Jeśli zachowasz pamięć o grzechu - ebook
Jeśli zachowasz pamięć o grzechu - ebook
Dla Lorenza wiadomość o śmierci matki, która przed laty opuściła rodzinę, by rozwinąć biznes za granicą, jest jak podcięcie lawiny. Wizyta w Rumunii, gdzie ma zostać pochowana, uruchamia w nim ciąg migotliwych obrazów z przeszłości: od wspólnych zabaw i rytuałów, przez jej coraz częstsze podróże i coraz rzadsze telefony, aż po całkowity zanik kontaktu. Ze strzępków własnych wspomnień i rozmów ze znajomymi matki Lorenzo stara się złożyć w całość jej portret i odtworzyć jej losy pod koniec życia, gdy odrzucona przez wszystkich umierała w samotności. Podczas podróży do Bukaresztu konfrontuje się również z widokami kolonizowanego przez Zachód kraju, który nie otrząsnął się jeszcze po reżimie Ceaușescu, a już pada ofiarą kolejnego systemu.
„Jeśli zachowasz pamięć o grzechu” to niejednoznaczna historia synowsko-matczynej relacji, ale także opowieść o miejscu, gdzie ludziom z pełnymi kieszeniami wolno wszystko, biednym nic, a jedni i drudzy stają się równi tylko wobec śmierci.
Każde poszukiwanie jest poszukiwaniem własnego ja. Narrator powieści Andrei Bajaniego, szukając matki, którą utracił, nie tylko odkrywa samego siebie, ale także kreśli krytyczny portret zachodniej kultury opartej na chciwości i egoistycznej żądzy władzy. Bajani napisał mądrą, poetycką, wysmakowaną książkę, która na długo pozostaje w pamięci. Nie byłem w stanie jej odłożyć. – Alberto Manguel
Ta proza daje mi radość i ukojenie, bo sama w sobie jest formą oporu. – Antonio Tabucchi
Zachwycająca książka. Bajani szkicuje portret młodego mężczyzny uwięzionego w krainie cienia między przeszłością a teraźniejszością i obcego miasta, które ów mężczyzna widzi za oknem. – „The New York Times”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968988-1-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Christian stał przez jakiś czas obok mnie; dwaj nieruchomi mężczyźni w strefie ciągłego ruchu. Ale po chwili przejął inicjatywę, powiedział Proszę za mną, ruszył do wyjścia i prześlizgnął się przez automatyczne drzwi. Patrząc na niego od tyłu, na jego szerokie ramiona i wciśniętą w barki szyję, rozumiało się twardość jego dłoni. Kiedy podniosłem głowę, już go nie było, znikł po drugiej stronie ulicy, a obok mnie przechodzili ludzie, głośnik mówił Aeoroportul Otopeni i recytował odloty i przyloty we wszystkich językach świata. W końcu i ja ruszyłem do szklanych drzwi, odnajdując dobrze mi znany smak w patrzeniu, jak otwierają się w ostatniej chwili przed zderzeniem z przezroczystą taflą. Znalazłem się na zewnątrz, słońce uderzyło mnie w twarz i to już była Rumunia. W chaosie nadjeżdżających i odjeżdżających samochodów próbowałem namierzyć wzrokiem Christiana, ale oślepiały mnie błyski słońca na szybach aut, nie dało się przez nie nic dostrzec. W końcu zauważyłem go koło siebie, okazało się, że nieświadomie staliśmy tuż obok, szukając się po przeciwnej stronie ulicy. Przeszliśmy na drugą stronę, wciskając się między auta wlokące się w korku, dla bezpieczeństwa opierając ręce na maskach samochodów. Kręciliśmy się przez jakiś czas wśród stojących maszyn, Christian nie pamiętał, gdzie zaparkował. Kiedy zobaczył swoje auto, przyspieszył kroku. Otworzył je pilotem, błysnęły światła, metodycznie umieścił moje torby w bagażniku. Obok nas parkowała stareńka, poobijana dacia, wyglądała, jakby nikt jej stamtąd nie ruszał od pięćdziesięciu lat. Na parkingu stało pełno takich samochodów, wyglądały jak wraki na mieliźnie, jak przypięte do słupa rowery, których właściciele dawno poumierali, mijane obojętnie przez przechodniów.
Chciał, żebym usiadł z tyłu, Proszę, nalegał, otwierając mi drzwi. Potem przez większą część drogi milczał, a ja patrzyłem na jego kark i linię włosów, szukałem na nim Rumunii i jakiegoś śladu ciebie. Czasem, zerkając na mnie w lusterku wstecznym, oświadczał Przykro mi z powodu pańskiej matki. Mówił to gładką włoszczyzną, nutę obcości czuć było bardziej w spojrzeniu, które towarzyszyło słowom, niż w formie, w jakiej wychodziły z jego ust. Na twarz nałożył żałobę, jakby ten przejazd z lotniska stanowił część twojej ceremonii pogrzebowej. Christian był twoim kierowcą przez wiele lat. Ilekroć lądowałaś w Bukareszcie, pojawiał się na lotnisku, oczekiwał cię parę metrów za barierkami, a następnie uwalniał od bagaży. Zawsze sadzał cię na tylnej kanapie, wyszukiwał coś dobrego w radiu i jechaliście razem do firmy; nie musiałaś nawet nic mówić. Wieczorem przyjeżdżał i odwoził cię do domu. Samochód był wciąż ten sam, twoje nazwisko widniało na jego boku wraz z nazwiskiem twojego wspólnika. Siedziałaś tam, gdzie ja teraz siedziałem, widziałaś to samo, co ja teraz widziałem, miasto kończące się nagle jak nożem uciął i ciągnące się kilometrami jednakie szczere pole.
Christian miał najwyżej trzydzieści lat, ale wyglądał na znacznie więcej, siwiały mu włosy na skroni, oczy ze zmarszczkami rozchodzącymi się promieniście od ich kącików przypominały cukierki owinięte w papierek. Prowadził uczepiony kierownicy, jakby chciał zrównoważyć siłą ramion wyboistość drogi, którą jechaliśmy. Robił to z pewnym uniżeniem, bo niezależnie od mojego wieku byłem przecież twoim synem. Przy każdej dziurze zerkał w lusterko i mówił Przepraszam, jakby to z jego winy nie wszystko na mój przyjazd znajdowało się w należytym porządku. Jechaliśmy więc wolno, Christian lawirował po szosie, by ominąć dziury w nawierzchni, a ja chwytałem się fotela przede mną i, sam nie wiem dlaczego, chciało mi się śmiać. Czasem wyprzedzaliśmy wózek zaprzężony w konia, Christian wskazywał mi go, unosząc brew z mieszaniną dumy i wstydu. Nagle wiejski krajobraz został przerwany przez szpaler blaszanych baraków stojących gęsto obok siebie, każdy z nazwiskiem na szczycie niczym bandera. W tym kordonie prostopadłościanów ciągnącym się obok nas kilometrami na kształt muru z blachy i betonu były nazwiska włoskie, francuskie, niemieckie, duńskie, amerykańskie. Twojego nie znalazłem.
Później odchyliłem się na oparcie, a Christian włączył radio i obserwował mnie w lusterku. Podniosłem wieczko popielniczki, w środku znajdowało się cmentarzysko zgniecionych niedopałków, to były twoje papierosy. Natychmiast ją zamknąłem. Już prawie jesteśmy, powiedział Christian po chwili. Nawet nie wiedziałem, dokąd jedziemy. Dostałem jedynie telegram od twojego wspólnika, tego samego, którego nazwisko tuż obok twojego widniało na drzwiach samochodu. Telegram zawierał jedynie datę pogrzebu i numer telefonu, na który przekazałem godzinę przylotu na lotnisko Otopeni. Dziewczyna, która ze mną rozmawiała, powiedziała mi, że ktoś mnie odbierze i przywiezie na Miejsce. Dodała jeszcze Przykro mi, Lorenzo, a moje imię zabrzmiało w jej ustach tak, jakbyśmy się znali od dawna.
Zjechaliśmy z drogi głównej na żwirówkę biegnącą wśród pól. Christian wyłączył radio. Daleko przed nami majaczył niebieski hangar stojący pośrodku niczego, wyglądał jak pałacyk myśliwski z blachy. Nad wejściem powiewały dwie flagi, ta większa była włoska. Obok, mniejsza, flaga Juventusu. Christian odwrócił się do mnie, powiedział Jesteśmy, a potem skupił się na drodze. Zwolnił, zatrąbił dwa razy, skrzydła bramy otwarły się na oścież. Jesteśmy, powtórzyłem za nim i wjechaliśmy do środka. Brama z wolna się za nami zamknęła.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------