Jedziemy z matką na północ. Tom 2 - ebook
Jedziemy z matką na północ. Tom 2 - ebook
Zniewalająca opowieść o szwedzkiej prowincji i jej mrocznych sekretach, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.
Nie zamierzałam po niej płakać. Ale nie chciałam też żeby umarła.
Matka zmarła. Jana wraz z bratem brorem wyruszają do jej rodzinnej wsi na północy Szwecji, gdzie chciała być pochowana. Na miejscu odkrywają, że wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż się spodziewali. Odziedziczony dom jest zajęty przez lokatorów, którzy nie chcą się wyprowadzić, a mieszkańcy wsi żyją według surowych zasad religijnych. Każdy, kto się nie podporządkuje, zostaje wykluczony. Jana od początku jest nieufna, ale bror daje się wciągnąć w świat męskiej dominacji i władzy. Odtąd rozpoczyna się dla kobiety walka o przetrwanie, w której najmniejszy błąd może prowadzić do tragedii, a stawką jest odzyskanie już nie tylko domu, ale także brata.
W drugim tomie swojej trylogii Karin Smirnoff portretuje świat bez nakładania filtrów, pozwalając nam przejrzeć się w historiach bohaterów jak w lustrze.
Karin Smirnoff nie boi się pisać o tym, co trudne. Jej Szwecja jest miejscem, w którym groźniejsi od dzikiej, surowej przyrody są tylko ludzie. A janakippo - skrzywdzona, nieufna, powtarzająca te same błędy, ale instynktownie stająca w obronie słabszych - to bohaterka na miarę naszych czasów.
Emilia Dłużewska
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67727-05-1 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cushla owinęła torebkę płaszczem i wepchnęła ją w szczelinę między lodówką z piwem a kasą. Eamonn, jej brat, schylał się nad spisem towaru. Spojrzał na nią i zmrużył oczy. Skinął głową w stronę lustra, które ciągnęło się przez całą długość baru. Cushla przysunęła się bliżej i zerknęła na swoje odbicie. Ojciec Slattery naznaczył ją grubym krzyżem, szerokim na dwa centymetry i długim na pięć. Pod naciskiem jej palca wydobył się z niego sosnowy, żywiczny zapach poświęconej mikstury, którą zmieszano z popiołem, a krzyżowy kształt rozmył się w smugę sadzy.
Eamonn wcisnął jej do ręki mokrą serwetkę.
– Pospiesz się – wysyczał.
Większość mężczyzn, którzy pili w pubie, nie posypywała się popiołem w Środę Popielcową, nie uczestniczyła w drodze krzyżowej w Wielki Piątek ani nie chodziła na niedzielną mszę. Picie w katolickim barze to jedno, ale jeśli piwo nalewa ci kobieta pomalowana w papistowskie barwy wojenne, to już zupełnie inna sprawa. Cushla tarła, aż skóra na jej czole zrobiła się różowa, a serwetka sczerniała i sflaczała. Wyrzuciła ją do kosza.
Eamonn mruknął coś pod nosem. Jedyne słowo, które udało jej się wyłowić, brzmiało „ćwok”.
Stali bywalcy gromadzili się wzdłuż kontuaru. Jimmy O’Kane, któremu kieszonkę na piersi wybrzuszało zakupione na kolację jajko. Minty, woźny w szkole, który wypił tyle piwa Carlsberg Special Brew, że pub zdobył nagrodę za najwyższą sprzedaż w Irlandii Północnej, chociaż nikt poza nim nie zamawiał tej marki. Fidel, w czapce khaki i przyciemnianych okularach. Za dnia ważył miętówki i goździkowe karmelki w sklepie ze słodyczami swojej matki, a wieczorami pełnił funkcję brygadiera w lokalnym oddziale Stowarzyszenia Obrony Ulsteru. Leslie, monter ze stoczni, który odzywał się dopiero po pijanemu i pewnego wieczoru powiedział Cushli, że chciałby ją wykąpać. Jeszcze jeden mężczyzna. W średnim wieku, nad szklanką whiskey. Ciemnowłosy, lekko przygarbiony. Ubrany w czarny garnitur i wykrochmaloną białą koszulę, od której odczepiono kołnierzyk – taki strój rzucał się w oczy na tle roboczych kombinezonów i tkanin non-iron. Włosy miał przygładzone do wysokości uszu, a dalej pofalowane nad karkiem, jakby spocił się pod kapeluszem. Albo peruką.
Cushla wspięła się na taboret, żeby podgłośnić telewizor. Gdy zeszła, mężczyzna z whiskey trącał kciukiem filtr papierosa, jakby właśnie odwrócił wzrok.
Wiadomości zaczęły się od tego co zwykle, czyli od montażu krótkich scenek. Zamieszki. Chłopczyk, sześcio- czy siedmioletni, wdrapuje się na transporter Saracen i wtyka kamień w jeden z otworów, przez które żołnierze celują z karabinów. Marsz na Stormont, tysiące ludzi podąża długą aleją do budynku parlamentu. Dodali coś nowego. Pojedynczy samochód zaparkowany na pustej ulicy. Wygląda to jak zdjęcie, do chwili aż pojazd eksploduje w ogromnej kuli dymu i ognia, drzwi gwałtownie się odrywają, a szkło z okolicznych budynków sypie się na asfalt niczym grad. Segment kończył się tak jak zawsze – wizerunkiem Mary Peters dzierżącej w dłoni medal olimpijski.
– Zdobyła go trzy lata temu – odezwał się Eamonn.
– To był ostatni raz, kiedy mogliśmy być dumni z czegoś, co się tu wydarzyło – stwierdził mężczyzna. Głos miał głęboki, niemal chropowaty, choć mówił z wytwornym akcentem.
– Co racja, to racja, Michael – odparł Eamonn.
Skąd Eamonn wiedział, jak mu na imię?
Fidel skinięciem głowy wskazał prezentera.
– Barry przystrzygł brodę – powiedział, oplatając własny zarost wokół kciuka i układając go w długi, zwężający się ku dołowi szpic.
Wiadomości. Wiejska droga: policyjny land rover zaparkowany w poprzek białych linii, para okrytych płachtą nóg wystaje spod łysego krzewu głogu. Mężczyźni w kominiarkach za stołem z laminatu, pokryte wełną twarze przyciskają się do rzędu mikrofonów, od czasu do czasu oświetlane błyskami fleszy. Pub bez okien, wilgotny dym sączy się z krateru w dachu.
Wiadomości kończyły się historią z życia wziętą. Wszyscy lubili tę część, bo zwykle chodziło o coś neutralnego, co można było skomentować. Reporter przyjechał do centrum miasta i pytał ludzi, co sądzą o bieganiu na golasa. Idiotyzm – stwierdziła kobieta w wydzierganej czapce – przecież za zimno na takie rzeczy. W barze rozległ się rechot. Drobny mężczyzna z włosami przylizanymi brylantyną oświadczył, że gdyby mu ktoś dobrze zapłacił, to czemu nie. Kolejny warknął „to nieprzyzwoite” i poszedł sobie. Następnie ekipa zaczepiła dziewczynę o długich, ciemnych włosach i wielkich oczach. Zagadnięta miała na sobie kożuszek, którego kołnierz zasłaniał jej twarz. Moim zdaniem to fantastyczna sprawa – powiedziała – jakaś odmiana. Wyglądała, jakby była upalona.
– Trochę do ciebie podobna, Cushla – oznajmił Minty. – A ty nie masz ochoty pobiegać sobie na golasa?
– Odwal się od mojej siostry, zboczeńcu – odparł Eamonn z uśmiechem. W normalnych okolicznościach Cushla odpowiedziałaby tak, że wszyscy by się zamknęli, ale dziś zdawała sobie sprawę z obecności mężczyzny z czystą whiskey i zadbanymi paznokciami.
Eamonn kazał Cushli sprzątnąć puste naczynia. Wyszła zza kontuaru. Trzech klientów z obciętymi na jeża włosami siedziało w rogu przy stoliku zagraconym kuflami, które wyglądały jak skąpane w mydlinach. Sięgała właśnie po ostatni, gdy jeden z tej trójki postawił go na dywanie.
– Jeszcze ten – powiedział, a jego grdyka poruszała się przy każdym słowie. Cushla pochyliła się po kufel, a mężczyzna położył jej dłonie na biodrach, tuż nad tyłkiem. Uwolniła się i wróciła do baru przy wtórze ich śmiechu.
– Zauważyłeś, co ten żołnierz zrobił? – zapytała Eamonna, wkładając naczynia do zlewu.
– Nie. – Przy odpowiedzi nawet na nią nie spojrzał, a ona wiedziała, że owszem, zauważył.
– Sukinsyn mnie obmacywał.
– I co mam z tym zrobić? – spytał Eamonn, chociaż właściwie nie było pytania. Nic nie mógł zrobić.
Mieszkali w mieście garnizonowym, choć dawało się to odczuć dopiero od 1969 roku, gdy pojawiło się wojsko; nie żeby żołnierze kiedykolwiek patrolowali ulice. Rodzina Laverych widywała ich w barze, kiedy nie mieli na sobie mundurów. Ci z kilku pierwszych oddziałów byli całkiem w porządku. Potem przyjechali Spadochroniarze. Lubili zostawiać po sobie pamiątki. Wdeptane w wykładzinę pety, zerwane ze ściany kafelki na podłodze w męskiej toalecie. Nazajutrz po krwawej niedzieli zawitali do pubu całą grupą. Nawet Fidel i chłopaki czuli się nieswojo w ich towarzystwie i wkrótce została tylko Gina, Cushla i żołnierze; ojciec był już wtedy za słaby, żeby pracować. Gina siedziała na stołku, podstawiała szklankę pod nalewak i cały czas ich obserwowała. Udawało jej się ich ignorować do czasu, gdy w wyniku zachęty kolegów jeden z żołnierzy odgryzł kawałek kufla, po czym wypluł do popielniczki odłamki i krew. Cushla miała wrażenie, że ogląda film grozy, kiedy jej matka ruszyła w poprzek sali. Z którego pierdla w Anglii was wyrzygało? – zapytała Gina, a potem wybrała numer do koszar; dzwoniła ze skargami tak często, że znała dowódcę z imienia i nazwiska. Głosem, którego używała podczas rozmów telefonicznych, powiedziała mu, żeby zabrał stąd swoich ludzi, że nie są już mile widziani. Przyjechali po nich żandarmi, ale na widok wojskowych w pubie Cushla wciąż czuła niepokój. Gina zdradziła, co o tym wszystkim myśli.
Kiedy wreszcie Cushla zdobyła się na to, by podnieść głowę, mężczyzna uśmiechnął się do niej. Spojrzenie miał życzliwe. Wszystko słyszał, a ona poczuła wstyd, bardziej za Eamonna niż za siebie, i zabrała się do porządkowania półek z butelkowanym piwem.
– Ładny widok – powiedział jakiś głos z angielskim akcentem. Zerknęła w lustro. Przy kontuarze stał obmacywacz z banknotem w ręku. Z nalewaka za nią dobyło się westchnienie, gdy Eamonn napełniał kufle.
– Udaje, że mnie nie słyszy – powiedział obmacywacz.
– Może to przez to, że ją poniżasz? – spytał Michael. Cushla odwróciła się mimo woli. Mężczyzna zmienił pozycję na stołku i siedział teraz twarzą do żołnierza, a whiskey trzymał w lewej ręce.
– Daj spokój, stary. To tylko żarty – odezwał się wojskowy, tak piskliwie, że zabrzmiał jak skamlący dzieciak.
– Żart działa wtedy, gdy śmieszy obie strony – zauważył Michael.
Żołnierz pochylił się, znieruchomiał, po czym cofnął szyję, jakby się rozmyślił. Niezręcznie zgarnął trzy kufle i wrócił do stolika, po drodze rozchlapując piwo na podłogę. Eamonn wpatrywał się niewzruszenie w ekran telewizora, ale coś w zarysie jego szczęki zdradzało, że jego męskość została urażona. Fidel i pozostali również sprawiali wrażenie, jakby nic wielkiego się nie stało. Kim był ten człowiek?
Starała się znaleźć sobie zajęcie, wycierała, porządkowała, próbując przy tym nie patrzeć na niego. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Stolik żołnierzy był pusty, na dnie każdego kufla pozostało kilka centymetrów piwa.
Stali bywalcy zaczęli zbierać się do domów.
– Powinieneś wyskoczyć na godzinkę – poradziła Eamonnowi Cushla. – Zobaczyć dzieci, zanim pójdą spać.
– Nie chcę cię zostawiać samej.
– Teraz już będzie spokój.
– No dobra. Gdyby coś się działo, to dzwoń – rzucił, a po chwili już go nie było.
Michael zapalił papierosa i wypuścił dym nosem.
– Jeszcze raz to samo poproszę – powiedział, przesuwając szklankę w jej stronę.
Zerknęła w lustro, gdy nalewała mu alkohol. Obserwował ją. Ośmielona tym, że stoi do niego plecami, nie odwróciła wzroku.
Postawiła whiskey na ladzie.
– Cushla, prawda? Jestem Michael. Może ty też się napijesz? – zapytał, zaciskając palce wokół szklanki. Jego obecność sprawiła, że wnętrze lepiej się prezentowało. Wiszące za nim podniszczone lampy na ścianach roztaczały kręgi ciepłego światła na stolikach z drewna tekowego, zaś zielony tweed, którym obito kanapy i stołki, dodawał całości swoistego, obskurnego przepychu.
– Rano muszę być w szkole. Ale dzięki – odparła.
– Gdzie uczysz? – spytał. Było to jedno z tych pytań, które ludzie zadają, gdy chcą wiedzieć, którą nogą kopiesz. Jak masz na imię? A na nazwisko? Do której szkoły chodziłaś? Gdzie mieszkasz?
– W podstawówce St Dallan, trzecią klasę.
– To dzieci mają po siedem czy osiem lat? Przyjemny wiek.
– Rzeczywiście – potwierdziła. – Przez pierwsze dwa lata uczyłam pierwszaki. Większość czasu poświęcałam na prowadzanie ich do toalety.
– A dzisiaj rano zaprowadziłaś dzieci na posypanie głowy popiołem – powiedział.
Pewnie widział, jak ścierała krzyż z czoła. Jak Eamonn się na nią denerwował.
– Owszem – odparła.
– Za młodu mieszkałem w Dublinie – wyznał. – Tam są sami katolicy. Powiedział to niefrasobliwie, ale wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła ulgę, gdy w końcu oderwał od niej wzrok i pociągnął łyk ze szklanki.
– Ja też rano poszedłem na popiół – zdradził głośnym szeptem Jimmy O’Kane.
– Lepiej ci poszło z wycieraniem niż mnie – powiedziała Cushla.
– Kapka płynu do zmywania na ścierce – wyjaśnił staruszek.
Cushla zerknęła na Michaela. W jego oczach malowało się rozbawienie.
Zaparzyła herbatę i ustawiła stołek tak, żeby widzieć ekran odbiornika. Akurat leciał jakiś teatr telewizji. Helen Mirren leżała na kanapie i głaskała białego kota, a jej mąż oskarżał Malcolma McDowella o to, że z nią sypia. Cushla nie zrozumiała, dlaczego Helen miałaby się zadawać z McDowellem, który był chudy, wyglądał na okrutnika i nosił grzeczny, niebieski sweter, skoro za męża miała postawnego Alana Batesa o melancholijnym spojrzeniu. Mirren wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Miała na sobie białą szmizjerkę. Wyglądała elegancko. Strój Cushli składał się z różowej koszuli z etaminy i dżinsów z naszywką „Push My Panic Button” na tylnej kieszeni.
Jimmy dopił piwo, przyciskając dolną wargę do krawędzi kufla, żeby nie uronić ani kropli, po czym, poklepawszy się delikatnie po kieszonce na piersi, poczłapał przez drzwi.
Michael zamówił następną kolejkę. Powiedział jej, że ta sztuka zdobyła nagrodę dla najlepszego dramatu w 1960 roku. Uważał, że reżyser nie potrafił odpowiednio wykorzystać talentu Mirren, a McDowell został zaszufladkowany od czasów roli w Mechanicznej pomarańczy. Cushla odparła, że nie zdołała nawet dokończyć tej książki, a co dopiero obejrzeć ekranizacji.
– Ale film jest piękny – stwierdził. – Nawet jego brutalność jest wyborna. Dodał, że zna człowieka z Armagh, który zagrał tam kalekę. Sam też trochę pisał. Kilka filmów dokumentalnych, krótkie sztuki teatralne. – Prawnicy to sfrustrowani aktorzy – dodał. Mówił tak, jak gdyby przywykł do tego, że go słuchają.
Kiedy Eamonn wrócił, uszczypnął Cushlę w policzki, jakby była małym dzieckiem.
– Dzięki, że jej popilnowałeś – powiedział do Michaela.
– Mam dwadzieścia cztery lata – odparła Cushla. Eamonn popatrzył na nią z typową dla siebie mieszaniną pogardy i pobłażliwości; wyrazu twarzy Michaela nie potrafiła odczytać.
Wyszedł razem z nią i przepuścił ją, przytrzymując drzwi. Gdy go mijała, otarła się ręką o jego ramię. Wydał jej się stabilny, konkretny.
Pub mieścił się przy zjeździe z głównej ulicy, od tyłu górowała nad nim wieża zegarowa stojąca na terenie zrujnowanego klasztoru, a z przodu – niewysoki blok z mieszkaniami komunalnymi. Cushla przeszła przez pogrążony w mroku parking i dotarła do miejsca, gdzie zostawiła swojego niewielkiego, czerwonego renaulta, w pobliżu przejścia podziemnego, które biegło pod nową dwupasmową drogą i prowadziło nad brzeg jeziora. W betonowym tunelu odbijały się echem głosy, a papierosy migotały w ciemności. Cierpki zapach znad wody, szum poprzedzający przypływ: tłusty i błotnisty.
– Dobranoc, Cushla – odezwał się Michael. Stał obok dużego brązowego samochodu przy wejściu do pubu.
– Cześć – odpowiedziała. Kiedy włączyła światła, on nadal tam stał, a barki zdawały się mu ciążyć, przez co wyglądał starzej niż wtedy, gdy siedział przy kontuarze.
Policja wyznaczyła strefę kontroli na High Street i ulica opustoszała. Gdy Cushla zbliżała się do banku, z innego baru na chodnik wyszli chwiejnym krokiem trzej mężczyźni. Ci sami żołnierze co wcześniej. Obmacywacz zatoczył się przed jej samochodem i Cushla musiała wcisnąć hamulec do dechy, żeby go nie potrącić. Gdy zauważył, że to ona, wysunął język i zaczął nim kręcić w obsceniczny sposób, niedorzeczny dla kogoś tak młodego. Reflektory oświetliły jej samochód od tyłu i Cushla zerknęła w lusterko wsteczne. Michael. Podniósł dwa palce i czekał z włączonym silnikiem, aż koledzy chłopca odciągną go od auta. Cushla ruszyła powoli, a oni zostali przy krawężniku, zaśmiewając się. Michael podążył za nią do domu, a potem zamrugał raz światłami i pojechał w kierunku wzgórz.
Wykusz na parterze domu Laverych wydawał się nieprzyzwoicie jasny wśród ciemnych fasad pozostałych domostw. Po wejściu do środka Cushla zaciągnęła złote, aksamitne zasłony w salonie. Żar w kominku przygasł, tworząc futrzastą warstwę białego popiołu, która rozpadła się w pył, gdy Cushla opróżniła wysoką mosiężną popielniczkę stojącą przy fotelu matki.
Założyła osłonę przeciwogniową, zgasiła światło i wspięła się po schodach.
– To ty? – zapytała matka.
– A kto inny? – odparła Cushla, otwierając drzwi. Gina Lavery leżała oparta o trzy poduszki, z parą majtek naciągniętą na wałki we włosach. Radio cicho grało. Zawsze zostawiała je włączone na całą noc, mówiła, że to dla towarzystwa. Czasami rano opowiadała Cushli, co jej się śniło, o George’u Beście, regatach jachtowych dookoła świata i amerykańskim programie kosmicznym, a kiedy dostarczano gazetę, okazywało się, że to jednak prawda. Nasiąkała wszystkimi tymi podprogowymi informacjami.
– Znowu nie zaciągnęłaś zasłon – powiedziała Cushla.
– A kto by tam marnował na mnie naboje? – odparła Gina. Starała się nadać swoim słowom władcze brzmienie, ale w jej głosie pobrzmiewała lepka nuta tabletki nasennej. – Dużo ludzi dzisiaj?
– Tyle co zwykle. I jeszcze trzech żołnierzy.
– Te ścierwa.
– Puściłam Eamonna na chwilę do domu.
– Nie lubię, jak stoisz sama za barem.
– Wszystko w porządku. Jeden facet dotrzymywał mi towarzystwa. Nazywa się Michael. Jakieś czterdzieści pięć lat. Ciemne włosy. Bardzo, ale to bardzo. Mówi, że jest prawnikiem.
– Michael Agnew. Ale jest już po pięćdziesiątce – stwierdziła Gina.
– Wygląda na młodszego – odparła Cushla.
– Ciągle taki przystojny? – zapytała Gina. – W swoim czasie niezły był z niego podrywacz. Dobry Boże, całe wieki go nie widziałam. Bardzo się lubili z twoim tatą.
Eamonn miał trzydzieści dwa lata i pracował w barze od piętnastego roku życia. Pewnie pamiętał Michaela z tamtych czasów.
– Gdzie mieszka? – chciała wiedzieć Cushla.
– W dużym domu przy drodze na wzgórze. Ma też mieszkanie w mieście. Tylko z tą jego żoną kiepsko – dodała Gina. A potem zrobiła to, co wszystkie kobiety w rodzinie, gdy kogoś było im żal: zmarszczyła jeden policzek i półgębkiem wymruczała słowo „pomóż”. Był to skrót od „Dopomóż jej, dobry Boże”.
– Coś nie tak z jego żoną?
Gina przyłożyła dłoń do ust, naśladując gest picia alkoholu.
– Jest z Dublina – stwierdziła, jak gdyby to wyjaśniało sprawę.
– Tak? Katoliczka?
– Nie, pochodzi z jakiejś protestanckiej rodziny z wyższych sfer.
– Mają dzieci?
– Syna. Teraz pewnie ma już z siedemnaście albo osiemnaście lat.
Cushla nachyliła się nad matką i pocałowała ją w policzek, wdychając wszystkie jej smutne zapachy. Woda toaletowa Je Reviens i papierosy. Płyn do włosów i dżin. Nie tylko żona Michaela Agnew lubiła się napić.
W swoim pokoju Cushla przygotowała ubrania, które zamierzała włożyć rano do pracy. Spódnica w kratę, granatowy sweter z jagnięcej wełny, szara bluzka. Niemal jak mundurek szkolny. Dotychczas nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak wygląda za barem, i wybierała rzeczy, których nie bała się poplamić wybielaczem, a włosy związywała tak, żeby nie wpadały jej do oczu. Aż do dzisiaj.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------