- promocja
Jeffrey Dahmer - ebook
Jeffrey Dahmer - ebook
Christopher Berry-Dee zagłębia się w umysł prawdopodobnie najbardziej sadystycznego i psychopatycznego zabójcy wszechczasów.
W latach 1978–1991 Jeffrey Dahmer zamordował i poćwiartował siedemnastu chłopców i mężczyzn. Jednak najbardziej znany jest z tego, co stało się z jego ofiarami po ich makabrycznej śmierci i z szokującej deprawacji, która doprowadziła do tego, że Dahmera nazwano „kanibalem z Milwaukee”.
Korzystając ze swojego długiego doświadczenia i wiedzy psychologicznej, Berry-Dee stara się zrozumieć motywację, amoralne popędy i bezlitosną grozę stojącą za nieludzkim zachowaniem Dahmera: co może skłonić mężczyznę do takiego czynu?
Christopher Barry-Dee – brytyjski kryminolog, dziennikarz śledczy i autor, któremu sławę przyniosły książki z serii Rozmowy z psychopatami i Rozmowy seryjnymi mordercami. Jest byłym komandosem, służył w szeregach „Zielonych Beretów” Królewskiej Marynarki Wojennej. Jednak jego prawdziwym powołaniem okazała się kryminologia. W wieku 49 lat został właścicielem i redaktorem naczelnym „The Criminologist”, najbardziej szanowanego i najstarszego na świecie czasopisma poświęconego właśnie tej dyscyplinie. W 2005 r. został mianowany dyrektorem „Instytutu Badań Kryminologicznych” (CRI). Ma w swoim dorobku ponad 30 publikacji książkowych, przede wszystkim wywiadów z seryjnymi mordercami odbywającymi kary w więzieniach na całym świecie. Pojawia się często jako ekspert w programach telewizyjnych i filmach dokumentalnych.
Oficjalna strona autora: www.christopherberrydee.com
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-827-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą._
Mt 7,2¹
Zbrodnie Jeffreya Dahmera niewątpliwie stanowią delikatny temat. Podchodząc do niego w taki sposób jak teraz, wnosimy do powszechnej debaty swoje przemyślenia, osądy i uprzedzenia, które składają się na wyobrażenia o Dahmerze. Z pewnością nie myli się ten, kto uważa go za pozbawionego ludzkich odruchów, bezwzględnego sadystycznego potwora, psychopatę w każdym calu. Wyobrażam sobie, że gdyby to mój nastoletni syn padł ofiarą jego nekrofilskich kanibalistycznych zapędów – gdyby Dahmer podał mu środek odurzający, a następnie wywiercił otwór w czaszce i wlał do mózgu kwas albo wrzącą wodę, aby zamienić go w uległe seksualnie zombie – zapałałbym żądzą zemsty. Jako były komandos Royal Marines postarałbym się, aby ten zwyrodnialec długo umierał w niewyobrażalnych męczarniach. Cisnąłbym w otchłań słowa z Księgi Jeremiasza (Jr 31,34): „odpuszczę im występki, a o grzechach ich nie będę wspominał”. Nie brałbym w ogóle pod uwagę słów z Ewangelii według św. Łukasza (Łk 23,34): „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Nie byłbym w stanie wybaczyć ani zastanawiać się, dlaczego człowiek wyrządza takie rzeczy drugiemu człowiekowi.
W dzisiejszym bardziej oświeconym (chciałoby się rzec „lewackim”) społeczeństwie niektórzy ludzie mają więcej współczucia dla kogoś, kto „popadł w niełaskę”. Przypuszczalnie jest im bliżej do chrześcijańskiego światopoglądu niż mnie – w każdym razie dopóki żaden z ich bliskich nie zginie z ręki kogoś takiego jak Dahmer. Gdyby spotkała ich taka tragedia, zapewne przejrzeliby na oczy. Wyrzekliby się swoich idei głoszonych z takim zapałem i wróciliby na Ziemię… z wielkim hukiem. Zdaję sobie sprawę, że mnóstwo osób mogłoby mi zarzucić bezduszność i cynizm, uważam jednak, że nie da się zrobić omletu, nie rozbijając przy tym kilku jaj.
Być może znajdą się tacy, którzy powiedzą, że choć Kanibal z Milwaukee nie został skazany na najwyższy wymiar kary ze względu na przysługujące mu prawa, to zważywszy na niezwykle brutalne okoliczności jego śmierci, dosięgła go sprawiedliwość. Nie zamierzam roztrząsać, czy Dahmer został należycie ukarany. Interesuje mnie, co obudziło w tym człowieku potwora. Chciałbym przyjrzeć mu się chłodnym okiem badacza, tak jak patrzy się na preparat pod mikroskopem albo muszkę zakonserwowaną w bursztynie. Swoją drogą właśnie takim obserwacjom Dahmer już od najmłodszych lat poddawał owady, ptaki i gryzonie. Z czasem swoje chorobliwe zainteresowanie anatomią przeniósł z małych zwierząt na ludzi. Będący pod wpływem środków odurzających niewinni młodzi mężczyźni wciąż żyli, kiedy przeprowadzał na nich okrutne pseudonaukowe eksperymenty niczym obłąkany lekarz z nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Dlaczego musimy poświęcać uwagę komuś tak odrażającemu jak Dahmer? Ponieważ był on żywym dowodem na to, że koszmary rodem z powieści Stephena Kinga mogą występować także w realnym świecie.
Zatem książka ta zawiera przestrogę dotyczącą zdrowia psychicznego. Choć wiele już napisano na temat Dahmera i udokumentowano wiele faktów z jego życia, warto podejść do sprawy z rozwagą. Zależy mi, aby każdy czytelnik poznał go i osądził z własnej perspektywy. Spróbujemy przeanalizować psychopatię Dahmera na tle całej jego zbrodniczej aktywności. Niewykluczone, że nie wszystkie moje wnioski okażą się trafne (proszę o krytyczne uwagi), niemniej chciałbym odpowiedzieć na pytanie, z którym często stykam się podczas swoich wykładów i w listach od czytelników. Co sprawia, że zwyrodnialcy pokroju Dahmera dopuszczają się takich potworności? Czasami trudno dociec, jakie są motywy działania seryjnego mordercy, ponieważ istnieje niewiele dowodów, na których moglibyśmy polegać. Jednak w przypadku Dahmera mamy do czynienia z istną skarbnicą informacji. Całe jego życie od kołyski aż po grób jest doskonale udokumentowane. Większość morderców, z którymi rozmawiałem, nie ma pojęcia, jakie negatywne czynniki popchnęły ich do zbrodni. Pod tym względem sam Dahmer również nie służy nam pomocą. Przypuszczalnie jego rodzice mogliby mieć pojęcie, dlaczego stał się mordercą, choć niewykluczone, że woleliby wyrzucić syna z pamięci. Niemniej wychowanie w młodym wieku musiało wywrzeć znaczący wpływ na jego psychikę. Zgłębiając najmroczniejsze tajniki biografii seryjnych morderców, możemy wiele się dowiedzieć o ludzkiej naturze. Być może kochający rodzic lub ktoś obdarzony przynajmniej odrobiną empatii potrafiłby spojrzeć na Dahmera z innej perspektywy, choć nie jest to wcale pewne.
Obyście nie mieli koszmarnych snów.WSTĘP
_Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem. Zaś gdy długo spoglądasz w bezdeń, spogląda bezdeń także w ciebie._
Fryderyk Nietzsche, _Poza dobrem i złem_²
Obok Theodore’a „Teda” Roberta Bundy’ego (1946-1989) kanibal i nekrofil Jeffrey Lionel Dahmer (1960-1995) należy do najdokładniej prześwietlonych seryjnych morderców w historii. Jego zbrodnie stanowią przedmiot niezliczonych publikacji oraz wielu filmów dokumentalnych. Chociaż nie żyje od dwudziestu ośmiu lat, psychiatrzy i psychologowie wciąż nie są zgodni co do stanu jego umysłu i niekiedy posuwają się do zażartych kłótni, a nawet procesów sądowych. Po co więc kolejna książka o Jeffreyu Dahmerze? Czy jeszcze można się czegoś o nim dowiedzieć? Aby odpowiedzieć sobie na te skądinąd uzasadnione pytania, musimy zacząć od początku.
Imię Jeffrey pochodzi od niemieckiego Gottfried, które oznacza „pokój boży” (_gottes frieden_). W przypadku Dahmera okazało się zdecydowanie chybionym wyborem. Podczas swojej kariery stanąłem twarzą w twarz z blisko trzydziestoma sprawcami seryjnych i masowych morderstw, a także przypadkowymi zabójcami, którzy mieli na sumieniu pojedyncze ofiary. Niewiele brakowało, a poznałbym osobiście również samego Kanibala z Milwaukee. Okazało się jednak, że byłem wtedy zajęty czymś innym – zamiast z Jeffreyem Dahmerem spotkałem się z pielęgniarką Gwendolyn Gail Graham, aby przeprowadzić wywiad na potrzeby dwunastoodcinkowego serialu telewizyjnego _Seryjni mordercy_.
Graham oraz Cathy May Wood stworzyły zabójczy duet, który media nazwały „Kochankami śmierci”. Związane odrażającym paktem miłosnym podczas mroźnej zimy w styczniu i lutym 1987 roku udusiły pięć niepełnosprawnych sędziwych pensjonariuszek domu opieki Alpine Manor na przedmieściach Walker w Grand Rapids w stanie Michigan. Odwiedziłem je obie, wychudzoną Graham przebywającą w Zakładzie Karnym dla Kobiet Huron Valley w Michigan oraz chorobliwie otyłą Wood osadzoną wówczas w Federalnym Zakładzie Karnym w Tallahassee na Florydzie. Cathy Wood wyszła na wolność 16 stycznia 2020 roku. Gwendolyn Graham opuści więzienie w tekturowej trumnie.
W owym czasie jeździłem po Stanach z ekipą filmową i w Chicago nakręciliśmy właśnie program o Williamie Billu Heirensie znanym również jako Szminkowy Zabójca. Przeprowadziłem z nim wywiad w Dixon Correctional Center w hrabstwie Dixon w stanie Illinois. Również w Wietrznym Mieście zebraliśmy materiały do filmu dokumentalnego o Johnie Waynie Gacym. Znalazłszy się w Michigan, stanie Wielkich Jezior, stanęliśmy przed wyborem, czy przeprowadzić wywiad z Jeffreyem Dahmerem, czy z Gwendolyn Graham. Ponieważ mieliśmy już na taśmie wyznania Cathy Wood, z którą rozmawiałem na Florydzie, mój producent Frazer Ashford postanowił w tym samym odcinku zaprezentować również Graham, zarówno dla spotęgowania efektu, jak i przez wzgląd na oszczędność. Dwie morderczynie w cenie jednej. Tak więc słynny kanibal i nekrofil przegrał ze zwykłą dusicielką. Mimo że Dahmer nie znalazł się na liście morderców, z którymi miałem wątpliwy zaszczyt rozmawiać osobiście, w swojej książce chciałbym zapuścić się w głąb jego umysłu dalej, niż próbowali inni pisarze, psychiatrzy i psychologowie. Zaburzenia psychiczne seryjnego mordercy powinny być dla nas, kryminologów, równie interesującym przedmiotem badań jak jego ohydne zbrodnie. Gdy staramy się zrozumieć, co popycha do działania ludzi takich jak Dahmer, zazwyczaj nie musimy głęboko drążyć. Wystarczy tylko odpowiednio się dostroić, by znaleźć logiczne i oczywiste odpowiedzi, nawet jeżeli okażą się mroczne.
Wszyscy moi wierni czytelnicy na całym świecie już wiedzą, że jestem rzeczowy, otwarty i nie owijam w bawełnę. Co ważniejsze, odnoszę się z głębokim szacunkiem do ofiar oraz ich pogrążonych w żałobie bliskich. Czasami jednak staram się trochę rozluźnić atmosferę, doprawiając swoje książki szczyptą czarnego humoru. Aby tchnąć trochę lekkości w ponure i przytłaczające historie, mam również w zwyczaju wplatać w nie różne ciekawostki.
Staram się unikać skomplikowanych analogii. Często psychiatrzy nieumyślnie wprawiają nas w zakłopotanie swoim „psychobełkotem”, dlatego stawiam na proste sformułowania, które nie tylko są zrozumiałe dla czytelników, ale też dają im rozeznanie w temacie. Nie oznacza to, że zawsze dochodzę do trafniejszych wniosków niż eksperci, jednak wielu z nich ma w zwyczaju wygłaszać opinie, nie przejmując się, czy ktoś ich rozumie. Moje podejście jest zupełnie inne. Gdy przedzieram się przez naszpikowane fachowym żargonem artykuły lub rozprawy, zawsze staram się wydobyć z nich esencję i naświetlić czytelnikom konkretne zagadnienia, które mogą przestudiować w szerszym zakresie gdzie indziej, jeśli mają ochotę. Zapraszam swoich czytelników na literackie wyprawy w głąb najbardziej zwyrodniałych umysłów. Chcę, aby prowadzili poszukiwania wraz ze mną, aby również poznawali naturę potworów. Ponieważ takie doświadczenia mogą odcisnąć piętno na psychice, moja książka nie jest przeznaczona dla osób wrażliwych ani nie należy jej czytać przed snem.
A zatem wkrótce zaczniemy obracać pokrętłem, aby złapać częstotliwość Dahmera i dostroić się do jego fali.
_Pewien dobrze znający się na rzeczy Amerykanin, mój znajomy z Londynu, zapewnił mnie, że młodziutkie i zdrowe, dobrze odżywione roczne dziecko wielce jest smakowitym i nader pożywnym pokarmem, zarówno duszone w jarzynach jak pieczone, smażone czy gotowane, z czego wnoszę, że nadaje się także dla przyrządzenia gulaszu albo potrawki._
Jonathan Swift, _Skromna propozycja_³
Arthur John Shawcross (1945-2008), zwany Potworem znad Genesee, w swoim pierwszym wywiadzie, który przeprowadziłem z nim 19 września 1994 roku w zakładzie karnym Sullivan w Fallsburgu w stanie Nowy Jork, nie skąpił mi zwierzeń na temat swoich kulinarnych upodobań:
Pytano mnie, czy zabijałem. Tak, zdecydowanie za często jak na jednego człowieka. Mówili, że jadłem ludzkie mięso. A jak było w pradawnych czasach? Okazuje się, że wtedy ludzie polowali na innych ludzi (i wciąż to czynią w odległych zakątkach świata). A takie zwierzęta jak świnia albo dzik? Czemu niektóre księgi nie pozwalają jeść ich mięsa? Bo smakuje jak ludzkie. Pokosztowałem mięsa mężczyzn i kobiet. Więc jeśli następnym razem zasiądziecie do stołu, żeby zjeść bekon, szynkę, soczystą duszoną wieprzowinę albo kotlet schabowy, pomyślcie o smaku ludzkiego mięsa.
Lubię surowe mięso. Krwiste. Jadam tylko surowiznę. Ale instynkt drapieżnika odzywał się we mnie, tylko kiedy wpadałem w gniew.
A tak przy okazji, zostałbyś drużbą na moim ślubie z Clarą, moją ukochaną?
Art nie przebierał w słowach i lubił się przechwalać. Opowiadał, że gdy walczył w Wietnamie, podczas „misji specjalnych” zabił kilka bojowniczek Wietkongu i zjadł ich ciała. Prawda okazała się jednak o wiele bardziej prozaiczna – w Wietnamie służył na tyłach jako magazynier i nigdy nie powąchał prochu. Niemniej miał na sumieniu czternaście ofiar, w tym dwoje dzieci, i rzeczywiście skosztował mięsa przynajmniej jednej z nich. Teraz zamknijcie oczy, by pomóc wyobraźni. W grudniu 1987 roku, po zamordowaniu trzydziestoczteroletniej prostytutki June Cicero Shawcross, kilkakrotnie wracał na miejsce porzucenia zwłok, by oddawać się praktykom nekrofilskim. Wtedy to również wyciął z zamarzniętego ciała pochwę, którą następnie rozmroził pod kratką nawiewową w swoim samochodzie. Podczas wywiadu, mrugając nieustannie małymi, świńskimi oczkami, wyznał mi i przejętej zgrozą ekipie filmowej: „Odgryzłem tylko trochę mięsa i wszystko wyrzuciłem. Potem pojechałem na kawę do Dunkin’ Donuts i uciąłem sobie pogawędkę z durnymi gliniarzami, żeby dowiedzieć się, kto ich zdaniem jest tym strasznym seryjnym mordercą, którego szukają”.
Art napisał również _Książkę kucharską kanibala_, a jedyny maszynopis tego niestrawnego dzieła znajduje się w moim posiadaniu. Z niewyjaśnionych powodów nie wypróbowałem jeszcze żadnego z przepisów.
Nie są mi zatem obce pełne grozy historie morderców, którzy bezcześcili w tak ohydny sposób ciała swoich ofiar. Trzeba jednak przyznać, że Jeffrey Dahmer, nie na darmo zwany Kanibalem z Milwaukee, pod tym względem często szedł na całość. I to właśnie ów apetyt na mięso zamordowanych ofiar przypuszczalnie czyni go tak fascynującą i zarazem odpychającą postacią w świecie _true crime_. A teraz, zanim zaczniemy, czy ktoś ma ochotę zamówić kebab?
Christopher Berry-Dee
Hampshire, Wielka Brytania i El Nido, Palawan, Filipiny
www.christopherberrydee.comW GŁĄB UMYSŁU JEFFREYA DAHMERA
_Zamroziłem część mięsa, aby zjeść je w dogodnym dla siebie czasie._
Jeffrey Dahmer
Wolę nie zaczynać od brutalnych akcentów, by nie wzbudzać niepokoju już na samym początku, zwłaszcza u czytelników o słabych nerwach. Jest mało prawdopodobne, aby ktoś sięgnął po taką książkę, nie mając pojęcia, kim był Dahmer. Ale gdyby trafiła ona w ręce starszej pani, czyjejś babci o łagodnym usposobieniu, która lubi czystość i porządek? Jeffrey mógłby nawet zrobić na niej dobre wrażenie, przynajmniej na początku, ponieważ jego mieszkanie w Milwaukee, jak wynika z relacji, było całkiem schludnie utrzymane jak na kawalera. Dlatego w jego przypadku nie ma sensu owijać w bawełnę. A zatem, cytując fikcyjnego mordercę kanibala Hannibala Lectera, „Flaki w środku czy na wierzchu?”*1.
Mówiąc bez ogródek, Jeffrey Dahmer zamordował siedemnastu mężczyzn. Dowiemy się, kim byli ci nieszczęśnicy, gdzie, kiedy i jak zginęli, a także jak wyglądały ostatnie chwile ich życia i co spotkało ich po śmierci. Ale najpierw pozwólmy sobie na kilka istotnych ciekawostek, które obiecałem wcześniej.
Zastanawialiście się, ile krwi płynie w naszych żyłach? Otóż jej objętość jest zależna od masy ciała i płci. W układzie krążenia normalnie zbudowanej dorosłej kobiety znajduje się około pięciu litów krwi, natomiast średniej postury mężczyzna ma blisko litr więcej. Naukowcy szacują, że krew stanowi około siedmiu procent masy ciała przeciętnego człowieka. Co ciekawe około sześciu litrów krwi pokryłoby całkowicie powierzchnię pond czterech i pół metra kwadratowego. Dysponując takimi informacjami, możemy w przybliżeniu obliczyć, jak dużo krwi przelał Dahmer podczas mordowania i patroszenia swoich ofiar. Z siedemnastu młodych mężczyzn, z których każdy miał w ciele co najmniej sześć litrów krwi, mógł utoczyć dobrze ponad sto litrów.
Jednym z ważniejszych składników krwi są trombocyty, czyli małe, bezbarwne fragmenty komórek o spłaszczonym dyskowatym kształcie. Zwane również płytkami krwi lub krwinkami płytkowymi powstają w szpiku kostnym i odgrywają nieocenioną rolę w naszym organizmie. Być może nie poświęcamy im zbyt wiele uwagi, ale to one odpowiadają za krzepnięcie krwi – kiedy ukłujemy się w palec, mobilizują się i pędzą na miejsce skaleczenia, by zbudować tamę, która uratuje nas przed wykrwawieniem. U przeciętnego zdrowego człowieka w mikrolitrze (mm³) krwi występuje 150–400 tysięcy trombocytów.
Teraz odrobina arytmetyki. Przydałaby się nam tablica i kawałek kredy, a ponieważ mikrolitr jest jednostką objętości równą jednej milionowej litra, musimy zostawić sporo miejsca na długi ciąg zer, który otrzymamy w wyniku mnożenia. Gdyby rozłożyć wszystkie płytki krwi siedemnastu ofiar Jeffa, pokryłyby one obszar wielkości Uzbekistanu i zostałby jeszcze zapas wystarczający do pomalowania mostu Golden Gate – i to dwa razy. A zatem w trakcie swojej zbrodniczej działalności Kanibal z Milwaukee przelał zatrważającą ilość krwi.
Oczywiście w przypadku rozczłonkowania zwłok należy wziąć pod uwagę także inne płyny ustrojowe oraz narządy wewnętrzne znajdujące się w ludzkim ciele. Don Davis w swojej książce _The Jeffrey Dahmer Story: An American Nightmare_ (Historia Jeffreya Dahmera. Amerykański koszmar) pisze z nieskrywaną przyjemnością: „Kiedy serce przestaje bić, staje się bryłą wielkości pięści ważącą około pół kilograma. Przestrzeń pośrodku tułowia zajmuje żołądek, mięsisty worek w kształcie litery J. Niżej mieści się kilkanaście metrów jelit, a wyżej mózg, czyli półtora kilo wodnistej brei”*2. Cóż za talent do barwnych opisów, prawda? Don wyjaśnia również, że nie jest łatwo pozbyć się ludzkich zwłok. W ciele człowieka znajduje się 656 mięśni, a niektóre mają ponad 30 centymetrów długości. Chociaż są stosunkowo miękkie, za sprawą swojej włóknistej struktury mogą stanowić wyzwanie nawet dla ostrego noża. Znacznie poważniejszą przeszkodą wymagającą użycia piły lub tasaka są kości, których człowiek ma w sumie 206. W ludzkiej ręce znajdują się 32 kości, a w nodze 31. Czaszka człowieka nie jest jednolitą puszką kostną, lecz tworzy ją 29 odrębnych elementów. W skład kręgosłupa wchodzi 26 kręgów. W każdym uchu mamy po 6 kości, a jedną nawet w gardle – kość gnykową, jedyną, która nie jest bezpośrednio połączona z inną strukturą kostną. Najtwardszym elementem ludzkiego organizmu są zęby i dorosły człowiek może ich mieć 32 – o ile nie jest zawodowym bokserem albo moją babcią, która trzymała swoją sztuczną szczękę w szklance na stoliku obok łóżka.
Wprawdzie nie miałem okazji poznać osobiście Dona Davisa, jednak po lekturze jego książki dochodzę do wniosku, że znalazłbym z nim wspólny język. Niemniej czuję się zobowiązany, by uzupełnić jego opis – Don nie wspomina, że ludzkie naczynia krwionośne tworzą bardzo długą sieć. Gdyby ułożyć w jednej linii wszystkie żyły, tętnice i maleńkie naczynia włosowate, osiągnęłyby one długość blisko 100 tysięcy kilometrów. Biorąc pod uwagę, że długość równika wynosi 40 tysięcy kilometrów, ludzkimi naczyniami krwionośnymi można by opasać Ziemię ponad dwukrotnie. Gdyby zaś pomnożyć tę długość przez liczbę ofiar Dahmera, można by z naczyń krwionośnych tych siedemnastu nieszczęśników zbudować most linowy między Ziemią a Księżycem.
Do tego dochodzi łącznie prawie 130 metrów jelit, prawie 3,5 kilometra włókien mięśniowych i 3502 kości, w tym 493 kości czaszki i 442 kręgi. Wyobrażacie sobie, ile trzeba pracy, żeby uprzątnąć i zutylizować taką hałdę szczątków? Z pewnością byłoby to zadanie ponad moje siły. Jednak nie będę trzymał was długo w nieświadomości i z kolejnych rozdziałów dowiecie się, jak Dahmer poradził sobie z tym wyzwaniem.
Dla większości z nas naturalnym odruchem jest wyparcie myśli o śmierci i zwłokach. Trzeba przyznać, że ludzki umysł jest najbardziej skomplikowanym tworem, jaki kiedykolwiek istniał. Nieustannie ewoluuje, przetwarzając nowe informacje, uczy się i zapomina, a na koniec umiera. Nie przestaje nas zadziwiać magiczna istota jego działania, której wciąż nie potrafimy do końca pojąć. Jednak umysły niektórych ludzi są jak mroczna otchłań, w której czai się zło.
Seryjny morderca Reginald Halliday Christie wyznał, że po zamordowaniu Rity Nelson wypił w towarzystwie jej zwłok filiżankę herbaty. „Herbata jest dla mnie tak samo charakterystycznym dodatkiem jak whisky dla innych morderców. W martwych ciałach dostrzegam piękno i godność, których nie miały za życia. Stają się spokojne po śmierci, a mnie udziela się ten ich spokój”.
Zastanawiając się nad motywami Dahmera, możemy się pokusić o przypuszczenie, że wziął on sobie do serca ten krótki fragment zabójczych zwierzeń Christiego i zaszczepił na gruncie swojego życia.
Jako kryminolog śledczy poświęciłem wiele godzin na analizowanie życia morderców, którzy kierowali się motywami o podłożu seksualnym. Bez stwierdzania rzeczy oczywistych i nadmiernego filozofowania doszedłem do wniosku, że każde życie, podobnie jak książka, obraz, wiersz czy projekt, zaczyna się od czystej karty. Otóż to, każdy z nas jest na początku niczym biały kawałek papieru, a jedynymi zapisanymi na nim znakami jest niewidzialne DNA przodków, które swoją drogą nauczyliśmy się odczytywać dopiero niedawno. A czy wiecie, że gdy naukowcy zmapowali genomy żaby i człowieka, okazało się, że ich fragmenty w 80 procentach pokrywają się ze sobą? Innymi słowy DNA żaby zawiera podobny rodzaj sąsiedztwa genów jak DNA człowieka. Zatem to czysty przypadek, że siedzę teraz przy biurku i piszę te słowa, zamiast kumkać przycupnięty na liściu nenufara dryfującym pośrodku stawu.
_Nie oceniaj każdego dnia po plonach, które zbierzesz, ale po nasionach, które zasiejesz._
W. E. Henley, Robert Louis Stevenson, _Admiral Guinea_
Światowej sławy psychoanalityczka doktor Alice Miller w bestsellerowej książce _The Drama of the Gifted Child_*3 (Dramat zdolnego dziecka) porównuje nowe ludzkie życie do żołędzia, z którego kiełkuje dąb. Rozwój drzewa zależy od warunków atmosferycznych oraz różnorodnych czynników środowiska. Może urosnąć wielkie i silne, ale jeśli otoczenie na to nie pozwoli, zmarnieje i padnie łupem korników.
Warto mieć na uwadze słowa doktor Miller, gdy będziemy poznawać kawałek po kawałku życie Jeffreya Dahmera. Oto jesteśmy na początku wyprawy w głąb jego mrocznego umysłu. Kanibal z Milwaukee zaczął tak jak każdy od niezapisanej karty, ale zanim obrócił się w proch, z którego powstał, przelał mnóstwo niewinnej krwi. Wyszedł z łona matki jako bezbronne dziecko potrzebujące opieki. Ale czy rozwijał się w zdrowy sposób, aby stać się wartościowym i pożytecznym członkiem społeczeństwa? Wiadomo, że nie. Możemy tylko spekulować, czy na starcie jego podwójna helisa – struktura utworzona przez dwuniciowe cząsteczki kwasów nukleinowych – była czystą kartą wolną od defektów, które mogłyby wpłynąć na jego życiowe wybory. A może zmiana nastąpiła później, kiedy potrafił już zrozumieć, co dzieje się wokół niego? Jak traktowali go rodzice w tym wyjątkowo delikatnym okresie, w którym kształtował się jego charakter? Jakie czynniki genetyczne lub środowiskowe wywierały na niego wpływ i jakie procesy zachodziły w jego psychice? Czy zadziałał jakiś felerny gen? A może to, jak został wychowany? Czy szukając przyczyny, musimy wybierać między naturą i wychowaniem, czy w grę wchodzi kombinacja obu tych czynników? Jak to się stało, że ten młody mężczyzna z rzekomo dobrego domu, syn dwojga zwyczajnych, poczciwych ludzi, zamienił się w krwiożerczą bestię z najmroczniejszych koszmarów? Czy Jeffrey Lionel Dahmer był dziełem Szatana?
Ale chwileczkę, przecież zdaniem doktor Alice Miller wszyscy rodzice są okrutni dla swojego potomstwa i chodzi tu nie tylko o jawne akty przemocy, ale również nieświadome upokarzanie, zaniedbywanie i brak uwagi. Jak napisał Matt Seaton: „Miller może mieć skrajne poglądy, ale ponieważ są one prowokujące i kontrowersyjne, nie sposób ich zignorować i łatwo im ulec”*4. Miller wysłała całe pokolenie dorosłych na terapię ku wielkiemu zadowoleniu amerykańskich psychoterapeutów, którzy, jak sądzę, stanowią jedną dziesiątą populacji Stanów Zjednoczonych. Ponadto stwierdziła, że dzieci chronią rodziców przed prawdą o ich błędach i porażkach, ciągle zabiegając o ich aprobatę, a nawet idealizując w wieku dorosłym swoje dzieciństwo. Co ciekawe, Jeffrey Dahmer przyjmował właśnie taką postawę. Poza nielicznymi sytuacjami, kiedy coś wytrąciło go z równowagi, nie powiedział złego słowa o matce ani ojcu.
Matt Seaton pisze, że „przedstawiony w książce doktor Miller model relacji rodzinnych stanowi punkt odniesienia dla wszystkich, od specjalistów zajmujących się problemem przemocy wobec dzieci po nieformalne grupy samopomocy społecznej. Przede wszystkim Miller sprawia, że ludzie nawiązują kontakt ze swoim »wewnętrznym dzieckiem«, zachęcając ich do zaakceptowania »prawdy o sobie«. Prawdopodobnie ma na myśli »prawdę o własnych krzywdach«, która w istocie stwarza konieczność poddania się psychoanalizie”.
Osobiście uważam, że takie bzdurne poradniki, broszurki, strony internetowe i fora przydają się, kiedy chcemy się dowiedzieć, jak wymienić pasek klinowy w starym samochodzie albo zacerować skarpetę, nie przebijając sobie palca igłą i nie narażając się na wykrwawienie, posocznicę lub gangrenę. To jeszcze jest do przyjęcia, ale czy wiecie, że w sieci można znaleźć poradniki traktujące o tym, z których poradników korzystać? Jeśli chodzi o mnie, książkom, które mają mi pomóc w odnalezieniu siebie, mówię stanowcze: nie!
A gdyby doktor Miller zasugerowała, że psychopatyczny Jeffrey Dahmer nawiązał kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem? Czy można oczekiwać od schizofrenika lub kogoś cierpiącego na podobną chorobę, by analizował sam siebie? Od tego są instytucje zatrudniające psychiatrów, czyż nie? Owszem, nasza opieka zdrowotna nie jest doskonała, ale czasem nie spełniają oczekiwań nawet detektywi kierujący śledztwem.
Pamiętam, jak dwaj psychiatrzy kliniczni, doktor Edgar L. Udwin i doktor Desmond McGarth, doprowadzili do uwolnienia seryjnego truciciela Grahama Younga, twierdząc, że: „ten człowiek cierpiał w okresie dojrzewania na głębokie zaburzenia osobowości, jednakże całkowicie wyzdrowiał i jest zdolny do funkcjonowania w społeczeństwie, a jedyną jego przypadłością jest potrzeba nadrobienia straconego czasu”. Zdumiewające, jak mogli dojść do takiego wniosku, gdyż podczas pobytu w Broadmoor (szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze) Young snuł się po korytarzach, oddając nazistowskie saluty, nosił swastykę na szyi i wąsik à la Hitler, a każdemu, kto chciał go słuchać, mówił, że „ostateczne rozwiązanie” nie jest niczym złym – to ostatnie musiało jakoś umknąć doktorowi Udwinowi, który był Żydem. Ale owszem, po wyjściu na wolność Young z pewnością „nadrobił stracony czas”. Zresztą w Broadmoor też nie próżnował, gdyż podtruwał personel i innych pacjentów, dodając im do herbaty wybielacz i ekstrakt z liści laurowych o działaniu podobnym do wilczej jagody. Gdy znalazł zatrudnienie na stanowisku magazyniera w firmie specjalizującej się w branży optycznej, już po tygodniu zaczął truć kolegów z pracy. Dwaj zmarli w straszliwych męczarniach, a kilku innych doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu.
Panuje ogólnie przyjęte przekonanie, że ktoś, kto wychował się w normalnym domu, nie zaznał głodu, miał kochających rodziców i odebrał staranne wykształcenie, najprawdopodobniej wyrósł na porządnego pracowitego obywatela. Można by taki mechanizm nazwać pozytywnym warunkowaniem rodzicielskim. Istnieją jednak wyjątki. Kim Philby, oficer brytyjskiego wywiadu, który został zdrajcą i podczas II wojny światowej oraz zimnej wojny szpiegował dla ZSRR – należał do niesławnej Piątki z Cambridge zwerbowanej przez radziecki wywiad – dorastał w kochającej rodzinie. A zatem jeśli ktoś marzy o karierze szpiega, studia na uniwersytecie w Cambridge wydają się dobrym rozwiązaniem. Przyjrzyjmy się jednak drugiej stronie medalu. Przemoc wobec dzieci, zarówno fizyczna, jak i psychiczna, może przybierać różne formy. Chodzi tu nie tyle o samo maltretowanie, ile związane z nim odczucia dziecka oraz wpływ tego doświadczenia na rozwijający się młody umysł. Dziecko może sprawiać wrażenie, jakby pochodziło z przyzwoitego domu, ale powinno nas raczej interesować to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami i zaciągniętymi zasłonami. Szczególnie niepokojący pod tym względem jest przypadek Jeffreya Dahmera, który, mogłoby się wydawać, miał względnie szczęśliwe dzieciństwo.
Niestety wielu innym dzieciom brakuje stabilizacji w okresie, w którym kształtuje się ich osobowość. Mają trudne początki – agresja, akty przemocy, zaniedbywanie lub wygórowane oczekiwania, napięte relacje między rodzicami, a nawet burzliwy rozwód; wszystko to wpływa na psychikę młodego człowieka. Dzieci bywają świadkami nadużywania alkoholu lub narkotyków, są narażone na destruktywny wpływ szkoły, brakuje im poczucia bezpieczeństwa w domu i źle się odżywiają. Doświadczenia te są tym bardziej szkodliwe, że utrwalają w rozwijającym się umyśle wzorce zachowań, które dziecko postrzega jako „normalne”, a potem powiela przez kolejne dziesięciolecia. Można by śmiało nazwać taki mechanizm negatywnym warunkowaniem rodzicielskim.
Konsekwencją trudnego dzieciństwa mogą być kolizje z prawem w młodym wieku, a coraz większa pobłażliwość sądów sprawia, że tego rodzaju niekontrolowane agresywne zachowania wciąż nakręcają spiralę przestępczości, co z kolei negatywnie wpływa na całokształt społeczeństwa. Czy nie widzimy, jak z roku na rok zmienia się świat wokół nas? Zdziczała młodzież szlaja się po nocach, nie okazując szacunku praworządnym obywatelom ani tym bardziej stróżom prawa. Nie trzeba mieć dyplomu nauk społecznych, aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.
Znany kanadyjski antropolog społeczny profesor Elliott Leyton należy do najbardziej poważanych autorytetów w dziedzinie seryjnych morderstw. Podobnie jak doktor Alice Miller słynie z kontrowersyjnych poglądów i uchodzi w swoim środowisku za renegata. Kiedyś napisał do mnie: „Miliony dzieci wychowują się w dysfunkcyjnych rodzinach, ale nie wszystkie zostają seryjnymi mordercami, prawda?”. Jestem skłonny się z nim zgodzić. Wiele osób doświadcza w dzieciństwie straszliwych krzywd, a mimo to wyrasta na porządnych obywateli. Profesor Leyton stwierdza rzecz oczywistą. Należy jednak wspomnieć o metodzie profilowania kryminalnego, którą FBI zaczęło wdrażać w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Agent John Douglas – powszechnie znany dzięki książce _Mindhunter_ i serialowi o takim samym tytule – przeprowadził wywiady z dziesiątkami seryjnych morderców odsiadujących wyroki, a swoje spostrzeżenia wykorzystał do stworzenia strategii, która pozwala na identyfikowanie, przewidywanie ruchów i chwytanie niebezpiecznych przestępców. Zauważył on, że dysfunkcyjne dzieciństwo miało znaczący wpływ na antyspołeczne zachowania większości badanych.
Traktowanie przez rodziców w dzieciństwie jest jednym z czynników decydujących o wystąpieniu zaburzeń osobowości w wieku dojrzałym. Pierwsze lata życia są niezwykle ważnym okresem, kiedy to kształtuje się charakter, a mózg dziecka chłonie informacje jak gąbka. Właśnie wtedy wychowanie i środowisko tworzą podstawę – psychologiczny fundament – tego wszystkiego, co wydarzy się później. Powinniśmy mieć na uwadze tę ważną kwestię, przyglądając się psychice Jeffreya Dahmera.
Mamy tu do czynienia z procesem przypominającym tworzenie się skały osadowej, gdy dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu dziecko dorastające w dysfunkcyjnej rodzinie jest narażone na różne formy przemocy fizycznej i psychicznej, aż w końcu zaczyna uznawać takie nadużycia za normę. Jak trafnie zauważa doktor Miller, dziecko nie jest w stanie skorygować postępowania rodziców lub nauczycieli, dlatego stopniowo znieczula się na otaczającą je rzeczywistość. W końcu jednak przystosowuje się do niej i wszystkie patologiczne zachowania stają się nieodwracalnie zakorzenione w psychice kilkuletniego człowieka. Dotyczy to w szczególności młodych ludzi, którzy wyrastają na przestępców, ponieważ większość dzieci po prostu nie ma możliwości przyjęcia krytycznej postawy wobec dorosłych, nawet kiedy ich błędy są oczywiste. Bądź co bądź to starsi powinni być dla nich autorytetem i uczyć je życia. Swoją drogą łacińskie _docere_ znaczy „nauczać” i to od niego wywodzi się słowo „indoktrynować”. Pierwotnie na tym właśnie polegało wychowanie. Służąc dobrym przykładem, rodzice mają za zadanie przekazywać swoim potomkom wzorce do naśladowania. Rodzice Jeffreya Dahmera postąpili odwrotnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki