Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • bestseller
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Intermezzo - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Intermezzo - ebook

Peter i Ivan Koubekowie są braćmi, ale poza tym faktem łączy ich niewiele.
Peter jest trzydziestokilkuletnim prawnikiem z Dublina – przebojowym, kompetentnym i pozornie niezwyciężonym. Jednak po śmierci ojca nie może zasnąć bez leków i z trudem podtrzymuje relacje z dwiema bardzo różnymi kobietami: Sylvią, swoją niegasnącą pierwszą miłością, i Naomi, studentką, dla której życie to jeden wielki żart.
Ivan z kolei to dwudziestodwuletni mistrz szachowy. Zawsze uważał siebie za towarzysko nieporadnego samotnika, przeciwieństwo wyrobionego starszego brata. Teraz, w pierwszych tygodniach żałoby, poznaje Margaret, starszą od siebie kobietę po przejściach, i ich losy szybko i intensywnie się splatają.
Dla dwóch pogrążonych w żałobie braci i ludzi, których kochają, nadchodzi nowe interludium – czas pożądania, rozpaczy i nowych możliwości – szansa, by się przekonać, ile jest w stanie pomieścić jedno życie, nie rozpadając się na kawałki.

SALLY ROONEY jest irlandzką pisarką, autorką powieści Rozmowy z przyjaciółmi, Normalni ludzie i Gdzie jesteś, piękny świecie.

To rzadkość, żeby powieść wywołała tak bezbrzeżne uwielbienie u niemal wszystkich ludzi, których znasz.
„Observer” o Rozmowach z przyjaciółmi

Fascynująca historia miłosna dwudziestego pierwszego wieku.
„Times Literary Supplement” o Normalnych ludziach

Ta książka wzruszyła mnie do łez więcej niż jeden raz… Jej najlepsza powieść.
„The Times” o Gdzie jesteś, piękny świecie

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8387-610-8
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wydawał się nie fair wobec chłopaka w tym wieku. Ten garnitur na pogrzebie. Do tego aparat ortodontyczny na zębach, najgorsza niedogodność wieku dorastania. W takich chwilach można niemal pożałować własnej towarzyskiej ogłady. Daje mu pretekst, a przynajmniej daje mu kogoś, na kogo może zerkać błagalnym wzrokiem między obowiązkowymi uściśnięciami dłoni. Boże, zlituj się nad nim. Prawie już dwadzieścia trzy lata: Ivan groźny. Swoją drogą kuriozalny ten garnitur, który ma na sobie. Kupił go pewnie w jakimś zatęchłym lumpeksie wspierającym miejscowe hospicjum, za gotówkę, a potem wcisnął do reklamówki i zawiózł na rowerze do domu. Tak, to by stanowiło logiczną całość, pogodziło ten garnitur w jego oszałamiającej brzydocie z osobowością młodszego brata, młodszego o dziesięć lat. Niepozbawionego na swój sposób własnego stylu. Swoistego rozmachu w absolutnym lekceważeniu świata materialnego. Inteligencja i uroda, powiedziała kiedyś jedna z ciotek. O nich obu. Czy miała raczej na myśli: Ivan – inteligencja, a Peter – uroda. Wielkie dzięki. Przecina teraz Watling Street w stronę mieszkania, które nie jest mieszkaniem, domu, który nie jest domem, jedenaście czy to już dwanaście dni od pogrzebu, z powrotem w mieście. Z powrotem w pracy, jeśli można ją nazwać pracą. W każdym razie z powrotem u Naomi. I co Naomi będzie miała na sobie, gdy mu otworzy? Wysuwa z kieszeni telefon, stając pod domem, chłód ekranu rozświetlającego się pod palcami, gdy zaczyna pisać. Na ulicy. Zapada już zmierzch i przypuszczalnie wyszła na wykłady. Brak odpowiedzi, ale Naomi widzi wiadomość, a potem następuje przewidywalna sekwencja, jakże znajoma i teraz już pośrednio podniecająca sekwencja dźwięków, gdy za frontowymi drzwiami Naomi wchodzi po starych schodach z sutereny do holu. Warunkowanie pawłowskie: jak to się stało, że rozpracowanie tego trwało tak długo? Zdrowy rozsądek. Nie, nie to. Codzienne doświadczenie. Związek pamięci z uczuciem. Otwierające się drzwi.

Cześć, Peter – rzuca Naomi.

Krótki kaszmirowy bezrękawnik, cienki złoty łańcuszek. I czarne spodnie dresowe, wąskie w kostkach. Niewykończone gumką. Gumek nie znosi. Bose stopy.

Mogę wejść? – pyta.

Po schodach do jej pokoju na dole, nie widząc nikogo z pozostałych lokatorów. Ozdobne światełka na tle ściany, żarzące się punkciki. Zdejmuje buty, zostawia je przy drzwiach. Na niezaścielonym materacu otwarty laptop. W powietrzu zapach perfum, potu i marihuany. To w nim schodzą się wszystkie człowiecze potrzeby. Zasłony zaciągnięte, jak zawsze.

Gdzieś się podziewał? – pyta ona.

A, niestety musiałem pojechać na pogrzeb.

Patrzy na niego, a potem nie patrzy, z drwiącym prychnięciem. Mały wypad za miasto na koniec lata, co? – pyta.

Naomi, skarbie – odpowiada przyjaznym tonem. – Umarł mój tata.

Zdumiona odwraca się do niego i mówi: Twój… Milknie. Jezu – dodaje. – O Boże, Peter, kurczę, strasznie ci współczuję.

Pozwolisz, że usiądę?

Siadają razem na materacu.

Matko – mówi ona. I po chwili: Trzymasz się jakoś?

Chyba tak.

Naomi siedzi po turecku i wbija wzrok w podeszwy swoich stóp. Poczerniałych od brudu, który nigdy do końca nie wydaje się brudny. Chcesz o tym pogadać? – pyta go.

Niekoniecznie.

Jak tam twój brat?

Ivan – podpowiada. – Wiesz, że jesteście mniej więcej w tym samym wieku?

Tak, wspominałeś. Powiedziałeś, że chciałbyś nas sobie przedstawić. Jak on to znosi?

Peter uśmiecha się czule, zniewalająco, i żeby uniknąć spektaklu uśmiechania się ze zniewalającą czułością do Naomi, uśmiecha się, jak gdyby rozbawiony, do wewnętrznej strony własnego wyciągniętego nadgarstka. No… właściwie to nie mam pojęcia, jak znosi. Co ci o nim mówiłem?

Nie wiem, mówiłeś, że „dzikus”, coś w tym stylu.

Ach, już pamiętam. Straszny z niego dziwak. Zupełnie nie w twoim typie. Podejrzewam, że jest w jakimś stopniu autystyczny, chociaż zdaje się, że teraz nie można tak mówić.

Można, jeśli to prawda.

W sumie nie wiem, czy jest przypadkiem klinicznym, mniejsza z tym. Za to jest geniuszem szachowym, więc… Peter kładzie się teraz na łóżku i wbija wzrok w sufit. Nie masz nic przeciwko, prawda? – dodaje. – Niedługo będę musiał lecieć.

Gdzieś poza jego polem widzenia usta Naomi odpowiadają: W porządku. Pauza. Peter skubie wewnętrzny szew jej dresowych spodni. Ona kładzie się obok, ciepła, jej oddech jest ciepły, zapach kawy i czegoś jeszcze. Ciepłe piersi pod krótkim kaszmirowym topem. Który jej kupił, albo taki sam, w innym kolorze. „Paryska szarość”. Naomi pozwala mu dotknąć koniuszkami palców swoich wilgotnych pach. Kredowy aromat dezodorantu jedynie maskuje głębszy ostry zapach potu. Rzadko depiluje się gdzie indziej niż na nogach, poniżej kolan. Powiedział jej kiedyś, że za jego studenckich czasów dziewczyny robiły sobie tak zwaną depilację brazylijską. To ją rozśmieszyło. Zapytała, czy chce jej dogryźć. Skąd, odpowiedział. Po prostu interesująca modyfikacja kultury seksualnej. Ona zawsze się śmieje. Lata „celtyckiego tygrysa” musiały być szalone. Zresztą to ci się podoba, Peter. I rzeczywiście, podoba. Coś zmysłowego w tym zaniedbaniu. Zimne stopy. Podeszwy zawsze czarne od chodzenia półnago po tej norze, gdy popala skręta albo rozmawia przez telefon w trybie głośnomówiącym. Teraz mamrocze do niego cicho: Współczuję ci. Jego palce pod kaszmirem. Oczy się zamykają. Wszystko rozleniwione i kojące. Jej skóra niewidoczna pod jego dłońmi z tym delikatnym meszkiem prawie jak aksamit. Pyta ją, co porabiała, gdy go nie było. Nie ma odpowiedzi. Jego oczy się otwierają, odnajdują jej oczy.

Słuchaj – mówi Naomi. – Trochę głupio mi o tym mówić. Ale kilka tygodni temu coś wyskoczyło. No ten, musiałam kupić trochę książek na studia. Więc potrzebowałam kasy. Nic wielkiego.

Peter powoli kiwa głową. A, okej, gdybym wiedział, mógłbym ci pomóc.

No. Tylko że nie odpowiadałeś na wiadomości. Wykrzywia usta w zbolałym uśmiechu. Przepraszam – dodaje. – Nie wiedziałam o twoim tacie, ma się rozumieć.

Nie szkodzi – mówi on. – Nie wiedziałem, że potrzebujesz kasy. Ma się rozumieć.

Patrzą jedno na drugie chwilę dłużej, zażenowani, drażliwi, z poczuciem winy. Po czym ona obraca się na plecy. Spoko – rzuca. – Nie musiałam nawet nic robić, miałam te foty sprzed stu lat. Peter zamyka oczy, czuje, że jego ciało jest zmęczone i ciężkie. Pewnie mówi o jednym z tych gości, którzy komentują jej posty. Emotka małpy zasłaniającej oczy. Albo o jakimś smutnym żonatym kolesiu z kartą kredytową, o której nie wie żona.

Przejebane z tym twoim tatą – mówi Naomi. – Kiedy był pogrzeb?

W zeszłym tygodniu. Dwa tygodnie temu.

Byli wszyscy twoi przyjaciele?

Chwila pauzy. Nie wszyscy – odpowiada. A po kolejnej pauzie: Sylvia. I kilkoro innych.

Pewnie nie chciałeś, żebym tam była.

Peter odwraca się i spogląda na jej profil. Rozchylone pełne usta, piegi rozsiane na kości policzkowej. Zastanawia się przy tym, ile jej zapłacił ten koleś. Tak – odpowiada. – Chyba tak.

Nie patrząc na niego, Naomi uśmiecha się szeroko. Myślałeś, że co zrobię? – pyta. – Spróbuję wyrwać księdza czy co? Wiesz, byłam już w swoim życiu na kilku pogrzebach.

Myślałem po prostu, że ludzie będą pytać, kim jesteś – odpowiada. – I co miałbym mówić, że jesteśmy przyjaciółmi?

Czemu nie?

Raczej nikt by mi nie uwierzył.

Wielkie dzięki – mówi ona. – Wyglądam zbyt dziadowsko, żeby się z tobą przyjaźnić?

Wyglądasz zbyt młodo.

Język między ustami, gdy się uśmiecha. Jesteś porządnie szurnięty, wiesz?

Wiem, ale ty też.

Naomi w zamyśleniu rozciąga ramiona, a potem kładzie głowę na splecionych dłoniach. Masz dziewczynę czy co? – pyta.

On przez chwilę nic nie mówi. Skoro i tak jest jej raczej wszystko jedno, zresztą dlaczego miałoby być inaczej? Myśli o tym, żeby odpowiedzieć: Tak, miałem kiedyś. I teraz mógłby być dobry moment, żeby jej o tym powiedzieć. O pogrzebie i o tym, co potem. Nie żeby coś się wydarzyło. Jedynie uczucie, wspomnienie uczucia, co w rzeczywistości było niczym. W samochodzie złapał się na tym, że mamrocze idiotycznie: Proszę cię, nie zostawiaj mnie z Ivanem. Dlatego została. Jedyny powód. W swoim dawnym pokoju z dzieciństwa, gdzie leżał przy niej z pulsującą erekcją jak nastolatek. Na szczęście było zbyt ciemno, by mógł jej spojrzeć w oczy. Spała obok, to wszystko. Nie ma o czym mówić. Rano wstała, zanim się obudził. Na dole w kuchni z Ivanem, ściszone głosy; słyszał ich z podestu. Co ci dwoje mieli sobie do powiedzenia? Niezła pozycja dla skoczka na d5? Ona prawdopodobnie też. Byłaby wyrozumiała. Nieważne.

Gdyby tak było – odpowiada – to dlaczego miałbym spędzać czas z tobą?

Naomi obraca ciało przodem do niego i dotyka cienkiego złotego łańcuszka na swojej szyi. Bo jesteś porządnie szurnięty, pamiętasz? – mówi.

Pamięta, tak, i pamiętając, dotyka jej drobnej twarzy, przykłada dłoń do jej żuchwy. Czy z niego też się śmieje? Tak, oczywiście, ale czy tylko to? Na jej urodzinach latem, gdy przyniósł szampana i piła prosto z butelki z pomalowanymi ustami. W kuchni jej kumpela Janine powiedziała: Wiesz, Peter, ona chyba cię lubi. Inaczej niż innych, on o tym wie. Gdy ją poznał, stanowiła jakiegoś rodzaju wyzwanie, co mu się podobało. W barze w skąpej srebrnej sukience, z włosami rozpuszczonymi prawie do pasa i z kolczykiem w nosie połyskującym czerwono w światłach. Jej znajomi pokazali mu tę stronę w internecie, udając, że chcą wiedzieć, czy jest legalna. Spadajcie – rzuciła. – Nie mówcie mu o tym. Posłała mu ukradkowe spojrzenie: zwierzęca inteligencja. Tylko między nimi dwojgiem, wiedział o tym. Inaczej niż innych. Tych, którzy wysyłają jej w necie obłąkańcze groźby przemocy seksualnej, głupia kurwo, zabiję cię, poderżnę ci gardło. Przeglądając skrzynkę odbiorczą, śmieje się. Krindż na maksa, wyobrażasz sobie? Nie zniży się do strachu. Peter sądzi, że gdyby doszło co do czego, umarłaby ze śmiechem na ustach. Głupio, że nie odpisywał na jej wiadomości. Z których część zresztą była bardzo miła. Jego wina. Zastanawia się, jak bardzo Naomi potrzebuje tych pieniędzy, a potem czuje – co? Wstyd czy… nieważne. Jak zwykle. Naomi kładzie się teraz na brzuchu, opierając twarz na ramionach. Znajoma choreografia, przećwiczona z nim i z innymi, jedno i drugie. Ust całowanych – czyje były. Nie ma nikogo innego, mógłby powiedzieć. Ktoś, ale nie. Przepraszam. Kocham cię. Ją. Obie. Nie martw się. Nic nie mów. Jezu, nie. Jezus uczy, byśmy się wszyscy nawzajem kochali.

Gdy wychodzi, jest już po dziewiątej. Cztery po. Na lekkim haju, bo po wszystkim wypalili razem skręta. Wpisuje w białe pole: Sorry, jakieś 20 min spóźnienia. Wokół rozświetlonego ekranu zbiera się chłodny mrok. Drzewa u góry kołyszą milczącymi gałęziami, przejeżdża tramwaj z twarzami w oknach. Włącza blokadę telefonu i chowa go do kieszeni. James’s Street nocą. Musi szybko maszerować, żeby nadrobić czas. Ale to przecież czysta przyjemność przemierzać długimi krokami spokojną ulicę w rześką wrześniową noc w Dublinie. W kwiecie wieku. Ma teraz obowiązek doceniać takie ulotne przyjemności. Za chwilę może umrzeć. To się zdarza codziennie. Komuś. A ojciec, jak mówili wszyscy, mógł jeszcze pożyć, miał dopiero sześćdziesiąt pięć lat, to wszystko. Peter jest teraz w połowie drogi, trzydzieści dwa lata i sześć miesięcy. Według tej rachuby już w średnim wieku. Przerażające, jak to szybko mija. Nie, będzie teraz mówił, ojca nie ma już niestety wśród nas. Ludzie będą zasmuceni, naturalnie, ale nie zaszokowani. Inaczej w przypadku Ivana. Niemal sierota, biorąc pod uwagę, ile dobrego zaznał od ich matki. Bóg jeden wie, dlaczego w ogóle zdecydowali się na dzieci. Na pogrzebie wymamrotała do Petera: Co on na siebie włożył? I chociaż Ivan faktycznie wyglądał absurdalnie i chociaż Peter zaledwie kilka sekund wcześniej sam myślał o tym, jak absurdalnie wygląda Ivan, odpowiedział: Chyba to, jak wygląda, nie było w tym tygodniu jego największym zmartwieniem. Rzut oka Christine na niego. Gustowna spódnica, granatowa wełna merynosowa. Do twojego stroju nie można się przyczepić – oznajmiła. Z nią zawsze tak. Unikał jej wzroku, gdy patrzył, jak Ivan kręci się żałośnie samotny przy stole z kanapkami. Tak – odpowiedział. – Dzięki. Mija teraz stary bank w stronę Thomas Street i odpowiedź Sylvii wibruje w kieszeni, przy biodrze. Kiedyś miał dla jej wiadomości inny dźwięk powiadomienia. Dawno temu. Dublin w starych dobrych itede. Nie pamięta teraz, jak brzmiał. Jaki to był model telefonu, jakiej marki, jak ważył w dłoni. Teraz już przypuszczalnie przestarzały, wycofany z produkcji. Żeby raz jeszcze usłyszeć ten dźwięk, myśli. Poczuć, że jego życie gdzieś zostało zachowane, niezapomniane, zebrane, otulone ochronnie wokół niego. Poranne podróże autobusem na międzyuczelniane turnieje debatanckie. Przygotowania do finału na korytarzu za sceną, gdy widownia czekała w fotelach. Rekordziści. Którymi oczywiście pogardzano, obojgiem. Zakochani w sobie nawzajem i w sobie samych. Teraz na zablokowanym ekranie: Nie ma problemu. Jadłeś? Rozsądna kobieta. Taka, co chodzi w porządnych, solidnych butach i ciepłym tweedowym płaszczu. Nie. Po prostu troszczy się o niego, to wszystko. Spóźnia się dwadzieścia minut, a ona chce wiedzieć, czy jadł kolację. Dwadzieścia pięć minut. I – mówiąc oględnie – nie jest głupia. Peterowi czasem się wydaje, że natura i skala cierpienia uwolniła ją od drobnych irytacji wywoływanych powszednimi niedogodnościami. Pół godziny spóźnienia, cóż to takiego. Kiedy co drugi tydzień bywa się w szpitalu z igłą w ramieniu, to prawdopodobnie nie znaczy wiele. Kiedy słyszy się lekarzy za przegrodą, jak o tobie rozmawiają. Pacjentka, lat trzydzieści dwa. Historia opornego na leczenie chronicznego bólu pourazowego. Wypadek samochodowy. Nie, bez dzieci, mieszka sama. I wiedziało niewielu. On sam wolałby umrzeć, niż żyć w ten sposób. Bez ceregieli, szybki koniec. Ona pewnie wie, że ludzie tak myślą. Wie, że nawet on tak myśli, może. A z drugiej strony mówi się, że człowiek do wszystkiego się może przyzwyczaić. Dawna przyjemna egzystencja minęła i nigdy nie wróci: pogódź się z tym albo żyj złudzeniami, ostatecznie wyjdzie na to samo. Chęć życia jest o wiele silniejsza, niż komukolwiek się wydaje. Rodzaj śmierci – to, co się wydarzyło. Rodzaj śmierci, z której wychodzi się cało z grzeczności, z szacunku dla innych, z bezinteresownej miłości. Jezus też przetrwał własną śmierć. Dostojnie, euforycznie.

Mija teraz akademię sztuk pięknych, kręcą się tam studentki w dżinsowych kurtkach, plastikowych botkach i dziurawych pończochach. Bezkształtne nastoletnie twarze unoszące się blado pod światłami latarni. U progu życia. Wie, że go obserwują. Inteligencja i uroda. Rozbawione, gdy je mija. Jedna głowa się odwraca i go śledzi. Brawo, mała, raz się żyje. Niewykluczone, że Peter połowę lat ma już za sobą. Pozwala sobie na spojrzenie za siebie i uśmiech. Nie jest nawet ładna, ale czemu nie, i też się uśmiecha, krzywo. Co najmniej pół godziny spóźnienia. Naomi by się wściekała. Boże, faceci są obrzydliwi. Wyglądała na nie więcej niż szesnaście lat. O, to już nie wolno się uśmiechać? Do dzieci. Prawdę powiedziawszy, uśmiecha się do dzieci. Też do ludzi starszych. Lubi okazywać światu życzliwe usposobienie. Czasem nawet uśmiecha się do innych mężczyzn. Inaczej. Nie, nie robisz tego. Robi, jeśli ma jakiś powód. Gdy się przesłyszy albo przez przypadek zagrodzi komuś drogę, coś w tym rodzaju. Uśmiecha się, tak. Do rywali i wrogów. Nienawidzisz mężczyzn bardziej niż ja, mówi Naomi. Oczywista prawda, skoro ona chodzi z nimi do łóżka z własnej nieprzymuszonej woli. Peter chodzi do łóżka z tymi, które lubi. Większość kobiet to ostatecznie istoty, które da się lubić, i to bardzo. Mężczyźni za to, jak wszyscy wiedzą – obrzydliwi. Nie wszyscy, nie jego ojciec, nie w tym sensie. A Ivan? Inny. Myślał kiedyś, że brat jest jedną z tych aseksualnych jednostek, o których się czyta. Amebowata galareta unosząca się w słoju. Aż Peter przyprowadził do domu na kolację jedną ze swoich dziewczyn i zauważył, że Ivan się na nią gapi. Hm, twój brat trochę nieśmiały, co? Tak, przepraszam cię. Zdaje się, że mu się spodobałaś. Później Ivan oczywiście poszedł na studia, poznawał dziewczyny. Ale te jego przyjaciółki są… A tam, nieważne. Nie, dokończ. Jakie? Brzydkie? Nie, niczego sobie, jeśli o to chodzi. Niektóre pod względem twarzowej symetrii całkiem atrakcyjne. Tylko ten brak gustu. Naomi by się załamała. I jeszcze do tego wszystkiego snob. Tylko czy to snobizm? Nie chodzi o pieniądze, nic z tych rzeczy. Czarne spodnie od dresu, zwężane w kostkach, bez gumki, Naomi nie cierpi gumek. Nie cierpi wszystkiego do kolan. Wytrawne oko. Przyjaciółki Ivana nie brzydkie, w żadnym wypadku, ale to wyczucie stylu. Tragiczne. I sposób wyrażania się, gesty. Może to jest snobizm, tylko innego rodzaju. Oczywiście wysoce inteligentne młode kobiety. Matematyczki i szachistki. Żadna w najmniejszym stopniu niezainteresowana Peterem, i z wzajemnością. Niektóre, jeśli się nad tym zastanowić, prawdopodobnie zakochane w jego bracie. Na tę myśl uśmiecha się do siebie. Wygląda na to, że uczucie nigdy nie zostało odwzajemnione, ale co on może wiedzieć? Przecież złapał go na tym, jak się wtedy wgapiał w śliczną Giulię. Zielona jedwabna bluzka z rozpiętymi trzema górnymi guzikami. Z masy perłowej. Białe zęby w uśmiechu, głośny, zdrowy, rzymski śmiech. Mija teraz katedrę Christ Church, podświetloną nocą, kamienne mury rozjaśnione, szarożółte. Przesyła jej wiadomość: Prawie na miejscu. Nie, nie jadłem, a ty? A ona? Sylvia. Zupełnie nieosiągalna. Właściwie niezbyt urodziwa, nigdy taka nie była. Przy niej uroda innych wydaje się przesadna. Drobna pospolita twarz. Oczywiście ubranie zawsze stosowne. Czasem dzięki niej przychodzą mu do głowy pomysły na prezenty dla Naomi – golfy, kolorowe jedwabne apaszki, płaszcz przeciwdeszczowy do kostek. Żeby potem zdać sobie sprawę, jak fatalnie będą wyglądały: ładna dziewczyna przebrana za starszą panią. Niemodnie, zbyt grzecznie. Na Sylvii nie robią takiego wrażenia, ani trochę. Wiosną poszedł na jeden z jej wykładów. Szczupła kobieta opowiadająca przed zebranymi o osiemnastowiecznych formach prozatorskich. Wlepiona w nią każda para oczu. Głos bardzo czysty i niski. Kontralt. Cisza jak makiem zasiał. Gdy skończyła, wszyscy zaczęli klaskać, ile, dwieście osób, więcej, a ona się uśmiechała i kiwała głową, przypuszczalnie przyzwyczajona do takich reakcji. Sama charyzma. Aż chciał powiedzieć: Ja ją znam. To moja eks. Ale byłby wstyd, to dopiero. Skoro uważasz, że mówi ciekawe rzeczy o powieści miłosnej sprzed kilkuset lat, spróbuj zaciągnąć ją do łóżka. Chociaż teraz to niemożliwe. Ona nie może. Zbyt bolesne. Znowu wibrowanie. Znalazła stolik w indyjskiej knajpce w Temple Bar, przesłała pinezkę, co on na to? Odpisuje: Do zob za 5 min. Lord Edward Street nocą, w stronę bramy uczelni. Sceneria jak ze starych romansów, pijackie hulanki. O czwartej rano, pamięta, rzygał tam kiedyś przed hotelem Mercantile. W noc, kiedy się dowiedział o stypendium. Był młody. Miesza pamięć i pożądanie. Zapamiętane ciemne pasaże. Cmentarzysko młodości.

Czekając na rachunek, nadal prowadzą rozmowę, gdy on z roztargnieniem zjada ostatni kawałek miękkiej i tłustej focaccii. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był głodny, dopóki. A tutaj ciężkie zasłony, woda z lodem, światło świec, wszystko podsyca apetyt. Znowu to samo: warunkowanie. Przy stole po drugiej stronie ona popija wodę. Nieznaczny ruch mięśni na białej szyi, gdy przełyka, a potem, odstawiając szklankę na stół: Co zrobisz z psem?

O Boże – mówi Peter. – Nie wiem. Christine opiekuje się nim do… nie pamiętam do kiedy. Powiedziała, że do przyszłego piątku? A może do poniedziałku. Będziemy musieli coś wykombinować.

Kelner wraca z rachunkiem i Peter wyciąga kartę z portfela, nalega, że zapłaci, wpisuje PIN. Teraz, po posiłku, czuje się lepiej, bardziej rozluźniony. W końcu uzmysławia sobie, jaki jest padnięty. Skutek jej obecności: ukojenie nerwów. Zauważa też inne uczucia, gdy oboje czekają w dyskretnym świetle i cieple restauracji, aż kelner przyniesie płaszcze. Wierzył kiedyś, że życie musi do czegoś prowadzić, że wszystkie nierozstrzygnięte konflikty i pytania wiodą do jakiejś wielkiej kulminacji. Tego typu przekonania, co ciekawe, niedostatecznie zgłębione, stanowią fundament jego życia, jego osobowości. Irracjonalne przywiązanie do znaczenia. Wszystko pięknie, ale wypływa kwestia konstytucjonalności i tak dalej. Rano nie mógłby wyjść do pracy, gdyby nie sądził, że coś znaczy coś innego, a to jeszcze coś innego. Ale do czego to wszystko prowadzi? Do końca bez końca? Kelner pomaga Sylvii włożyć płaszcz, gdy Peter stoi i patrzy. Spokojniejszy teraz. Dostrojony do łagodniejszych uczuć. W jakich warunkach życie jest do zniesienia? Ona powinna wiedzieć. Zapytaj ją. Nie pytaj.

Na dworze padało i ulice są mokre, odbijają we fragmentach rozproszone światła samochodów, sygnalizatorów, sklepowych witryn. Po drugiej stronie jezdni rozpadające się puste kartony po pizzy. Pozwól, że cię odprowadzę. Sylvia zawiązuje szalik. Dzięki. Bierze go pod rękę. Jej delikatna, drobna dłoń prawie nic nie waży. Palce w zagięciach jego rękawa. Widziałeś się wcześniej z Naomi? Co u niej? Wszystko dobrze, tak. Znowu w stronę Dame Street. Lubisz ją. To prawda. Ma do niej słabość, wielką słabość. Chce niemal, a jednocześnie nie chce powiedzieć Sylvii, co się stało, że Naomi itede. Strona internetowa itede. Dlaczego? Żeby pokazać, że wszystko w porządku: z nią, z innymi, z nim samym, nie ma się czym przejmować. Dzisiejsze związki. Albo na odwrót, żeby wyłudzić trochę współczucia. Seksualne poniżenie, może lekko podniecające. Sylvia pyta go teraz znowu o sytuację mieszkaniową Naomi. Właściciele budynku przed pandemią wystarali się o nakaz sądowy i poprzedni najemcy dostali powiadomienie, że mają się wynieść. Co zresztą już zrobili, niezależnie od nakazu, nie został nikt. Sylvia zgadza się, że od strony prawnej nakaz nie dotyczy aktualnych lokatorów, a jednak. Co może ich powstrzymać? Zawsze jest taka ewentualność. Policjanci ledwo zerkną w papiery, adres będzie się zgadzał, więc wprowadzą właścicieli. Aż strach pomyśleć. A spróbuj udowodnić nieważność nakazu, dokumentów prawnych itede: dajesz kolejny powód, żeby wystarali się o nowy. Wtedy masz naprawdę przesrane. Bo ona mieszka tam nielegalnie, nikt nie twierdzi, że jest inaczej. Lepiej się nie wychylać i liczyć na to, że właściciele zapomną. Zresztą ile mają takich nieruchomości, które stoją puste, pewnie stracili rachubę, krwiopijcy. Rozmowa, którą odbyli z Sylvią wiele razy, i teraz też, jak zawsze, zgadzają się ze sobą. Czego można się spodziewać, z czysto ideologicznego punktu widzenia, oboje są bowiem pełnoprawnymi członkami tego samego stowarzyszenia lokatorów, a Sylvia dodatkowo przewodzi jednej z grup roboczych. Od strony prawno-filozoficznej i społeczno-politycznej to, że Peter od ośmiu miesięcy utrzymuje kontakty o charakterze intymnym i dyskretnie finansowym z osobą nielegalnie zajmującą ten konkretny lokal, jest nieistotne. Nigdy na przykład nie powiedział o niej swojemu ojcu, nawet gdy go pytał. Nie, aktualnie z nikim – oznajmił. Myśl o tym, że mieliby się poznać: zbyt straszna. Nie. Mógł mu powiedzieć, że jest ktoś: Nic poważnego, po prostu dziewczyna, z którą się spotyka. Jakie by to miało znaczenie? Żadne. Całkiem dosłownie. Dlaczego więc o tym myśli? Skąd te pretensje i do kogo? Do ojca, do siebie samego? Bez sensu. Depresyjna sama myśl o tym. Depresyjny w ogóle jego stan, prawdopodobnie. W zasadzie bezustannie kołaczą mu się w głowie natrętne myśli, a potem, gdy cichną, czuje się przerażająco nieszczęśliwy. Może nie wszystkie klepki na swoim miejscu. Może zawsze tak było. Drobna, leciuteńka dłoń na jego ramieniu.

Nigdy tak naprawdę go nie poznałem – mówi. – Przepraszam. Tak mi tylko przyszło do głowy. To smutne.

Sylvia zerka na niego. Wszystko przyswojone. Obleczone głębią zrozumienia. Wiem, co masz na myśli – odpowiada. – Ale przecież go znałeś. Wyciąga z torebki małą prostokątną paczuszkę zawiniętą w folię. Z przodu jakieś logo lub napis. Chusteczki higieniczne. Na litość boską, czy on płacze? Na George Street? Każdy może go zobaczyć. I prawdopodobnie zobaczy. Co tam u ciebie, Peter? Cały czas w palestrze? Niedawno pisali o tobie w gazecie, dobra robota. Z uśmiechem bez słowa przyjmuje biały kwadrat chusteczki i wyciera twarz. Mówi tylko: Hm. Ona idzie obok w tym samym tempie, w którym porusza się on, zawsze. On cię kochał – mówi. Sylvia, on niczego o mnie nie wiedział. Mieliśmy na siebie alergię. Przez całe życie nie odbyliśmy ze sobą ani jednej prawdziwej rozmowy. Składa chusteczkę i chowa ją do kieszeni. Oj, zbyt wielką wagę przykładasz do rozmów – stwierdza Sylvia. – Wiesz, życie to nie sama gadanina. On patrzy na nią, gdy ona znowu kładzie dłoń na jego ramieniu. Enigmatyczna uwaga, co to znaczy? Sylvia się śmieje. Jest wtedy ładniejsza. Ale co ma na myśli, mówiąc, że życie to nie sama gadanina. Może że miłość to surowe i samotne posługi? Wyciąganie szkolnych mundurków z suszarki w środowe wieczory, małego bordowego dresu Ivana, koszuli i spodni Petera, gorących, naelektryzowanych. A rano podgrzewanie mleka na palniku. U boku Sylvii teraz na Stephen Street wdycha woń spalin i ciemnego nocnego powietrza. Na swój sposób kojącą. Tak jak wszystko, co się wiąże z jej bliskością. I dlaczego? Przecież wie dlaczego, nie, nie chce wiedzieć, czy wie. Zatem pociecha wieloletniej znajomości. Otwiera przed nim przestrzeń i ciszę, w których czuje wreszcie, jak bardzo jest zmęczony, jak bardzo zdołowany. Może lepiej by mu było u Naomi, gdzie by się upalał i grał z jej współlokatorami w Call of Duty, a potem zasnął po lekach nasennych. Przyjmując w ten sposób pocieszenie, musi też przyznać, że go potrzebuje. Bo jego sześćdziesięciokilkuletni ojciec, z którym nigdy nie był szczególnie blisko, zmarł po pięciu latach walki z rakiem. Ewentualność, oczekiwana wprawdzie, ale odwlekająca się tak długo, że zaczął myśleć, iż nigdy się nie ziści, aż się ziściła. Peter jakimś cudem karygodnie nieprzygotowany na to przewidywalne zdarzenie. Jakimś cudem jest nagle głową rodziny, która jednocześnie przestała istnieć.

Mijają razem St Stephen’s Green, zamknięte bramy, żółknące liście. Drzewa jesienne wypiękniały. Rozmawiają o studentach. Jej wykładach. Zajęciach, które prowadzi, żeby zarobić na czynsz. Pyta o jej przyjaciółkę Emily, a ona się uśmiecha i przekazuje mu jak zwykle tę samą historię, więcej papierologii w pracy, zawracanie głowy, no i nie udało jej się znaleźć nic do wynajęcia. Emily, lekko roztargniona nauczycielka akademicka, która zawsze sprawia wrażenie, jakby cierpiała na zapalenie zatok, wiecznie smarka w chusteczkę i nawija o Karolu Marksie. Przyjaciółka z czasów młodości, gdy jeszcze obie brały udział w turniejach debatanckich, nie żeby Emily odnosiła wtedy jakieś sukcesy, beznadziejnie zbaczała z tematu i odmawiała odpowiedzi na pytania. Kiedyś spędzała u nich, u niego i Sylvii, dużo czasu, przez jakiś czas nawet nocowała na kanapie, gdy on, gdy oni. Wieczory, kiedy wszyscy troje razem popijali herbatę, spierali się o głupstwa, doprowadzali do ataków śmiechu. Sylvia, z dwóch przyjaciółek ta spokojna, opanowana, Emily – ta tragiczna. Mówi, że przechowuje się teraz u Maxa, poczciwego Maxa. Wciąż widuje go czasem u Sylvii. On też nie radził sobie w konkursach. Zbyt miły, niedostatecznie bezwzględny, zawsze dostrzegający racje obu stron. Chociaż zabawny. Wszyscy jej przyjaciele tacy. Musi trzymać świat lekko, czule, ale lekko. Rozmawiałeś ostatnio z bratem? – pyta go. Wiesz – odpowiada. – Życie to nie sama gadanina. Ona szturcha go łokciem. Całkiem przyjemnie czuć ją tak blisko. Jest samotny – zaznacza Sylvia. Czy to nie dotyczy nas wszystkich? Chociaż trzeba przyznać, że Ivan wydaje się bardziej samotny niż większość ludzi. Co więcej, niemal duchowo samotny i może lepiej, żeby tak zostało. O czym wyście gadali wtedy w domu? – pyta ją. Ach. Opowiadał mi… masz na myśli przy śniadaniu? Opowiadał mi o jakimś wydarzeniu szachowym, w którym bierze udział w przyszły weekend. W Leitrim. Nie słyszałeś? Nie. Jakiś rodzaj pojedynku pokazowego, a potem ma poprowadzić warsztaty. Zastanawiał się, czy nie odwołać w związku z tym wszystkim, co się teraz dzieje. Postanowił jednak pojechać tam i zrobić swoje. Mijają bramę cmentarza hugenotów. Dlaczego chciał odwołać? Sylvia podnosi na niego wzrok. Bo… no wiesz. Bo umarł mu ojciec. On krzywi się teraz, marszczy brwi, zgrzany, zmęczony. Metka przy kołnierzu koszuli drapie go w kark. Baggot Street jasna i rojna, za dużo ludzi, światła go rażą, wszystkiego za dużo. Myślisz, że przeżywa? – pyta. Ona wciąż na niego patrzy, a on idiotycznie próbuje się uśmiechać. Nie no, jasne, że przeżywa – dodaje. Myślę, że bardzo – odpowiada ona. – Myślę, że czuje się samotny. Tak. Na pewno, w sumie. Są coraz bliżej jej mieszkania, punktu końcowego, i jak samotny będzie się czuł on, albo i nie. Dlaczego, na Boga, ni stąd, ni zowąd zrobiło się tak głośno. Sylvia – zaczyna. Nie, zaczekaj, aż się zrobi ciszej. Tak? Są już prawie na miejscu i pod drzwiami może zabrzmi to naturalniej. Jakby po prostu zmęczył go spacer. Pozwolisz, że… nie wiem. Mógłbym się przespać u ciebie na sofie? Obiecuję… (Nie, nie, nie mów tego, Jezu: Obiecuję, że cię nie dotknę. Nie). Jestem jakby… Jej dłoń łagodna i czuła na jego ramieniu, nieruchoma, nieruchoma. Cały spokój i bezruch skupił się w miejscu jej miłosiernego dotyku. Oczywiście – odpowiada. – Nie ma problemu. Nie mów tego. Jestem w niej zakochany. W tobie, gdybyś tylko. Tak ci się wydaje? Czy w tych warunkach życie jest znośne? Czeka, gdy Sylvia otwiera drzwi. Ona rozumie wszystko, wie wszystko. Bądź miły, jeśli się z nim skontaktujesz – radzi. – Mógłbyś mu wysłać wiadomość. W jakim języku? 1. e4. Tak – odpowiada. – Masz rację. Zrobię to. Wyślę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: