Integralność. To, czego potrzebujesz, żeby wyjść z "ciemnej dziczy" i robić rzeczy po swojemu, nawet kiedy inni patrzą - ebook
Integralność. To, czego potrzebujesz, żeby wyjść z "ciemnej dziczy" i robić rzeczy po swojemu, nawet kiedy inni patrzą - ebook
Mapa pokazująca drogę ku prawdzie i autentyczności.
– Oprah Winfrey
Oto książka o zbawczej mocy odkrywania i mówienia prawdy o sobie, a potem życia nią... Aż wibruje magią, inteligencją i miłością. Ta urocza książka nie tylko odmieni twoje życie, ale może nawet je ocali.
—Elizabeth Gilbert, autorka Jedz, módl się, kochaj
Geniusz Marthy Beck polega na tym, że jej słowa niosą ze sobą jednocześnie pocieszenie i wyzwanie. Jest nauczycielką, matką i po prostu mądrą kobietą. Trzyma nas za rękę i prowadzi z powrotem do domu – do samych siebie.
— Glennon Doyle, autorka Nieposkromionej
Kiedy jesteś w ciemnej dziczy swojego życia:
• czujesz zagubienie w codzienności,
• tworzenie głębokich relacji sprawia ci trudność,
• twoje ciało jest osłabione,
• wiele drobnych spraw cię przerasta,
• masz wrażenie, że każdego dnia dźwigasz ciężar.
Jeśli masz poczucie, że twoje życie wygląda zupełnie inaczej, niż byś chciał, sięgnij po tę niezwykłą książkę, polecaną przez Oprah Winfrey. Martha Beck przedstawia w niej czterostopniowy proces, dzięki któremu odnajdziesz integralność wewnętrzną, a wraz z nią zdolność do pełnego uczestnictwa w życiu na własnych zasadach. Nauczysz się rozpoznawać, czego tak naprawdę ci brakuje, i zaczniesz sięgać po to z odwagą i pewnością, zamiast spełniać oczekiwania innych i traktować je jako własne. Zyskaj spójność wewnętrzną i poczuj radość z podążania własną ścieżką.
„Integralność wewnętrzna to lek na cierpienie psychiczne. Kropka”.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67604-19-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Nawet jeśli nie latasz zbyt często, pewnie ci się to przydarzyło. W samolocie jest pełno ludzi. Wszyscy pochowali laptopy. Personel pokładowy wykonał swój obowiązkowy taniec, pokazując pasy bezpieczeństwa, światła na podłodze i maski tlenowe, które „mogą się nie napompować”. Potem, kiedy myślisz, że zaraz wytoczycie się na pas startowy, wszystko staje. W kabinie rozbrzmiewa zakłopotany głos kapitana: „Przykro mi, mamy mały problem – to pewnie tylko drobna usterka, ale musimy wezwać mechaników. Będzie trzeba chwilę poczekać”.
Wśród pasażerów rozlega się pomruk niezadowolenia. Złościsz się. Jak długo będziesz uwięziony na niewygodnym siedzeniu, między facetem cuchnącym tanią wodą kolońską a niespokojnym, ząbkującym dzieckiem? Ale po pierwszym odruchu oburzenia wszyscy wzdychają ciężko i godzą się z sytuacją. Doceniacie ostrożność załogi. Macie w tej potężnej maszynie frunąć osiem kilometrów nad ziemią. Nikt, nawet niemowlak, nie chciałby, żeby samolot wzniósł się w powietrze, gdyby wszystkie elementy maszyny nie były ze sobą idealnie zintegrowane.
Być może, czytając tytuł, domyśliliście się, że jest to książka o integralności. Nie zamierzam jednak moralizować. We współczesnej angielszczyźnie słowo _integrity_ nabrało nieco afektowanej, osądzającej barwy, ale pochodzi od łacińskiego _integer_, które oznacza po prostu „nienaruszony”. Bycie zintegrowanym oznacza bycie jedną spójną całością. Kiedy samolot jest zintegrowany, oznacza to, że miliony jego części współpracują ze sobą. Kiedy utraci integralność, może przestać działać, stracić moc, a nawet się rozbić. Nie oceniam tego procesu. To czysta fizyka.
Te same zasady, które rządzą aerodynamiką, rządzą też codziennym życiem. Kiedy doświadczasz jedności intencji, fascynacji i celowości, z radością robisz to, co dla ciebie najprawdziwsze w danej chwili, niczym ogar, który zwęszył trop. Twoja codzienna praca – czy jest to kodowanie, ogrodnictwo, czy budowanie domów – jest tak absorbująca, że pod koniec dnia nie chcesz się zatrzymać. Kiedy to jednak zrobisz, czas spędzony z najbliższymi jest wspaniały, a sen tak słodki, że trudno sobie wyobrazić coś lepszego. Kiedy wstajesz następnego dnia, nadchodzący dzień uważasz za tak ekscytujący, że właściwie wyskakujesz z łóżka.
Być może przewracasz teraz oczami, jak to robiło wielu moich klientów. Może ci się wydawać, że mam na nosie różowe okulary i najadłam się antydepresantów. Być może podobna radość życia nigdy nie była twoim udziałem. Być może sądzisz, że tak pełne życie nie jest możliwe.
Ale jest.
To straszne, że wielu ludzi nigdy nie dostrzega tych możliwości i nie doświadcza radosnej swobody, którą daje całkowita integralność. Niektóre z tych osób są tak źle ulokowane w życiu, że ich egzystencja przypomina niekończącą się serię porażek i zniszczonych marzeń. Być może znasz kilkoro takich ludzi: kolegę z szkoły, który już parę razy trafił do więzienia, kuzynkę, która wiąże się z jednym zdradzieckim dupkiem za drugim, znajomą, która zdaje się sabotować każdy projekt, jaki rozpoczyna. Tacy ludzie przypominają samoloty, których główne części – takie jak skrzydła i silniki – nie działają.
Twoje własne życie pewnie mieści się gdzieś na skali między absolutną rozkoszą a kompletną ruiną. Masz mętne poczucie celu, za którym chciałbyś zacząć kiedyś podążać. Twoja praca jest w porządku, choć nie jest doskonała. W związkach jest okej. W miarę. Owszem, czasami ktoś – małżonek, dzieci, rodzice, szef – sprawia że masz ochotę sfingować własną śmierć i przeprowadzić się do hotelu na Kajmanach. Ale w zasadzie jest w porządku. Nie czujesz się źle; czujesz co najwyżej jakiś niepokój, przykrość, rozczarowanie. To całkiem normalne, że skupiasz się na planach, których nie udało się zrealizować, i masz wątpliwości, czy twoje marzenia się kiedykolwiek spełnią.
Kiedy spotykam klientów, którzy pasują do powyższego opisu, i zwracam im uwagę, że ich życie mogłoby być lepsze, często protestują, mówiąc, że ich życie jest w porządku. „Wie pani – mówią – życie to dziwka, a potem się umiera. Porażka jest znacznie częstsza niż sukces. Nie wzbijemy się do lotu, po prostu machając rękami”. Myślą, że gorzką prawdę trzeba po prostu zaakceptować. Ja jednak słyszę brzęk odkręconych śrub i oderwanych części, dźwięk wydawany przez człowieka, który nigdy nie doświadczył spójności ciała, umysłu, serca i duszy.
Powtarzam: nie zamierzam nikogo oceniać. Jeśli nie zawsze czujesz się świetnie, nie oznacza to, że coś jest z tobą nie tak – podejrzewam, że większość życia spędzasz, starając się być w porządku. Nie ma w tobie żadnej usterki. Jesteś wysokofunkcjonującą, wyrafinowaną istotą. Na najgłębszym poziomie wiesz, co daje ci szczęście, i wiesz, jak stworzyć dla siebie możliwie najlepsze życie. Ta wiedza jest w tobie zakodowana.
Jednak twoja natura nieustannie ściera się z siłą, która potrafi ją zniszczyć: z kulturą.
Mówiąc o „kulturze”, nie mam na myśli opery ani malarstwa surrealistycznego. Mam na myśli dowolny zestaw norm społecznych, które kształtują sposób myślenia i działania. Każda grupa ludzi – pary i rodziny, więźniowie w celach, członkowie kółek zrzeszających pasjonatów szycia i żołnierze w armii – ma kulturowe zasady i oczekiwania, które pomagają jej działać. Niektóre z nich są oczywiste, np. zasady ruchu drogowego czy _dresscode_ w pracy. Inne pozostają w domyśle, jak założenie, że kiedy idziesz na kolację do restauracji, użyjesz sztućców i nie włożysz twarzy prosto w talerz jak świnia szukająca trufli.
Ludzie tworzą wyrafinowane kultury, ponieważ jesteśmy istotami głęboko społecznymi, zależnymi od dobrej woli innych już od chwili narodzin. Mamy też niezwykłą zdolność absorbowania i powtarzania zachowań innych ludzi. Od dzieciństwa, często nawet tego nie zauważając, uczymy się, jak zdobywać uznanie i przynależeć do naszego kontekstu kulturowego. Zachowujemy się radośnie, spokojnie albo odważnie, żeby sprawić przyjemność naszym rodzinom. Natychmiast zaczyna nam się podobać to, co podoba się naszym przyjaciołom. Rzucamy się w wir nauki, opieki nad dziećmi, rodzinnych waśni – czegokolwiek, co naszym zdaniem zapewni nam miejsce w świecie.
W tym konformistycznym pędzie często ignorujemy lub lekceważymy nasze prawdziwe uczucia – nawet te intensywne, takie jak tęsknota czy cierpienie – po to, by zaspokoić wymagania naszej kultury. I zostajemy oderwani od siebie samych. Nie jesteśmy integralnością (nie stanowimy jedności), ale dwoistością (jesteśmy rozdwojeni). Albo też próbujemy dopasować się do kilku różnych grup i żyjemy w wielości. Porzucamy naszą prawdziwą naturę i stajemy się pionkami w kulturowych rozgrywkach: uśmiechamy się uprzejmie, siedzimy czujnie, nosimy „idealne”, niewygodne ubrania. To dlatego żołnierz nie narzeka, wkraczając na linię ognia. To dlatego całe społeczności uważały kiedyś, że warto od czasu do czasu spalić jakąś czarownicę. To wręcz przerażające, w jakim stopniu ludzie są gotowi sprzeniewierzyć się naturze, by służyć kulturze. Z perspektywy tworzenia i utrzymywania przy życiu ludzkich grup ma to jednak sens.
Jest tylko jedna pułapka: natura nie poddaje się bez walki.
Jeśli zdarza ci się warknąć na kogoś, kogo bardzo kochasz, albo zasiąść do służbowego projektu tylko po to, żeby zacząć szukać w internecie domowego zestawu do tatuażu, prawdopodobnie jesteś osobą wewnętrznie rozdartą. Starasz się zachowywać w sposób, który na najgłębszym poziomie nie jest dla ciebie właściwy. Zawsze, kiedy to robimy, nasze życie zaczyna się psuć. Stajemy się marudni, smutni albo zobojętniali. Nasz układ odpornościowy i mięśnie słabną; często chorujemy, a nawet jeśli tak się nie dzieje, zaczyna nam brakować energii. Tracimy zdolność koncentracji i jasność myślenia. Tak właśnie się czujemy, kiedy brakuje nam integralności.
Wszystkie te wewnętrzne reakcje mają wpływ na nasze zewnętrzne życie. Nie możemy się skoncentrować, więc cierpi na tym nasza praca. Podenerwowanie i przygnębienie są kiepskimi towarzyszami, więc nasze relacje słabną. Utrata integralności wpływa negatywnie na wszystko w nas i wokół nas. A ponieważ naszej prawdziwej naturze zależy na tym, by odzyskać pełnię, sięga ona po narzędzie, które zawsze zwraca naszą uwagę: cierpienie.
Osobiście nie przepadam za cierpieniem. Niszczy mnie. Jeśli wam sprawia ono przyjemność, nie będę tego oceniać, ale chcę powiedzieć coś bardzo ważnego: cierpienie to coś innego niż ból, przynajmniej w moim rozumieniu. W pewnej klinice zobaczyłam kiedyś napis „Ból jest nieunikniony. Cierpienie jest opcjonalne”. Fizyczny ból jest spowodowany przez pewne wydarzenia. Psychiczne cierpienie to wynik tego, jak sobie z nimi radzimy. Może wyraźnie przybrać na sile w sytuacjach, w których bólu nie ma wcale. Nawet w wygodnym fotelu możesz cierpieć tak bardzo, że wolałabyś się nigdy nie urodzić. Wiem o tym dobrze, bo spędziłam w tym stanie wiele lat. To skłoniło mnie do obsesyjnego poszukiwania szczęścia, które trwało przez całe dekady.
Nie zostałam wychowana na walczącą nonkonformistkę. Wręcz przeciwnie. Moja osobowość jest osobowością salonowego pieska domagającego się pochwał. Kiedy między moją naturą a wymogami kultury dochodziło do zgrzytów, zawsze odrzucałam siebie. I byłam w tym skuteczna! Chwalono mnie na wiele sposobów! Z drugiej strony, ledwie tolerowałam takie rzeczy jak, no wiecie, życie. Kiedy patrzę wstecz, jestem za to wdzięczna. Wcześnie zaczęłam walczyć z cierpieniem wszelkimi dostępnymi narzędziami.
Nieformalne poszukiwania poprowadziły mnie ku formalnej edukacji. Spędziłam dekadę – od siedemnastego do dwudziestego ósmego roku życia – na zdobywaniu trzech dyplomów nauk społecznych na Harvardzie. Później przez jakiś czas sama prowadziłam zajęcia z rozwoju zawodowego i socjologii. Miałam jednak ukryty cel: chciałam zrozumieć, w jaki sposób moglibyśmy, ja i inni ludzie, stworzyć sobie życie, które naprawdę dawałoby nam radość.
Praca na uczelni była dla mnie dobrym zajęciem – naprawdę dobrym – jeśli nie liczyć tego, czego w niej nienawidziłam (konieczności orientowania się w wydziałowej polityce i pisania artykułów tak nudnych, że cały proces przypominał ścieranie mózgu na tarce). Wykładanie było dla mnie znacznie mniej interesujące niż rozmowa ze studentami o ich życiu. Wreszcie niektórzy ze studentów zaczęli mi za te rozmowy płacić. I co? Zostałam _life coachką_, zanim jeszcze poznałam ten termin.
To tylko wzmocniło moje pragnienie znalezienia takich strategii projektowania życia, które mogły naprawdę zadziałać. Dużo czytałam, zaczęłam też pisać: pamiętniki, poradniki, tuziny artykułów. Zostałam felietonistką „O, The Oprah Magazine”. Często pojawiałam się w telewizji, gdzie dawałam widzom wskazówki, jak żyć szczęśliwiej. Chcąc przetestować swoje metody, pracowałam jako coachka z najróżniejszymi ludźmi: mieszkańcami wsi w RPA, wykształconymi nowojorczykami, byłymi więźniami uzależnionymi od heroiny, bilionerami, celebrytami, przypadkowymi obcymi osobami, które poznałam w kolejce do rejestracji pojazdu. Wszystkie te doświadczenia, od najintymniejszych spotkań po najstaranniejsze badania, doprowadziły mnie do prostej prawdy:
Lekarstwem na nieszczęście jest integralność. I kropka.
Ze wszystkich strategii i umiejętności, jakich się kiedykolwiek nauczyłam, najskuteczniejsze są te, które pomagają ludziom dostrzec, w którym miejscu opuścili własne, głębokie poczucie sensu i podążyli za innym zbiorem zasad. Odejście od integralności jest niemal zawsze nieświadome. Znani mi ludzie, którzy go doświadczają, nie są źli; większość z nich jest bardzo sympatyczna. Chcą trzymać się każdej życiowej zasady, którą wpoiła im kultura. To wspaniały sposób na prowadzenie życia, które wydaje się wspaniałe, a jest okropne.
Jest też jednak inny sposób, który wyzwala od cierpienia i otwiera takie poziomy radości i celowości, które dotąd mogły ci się wydawać niemożliwe. Nazywam go drogą integralności.
Ta książka ma cię prowadzić i towarzyszyć ci w tej drodze. Gdziekolwiek teraz jesteś i jakkolwiek się czujesz, droga integralności zabierze cię z tego punktu ku życiu pełnemu znaczenia, zachwytu i fascynacji. Pomogłam tego doświadczyć tysiącom ludzi. Sama przeżyłam też cały ten proces – a uwierzcie, że nie byłam łatwym przypadkiem. Jednak po całym tym nieszczęściu, droga integralności nawet mnie zabrała ku życiu, które wydaje się absurdalnie szczęśliwe. Nie dlatego, że jestem wyjątkowa. Dlatego, że znam drogę.
Słowo „droga” może oznaczać zarówno proces, jak i ścieżkę. W tej książce oznacza jedno i drugie. Jeśli nie wiesz, co zrobić, droga integralności dostarczy ci instrukcji, tak jak przepis. Jeśli nie wiesz, dokąd się udać, droga integralności, tak jak mapa, pokaże ci kolejne kroki. Jeśli podążysz za wskazówkami, będziesz szczęśliwy. Nie dlatego, że to ścieżka cnoty, ale dlatego, że pomoże ci stanąć po stronie rzeczywistości, po stronie prawdy. Twoje życie będzie działać jak dobrze skonstruowany samolot. To nie nagroda za dobre zachowanie. To po prostu fizyka.
Jeśli więc naprawdę chcesz porzucić cierpienie, pogodzić się ze swoją prawdziwą naturą i doświadczyć radości, na jaką zasługujesz, zaczynajmy. Zastanawiasz się pewnie: jak właściwie wygląda droga integralności? Powiem ci. Wygląda jak pełna przygód, średniowieczna włoska wyprawa!
Wiem, to brzmi dziwnie. Zaraz wszystko wyjaśnię.
W trakcie mojej kariery pisarki i coachki wielokrotnie, ochoczo i bez skrupułów podbierałam pomysły z _Boskiej Komedii_, napisanej przez Dantego Alighieri na początku XIV wieku. Nie zajmuję się Dantem naukowo. Nigdy nie uczyłam się o nim, nie znam włoskiego i niewiele wiem o historii średniowiecza. Kiedy byłam młoda, przeczytałam _Boską Komedię_ tylko dlatego, że czytałam wtedy wszystko: szukałam wiedzy o tym, jak się lepiej poczuć. I ją znalazłam.
Arcydzieło Dantego jest po prostu najpotężniejszym znanym mi zestawem zasad, pozwalającym uleczyć rany emocjonalne, odzyskać integralność i zwiększać naszą zdolność doświadczania dobrego samopoczucia. _Boska Komedia_ ukazuje nam cały ten proces krok po kroku. Owszem, ujmuje go w opowieść o mężczyźnie przeżywającym mistyczną przygodę. Owszem, mężczyzna ten operuje obrazami znanymi czternastowiecznemu Europejczykowi. Jednak psychologiczne metafory eposu Dantego brzmią prawdziwie także dzisiaj. Wciąż pokazują nam drogę. I dają przyjemność. Nie sądźcie, że Dante jest jakimś pompatycznym nudziarzem. Nie jest. Jest pisarzem, który staje naprzeciw czytelnika i zaprasza go w podróż od nieszczęścia ku radości.
W dalszej części książki będę was więc prowadzić drogą integralności zbudowaną według wzoru, który Dante przedstawił w _Boskiej Komedii_. Możecie czytać ją spokojnie i powoli albo pędzić jak olimpijscy sprinterzy – decyzja należy do was. Tak czy inaczej przed wami cztery etapy. Oto krótkie streszczenie tego, co was czeka.
Wasze poszukiwanie integralności rozpocznie się w „ciemnej dziczy”, miejscu, w którym czujemy się zagubieni, zmęczeni, niepewni i niespokojni. To metafora Dantego na niezgodność, w której żyje większość z nas. W pewien sposób – a może i w pełni – czujemy, że nasze życie nie jest takie, jakie być powinno. Nie wiemy, jak to się stało, że zgubiliśmy drogę, ani jak ją na nowo odnaleźć. Nie martw się. Znajdziemy ją.
Nasz kolejny etap to słynne dantejskie Piekło. Mijając je, znajdziemy te punkty, w których kryje się cierpienie – punkty uwięzione w waszym wewnętrznym piekle – i uwolnimy je. Dłutem, którego użyjesz do rozkucia łańcuchów, będzie twoje poczucie prawdy. Zobaczysz, że psychologiczne cierpienie zawsze rodzi się z wewnętrznego rozdarcia między tym, w co wierzy twój umysł, a tym, co jest dla ciebie prawdziwe na najgłębszym poziomie. Droga integralności pomoże ci naprawić to rozdarcie. Doświadczysz pełni bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ulga będzie nagła i namacalna.
Kiedy rozpocznie się proces zdrowienia twojego życia wewnętrznego, przejdziemy do Czyśćca. Lubię poddawać się „integralnemu oczyszczaniu”, podczas którego pozbywam się wszystkiego, co zbędne. Na tym etapie poszukiwań zmienisz swoje zewnętrzne zachowanie, by pasowało ono do nowo odnalezionej wewnętrznej prawdy. Im dalej w las, tym łatwiej.
Wreszcie, kiedy twoje życie wewnętrzne i zewnętrzne będą bliskie całkowitej integralności, odnajdziesz się w metaforycznym raju. Nie ma tu już pracy do wykonania, chyba że uznasz za pracę radość z życia, w którym wszystko – psychika, kariera, życie miłosne – działa bez zarzutu. Ostrzegam: w tym momencie możesz zacząć doświadczać rzeczy tak wspaniałych, że otoczenie będzie ci chciało wmówić, że są niemożliwe. Nikt oczywiście nie nauczył cię dotąd, jak radzić sobie z takimi cudami. Nie martw się. Nauczysz się szybko. Do tego zostaliśmy stworzeni.
Tak będzie wyglądać nasza podróż. Po drodze pojawią się nie tylko metafory Dantego, lecz także współczesne dane naukowe (z zakresu psychologii, socjologii, neurologii), które uczynią tę podróż bardziej dostępną i potężniejszą. Opowiem prawdziwe historie moich klientów i przyjaciół, ludzi, których doświadczenia mogą zilustrować i wytłumaczyć proces, któremu będziesz podlegać. Żeby pokazać, jak to wszystko wygląda od wewnątrz, podam też przykłady z mojej własnej podróży ku integralności. Od czasu do czasu zaproszę cię też do ćwiczeń, dzięki którym podróż stanie się łatwiejsza i szybsza.
Dante w _Boskiej Komedii_ wchodzi najpierw do wielkiego dołu (Piekło), potem na górę (do Czyśćca). Staje się coraz silniejszy i na szczyt wspina się z coraz mniejszym wysiłkiem. Potem, ku swojemu zdziwieniu, wznosi się nadal. Leci. Oto, co się dzieje, kiedy luźne, niedopasowane części ludzkiego życia osiągają integralność. Dante używa lotu jako metafory życia bez granic, życia niebiańskiego.
Kiedy podróżuję samolotem, to niezależnie od problemów i opóźnień, jestem oszołomiona w momencie odrywania się maszyny od ziemi. Nie mogę uwierzyć, że tak wielka maszyna unosi się w powietrze i dalej bezpiecznie leci, pokonując tysiące mil. Podobnie czuję się, kiedy widzę ludzi osiągających integralność i zrywających się do lotu, odnajdujących w życiu sens, miłość i sukces. Każdego dnia jestem zaskoczona, że i mnie się to udało. Wszystko to wydaje się niezwykłym, nieprawdopodobnym cudem.
Ale nim nie jest. To po prostu fizyka.
Jeśli więc jesteś gotowy – a przynajmniej choć trochę zaciekawiony – proszę, zapnij pasy i ułóż bezpiecznie pod siedzeniem swój bagaż emocjonalny. Droga integralności zabierze cię na szczyty, o jakich dotąd nawet ci się nie śniło. Możesz ruszać.