Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Jedyna córka - ebook

Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 kwietnia 2025
3825 pkt
punktów Virtualo

Jedyna córka - ebook

Macierzyństwo, przyjaźń i moc wspólnoty.

Trzy kobiety, Laura, Alina i Doris, stają przed dylematami związanymi z macierzyństwem. Pierwsza postanawia, że nigdy nie będzie miała dzieci. Druga marzy o założeniu rodziny, lecz pod koniec ciąży dowiaduje się, że jej córeczka umrze zaraz po porodzie. Trzecia, samodzielna matka kilkuletniego chłopca, zmaga się z jego napadami agresji i z własną depresją. Wszystkie trzy muszą odpowiedzieć sobie na trudne pytania – jakie są granice wolności i rola kobiety w dzisiejszym świecie?

W Jedynej córce Guadalupe Nettel mistrzowsko kreśli intymne portrety bohaterek, które konfrontują się z osobistymi pragnieniami, niełatwymi emocjami i oczekiwaniami społecznymi. To poruszająca opowieść o tym, że bycie matką nie dla każdej oznacza to samo.

Książka znalazła się na krótkiej liście Międzynarodowej Nagrody Bookera 2023.


Jedyna córka to napisana z wielką wrażliwością powieść o kobietach, dla których najważniejszą wartością jest wybór. Bohaterki Guadalupe Nettel różnią się od siebie podejściem do związków, macierzyństwa, bliskości. Życie niejednokrotnie weryfikuje ich plany, a niespodzianki zderzają się z rozczarowaniami. Niekiedy to, co wydaje się definitywne, okazuje się etapem podróży ku miłości i trosce.
Anna Pekaniec, badaczka literatury kobiet, Wydział Polonistyki UJ

Co czyta narratorka prostej powieści o rzeczach nieprostych? W doświadczeniu żałoby – jakiej muzyki się słucha, jakie filmy ogląda? Ile można dać wsparcia obcemu dziecku, gdy nie chce się mieć własnego? A matce? Czy para gołębi nauczy latać pisklę kukułki? Myślę, że świat potrzebuje takich opowieści. 
Barbara Sadurska, pisarka, laureatka Nagrody Gombrowicza

Nettel stała się najjaśniejszą gwiazdą współczesnej literatury latynoamerykańskiej. Czytam ją z podziwem.
Valeria Luiselli autorka książki Historia moich zębów

W Jedynej córce Guadalupe Nettel ukazuje rzeczywistość taką, jaka ona jest, dotykając istoty rzeczy: życia, śmierci i naszych relacji z innymi. Wszystko to zawiera się w doświadczeniu macierzyństwa
Annie Ernaux, laureatka Literackiej Nagrody Nobla
Guadalupe Nettel, meksykańska powieściopisarka, jest autorką El huésped (nominowanej do nagrody Herralde 2005) i kolejnych, cieszących się popularnością książek: Pétalos y otras historias incómodas, El cuerpo en que nací, El matrimonio de los peces rojos (nagroda Ribera del Duero 2013), Después del invierno (nagroda Herralde 2014) oraz Los divagantes. Jej twórczość została przełożona na ponad dwadzieścia języków i uhonorowana wieloma międzynarodowymi nagrodami i wyróżnieniami.

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-233-7654-5
Rozmiar pliku: 739 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przyglądanie się śpiącemu niemowlęciu jest równoznaczne z kontemplowaniem kruchości istoty ludzkiej. Słuchanie delikatnego i harmonijnego oddechu wywołuje mieszankę spokoju i wzruszenia. Obserwuję niemowlę leżące naprzeciwko mnie, jego beztroską i delikatną twarz, strużkę mleka wypływającą kącikiem ust, idealne powieki, i myślę o tym, że każdego dnia jedno z dzieci śpiących we wszystkich łóżeczkach na świecie przestaje istnieć. Gaśnie po cichu, niczym gwiazda zagubiona we wszechświecie pośród tysięcy innych, które nadal błyszczą w ciemności nocy. Wtedy matka pogrąża się w żałobie na resztę życia. Czasami także ojciec. Pozostali przyjmują to ze zdumiewającą obojętnością. Śmierć noworodka jest czymś tak powszechnym, że nikogo nie zaskakuje. Tylko jak można się z nią pogodzić, kiedy człowiek już zdążył zachwycić się pięknem tej nieskazitelnej istoty? Patrzę na drobne niemowlę w zielonych śpioszkach, z główką leżącą na boku na małej białej poduszce, i pragnę, żeby przeżyło, żeby nic nie zakłóciło jego snu ani życia, żeby wszystkie niebezpieczeństwa tego świata trzymały się od niego z daleka, a katastrofy omijały je na swojej niszczycielskiej drodze. „Dopóki będę przy tobie, nic ci się nie stanie”, obiecuję mu, choć wiem, że kłamię, ponieważ w głębi duszy jestem tak samo bezsilna i bezbronna jak ono.1

Parę tygodni temu do mieszkania obok wprowadzili się nowi sąsiedzi: kobieta i dziecko, które wydaje się niezadowolone z życia, delikatnie mówiąc. Nigdy go nie widziałam, ale wystarczy, że słyszę. Chłopiec wraca ze szkoły około drugiej, kiedy zapach obiadu wydobywający się z ich mieszkania rozchodzi się po korytarzach i klatkach schodowych naszego bloku. Wszyscy wiemy, że przyszedł, bo słyszymy, jak niecierpliwie wciska dzwonek. Ledwie zamknie drzwi, a już zaczyna się wydzierać, narzekając na posiłek. Sądząc po zapachu, jedzenie w tym domu nie jest ani zdrowe, ani smaczne, ale reakcja dziecka jest niewątpliwie przesadna. Rzuca obelgi i wulgaryzmy – dość zdumiewające w przypadku kogoś w jego wieku. Do tego trzaska drzwiami i wali o ściany czym popadnie. Te napady zwykle trwają bardzo długo. Odkąd się wprowadzili, byłam świadkiem trzech, ale ani razu nie dotrwałam do końca, więc nie potrafię powiedzieć, jaki mają finał. Chłopiec krzyczy tak głośno i z taką desperacją, że jedynym wyjściem wydaje się ucieczka.

Muszę przyznać, że nigdy nie miałam dobrych relacji z dziećmi. Omijam je, jeśli się do mnie zbliżają, a kiedy interakcja jest nieunikniona, nie mam zielonego pojęcia, jak się zachować. Zaliczam się do ludzi, którzy sztywnieją, gdy w samolocie albo w poczekalni u lekarza słyszą płacz niemowlęcia, i dostają szału, jeśli płacz trwa dłużej niż dziesięć minut. Ale nie jest też tak, że zupełnie nie lubię dzieci. Obserwowanie, jak bawią się w parku albo biją się o zabawkę w piaskownicy, wydaje mi się nawet zabawne. Są żywym przykładem tego, jak zachowywaliby się dorośli, gdyby nie obowiązywały zasady etykiety i uprzejmości. Całymi latami próbowałam przekonać swoje przyjaciółki, że urodzenie dziecka to nieodwracalny błąd. Powtarzałam im, że posiadanie potomstwa – nieważne, jak słodkie i urocze by ono było – zawsze wiąże się z końcem ich wolności, z ciężarem finansowym, nie wspominając o zmęczeniu fizycznym i psychicznym: dziewięć miesięcy ciąży, kolejne sześć albo więcej miesięcy karmienia, nieprzespane noce w okresie dzieciństwa, a później ciągły niepokój o nastolatka. „Poza tym świat jest tak urządzony, że to my, a nie mężczyźni, zajmujemy się opieką nad dziećmi, co bardzo często skutkuje tym, że musimy poświęcić karierę, nasze zajęcia, erotyzm, a niekiedy partnera”, tłumaczyłam uparcie. „Czy naprawdę warto?”2

W tamtym okresie podróżowanie było dla mnie niezwykle ważne. Wylądować w odległym kraju, o którym niewiele wiedziałam, i przemierzać go pieszo albo rozklekotanymi autobusami, odkrywać jego kulturę i kuchnię – z tych przyjemności w żaden sposób nie mogłabym zrezygnować. Część studiów spędziłam poza Meksykiem. Pomimo towarzyszącej mi wtedy niepewności postrzegam ten czas jako najbardziej beztroski etap mojego życia. Wystarczyło trochę alkoholu i kilkoro przyjaciół, żeby każdy wieczór zamienił się w zabawę. Byliśmy młodzi i – inaczej niż teraz – brak snu nie odbijał się na nas negatywnie. Nawet jeśli miałam niewiele pieniędzy, to wyjazd do Francji dał mi szansę na poznanie innego kontynentu. W Paryżu spędzałam wiele godzin na czytaniu w bibliotekach, chodziłam do teatru, do barów i nocnych klubów. Nic z tego nie przystaje do macierzyństwa. Kobiety z dziećmi nie mogą żyć w taki sposób. A przynajmniej nie przez pierwsze lata. Żeby pozwolić sobie na zwykły wieczór w kinie albo kolację poza domem, muszą zaplanować wszystko z dużym wyprzedzeniem, załatwić nianię albo przekonać męża, by zajął się dziećmi. Dlatego za każdym razem, kiedy związek z jakimś facetem zaczynał się robić poważny, uprzedzałam go, że ze mną nigdy nie doczeka się potomstwa. Jeśli się spierał albo na jego twarzy pojawiała się oznaka smutku czy dezaprobaty, natychmiast odwoływałam się do przeludnienia – to ważny i wystarczająco humanitarny powód, aby nie uznał mnie za zgorzkniałą albo, co gorsza, za egoistyczną, jak zazwyczaj nazywa się nas, kobiety, które postanowiły uciec od historycznej roli swojej płci.

Dla pokolenia mojej matki brak dzieci był aberracją, jednak w moich czasach wiele kobiet rezygnowało z potomstwa. Na przykład moje przyjaciółki mogłyby się podzielić na dwie tak samo duże grupy: te, które rozważały zrzeczenie się wolności i poświęcenie w imię przetrwania gatunku, oraz te, które były gotowe okryć się wieczną hańbą społeczną i rodzinną, aby zachować niezależność. Każda uzasadniała swoje stanowisko mocnymi argumentami. Oczywiście lepiej rozumiałam się z tymi drugimi. Należała do nich Alina.

Poznałyśmy się po dwudziestce, a więc w tym wieku, który w wielu społeczeństwach wciąż jest uważany za najlepszy do prokreacji. Obie jednak czułyśmy awersję do tego, co zgodnie nazywałyśmy „kulą u nogi”. Ja byłam na studiach doktoranckich z literatury i zarówno moje stypendium, jak i status freelancerki nie mogły zapewnić mi jakiegokolwiek bezpieczeństwa finansowego. Alina miała dobrze płatną, ale wymagającą pracę w instytucie sztuki, a jednocześnie szkoliła się na menedżerkę kultury. Chociaż jej zarobki dwukrotnie przewyższały moje, to część pieniędzy wysyłała swojej rodzinie: ojciec od wielu lat był chory i mieszkał sam w miasteczku w stanie Veracruz, a matka dochodziła do siebie po udarze. Alina bardzo wcześnie znalazła się na tym etapie życia, kiedy rodzice stają się od nas zależni. Jak w takiej sytuacji miałaby się jeszcze zajmować dzieckiem?

W tamtym czasie byłam pasjonatką wróżbiarstwa, głównie chiromancji i tarota. Pamiętam, że pewnego razu Alina i ja siedziałyśmy same w moim mieszkaniu, po długiej imprezie, po której zostały dwa stłuczone kieliszki i cmentarzysko butelek na balkonie. Z ulicy Vieille du Temple, pustej o tej porze, dobiegł nas odgłos oddalających się kroków naszego ostatniego gościa. Zapytałam przyjaciółkę, czy mogę jej powróżyć z kart. Zgodziła się tylko dlatego, żeby zrobić mi przyjemność. Zawsze była kobietą pragmatyczną, więc pomysł otrzymywania wiadomości od nadprzyrodzonych sił wydawał się jej całkiem niedorzeczny. Tarot musiał być dla niej grą jak każda inna. Rozkład, który wybrałam tej nocy, był ambitny i obejmował resztę jej życia. Alina kilka razy przetasowała karty, po czym rozłożyła je na stole tak, jak jej podpowiadałam. Kiedy wszystkie znalazły się już na swoich miejscach, zaczęłam odkrywać je powoli, trochę z powodu stanu upojenia, a trochę by nadać tej chwili teatralności. Tymczasem historia ukazywała się niczym fotografia po zanurzeniu w azotanie srebra. Pojawiały się Cesarzowa, Szóstka Mieczy, Śmierć i Wisielec. Śmierć (arkan numer trzynaście, który w wielu taliach nawet nie ma nazwy) nie zawsze wiąże się ze zgonem, ale na pewno przynosi głęboką i radykalną zmianę. Wszystko wskazywało na to, że jakaś tragedia zmieni jej życie, a może nawet je zakończy. Zdobyłam się na wysiłek i spróbowałam ukryć swoją irytację. Alina musiała jednak zauważyć moje zdenerwowanie, ponieważ zmartwiona zapytała, co takiego wyczytałam.

– Karty mówią, że zostaniesz matką i będziesz żyła jak w klasztorze – rzuciłam z figlarnym uśmiechem.

Alina zaprzeczyła, śmiejąc się i energicznie potrząsając głową. Na pewno pomyślała, że to tylko żart, lecz jej duże ciemne oczy patrzyły na mnie pytająco i dostrzegłam w nich niepokój. Piłyśmy dalej, a parę godzin później, kiedy opróżniłyśmy ostatnią butelkę, pożegnałam ją przy drzwiach budynku. Wróciłam do mieszkania i położyłam się do łóżka, przestraszona tym, co zobaczyłam.

Parę miesięcy później Alina postanowiła wrócić do Meksyku, gdzie znalazła dobrą pracę w galerii sztuki. Ja natomiast zostałam na kolejny rok we Francji, a po ukończeniu studiów wyruszyłam w podróż po Azji Południowo-Wschodniej. Przemierzałam pieszo doliny i górskie szlaki. Odwiedziłam wiele świątyń i buddyjskie ośrodki pielgrzymkowe. Fascynowały mnie mniszki w brązowych habitach i z ogolonymi głowami, które postanowiły zrezygnować z życia rodzinnego, a w zamian poświęcić się nauce i medytacji. Siadałam w milczeniu kilka metrów od nich, aby słuchać, jak śpiewają albo recytują sutry o uwolnieniu i końcu cierpienia. Odległość jest dla przyjaźni niezawodnym testem. Czasami niszczy ją tak, jak przymrozek niszczy uprawy. Ale nie dotyczyło to Aliny i mnie. Cały czas pisałyśmy do siebie i często dzwoniłyśmy, by opowiadać sobie o najważniejszych sprawach (pojawienie się Aurelia w jej życiu, stan zdrowia jej ojca, temat mojej pracy dyplomowej), i w ten sposób nasza przyjaźń umocniła się jeszcze bardziej.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij