Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jedziemy z matką na północ. Tom 2 - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
17 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,90

Jedziemy z matką na północ. Tom 2 - ebook

Zniewalająca opowieść o szwedzkiej prowincji i jej mrocznych sekretach, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.

Nie zamierzałam po niej płakać. Ale nie chciałam też żeby umarła.

Matka zmarła. Jana wraz z bratem brorem wyruszają do jej rodzinnej wsi na północy Szwecji, gdzie chciała być pochowana. Na miejscu odkrywają, że wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż się spodziewali. Odziedziczony dom jest zajęty przez lokatorów, którzy nie chcą się wyprowadzić, a mieszkańcy wsi żyją według surowych zasad religijnych. Każdy, kto się nie podporządkuje, zostaje wykluczony. Jana od początku jest nieufna, ale bror daje się wciągnąć w świat męskiej dominacji i władzy. Odtąd rozpoczyna się dla kobiety walka o przetrwanie, w której najmniejszy błąd może prowadzić do tragedii, a stawką jest odzyskanie już nie tylko domu, ale także brata.

W drugim tomie swojej trylogii Karin Smirnoff portretuje świat bez nakładania filtrów, pozwalając nam przejrzeć się w historiach bohaterów jak w lustrze.

Karin Smirnoff nie boi się pisać o tym, co trudne. Jej Szwecja jest miejscem, w którym groźniejsi od dzikiej, surowej przyrody są tylko ludzie. A janakippo - skrzywdzona, nieufna, powtarzająca te same błędy, ale instynktownie stająca w obronie słabszych - to bohaterka na miarę naszych czasów.

Emilia Dłużewska

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67727-05-1
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Cu­shla owi­nęła to­rebkę płasz­czem i we­pchnęła ją w szcze­linę mię­dzy lo­dówką z pi­wem a kasą. Eamonn, jej brat, schy­lał się nad spi­sem to­waru. Spoj­rzał na nią i zmru­żył oczy. Ski­nął głową w stronę lu­stra, które cią­gnęło się przez całą dłu­gość baru. Cu­shla przy­su­nęła się bli­żej i zer­k­nęła na swoje od­bi­cie. Oj­ciec Slat­tery na­zna­czył ją gru­bym krzy­żem, sze­ro­kim na dwa cen­ty­me­try i dłu­gim na pięć. Pod na­ci­skiem jej palca wy­do­był się z niego so­snowy, ży­wiczny za­pach po­świę­co­nej mik­stury, którą zmie­szano z po­pio­łem, a krzy­żowy kształt roz­mył się w smugę sa­dzy.

Eamonn wci­snął jej do ręki mo­krą ser­wetkę.

– Po­spiesz się – wy­sy­czał.

Więk­szość męż­czyzn, któ­rzy pili w pu­bie, nie po­sy­py­wała się po­pio­łem w Środę Po­piel­cową, nie uczest­ni­czyła w dro­dze krzy­żo­wej w Wielki Pią­tek ani nie cho­dziła na nie­dzielną mszę. Pi­cie w ka­to­lic­kim ba­rze to jedno, ale je­śli piwo na­lewa ci ko­bieta po­ma­lo­wana w pa­pi­stow­skie barwy wo­jenne, to już zu­peł­nie inna sprawa. Cu­shla tarła, aż skóra na jej czole zro­biła się ró­żowa, a ser­wetka sczer­niała i sfla­czała. Wy­rzu­ciła ją do ko­sza.

Eamonn mruk­nął coś pod no­sem. Je­dyne słowo, które udało jej się wy­ło­wić, brzmiało „ćwok”.

Stali by­walcy gro­ma­dzili się wzdłuż kon­tu­aru. Jimmy O’Kane, któ­remu kie­szonkę na piersi wy­brzu­szało za­ku­pione na ko­la­cję jajko. Minty, woźny w szkole, który wy­pił tyle piwa Carls­berg Spe­cial Brew, że pub zdo­był na­grodę za naj­wyż­szą sprze­daż w Ir­lan­dii Pół­noc­nej, cho­ciaż nikt poza nim nie za­ma­wiał tej marki. Fi­del, w czapce khaki i przy­ciem­nia­nych oku­la­rach. Za dnia wa­żył mię­tówki i goź­dzi­kowe kar­melki w skle­pie ze sło­dy­czami swo­jej matki, a wie­czo­rami peł­nił funk­cję bry­ga­diera w lo­kal­nym od­dziale Sto­wa­rzy­sze­nia Obrony Ul­steru. Le­slie, mon­ter ze stoczni, który od­zy­wał się do­piero po pi­ja­nemu i pew­nego wie­czoru po­wie­dział Cu­shli, że chciałby ją wy­ką­pać. Jesz­cze je­den męż­czy­zna. W śred­nim wieku, nad szklanką whi­skey. Ciem­no­włosy, lekko przy­gar­biony. Ubrany w czarny gar­ni­tur i wy­kroch­ma­loną białą ko­szulę, od któ­rej od­cze­piono koł­nie­rzyk – taki strój rzu­cał się w oczy na tle ro­bo­czych kom­bi­ne­zo­nów i tka­nin non-iron. Włosy miał przy­gła­dzone do wy­so­ko­ści uszu, a da­lej po­fa­lo­wane nad kar­kiem, jakby spo­cił się pod ka­pe­lu­szem. Albo pe­ruką.

Cu­shla wspięła się na ta­bo­ret, żeby pod­gło­śnić te­le­wi­zor. Gdy ze­szła, męż­czy­zna z whi­skey trą­cał kciu­kiem filtr pa­pie­rosa, jakby wła­śnie od­wró­cił wzrok.

Wia­do­mo­ści za­częły się od tego co zwy­kle, czyli od mon­tażu krót­kich sce­nek. Za­mieszki. Chłop­czyk, sze­ścio- czy sied­mio­letni, wdra­puje się na trans­por­ter Sa­ra­cen i wtyka ka­mień w je­den z otwo­rów, przez które żoł­nie­rze ce­lują z ka­ra­bi­nów. Marsz na Stor­mont, ty­siące lu­dzi po­dąża długą aleją do bu­dynku par­la­mentu. Do­dali coś no­wego. Po­je­dyn­czy sa­mo­chód za­par­ko­wany na pu­stej ulicy. Wy­gląda to jak zdję­cie, do chwili aż po­jazd eks­plo­duje w ogrom­nej kuli dymu i ognia, drzwi gwał­tow­nie się od­ry­wają, a szkło z oko­licz­nych bu­dyn­ków sy­pie się na as­falt ni­czym grad. Seg­ment koń­czył się tak jak za­wsze – wi­ze­run­kiem Mary Pe­ters dzier­żą­cej w dłoni me­dal olim­pij­ski.

– Zdo­była go trzy lata temu – ode­zwał się Eamonn.

– To był ostatni raz, kiedy mo­gli­śmy być dumni z cze­goś, co się tu wy­da­rzyło – stwier­dził męż­czy­zna. Głos miał głę­boki, nie­mal chro­po­waty, choć mó­wił z wy­twor­nym ak­cen­tem.

– Co ra­cja, to ra­cja, Mi­chael – od­parł Eamonn.

Skąd Eamonn wie­dział, jak mu na imię?

Fi­del ski­nię­ciem głowy wska­zał pre­zen­tera.

– Barry przy­strzygł brodę – po­wie­dział, opla­ta­jąc wła­sny za­rost wo­kół kciuka i ukła­da­jąc go w długi, zwę­ża­jący się ku do­łowi szpic.

Wia­do­mo­ści. Wiej­ska droga: po­li­cyjny land ro­ver za­par­ko­wany w po­przek bia­łych li­nii, para okry­tych płachtą nóg wy­staje spod ły­sego krzewu głogu. Męż­czyźni w ko­mi­niar­kach za sto­łem z la­mi­natu, po­kryte wełną twa­rze przy­ci­skają się do rzędu mi­kro­fo­nów, od czasu do czasu oświe­tlane bły­skami fle­szy. Pub bez okien, wil­gotny dym są­czy się z kra­teru w da­chu.

Wia­do­mo­ści koń­czyły się hi­sto­rią z ży­cia wziętą. Wszy­scy lu­bili tę część, bo zwy­kle cho­dziło o coś neu­tral­nego, co można było sko­men­to­wać. Re­por­ter przy­je­chał do cen­trum mia­sta i py­tał lu­dzi, co są­dzą o bie­ga­niu na go­lasa. Idio­tyzm – stwier­dziła ko­bieta w wy­dzier­ga­nej czapce – prze­cież za zimno na ta­kie rze­czy. W ba­rze roz­legł się re­chot. Drobny męż­czy­zna z wło­sami przy­li­za­nymi bry­lan­tyną oświad­czył, że gdyby mu ktoś do­brze za­pła­cił, to czemu nie. Ko­lejny wark­nął „to nie­przy­zwo­ite” i po­szedł so­bie. Na­stęp­nie ekipa za­cze­piła dziew­czynę o dłu­gich, ciem­nych wło­sach i wiel­kich oczach. Za­gad­nięta miała na so­bie ko­żu­szek, któ­rego koł­nierz za­sła­niał jej twarz. Moim zda­niem to fan­ta­styczna sprawa – po­wie­działa – ja­kaś od­miana. Wy­glą­dała, jakby była upa­lona.

– Tro­chę do cie­bie po­dobna, Cu­shla – oznaj­mił Minty. – A ty nie masz ochoty po­bie­gać so­bie na go­lasa?

– Od­wal się od mo­jej sio­stry, zbo­czeńcu – od­parł Eamonn z uśmie­chem. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Cu­shla od­po­wie­dzia­łaby tak, że wszy­scy by się za­mknęli, ale dziś zda­wała so­bie sprawę z obec­no­ści męż­czy­zny z czy­stą whi­skey i za­dba­nymi pa­znok­ciami.

Eamonn ka­zał Cu­shli sprząt­nąć pu­ste na­czy­nia. Wy­szła zza kon­tu­aru. Trzech klien­tów z ob­cię­tymi na jeża wło­sami sie­działo w rogu przy sto­liku za­gra­co­nym ku­flami, które wy­glą­dały jak ską­pane w my­dli­nach. Się­gała wła­śnie po ostatni, gdy je­den z tej trójki po­sta­wił go na dy­wa­nie.

– Jesz­cze ten – po­wie­dział, a jego grdyka po­ru­szała się przy każ­dym sło­wie. Cu­shla po­chy­liła się po ku­fel, a męż­czy­zna po­ło­żył jej dło­nie na bio­drach, tuż nad tył­kiem. Uwol­niła się i wró­ciła do baru przy wtó­rze ich śmie­chu.

– Za­uwa­ży­łeś, co ten żoł­nierz zro­bił? – za­py­tała Eamonna, wkła­da­jąc na­czy­nia do zlewu.

– Nie. – Przy od­po­wie­dzi na­wet na nią nie spoj­rzał, a ona wie­działa, że ow­szem, za­uwa­żył.

– Su­kin­syn mnie ob­ma­cy­wał.

– I co mam z tym zro­bić? – spy­tał Eamonn, cho­ciaż wła­ści­wie nie było py­ta­nia. Nic nie mógł zro­bić.

Miesz­kali w mie­ście gar­ni­zo­no­wym, choć da­wało się to od­czuć do­piero od 1969 roku, gdy po­ja­wiło się woj­sko; nie żeby żoł­nie­rze kie­dy­kol­wiek pa­tro­lo­wali ulice. Ro­dzina La­ve­rych wi­dy­wała ich w ba­rze, kiedy nie mieli na so­bie mun­du­rów. Ci z kilku pierw­szych od­dzia­łów byli cał­kiem w po­rządku. Po­tem przy­je­chali Spa­do­chro­nia­rze. Lu­bili zo­sta­wiać po so­bie pa­miątki. Wdep­tane w wy­kła­dzinę pety, ze­rwane ze ściany ka­felki na pod­ło­dze w mę­skiej to­a­le­cie. Na­za­jutrz po krwa­wej nie­dzieli za­wi­tali do pubu całą grupą. Na­wet Fi­del i chło­paki czuli się nie­swojo w ich to­wa­rzy­stwie i wkrótce zo­stała tylko Gina, Cu­shla i żoł­nie­rze; oj­ciec był już wtedy za słaby, żeby pra­co­wać. Gina sie­działa na stołku, pod­sta­wiała szklankę pod na­le­wak i cały czas ich ob­ser­wo­wała. Uda­wało jej się ich igno­ro­wać do czasu, gdy w wy­niku za­chęty ko­le­gów je­den z żoł­nie­rzy od­gryzł ka­wa­łek ku­fla, po czym wy­pluł do po­piel­niczki odłamki i krew. Cu­shla miała wra­że­nie, że ogląda film grozy, kiedy jej matka ru­szyła w po­przek sali. Z któ­rego pier­dla w An­glii was wy­rzy­gało? – za­py­tała Gina, a po­tem wy­brała nu­mer do ko­szar; dzwo­niła ze skar­gami tak czę­sto, że znała do­wódcę z imie­nia i na­zwi­ska. Gło­sem, któ­rego uży­wała pod­czas roz­mów te­le­fo­nicz­nych, po­wie­działa mu, żeby za­brał stąd swo­ich lu­dzi, że nie są już mile wi­dziani. Przy­je­chali po nich żan­darmi, ale na wi­dok woj­sko­wych w pu­bie Cu­shla wciąż czuła nie­po­kój. Gina zdra­dziła, co o tym wszyst­kim my­śli.

Kiedy wresz­cie Cu­shla zdo­była się na to, by pod­nieść głowę, męż­czy­zna uśmiech­nął się do niej. Spoj­rze­nie miał życz­liwe. Wszystko sły­szał, a ona po­czuła wstyd, bar­dziej za Eamonna niż za sie­bie, i za­brała się do po­rząd­ko­wa­nia pó­łek z bu­tel­ko­wa­nym pi­wem.

– Ładny wi­dok – po­wie­dział ja­kiś głos z an­giel­skim ak­cen­tem. Zer­k­nęła w lu­stro. Przy kon­tu­arze stał ob­ma­cy­wacz z bank­no­tem w ręku. Z na­le­waka za nią do­było się wes­tchnie­nie, gdy Eamonn na­peł­niał ku­fle.

– Udaje, że mnie nie sły­szy – po­wie­dział ob­ma­cy­wacz.

– Może to przez to, że ją po­ni­żasz? – spy­tał Mi­chael. Cu­shla od­wró­ciła się mimo woli. Męż­czy­zna zmie­nił po­zy­cję na stołku i sie­dział te­raz twa­rzą do żoł­nie­rza, a whi­skey trzy­mał w le­wej ręce.

– Daj spo­kój, stary. To tylko żarty – ode­zwał się woj­skowy, tak pi­skli­wie, że za­brzmiał jak skam­lący dzie­ciak.

– Żart działa wtedy, gdy śmie­szy obie strony – za­uwa­żył Mi­chael.

Żoł­nierz po­chy­lił się, znie­ru­cho­miał, po czym cof­nął szyję, jakby się roz­my­ślił. Nie­zręcz­nie zgar­nął trzy ku­fle i wró­cił do sto­lika, po dro­dze roz­chla­pu­jąc piwo na pod­łogę. Eamonn wpa­try­wał się nie­wzru­sze­nie w ekran te­le­wi­zora, ale coś w za­ry­sie jego szczęki zdra­dzało, że jego mę­skość zo­stała ura­żona. Fi­del i po­zo­stali rów­nież spra­wiali wra­że­nie, jakby nic wiel­kiego się nie stało. Kim był ten czło­wiek?

Sta­rała się zna­leźć so­bie za­ję­cie, wy­cie­rała, po­rząd­ko­wała, pró­bu­jąc przy tym nie pa­trzeć na niego. Drzwi za­trza­snęły się z hu­kiem. Sto­lik żoł­nie­rzy był pu­sty, na dnie każ­dego ku­fla po­zo­stało kilka cen­ty­me­trów piwa.

Stali by­walcy za­częli zbie­rać się do do­mów.

– Po­wi­nie­neś wy­sko­czyć na go­dzinkę – po­ra­dziła Eamon­nowi Cu­shla. – Zo­ba­czyć dzieci, za­nim pójdą spać.

– Nie chcę cię zo­sta­wiać sa­mej.

– Te­raz już bę­dzie spo­kój.

– No do­bra. Gdyby coś się działo, to dzwoń – rzu­cił, a po chwili już go nie było.

Mi­chael za­pa­lił pa­pie­rosa i wy­pu­ścił dym no­sem.

– Jesz­cze raz to samo po­pro­szę – po­wie­dział, prze­su­wa­jąc szklankę w jej stronę.

Zer­k­nęła w lu­stro, gdy na­le­wała mu al­ko­hol. Ob­ser­wo­wał ją. Ośmie­lona tym, że stoi do niego ple­cami, nie od­wró­ciła wzroku.

Po­sta­wiła whi­skey na la­dzie.

– Cu­shla, prawda? Je­stem Mi­chael. Może ty też się na­pi­jesz? – za­py­tał, za­ci­ska­jąc palce wo­kół szklanki. Jego obec­ność spra­wiła, że wnę­trze le­piej się pre­zen­to­wało. Wi­szące za nim pod­nisz­czone lampy na ścia­nach roz­ta­czały kręgi cie­płego świa­tła na sto­li­kach z drewna te­ko­wego, zaś zie­lony tweed, któ­rym obito ka­napy i stołki, do­da­wał ca­ło­ści swo­istego, ob­skur­nego prze­py­chu.

– Rano mu­szę być w szkole. Ale dzięki – od­parła.

– Gdzie uczysz? – spy­tał. Było to jedno z tych py­tań, które lu­dzie za­dają, gdy chcą wie­dzieć, którą nogą ko­piesz. Jak masz na imię? A na na­zwi­sko? Do któ­rej szkoły cho­dzi­łaś? Gdzie miesz­kasz?

– W pod­sta­wówce St Dal­lan, trze­cią klasę.

– To dzieci mają po sie­dem czy osiem lat? Przy­jemny wiek.

– Rze­czy­wi­ście – po­twier­dziła. – Przez pierw­sze dwa lata uczy­łam pierw­szaki. Więk­szość czasu po­świę­ca­łam na pro­wa­dza­nie ich do to­a­lety.

– A dzi­siaj rano za­pro­wa­dzi­łaś dzieci na po­sy­pa­nie głowy po­pio­łem – po­wie­dział.

Pew­nie wi­dział, jak ście­rała krzyż z czoła. Jak Eamonn się na nią de­ner­wo­wał.

– Ow­szem – od­parła.

– Za młodu miesz­ka­łem w Du­bli­nie – wy­znał. – Tam są sami ka­to­licy. Po­wie­dział to nie­fra­so­bli­wie, ale wpa­try­wał się w nią z taką in­ten­syw­no­ścią, że po­czuła ulgę, gdy w końcu ode­rwał od niej wzrok i po­cią­gnął łyk ze szklanki.

– Ja też rano po­sze­dłem na po­piół – zdra­dził gło­śnym szep­tem Jimmy O’Kane.

– Le­piej ci po­szło z wy­cie­ra­niem niż mnie – po­wie­działa Cu­shla.

– Kapka płynu do zmy­wa­nia na ścierce – wy­ja­śnił sta­ru­szek.

Cu­shla zer­k­nęła na Mi­cha­ela. W jego oczach ma­lo­wało się roz­ba­wie­nie.

Za­pa­rzyła her­batę i usta­wiła sto­łek tak, żeby wi­dzieć ekran od­bior­nika. Aku­rat le­ciał ja­kiś te­atr te­le­wi­zji. He­len Mir­ren le­żała na ka­na­pie i gła­skała bia­łego kota, a jej mąż oskar­żał Mal­colma McDo­wella o to, że z nią sy­pia. Cu­shla nie zro­zu­miała, dla­czego He­len mia­łaby się za­da­wać z McDo­wel­lem, który był chudy, wy­glą­dał na okrut­nika i no­sił grzeczny, nie­bie­ski swe­ter, skoro za męża miała po­staw­nego Alana Ba­tesa o me­lan­cho­lij­nym spoj­rze­niu. Mir­ren wstała i za­częła cho­dzić po po­koju. Miała na so­bie białą szmi­zjerkę. Wy­glą­dała ele­gancko. Strój Cu­shli skła­dał się z ró­żo­wej ko­szuli z eta­miny i dżin­sów z na­szywką „Push My Pa­nic But­ton” na tyl­nej kie­szeni.

Jimmy do­pił piwo, przy­ci­ska­jąc dolną wargę do kra­wę­dzi ku­fla, żeby nie uro­nić ani kro­pli, po czym, po­kle­paw­szy się de­li­kat­nie po kie­szonce na piersi, po­czła­pał przez drzwi.

Mi­chael za­mó­wił na­stępną ko­lejkę. Po­wie­dział jej, że ta sztuka zdo­była na­grodę dla naj­lep­szego dra­matu w 1960 roku. Uwa­żał, że re­ży­ser nie po­tra­fił od­po­wied­nio wy­ko­rzy­stać ta­lentu Mir­ren, a McDo­well zo­stał za­szu­flad­ko­wany od cza­sów roli w Me­cha­nicz­nej po­ma­rań­czy. Cu­shla od­parła, że nie zdo­łała na­wet do­koń­czyć tej książki, a co do­piero obej­rzeć ekra­ni­za­cji.

– Ale film jest piękny – stwier­dził. – Na­wet jego bru­tal­ność jest wy­borna. Do­dał, że zna czło­wieka z Ar­magh, który za­grał tam ka­lekę. Sam też tro­chę pi­sał. Kilka fil­mów do­ku­men­tal­nych, krót­kie sztuki te­atralne. – Praw­nicy to sfru­stro­wani ak­to­rzy – do­dał. Mó­wił tak, jak gdyby przy­wykł do tego, że go słu­chają.

Kiedy Eamonn wró­cił, uszczyp­nął Cu­shlę w po­liczki, jakby była ma­łym dziec­kiem.

– Dzięki, że jej po­pil­no­wa­łeś – po­wie­dział do Mi­cha­ela.

– Mam dwa­dzie­ścia cztery lata – od­parła Cu­shla. Eamonn po­pa­trzył na nią z ty­pową dla sie­bie mie­sza­niną po­gardy i po­błaż­li­wo­ści; wy­razu twa­rzy Mi­cha­ela nie po­tra­fiła od­czy­tać.

Wy­szedł ra­zem z nią i prze­pu­ścił ją, przy­trzy­mu­jąc drzwi. Gdy go mi­jała, otarła się ręką o jego ra­mię. Wy­dał jej się sta­bilny, kon­kretny.

Pub mie­ścił się przy zjeź­dzie z głów­nej ulicy, od tyłu gó­ro­wała nad nim wieża ze­ga­rowa sto­jąca na te­re­nie zruj­no­wa­nego klasz­toru, a z przodu – nie­wy­soki blok z miesz­ka­niami ko­mu­nal­nymi. Cu­shla prze­szła przez po­grą­żony w mroku par­king i do­tarła do miej­sca, gdzie zo­sta­wiła swo­jego nie­wiel­kiego, czer­wo­nego re­naulta, w po­bliżu przej­ścia pod­ziem­nego, które bie­gło pod nową dwu­pa­smową drogą i pro­wa­dziło nad brzeg je­ziora. W be­to­no­wym tu­nelu od­bi­jały się echem głosy, a pa­pie­rosy mi­go­tały w ciem­no­ści. Cierpki za­pach znad wody, szum po­prze­dza­jący przy­pływ: tłu­sty i błot­ni­sty.

– Do­bra­noc, Cu­shla – ode­zwał się Mi­chael. Stał obok du­żego brą­zo­wego sa­mo­chodu przy wej­ściu do pubu.

– Cześć – od­po­wie­działa. Kiedy włą­czyła świa­tła, on na­dal tam stał, a barki zda­wały się mu cią­żyć, przez co wy­glą­dał sta­rzej niż wtedy, gdy sie­dział przy kon­tu­arze.

Po­li­cja wy­zna­czyła strefę kon­troli na High Street i ulica opu­sto­szała. Gdy Cu­shla zbli­żała się do banku, z in­nego baru na chod­nik wy­szli chwiej­nym kro­kiem trzej męż­czyźni. Ci sami żoł­nie­rze co wcze­śniej. Ob­ma­cy­wacz za­to­czył się przed jej sa­mo­cho­dem i Cu­shla mu­siała wci­snąć ha­mu­lec do de­chy, żeby go nie po­trą­cić. Gdy za­uwa­żył, że to ona, wy­su­nął ję­zyk i za­czął nim krę­cić w ob­sce­niczny spo­sób, nie­do­rzeczny dla ko­goś tak mło­dego. Re­flek­tory oświe­tliły jej sa­mo­chód od tyłu i Cu­shla zer­k­nęła w lu­sterko wsteczne. Mi­chael. Pod­niósł dwa palce i cze­kał z włą­czo­nym sil­ni­kiem, aż ko­le­dzy chłopca od­cią­gną go od auta. Cu­shla ru­szyła po­woli, a oni zo­stali przy kra­węż­niku, za­śmie­wa­jąc się. Mi­chael po­dą­żył za nią do domu, a po­tem za­mru­gał raz świa­tłami i po­je­chał w kie­runku wzgórz.

Wy­kusz na par­te­rze domu La­ve­rych wy­da­wał się nie­przy­zwo­icie ja­sny wśród ciem­nych fa­sad po­zo­sta­łych do­mostw. Po wej­ściu do środka Cu­shla za­cią­gnęła złote, ak­sa­mitne za­słony w sa­lo­nie. Żar w ko­minku przy­gasł, two­rząc fu­trza­stą war­stwę bia­łego po­piołu, która roz­pa­dła się w pył, gdy Cu­shla opróż­niła wy­soką mo­siężną po­piel­niczkę sto­jącą przy fo­telu matki.

Za­ło­żyła osłonę prze­ciw­o­gniową, zga­siła świa­tło i wspięła się po scho­dach.

– To ty? – za­py­tała matka.

– A kto inny? – od­parła Cu­shla, otwie­ra­jąc drzwi. Gina La­very le­żała oparta o trzy po­duszki, z parą maj­tek na­cią­gniętą na wałki we wło­sach. Ra­dio ci­cho grało. Za­wsze zo­sta­wiała je włą­czone na całą noc, mó­wiła, że to dla to­wa­rzy­stwa. Cza­sami rano opo­wia­dała Cu­shli, co jej się śniło, o Geo­rge’u Be­ście, re­ga­tach jach­to­wych do­okoła świata i ame­ry­kań­skim pro­gra­mie ko­smicz­nym, a kiedy do­star­czano ga­zetę, oka­zy­wało się, że to jed­nak prawda. Na­sią­kała wszyst­kimi tymi pod­pro­go­wymi in­for­ma­cjami.

– Znowu nie za­cią­gnę­łaś za­słon – po­wie­działa Cu­shla.

– A kto by tam mar­no­wał na mnie na­boje? – od­parła Gina. Sta­rała się nadać swoim sło­wom wład­cze brzmie­nie, ale w jej gło­sie po­brzmie­wała lepka nuta ta­bletki na­sen­nej. – Dużo lu­dzi dzi­siaj?

– Tyle co zwy­kle. I jesz­cze trzech żoł­nie­rzy.

– Te ścierwa.

– Pu­ści­łam Eamonna na chwilę do domu.

– Nie lu­bię, jak sto­isz sama za ba­rem.

– Wszystko w po­rządku. Je­den fa­cet do­trzy­my­wał mi to­wa­rzy­stwa. Na­zywa się Mi­chael. Ja­kieś czter­dzie­ści pięć lat. Ciemne włosy. Bar­dzo, ale to bar­dzo. Mówi, że jest praw­ni­kiem.

– Mi­chael Agnew. Ale jest już po pięć­dzie­siątce – stwier­dziła Gina.

– Wy­gląda na młod­szego – od­parła Cu­shla.

– Cią­gle taki przy­stojny? – za­py­tała Gina. – W swoim cza­sie nie­zły był z niego pod­ry­wacz. Do­bry Boże, całe wieki go nie wi­dzia­łam. Bar­dzo się lu­bili z twoim tatą.

Eamonn miał trzy­dzie­ści dwa lata i pra­co­wał w ba­rze od pięt­na­stego roku ży­cia. Pew­nie pa­mię­tał Mi­cha­ela z tam­tych cza­sów.

– Gdzie mieszka? – chciała wie­dzieć Cu­shla.

– W du­żym domu przy dro­dze na wzgó­rze. Ma też miesz­ka­nie w mie­ście. Tylko z tą jego żoną kiep­sko – do­dała Gina. A po­tem zro­biła to, co wszyst­kie ko­biety w ro­dzi­nie, gdy ko­goś było im żal: zmarsz­czyła je­den po­li­czek i pół­gęb­kiem wy­mru­czała słowo „po­móż”. Był to skrót od „Do­po­móż jej, do­bry Boże”.

– Coś nie tak z jego żoną?

Gina przy­ło­żyła dłoń do ust, na­śla­du­jąc gest pi­cia al­ko­holu.

– Jest z Du­blina – stwier­dziła, jak gdyby to wy­ja­śniało sprawę.

– Tak? Ka­to­liczka?

– Nie, po­cho­dzi z ja­kiejś pro­te­stanc­kiej ro­dziny z wyż­szych sfer.

– Mają dzieci?

– Syna. Te­raz pew­nie ma już z sie­dem­na­ście albo osiem­na­ście lat.

Cu­shla na­chy­liła się nad matką i po­ca­ło­wała ją w po­li­czek, wdy­cha­jąc wszyst­kie jej smutne za­pa­chy. Woda to­a­le­towa Je Re­viens i pa­pie­rosy. Płyn do wło­sów i dżin. Nie tylko żona Mi­cha­ela Agnew lu­biła się na­pić.

W swoim po­koju Cu­shla przy­go­to­wała ubra­nia, które za­mie­rzała wło­żyć rano do pracy. Spód­nica w kratę, gra­na­towy swe­ter z ja­gnię­cej wełny, szara bluzka. Nie­mal jak mun­du­rek szkolny. Do­tych­czas ni­gdy nie za­sta­na­wiała się nad tym, jak wy­gląda za ba­rem, i wy­bie­rała rze­czy, któ­rych nie bała się po­pla­mić wy­bie­la­czem, a włosy zwią­zy­wała tak, żeby nie wpa­dały jej do oczu. Aż do dzi­siaj.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: