- W empik go
Herakles szalejący - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Herakles szalejący - ebook
„Herakles szalejący” inaczej „Herakles oszalały” to ateńska tragedia Eurypidesa, która została po raz pierwszy wykonana ok. 416 p.n.e. Podczas gdy Herakles przebywa w podziemiu, porywając Cerbera w ramach jednej ze swoich dwunastu prac, jego ojciec Amphitryon, żona Megara i dzieci są skazani na śmierć w Tebach przez Lycusa.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-845-7 |
Rozmiar pliku: | 313 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Herakles szalejący
Osoby dramatu.
AMFITRYON, ojciec Heraklesa.
MEGARA, małżonka Heraklesa.
LIKOS, władca Teb.
IRYS, posłanka bogini Hery.
LYSA, jędza szaleństwa.
SŁUGA.
HERAKLES.
TEZEUSZ, władca Aten.
TRZEJ SYNOWIE HERAKLESA (osoby nieme).
CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.
Rzecz dzieje się w Tebach.
W głębi sceny zamknięty i niezamieszkany dom Heraklesa tuż przy świątyni Zeusa-Zbawiciela. W świątyni otwartej widać na około ołtarza siedzącą rodzinę Heraklesa.
Ze świątyni wychodzi
AMFITRYON.
Któż nie zna Argejczyka, mnie, Amfitryona —
Z Zeusem łoże moje dzieliła ma żona,
Zaś spłodził mnie Alkaios, syn Perseuszowy,
Mnie, ojca Heraklesa. Mam skłonienie głowy
W tebańskiem oto mieście, tu, gdzie mężów plemię
Wyrosło z siejby smoczej. Jeno że tę ziemię
Nie wielu z nich posiadło: liczba tylko mała
Aresa uszła rękom. Ta, co pozostała,
Kadmowy wzniosła grodziec dla dziatek swych dziatek.
Z nich właśnie król pochodził, co tu na ostatek
Był panem, władca Kreon, syn Menoikeosa.
Megary on był ojcem, a hymny w niebiosa
Wznosili Kadmejczycy przy podźwiękach fletni,
Gdy słynny mój Herakles wwiódł ją jak najświetniej
W domostwa swego progi. Lecz syn rzucił Teby,
Gdzie ja dzisiaj przebywam. Zatęsknił do gleby
Ojczystej. Zostawiając małżonkę Megarę
I krewnych, w cyklopijskie poszedł mury stare,
Do Argos, skąd ja ongi, mord na Elektryonie
Spełniwszy, uciekałem. Zapragnąwszy błonie
Rodzinne znów odzyskać, złagodzić mą dolę,
Erechtejowi wielce się opłacił: rolę
Uprawił ma zarosłą, bądź, że batog Hery
Przymusił go do tego, bądź też los. I szczery
Niejeden jeszcze mozół zniósł, aby na końcu
Do Hadu zejść gardzielą Tainaru i słońcu
Dziennemu trójciałego przynieść psa. Z powrotem
Nie przyszedł jednak dotąd. Do dziś żyje o tem
Śród ludu Kadmejczyków stara baśń, że panem
Był tutaj pewien Likos, mąż Dyrki, w tem znanem
Z bram siedmiu waszem mieście, zanim śród tych szlaków
Królować jął Amfion i Zethos, rumaków
Poskromiciele białych, obaj z Zeusa rodu.
Syn jego, także Likos, przybywszy do grodu
Kadmosa z niw eubojskich, zabija Kreona
I tron jego zagarnia: Waśnią rozsprzężona
Uległa mu ta ziemia. To krewieństwo moje
Z Kreontem nie na dobre nam wychodzi: znoje
Spadają, jak się widzi, na to nasze plemię,
Ponieważ syn Herakles zeszedł tam pod ziemię,
Więc Likos, dziś sławetny władca tej dzierżawy,
Chce zbyć się jego dzieci, mordem za mord krwawy
Płacący — myśli również zbyć się jego żony
I mnie, jeżeli jeszcze mam być zaliczony
Do żywych, ja, staruszek całkiem jaż zgrzybiały —,
By kiedyś, gdy dorosną, mścić się nie zechciały
Za mord, na macierzystym wykonany dziadzie.
Toż ja, któremu syn mój, zanim w ciemnym Hadzie
Zamieszkał, zdał opiekę nad dziećmi i strażę.
Od stopni tych ołtarzy odejść się nie ważę:
Wraz z matką ich tu siedzę, ażeby od skonu
Krwi bronić Heraklowej, przebywam u tronu
Zeusa-Zbawiciela, w tym tu bożym domu,
Co wzniósł go syn mój godny, ażeby pogromu
Pamiątkę radosnego uczcić, zwyciężywszy
Kraj Minyów. Przedsię żywot tutaj coraz krzywszy,
Coraz to boleśniejszy prowadzić nam trzeba.
Odzieży ni napoju ni kawałka chleba
Godnego tu nie mamy; dom mając zamknięty,
Na gołej leżę ziemi wraz z temi dziecięty
I nie wiem, w jaki można ocalić się sposób.
Z dawniejszych nam oddanych, przyjacielskich osób
Snać jedni już przestali być przyjacielami,
Zaś drudzy, choćby nawet chcieli się nad nami
Zlitować, nic, acz wierni, uczynić nie mogą.
Już taką to my dolą obdarzeni srogą!
Nie życzę jej nikomu, tej przyjaźni próby,
Jeżeli choć przez poły nie pragnie mej zguby.
Z świątyni wychodzi
MEGARA.
O starcze, ty, coś zburzył gród Tafiów, na wojnę
Zastępy Kadmejczyków powiódłszy przehojne!
Jak też to niczem pewnem nikt nie darzy ludzi:
Widziałam szczęście ojca: wszędzie podziw budzi,
Bywało, jego wielkie bogactwo! Jak hucznie
Na tronie swoim siedział, dla którego włócznie
Tak godzą pożądliwie w pierś szczęsnego człeka!
I dzieci miał! Mnie jego oddała opieka
W małżeństwo cne synowi twojemu, ród sławny
Ze słynnym Heraklesem związując. Nie dawny
To czas, a jak się wszystko zmieniło! Oboje
Czekamy oto śmierci, ty i ja, i moje
Te dzieci, które, niby jak kokosz pisklątka,
Pod skrzydła swoje tulę, ciągle niebożątka
Pytają się, to jedno, to drugie: »Gdzie, mamo,
Jest ojciec? Co porabia? Czy wróci?« To samo
Bez końca powtarzają w swej złudzie dziecięcej,
A ja wciąż je zabawiam i coraz to więcej
Pocieszam, jako mogę, i patrzę w podziwie,
Jak wszystkie się odrazu rzucają żarliwie
Ku progom, skoro tylko zaskrzypią im wrota —
Do kolan tak ojcowskich pędzi je ochota.
Mów, starcze: Jest nadzieja? Masz-li wybawienia
Jakową dla nas drogę? Ku tobie spojrzenia
Dziś zwracam. Myśl ucieczki będzie chyba na nic,
Silniejsze od nas straże czyhają u granic,
A w przyjaciołach również żadnej my nadziei
Pokładać nie możemy. Jeśli ci się klei
Myśl jaka, wyjaw-że ją, byśmy, słabi zasię,
Uniknąć mogli śmierci, nie tracąc na czasie.
AMFITRYON.
Nie łatwo, córko moja, radzić nam wypadnie,
Jeżeli nie obmyślim wszystkiego dokładnie.
MEGARA.
Trzebaż ci jeszcze strapień? Życie-ć tak się śmieje?
AMFITRYON.
Rad żyję i rad żywię niepłoną nadzieję.
MEGARA.
I ja. Lecz wierzyć trudno, w co się wierzyć nie da.
AMFITRYON.
Przez samą choćby zwłokę już się zmniejsza bieda.
MEGARA.
Pośrednim ja się czasem, pełnym bolu, trwożę.
AMFITRYON.
Ze wszystkich tych utrapień wywiedzie nas może,
I mnie i ciebie, córko, jakaś szczęsna ścieżka
I syn mój, twój małżonek wrócić nie omieszka.
Dlatego się uspokój i łzy, które rzeką
Obfitą z oczu dzieci nieustannie cieką,
Osuszyć racz, zmyślając choćby jakie baśnie —
Zaprawdę, smutne baśnie! Ale cóż?! Toć właśnie
Niedola, co świat dręczy, nieraz się przesila
I wiatry niepomyślne mogą lada chwila
Utracić swą gwałtowność! Wszystko się rozsprzęga
I łamie, zaś najtęższym według mego zdania
Jest człowiek, co przystępu nadziei nie wzbrania
I pełen jest ufności. Rozpaczają tchórze.
CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.
Pod ten świątynny dach
Do sędziwego starca legowiska,
Przychodzim, orszak, wsparty na kosturze,
Jęków żałosnych pieśniarze,
Niby te siwe łabędzie.
Słowa my tylko, nic więcej,
Podobni marze,
Co w nocnych się rodzi snach.
Drżymy na ciele, lecz dusza wam bliska
Jak najgoręcej
Chce wam dopomódz! Ach!
Biedne wy dziatki,
Biedne bez ojca sieroty,
I ty, staruchu,
I serce matki,
Opłakującej tak męża,
Co w Hadu zeszedł gmach.
*
O nie zwalniajcie nóg,
By nie ustały w tej męczącej drodze!
Niech każdy ciężkie kolana wytęża,
Jako ów koń, co pod górę,
Do twardej zaprzężon roboty,
Ciągnie i ciągnie swą mękę,
Ładowną furę,
Śród głazem zasianych dróg.
Komu znużenie dokucza zbyt srodze,
Podaj mi rękę,
Lub pochwyć płaszcza róg!
Wspierać się wzajem,
Jak w nasze te lata młode,
Gdyśmy rycerzy
Mężnych zwyczajem
Szli w bój, by drogą ojczyznę
Sławą otoczył bóg!...
*
Patrzcie, te dzieci
Jakimi błyski strzelają groźnymi!
Ogień ten świeci
W źrenicach ojca!
Nie przygasł nawet śród nieszczęść ogrojca
Tych ócz olbrzymi
Czar!
Jakichto, Grecyo, straciłabyś wojów,
Jakich rycerzy do bojów,
Gdyby ci płód ten zmarł!
PRZODOWNIK CHÓRU.
Lecz oto już się zbliża, widzę, ku świątyni
Król Likos, pan tej ziemi. Cóż on im uczyni?
Jawi się
LIKOS.
Jeżeli mi jest wolno, zapytam się żony
I ojca Heraklesa — a żem jest niepłony
Wasz pan i król, więc wolno —: dopókiż to chcecie
Przedłużać jeszcze żywot? Macie-li na świecie
Nadzieję ocalenia od śmierci? Mniemacie,
Że ojciec tych powróci, leżący w komnacie
Hadowej, byście mogli narzekać bez miary,
Że umrzeć wam kazano? Ty chełpiszu stary,
Rozsiewasz mi po Grecyi niestworzone baśnie,
Że Zeus z twą połowicą stworzył tego właśnie
Półbożka, a ty znowu chwalisz się, że śluby
Zawarłaś z najdzielniejszym z bohaterów! Duby,
Smalone pleciesz duby, bo jakież to czyny
Wykonał arcymężne ten twój mąż jedyny?
Że gdzieś tam pono ubił jakąś wodną hydrę
I lwa zatłukł w Nemei?! Zaraz ja ci wydrę
Twą sławę: W sieć pochwycił ono zwierzę głupie,
Aby narobić wrzasku o tym jego trupie,
Że zdusił go rękami! I tem się chełpicie?
I to ma być przyczyną, tak pewną niezbicie,
Dla której żyć powinny dzieci Heraklesa,
Człowieka, co był niczem, a który — do biesa! —
Swą sławę ufundował, mordując bydlaki?
Na lewem on ramieniu miałże jaki taki
Puklerzyk choć raz w życiu? Szedł naprzeciw grotów
Ten rycerz? Łuk i strzałka, oto, czem był gotów
Zdobywać swe wawrzyny — broń iście przepodła! —
I czmychać jak najspieszniej! To nie żadna modła
Dla duchów bohaterskich strzelać sobie z łuku.
Ten dzielny, kto, w szeregu bez huku i stuku
Stanąwszy, umie, śmiało patrząc śmierci w oczy.
Odpierać chyże dzidy!... Zaś to, co ja robię
Tej chwili, to nie żadne zuchwalstwo! Ja sobie
Godziwie rozważyłem, jak z rzeczy obrotem
Postąpić: Tej tu ojca, Kreonta, wiem o tem,
Sprzątnąłem własną ręką, wiem również......................................
Osoby dramatu.
AMFITRYON, ojciec Heraklesa.
MEGARA, małżonka Heraklesa.
LIKOS, władca Teb.
IRYS, posłanka bogini Hery.
LYSA, jędza szaleństwa.
SŁUGA.
HERAKLES.
TEZEUSZ, władca Aten.
TRZEJ SYNOWIE HERAKLESA (osoby nieme).
CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.
Rzecz dzieje się w Tebach.
W głębi sceny zamknięty i niezamieszkany dom Heraklesa tuż przy świątyni Zeusa-Zbawiciela. W świątyni otwartej widać na około ołtarza siedzącą rodzinę Heraklesa.
Ze świątyni wychodzi
AMFITRYON.
Któż nie zna Argejczyka, mnie, Amfitryona —
Z Zeusem łoże moje dzieliła ma żona,
Zaś spłodził mnie Alkaios, syn Perseuszowy,
Mnie, ojca Heraklesa. Mam skłonienie głowy
W tebańskiem oto mieście, tu, gdzie mężów plemię
Wyrosło z siejby smoczej. Jeno że tę ziemię
Nie wielu z nich posiadło: liczba tylko mała
Aresa uszła rękom. Ta, co pozostała,
Kadmowy wzniosła grodziec dla dziatek swych dziatek.
Z nich właśnie król pochodził, co tu na ostatek
Był panem, władca Kreon, syn Menoikeosa.
Megary on był ojcem, a hymny w niebiosa
Wznosili Kadmejczycy przy podźwiękach fletni,
Gdy słynny mój Herakles wwiódł ją jak najświetniej
W domostwa swego progi. Lecz syn rzucił Teby,
Gdzie ja dzisiaj przebywam. Zatęsknił do gleby
Ojczystej. Zostawiając małżonkę Megarę
I krewnych, w cyklopijskie poszedł mury stare,
Do Argos, skąd ja ongi, mord na Elektryonie
Spełniwszy, uciekałem. Zapragnąwszy błonie
Rodzinne znów odzyskać, złagodzić mą dolę,
Erechtejowi wielce się opłacił: rolę
Uprawił ma zarosłą, bądź, że batog Hery
Przymusił go do tego, bądź też los. I szczery
Niejeden jeszcze mozół zniósł, aby na końcu
Do Hadu zejść gardzielą Tainaru i słońcu
Dziennemu trójciałego przynieść psa. Z powrotem
Nie przyszedł jednak dotąd. Do dziś żyje o tem
Śród ludu Kadmejczyków stara baśń, że panem
Był tutaj pewien Likos, mąż Dyrki, w tem znanem
Z bram siedmiu waszem mieście, zanim śród tych szlaków
Królować jął Amfion i Zethos, rumaków
Poskromiciele białych, obaj z Zeusa rodu.
Syn jego, także Likos, przybywszy do grodu
Kadmosa z niw eubojskich, zabija Kreona
I tron jego zagarnia: Waśnią rozsprzężona
Uległa mu ta ziemia. To krewieństwo moje
Z Kreontem nie na dobre nam wychodzi: znoje
Spadają, jak się widzi, na to nasze plemię,
Ponieważ syn Herakles zeszedł tam pod ziemię,
Więc Likos, dziś sławetny władca tej dzierżawy,
Chce zbyć się jego dzieci, mordem za mord krwawy
Płacący — myśli również zbyć się jego żony
I mnie, jeżeli jeszcze mam być zaliczony
Do żywych, ja, staruszek całkiem jaż zgrzybiały —,
By kiedyś, gdy dorosną, mścić się nie zechciały
Za mord, na macierzystym wykonany dziadzie.
Toż ja, któremu syn mój, zanim w ciemnym Hadzie
Zamieszkał, zdał opiekę nad dziećmi i strażę.
Od stopni tych ołtarzy odejść się nie ważę:
Wraz z matką ich tu siedzę, ażeby od skonu
Krwi bronić Heraklowej, przebywam u tronu
Zeusa-Zbawiciela, w tym tu bożym domu,
Co wzniósł go syn mój godny, ażeby pogromu
Pamiątkę radosnego uczcić, zwyciężywszy
Kraj Minyów. Przedsię żywot tutaj coraz krzywszy,
Coraz to boleśniejszy prowadzić nam trzeba.
Odzieży ni napoju ni kawałka chleba
Godnego tu nie mamy; dom mając zamknięty,
Na gołej leżę ziemi wraz z temi dziecięty
I nie wiem, w jaki można ocalić się sposób.
Z dawniejszych nam oddanych, przyjacielskich osób
Snać jedni już przestali być przyjacielami,
Zaś drudzy, choćby nawet chcieli się nad nami
Zlitować, nic, acz wierni, uczynić nie mogą.
Już taką to my dolą obdarzeni srogą!
Nie życzę jej nikomu, tej przyjaźni próby,
Jeżeli choć przez poły nie pragnie mej zguby.
Z świątyni wychodzi
MEGARA.
O starcze, ty, coś zburzył gród Tafiów, na wojnę
Zastępy Kadmejczyków powiódłszy przehojne!
Jak też to niczem pewnem nikt nie darzy ludzi:
Widziałam szczęście ojca: wszędzie podziw budzi,
Bywało, jego wielkie bogactwo! Jak hucznie
Na tronie swoim siedział, dla którego włócznie
Tak godzą pożądliwie w pierś szczęsnego człeka!
I dzieci miał! Mnie jego oddała opieka
W małżeństwo cne synowi twojemu, ród sławny
Ze słynnym Heraklesem związując. Nie dawny
To czas, a jak się wszystko zmieniło! Oboje
Czekamy oto śmierci, ty i ja, i moje
Te dzieci, które, niby jak kokosz pisklątka,
Pod skrzydła swoje tulę, ciągle niebożątka
Pytają się, to jedno, to drugie: »Gdzie, mamo,
Jest ojciec? Co porabia? Czy wróci?« To samo
Bez końca powtarzają w swej złudzie dziecięcej,
A ja wciąż je zabawiam i coraz to więcej
Pocieszam, jako mogę, i patrzę w podziwie,
Jak wszystkie się odrazu rzucają żarliwie
Ku progom, skoro tylko zaskrzypią im wrota —
Do kolan tak ojcowskich pędzi je ochota.
Mów, starcze: Jest nadzieja? Masz-li wybawienia
Jakową dla nas drogę? Ku tobie spojrzenia
Dziś zwracam. Myśl ucieczki będzie chyba na nic,
Silniejsze od nas straże czyhają u granic,
A w przyjaciołach również żadnej my nadziei
Pokładać nie możemy. Jeśli ci się klei
Myśl jaka, wyjaw-że ją, byśmy, słabi zasię,
Uniknąć mogli śmierci, nie tracąc na czasie.
AMFITRYON.
Nie łatwo, córko moja, radzić nam wypadnie,
Jeżeli nie obmyślim wszystkiego dokładnie.
MEGARA.
Trzebaż ci jeszcze strapień? Życie-ć tak się śmieje?
AMFITRYON.
Rad żyję i rad żywię niepłoną nadzieję.
MEGARA.
I ja. Lecz wierzyć trudno, w co się wierzyć nie da.
AMFITRYON.
Przez samą choćby zwłokę już się zmniejsza bieda.
MEGARA.
Pośrednim ja się czasem, pełnym bolu, trwożę.
AMFITRYON.
Ze wszystkich tych utrapień wywiedzie nas może,
I mnie i ciebie, córko, jakaś szczęsna ścieżka
I syn mój, twój małżonek wrócić nie omieszka.
Dlatego się uspokój i łzy, które rzeką
Obfitą z oczu dzieci nieustannie cieką,
Osuszyć racz, zmyślając choćby jakie baśnie —
Zaprawdę, smutne baśnie! Ale cóż?! Toć właśnie
Niedola, co świat dręczy, nieraz się przesila
I wiatry niepomyślne mogą lada chwila
Utracić swą gwałtowność! Wszystko się rozsprzęga
I łamie, zaś najtęższym według mego zdania
Jest człowiek, co przystępu nadziei nie wzbrania
I pełen jest ufności. Rozpaczają tchórze.
CHÓR STARCÓW TEBAŃSKICH.
Pod ten świątynny dach
Do sędziwego starca legowiska,
Przychodzim, orszak, wsparty na kosturze,
Jęków żałosnych pieśniarze,
Niby te siwe łabędzie.
Słowa my tylko, nic więcej,
Podobni marze,
Co w nocnych się rodzi snach.
Drżymy na ciele, lecz dusza wam bliska
Jak najgoręcej
Chce wam dopomódz! Ach!
Biedne wy dziatki,
Biedne bez ojca sieroty,
I ty, staruchu,
I serce matki,
Opłakującej tak męża,
Co w Hadu zeszedł gmach.
*
O nie zwalniajcie nóg,
By nie ustały w tej męczącej drodze!
Niech każdy ciężkie kolana wytęża,
Jako ów koń, co pod górę,
Do twardej zaprzężon roboty,
Ciągnie i ciągnie swą mękę,
Ładowną furę,
Śród głazem zasianych dróg.
Komu znużenie dokucza zbyt srodze,
Podaj mi rękę,
Lub pochwyć płaszcza róg!
Wspierać się wzajem,
Jak w nasze te lata młode,
Gdyśmy rycerzy
Mężnych zwyczajem
Szli w bój, by drogą ojczyznę
Sławą otoczył bóg!...
*
Patrzcie, te dzieci
Jakimi błyski strzelają groźnymi!
Ogień ten świeci
W źrenicach ojca!
Nie przygasł nawet śród nieszczęść ogrojca
Tych ócz olbrzymi
Czar!
Jakichto, Grecyo, straciłabyś wojów,
Jakich rycerzy do bojów,
Gdyby ci płód ten zmarł!
PRZODOWNIK CHÓRU.
Lecz oto już się zbliża, widzę, ku świątyni
Król Likos, pan tej ziemi. Cóż on im uczyni?
Jawi się
LIKOS.
Jeżeli mi jest wolno, zapytam się żony
I ojca Heraklesa — a żem jest niepłony
Wasz pan i król, więc wolno —: dopókiż to chcecie
Przedłużać jeszcze żywot? Macie-li na świecie
Nadzieję ocalenia od śmierci? Mniemacie,
Że ojciec tych powróci, leżący w komnacie
Hadowej, byście mogli narzekać bez miary,
Że umrzeć wam kazano? Ty chełpiszu stary,
Rozsiewasz mi po Grecyi niestworzone baśnie,
Że Zeus z twą połowicą stworzył tego właśnie
Półbożka, a ty znowu chwalisz się, że śluby
Zawarłaś z najdzielniejszym z bohaterów! Duby,
Smalone pleciesz duby, bo jakież to czyny
Wykonał arcymężne ten twój mąż jedyny?
Że gdzieś tam pono ubił jakąś wodną hydrę
I lwa zatłukł w Nemei?! Zaraz ja ci wydrę
Twą sławę: W sieć pochwycił ono zwierzę głupie,
Aby narobić wrzasku o tym jego trupie,
Że zdusił go rękami! I tem się chełpicie?
I to ma być przyczyną, tak pewną niezbicie,
Dla której żyć powinny dzieci Heraklesa,
Człowieka, co był niczem, a który — do biesa! —
Swą sławę ufundował, mordując bydlaki?
Na lewem on ramieniu miałże jaki taki
Puklerzyk choć raz w życiu? Szedł naprzeciw grotów
Ten rycerz? Łuk i strzałka, oto, czem był gotów
Zdobywać swe wawrzyny — broń iście przepodła! —
I czmychać jak najspieszniej! To nie żadna modła
Dla duchów bohaterskich strzelać sobie z łuku.
Ten dzielny, kto, w szeregu bez huku i stuku
Stanąwszy, umie, śmiało patrząc śmierci w oczy.
Odpierać chyże dzidy!... Zaś to, co ja robię
Tej chwili, to nie żadne zuchwalstwo! Ja sobie
Godziwie rozważyłem, jak z rzeczy obrotem
Postąpić: Tej tu ojca, Kreonta, wiem o tem,
Sprzątnąłem własną ręką, wiem również......................................
więcej..