In vitro. Rozmowy intymne - ebook
In vitro. Rozmowy intymne - ebook
Czym dokładnie jest in vitro? Jak wygląda procedura? Co się dzieje z mrożonymi zarodkami? Co przeżywają pary, które przez lata nieskutecznie starają się o dziecko? A co rodzice, którzy skorzystali z tej metody leczenia niepłodności?
Trzynaście rozmów i jeden temat – in vitro. Małgorzata Rozenek-Majdan inicjuje dyskusje i stawia trudne pytania lekarzom, embriologom, seksuologom. O swoich przeżyciach otwarcie opowiedzą pary, które przeszły trudną drogę do szczęśliwego macierzyństwa. W książce znajdą też państwo wywiad z pierwszą Polką, która urodziła dzięki tej metodzie, a także z kobietą, która, korzystając z procedury in vitro, padła ofiarą pomyłki. Nie zabraknie głosu duchownego, tak ważnego w dyskusji o in vitro.
Nawet 1,5 miliona par w Polsce walczy z niepłodnością. Szacuje się, że na świecie urodziło się ponad 8 milionów dzieci z in vitro. Mimo, że in vitro jest jedyną skuteczną metodą leczenia niepłodności, stosowaną i przebadaną na całym świecie, w Polsce ten temat wciąż budzi niezdrowe emocje, radykalnie dzieląc Polaków. Kościół i politycy wykorzystują in vitro jako temat zastępczy. A przecież in vitro to nie procedury, ale ludzie, którzy mają twarz, serce i marzenia. To tysiące dzieci, których nigdy by nie było na świecie, gdyby nie pomoc lekarzy.
Małgorzata Rozenek-Majdan pisze w książce: „Jestem szczęśliwą mamą dwóch wspaniałych synów Nie byłoby ich ze mną, gdyby nie pomoc lekarzy. Gdyby nie in vitro. Dyskusja wokół tego tematu wciąż rodzi niezdrowe emocje, powielane są krzywdzące stereotypy. Kilkakrotnie przeszłam procedury in vitro i tak jak tysiące kobiet mających problem z zajściem w ciążę, znam radość sukcesu i smutek porażki. Nie mogę dłużej milczeć. Czuję, że mam obowiązek zabrać głos. Pragnę, by atmosfera wokół in vitro się zmieniła, aby moje dzieci – wszystkie dzieci – mogły dorastać w atmosferze tolerancji i szacunku. Za drzwiami laboratorium kliniki leczenia niepłodności kryje się magia. Magia rodzicielstwa.”
Małgorzata Rozenek-Majdan - absolwentka Wydziału Prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2012 roku na stałe związana w telewizją TVN. Autorka kilku bestsellerowych poradników. Od lat współpracuje z Centrum Zdrowia Dziecka i Szlachetną Paczką. W 2019 roku nagrodzona statuetką Gwiazda Dobroczynności. Od wielu lat zabiera głos w społecznej debacie o in vitro.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-655-5 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Doskonale pamiętam dzień, kiedy dowiedziałam się, że będę mamą. To był najszczęśliwszy moment w moim życiu. Zrozumiałam wtedy, że zyska ono głęboki sens. Dotychczas mogłam wszystko zmienić – kolor włosów, miejsce zamieszkania, poglądy, a nawet wyznanie – ale tego, że będę mamą, nie zmienię już nigdy. Mam dwóch wspaniałych synów, a przecież nie byłoby moich dzieci, nie byłoby naszej rodziny, gdyby nie metoda leczenia niepłodności in vitro.
***
Pochodzę z domu, w którym relacje rodzinne były bardzo bliskie. Mam starszego brata, mieliśmy wspaniałe dzieciństwo. Zawsze pragnęłam mieć dzieci. Chciałam im stworzyć taki dom, jaki mi stworzyli rodzice – otwarty, pełen miłości, tolerancji i zrozumienia.
Nie zaczęłam od robienia kariery. Najpierw założyłam rodzinę. Po maturze w szkole baletowej wyjechałam z kraju. Gdy wróciłam, skończyłam studia prawnicze, potem otworzyłam przewód doktorski. Pierwszego syna urodziłam w wieku dwudziestu ośmiu lat. Gdy miałam poczucie, że spełniłam się jako matka i żona, gdy dzieci nie potrzebowały już mojej całkowitej uwagi, zajęłam się sobą i budowaniem życia zawodowego.
To brzmi jak historia sielankowego życia, prawda?
Niestety nie zawsze było kolorowo. Założenie rodziny wiele nas kosztowało – dosłownie i w przenośni. Gdy lekarz pozbawił mnie złudzeń i wydał wyrok: albo in vitro, albo nici z macierzyństwa, przeżyłam szok. To dziwne uczucie, gdy stajesz pod ścianą. Zaczęłam rozpamiętywać: przecież miało być romantycznie, jak w reklamie – zachód słońca, wakacje, chwila zapomnienia, a potem dajesz mężowi w pudełeczku buciki z kokardką i razem płaczecie ze wzruszenia. Kurtyna marzeń opadła. Szybko się okazało, że wcale nie będzie romantycznie; czekały nas dziesiątki wizyt w klinice, leki hormonalne, czyli bolesne zastrzyki w brzuch, i zapłodnienie w laboratorium.
Od początku miałam dziwne przeczucie. Niektórzy lekarze uważają, że kobiety po szkole baletowej i te, które w młodości wyczynowo uprawiały sport, są bardziej predestynowane do problemów z płodnością. Podejrzewa się, że nadmierny wysiłek powoduje urazy mechaniczne. Wśród moich koleżanek wiele mierzyło się z kłopotami z zajściem w ciążę. Ja miałam to szczęście, że byłam młoda, gdy tuż po ślubie zaczęliśmy się starać o potomka. Kiedy przez kilka miesięcy nie było efektu, zaświeciła mi się czerwona lampka.
Najpierw poszłam do państwowej kliniki rozrodu, gdzie spotkałam się ze skostniałym i zacofanym systemem. „Jeszcze przyjdzie czas, aby się martwić. Proszę poczekać” – lekarze ignorowali nasze obawy, ale my nie chcieliśmy czekać. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że przed nami długotrwałe i wyczerpujące leczenie, chciałam tylko wiedzieć, na czym stoję. Nie lubię tkwić w zawieszeniu, w sytuacji, na którą nie mam wpływu. Do życia podchodzę zadaniowo.
Trafiłam do warszawskiej kliniki nOvum, oddałam się w ręce specjalistów od leczenia niepłodności. Po roku prób i dokładnych badań okazało się, że nie mamy z mężem żadnej możliwości naturalnego zajścia w ciążę. Pozostało nam jedynie in vitro. Nad procedurą nie zastanawiałam się zbyt długo. Nie bałam się ryzyka, bo nie jestem osobą, która wychodzi na ulicę i boi się, że ją potrąci samochód. Ze światowych badań psychologicznych wynika, że tylko cztery procent obaw ma potwierdzenie w rzeczywistości, więc po co się martwić na zapas? Lepiej pomyśleć, że dzięki in vitro szanse na ciążę w młodym wieku sięgają aż pięćdziesięciu procent. Jak człowiek skupi się na pozytywnych statystykach, wtedy mu łatwiej.
Mimo optymistycznego nastawienia leczenie okazało się wyczerpujące i długotrwałe. Pożerało czas, energię i pieniądze. Z perspektywy czasu mogę sobie pozwolić na żart; śmieję się, że z in vitro jest trochę tak jak z przygotowaniem sportowców do mistrzostw świata w piłce nożnej: żeby oddać jeden celny strzał na bramkę, trzeba trenować przez cały rok. Do in vitro także przygotowujesz się każdego dnia, musisz być w najlepszej, życiowej formie. Należy zrobić wszystkie szczegółowe i kosztowne badania, wyleczyć infekcje, o których na ogół nie ma się pojęcia, warto też przeprowadzić badanie stomatologiczne. Do tego wyprostować gospodarkę hormonalną – ustawienie właściwego poziomu prolaktyny zajmuje nawet pół roku. Każdą próbę zapłodnienia pozaustrojowego przypłaciłam dodatkowymi kilogramami, a to przecież nie poprawia humoru.
W końcu się udało. Mam dwóch wspaniałych synów.
Wiele kobiet zadaje mi pytanie: czy nie czułam się winna, mniej kobieca, mniej wartościowa? Nie, nie miałam poczucia winy, moje poczucie kobiecości szczęśliwie nie ucierpiało, przecież nie miałam wpływu na problemy ze zdrowiem, tak jak nikt nie ma wpływu na to, że zachorował na grypę. Zawsze żyłam higienicznie, zdrowo, uprawiałam sport, dbałam o właściwe żywienie, nie miałam nałogów. Szkoła baletowa kształtuje charakter, ale też wymaga wyrzeczeń – pokusy młodego życia mnie ominęły, nie miałam sobie nic do zarzucenia. Niestety wiem, że wiele kobiet obarcza się winą. Niesłusznie.
Miałam wielkie szczęście, ponieważ mój były mąż, z którym mam synów, i obecny, z którym staramy się o dziecko, zawsze mnie wspierali i stali za mną murem. Nigdy nie spotkałam się z żadną negatywną reakcją z ich strony, a przecież problem leży we mnie, nie w nich. Nigdy nie usłyszałam nic, co mogłoby mnie zranić. Byliśmy i jesteśmy w tym razem. Wiem jednak, że nie wszystkie kobiety mają to szczęście, że żyją w związku z partnerem, który je wspiera i ich nie ocenia. Nie zawsze osoby sobie najbliższe wytrzymują presję i nerwy. Dziwiłam się, siedząc całymi godzinami na korytarzu kliniki, że partnerzy nierzadko częstują się złośliwościami i przytykami. Potrafię to zrozumieć, bo w trudnym czasie momentami emocje biorą górę, ale przecież to takie przykre, gdy nie ma się wsparcia w drugiej połówce.
Nie do końca prawdziwy jest mit, że to mężczyźni za bezpłodność winią kobiety; że odrzucają partnerki, nie mają cierpliwości. Gdy siedziałam pod pokojem zabiegowym, nigdy nie usłyszałam od żadnego mężczyzny, że jego żona ma problem, za to już w pierwszych zdaniach rozmowy z przypadkowo spotkanymi kobietami dowiadywałam się, że „Mietek nie domaga” albo „Mój to miał takie marne plemniki…”. Nie wiem, dlaczego jesteśmy – albo bywamy – nielojalne. Może tak bardzo nam zależy, by zrzucić z siebie wewnętrzne poczucie winy? Albo zbyt długo bezpłodność była uznawana za żeński problem i teraz kobiety mają potrzebę, by odczarować ten mit? Rozumiem, że bywają rozżalone, bo hormony szaleją i dosłownie doprowadzają do łez – sama nieraz płakałam z niemocy – ale moim zdaniem nie jest sprawiedliwe, że w procedurze leczenia niepłodności wszyscy skupiają się na kobiecie, za to często zapomina się o mężczyźnie, który ma przecież prawo do własnych uczuć i słabości. Ta sytuacja przypomina przygotowania do ślubu: panna młoda jest wtedy najważniejsza, nad facetem nikt się nie rozczula; ważne, żeby był punktualny i miał czysty garnitur. Tymczasem mężczyźni też mierzą się z problemem, mają prawo do lęków, a nawet do buntu. Jeśli facet nie czuje wsparcia, to jak ma się cieszyć na myśl o tym, że z tego chaosu zrodzi się jego dziecko?
Nie chcę być niesprawiedliwa, poznałam wiele wspaniałych, wspierających kobiet, wiele dzielnych par, które służyły mi za wzór i dodawały otuchy. Z koleżankami zapoznanymi przy okazji leczenia niepłodności jest tak samo jak z kumplami z wojska – zostają na całe życie. Z nikim innym przy kawie nie porozmawiasz o drożności jajowodów, rezerwie jajnikowej ani transferach zarodków. Wsparcie kobiet dodaje sił, wspólne przeżycie spaja na lata, z dziewczynami rozumiemy się bez słów.
W trudnych chwilach mogłam także liczyć na wsparcie rodziny. Z mamą zawsze byłam blisko, dlatego w naturalny sposób przechodziła i przechodzi z nami przez życiowe perypetie. W moim domu był czas na szczere i intymne rozmowy. Tata zawodowo ocierał się o polityczne środowisko prawicowo-konserwatywne, a mimo to głośno i otwarcie mówił, że jest zwolennikiem in vitro, bo dzięki tej metodzie ma dwóch wnuków, których bardzo kocha. Jest dla nich cudownym dziadkiem, a ja mogę liczyć na jego wsparcie.
Moi synowie nigdy nie spotkali się z ostracyzmem, nie byli obiektem kpin ani wykluczenia. Doskonale wiedzą o tym, że zostali poczęci dzięki metodzie in vitro, i dziś traktują to jako swego rodzaju ciekawostkę. To nigdy nie był temat tabu. Pewnego dnia, gdy chłopcy mieli zaledwie po kilka lat, przejeżdżaliśmy obok kliniki i bez zastanowienia pokazałam palcem przez okno: „Zobaczcie, to jest miejsce, gdzie lekarze pomogli mi, byście byli na świecie”. Oczywiście padły pytania: „Ale o co chodzi?”. W kolejnych latach tłumaczyłam im to coraz bardziej szczegółowo. Bardzo bym chciała, aby w szkołach, zwłaszcza państwowych, nikt nie zamiatał takich tematów pod dywan. Marzy mi się, aby system większą wagę przykładał do uczenia tolerancji i szacunku dla wszelkich inności. Przecież dzieci same nie oceniają, akceptują świat, jakim jest. To my, dorośli, zarażamy je lękiem i odrzuceniem tego, co nieznane.
Mimo że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, pośrodku Europy, in vitro wciąż wzbudza niezdrowe emocje. Jako matce dzieci poczętych tą metodą jest mi po prostu przykro, gdy muszę słuchać głosów pozbawionych argumentów merytorycznych, za to nasyconych złymi emocjami. Przykro mi, że moje próby zajścia w ciążę i problemy ze zdrowiem wciąż są pożywką dla nienawistnych komentarzy internetowych hejterów. Zawsze głośno i otwarcie mówiłam, że w zajściu w ciążę pomogli nam lekarze i jestem im za to bardzo wdzięczna. Nigdy nie czułam wstydu z powodu swojej choroby, dlatego ten hejt mnie nie dotyka, nie rani. Nikt mi nie zrobi przykrości, gdy napisze anonimowo: „Twoje dzieci są z probówki”. Zostanie tylko niesmak.
Bywam za to naprawdę wściekła, kiedy osoby publiczne, tytułowane, elokwentne, uznawane za autorytety bezkarnie powtarzają bzdury o in vitro, raniąc ludzi, choć o ich problemach nie mają pojęcia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że duchowni czy politycy wywołują sztuczne zamieszanie i kreują konflikt wokół in vitro, aby ugrać coś w rozgrywce politycznej albo tematem zastępczym przykryć własne przewinienia.
Z drugiej strony im częściej słyszę niesprawiedliwe i krzywdzące słowa wycelowane w niepłodne pary, tym większa rodzi się we mnie odwaga, aby przeciwstawić się okrutnym pomówieniom, wystąpić w obronie własnej godności i dobrego imienia moich dzieci. Nigdy nie ukrywałam prawdy o swoim życiu i zachęcam wszystkich, którzy mają podobne doświadczenia, aby głośno mówili o tym, co nas spotkało, a jak trzeba, wręcz krzyczeli! Pora w końcu zdjąć z in vitro ciążące na nim odium. Nasze dzieciaki niczym się nie różnią od innych. O co tyle hałasu? Przecież w europejskich krajach już od dawna ta metoda nie wzbudza sensacji, przeciwnie, rządy kibicują rodzicom i pomagają im finansowo, aby zyskać nowych obywateli, tymczasem w naszej ojczyźnie ustawa o in vitro wciąż jest szarpana, zmieniana, rząd straszy, że zaostrzy przepisy, a obywatelom w potrzebie uniemożliwi bądź utrudni możliwość spełnienia najważniejszego marzenia w życiu – zostania rodzicami.
***
Minęło wiele lat, a ja dziś znowu staram się z mężem o dziecko. Tym razem dopadło mnie poczucie upływu czasu. Wiem, że już nie mam trzydziestu lat i każdy miesiąc jest na wagę złota. Jesteśmy przygotowani na różne możliwości; jak nam się uda, to wspaniale, jak się nie uda, to nadal będzie wspaniale. Mamy fantastyczne i szczęśliwe życie. Pozytywne nastawienie psychiczne jest wprawdzie bardzo ważne – badania mówią, że trzeba być przekonanym o sukcesie, bo wtedy inaczej działa gospodarka hormonalna – ale prawda jest taka, że czas nie jest sojusznikiem kobiety, i nie chodzi tylko o zmarszczki.
Wiem, że wiele kobiet w moim wieku zastanawia się, po co im kolejne dziecko, czy to odpowiedzialna decyzja. Ja to rozumiem. Bardzo szybko zapomina się o trudach wczesnego macierzyństwa, braku snu, nocnym płaczu i śmierdzących pieluchach. Mam dwóch synów, którzy codziennie dostarczają mi fantastycznych emocji, śmiechu, wzruszeń, powodów do dumy. Chciałabym mieć kolejny powód do bycia dumną mamą, zwłaszcza że synowie są chętni i gotowi na młodszego braciszka lub siostrzyczkę.
***
Choć procedury starania się o dziecko metodą in vitro znam od podszewki, bo doświadczyłam ich na własnej skórze, przeżyłam zarówno sukcesy, jak i niepowodzenia, to tym razem psychicznie odbieram je inaczej. Być może z wiekiem stałam się bardziej świadoma, patrzę na świat z szerszej perspektywy. A może stałam się bardziej odważna?
Książka In vitro. Rozmowy intymne, którą trzymają Państwo w ręku, powstała z wewnętrznej potrzeby podjęcia tematu leczenia niepłodności i odczarowania mitów i kłamliwych stereotypów, których pełno zarówno w debacie politycznej, jak i w dyskursie Kościoła, który dla tak wielu z nas jest ważny i potrzebny. Od dawna rósł we mnie bunt przeciw dyskryminacji i krzywdzącej ocenie ludzi, których największym marzeniem jest rodzicielstwo. Odbyłam dziesiątki, może nawet setki intymnych rozmów z osobami, które zmierzyły się z problemem niepłodności. Życie pisze zaskakujące scenariusze. Słyszałam historie wzruszające i szczęśliwe, ale też bardzo smutne, bez happy endu. Każdy przeżywa to na swój sposób, każdy znajduje w sobie inną motywację, a potem radzi sobie z sukcesem lub – co znacznie trudniejsze – z porażką. Bez względu na to, jak toczą się ludzkie losy, wszystkie pary podejmujące decyzję o przystąpieniu do zapłodnienia in vitro łączy jedno – muszą się zmierzyć z nieznanymi im dotąd emocjami: lękiem, niepewnością, zagubieniem, poczuciem pustki i zwątpieniem. Gdy przystępowałam do pierwszych prób in vitro, brakowało rzetelnych materiałów naukowych, prasowych i psychologicznych; wiedziałam tyle, ile powiedzieli mi lekarze. Dziś jest inaczej, ale powszechna wiedza o tym, czym naprawdę jest in vitro, wciąż jest uboga i niemerytoryczna.
Wiem, że jedną książką świata się nie zmieni, ale czuję potrzebę, wręcz obowiązek, by oddać głos tym, którzy o niepłodności wiedzą najwięcej. Znajdziecie w niej Państwo nie tylko intymne rozmowy z osobami, których problem niepłodności dotknął osobiście. Moją idée fixe było obalenie tabu, dlatego do dyskusji zaprosiłam specjalistów: lekarza ginekologa, embriologa, seksuologa, człowieka Kościoła. Mam przekonanie, że ich wiedza i doświadczenie dostarczą odpowiedzi na nurtujące, czasem trudne pytania.
Chciałabym z całego serca podziękować wszystkim osobom, które pomogły mi spełnić marzenie i stworzyć tę intymną książkę. Bez nich nie byłoby tej publikacji. Dziękuję wydawcy, że wykazał żywe zainteresowanie i mimo oczywistego ryzyka odważył się podjąć temat. Dziękuję koordynatorce projektu i redaktorom, którzy bazując na kunszcie dziennikarskim, zadbali o to, by rozmowy nabrały spójnego i ciekawego kształtu. Dziękuję również autorowi okładki, ponieważ estetyka jest dla mnie ważna. A przede wszystkim dziękuję wszystkim bohaterom, którzy podzielili się z nami swoją wiedzą, doświadczeniem i często niełatwą historią. Przez cały czas trwania wspólnych prac nad książką nie opuszczało mnie wrażenie, że wszystkim nam zależy na jednym: aby w końcu odczarować temat in vitro.
Osobiście życzę sobie, aby atmosfera wokół in vitro się zmieniła. Marzy mi się, aby moje dzieci – wszystkie dzieci – dorastały w atmosferze tolerancji i szacunku dla inności. Mam nadzieję, że moja intymna historia i intymne rozmowy z bohaterami książki, pomogą zrozumieć, że za medycznymi zabiegami w in vitro kryje się prawdziwa magia. Magia rodzicielstwa.
Małgorzata Rozenek-Majdan