- promocja
Huśtawka - ebook
Huśtawka - ebook
W lesie zostaje znaleziona powieszona starsza kobieta. Komisarz policji Paula Pihlaja dowiaduje się, że kobieta była chora na nieuleczalny nowotwór i niemal całkowicie uprzątnęła swoje mieszkanie, wiedząc, że wkrótce umrze. Jej śmierć uważana jest za samobójstwo, ale Pauli taka wersja zdarzeń nie satysfakcjonuje. Coś się nie zgadza na tym obrazku.
Następnie na placu zabaw zostaje znaleziony powieszony słynny alpinista. Na miejscu Paula zauważa piasek, który jest zbyt drobny, by mógł być naturalny – taki sam rodzaj był w lesie. Komisarz zdaje sobie sprawę, że ofiary zostały zmuszone do balansowania na huśtawce przed śmiercią, walcząc o życie.
Paula Pihlaja ledwie rozpoczęła śledztwo, gdy pojawia się trzecie ciało – nastolatek powieszony na innym placu zabaw.
Na wolności przebywa seryjny morderca.
A.M. Ollikainen to pseudonim małżeństwa i duetu autorskiego Aki i Milli Ollikainenów. Aki opublikował trzy powieści i zdobył Helsingin Sanomat Literature Prize. Był też nominowany do Man Booker Prize i Prix Femina. Milla opublikowała trzy powieści kryminalne i zdobyła nagrodę Like Publishing oraz nagrodę w konkursie literackim Fińskiego Towarzystwa Detektywistycznego.
Huśtawka to ich druga wspólna powieść. Pierwsza pt. Kontener ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca w 2022 roku. Para mieszka w fińskim mieście Lohja z dwójką dzieci.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-041-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeżeli dotrą na szczyt, to ich szansa na powrót będzie jeszcze mniejsza. Wiedzieli o tym, gdy zaczynali wspinaczkę.
Jednak teraz wcale o tym nie myślą. Ta wiadomość pływa gdzieś głęboko na obrzeżach umysłu, gdy ich pięcioosobowa grupa wchodzi po wąskim grzbiecie w górach Karakorum, zmierzając w stronę Broad Peak wznoszącego się na wysokość ponad ośmiu kilometrów.
Widzą ogromny strumień lodowy, a za nim rysującą się górę K2 o ostrych zboczach, jeszcze wyższą niż Broad Peak. Idący na przedzie mężczyzna wspiął się tam już raz, podobnie jak trzymający się na końcu Amerykanin.
Najniebezpieczniejszy ze wszystkich masyw górski Annapurna bierze sobie za ofiarę co trzecią osobę wchodzącą na jej wierzchołek. Ale K2 w Karakorum jest jeszcze bardziej podstępna i okrutna. Często pozwala się zdobyć i każe sobie płacić dopiero przy schodzeniu. Tych dwóch odważnych zeszło z niej, zachowując życie.
Niebo jest ciemnoniebieskie, bezchmurne. Światło i cień bawią się ze sobą, rysując ostre krawędzie skał. Wtem w krajobrazie pojawia się mały czerwony punkt, kropla krwi na mlecznobiałej skórze Królewny Śnieżki.
Opada powoli, nie pozostawiając po sobie śladu, jakby spływała po wodoodpornej tkaninie.
Jeden z członków grupy zauważa to, stuka idącego przed nim w plecy i pokazuje. Wtedy kropla krwi zastyga.
W odległości kilku godzin drogi idzie przed nimi grupa Kanadyjczyków. Osoba w czerwonej kurtce pewnie do niej należy. Z jakiegoś powodu musiała zawrócić, podczas gdy pozostali kontynuują wspinaczkę. Kanadyjczycy są z pewnością daleko w strefie śmierci, prawie na szczycie.
Kropla utrzymuje się cały czas w zasięgu wzroku i po półgodzinie nabiera wyraźniejszego kształtu człowieka. Ubrany w czerwoną kurtkę schodzący klęczy przy drodze, jakby medytował, patrząc na dach świata. Podniósł rękę, w której ściska czekan.
Może chce wspiąć się do nieba.
Mężczyzna, który pierwszy dociera do medytującej osoby, pochyla się nad nią. To dość młoda kobieta. Mężczyzna rozpoznaje u niej objawy hipotermii. Zatrzymała się, zaczęła rozbierać, rozpięła kurtkę i ściągnęła czapkę. Polaryzacyjne okulary przeciwsłoneczne spadły na ziemię, gdy zdjęła ocieplacz na szyję. W kąciku jej ust nagromadziła się krwista ślina. Choroba wysokościowa, to dlatego musiała zawrócić przed osiągnięciem szczytu.
Mężczyzna zdejmuje na chwilę z oczu okulary przeciwsłoneczne. Dotyka lekko szyi klęczącej, wydaje mu się zimna. Wtedy kobieta robi zamach. Może to reakcja obronna spowodowana oszołomieniem albo bezwolny odruch. Uderzenie nie jest mocne, jeśli w ogóle można je nazwać uderzeniem. Ręka po prostu opada, ale czekan robi długą ranę na twarzy mężczyzny.
Ten przeklina w swoim języku: „Cholera!”.
Instynktownie chwyta kobietę za szyję.
Ściska ją przez chwilę oburącz ogarnięty furią.
Trójka jego towarzyszy, dwóch mężczyzn i kobieta, próbują go powstrzymać. Łapią go za ręce i barki, ale nie mogą go od niej oderwać. Wszyscy czworo widzą swoje odbicia w oku umierającej kobiety, brązową tęczówkę otacza czerwony krąg wybroczyn. Wygląda niczym korona podczas całkowitego zaćmienia słońca.
W końcu furia opuszcza rannego mężczyznę, który poluźnia uścisk. Kanadyjka w czerwonej kurtce pada czołem na śnieg i zostaje w pozycji modlitewnej, kłaniając się okrutnemu bogu Karakorum.
Piąty członek grupy, obserwujący sytuację z boku Amerykanin, wyciąga podręczną apteczkę.
Razem z kobietą należącą do ich grupy ogląda ranę na twarzy mężczyzny.
– _It’s not so bad_ – stwierdza i nakleja plaster na rozcięte miejsce.
Przypomina towarzyszom, że i tak nic nie mogliby zrobić dla Kanadyjki. Musieliby ją pozostawić na śmierć.
– Wiem – odpowiada po angielsku ranny mężczyzna.
– Chyba stało się lepiej – mówi Amerykanin.
– Zapomnijmy o tym – radzi kobieta rannemu mężczyźnie. – Nie mówmy o tym więcej.
– Nigdy – szepcze ten po fińsku.
Zakłada z powrotem podane mu przez kobietę okulary.
Ostatni z grupy mężczyzna nadal stoi przy pochylonej jak do modlitwy martwej Kanadyjce. Podnosi ją na chwilę do pozycji klęczącej, zasuwa zamek kurtki, tak aby nie było widać śladów na szyi.
W otwarte oczy kobiety wtapia się pustka górskich szczytów.
Mężczyzna opuszcza ciało do pozycji modlitewnej, zakłada troskliwie okolony futrem kaptur na głowę. Ustawia czekan przed zmarłą niczym dar ofiarny.
Kobieta zostaje tak, może na wieczne czasy. Kanadyjczycy nie zabiorą towarzyszki ze sobą podczas schodzenia. Będzie dobrze, jeżeli dotrą na dół żywi.
Pięcioosobowa grupa kontynuuje wspinaczkę. Po godzinie docierają do strefy śmierci, która tamtego dnia kąpie się w ostrym słońcu.
Wreszcie stają na szczycie. Ranny wyciąga aparat fotograficzny i robi Amerykaninowi zdjęcie z gwiaździstą flagą, ten następnie przejmuje aparat, a pozostali ustawiają się do fotografii, początkowo w parach. Trzymają między sobą flagę w barwach krajobrazu rozciągającego się ze szczytu góry. Ciemnoniebieski jak niebo krzyż na śnieżnobiałym tle. Te kolory na dachu świata są kolorami ich rodzinnego kraju, chociaż tam góry przypominają marne wypustki i właściwie nie są górami.
Zaraz zacznie się najtrudniejsza i najniebezpieczniejsza część podróży, wędrówka w dół. Jeszcze raz wodzą wzrokiem po szczytach Karakorum.
Jedno z nich nie może przestać myśleć o szklanych oczach, o odbijającej się w nich wszechmocnej pustce.
Ukrytym we wzroku cieniu, który zaćmił słońce.
Nadchodzi czas, by wyruszyć na dół, w ponure cienie gór.1
Paula leżała na podłodze w kuchni na brzuchu z nosem przytkniętym do bawełnianego dywanu w niebiesko-czarne pasy, z którego unosiła się woń kurzu i brudu.
Dostała go w prezencie od babci, gdy po skończeniu liceum wyprowadziła się z domu. Towarzyszył jej przez dwadzieścia lat w kolejno wynajmowanych pomieszczeniach. Okrywał podłogę w akademikach, kawalerkach śródmieścia, w dwupokojowym mieszkaniu szeregowca we wschodniej dzielnicy Helsinek i długo w pewnym nowym trzypokojowym lokalu na przyjemnym i spokojnym osiedlu w tych czasach, kiedy wyobrażała sobie, że może żyć z kimś w związku i założyć rodzinę.
Gdy wyjeżdżała stamtąd, jej rzeczy zmieściły się tylko do jednej ciężarówki.
Już raz odwróciła dywan na drugą stronę. Nie pamiętała, kiedy ostatnio go prała. Obiecała sobie, że zrobi to natychmiast, gdy tylko pogoda się poprawi i otworzą pomosty do prania. Albo nie, zawiezie go do pralni. Od razu, jutro.
Głos Renka dochodził głuchym dźwiękiem z telefonu, który wypadł jej z ręki pod stół. Kolega widocznie coś powtarzał, nawoływał: „Hu, hu, słyszysz? Hu, hu, słyszysz?”. W każdym razie tak to brzmiało, a ona wyobraziła sobie, jak on głupio musi teraz wyglądać, układając wargi do pohukiwania. Milczała i poruszała palcami prawej nogi. Potem odwróciła ostrożnie głowę. Z telefonu pod stołem nadal rozchodziły się dźwięki.
Cholera, Renko, daj sobie spokój, pomyślała. Zamrugała oczami, żeby zebrana w nich wilgoć zniknęła, zanim zamieni się w łzy. Płacz nie był jej teraz wcale potrzebny. Uniosła się do pozycji na czworakach. Nogi znów wydawały się całkiem zwyczajne, znajome, własne, takie, do których można mieć zaufanie. Chwyciła telefon. Usłyszała ponownie przytłumiony głos Renka, jakby rozmawiał z kimś z ożywieniem i trzymał komórkę przy uchu, na wypadek gdyby się odezwała. Paula rozłączyła się, wyłączyła aparat i wreszcie odważyła się odetchnąć głęboko i głośno.
Zaraz musi oddzwonić. Renko nie przeszkadzałby jej w wolny dzień z powodu błahostki.
Dołączył do jej zespołu jesienią zeszłego roku. Paula poprosiła o to szefa, który na jej życzenie zachował do własnej wiadomości fakt, że to ona wystąpiła o przeniesienie Renka. Śledczy nie potrzebował dodatkowego powodu do dumy, żeby wzmocnić poczucie własnej wartości. Wprost przeciwnie. Facet taki jak on zaczynał popełniać błędy, jeżeli był za bardzo zadufany. Latem ubiegłego roku tak się właśnie stało. Ledwie uratował się przed utonięciem, kiedy przez własną głupotę został zamknięty w kontenerze.
Wstała i nalała wody do szklanki. Od dziecka tak reagowała na wszelkie nieprzyjemne sprawy. Przyczyną tego był ojciec, który proponował wodę jako lekarstwo na wszystkie możliwe problemy. Brzuch cię boli? Napij się wody. Boli cię głowa? Napij się wody. Martwisz się? Napij się wody. Wynikało to prawdopodobnie z jego bezradności. Po śmierci żony został sam z dwojgiem małych dzieci i był całkowicie nieprzygotowany do zadań wychowawczych. Dokładnie tych słów używał później w przepraszającym kontekście po kilku szklaneczkach whisky: „całkowicie nieprzygotowany do zadań wychowawczych”.
To nic, powiedziała wtedy Paula, chociaż myślała inaczej. Owszem, to było coś, i to jeszcze jak.
Wypiła połowę zawartości szklanki, przeciągnęła się i uniosła ramiona. Między czubkami palców a sufitem pozostało dziesięć centymetrów. Opuściła powoli ręce i złapała się za kostki. Mięśnie wydawały się sztywne, czuła napięcie, zwłaszcza w prawej stopie, i przez chwilę obawiała się, że znów upadnie.
Atak, czy cokolwiek to było, jednak minął. Tym razem.
Włączyła telefon i wybrała ostatni przychodzący numer.
– Cześć – powitał ją Renko. – Masz zepsutą komórkę?
– A ty? – spytała szybko. – Słyszałam, że coś mówisz, ale chyba mnie nie słyszałeś.
– Doszedł do mnie jakiś dziwny stukot, a potem już nic. Przed chwilą próbowałem znów zadzwonić, ale włączyła się automatyczna sekretarka.
Paula, odbierając wcześniej telefon, wstała od stołu i nagle znalazła się na podłodze. Stukot spowodowało na pewno krzesło, które się przy tym wywróciło.
– Może na liniach są jakieś zakłócenia – powiedziała i przypomniała sobie, że przecież nie ma żadnych linii telefonicznych, tylko sygnały biegnące w powietrzu. Renko nie zwrócił jednak na to uwagi, tylko na szczęście przeszedł do sprawy.
– Mamy tutaj podejrzane zwłoki, to znaczy zgon. Pomyślałem, że chcesz je obejrzeć na świeżo. Chociaż w zasadzie nie są świeże, bo wisiały w lesie co najmniej przez noc. Tak bym powiedział, ale oczywiście nie jestem patologiem. On jeszcze nie przyjechał na miejsce, a my jesteśmy tu z Karhu prawie godzinę. Jeszcze nie zostały ściągnięte.
– Co?
– Tak, stoimy co najmniej od pół godziny i jest dość zimno, wieje od morza. W powietrzu nie czuć za bardzo wiosny. Widziałem po drodze dwie przylaszczki, i nie mam na myśli tych policjantów, którzy pojawili się jako pierwsi na m…
– Co nie zostało ściągnięte? – przerwała mu Paula.
– Co? No oczywiście zwłoki. Na ratunek było za późno. Ratownicy przyjechali i stwierdzili, że nic nie da się zrobić. Pomyślałem, że zechcesz je obejrzeć tu, na miejscu.
– Ktoś się powiesił w lesie. To przecież samobójstwo – powiedziała trochę poirytowana. Czy Renko naprawdę dzwonił tylko z powodu samobójstwa?
– Pozornie tak to wygląda. Jest w tym jednak coś dziwnego – oświadczył policjant.
– Instynkt ci to podpowiada?
Renko się roześmiał. Znał Paulę na tyle dobrze, żeby wyłowić ironię w jej głosie. Odchrząknął i zrobił małą przerwę, a ona w oczekiwaniu na jej zakończenie podeszła przed lustro w przedpokoju, żeby sprawdzić, czy upadek zostawił na niej jakieś ślady.
– To stara kobieta – poinformował w końcu kolega.
Paula ujrzała w lustrze swoje nagłe zdziwienie.
– Jak stara? – spytała z zainteresowaniem.
– Na pewno powyżej siedemdziesiątki. Gdybym ją spotkał na ulicy, powiedziałbym, że to babcia.
Stare kobiety nie wieszają się w lesie, pomyślała śledcza. Przytrzymała ramieniem komórkę i zaczęła wkładać krótkie kalosze. Telefon wyślizgnął się i spadł na podłogę przez kratkę stojaka na obuwie. Zaklęła i znów usłyszała, jak Renko nawołuje ją głucho:
– Hu, hu, słyszysz?
– Słyszę! – krzyknęła, próbując wydobyć aparat spod stojaka. – Gdzie jesteście?
– W Meri-Rastili! – odkrzyknął w tej samej chwili, w której przyłożyła telefon do ucha.
– Nie musisz wrzeszczeć, teraz słychać dobrze. Zaraz wyjeżdżam.
– Zadzwoń, jak będziesz w pobliżu. I ubierz się ciepło.
Paula spojrzała bezwiednie na wiszącą obok wyblakłą kurtkę.
Nie miała pewności, czy w głosie kolegi nie słychać było ironii.2
Renko mylił się, jeżeli chodziło o wiosnę. Wprawdzie w powietrzu jej się nie czuło, ale na obrzeżach tras spacerowych pojawiały się tu i ówdzie niebieskie i białe punkty, pierwsze uparte przylaszczki o tej porze roku.
Leśna ścieżka wiodła przez wpychający się w morze cypel porośnięty starymi drzewami. Zostawiła samochód tam, gdzie poradził jej kolega, na bocznej dróżce zamkniętej szlabanem.
Z naprzeciwka nadeszło starsze małżeństwo. Mężczyzna o poważnym wyrazie twarzy zatrzymał się na jej widok, a kobieta obejrzała się za siebie przestraszona.
– Nie warto iść dalej, trasa jest zamknięta – powiedział mężczyzna.
– To nic, jestem policjantką – oświadczyła Paula i od razu pożałowała swoich słów.
– Czy coś się stało? – spytała zaciekawiona kobieta. Oboje nawet nie drgnęli, żeby ją przepuścić, więc musiała zejść w las.
– Sytuacja jest pod kontrolą policji – oznajmiła uspokajająco i zmusiła się do uśmiechu, zanim przecisnęła się hałaśliwie przez małe krzaki, aby ominąć małżeństwo.
Wyboista ścieżka prowadziła pod górę na niewielkie wzniesienie, a następnie skręcała w stronę morza prześwitującego przez gołe drzewa. Między dwiema niewielkimi jarzębinami przeciągnięto kawałek taśmy policyjnej. Gdy Paula schyliła się, żeby przejść pod nią, usłyszała, jak wzywa ją Renko. W lesie w odległości około pięćdziesięciu metrów od ścieżki ujrzała dwa białe kaptury.
Wyciągnęła z plecaka kombinezon ochronny i rękawiczki i je włożyła, a potem zeszła z drogi i skierowała się ku policjantom. Jej kalosze zapadały się w mokrych kępach mchu. Tej zimy było wyjątkowo dużo śniegu. Ponadto w nocy padał tak obfity deszcz, że jego szum ją obudził na chwilę. Jeżeli znajduje się na miejscu zbrodni, to trudno im będzie znaleźć dowody. W każdym razie właśnie je zbierano: dwóch ubranych na biało kryminalistyków przykucnęło koło wielkiej starej brzozy. Nagle Paula dostrzegła ciało i się zatrzymała.
Ten obraz ciągle powodował u niej skurcz żołądka, chociaż wielokrotnie widziała martwych ludzi. Jednak od ostatniego razu, kiedy ujrzała wisielca, upłynęły lata, ponieważ komisarza wydziału zabójstw nie wzywano, gdy w grę wchodziło samobójstwo. Ale powieszony człowiek wyglądał zawsze tak samo rozpaczliwie; przywodził na myśl oderwaną nitkę, której bliscy na ogół nie mogli z niczym powiązać.
Zwłoki wisiały na cienkim, pomarańczowym, nylonowym sznurze, zawiązanym kilkakrotnie wokół gałęzi brzozy. Drugi jego koniec chował się gdzieś za drzewem.
Drobnej postury kobieta miała na sobie czerwoną kurtkę wiatrówkę, ale ze ścieżki nie można jej było zauważyć, bo zasłaniały ją drzewa i wznoszący się teren. Zmarła nosiła czarne obuwie sportowe Nike, popularne kilka lat temu wśród nastolatków.
– I co powiesz? – zaczął Renko, lecz Paula uciszyła go, unosząc dłoń. Zbliżała się do ciała powoli, zatrzymując się co krok, żeby obejrzeć otoczenie. Gdy znalazła się tuż obok martwej kobiety, zrozumiała, dlaczego kolega ją wezwał.
Kępy mchu pod zwłokami wydawały się nietknięte i nieco dalej też nie zauważyła niczego, na czym staruszka mogłaby stanąć, żeby zawiązać sznur na gałęzi. Oprócz tego ciało wisiało za wysoko. Kobieta musiałaby przynieść do lasu co najmniej taboret kuchenny albo drabinę, żeby zrealizować swój zamiar, ponieważ odległość między jej stopami a ziemią wynosiła około metra. Prawdopodobnie dlatego ci, którzy pierwsi przybyli na miejsce, nie ściągnęli jej z drzewa.
Trzymanie zmarłej na sznurze dłużej niż to konieczne oznaczało brak szacunku dla ofiary. Nie odcięto jej jednak od razu i Paula uznała, że poczeka z tym na patologa.
– No i jak? Czy babcia mogła sama się wdrapać na drzewo? – spytał Renko.
Karhu obrzucił go wściekłym spojrzeniem i zacisnął wargi, ale Paula popatrzyła na niego uspokajająco.
– Dlaczego jej nie ściągnęli? – spytała.
– Zwłoki były sztywne jak kamień, gdy przyjechało pogotowie. Lekarz z karetki powiedział, że nie chce robić większego bałaganu na miejscu. Sam też uważał, że to podejrzana sprawa.
– A więc to nie było twoje celne spostrzeżenie – stwierdziła uszczypliwie Paula. – Kto tu jeszcze przyjechał oprócz pogotowia i was?
Renko oświadczył, że zwłoki znalazł o siódmej rano przechodzień, kiedy jego pies odbiegł na bok i zaczął szczekać. Ten człowiek wrócił na ścieżkę, gdy tylko zauważył ciało. Drogówka ogrodziła teren i pilnowała go do czasu, aż przyjechali technicy.
– My też przyjechaliśmy jak najszybciej. Nawet nie dopiliśmy kawy – wyjaśniał.
– A żeby cię pokręciło – mruknął Karhu.
– Co o tym myślisz? – zagadnęła go Paula.
– Jeszcze nic. To może być równie dobrze samobójstwo, dziwniejsze rzeczy się widziało.
– Na przykład co? – spytał Renko.
– Sądząc po ubraniu, zmarła mogła tutaj zwyczajnie spacerować – kontynuował Karhu, nie zważając na kolegę. – Chyba że…
– Chyba że ktoś ją zaatakował – uzupełniła Paula i pokiwała głową. – Czy w okolicy znaleziono jakieś ślady?
– Staraliśmy się omijać to miejsce, aby nie wdeptać materiału dowodowego w trawę – oznajmił Renko. – Zauważyłem tu jeszcze jedną dziwną rzecz. Albo drugą oprócz tej, że ona nie mogła wejść tam o własnych siłach. Chociaż sam już nie wiem, może nie doceniam fizycznych umiejętności starszych kobiet. Moja babcia…
Paula przestała słuchać i spojrzała w kierunku, na który wskazywał Karhu. W odległości około pięciu metrów od drzewa znajdował się mały jasny kopczyk czegoś, co przypominało piasek.
– …i w obu rękach niosła wiadra pełne borówek – dokończył Renko.
– Kto? – spytała.
– Moja babcia – odparł.
Paula nie zadała sobie nawet trudu, żeby prychnąć. Zamiast tego zbliżyła się na kilka kroków do kopczyka, patrząc uważnie pod nogi.
Nie był duży, przypominał raczej niewielką kupkę. W czasie deszczu chyba się trochę obniżył, chociaż miała wrażenie, że ktoś go rozrzucił. Na wierzchu zdążył już wyschnąć. Policjantka przykucnęła i wzięła na dłoń z kopczyka trochę piasku. Był drobny, jasny i gładki, zupełnie nie przypominał świeżo wykopanego z ziemi, tylko ten, który spotyka się na plażach w południowych krajach.
– To piasek do spoin – oświadczył Renko. – Przynajmniej na taki wygląda.
– Skąd wiesz? – spytała ze zdziwieniem Paula.
– Żona chciała wymienić kafelki zeszłego lata. Straszna robota. W domu został nam worek właśnie takiego piasku.
On chyba miał rację. W samym środku nękanego zimą, mokrego i pozbawionego liści lasu delikatny piasek wykorzystywany do robienia spoin wydawał się czymś nienaturalnym. Nawet jeśli nie istniał powód, by przypuszczać, że miał jakikolwiek związek z kobietą powieszoną na drzewie.
Jednak zarówno zmarła, jak i piasek nie byli częścią lasu.3
Paula rozglądała się zaciekawiona po skromnym dwupokojowym mieszkaniu w bloku stojącym zaledwie w odległości pół kilometra od cypla, gdzie znaleziono ciało.
Salon miał charakterystyczny dla starszych ludzi wystrój: zniszczona, ale ładna sofa obita welurem, przed nią goły stół, na którym leżał pilot do telewizora. Na podłodze nie było dywanu, prawdopodobnie dlatego, żeby właścicielce łatwiej się sprzątało. Do sypialni policjantka zajrzała wcześniej, pomieszczenie wyglądało tak samo: łóżko, stolik nocny i fotel, brak dywanu na podłodze.
Tożsamość kobiety wyjaśniła się szybko, gdy przyjechał patolog i zwłoki opuszczono na ziemię. W kieszeni czerwonej wiatrówki znaleziono klucze do mieszkania i kartę pasażera przedsiębiorstwa komunikacyjnego HSL. Renko sprawdził, gdzie przebywają akurat najbliżsi kontrolerzy biletów, i podrzucił im kartę do weryfikacji. Dzięki temu dowiedzieli się, jaki jest osobowy numer identyfikacyjny użytkownika. Dane pasowały do wieku i płci zmarłej.
Z informacji pobranych z ewidencji ludności wynikało, że osiemdziesięcioletnia Kaarina Alanne mieszkała w tym lokalu ponad dwadzieścia lat i nie miała żadnych bliskich.
Ani jednego krewnego, którego można by powiadomić o jej śmierci.
W Finlandii nie było to takie niespotykane. Ten kraj jest pełen samotnych starych ludzi, pomyślała Paula. Jednak sprawa nie stawała się przez to ani trochę mniej smutna.
Renko przesuwał coś z brzękiem w kuchni, otwierał i zamykał drzwiczki szafek. Natomiast ona skupiła się na regale. Mebel był wykonany w stylu, który właściwie nie pasował na książki, zapełniało się go zdjęciami z wesela, szkolnymi fotografiami wnuków i tanimi bibelotami przywiezionymi z przypadkowych wycieczek zagranicznych. Te ostatnie też tutaj stały: przypominający greckie wyroby talerz, czerwona maska oraz wachlarz z tancerką flamenco. W szklanej witrynie ustawiono luźno wazony i mały serwis do kawy. Na kilku zarezerwowanych dla książek półkach znajdował się zbiór różnych dzieł, w większości bez obwoluty, oraz tania seria jakiegoś klubu czytelników. Pewnie zostały przyniesione z wyprzedaży na pchlim targu, skąd można je brać za darmo.
Wyglądało na to, że Kaarina Alanne żyła przez swoje ostatnie lata skromnie i spokojnie. Nie byłoby więc niczym niezwykłym, gdyby się okazało, że chciała odejść z tego świata i uniknąć ewentualnych cierpień: bolesnej i samotnej wegetacji w jakimś szpitalu na oddziale dla przewlekle chorych lub w domu opieki dotknięta demencją.
– Czy ty myjesz kubki po jogurcie? – spytał Renko, zerkając zza rogu połączonej z salonem kuchni.
– Nie jadam jogurtu – odparła Paula.
– Kaarina Alanne jadała. I myła kubki. Tutaj jest ich chyba ze sto.
Śledcza poczuła wzruszenie na myśl, że staruszka zawsze po opróżnieniu pojemnika myła go i wkładała do szafki, gdzie czekał na ponowne wykorzystanie, co mogło nigdy nie nastąpić, o czym kobieta zapewne wiedziała. Prawdopodobnie robiła tak zawsze i nie potrafiła zrezygnować z tego zwyczaju, który na początku wziął się na pewno z jakiegoś sensownego powodu.
– Co jeszcze znalazłeś?
Na stole leżała brązowawa cerata, a na niej gazeta z krzyżówkami otwarta na wypełnionym w połowie zadaniu. Było łatwe, można nim było zabić czas, nie wysilając się specjalnie. Kaarina Alanne zdążyła rozwiązać dwa klasyczne hasła w lewym dolnym rogu: poziomo CHAPLIN, pionowo LADD. Słowa OONA i ALAN krzyżowały się na „n”. Wstawione pisakiem przez kobietę litery były okrągłe i równe.
– Tutaj nie ma nic takiego, co by wyjaśniało, dlaczego staruszka powiesiła się na drzewie – stwierdził. – Tylko naczynia, rachunki ze sklepu spożywczego, lekarstwa.
– Jakie lekarstwa?
– Jeszcze ich nie przejrzałem – odparł, pokazując na fiolki i pudełka stojące na blacie kuchennym obok ekspresu do kawy. Paula wzięła jedno z opakowań.
– Buprenorfina – przeczytała napis na etykiecie. – To silny lek przeciwbólowy.
– Przecież tym można się zabić łatwiej niż za pomocą sznura w lesie – powiedział zdziwiony Renko.
Chociaż policjantka nie znała zbyt dobrze działania tego preparatu, pomyślała o tym samym. Popatrzyła na drugą fiolkę: Eksemestan. Zdjęła lateksową rękawiczkę i wpisała nazwę leku do wyszukiwarki w telefonie.
– Eksemestan stosuje się w leczeniu zaawansowanego hormonozależnego raka piersi – przeczytała na głos fragment ulotki znalezionej w internecie.
– Kaarina była więc poważnie chora – doszedł do wniosku Renko.
– Jest to jakiś powód do popełnienia samobójstwa – stwierdziła Paula.
Ale nie w taki sposób, dodała w myślach.4
_Hej, Paula, zauważyłem, że od twojego ostatniego sprawdzianu na kondycję minęło trochę ponad trzy lata. Załatw tę sprawę, gdy będziesz miała czas._
_Pena_
Gapiła się przez chwilę na wiadomość mejlową, zanim wyrzuciła ją do kosza. Po chwili odzyskała ją stamtąd i odpowiedziała szefowi, że przy pierwszej nadarzającej się okazji zarezerwuje termin na sprawdzian.
Nie zamierzała go jednak informować, że wcześniej pojawi się nieoczekiwana przeszkoda, z powodu której trzeba będzie przesunąć test. Jednak zawsze otrzymywała bardzo dobre wyniki, więc pewnie szef nie będzie się jej czepiał.
Ile razy można przesuwać sprawdzian bez konsekwencji?
Dotknęła bezwiednie prawej łydki. Wydawała się normalna. Natomiast w palcach dłoni poczuła dziwne mrowienie. A może sobie to tylko wyobrażała? Popatrzyła na swoją rękę jak na ewentualnego wroga.
– No tak – powiedział stojący za nią Hartikainen niczym stary gospodarz podczas przyjęcia w domu. – Tu by były te wiadomości, jeżeli cię one interesują.
Nie czekając, zebrał wszelkie dostępne informacje na temat Kaariny Alanne. Nie było ich dużo.
Kobieta urodziła się w Helsinkach i tydzień przed śmiercią zdążyła ukończyć osiemdziesiątkę. Jednak w jej mieszkaniu Paula nie zauważyła żadnych kart z życzeniami ani kwiatów. Zmarła nie miała bliskich, ale co ze znajomymi, którzy powinni o niej pamiętać? Może z powodu choroby nie chciała obchodzić rocznicy, więc nie wspomniała o niej nikomu?
Alanne nigdy nie wyszła za mąż ani nie urodziła dzieci. Jej jedyny, starszy o pięć lat brat umarł kilkanaście lat temu. Najbliższymi żyjącymi krewnymi byli dwaj kuzyni. Pracowała w sektorze socjalnym, ostatnio w domu opieki dla starszych ludzi, po czym przeszła na emeryturę. W ciągu całego swojego życia mieszkała pod pięcioma adresami w Helsinkach – zawsze samotnie, z wyjątkiem domu rodzinnego.
– Takie to życie. Nie ma dużo do opowiadania – podsumował Hartikainen.
– Skontaktuj się z tymi kuzynami – poprosiła Paula.
– Już to zrobiłem – odparł z zadowoleniem. – Nie słyszeli o niej nic przez co najmniej dziesięć ostatnich lat.
– Co ci powiedzieli?
– Nic więcej ponad te informacje, które mamy. Zachowywała prywatność, nie odzywała się do nich, od wielu lat mieszkała sama.
– Ktoś musiał ją znać. Może Renko coś znajdzie.
Śledczy został w bloku i dzwonił do sąsiadów, gdy ona pojechała do komisariatu. Mieszkańcy domu byli w większości starszymi ludźmi. Prawdopodobnie opije się po uszy kawy, rozmawiając z różnymi babciami. Paula wiedziała, że uprzejmy i rozmowny młody mężczyzna sprowokuje starsze panie do zwierzeń o wiele łatwiej niż ona.
– I co słychać w Tallinie? – spytał Hartikainen.
Zaskoczyła ją jego bezpośredniość. Sądziła, że nie opowiadała nikomu o swojej ostatniej podróży na przeciwny brzeg zatoki. Czyżby ktoś rozsiewał plotki o jej wyjazdach?
– Nic takiego, piękne miasto – odparła, starając się mówić lekkim tonem.
– Chyba masz dobry powód, żeby się tam wałęsać – kontynuował kolega.
– Skąd wiesz, że się tam wałęsam? – zapytała ostro.
– Zapominasz, że jestem policjantem – oznajmił rozbawiony Hartikainen. – Nie trzeba było zostawiać w kuchni estońskiej czekolady ani nosić sportowych ciuchów w reklamówce domu towarowego Kaubamaja, jeśli chciałaś trzymać wycieczkę w tajemnicy.
Paula miała ochotę ugryźć się w język. Sprawnie wyjaśniała popełnione przestępstwa, ale nawet nie pomyślała o tym, że ktoś zwraca uwagę na jej reklamówki – sama nie interesowała się życiem swoich kolegów, jeżeli tylko robili, co do nich należy.
– No, nie złość się. Umiem dotrzymać tajemnicy. Pod warunkiem że mnie pierwszemu przedstawisz tajemniczego pana Tallina.
Paula potrzebowała trochę czasu, żeby się zorientować, co on ma na myśli. Potem roześmiała się z ulgą i próbowała przybrać trochę speszoną, ale jednocześnie chytrą minę.
– Auć, przyłapałeś mnie.
– Przede mną nic się nie ukryje – stwierdził Hartikainen niczym dobry wujek. – Nie martw się, ta wiadomość się nie rozejdzie. Wiem, jacy oni mogą być.
Przez „onych” miał zapewne na myśli innych policjantów, którzy mogli się naigrywać z estońskiego chłopaka swojej szefowej. Chociaż z doświadczenia wiedziała, że to on pierwszy zaczynał szydzić z przeżyć miłosnych kolegów.
– No ale mogłabyś coś zdradzić – kontynuował. – Stary rozwodnik tęskni za erotycznymi tematami.
Paula parsknęła śmiechem i rozejrzała się wokoło. Otwarte pomieszczenie biurowe było puste. Karhu pewnie nadal przebywał na miejscu zdarzenia, gdzie technicy przeprowadzali oględziny, podobnie jak w mieszkaniu Kaariny Alanne.
– O czym chcesz wiedzieć? – spytała Paula uszczypliwie, w sposób niepodobny do siebie.
Dziwiła się, że Hartikainen wdaje się w taką rozmowę, której nie prowadziłby wcale, gdyby naprawdę była mowa o jej partnerze. Kolega sprawiał jednak wrażenie bardzo zadowolonego z wyników swojej detektywistycznej pracy i nawet nie zauważył, że szefowa zachowuje się zupełnie inaczej niż zwykle.
– Daj, niech pomyślę – powiedział. – Brunet czy blondyn?
– Ognisty brunet – odparła Paula i pomyślała o lekarzu w tallińskiej prywatnej klinice, jasnowłosym, chudym i spokojnym mężczyźnie, który za każdym razem patrzył na nią z powagą swoimi wilgotnymi, smutnymi oczami.
– Aha! – zakrzyknął policjant. – A ty jesteś chłodną blondynką. To jest _match made in heaven_.
– No dobra, wystarczy – skwitowała, udając zakłopotaną. Znów poczuła mrowienie w palcach. Na szczęście zadźwięczał telefon i przeszkodził Hartikainenowi w wyciąganiu dodatkowych informacji na temat jej wyimaginowanego chłopaka. Dzwonił Renko i prosił, żeby przyjechała z powrotem do wschodniej dzielnicy Helsinek.
Właśnie odnalazł rzeczy Kaariny Alanne.5
Pchli targ Miły Sklepik znajdował się w odległości około kilometra od domu kobiety, na parterze starego domu piętrowego. W oknie wystawowym umieszczono na stosie książek wiekową maszynę do pisania, a wokół niezdarnie wykonane szmaciane lalki.
Renko usiadł na zniszczonym fotelu przy służącym za ladę stole i pił nie wiadomo którą z kolei kawę. Wcześniej rozmawiał z najbliższymi sąsiadami Alanne, których zastał w domu: trzema starszymi kobietami i małżeństwem. Znali oni zmarłą tylko ze spotkań na korytarzu, gdzie mówili sobie dzień dobry. Jedna z sąsiadek zauważyła, że kilka dni temu z jej mieszkania wynoszono jakieś rzeczy. Zapytała stojącą w progu Kaarinę, czy się wyprowadza, a ona odpowiedziała, że po prostu przekazuje swoje ruchomości na szczytny cel.
Stojąca za ladą kobieta nie wyglądała wcale młodziej od Alanne. Prawdopodobnie była na emeryturze i prowadziła pchli targ dla własnej przyjemności.
– Zysk przeznaczamy w całości na pomoc psychiatryczną dla dzieci i młodzieży – poinformowała od razu Paulę, gdy tylko się przedstawiła, i podkreśliła, że nie pobiera za pracę wynagrodzenia.
– Wspaniała robota, wspaniała robota – powtarzał Renko jak papuga.
– Wspaniała – dodała policjantka uprzejmie. – Gdzie one są?
– Chodzi pani o rzeczy Kaariny – domyśliła się sprzedawczyni. – Na zapleczu, jeszcze czekają na wycenę.
Paula rozglądała się po cichym sklepiku, zdziwiona tym, że kobieta nie wystawiła ich na sprzedaż już w zeszłym tygodniu. Sprzedawczyni zauważyła to i pośpieszyła z wyjaśnieniami – bała się szacować wartości niektórych towarów samodzielnie, więc poprosiła o pomoc członka stowarzyszenia prowadzącego pchli targ.
– One wydają mi się bardzo cenne – powiedziała.
– Tak? – zdziwiła się Paula, przypominając sobie ogołocone dwupokojowe mieszkanie w bloku, w którym nie było nawet dywanów. – Dobrze znała pani Kaarinę Alanne?
– Niespecjalnie. Wpadała tutaj od czasu do czasu, żeby porozmawiać. Kiedyś pracowała z dziećmi i dlatego interesowała ją nasza działalność. Ale wiedziałam, że jest chora.
Policjantka spojrzała na Renka i uniosła brwi. Ten pokręcił głową na znak, że nie zdradził kobiecie prawdy o śmierci Alanne.
– Kaarina sama o tym powiedziała?
– Tak, wtedy, gdy widziałam ją ostatni raz.
– Czyli kiedy?
– W zeszłym tygodniu. Zadzwoniła i zaprosiła mnie do siebie, abym wybrała rzeczy, które się nadają do sprzedania na pchlim targu. Normalnie tego nie robię, ale stwierdziła, że jestem jedyną osobą, która może jej pomóc. Tak powiedziała.
Sprzedawczyni wyjaśniła, że obejrzała z Kaariną całe mieszkanie i oznaczyła przeznaczone na sprzedaż rzeczy żółtymi nalepkami. Robiła to przez wiele godzin, Alanne zamówiła dla obu pizzę, ale nie tknęła swojej.
– Te leki powodują nudności. Znam się na tym, bo pielęgnowałam mojego nieżyjącego już męża, zanim trafił do hospicjum – oświadczyła. – Kaarina nie miała sił, żeby cokolwiek podnieść. To ja zebrałam książki i inne ruchome rzeczy do pudeł.
Jeżeli Alanne nie była nawet w stanie podnieść książek, to jak udało się jej wdrapać na wysoką gałąź i się powiesić?
Paula spojrzała na Renka, który siedział dziwnie milczący i wyglądał na zmordowanego. Może zmęczyły go te wszystkie babcie sąsiadki i sprzedawczyni na pchlim targu.
– Obejrzyjmy te rzeczy – zaproponowała.
Kobieta odchyliła zawieszoną w drzwiach zasłonę i zaprowadziła ich na zaplecze, które okazało się zaskakująco duże, większe niż pomieszczenie z rzeczami przeznaczonymi do sprzedaży. Było tam pełno różnych towarów: wyroby tekstylne w workach na śmieci, buty w reklamówkach, pudła z książkami i naczyniami. Paula rozumiała, dlaczego nie zdążono jeszcze wycenić rzeczy należących do Alanne.
– Czasami bliscy przynoszą wszystkie przedmioty, jakie miał zmarły, a my nie mamy odwagi odmówić. Część z tego też wyląduje na śmietniku – stwierdziła kobieta i przesunęła stojaki z ubraniami na bok, aby policjanci mogli wejść dalej do środka. – Pod tym względem Kaarina postąpiła mądrze. – Dwóch wolontariuszy z towarzystwa prowadzącego pchli targ zabrało te rzeczy, które sprzedawczyni oznaczyła z błogosławieństwem Alanne. Kobieta chciała zatrzymać tylko niezbędne meble, potrzebne jej ubrania i naczynia, a także niektóre pamiątki i telewizor.
– Podobno można je wywieźć na wysypisko śmieci, gdy jej już nie będzie, tak powiedziała. To było przedśmiertne sprzątanie – stwierdziła cicho sprzedawczyni.
– Takich słów użyła? – spytała Paula.
– Tak. Znacie dziełko Eevy Kilpi _Przedśmiertne sprzątanie_? Kaarina mi o nim powiedziała. Jest tutaj – poinformowała kobieta i pokazała na stojącą w kącie, sięgającą do połowy ściany półkę wypełnioną książkami.
Pytała staruszkę, czy nie chciałaby go zatrzymać, skoro jest dla niej ważne. Ale Alanne odparła, że zna je na pamięć i cieszy się na myśl, że ktoś jeszcze będzie miał z niego radość. A potem cytowała z pamięci obszerne fragmenty książki.
– Starość to alergia, na którą cierpi życie – oświadczyła sprzedawczyni. – To zdanie zapadło mi w pamięć.
Alanne była więc oczytana, a na półkach w mieszkaniu pozostały te książki, których nie dałoby się sprzedać nawet za półdarmo.
– Tego na razie nie wolno dotykać. Mówię to poważnie. Czy na zaplecze przychodzą jacyś inni ludzie poza panią? – spytała Paula.
Sprzedawczyni pokręciła głową i obiecała zadbać o to, żeby przedmioty należące do Alanne stały osobno.
Policjantka podeszła do regału i przyjrzała się grzbietom książek. Prawie bez wyjątku były to klasyki literatury fińskiej i zagranicznej, w większości stare dzieła, ale znajdowało się tam także kilka nowych.
– _Psychologia mas wobec faszyzmu_ – powiedział stojący za jej plecami Renko z podziwem. – Mocna rzecz, mocna rzecz. Przerabiałem tę książkę kiedyś na kursie. Autor twierdzi, że ludzie stają się faszystami, jeśli nie mogą uzewnętrznić swojej prawdziwej seksualności. Hitler również ukrywał się ze swoim homoseksualizmem. To fascynująca teoria, teraz też różni dyktatorzy są bardzo zainteresowani, co ludzie robią w sypialniach, czy poszczególne urządzenia pasują do siebie, czy…
– Naprawdę? Za moich czasów w szkole policyjnej nie zdawaliśmy z tego egzaminu – rzekła Paula z lekkim uśmiechem, chociaż wiedziała, że kolega nawiązuje do przerwanych studiów na uniwersytecie.
– Może powinniście – odparł z westchnieniem Renko, zdając sobie sprawę, że ona kpi z niego, ale nie mógł się powstrzymać i kontynuował: – Ja przecież studiowałem dodatkowo psychologię i prawie ją zaliczyłem. Główny kierunek to była filozofia, podobał mi się Nietzsche, on przecież przemawia do młodych, ci nadludzie i tym podobne. Ale na studiach najbardziej lubiłem Schopenhauera, jest jeszcze mocniejszy niż Nietzsche.
Sprzedawczyni pchlego targu dostała sztucznie brzmiącego ataku kaszlu, a gdy jej przeszedł, oświadczyła, że musi iść do pomieszczenia z kasą. Oni zaś mogą sobie spokojnie oglądać rzeczy Alanne.
– Naprawdę tak to było? – spytała Paula, gdy kobieta zniknęła za zasłoną.
– Co?
– To z faszyzmem.
– Może trochę uprościłem sprawę.
Uśmiechnęła się pod nosem i powiodła wzrokiem po przedmiotach należących do Kaariny. Teraz wygląd mieszkania staruszki stał się o wiele bardziej zrozumiały. W kącie na zapleczu pchlego targu znajdowało się wszystko, co w jakiś sposób świadczyło o jej osobowości: stara piękna komoda z ozdobnymi uchwytami, koronkowe obrusy, obrazy i grafika, starodawny ręcznie ustawiany zegar ścienny, dwie małe rzeźby, duże lustro w drewnianej ramie. Zwinięty w rulon ogromny dywan ze wschodnim wzorem stał oparty o ścianę.
Alanne chciała odrzeć mieszkanie ze wszystkich pięknych elementów. Na tydzień przed śmiercią usunęła z niego swoje życie i nie przypominało ono już domu, lecz pozbawiony wyrazu lokal w bloku.
Lekarstwa na raka, przedśmiertne sprzątanie.
Paula nabrała pewności, że kobieta wiedziała, iż wkrótce umrze, i nie było to tylko przeczucie. Ale czy zdawała sobie po prostu sprawę, że choroba jest zaawansowana, czy zagrażało jej jeszcze coś innego?
– Odszukaj lekarza, który zajmował się staruszką – poprosiła Renka wertującego swoją dawną lekturę.
– Tak jest, _mein Führer_ – odparł policjant.6
Wczesnym wieczorem dziedziniec szpitalny wypełniały samochody. Przez szklane drzwi oddziału ratunkowego widać było tłum w poczekalni. Na parkingu wiał lekki, lecz lodowaty wiatr.
Meri Kaikkonen czekała przed budynkiem, na rogu, jak obiecała, i paliła papierosa. Mimo chłodnej pogody miała na sobie tylko fartuch lekarski zarzucony na ubranie.
– Palący onkolog – powiedział Renko, klucząc wraz z szefową wśród pojazdów na parkingu. – Występuje równie rzadko jak trzeźwy pisarz.
– Albo inteligentny policjant – dodała Paula.
– Ha, ha, to było dobre. – Roześmiał się, ale w jego głosie zabrzmiała lekka uraza.
Kaikkonen podniosła rękę w geście powitania i wrzuciła żarzącego się papierosa do kanalizacji burzowej.
– Szewc bez butów chodzi – oświadczyła pogodnie, wydychając resztki dymu z płuc.
Paula popatrzyła na kolegę z rozbawieniem, widząc, jak gapi się na pokrywę studzienki kanalizacyjnej i analizuje, jak szewc ma się do palącego papierosy doktora.
– Na pewno się pani śpieszy, jak i nam. Więc przejdźmy od razu do rzeczy – zaproponowała.
– Kaarina Alanne – zaczęła Meri Kaikkonen, jakby mówiła do dyktafonu. – Zaawansowany nowotwór piersi, kobieta nie zgodziła się na operację. Diagnozę postawiono pod koniec zeszłego roku. Dwa tygodnie temu oceniłam, że ma jeszcze kilka tygodni życia, najwyżej parę miesięcy. Widać, że moja ocena była prawidłowa.
Renko otworzył usta, ale Paula chrząknęła: chciała mu tym dać do zrozumienia, żeby nie zdradził przedwcześnie, jak naprawdę wygląda sytuacja. Wyszukała w telefonie zdjęcie lekarstw Alanne i spytała, czy wszystkie były potrzebne i zostały przepisane zmarłej kobiecie. Kaikkonen wzięła komórkę, powiększyła obraz i obejrzała go starannie, a potem potwierdziła.
– Jak Alanne się zachowała, słysząc, że niedługo umrze? – spytała śledcza.
– Bardzo spokojnie. Moim zdanie sprawiała wrażenie człowieka, który pogodził się ze sobą i z życiem. Było w tym coś pięknego – oznajmiła lekarka.
– Chociaż była samotna – zauważył Renko.
– Nie – sprzeciwiła się Kaikkonen. – Mieszkała sama, ale nie była samotna. Rozmawiałyśmy o tym, kiedy zauważyłam, że nie podała żadnej bliskiej osoby. Oświadczyła, że poświęciła się całkowicie swojej pracy. Poza tym dobrze się czuła we własnym towarzystwie.
– Zawsze przychodziła do poradni sama?
– Tak. I nigdy nie wspomniała o nikim.
– Miała silne bóle? – spytała Paula.
– Tak, cierpiała, ale mogła je wytrzymać.
– Czy pani zdaniem przejawiała autodestrukcyjne zamiary?
– Ależ skąd. Jak to? – spytała zaskoczona Kaikkonen. – Czy ona… dlatego wyjaśniacie okoliczności jej śmierci? Czy zażyła za dużą dawkę leków? To niemożliwe, dostawała jednorazowo małą ilość środków przeciwbólowych.
– Jeszcze nie mamy wyników sekcji zwłok – poinformowała ją śledcza. – Znaleziono ją powieszoną.
Oczy Meri Kaikkonen wypełniły się najpierw przerażeniem, a potem łzami, które prędko powstrzymała, mrugając. Z kieszeni lekarskiego fartucha wyciągnęła paczkę chesterfieldów i zapaliła nowego papierosa. Paula pozwoliła onkolożce zaciągnąć się kilka razy w spokoju.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała w końcu lekarka, gdy papieros dopalił się do połowy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki