Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

I jak się z tym czujesz? - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

I jak się z tym czujesz? - ebook

Wszystko, co chciałbyś wiedzieć o psychoterapii (i być może kilka szczegółów, z którymi wolałbyś się nie zaznajamiać).

Trauma, rozpacz po rozpadzie związku, stany lękowe i żałoba są nieodłącznymi aspektami ludzkich doświadczeń, a misją psychoterapeuty Josha Fletchera jest przybliżenie procesów terapeutycznych i uświadomienie, że potrzeba znalezienia zaufanego specjalisty, z którym można omówić najtrudniejsze życiowe przejścia, jest czymś absolutnie normalnym.

Opierając się na przykładach czterech pacjentów – sławnej aktorki Daphne, która nie może odnaleźć sensu życia; Leviego, potężnego ochroniarza trapionego obsesyjnymi myślami i uwięzionego w pułapce groźnej sekty; Zahry, przepełnionej lękiem lekarki, która próbuje się otrząsnąć po straszliwej traumie, oraz Noaha, nieśmiałego młodego człowieka skrywającego mroczne sekrety – Josh przedstawia procesy odkrywania siebie i stopniowego wyplątywania się z doskonale znanych nam wszystkim sideł emocji, pozwalające na powrót do zdrowia.

Pomiędzy sesjami autor zmaga się z własnym dobrostanem, ze wzruszającą otwartością ujawniając trudne szczegóły z życia osobistego, które ukazują, że terapeuci nie są odporni na te same przeszkody, o jakie potykają się ich pacjenci.

I jak się z tym czujesz? to także cenne informacje, czego można oczekiwać po terapii i jak znaleźć odpowiedniego specjalistę, krótkie omówienie najczęstszych zaburzeń, z jakimi pacjenci zgłaszają się na terapię, takich jak depresja, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne i ataki paniki, a także przesycone humorem myśli, które pojawiają się w umyśle terapeuty przed sesją, w jej trakcie i po niej. Przede wszystkim jednak książka ta daje nadzieję na lepszą przyszłość, która jest możliwa pod warunkiem, że zechcemy zwrócić się o pomoc i podjąć się wykonania wewnętrznej pracy.

Josh Fletcher zabiera nas na wyprawę w głąb własnego umysłu, aby przedstawić szczery (i czasem zabawny) punkt widzenia na proces terapeutyczny oraz praktyczne wskazówki dotyczące terapii, a przy okazji zajrzeć w kilka mrocznych miejsc, które mogą zaskoczyć niejednego czytelnika. I jak się z tym czujesz? to wszystko, co chciałbyś wiedzieć o psychoterapii (i być może kilka szczegółów, z którymi wolałbyś się nie zaznajamiać).

 

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-674-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Jeśli kie­dy­kol­wiek mia­łeś przy­jem­ność spo­tkać na impre­zie psy­cho­te­ra­peutę (a w każ­dym razie dobrego psy­cho­te­ra­peutę), zapewne zauwa­ży­łeś, że jeste­śmy bar­dzo uważni. Sta­ramy się pil­nie słu­chać. Nie po to, by zna­leźć dowody na wszyst­kie twoje nie­cne postępki, dostrzec w tobie coś, czego wolał­byś nie ujaw­niać, ani po to, by powią­zać jakieś cechy two­jej oso­bo­wo­ści z pro­ble­mami wynie­sio­nymi z domu. Nie zaglą­damy w naj­mrocz­niej­sze zaka­marki two­jego umy­słu, nie czy­tamy w two­ich myślach ani nie wykry­wamy kłamstw. Jeste­śmy uważni, bo lubimy słu­chać. Tego nas nauczono.

Kiedy w gabi­ne­cie albo przy innej oka­zji pytamy: „I jak się z tym czu­jesz?”, to dla­tego, że naprawdę chcemy wie­dzieć. Jeste­śmy cie­kawi. Zain­try­go­wani. Chcemy zro­zu­mieć.

Tak jak pro­jek­tan­towi wnętrz, który nie może się powstrzy­mać od ana­li­zo­wa­nia każ­dego pomiesz­cze­nia, w jakim się znaj­dzie, albo budow­ni­czemu puka­ją­cemu w ścianę czy­jejś kon­struk­cji, tera­peu­cie czę­sto trudno się ode­rwać od codzien­nej pracy. Zwłasz­cza gdy jest to praca, która w dużej mie­rze okre­śla jego toż­sa­mość. Zauwa­ży­łem, że wiele osób czuje się nie­kom­for­towo, gdy opo­wia­dam o swoim zawo­dzie w sytu­acjach towa­rzy­skich. Naj­pierw ich mowa ciała suge­ruje przej­ście do defen­sywy, a chwilę potem pada zadane pół­żar­tem pyta­nie: „Czy to zna­czy, że mnie teraz ana­li­zu­jesz?”. Rozu­miem tę rezerwę i jako wykwa­li­fi­ko­wany i doświad­czony tera­peuta mogę cię zapew­nić, że to żar­to­bliwe oskar­że­nie nie odbiega zbyt daleko od prawdy. Ale moja zawo­dowa cie­ka­wość nie prze­ja­wia się inwa­zyjną psy­cho­ana­lizą, któ­rej wiele osób począt­kowo się oba­wia. Wynika ona ze współ­czu­cia, pozy­tyw­nego zacie­ka­wie­nia i nawyku.

Co wię­cej, kiedy my, tera­peuci, słu­chamy, nawet na impre­zie albo pod­czas rodzin­nego spo­tka­nia, trudno jest się nam odciąć od wielu lat nauki i od pó­łek ugi­na­ją­cych się pod książ­kami z teo­riami porad­nic­twa, zawie­ra­ją­cymi wiele wska­zó­wek doty­czą­cych roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów psy­cho­lo­gicz­nych. Umysł każ­dego czło­wieka chęt­nie czer­pie z wła­snej biblio­teki odnie­sień i nie ina­czej jest u tera­peu­tów, lecz nie ozna­cza to, że zawsze dzia­łamy zgod­nie z suge­stiami pod­su­wa­nymi przez mózg lub że je przyj­mu­jemy. Czę­sto chcie­li­by­śmy, aby ta część naszych sza­rych komó­rek wyłą­czała się, gdy nie pra­cu­jemy, zwłasz­cza jeśli sta­ramy się odprę­żyć przed tele­wi­zo­rem przy lampce wina.

Należy pamię­tać, że tera­peuci są ludźmi tak samo jak wszy­scy inni i można ich postrze­gać przez pry­zmat czło­wie­czeń­stwa, zarówno w gabi­ne­cie tera­peu­tycz­nym, jak i poza nim. Nie wszystko roz­pra­co­wa­li­śmy. Mamy swoje wady, mamy grzeszki i stale pra­cu­jemy nad oso­bi­stymi pro­ble­mami. W tej książce prze­ko­nasz się, jak ludzcy możemy być, na pod­sta­wie przy­ta­cza­nych przeze mnie przy­kła­dów wła­snych sła­bo­ści, nie­do­sko­na­ło­ści, nie­po­ko­jów i wewnętrz­nych roz­te­rek. Ujaw­ni­łem je nie po to, by zhań­bić swój zawód, lecz by pomóc ludziom uzmy­sło­wić sobie, że tera­peuci nie są tacy straszni, a już na pewno nie są świętsi od cie­bie, czego być może się oba­wiasz.

Przy­rze­kam, że po dru­giej stro­nie drzwi gabi­netu tera­peu­tycz­nego nie czeka na cie­bie wszech­wie­dzący, wszystko zna­jący byt, gotowy rzu­cić się na cie­bie przy pierw­szej oka­zji, by cię osą­dzić lub zawsty­dzić. Osobą, którą tam spo­tkasz, jest w ide­al­nym przy­padku ktoś, kto chce cię wysłu­chać i przez krótką chwilę pobyć sumien­nym, nie­oce­nia­ją­cym gościem w twoim świe­cie, wie­dząc, że może­cie się bez­piecz­nie roz­stać, aż nadej­dzie moment, gdy znów zde­cy­du­jesz się zapu­kać do tych samych drzwi. Mam nadzieję, że wła­śnie tak myślą moi klienci o mnie i o mojej prak­tyce.

Jestem psy­cho­te­ra­peutą spe­cja­li­zu­ją­cym się w sta­nach lęko­wych i bar­dzo lubię swoją pracę. Lęk jest czymś, z czym każdy z nas w ten czy inny spo­sób się zetknął, a zara­zem zja­wi­skiem, z któ­rym sam mia­łem ogromne pro­blemy w prze­szło­ści. Nie pozby­łem się go cał­ko­wi­cie do dziś. Ale dzięki odmie­nia­ją­cej życie tera­pii i psy­cho­edu­ka­cji mogę śmiało powie­dzieć, że jestem szczę­śliwy i speł­niony – i tego samego życzę wszyst­kim moim klien­tom. W mojej pracy tera­peu­tycz­nej moty­wuje mnie poma­ga­nie im w osią­gnię­ciu rów­nie korzyst­nego stanu. Nie­po­kój może być dla wielu z nas para­li­żu­jący, lecz za każ­dym razem, gdy widzę, jak jeden z moich klien­tów naj­pierw pogrąża się w nie­pew­no­ści, by potem sta­wić czoło swoim lękom, napawa mnie to naj­wyż­szym podzi­wem. Ci ludzie nie są „uszko­dzeni”. Ani ty nie jesteś.

Jako spo­łe­czeń­stwo poczy­ni­li­śmy ostat­nio spore postępy w spo­so­bie mówie­nia o zdro­wiu psy­chicz­nym, lecz czeka nas jesz­cze długa droga. Hasz­tagi na Insta­gra­mie i kor­po­ra­cyjne dni dobrego samo­po­czu­cia nie­wąt­pli­wie robią dobrą robotę, ale bar­dzo wiele osób wciąż uważa, że trudne emo­cje naj­le­piej trzy­mać w sekre­cie, bo są powo­dem do zaże­no­wa­nia i wstydu. Wie­rzę, że na pew­nym eta­pie życia psy­cho­te­ra­pia może pomóc pra­wie każ­demu, lecz uwa­żam też, że pro­ces tera­peu­tyczny jest źró­dłem wielu nie­po­ro­zu­mień. W tej książce chciał­bym roz­wiać nie­które nie­ja­sno­ści i mity, aby cię zapew­nić, że roz­mowa o zdro­wiu psy­chicz­nym z pro­fe­sjo­na­li­stą nie musi wią­zać się z prze­ra­ża­jącą bez­bron­no­ścią ani z wiecz­nym pobła­ża­niem sobie.

Książka _I jak się z tym czu­jesz?_ opiera się na czte­rech stu­diach przy­pad­ków moich klien­tów. Czy­ta­jąc te słowa, więk­szość tera­peu­tów tylko wes­tchnie: „Na litość boską, toż to here­zja! A co z tajem­nicą zawo­dową?!”. Spie­szę z zapew­nie­niem, że choć niniej­sza książka przed­sta­wia prawdę o zawo­dzie tera­peuty, pouf­ność infor­ma­cji prze­ka­zy­wa­nych mi przez klien­tów pozo­staje moim abso­lut­nym prio­ry­te­tem. Z tego względu wszyst­kie cechy opi­sa­nych osób, ich rela­cje, daty i wyda­rze­nia zostały prze­mie­szane i zano­ni­mi­zo­wane w spo­sób unie­moż­li­wia­jący wszelką iden­ty­fi­ka­cję. Pro­ces ten zwe­ry­fi­ko­wano w ramach rygo­ry­stycz­nego nad­zoru kli­nicz­nego i pod­dano kon­sul­ta­cjom praw­nym.

Ta książka jest moim wkła­dem w zachę­ca­nie do więk­szej otwar­to­ści w kwe­stii dobro­stanu psy­chicz­nego, a zara­zem zapew­nia wgląd w dzie­dzinę, która czę­sto pozo­staje owiana tajem­nicą. Czy­ta­jąc _I jak się z tym czu­jesz?_, dowiesz się, jak to jest być tera­peutą, a zara­zem naj­praw­dziw­szą i pełną wad istotą ludzką. Przy­to­czy­łem w niej pikantne histo­rie o kon­flik­tach, dra­ma­tach i błę­dach. Uwzględ­ni­łem sprawy cał­kiem realne, o któ­rych nie­wielu tera­peu­tów ośmiela się opo­wia­dać, jak rów­nież takie, któ­rych zamiesz­cze­nie na jej kar­tach u mnie samego budziło wąt­pli­wo­ści. Ale jeśli choć nie­wielka część z was po odło­że­niu tej książki pomy­śli, że psy­cho­te­ra­pia jest jakby tro­chę bar­dziej atrak­cyjna lub choćby mniej prze­ra­ża­jąca, bądź zechce wspo­mnieć o wła­snej tera­pii pod­czas zwy­kłej roz­mowy, to główny cel przy­świe­ca­jący mi w trak­cie jej pisa­nia zosta­nie osią­gnięty.WEWNĘTRZNE GŁOSY TERAPEUTY

Chciał­bym teraz zapo­znać cię z moimi wewnętrz­nymi gło­sami – bar­dzo wyga­da­nymi posta­ciami, które zaj­mują pocze­sne miej­sce w tej książce. Szko­le­nie psy­cho­te­ra­peu­tyczne, a także wła­sne przej­ścia zwią­zane z tera­pią pomo­gły mi osią­gnąć dużą samo­świa­do­mość. Jed­nym z aspek­tów mojego roz­woju emo­cjo­nal­nego, obej­mu­ją­cego wyzdro­wie­nie ze sta­nów lęko­wych, było dostrze­ga­nie róż­nych myśli i gło­sów, które umysł pod­su­wał mi każ­dego dnia. Któ­re­goś ranka się­gną­łem po dłu­go­pis i posta­no­wi­łem je opi­sy­wać w miarę upływu tygo­dnia. Z bie­giem czasu zaczą­łem sobie wyobra­żać te głosy jako posta­cie sie­dzące przy dużym, okrą­głym stole – każdy z nich sprze­cza się, deba­tuje i wal­czy o uwagę w moim umy­śle.

Oto głosy, które napo­tkasz w moim wewnętrz­nym dia­logu pod­czas sesji tera­peu­tycz­nych:

ANA­LI­TYK. _Postrze­ga­nie sprawy z per­spek­tywy teo­rii psy­cho­te­ra­pii._

_LĘK. Głos nie­po­koju, który sku­pia się na zagro­że­niach i mało praw­do­po­dob­nych kata­stro­fach._

_BIO­LO­GIA. Głód, zmę­cze­nie, ból, dys­kom­fort, wyda­la­nie, tem­pe­ra­tura i tak dalej._

WSPÓŁ­CZU­CIE. _Chęć zro­zu­mie­nia i pomocy._

_KRY­TYK. Kar­cący głos osądu._

_DETEK­TYW. Poszu­ki­wacz wska­zó­wek i zna­czeń._

_EMPA­TIA. Próba wyobra­że­nia sobie i doświad­cze­nia czy­ichś uczuć._

_ESKA­PI­STA. Głos zachę­ca­jący do uni­ka­nia trud­nych emo­cji._

_INTU­ICJA. Pod­szept prze­czuć, wykra­cza­jący poza racjo­nal­ność i zdrowy roz­są­dek._

_SZY­DERCA. Dziwne i nie­ocze­ki­wane myśli, które nie­kiedy zakra­dają się do gab inetu tera­peu­tycz­nego._

_ZBA­WI­CIEL. Chęć wyba­wie­nia danej osoby, wycho­dząca poza sferę obo­wiąz­ków zawo­do­wych._

_WYZWA­LACZ. Bodźce budzące zazdrość, nie­po­kój, złość, defen­syw­ność i prze­żyte traumy._

_WOLA. Inter­wen­cja meta­po­znaw­cza… a w mniej tech­nicz­nych sło­wach – decy­zja o wysłu­cha­niu głosu bar­dziej odpo­wied­niego niż ten, który począt­kowo się poja­wia._DAPHNE

Zer­k­ną­łem na zega­rek w chwili, gdy Tony umilkł i zaczął zasta­na­wiać się nad tym, o czym mi wła­śnie opo­wie­dział. Dzi­siej­sza sesja oka­zała się prze­ło­mem, bo dotąd razem z Tonym ciężko pra­co­wa­li­śmy nad odkry­wa­niem, skąd bie­rze się jego nie­po­kój w cza­sie, kiedy zostaje sam. Ale głę­boko tera­peu­tyczny wydźwięk tego momentu został obró­cony wni­wecz przez moją głu­pią decy­zję o wypi­ciu potęż­nej kawy ame­ri­cano pod­jętą tuż przed tym, jak zapu­kał do moich drzwi.

BIO­LO­GIA: _Posi­kasz się._

KRY­TYK: _Idiota. Powi­nie­neś był pójść się odlać, zanim zaczą­łeś._

LĘK: _Wiesz, że trzy­ma­nie tego w sobie jest nie­zdrowe dla pro­staty?_

Nie­zdar­nie popra­wi­łem się na krze­śle, pró­bu­jąc uci­szyć dys­kom­fort. Nie ma nic złego w powie­dze­niu, że musisz zro­bić prze­rwę, żeby sobie ulżyć, lecz mając per­spek­tywę czte­rech minut do końca sesji, i to w tak decy­du­ją­cej chwili, nie mogłem sobie pozwo­lić na to, by prze­rwać prze­ło­mowy moment. Nie odry­wa­łem wzroku od Tony’ego i sta­ra­łem się towa­rzy­szyć mu naj­le­piej, jak umia­łem.

Tony: Od jakie­goś czasu nabiera to dla mnie sensu. Patrząc wstecz, uświa­da­miam sobie, że mam bar­dzo nie­wiele szczę­śli­wych sko­ja­rzeń zwią­za­nych z samot­no­ścią. Kiedy badamy uczu­cia towa­rzy­szące naszej pracy z eks­po­zy­cją na bodźce, przy­cho­dzą mi na myśl wspo­mnie­nia roz­wodu. Sie­dze­nia w miesz­ka­niu mojego brata. Zapach papie­ro­sów i wil­got­nego pra­nia…

Prze­rwał i spoj­rzał mi w oczy.

Tony: Nawet kiedy byłem mały, jeśli już ucie­ka­łem w samot­ność, to zwy­kle po to, by unik­nąć kłótni. Cią­głego kon­fliktu pię­tro niżej. Albo po to, żeby uciec przed prze­śla­dow­cami w szkole. Bie­głem na tyły hali spor­to­wej, żeby zna­leźć odro­binę spo­koju. Samot­ność ozna­cza dla mnie ucieczkę przed nie­bez­pie­czeń­stwem, ale płacę za to cenę smutku.

Josh: Może teraz ucie­kasz nie od poczu­cia zagro­że­nia, ale od samego smutku?

Tony: Tak… Czuję się tro­chę tak, jak­bym zawsze pla­no­wał z wyprze­dze­niem, żeby ni­gdy nie być sam, na wypa­dek gdy­bym znów poczuł smu­tek. Lubię swoje życie, ale mam wra­że­nie, że wciąż osa­cza mnie ten sam stary, silny strach. Zaczy­nam rozu­mieć, dla­czego boję się zosta­wać sam choćby przez pięć minut.

Josh: Jak w tym ukła­dzie widzisz swoją pracę domową?

Tony: To pro­ste. Poćwi­czyć bycie samemu.

Josh: Dla­czego?

Tony: Bo chcę zmie­nić sko­ja­rze­nia z samot­no­ścią. Chcę cie­szyć się chwi­lami spę­dza­nymi z samym sobą i nie musieć się bać za każ­dym razem, gdy Helen jedzie się spo­tkać z sio­strą. Nie chcę odli­czać sekund do czasu, aż dzieci wrócą ze szkoły i prze­stanę być sam. Ech, aż dziw­nie mi to sobie wyobra­żać.

INTU­ICJA: _Przy­po­mnij mu defi­ni­cje, które oma­wia­li­ście._

Josh: Pamię­tasz, jak mówi­li­śmy, że jest duża róż­nica mię­dzy byciem samot­nym a byciem samemu? Moim zda­niem to zna­ko­mity temat pracy domo­wej, którą możesz odro­bić.

Tony uśmiech­nął się ner­wowo, ale wyczu­wa­łem ota­cza­jącą go aurę deter­mi­na­cji.

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Dobrze sobie radzi._

EMPA­TIA: _Ta praca domowa będzie trudna, ale wie, że to krok we wła­ściwą stronę._

BIO­LO­GIA: _Posi­kasz się na sto pro._

ESKA­PI­STA: _Musisz jak naj­szyb­ciej zakoń­czyć tę sesję._

Na zakoń­cze­nie sesji wycią­gną­łem z rękawa jeden z naj­star­szych tera­peu­tycz­nych tri­ków.

Josh: Spo­glą­dam na zega­rek, Tony. Zbli­żamy się do końca naszej sesji. Widzimy się za tydzień o tej samej porze? Może będzie oka­zja poroz­ma­wiać o two­jej pracy domo­wej, jeśli zechcesz.

Odpra­wi­łem Tony’ego szyb­ciej, niż­bym chciał, lecz byłem zde­spe­ro­wany. Gdy wsia­dał do windy, posła­łem mu uśmiech przez zamy­ka­jące się drzwi. Niczym koń wyści­gowy, tylko z pęche­rzem wiel­ko­ści arbuza, poga­lo­po­wa­łem kory­ta­rzem i zaata­ko­wa­łem ramie­niem drzwi toa­lety. Wewnątrz z prze­ra­że­niem odkry­łem, że kabina jest zajęta, a jedyny pisuar prze­jął we wła­da­nie dok­tor Patel, lekarz rodzinny z pię­tra niżej. To zdu­mie­wa­jące, jak dosko­nale wyostrzają się zmy­sły, gdy roz­pacz­li­wie pra­gniemy oddać mocz, bo z dźwię­ków docho­dzą­cych ze spodni dok­tora Patela wywnio­sko­wa­łem, że raczej roz­pina zamek, niż go zapina. Po jasną cho­lerę wcho­dził na górę, żeby sko­rzy­stać z tej toa­lety?

Czu­łem ból w całym ciele. Nie mogłem cze­kać. Zer­k­ną­łem na umy­walkę i wzią­łem głę­boki wdech. „Prze­pra­szam, dok­to­rze, ale to nagły wypa­dek” – powie­dzia­łem. A potem to zro­bi­łem. Wysi­ka­łem się do umy­walki. Widok w wiszą­cym nad nią dużym lustrze był karą za moje czyny, bo nie mogłem patrzeć ni­gdzie indziej jak tylko na sie­bie.

BIO­LO­GIA: _Dzię­kuję._

KRY­TYK: _Dok­tor Patel uważa cię za gbura._

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Cza­sami trzeba zna­leźć naj­lep­sze wyj­ście z trud­nej sytu­acji._

Usły­sza­łem, jak dok­tor Patel natych­miast zapina suwak.

Wró­ci­łem do swo­jego gabi­netu, odpę­dza­jąc natrętne myśli o dzie­ciach myją­cych rączki w umy­walce, którą wła­śnie zbez­cze­ści­łem. Co prawda umy­łem wszystko i zde­zyn­fe­ko­wa­łem, ale wstyd pozo­stał.

WOLA: _Nie roz­pa­mię­tuj tego. Wra­caj do roboty._

Typowy czas trwa­nia sesji z psy­cho­te­ra­peutą to „godzina tera­peu­tyczna”, którą więk­szość spe­cja­li­stów skraca do pięć­dzie­się­ciu minut. Daje to chwilę odde­chu mię­dzy spo­tka­niami i czas potrzebny na odzy­ska­nie gruntu pod nogami, spi­sa­nie nota­tek albo wysi­ka­nie się do umy­walki. Zwy­kle spę­dzam tę dzie­się­cio­mi­nu­tową prze­rwę, robiąc kilka uważ­nych odde­chów i zasta­na­wia­jąc się nad prze­bie­giem poprzed­niej sesji albo bez­myśl­nie prze­wi­ja­jąc memy na Red­di­cie. Po powro­cie do gabi­netu spraw­dzi­łem w pla­nie dnia, kto ma być moim następ­nym klien­tem. Ze spo­rzą­dzo­nego ołów­kiem wpisu wyni­kało, że to nie­jaka Daphne. Nazwi­ska brak. Sesja mająca się roz­po­cząć za dwie minuty to wstępna kon­sul­ta­cja. Zostało mi led­wie kilka chwil na osią­gnię­cie peł­nej goto­wo­ści.

WYZWA­LACZ: _Zasko­czy cię nie­przy­go­to­wa­nego. Hochsz­ta­pler!_

LĘK: _Wyglą­dasz jak nie­chluj. A jeśli Daphne uzna, że jesteś nie­pro­fe­sjo­nalny?_

Pod­bie­głem do biurka i wycią­gną­łem z szu­flady szczotkę, żeby prze­cze­sać włosy. Następ­nie włą­czy­łem przedni apa­rat w smart­fo­nie i uży­łem go jako lustra, aby spraw­dzić, czy wyglą­dam jako tako repre­zen­ta­cyj­nie.

KRY­TYK: _Mogłeś się ogo­lić, stary._

ANA­LI­TYK: _Na­dal oce­niasz sie­bie na pod­sta­wie powierz­chow­no­ści. Powi­nie­neś to póź­niej prze­my­śleć._

Pamię­ta­łem roz­mowę tele­fo­niczną z Daphne, a zwłasz­cza to, jak pod­kre­ślała chęć pozo­sta­nia ano­ni­mową, co nie jest niczym nie­zwy­kłym w przy­padku klien­tów dba­ją­cych o swoją pry­wat­ność. Intry­guje mnie spo­tka­nie z każ­dym nowym klien­tem, ale jeśli mam być szczery, szcze­gól­nie eks­cy­tują mnie ci, któ­rzy upie­rają się przy ano­ni­mi­za­cji.

SZY­DERCA: _Zasta­na­wiam się, ile osób ta Daphne ma na sumie­niu…_

Zegar tykał nie­ubła­ga­nie i wska­zy­wał już pięć minut po umó­wio­nej godzi­nie. Daphne wciąż się nie zja­wiała. Zaczą­łem ner­wowo cho­dzić po gabi­ne­cie i upew­niać się, że wszystko wygląda schlud­nie – popra­wi­łem poduszki, dopro­wa­dzi­łem rośliny do ładu i raz jesz­cze spraw­dzi­łem, czy mój pry­watny tele­fon aby na pewno jest wyci­szony. A potem usia­dłem i cze­ka­łem. Wpa­try­wa­łem się w drzwi jak pies ocze­ku­jący powrotu wła­ści­ciela. Minęło osiem minut. Daphne ani widu.

KRY­TYK: _Co ty sobie, do cho­lery, myślisz, Daphne? To nie­uprzejme. Czas to pie­niądz._

EMPA­TIA: _A jeśli to jej pierw­sza sesja tera­peu­tyczna? Może się boi? Daj jej szansę. Pamię­tasz, jak sam prze­cho­dzi­łeś tera­pię?_

LĘK: _A jeśli w dro­dze tutaj potrą­cił ją auto­bus?_

SZY­DERCA: _Wyobraź sobie raczej, że to ona napa­dła na auto­bus. „Giń, prze­pad­nij, prze­brzy­dły auto­busie!”._

ANA­LI­TYK: _Iry­tu­jesz się, ponie­waż jesteś pod­mi­no­wany._

BIO­LO­GIA: _Uak­tyw­nił się twój współ­czulny układ ner­wowy._

WSPÓŁ­CZU­CIE: _W takich chwi­lach można być nie­spo­koj­nym. W byciu nie­spo­koj­nym nie ma nic złego._

DETEK­TYW: _Dowody wska­zują na to, że się nie pojawi._

KRY­TYK: _Naprawdę lubisz łamać sobie głowę, chło­pie._

WOLA: _Zamie­rzam skon­cen­tro­wać się na odde­chu i dźwię­kach docho­dzą­cych z zewnątrz._

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Dobry pomysł._

Po dwu­dzie­stu minu­tach cze­ka­nia dosze­dłem do wnio­sku, że Daphne nie przyj­dzie. Nie ma w tym nic dziw­nego; to się zda­rza (nie tylko mnie, ale wszyst­kim tera­peu­tom). Nazy­wamy to fru­stru­ją­cym nie­sta­wie­niem się na sesję. Jeśli kie­dy­kol­wiek wyro­lu­jesz w ten spo­sób swo­jego tera­peutę, wiedz, że w pierw­szym odru­chu będzie się o cie­bie mar­twił. Będzie miał nadzieję, że nie stało ci się nic złego, a potem w głębi duszy wymam­ro­cze prze­kleń­stwo, żeby dać upust swo­jej nie­na­wi­ści. Oczy­wi­ście żar­tuję; nie­na­wiść zacho­wu­jemy dla sie­bie. Nie­sta­wie­nia się są iry­tu­jące, lecz auten­tyczna tro­ska o cie­bie pra­wie zawsze prze­waża nad przej­ściową fru­stra­cją.

Aby wypeł­nić dziurę w kształ­cie Daphne, która powstała w moim gabi­ne­cie, obej­rza­łem na YouTu­bie kilka śmiesz­nych fil­mi­ków z psami i wzru­sza­jące sceny z filmu _Hook_, a potem zamkną­łem lap­top i zaczą­łem się pako­wać przed wyj­ściem do domu. Naci­sną­łem przy­cisk windy i patrzy­łem, jak rośnie pod­świe­tlony numer pię­tra. Drzwi windy otwo­rzyły się i… szczęka opa­dła mi na pod­łogę.

Odsło­nięta niczym nagroda w tele­tur­nieju z lat dzie­więć­dzie­sią­tych, moim oczom uka­zała się osoba o nie­zwy­kle cha­rak­te­ry­stycz­nym, ude­rza­ją­cym wyglą­dzie. Roz­po­zna­walna w mgnie­niu oka. Postać z hol­ly­wo­odz­kiej śmie­tanki, cele­brytka, wie­lo­krot­nie nagra­dzana aktorka, która zagrała w kilku moich ulu­bio­nych fil­mach i wystę­po­wała w pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych. Była to… no cóż, tego nie mogę zdra­dzić. Żałuję, lecz nie mogę powie­dzieć, kto prze­miesz­czał się win­dami i kory­ta­rzami w biu­rowcu w Sal­ford. Ze względu na kwe­stie tajem­nicy zawo­do­wej osoba ta będzie wystę­po­wała tutaj jako Daphne. Tylko co ona tu, do dia­bła, robiła i dla­czego zna­la­zła się na moim pię­trze?

Daphne: Cześć, Josh. Bar­dzo prze­pra­szam za spóź­nie­nie. Mia­łam umó­wione spo­tka­nie z tobą, które chyba kom­plet­nie wyle­ciało mi z głowy.

ANA­LI­TYK: _Kurwa._

LĘK: _Kurwa._

BIO­LO­GIA: _Kurwa._

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Kurwa._

KRY­TYK: _Kurwa._

DETEK­TYW: _Kurwa._

EMPA­TIA: _Kurwa._

INTU­ICJA: _Kurwa._

SZY­DERCA: _Ale jaja._

ZBA­WI­CIEL: _Kurwa._

WYZWA­LACZ: _Kurwa._

WOLA: _Kurwa._ŹRÓDŁA LĘKU

Czę­sto sły­szę pyta­nia, skąd moim zda­niem „bie­rze się” lęk. Lęk jest reak­cją orga­ni­zmu na zagro­że­nie; to potężny nad­rzędny mecha­nizm, który uak­tyw­nia tryby walki, ucieczki lub zamro­że­nia, na wypa­dek gdyby zagro­że­nie oka­zało się nie­uchronne. Rodzaj zagro­że­nia jest kwe­stią indy­wi­du­alną. Może to być nie­bez­pie­czeń­stwo w ści­słym zna­cze­niu tego słowa, takie jak bie­gnący w naszą stronę sza­le­niec z tasa­kiem. Może cho­dzić o zagro­że­nie dla samo­oceny, jakim jest na przy­kład nie­udana pre­zen­ta­cja albo oblany egza­min. Może to być także zagro­że­nie o cha­rak­te­rze spo­łecz­nym, takie jak strach przed pomi­nię­ciem, odrzu­ce­niem lub upo­ko­rze­niem. Może też cho­dzić o świa­to­wej sławy aktorkę, która zja­wia się przed moim gabi­ne­tem znie­nacka, spóź­niona na sesję o pra­wie czter­dzie­ści pięć minut. Bez względu na rodzaj zagro­że­nia nie­spo­kojny umysł stara się o nas trosz­czyć, napeł­nia­jąc nas przy­tła­cza­ją­cym uczu­ciem zwąt­pie­nia. A kiedy wąt­pimy, prze­ry­wamy to, co wła­śnie robi­li­śmy, i sku­piamy uwagę na nie­bez­piecz­nym pro­ble­mie, aby móc go zaata­ko­wać, roz­wią­zać lub unik­nąć.

Oma­wiany mecha­nizm reak­cji na zagro­że­nie odda­wał nie­oce­nione usługi naszym pra­daw­nym przod­kom. Naprawdę bar­dzo go potrze­bo­wali. Bez niego mie­liby prze­ki­chane. Nasi pro­to­pla­ści żyli wśród dra­pież­ni­ków, takich jak lwy czy wilki. A ponie­waż nie byli stwo­rzeni do walki z nimi jeden na jed­nego, powie­lili zacho­wa­nia sury­katki, roz­wi­ja­jąc reak­cję, która uprze­dza zagro­że­nie. Tak jak sury­katka, prze­kie­ro­wali tę reak­cję na obser­wo­wa­nie oto­cze­nia pod kątem nie­bez­pie­czeństw. Dzięki temu mogli dostrzec dra­pież­nika jako pierwsi i wyko­rzy­stać prze­wagę w postaci moż­li­wo­ści prze­ję­cia ini­cja­tywy. Nasi przod­ko­wie mogli zde­cy­do­wać się na obej­ście stada lwów sze­ro­kim łukiem, tak by ich nie spro­wo­ko­wać, bądź skon­stru­ować włócz­nie, pod­kraść się i zgro­ma­dzić zapasy na wie­czor­nego grilla z moty­wem _Króla lwa_. Na podob­nej zasa­dzie, jeśli pra­lu­dzie podej­rze­wali, że z jaskini może wysko­czyć coś groź­nego i się na nich rzu­cić, ich reak­cja na nie­bez­pie­czeń­stwo uru­cha­miała mecha­nizm wąt­pli­wo­ści – czy też ogra­ni­czo­nego zaufa­nia – który skła­niał ich do bacz­nego obser­wo­wa­nia wej­ścia do pie­czary, gdy prze­cho­dzili obok. Lepiej wyprze­dzać roz­wój zda­rzeń, prawda?

Uwa­żam za zdu­mie­wa­jące, że pomimo ogromu zmian, jakie zaszły w naszym stylu życia do współ­cze­sno­ści, ta część ludz­kiego mózgu nie ewo­lu­owała. Do dziś funk­cjo­nują w niej te same reak­cje na zagro­że­nia co daw­niej. Oczy­wi­ście na świe­cie wciąż są dra­pieżne zwie­rzęta i grożą nam inne nie­bez­pie­czeń­stwa, lecz zasad­ni­czo żyjemy w sto­sun­kowo bez­piecz­nym oto­cze­niu, w któ­rym nasza nie­spo­kojna uwaga sku­pia się na spra­wach bar­dziej abs­trak­cyj­nych. Lwy zastą­piło zamar­twia­nie się dąże­niem do suk­cesu, bycie nie­wy­star­cza­jąco dobrym, obła­ska­wia­nie innych ludzi i dba­nie o wła­sny wygląd. Jaski­nią, którą bacz­nie obser­wo­wali nasi przod­ko­wie, stały się rela­cje mię­dzy­ludz­kie, dobro­stan, nasze kariery zawo­dowe lub miej­sce, gdzie loku­jemy samych sie­bie na egzy­sten­cjal­nej mapie myśli. Mecha­ni­zmy w mózgu pozo­stały bez zmian, tylko zagro­że­nia są inne.

Powstała też teo­ria, zgod­nie z którą kry­tyczny osąd innych ludzi budzi w nas taki lęk dla­tego, że odtrą­ce­nie, ostra­cyzm i porzu­ce­nie sta­no­wiły dla naszych przod­ków bar­dzo realne zagro­że­nia dla życia. Dobre układy z innymi ludźmi na łonie ple­mie­nia były nie­zbędne, aby móc pozo­stać w spo­łecz­no­ści, któ­rej poszcze­gólni człon­ko­wie pole­gali na sobie nawza­jem. Bez­pie­czeń­stwo wyni­kało z przy­na­leż­no­ści do kolek­tywu. W związku z tym warto było mieć na uwa­dze to, co myśli i czuje przy­wódca ple­mie­nia, na wypa­dek gdyby miał się na nas roze­źlić tak bar­dzo, że prze­gnałby nas na cztery wia­try i pozba­wił poczu­cia bez­pie­czeń­stwa pły­ną­cego z człon­ko­stwa w gru­pie. Dziś mecha­nizm ten na­dal działa u każ­dego z nas, lecz szcze­gól­nie czę­sto daje o sobie znać w biu­rze, gdy pró­bu­jemy prze­wi­dzieć, co odpi­sze nam szef; w domu, gdy nie umiemy się zre­lak­so­wać, oraz w sytu­acjach, w któ­rych trudno jest nam powie­dzieć „nie”. Reak­cja na zagro­że­nie nie tylko przy­go­to­wuje nas więc do radze­nia sobie z dużymi, budzą­cymi grozę niebez­pie­czeń­stwami, lecz także odgrywa pewną rolę w kon­tak­tach spo­łecz­nych.LEVI

Drzwi windy się roz­su­nęły i potężny, onie­śmie­la­jący samym swoim wyglą­dem męż­czy­zna wycią­gnął do mnie rękę na przy­wi­ta­nie. Uści­sną­łem mu dłoń, pozwa­la­jąc, by spra­so­wał moje kości i ścię­gna tak, że ich atomy nie miały się gdzie podziać. Sta­ra­łem się nie oka­zy­wać bólu – to kwe­stia mojego sta­rego wstydu, wyni­ka­ją­cego z dora­sta­nia w śro­do­wi­sku cenią­cym sobie pozba­wioną emo­cji „męskość”.

Levi: Witam, kolego. Levi.

NIE­PO­KÓJ: _Ten facet jest straszny._

Josh: Cześć, Levi. Zapra­szam do mojego gabi­netu. Chodź, pokażę ci, w któ­rym pokoju urzę­duję.

Idąc kory­ta­rzem obok tego olbrzyma, zwró­ci­łem uwagę na kilka tatu­aży na przed­ra­mie­niu i szyi. Nie­które były wybla­kłe, ale jeden z nich, ten na przed­ra­mie­niu wła­śnie, wciąż pysz­nił się świe­żo­ścią i był nawet pokryty folią ochronną. W kro­kach Leviego wyczu­wa­łem auto­ry­tet, lecz ota­czała go aura rezy­gna­cji w rodzaju „cóż, chyba nie mam innego wyj­ścia”, niczym u bram­ka­rza pod­cho­dzą­cego do mło­dego chło­paka, któ­rego trzeba wypro­sić z pubu.

ANA­LI­TYK: _Widzę, że zaci­ska i roz­luź­nia pię­ści._

KRY­TYK: _Zaj­muje tyle prze­strzeni, że wpra­suje cię w ścianę._

EMPA­TIA: _Pew­nie jest zde­ner­wo­wany, a ludzie oka­zują stres na różne spo­soby. To nic oso­bi­stego._

Po wej­ściu do mojego gabi­netu zachę­ci­łem Leviego gestem, żeby usiadł.

Levi: A gdzie ty zwy­kle sia­dasz?

Josh: Na ogół przy oknie, ale nie krę­puj się i usiądź tam, gdzie masz ochotę.

Levi: Myślę, że zajmę twoje miej­sce.

ANA­LI­TYK: _Odważna decy­zja._

DETEK­TYW: _Czuje się zagro­żony._

Josh: Jasne, nie ma sprawy. Jeśli chcesz, weź sobie jakieś poduszki. Czuj się jak u sie­bie w domu.

Levi opadł na moje krze­sło i osu­nął się na nim tak nisko, że pra­wie leżał. Splótł dło­nie na brzu­chu i odwró­cił głowę, by wyj­rzeć przez okno. Był wyraź­nie spięty, ale sta­rał się jak mógł zako­mu­ni­ko­wać mi, że nie czuje się w naj­mniej­szym stop­niu zagro­żony.

Levi: To kiedy zaczniesz czy­tać w moich myślach? Powiesz mi, że moje wszyst­kie pro­blemy wyni­kają z tego, że tatuś mnie nie przy­tu­lał?

Josh _(chi­cho­cząc cicho)_: To nie do końca tak działa. Nie­stety nie umiem czy­tać w myślach. Głów­nym zada­niem tera­peuty jest wysłu­cha­nie dru­giego czło­wieka i zapew­nie­nie mu bez­piecz­nej prze­strzeni.

SZY­DERCA: _Zawsze cho­dzi o rodzi­ców._

ANA­LI­TYK: _Nie­wy­klu­czone._

DETEK­TYW: _Może­cie się zamknąć? Musimy dowie­dzieć się cze­goś wię­cej._

Levi wstał i zaczął spa­ce­ro­wać po gabi­ne­cie. Pod­szedł do wiel­kiego regału z IKEA i wyj­mu­jąc z niego poszcze­gólne przed­mioty, przy­glą­dał się im pod świa­tło.

Levi: Co to jest?

Josh: To mała rzeźba bawołu, którą kupi­łem w Zambii. Stare dzieje.

Levi: Po co ją tu trzy­masz? Chcesz się pochwa­lić woja­żami po stu­diach?

DETEK­TYW: _Pró­buje cię zastra­szyć._

ESKA­PI­STA: _Bar­dzo chcę się z tego wymi­gać._

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Dasz radę, po pro­stu cią­gnij temat._

Josh: To raczej przy­po­mnie­nie, że udało mi się pod­jąć wyzwa­nia i poko­nać wła­sne lęki.

Zer­k­nął na mnie, uno­sząc brwi i obra­ca­jąc rzeźbę w dło­niach.

Levi _(z uśmie­chem)_: Może, ale założę się, że pomy­śla­łeś sobie, że to będzie dobrze się pre­zen­to­wało w tym ele­ganc­kim pokoju. Potra­fię przej­rzeć pozer­stwo.

ANA­LI­TYK: _Wyko­rzy­staj to jako wstęp do roz­po­czę­cia oso­bi­stej roz­mowy._

Josh: Jesteś dobry w dostrze­ga­niu pozer­stwa?

Levi: W robo­cie takiej jak moja sty­kasz się z nim każ­dej nocy. Widać je w mowie ciała, sły­chać w bzdu­rach, jakie wyga­dują ludzie, gdy pod­cho­dzą do drzwi. Naćpani, w poży­czo­nych ubra­niach, wyna­ję­tych autach. Bez trudu umiem odróż­nić tych z forsą od tych, któ­rzy jadą na kre­dy­cie.

Usiadł.

Levi: Jestem sze­fem ochrony w Senece. Naj­więk­szym i naj­star­szym klu­bie noc­nym w pół­noc­nej dziel­nicy. Osła­wiony wyki­dajło. Bram­karz nad bram­ka­rzami.

Wyj­rzał przez okno.

Levi: Robię tam od czter­na­stu lat. Nie uwie­rzył­byś w to, co widy­wa­łem.

Josh: Nie­źle znam to miej­sce. Cho­dzi­łem tam wie­czo­rami jesz­cze na stu­diach.

Levi: Cóż, nie koja­rzę cię. Nie wyma­gaj tego ode mnie. Każ­dego tygo­dnia widzę tysiące twa­rzy. Tysiące pija­nych, odu­rzo­nych twa­rzy. Wywa­lili cię kie­dyś za drzwi?

Josh: Na szczę­ście mnie to nie spo­tkało.

Levi: To dobrze… Teraz już tego nie robimy, ale lata temu zabie­ra­li­śmy nie­od­po­wied­nio zacho­wu­ją­cych się klien­tów do takiej alejki obok, zwłasz­cza jeśli robili pro­blemy. Nazy­wa­li­śmy ją Beto­no­wym Sądem. Tak naprawdę był to osło­nięty, ciemny zaułek za kil­koma śmiet­ni­kami, gdzie wymie­rza­li­śmy spraw­com szybką spra­wie­dli­wość. Poza tym kon­fi­sko­wa­li­śmy nie­le­galne sub­stan­cje w imię… jak by to powie­dzieć, bez­pie­czeń­stwa publicz­nego.

DETEK­TYW: _Coś mi mówi, że te nar­ko­tyki nie były prze­ka­zy­wane poli­cji._

Josh: Wygląda na to, że ciąży na tobie spora odpo­wie­dzial­ność.

Levi: Przy obec­nej czuj­no­ści oby­wa­tel­skiej i tak zwa­nej rów­no­ści wiele z tych nume­rów już nie przej­dzie. Nowe poko­le­nie jest wła­ści­wie nie­ty­kalne. Kie­dyś było tak, że wystar­czyło krótko dopro­wa­dzić do pionu jakie­goś zawa­diakę i od tego momentu koleś zaczy­nał się pil­no­wać. A teraz każ­dego wie­czoru i każ­dej nocy to my jeste­śmy na celow­niku. Osą­dzają nas media spo­łecz­no­ściowe. Wszystko przez to, że na przy­kład nie uży­li­śmy cho­ler­nego pra­wi­dło­wego zaimka, pro­sząc o dowód toż­sa­mo­ści! Nie da się już zwró­cić do nikogo „kocha­nie”, żeby nie dostać ety­kietki… jak to się nazywa? A, mizo­gina.

Levi umilkł. Pomimo wewnętrz­nego poczu­cia nie­po­koju zde­cy­do­wa­łem się przy­jąć zre­lak­so­waną postawę ciała z nadzieją, że ją odzwier­cie­dli. Ku mojemu zasko­cze­niu zadzia­łało. Levi wziął głę­boki wdech.

Levi: W takim razie jak to działa? Ta cała tera­pia?

EMPA­TIA: _Trudno opu­ścić gardę w poczu­ciu zagro­że­nia._

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Dobra robota, Levi._

NIE­PO­KÓJ: _Wciąż robię w gacie, kolego._

Josh: Tak naprawdę to zależy od klienta. Zawsze suge­ruję wyko­rzy­sta­nie pierw­szej sesji na zapo­zna­nie się i dowie­dze­nie, jakiego rodzaju wspar­cia potrze­buje. Razem – i tylko jeśli tego zechcesz – możemy naszki­co­wać obraz tego, co się w tobie dzieje, i wspól­nie popra­co­wać nad wyty­cze­niem dal­szego kie­runku. Wszystko w bez­piecz­nej, pouf­nej prze­strzeni.

Levi spoj­rzał na mnie wzro­kiem, w któ­rym zain­try­go­wa­nie mie­szało się z fru­stra­cją. Nagle, zupeł­nie nie­ocze­ki­wa­nie, wybuchł.

Levi: No pew­nie, że bez­piecz­nej. Jak mogłaby nie być bez­pieczna? Prze­cież się na mnie nie rzu­cisz, do kurwy…

Urwał i natych­miast prze­kie­ro­wał agre­sję na dzia­ła­nie – wstał i pod­szedł do okna. Wes­tchnął i spoj­rzał na ulicę poni­żej.

Levi: Ja… tego, nie chcia­łem kląć. Nie cier­pię prze­kli­nać.

EMPA­TIA: _Pew­nie sły­szy to bez prze­rwy._

Josh: Nic się nie stało. Pew­nie sły­szysz to bez prze­rwy.

Levi: Zga­dza się. To jak zaraza.

Zauwa­ży­łem, że im dłu­żej roz­ma­wiam z Levim, tym staję się spo­koj­niej­szy. Ze względu na pier­wia­stek nie­zna­nego nie­po­kój w obec­no­ści każ­dego nowego klienta jest zupeł­nie natu­ralny. Wciąż czu­łem się nie­swojo, lecz w miarę obser­wo­wa­nia go i słu­cha­nia coraz wyraź­niej dostrze­ga­łem w Levim czło­wieka przy­tło­czo­nego wewnętrz­nym kon­flik­tem. Sza­no­wa­łem go za przyj­ście tu i chęć zmie­rze­nia się z nim.

INTU­ICJA: _Zostaw tro­chę prze­strzeni na ciszę._

Zamy­ślony Levi po chwili wyglą­da­nia przez okno odwró­cił się ode mnie i pod­szedł do mojego biurka. Pozo­sta­łem na swoim miej­scu, cier­pli­wie cze­ka­jąc, aż znów włą­czy się do roz­mowy. Zda­wał się spo­koj­niej­szy. Mimo to na­dal budził we mnie pod­skórny lęk. Pochy­lił się nad biur­kiem i zaczął popra­wiać folię chro­niącą świeży tatuaż.

Levi: Masz jakieś tatu­aże?

Josh: Tylko jeden.

Levi: Co to takiego?

Josh: Zda­nie w irlandz­kim gaelic­kim, które ozna­cza „odda­nie bliź­niego pod ochronę bogów”.

Levi: Jesteś reli­gijny?

Josh: Nie­szcze­gól­nie.

Levi: To dla­czego wyta­tu­owa­łeś sobie reli­gijne prze­sła­nie?

Josh: Bo mia­łem wtedy osiem­na­ście lat i wyda­wało mi się fajne. Poza tym podo­bało się babci, która była zago­rzałą kato­liczką.

ANA­LI­TYK: _Uwa­żaj, żeby nie mówić za dużo o sobie. Jesteś tu dla niego, a nie dla sie­bie._

INTU­ICJA: _Pocią­gnij temat. Prze­cież sam zapy­tał._

Levi wciąż stał przed biur­kiem, odwró­cony do mnie tyłem.

Levi: Ta nowa dziara podoba mi się naj­bar­dziej ze wszyst­kich. Mój tatu­aży­sta, Mal, odwa­lił kawał dobrej roboty.

Josh: Zauwa­ży­łem ją od razu, gdy się tu zja­wi­łeś. Co przed­sta­wia?

Levi: To Gau­nab. Uoso­bie­nie śmierci. Ucie­le­śnie­nie zła. Pocho­dzi z mito­lo­gii Afryki Połu­dniowo-Zachod­niej.

Umilkł na chwilę i spoj­rzał na swoje unie­sione ramię.

Levi: Cie­nio­wa­nie wyszło mu per­fekt.

DETEK­TYW: _Cie­kawe, dla­czego te jego tatu­aże są takie ponure._

ANA­LI­TYK: _Tatu­aże nie zawsze muszą mieć głę­bo­kie zna­cze­nie._

SZY­DERCA: _A pamię­tasz napis „carpe diem” wyta­tu­owany na ciele tej dziew­czyny ze stu­diów?_

Josh: Coś się za nim kryje?

Levi opu­ścił rękę i utkwił wzrok w lampce biur­ko­wej. Na­dal stał tyłem. Mil­cza­łem i choć może to dziwne, pra­wie sły­sza­łem wiru­jące try­biki w jego gło­wie. Wyda­wało się, że zabi­łem mu nie­złego ćwieka.

Levi: Ja… to zna­czy ten… Spodo­bał mi się ten sym­bol…

Nagle, zupeł­nie nie wia­domo skąd, usły­sza­łem cichu­sień­kie stu­ka­nie w biurko, ale Levi trzy­mał ręce przy sobie. Widzia­łem jedy­nie jego plecy, które wyko­ny­wały deli­katne, kon­wul­syjne ruchy. Wtedy to do mnie dotarło. Za stu­ka­nie nie były odpo­wie­dzialne palce, lecz spa­da­jące łzy. Levi pła­kał. Ten wielki, straszny męż­czy­zna, który wyło­nił się z windy, teraz cicho szlo­chał.

WSPÓŁ­CZU­CIE: _Sporo się w nim dzieje. Żal mi go._

ZBA­WI­CIEL: _Dowiem się, co go drę­czy, i go od tego wyba­wię._

Levi nawet nie pró­bo­wał ocie­rać łez; pozwa­lał im spły­wać po twa­rzy, a ja nie inter­we­nio­wa­łem. Wyda­wał się potrze­bo­wać tej prze­strzeni, a ja nie zamie­rza­łem w nią inge­ro­wać.WIECZORNA PREZENTACJA W SZKOLE ŚREDNIEJ

Kiedy zosta­jesz psy­cho­te­ra­peutą piszą­cym książki, nie­któ­rzy mogą postrze­gać cię jako kogoś, kto „odniósł suk­ces”, a inni jako tanią lub – bądźmy szcze­rzy – dar­mową alter­na­tywę dla bule­nia pie­nię­dzy za mówcę moty­wa­cyj­nego w jego daw­nej szkole śred­niej. Gdy sta­ną­łem na mów­nicy w auli, spoj­rzało na mnie morze nie­zwy­kle znu­dzo­nych oczu. Mój dawny dyrek­tor wciąż pia­sto­wał swoją funk­cję, nie­po­mier­nie zdu­miony moimi osią­gnię­ciami i odpo­wie­dzial­no­ścią, zwłasz­cza w świe­tle tego, że kie­dyś zawie­sił mnie w pra­wach ucznia za sprze­daż papie­ro­sów przez okno w kla­sie. Był też spe­cy­ficz­nie dumny z tego, że znów mnie widzi – jako czło­wieka, który dobrze radzi sobie w życiu. Zupeł­nie jakby moje poja­wie­nie się tam ponow­nie roz­pa­liło w nim dawno wyga­sły opty­mizm co do spra­wia­ją­cych kło­poty chło­pa­ków, któ­rzy jed­nak jakoś wycho­dzą na pro­stą – jakby rze­czy­wi­ście miał na nich jakiś wpływ. A jeśli mam być szczery, miał.

Celne zda­nie wybrane na począ­tek wykładu zostało zakłó­cone przez gwał­towny kaszel rodzica sie­dzą­cego mniej wię­cej w czwar­tym rzę­dzie, co tylko pod­sy­ciło nie­po­kój, który i tak już odczu­wa­łem na widok pustych twa­rzy przede mną. Tydzień wcze­śniej dosta­łem sowitą wypłatę za wystą­pie­nie na impre­zie fir­mo­wej, któ­rej wielu uczest­ni­ków znało i czy­tało moje porad­niki. Po tam­tej pre­lek­cji zasy­pano mnie entu­zja­stycz­nymi pyta­niami i kom­ple­men­tami, po czym zafun­do­wano mi posi­łek pod­lany dużą liczbą kok­tajli. Chciał­bym móc powie­dzieć, że odma­wia­łem.

Wygła­sza­nie wykładu w moim daw­nym liceum, gdzie pra­wie nikogo nie inte­re­so­wało, kim jestem i co mogę powie­dzieć, zakra­wało na tym tle na iro­nię.

Zająk­ną­łem się, nie­zdar­nie popra­wi­łem mikro­fon, po czym zebra­łem się w sobie. „Dobry wie­czór wszyst­kim, nazy­wam się Joshua Flet­cher i kie­dyś się tutaj uczy­łem. Dora­sta­łem dosłow­nie za rogiem, na osie­dlu Abbey Lane. Bar­dzo się cie­szę, że mogę gościć na dzi­siej­szej pre­zen­ta­cji”.

Głowy pod­nio­sły się z zacie­ka­wie­niem. Kaszel ustał. Wzmianka o osie­dlu Abbey Lane ni­gdy nie zawo­dzi. Moja stara szkoła śred­nia znaj­duje się pośrodku dwóch wiel­kich osie­dli komu­nal­nych – jed­nym z nich jest Abbey Lane. Zyska­łem ich zain­te­re­so­wa­nie. Byłem jed­nym z nich. Kimś wię­cej niż kole­siem w gar­ni­tu­rze z Pri­marka, który to gar­ni­tur widział wię­cej pogrze­bów niż rado­snych zda­rzeń. Byłem gotowy prze­ka­zać nie­wy­godne, acz inspi­ru­jące prawdy godne każ­dego konta pre­mium na Lin­ke­dIn. Niech zatem zaczną się igrzy­ska.

Wysma­ży­łem gadkę o tym, jak to zaczy­na­łem od zera i udało mi się do cze­goś dojść. Stan­dar­dowe tek­sty. Wice­dy­rek­tor już wcze­śniej kazał mi obie­cać, że nie będę wspo­mi­nać o moim zacho­wa­niu w szkole, co było zro­zu­miałe, bo oczy­wi­ście nie chciał dopu­ścić do powsta­nia sko­ja­rzeń, że łama­nie szkol­nych zasad pro­wa­dzi do dostat­niego i speł­nio­nego życia. Tak­tycz­nie pomi­ną­łem więc histo­rie o kra­dzieży i pod­ro­bie­niu szkol­nego klu­cza, „poży­cza­niu” sprzętu nauko­wego, piciu piwa w zagaj­niku, pobie­ra­niu nagich zdjęć, bój­kach i ścią­ga­niu na egza­mi­nach. Cała prawda była tu po pro­stu nie­po­trzebna. Zamiast tego opo­wie­dzia­łem o tym, jak twarde realia życia w szkole ogól­no­kształ­cą­cej nauczyły mnie współ­czu­cia, wiary w sie­bie, kodeksu moral­nego i zdro­wego roz­sądku, co aku­rat wyszło zna­ko­mi­cie. Nie­stety Ofsted¹ nie pro­wa­dziła wów­czas badań pozwa­la­ją­cych oce­niać tego rodzaju aspekty edu­ka­cji, dla­tego moje liceum czę­sto było publicz­nie kry­ty­ko­wane i nie­do­ce­niane. Ja jed­nak nie zapo­mnia­łem jego zasług. Nie­które sprawy wykra­czają poza pro­gram naucza­nia i kryją się w ser­cach tro­skli­wych ludzi, któ­rzy pro­wa­dzą szkołę.

Dziwne poczu­cie obo­wiązku ścią­gnęło mnie z powro­tem do rodzin­nego mia­sta. Poczu­łem, że powi­nie­nem dokoń­czyć histo­rię mło­dego czło­wieka z pro­ble­mami, który wyrósł na tra­gicz­nego może, lecz szla­chet­nego tera­peutę, umie­ją­cego dotrzeć do dzieci sło­wami.

Na koniec mojego szkol­nego wystą­pie­nia na scenę wszedł roz­en­tu­zja­zmo­wany nasto­letni chło­pak. Wrę­czył mi pierw­szą stronę ulotki z opi­sem wyda­rze­nia, na któ­rej wid­niał napis: „Gość spe­cjalny: Joshua Flet­cher, psy­cho­te­ra­peuta i pisarz”, ale z wła­snymi prze­rób­kami. Chło­piec spryt­nie wyde­du­ko­wał, że po doda­niu dwóch naj­zwy­klej­szych uko­śni­ków mię­dzy lite­rami słowo _psy­cho­the­ra­pist_ da się roz­dzie­lić na frazę _psy­cho/the/rapist_, co można obra­zowo prze­tłu­ma­czyć jako „psy­cho­gwał­ci­ciel”. Dumny ze swo­jego dzieła, chciał mi je tylko poka­zać. Nie miało to nic wspól­nego z moją prze­mową. Ani z inspi­ru­ją­cymi sło­wami. Zagrał uczci­wie. W tej prze­lot­nej chwili poczu­łem, że dobrze jest cza­sami wró­cić do domu.

------------------------------------------------------------------------ATAKI PANIKI

Do ataku paniki docho­dzi w sytu­acji, gdy nagle mamy prze­możne prze­czu­cie, że wyda­rzy się coś strasz­nego. Zaczyna się od gwał­tow­nego wzro­stu stę­że­nia adre­na­liny i hor­monu stresu, kor­ty­zolu, który wytwa­rza poczu­cie sil­nego wewnętrz­nego wzbu­rze­nia, natych­miast przy­ku­wa­ją­cego naszą uwagę. Ogar­nia nas prze­świad­cze­nie, że zbliża się jakaś kata­strofa, a następ­nie zalewa nas fala upo­rczy­wych myśli w rodzaju „A co, jeśli…?”, takich jak: „A jeśli umie­ram?”; „A jeśli upadnę?”; „A jeśli zwa­riuję?”; „A jeśli to uczu­cie ni­gdy się nie skoń­czy?”, by wymie­nić tylko kilka. Zwy­kle towa­rzy­szy temu silna potrzeba ucieczki, bez względu na to, gdzie się znaj­du­jemy.

Dodat­kiem do tego rado­snego kok­tajlu może być wiele dziw­nych obja­wów fizycz­nych, takich jak koła­ta­nie serca, dere­ali­za­cja (poczu­cie ode­rwa­nia od sie­bie i od rze­czy­wi­sto­ści), ucisk w klatce pier­sio­wej, poce­nie się, trud­no­ści z nabra­niem powie­trza, pro­blemy gastryczne, nad­wraż­li­wość na świa­tło, zawroty głowy i mro­wie­nie w koń­czy­nach. Symp­to­mów jest zresztą znacz­nie wię­cej, te jed­nak wystę­pują naj­czę­ściej.

Ataki paniki mogą budzić prze­ra­że­nie, zwłasz­cza u osób nie­świa­do­mych tego, co się z nimi dzieje. Ludzie, któ­rzy zno­szą ataki paniki, są nie­zwy­kle odporni; nie doświad­czają ich z wła­snego wyboru. Panika nie jest też oznaką sła­bo­ści, a każdy, kto twier­dzi ina­czej, jest moim zda­niem osobą nie­do­uczoną, która powinna dokształ­cić się w tym obsza­rze podob­nie jak ludzie dotknięci tym pro­ble­mem.HARRY

Por­tal, czer­wiec 2008 roku

Josh: To był naj­gor­szy mecz mojego życia.

Mój młod­szy brat tylko prze­wró­cił oczami.

Harry: Zda­rzało ci się grać gorzej.

Josh: Daję głowę, że ta gra jest usta­wiona. A może to kwe­stia naszego łącza inter­ne­to­wego.

Harry: Nie… po pro­stu jesteś do bani w _Halo_.

Zer­k­ną­łem przez ramię i nadzia­łem się na jego bez­czelny uśmiech. Nie pozo­stało mi nic innego, jak też się roze­śmiać. Odło­ży­łem kon­tro­ler na biurko w poczu­ciu porażki.

Harry: Chcesz zagrać w coś innego? W ubie­głym tygo­dniu mama kupiła mi _Por­tal 2_.

Josh: _Por­tal 2_? Ni­gdy o tym nie sły­sza­łem i nie gra­łem w pierw­szą część. Poza tym mam już tro­chę dość gra­nia.

Harry: Daj spo­kój! Spodoba ci się. To kana­powa gra koope­ra­cyjna.

Josh: Fak­tycz­nie lubię takie. A jest w niej jakaś nie­uza­sad­niona prze­moc, która nie spodo­ba­łaby się mamie?

Harry: Tam się w ogóle nie wal­czy. To gra logiczna.

Josh: To ja odpa­dam.

Harry zro­bił roz­cza­ro­waną minę. A ja nie lubi­łem, gdy się smu­cił.

Josh: No dobra… daj mi kon­tro­ler.

Harry: Myślę, że naprawdę ci się spodoba. Roz­wią­zy­wa­nie zaga­dek i prze­cho­dze­nie pozio­mów wymaga współ­pracy.

Ekran się roz­ja­śnił. Pod­je­cha­li­śmy na krze­słach bli­żej i usta­wi­li­śmy się obok sie­bie, w naszych typo­wych miej­scach do gra­nia. Ale zanim zaczę­li­śmy, do pokoju wpa­dła mama.

Mama: Dla­czego mnie nie dziwi, że w kuchni wciąż leżą brudne naczy­nia? Czyja była dzi­siaj kolej na zmy­wa­nie?

Harry i ja jed­no­cze­śnie wska­za­li­śmy się nawza­jem.

Harry: Ale ja wysze­dłem z psem!

Mama prze­nio­sła wzrok na mnie, cze­ka­jąc na wymówkę.

Josh: A ja… ja… Cho­lera…

Mama: Joshua!

Harry: A możemy naj­pierw tro­chę pograć w _Por­tal_? Pro­ooszę, mamo. Zaraz będę musiał zbie­rać się do taty.

Josh: Tak, mamo, to _Por­tal 2_! Od lat cze­ka­li­śmy na drugą część!

Mama posłała mi pio­ru­nu­jące spoj­rze­nie. Harry zdu­sił śmiech.

Mama: Gdy tylko ojciec go odbie­rze… naczy­nia!

Josh: Jasne, prze­pra­szam.

Mama zeszła po scho­dach, a Harry uru­cho­mił grę.

Josh: Dobra. To jak się w to gra?

Harry: Każdy z nas ma spe­cjalną broń, która może two­rzyć dwa różne por­tale. Wej­ściowy i wyj­ściowy.

Harry naci­snął przy­cisk i na ekra­nie poja­wił się żółty owal.

Harry: Żółty por­tal to ten wej­ściowy…

Wystrze­lił z broni po raz drugi. Następny owal był nie­bie­ski.

Harry: A to jest por­tal wyj­ściowy. Jeśli wsko­czysz do żół­tego, poja­wisz się tam, gdzie znaj­duje się nie­bie­ski.

Postać Harry’ego prze­sko­czyła przez żółty por­tal i tele­por­to­wała się na drugą stronę ekranu. Pod­sze­dłem swoją posta­cią do żół­tego por­talu.

Josh: Łał. Widzę cię przez por­tal. Ale fajne!

Harry prze­su­nął postać, tak że sta­nęła naprze­ciwko por­talu wyj­ścio­wego. Nasi boha­te­ro­wie stali i patrzyli na sie­bie na wprost. Wyglą­da­li­śmy jak dwa ani­mo­wane por­trety.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: