu wzbronił zbierania
Wojsk i czynienia wszelkich nieprzyjaznych
Nam demonstracyj. – Wam zaś, Korneliuszu
I Woltymandzie, poruczamy zanieść
To pismo, łącznie z pozdrowieniem naszem
Władcy Norwegii, nie upoważniając
Was do wchodzenia z nim w nic więcej nad to,
Co treść powyższych słów naszych zakreśla.
Bywajcie nam więc zdrowi i niech pośpiech
Chwali gorliwość waszą.
Korneliusz i Woltymand. Jak we wszystkiem,
Tak i w tem starać się będziem jej dowieść.
Król. Nie wątpię o tem. Bywajcież nam zdrowi.
(Korneliusz i Woltymand wychodzą).
Miałeś nas o coś prosić, Laertesie?
Jakiż jest przedmiot tej prośby? Mów śmiało.
Nie traci próżno słów, kto się udaje
Z słusznem żądaniem do monarchy Danii.
Czegożbyś pragnął, czegobym nie gotów
Spełnić wprzód jeszcze, niżeliś zapragnął?
Głowa nie bliżej jest pokrewną sercu,
Ręka nie skorszą ku przysłudze ustom,
Jak tron nasz ojcu twemu, Laertesie.
Czegoż więc żądasz?
Laertes. Pozwolenia Waszej
Królewskiej Mości na powrót do Francyi,
Skąd chętnie wprawdzie tu przybyłem, aby
Złożyć powinny hołd przy koronacyi
Waszej Królewskiej Mości; ale teraz,
Gdym już dopełnił tego obowiązku,
Życzenia moje i myśli, wyznaję,
Ciągną mię znowu do Francyi; ku czemu
O przychylenie się i przebaczenie
Kornie śmiem Waszą Królewską Mość błagać.
Król. Cóż na to ojciec waszmości? Przystajeż
Na to Poloniusz?
Poloniusz. Usilną wciąż prośbą
Póty kołatał do mojego serca,
Ażem do życzeń jego mimochętnie
Przyłożył pieczęć zezwolenia. Racz mu
Wasza Królewska Mość nie bronić jechać.
Król. Jedź więc, rozrządzaj według woli czasem
I łaską naszą.
Do ciebie się teraz
Zwracam, kochany synowcze Hamlecie,
Synu mój.
Hamlet (na stronie). Trochę więcej niż synowcze,
A mniej niż synu.
Król. Jakiż tego powód,
Że czarne chmury wciąż cię otaczają?
Hamlet. I owszem, Panie, jestem wystawiony
Bardzo na słońce.
Królowa. Kochany Hamlecie,
Zrzuć tę ponurą barwę i przyjaźnie
Wypogodzonem okiem spojrz na Danię;
Przestań powieki ustawicznie spuszczać........................SCENA III.
Pokój w domu Poloniusza.
LAERTES i OFELIA.
Laertes. Już rzeczy moje zniesione na pokład;
Bądź zdrowa, siostro; a gdy wiatr przyjaźnie
Zadmie od brzegu i który z okrętów
Zdejmie kotwicę, nie zasypiaj wtedy,
Lecz donoś mi o sobie.
Ofelia. Wątpisz o tem?
Laertes. Co się zaś tyczy Hamleta i pustych
Jego zalotów, uważaj je jako
Mamiący pozór, wynikłość krwi wrzącej;
Jako fijołek młodocianej wiosny,
Wczesny, lecz wątły, luby, lecz nie trwały;
Woń, kilka tylko chwil upajającą;
Nic więcej.
Ofelia. Więcej nic?
Laertes. Nie myśl inaczej.
Natura ludzka, kiedy się rozwija,
Nietylko rośnie co do form zewnętrznych;
Jako w wznoszącej się świątyni, służba
Duszy i ducha zwiększa się w niej także.
Być może, iż on ciebie teraz kocha,
Że czystość jego chęci jest bez plamy;
Ale zważywszy jego stopień, pomnij,
Że jego wola nie jest jego własną.
On sam jest rodu swego niewolnikiem;
Nie może, jako podrzędni, wybierać.................................................