- W empik go
Homo sapiens 3: W Malstromie - ebook
Homo sapiens 3: W Malstromie - ebook
Ostatnia część cyklu powieściowego wybitnego przedstawiciela polskiego modernizmu Stanisława Przybyszewskiego, w której to Falk próbuje podzielić życie między oficjalną rodzinę i kochankę. Coraz bardziej angażuje się także w radykalne koła socjalistyczne i anarchistyczne.
Autor dokładnie analizuje szaleństwo głównego bohatera, który zmaga się z zaburzeniami nerwicowymi. Temat powieści koncentruje się wokół niemoralnych czynów Erika Falka - emigranta z Polski, zamieszkałego w artystycznym Berlinie na początku lat 90. XIX wieku. Falk to anarchista, lekceważący wszelkie normy moralne. Przybyszewski jak zwykle ozdobnym językiem opisuje proces degradacji jednostki przez alkoholizm i erotyzm.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-2624-3 |
Rozmiar pliku: | 296 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JANINA patrzała długo zamyślona i smutna na Falka.
Jak on się dziwnie zmienił w ostatnim czasie! Ten niepokój. Jakby każdej chwili oczekiwał jakiegoś nieszczęścia. A nagle zapadał całemi godzinami w bezmyślną apatję, i zapominał o wszystkiem naokoło siebie . . . Cóż się z nim stało?
O! nie, nie, nie był szczery dla niej. A może nigdy nim nie był . . . Gdy go pytała, robił wykręty, pozbywał jej pytania pustemi frazesami . . . Raz po raz widziała, jak twarz jego nerwowo zadrgała, to znowu przerażał ją gwałtowny ruch ręki i jakiś dziwny uśmiech.
Ten uśmiech — wpół złośliwy, wpół zrozpaczony uśmiech przywiózł ze sobą z Paryża.
Zdawało się, że Falk się budzi z głębokiej zadumy. Podniósł się z kanapy, wrzucił parę kawałków cukru do szklanki.
— Masz gorącą wodę?
— Nie powinieneś pić tak dużo groku. To cię coraz więcej denerwuje.
— Gdzież tam! Przeciwnie. Falk był niecierpliwy.
Janina czemprędzej przyniosła wodę.
Falk zwolna gotował sobie grok. Spojrzał na nią; krzątała się naokół niego, jakby chciała go tem oddaniem przeprosić, że odważyła się choć na chwilkę jemu się sprzeciwić. Wzruszyło go to. Stał się niezmiernie dobrym.
— Nie! mylisz się Janiu. To mnie uspokaja. Tu u Ciebie spędzam moje, najlepsze, najspokojniejsze chwile . . . To tak dobrze tu siedzieć, pić jedną sklankę po drugiej . . . Tak, tak, dobrze mi przy Tobie . . .
Umilkł nagle. Zdawał się wogóle myśleć o czemś zupełnie innem.
— Eryk?
— Co?
— Bardzo się zmieniłeś, odkąd wróciłeś z Paryża.
— Tak ci się zdaje?
— Takim nigdy przedtem nie byłeś. Jesteś strasznie niespokojny i nerwowy.
Falk spojrzał na nią przeciągle, ale nic nie odpowiedział. Pił — znowu spojrzał na nią i oparł się zmęczony w kanapie.
— Dziwne, jakaś ty słodka i dobra. Uśmiechał się przyjaźnie. Tak mi niezmiernie dobrze przy tobie.
— Mówisz szczerze?
— Widzisz przecież, że wciąż do ciebie powracam.
— Tak, tak, wracasz, ale tylko wtedy, jak jesteś bardzo zmęczony. Czem ja jestem dla Ciebie? Poduszką pod twą zmęczoną głowę. O Eryk, Eryk, nie chcę Ci robić wyrzutów, ale to było niedobrze, żeś mnie tu pozostawił przez całe trzy lata w tej piekielnej męce. I ani słowa do mnie nie napisałeś . . .
— Ha, chciałem, abyś zupełnie o mnie zapomniała.
— Ciebie zapomnieć? Nie! tego nie umiem. Tego nikt nie umie.
Patrzał na nią w długiem milczeniu.
— Powiedz mi tylko Jania — ożywił się nagle — powiedz mi całkiem szczerze: czy rzeczywiście istniał jakiś stosunek pomiędzy Tobą a Czerskim? Bądź zupełnie szczera, przecież wiesz, jak ja na takie rzeczy patrzę . . .
— To nie był właściwie żaden stosunek. Zaręczył się ze mną — no i to wszystko. Zresztą opowiadałam Ci to tyle już razy.
— No tak, tak, ale to wszystko mnie bardzo obchodzi — a wiesz jak ja łatwo zapominam. — Twój brat pewno się bardzo cieszył z Twoich zaręczyn.
— Wiesz przecież, jak bardzo Czerskiego kocha.
— No, a Ty?
— Ja? Boże najdroższy! O Tobie nie wolno mi było myśleć. Całkiem mnie już porzuciłeś. A Czerski był niezmiernie dobry dla mnie. Czegoż ja się miałam jeszcze spodziewać. Pozatem mam wielki szacunek dla niego.
— Gdyby go do więzienia nie byli wsadzili, tobyś była dziś już bardzo uczciwą panią domu — hm, hm . . . Jestem ciekaw, jakby ci było z tem do twarzy . . .
Janina nic nie odpowiedziała. Zaległo długie milczenie.
— Odwiedzałaś go w więzieniu?
— Tak. Początkowo parę razy.
— A Twój brat dostał się szczęśliwie przez granicę?
— Wiesz przecież.
— Hm, hm . . . Falk powstał i przeszedł się kilka razy niespokojnie po pokoju.
— Mówiono kiedy o mnie?
— Kto? kto miał mówić?
— No, brat Twój i Czerski.
— Oczywiście. Bardzo często. Posyłałeś przecież Czerskiemu pieniądze. Zapomniałeś?
— A wiedzieli coś o naszym stosunku?
— Nie. Udawałam, że jestem obojętną i zimną. Jak gdybym Cię nigdy nie była znała. Lękałam się przed nimi. Tkwi w nich straszny fanatyzm.
— Więc nic o tem nie wiedzieli?
— Zdaje się, że nie. Ale nie mówiłeś o mnie z moim bratem w Paryżu? Przecież się dość często spotykaliście.
— Tak, spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale prawie zawsze mówiliśmy o agitacji . . . A! prawda! raz mi opowiadał, że siostra jego ma niezadługo wyjść za mąż, zresztą wyjechałem nagle z Paryża . . .
Ale, dajmy temu spokój.
Znowu przechadzał się niespokojnie wzdłuż pokoju.
— Słuchaj Eryk . . . nigdy nie zatęskniłeś za mną?
Uśmiechnął się.
— Czasami.
— Tylko czasami?
Znowu się uśmiechnął.
— Przecież wróciłem do Ciebie.
— Tak wróciłeś, ale nie kochasz mnie.
Głos jej drżał.
— Nie kocham nikogo, ale za tobą tęskniłem czasami.
Spojrzał na nią. Twarz jej drgała bólem. Prawdopodobnie wybuchnie lada chwilę płaczem, pomyślał.
Siadł przy niej.
— Słuchaj Jania, mnie nie wolno kochać. Nienawidzę tych, których kochać muszę.
— A kochałeś kiedy?
— Raz jeden. I nienawidziłem równocześnie. Moja nienawiść była większa od mej miłości.
— Nie mówmy o tem.
Spoważniał. Myśl o żonie męczyła go.
— Nie, nie. Traci się wolność, kiedy się kocha. Kobieta wciska się w wszystko. Trzeba mieć tysiące względów, trzeba być jej kochankiem, dzielić z nią razem jedną sypialnię — no, to tak gwałtownie znowu nie jest koniecznem, ale — no, Ty mnie już rozumiesz . . . Ja muszę być wolny. Każde, choćby najdrobniejsze uczucie, które mnie krępuje, wzbudza we mnie nienawiść i złość, i gniew.
Wziął jej rękę i głaskał pieszczotliwie.
— To ogromnie dziwne, że ty mnie tak kochasz, Janiu.
— Czemu dziwne?
— Moje serce takie zimne, takie zimne.
Janina połykała łzy.
— Kocham Cię jakim jesteś. Nie żądam niczego od Ciebie.
— To dobrze. Dla tego tak mi miło u Ciebie.
Milczał długo i znowu się zerwał.
— Czy sądzisz, że ja wogóle jestem w stanie kochać?
— Dawniej może.
— A gdyby teraz, rozumiesz teraz . . . otóż gdybym tak kogoś kochał, że ten ktoś, ta kobieta, dajmy na to, mogła stać się dla mnie przeznaczeniem, ciężkiem. strasznem przeznaczeniem . . .
Janina spojrzała na niego wylęknionym wzrokiem.
— Rozumiesz mnie? Gdybym więc tak tę kobietę kochał, że nie mógłbym wyżyć bez niej jednej chwili?
Oczy jej się rozszerzyły nieufnem pytaniem.
— No nie patrzże tak na mnie. Nie bądź dzieckiem.
— Eryk, mów mi — mów wszystko. Co Ci jest? Może Ci się zdaje, że nie widzę, jak cierpisz, jak się męczysz, i jak coś przedemną ukrywasz.
Oczy jej zamroczyły się łzami.
Falk ożywił się.
— Nie pojmuję, że się tem męczysz. Nic przed Tobą nie ukrywam. Zupełnie jestem spokojny. Dawno juź nie byłem tak spokojny i wesół. Nie wiem już prawie, co to znaczy cierpienie. Nie, nie . . . Mam czasami taką dziką chęć pastwić się nad ludźmi, pomęczyć ich trochę. I robię to z prawdziwą rozkoszą. Mam nieskończone pragnienie miłości, a wtedy miłość odczuwam najsilniej, gdy męczę ludzi, którzy mnie kochają. He, słodkie dziecko, gdybym chciał, gdybym nie miał trochę litości nad Tobą, tobym Cię na sto razy gorszych torturach rozciągnął. I tylko dla tego, by czuć w tej męce całe to bezgraniczne oddanie. Mógłbym Ci wtedy opowiadać niestworzone rzeczy. Ot — naprzykład, że jestem żonaty, że mam dziecko prawego łoża, a Twoje jest tylko bastardem. Czy nie rozumiesz tego instynktu? A zresztą nie bierz mnie zbyt na serjo. Nie zawsze mam wszystkie klepki w porządku.
Ale nie zdołał uspokoić Janiny.
— Och nie, nie, kochany Eryku. Ja to wszystko bardzo dobrze rozumiem. Ale to nie to, co się w Twojej duszy dzieje. — Bardzo rozumiem różnicę.
Zamyśliła się.
— Powiedz tylko uczciwie — może Czerski Cię niepokoi?
Falk drgnął.
— Czerski? — Czerski? Hm . . . Będę miał prawdopodobnie dużo nieprzyjemności z nim.
— Dlaczego?
— No, wprawdzie to za dużo powiedziałem, ale . . . urwał nagle.
Chwila milczenia.
— Półtora roku siedział w więzieniu Czerski?
— Prawie półtora.
— Dziwne, że teraz go właśnie wypuszczono na wolność.
Janina patrzała na niego zdziwiona.
— Dlaczego dziwne?
— Powiedziałem, że to dziwne? Myślałem prawdopodobnie o czemś innem. Ale co ja tylko chciałem powiedzieć . . . hm . . . Pewno Czerski źle wygląda.. No oczywiście.. Mam dla niego dużo współczucia . . . To bardzo tęgi człowiek, i odważny aż de szaleństwa. Teraz już stał się pewno całkiem anarchistą? No tak, tak . . . A słuchaj Jania, płakał jak się o wszystkiem dowiedział?
— Nie, był zupełnie spokojny. Mówił że był na to przygotowany. Tylko mi wyrzucał, że nie byłam dla niego szczera . . . Potem wziął dziecko na ręce i pytał się o ojca.
— Powiedziałaś mu, kto jest ojcem? No oczywiście. Dlaczego nie miałabyś powiedzieć? He, he — pewno nie potrzebuję się wstydzić, żem pomógł tak dzielnemu obywatelowi, by mógł się wyłonić z nicości do bytu . . . He, he, — nie patrz na mnie taka przerażona . . . Muszę się czasami tak nerwowo śmiać, ale to dla tego, że jestem tak strasznie zmęczony . . . Oho, życie nie jest tak łatwe, jak Ci się może wydaje w twej młodzieńczej, albo raczej dziewiczej lekkomyślności . . . No śmiej się, śmiej . . . zrobiłem tęgi dowcip.
Ale Janina nie śmiała się. Patrzała w smutnem, bolesnem zamyśleniu przed siebie.
Falk począł się irytować.
— Dlaczego jesteś taka smutna? Doprawdy, nieszczęście jakieś mnie ściga. Do kogo tylko zajdę, to wszędzie widzę rozpaczne miny. Zdaje się Wam prawdopodobnie, że wobec mnie inaczej zachowywać się nie można.
Janina była wystraszona. Dawno już nie był tak gwałtowny.
Opanował się.
— Mały Eryk zdrów? No oczywiście. Dlaczego miałby być chory? — Ale Ty pewno jeszcze jesteś słaba. Hm, to nie tak łatwo porodzić dziecko.
Spojrzał na rysunek, co wisiał nad łóżkiem.
— Toś wtedy ze mną rysowała . . . Pamiętasz? Był straszny upał, miałaś na sobie czerwoną muślinową bluzkę, a kiedy się przegięłaś . . . He, he, he . . . To był początek końca . . .
Janina spojrzała na niego przeciągłym smutkiem.
— Jaka ja byłabym szczęśliwa, gdybym Cię nigdy nie była poznała.
— Tak? A czemu?
— Nie wiem . . . A zresztą Boże najdroższy — był czas, że byłam z Tobą szczęśliwa — niezmiernie szczęśliwa . . .
— Ale? No i co?
— Lękam się Ciebie. Nie wiem, ktoś Ty, nie znam Ciebie — nie wiem, co robisz, co myślisz. — Dziesięć lat trwa już nasz stosunek . . . Tak, tak — to już tyle lat minęło. — Nie miałam wtedy jeszcze czternastu lat. Jakiś czas byłam przecież ustawicznie z Tobą razem, a nie wiem nic, nic o Tobie. Jesteś strasznie nieszczery ze mną . . . Czasami mi się wydaje, że mówisz do mnie zupełnie mechanicznie, że sam nie wiesz, co mówisz, Tyś bardzo, bardzo nieszczęśliwy. Tego przedemną ukryć nie zdołasz. To jedyna rzecz, którą wiem z pewnością. Jakbym ja się chciała wczołgać, wpełzać w Ciebie, by się dowiedzieć, co się w Twej duszy dzieje. Szaleję z bólu, że tego nigdy zrobić nie zdołam. Wiem nadto dobrze, że mnie nie kochasz, mówisz mi to zresztą otwarcie, a jednak nie mogę Ci się oprzeć, tęsknię za Tobą, jestem Twoją niewolnicą — słabem biednem dzieckiem bez woli, bez myśli . . . W czem tkwi Twoja siła — czem jest Twoja potęga?
Falk uśmiechnął się tajemniczo.
— Mam silniejszą wolę od Ciebie.
— Możebyś mnie pokochał gdybym była silniejsza, gdybym była odporniejsza na Twój szatański urok?
— Właśnie wtedy nie.
— Czemu?
— Bo nie znoszę innej woli obok mej.
Podszedł ku oknu.
Drgnął. Przeraziła go straszna, tajemnicza cisza nocy.
— Czy tu zawsze tak cicho?
— Tak — w nocy . . .
Spojrzał na ogromne, wyasfaltowane podwórze: z czterych stron ogromne, sześciopiętrowe zabudowanie. Ohydny podwórzec więzienia. Naprzeciw migotało światło w jakiemś oknie.
Siadł, i zamyślił się.
Po chwili:
— To bardzo dziwne, że się bratu Twojemu — jakżeż mu na imię?
— Stefan.
— Prawda, Stefan. Dziwne, że Stefanowi udało przedostać się za granicę. Ale biedny Czerski musiał odpokutować. U Ciebie też pewno policja robiła poszukiwania?
— Tak, ale nic nie znaleźli.
— Hm, hm . . . Boli mnie, że Czerski . . . Pewno Cię bardzo kochał?
Nic nie odpowiedziała.
Falk patrzał chwilę na nią, potem zerwał się nagle.
— Teraz pójdę.
Spojrzała na niego błagalnie.
— Nie idź, nie idź — zostań dziś u mnie, tylko dziś — dziś zostań . . .
Falk był niespokojny.
— Nie, Jania, nie . . . nie proś mnie oto. O nic mnie nie proś. Chcę być wolny. Będzie mi dobrze, jeżeli będę mógł przyjść do Ciebie i pójść, kiedy zechcę. Nie krępuj mnie.
— Janina westchnęła głęboko.
— Czemu wzdychasz?
Wybuchła płaczem.
Był mocno zirytowany — siadł znowu.
Opanowała się z trudem.
— Masz słuszność, Eryk. Idź, idż — to tylko taka chwila słabości. Miałam taki dziwny niepokój o Ciebie . . . Już Cię nigdy nie będę męczyła . . .
Głos jej drżał. Długie, długie milczenie i cicha powaga smutku.
— Mały Eryk śpi — co? Jutro go zobaczę. Przyjdę tu jutro lub pojutrze do Ciebie.
Wstał.
— Pisze Ci Stefan kiedy?
— Rzadko.
— To bardzo dziwne, że nie wiedział o naszym stosunku . . .
— Skąd miał wiedzieć? Wtedy był przecież w Ameryce, jakeśmy razem mieszkali.
— A prawda — prawda . . . Dziwne, że tak wszystko zapominam. — Do widzenia Jania. — Jutro pewno do Ciebie przyjdę.II
ZALEDWIE wyszedł na ulicę, spotkał Czerskiego.
Stanęli i patrzyli długo na siebie w groźnem milczeniu.
— Pan mnie pewno nie poznaje, wycedził wreszcie Czerski.
— Zdaje mi się, że mam Czerskiego przed sobą. Bardzo się cieszę. Ale czegóż sobie Pan odemnie życzy?
— Zaraz się Pan dowie.
— Tak? . . . No dobrze — noc bardzo piękna możemy się przejść, chociaż przyznam się Panu, że wołałbym być sam.
Szli długo obok siebie, nie mówiąc ani słowa. Falk był mocno zaniepokojony; gwałtem starał się opanować.
— No więc powiedz mi Pan wreszcie, czego sobie Pan odemnie życzy.
— He, czego ja sobie życzę? Niczego. Ale Pan wie przecież, że byłem zaręczony z Janiną.
— Tak? Nic o tem nie wiem, ani nie wiedziałem. Dziś dopiero tak na wpół — tak półgębkiem coś o tem słyszałem. Nie to, że Pan był zaręczony, tylko prawie, że zaręczony.
— No dobrze. Powiedzmy, że byłem prawie zaręczony. Ale to nas nic nie obchodzi. Janina miała prawo wybierać pomiędzy Panem a mną.
— A oczywiście.
— Tak! miała najzupełniejsze prawo, powtórzył Czerski i zamilkł.
Długie milczenie.
— Ale słuchaj Pan, powiedział nagle, Pan ma przecież żonę i dziecko.
Falk drgnął i przystanął.
— A cóż to do djabła Pana może obchodzić?
— Cóż to mnie może obchodzić? O owszem, bardzo mnie to obchodzi. Nie mówię o tem, że Pan mi całe życie zniszczył — ja już całkiem w rachubę nie wchodzę, ale Pan shańbił dziewczę, które bardzo kochałem, tak — Pan ją shańbił. Bo tego rodzaju są nasze społeczne stosunki, że hańbi się kobietę, jeżeli się ją uwodzi, mając żonę. I pytam Pana, dlaczego Pan, człowiek żonaty uwiódł i pohańbił to dziewczę?
Falk zaśmiał się cynicznie.
— Dlaczego? Dlaczego? Kochany Panie, na tego rodzaju pytania niema odpowiedzi. To pytanie stare jak świat, a jeszcze nikt nie umiał na nie odpowiedzieć. Dlaczego ja Janinę uwiódłem i shańbiłem — wszak tak się pan wyraził? — Otóż to, to właśnie, o co się tysiąc razy sam siebie pytam . . .
Czerski spojrzał na niego z wściekłą nienawiścią.
— Pan jest brudny człowiek i łajdak — łajdak.
Falk uśmiechnął się bardzo przyjaźnie.
— Ale przecież wszyscy jesteśmy łajdakami. A może Pan nie jest łajdakiem? Zresztą jest Pan wstrętnie impertynencki. Z przyjemnością uderzyłbym Pana w twarz, gdybym nie był tak strasznie zmęczony. Idź Pan sobie do stu djabłów, bo już mnie Pan piekielnie znudził.
— Daj tylko sobie Pan spokój z temi rycerskiemi zachciankami. Mogłoby to Panu na złe wyjść. Za taki policzek musiałby Pan ciężko odpokutować. Ale słuchaj Pan. Mam pewne moralne zaobowiązanie wobec Janiny, i chcę wiedzieć, co Pan zamyśla zrobić. — Nie! to mnie właściwie nic nie obchodzi, co Pan zamyśla robić, tylko, że Pan musi to zrobić, co ja chcę.
Falk przystanął, spojrzał na Czerskiego w najwyższym zdumieniu, a potem się rozśmiał na cały głos.
— Powiedz mi Pan, drogi Panie Czerski, straciłeś Pan rozum we więzieniu? Nie byłoby w tem nic dziwnego, nawet przeciwnie . . . Ha, ha . . . w tej ohydnej samotności musi się człowiekowi w głowie pokręcić. Pan siedział w osobnej celi. Co? Ja mam to zrobić, co Pan chce? Ja, ja? Ha, ha, ha . . .
— Tak, Pan, Pan będzie musiał to zrobić, co ja będę chciał i jak ja Panu rozkażę.
— Ha, ha, ha . . . Pan dzisiaj rozkoszny. Podoba mi się Pan. Owszem, owszem — więc co mi Pan rozkazuje?
— Pan się ożeni z Janiną.
— Ale przecież Pan wie, że już jestem żonaty. Pozatem wie Pan, że prawo karze bardzo surowo bigamią. Czy Pan we więzieniu całkiem już rozum stracił?
— Pan się rozwiedzie ze swoją żoną i ożeni się z Janiną.
Falk oniemiał. Po chwili:
— Czyś Pan rzeczywiście oszalał?
Nic więcej nie mógł wykrztusić.
— Nie, nie oszalałem. Myślałem nad tem wszystkiem bardzo długo. Ale nie widzę innego wyjścia. Pan musi to zrobić, inaczej zmuszę Pana do tego. Żona pańska nie będzie robiła Panu żadnych trudności. Wątpię, czy będzie chciała żyć z Panem, jak się dowie, że Pan ma metresę.
Falk zadrżał tak silnie, że z trudem mógł iść dalej. Osłabł w kolanach, stanął i patrzał niemy na Czerskiego. Po chwili szedł wolno zmęczonym krokiem dalej.
— Od kogo żona moja dowie się o tem?
— Odemnie.
— Od Pana? Czemu Pan jej chce to powiedzieć? Odkaszlnął i z trudem opanował straszny lęk.
— To jedyne wyjście.
— Myli się Pan. Nie zrobię tego, klnę się na wszystko, że tego nie zrobię. A Pan wie dobrze, że mnie zmusić nie można.
Mówił spokojnie i poważnie.
— Wszystko, co Pan swoim głupim planem osięgnie, to tylko to, że Pan zniszczy swojemi rewelacjami i żonę moją i mnie. Pan bardzo dobrze to wszystko obmyślił. Przyznaję, że żona mnie w tej chwili opuści, jak się o wszystkiem dowie. Nie wątpię o tem ani chwili. Ale w konsekwencjach Pan się jak najzupełniej myli. — Nigdy w życiu nie ożenię się z Janiną.
— Czemu?
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.