- W empik go
Jestem nieletnią żoną - ebook
Jestem nieletnią żoną - ebook
Wstrząsająca historia nieletniej dziewczynki, która musiała stać się żoną.
Opowieść jednej z tysięcy dziewczynek, którym dorośli zgotowali piekło. Laila Shurki wysłuchała jej, aby móc opowiedzieć ją światu.
Pochodząca z Jordanii dwunastoletnia Salma chodzi do szkoły i pilnie się uczy. Marzy, żeby w przyszłości zostać lekarzem i pomagać dzieciom. Jednak jej rodzina ma w stosunku do niej inne plany. W wieku trzynastu lat zostaje wydana za mąż za piętnaście lat od niej starszego Ahmada. Salma przerywa naukę, ponieważ musi sprostać obowiązkom młodej mężatki. Rozpoczyna się koszmar na który nie przygotowała ją własna matka…
Jak w XX wieku wyglądają małżeństwa dorosłych mężczyzn z dziećmi? Czy dziecko może powiedzieć "nie"? Brutalna rzeczywistość o której świat woli milczeć.
Laila Shukri - ukrywająca się pod pseudonimem pisarka jest znawczynią Bliskiego Wschodu, Polką mieszkającą w krajach arabskich i podróżującą po całym świecie. Obecnie przebywa w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale już planuje kolejną podróż. Niezależnie od tego, czy zatrzyma się na dłużej w pustynnej oazie czy w ociekającym luksusem hotelu, udaje jej się dotrzeć do najgłębszych sekretów świata arabskiego. Po całym dniu uwielbia zasiąść na tarasie i napić się campari. W 2014 roku ukazała się "Perska miłość", jej debiut powieściowy, który podbił serca polskich czytelniczek. Kolejne tytuły: "Byłam służącą w arabskich pałacach", "Perska zazdrość", "Jestem żoną szejka", "Perska namiętność", "Byłam kochanką arabskich szejków", "Perska nienawiść", "Jestem żoną terrorysty" i "Perska zmysłowość", trafiły na listy bestsellerów i sprzedały się w nakładzie przekraczającym pół miliona egzemplarzy.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-867-2 |
Rozmiar pliku: | 449 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Narzeczony siostry
Dwunastoletnia Salma wracała ze szkoły bardzo szczęśliwa. Po raz kolejny dostała najlepszą ocenę z całej klasy ze sprawdzianu z matematyki. Pomimo nawału obowiązków w domu, w tym codziennej opieki nad młodszym rodzeństwem, uczyła się bardzo dużo i pilnie, co procentowało dobrymi wynikami w szkole. Nie mogła się doczekać, kiedy powie mamie i tacie o swoim najnowszym sukcesie.
Szybko przemierzała zakurzone i zaśmiecone uliczki, aż dotarła do zaniedbanego domu, gdzie gnieździły się ubogie, wielodzietne rodziny. Sytuacja biednych mieszkańców Irbidu, miasta położonego w północnej Jordanii zaledwie dwadzieścia kilometrów od granicy z Syrią, jeszcze się pogorszyła, kiedy w ciągu ostatnich lat napłynęło do niego i w jego okolice kilkadziesiąt tysięcy syryjskich uchodźców. Ceny żywności i podstawowych artykułów zaczęły gwałtownie rosnąć, a wynagrodzenie spadać ze względu na podejmowanie przez zdesperowanych Syryjczyków prac za minimalne stawki i bez stawiania żadnych warunków. Salma ostatnio często słyszała, jak zatrudniony w warsztacie samochodowym ojciec narzekał na coraz dłuższy i cięższy dzień pracy, na który nie mógł nawet się poskarżyć właścicielowi. Jego kolega odważył się pisnąć słówko na ten temat i został od razu zwolniony, a na jego miejsce przyjęto Syryjczyka za dużą niższą pensję. Od tej pory do uszu Salmy dobiegały ciche rozmowy rodziców, w których wyrażali swój wielki lęk przed utratą pracy przez ojca – jedynego żywiciela siedmioosobowej rodziny.
Dziewczynka wspięła się na drugie piętro, wdychając dobrze jej znaną mieszaninę odoru brudnej klatki schodowej i ostrego zapachu gotujących się w zatłoczonych mieszkaniach potraw.
– Mamo, dzisiaj dostałam… – zaczęła, gdy tylko otworzyła drzwi.
– Zajmij się Haszimem! – matka przerwała jej, dosalając bulgoczącą potrawę i rozglądając się za małym synkiem.
– Mamo, dzisiaj jako jedyna dostałam… – spróbowała jeszcze raz dziewczynka, ale matka nie pozwoliła jej dokończyć.
– Przed chwilą był tu przy mnie…
Wyszła z kuchni i znalazła niespełna trzyletniego brzdąca schowanego w rogu jednego z dwóch pełniących funkcję sypialni niewielkich pokojów.
– Tu jesteś… – Wzięła go na ręce i czule wycałowała.
Szczęście towarzyszące Salmie podczas powrotu ze szkoły prysło w jednej chwili. Zastąpiły je nieprzyjemne uczucia zazdrości i głębokiego żalu, że od kiedy w ich rodzinie pojawił się chłopiec, rodzice prawie całą swoją uwagę skupiali wyłącznie na nim. Jakby ich cztery córki były tylko dodatkiem do tego upragnionego od lat dziecka.
– Pilnuj go. – Matka podała synka Salmie, która dopiero co postawiła na podłodze szkolną torbę.
– A gdzie Rania? – dziewczynka zapytała o najstarszą siostrę.
– Zabrała Halę na spacer – odpowiedziała matka, a następnie wróciła do kuchni.
Matka miała na imię Basma, co po arabsku znaczy uśmiech. Jednak ten uśmiech bardzo rzadko gościł na ustach kobiety. Przytłoczona biedą, kolejnymi porodami, opieką nad dziećmi i niemym, ale przez kilkanaście lat ciągle obecnym kłującym wyrzutem męża, że rodzi same dziewczynki, wyglądała na dziesięć lat starzej niż swoje trzydzieści cztery lata. Ojciec wydał ją za mąż, kiedy miała szesnaście lat, a rok później urodziła pierwszą dziewczynkę. Starszy od niej o sześć lat mąż, Mahmud, nie ukrywał rozczarowania, ale żywił nadzieję, że następnym razem zostanie ojcem chłopca. Niestety tak się nie stało. Następna przyszła na świat Hafsa. A potem Salma. Kiedy Mahmud usłyszał, że ma trzecią dziewczynkę, wybiegł ze szpitala, jakby chciał uciec jak najdalej zarówno od noworodka, jak i jego matki, która nie była w stanie urodzić mu syna. Nie było go w domu ponad miesiąc.
Matka Basmy, która przyjechała z odległej wioski, żeby opiekować się wnuczkami, zabrała ją i dziecko do domu.
– Same dziewczynki… – stwierdziła, kładąc mały tłumoczek na łóżku.
Basma zaczęła głośno płakać. A po niej rozpłakała się Salma. Ani babka, ani matka nie próbowały jej uspokoić. W tym momencie były zbyt rozgoryczone, żeby tulić przyczynę swojego nieszczęścia. Ta podświadoma niechęć do Salmy została w jej matce na długie lata. A może na zawsze. Bo dobrze pamiętała to rozdzierające uczucie rozpaczy i przeraźliwego strachu, że mąż już do niej nie wróci, a ona zostanie sama z trójką dzieci bez żadnych środków do życia. I nie pomagały nawet zachwyty sąsiadek nad urodą Salmy, która z roku na rok stawała się coraz piękniejsza.
Mahmud wrócił do żony, ale jego długotrwała nieobecność w pracy poskutkowała jej utratą. Rodzina popadła w jeszcze większą biedę. Przez siedem trudnych lat Mahmud imał się tylko dorywczych zajęć i nigdy nie było wiadomo, czy następnego dnia będzie co włożyć do garnka. Jego pragnienie posiadania syna siłą rzeczy musiało zejść na dalszy plan.
Jednak kiedy ponownie udało mu się dostać stałe zatrudnienie, Basma od razu zaszła w ciążę. Nadzieja znowu wstąpiła w serca małżonków. Niestety i tym razem rodzina powiększyła się o dziewczynkę. Na szczęście Hala miała trzy starsze siostry, które traktując ją trochę jak żywą lalkę, po swojemu się nią zajmowały i ją zabawiały. A małżeństwo nadal starało się o syna.
Przyjście na świat Haszima było dla nich jednym wielkim wybuchem bezgranicznego szczęścia.
– Walad!1 – położna obwieściła z uśmiechem na ustach, a dla Basmy w tym momencie to było najpiękniejsze słowo na świecie.
– Walad, walad… – powtórzyła spierzchniętymi ustami po niełatwym porodzie.
Tryskający żywiołową radością Mahmud osobiście przywiózł żonę z synkiem do domu, a starszym córkom przykazał, żeby zajmowały się pracami domowymi, dopóki matka w pełni nie odzyska sił. Później dumny ojciec przez wiele dni przyjmował gratulacje rodziny, przyjaciół i znajomych.
– Mabruk2, Abu Haszim3!
– Alf mabruk, Abu Haszim!
– Ma sza Allah4.Piękny chłopiec! Mabruk, Abu Haszim! – powtarzali kolejni odwiedzający, a mężczyzna pękał z dumy, że wreszcie został ojcem chłopca i od tej chwili wszyscy nazywać go będą Abu Haszim, a nie Mahmud.
Mężczyzna zapożyczył się i z okazji narodzin syna kupił żywego barana, a następnie kazał go zabić, a jego mięso zgodnie ze zwyczajem rozdzielił między rodzinę, przyjaciół i sąsiadów. Tradycja zalecała, żeby dla uczczenia narodzin chłopca ofiarować dwa barany, a dziewczynki – jednego. Abu Haszim nie mógł sobie jednak na to pozwolić i narodziny żadnej z córek nie zostały w ten sposób celebrowane. Dla syna oczywiście zdobył pieniądze i obiecał sobie, że za parę lat powtórzy ceremonię, zabijając drugiego barana, żeby w całości dopełnić odwiecznego rytuału.
Obie babki noworodka wspólnie przyrządziły dla całej rodziny aromatyczną potrawę z ryżu i pieczonej w ziołach baraniny posypaną migdałami i orzeszkami pinii. To było najlepsze danie, jakie Salma kiedykolwiek jadła w domu rodzinnym. I jedyny raz, kiedy mogła zjeść tyle kawałków mięsa, ile tylko chciała. Bo nikt jej go nie wydzielał.
– Mamo, dziś dostałam… – Salma przerwała, ponieważ jej brat, którego trzymała na rękach, zaczął głośno płakać.
– Zabaw go jakoś! – matka rozkazała suchym tonem i wróciła do kuchni.
Dziewczynka głośno westchnęła, a następnie, z trudem utrzymując drącego się wniebogłosy i wierzgającego nogami malucha, poszła do pokoju, który dzieliła ze swoimi siostrami. Jedynym jego wyposażeniem były stojące pod ścianami trzy łóżka oraz duża szafa, gdzie wepchnięta była garderoba. Salma zawsze donaszała odzież po Ranie i Hafsie. A właściwie po Ranie, bo Hafsa rzadko dostawała nowe ubrania, tylko nosiła te po starszej siostrze.
Najgorzej było z butami. Długo używane przez siostry zawsze były bardzo zniszczone i nigdy do końca nie pasowały na jej nogi. Były albo trochę za małe, albo trochę za duże. Czasami bardzo za duże i matka musiała wkładać w ich czubki kawałki szmatek, żeby jej nie spadły. Salma bardzo się tego wstydziła. Z zazdrością patrzyła na buty swoich koleżanek. Chociaż do jej szkoły uczęszczały zazwyczaj dzieci z niezamożnych rodzin, to jej zawsze się wydawało, że ona ma najbardziej zdezelowane obuwie ze wszystkich. A jeśli któraś z dziewczynek przyszła do szkoły w nowych butach, Salma nie mogła oderwać od nich wzroku. Wpatrywała się w ich lśniącą powierzchnię, której nie szpeciły rysy pęknięć i trudnego do zmycia brudu, a wieczorem przed zaśnięciem długo się zastanawiała, jakie to uczucie mieć na swoich nogach całkiem nowe buciki, czyste i niezniszczone, które leżą jak ulał na jej stopach. Wyobrażała sobie, jak idzie w nich do szkoły bez piekącego uczucia zażenowania. I bez ciągłego wysiłku, żeby tak stawiać nogi, aby nikt nie zauważył, że są dla niej za ciasne albo za luźne.
Posadziła na podłodze ciężkiego już dla niej brata, który nie przestawał głośno płakać. Ukucnęła przy nim i spod łóżka wyciągnęła samochodzik, po czym, jeżdżąc nim w przód i w tył, starała się go uspokoić.
– Brum… Brum… – naśladowała odgłos pojazdu.
– Brum… – Przez chwilę chłopiec zajął się zabawą.
Opiekując się bratem, Salma z niecierpliwością czekała, aż do domu wróci Rania z Hafsą. Miała nadzieję, że wtedy będzie mogła usiąść do nauki, która była teraz dla niej najważniejsza. W środku dziewczęcego serduszka, na samym jego dnie, miała ukryte swoje wielkie marzenie. Nikomu jeszcze o nim nie powiedziała – ani starszym siostrom, ani najlepszej przyjaciółce Farah. Tylko uczyła się w każdej wolnej chwili, żeby kiedyś…
– Łeee… Łeee… – Haszim szybko się znudził i ponownie rozpłakał się wniebogłosy.
Po chwili do sypialni wpadła matka.
– Miałaś się nim zajmować! – krzyknęła na córkę.
– Przecież się nim zajmuję.
– Jak się zajmujesz, skoro płacze! – Matka wzięła synka na ręce i zaczęła go nieznacznie huśtać.
– On zawsze płacze…
Chłopiec, który był oczkiem w głowie rodziców, często marudził i trudno go było utrzymać w ryzach.
– Jakbyś się bardziej do tego przyłożyła… – matka stwierdziła z wyrzutem, a Salmie zrobiło się przykro.
Trzasnęły drzwi wejściowe, to Rania wróciła ze spaceru z małą siostrą.
– Salma! – Pięcioletnia Hala przybiegła do pokoju i rzuciła się jej na szyję.
– Cześć, słoneczko! – Mocno przytuliła małą. Miała nadzieję, że teraz Rania przypilnuje młodszego rodzeństwa, a ona wreszcie będzie mogła usiąść do lekcji.
Jednak matka pozbawiła ją złudzeń.
– Rania pomoże mi w kuchni, a ty zajmiesz się dziećmi – zarządziła, zostawiając maluchy pod jej opieką. Salmie nie pozostało nic innego, jak tylko jej posłuchać.
Dziewczynka wyciągnęła klocki i rozsypała je na podłodze. Hala zaczęła budować z nich kolorowy domek, a Salma usiadła obok brata i pomagała mu układać wysoką wieżę.
Zabawki pojawiły się w domu dopiero od niedawna. Ojciec kupował je dla rosnącego synka, bo wcześniej uważał, że są one zbędnym wydatkiem w bardzo ograniczonym rodzinnym budżecie. Skorzystała na tym Hala, która uwielbiała bawić się klockami. Jej starsze siostry nie miały w dzieciństwie takiej możliwości.
Po godzinie, podczas której dzieci zachowywały się w miarę spokojnie, ze szkoły wróciła piętnastoletnia Hafsa.
– Dobrze, że jesteś. – Salma od razu podniosła się z podłogi. – Uważaj na dzieciaki. – Poszła do przedpokoju po swoją torbę.
– Nie mogę, bo jutro mam sprawdzian z arabskiego – zaoponowała Hafsa. – Muszę się uczyć.
– Ja też się muszę uczyć! – krzyknęła Salma. – Siedzę tu z nimi od powrotu ze szkoły!
– Ciszej tam! – matka ostro zganiła córki z kuchni.
Zdeterminowana Salma, nie zważając na nic, przeszła do niewielkiego salonu, a następnie wyjęła na stół swoje książki i zeszyty.
– Co mi się tu rozkładasz? – ofuknęła ją matka, kiedy to zauważyła.
– Chcę odrobić lekcje.
– Nie teraz – burknęła matka. – Zaraz będzie obiad.
– Zabieraj się stąd. – Rania niosła już talerze.
W tym momencie rozległ się głośny płacz Hali, która już pędziła w objęcia Salmy.
– Haszim rozwalił mi mój domek – poskarżyła się, żałośnie szlochając.
Za nią przybiegł roześmiany brat, który cieszył się ze swojego wybryku.
– Mamo! I on się jeszcze śmieje! Powiedz mu coś! – Hala odwróciła się w stronę matki.
– On jest jeszcze mały… – matka nie skarciła chłopca. – A ty miałaś go pilnować! – zwróciła się z wyrzutem do Salmy.
– Hafsa z nim została – tłumaczyła się dziewczynka.
– Mamo! Ja muszę przygotować się do sprawdzianu z arabskiego! Nie mogę siedzieć z dziećmi! – Hafsa powiedziała podniesionym głosem.
– Ja też się muszę uczyć! – wybuchnęła Salma.
– Dosyć tego! – huknęła matka. – Weź te książki ze stołu, bo Rania nie ma gdzie postawić talerzy.
Salma schowała swoje zeszyty i książki z powrotem do szkolnej torby.
– Hafsa, pomóż nam wydać obiad, a ty zajmij się dziećmi – poleciła matka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Rozbrykany Haszim popędził do pokoju, a Salma wzięła za rękę Halę i podążyła za nim. Młodsza siostra, gdy tylko zobaczyła swój zburzony domek, który z takim mozołem budowała, ponownie się rozpłakała.
– Nie płacz, słoneczko, nie płacz – Salma pocieszała siostrzyczkę. – Zbudujemy go od nowa… – Wzięła do ręki kolorowe klocki, zerkając jednocześnie na brata, który ponownie zainteresował się samochodzikiem.
– Brrruuumm… Brrruuumm… – Przesuwał go po podłodze.
Kiedy rok wcześniej Rania skończyła dziesięcioletnią szkołę podstawową i została w domu, bo rodzice nie posłali jej do szkoły średniej5, Salma myślała, że będzie miała mniej obowiązków i tym samym więcej czasu poświęci nauce. Jednak tak się nie stało, gdyż Rania większość czasu spędzała w kuchni, gdzie pomagała matce przygotowywać posiłki dla licznej rodziny.
Rodzice uważali, że dziewczyna powinna przede wszystkim nauczyć się dobrze gotować, co miało zwiększyć jej szanse na zamążpójście. Z niecierpliwością czekali na pojawienie się jakiegokolwiek kandydata. Rania nie odznaczała się szczególną urodą. Tak naprawdę to można ją było nazwać brzydką, gdyż duży, garbaty nos, małe oczy i zbyt wydatna, wystająca broda nadawały jej twarzy odpychający wygląd. Niekorzystne wrażenie nie znikało nawet wtedy, kiedy się uśmiechała, a wręcz się potęgowało, bo widać było jej nierówne, zaniedbane zęby. Sama Rania też chętnie wyszłaby za mąż i opuściła biedny dom, gdzie wszystko kręciło się wokół małego Haszima.
– Przyprowadź dzieci na obiad! – zawołała matka.
– Chodźcie, umyjemy rączki – Salma zwróciła się do rodzeństwa.
Hala posłusznie wstała, a Haszim nie przestawał się bawić samochodem.
– Brrruuumm… – Jeździł po całym pokoju.
– Później się pobawisz. – Salma pochyliła się w stronę brata i chwyciła go, żeby go podnieść, ale nie zdołała tego zrobić, bo malec jej się wyrwał.
– Mamo! Haszim nie chce iść! – krzyknęła Salma.
– Co?! – Nie usłyszała matka.
– Haszim nie chce iść!!! – powtórzyła dużo głośniej dziewczynka.
Matka zamamrotała coś pod nosem o nieudolności córki, a potem wysłała po synka Hafsę. Po paru minutach rodzina siedziała przy stole, jedząc ryż i muluhiję6. Ojciec główny posiłek jadł dopiero wieczorem, kiedy wracał z pracy.
Po obiedzie Salma też nie mogła od razu wziąć się do nauki. Matka z Ranią sprzątały i zmywały naczynia, a Hafsa chciała powtórzyć materiał do trudnego sprawdzianu z języka arabskiego. Salmie znowu przypadła rola opiekunki do dzieci. Dopiero dużo później, gdy matka z Ranią przyszły do pokoju, gdzie przebywało młodsze rodzeństwo, dziewczynka usiadła przy stole obok Hafsy i zabrała się do odrabiania lekcji.
Ledwie skończyła, kiedy do domu wrócił ojciec. Od razu poszedł do łazienki, żeby się umyć i przebrać w czyste ubranie. Na podłodze zostawił swoją brudną roboczą odzież. Gdy tylko opuścił łazienkę, przybiegł do niego Haszim, licząc jak zwykle na parę minut dobrej zabawy.
– Ja ibni!7. Ja ibni! – Ojciec złapał go i zaczął podrzucać do góry.
– Ha, ha, ha! – Zachwycony chłopiec śmiał się od ucha do ucha.
Hafsa i Salma zebrały swoje książki i zeszyty ze stołu, żeby nie przeszkadzać ojcu, któremu matka zaraz miała podać ciepły posiłek. Poszły do sypialni, usiadły na łóżkach i tam dalej się uczyły. Hala spokojnie bawiła się klockami na podłodze. Po kwadransie do pokoju zajrzała matka.
– Trzeba uprać ubranie ojca – powiedziała, a Salma skuliła się w sobie. Tego nie lubiła najbardziej.
Dziewczynki siedziały cicho z nosami w książkach.
– Hafsa! – Matka podniosła głos, nie widząc żadnej reakcji córek. – Upierz ojcu ubrania!
– Mamo, proszę… – Hafsa błagalnie spojrzała na matkę. – Jutro mam sprawdzian z arabskiego, a jeszcze nie powtórzyłam wszystkiego…
– Salma! Idź uprać to ubranie!
– Później, mamo, teraz chcę jeszcze trochę…
– Bez dyskusji! – ucięła matka. – Później to wszystkim będzie potrzebna łazienka. – Wycofała się z sypialni.
Salma z trudem oderwała się od książki i z wielką niechęcią poszła do małej łazienki. Skrzywiła się, bo unosił się w niej smród bardzo brudnego, przesiąkniętego potem i poplamionego smarami roboczego ubrania ojca. Jego pranie zawsze sprawiało Salmie wielką trudność, ponieważ miała przykazane, żeby oszczędzać wodę i proszek. Poza tym dla dziewczynki ubranie ojca, nawet po najbardziej starannym upraniu, nigdy nie było tak naprawdę czyste. Zawsze zostawał odór warsztatu samochodowego i widoczne liczne zanieczyszczenia, których nigdy nie dało się doprać.
Przezwyciężając odrazę do czynności, którą zmuszona była wykonać, Salma nalała do miski wody i wsypała trochę proszku. Potem wzięła w palce brudne ubranie i wrzuciła je do miski. Stała przez chwilę bez ruchu, bo nie cierpiała tego momentu, kiedy musiała zanurzyć całą cuchnącą tkaninę, a woda od razu zamieniała się w czarną, oleistą bryję, która nieuchronnie przyklejała jej się do dłoni. Potem nie mogła domyć rąk, a nieprzyjemny zapach długo się na nich utrzymywał.
– Co się tak guzdrzesz? – zagderała matka, stając w drzwiach. – Wyjdź na chwilę, bo muszę skorzystać z łazienki.
Dziewczynka wyszła na korytarz i oparła się o ścianę. Zamknęła oczy i przypomniała sobie panią doktor, która kiedyś ją przyjęła w przychodni. Była miła i sympatyczna, a na sobie miała nieskazitelnie biały kitel. Tak biały i czysty, że aż kłuł w oczy. Wtedy Salma po raz pierwszy zamarzyła o tym, żeby zostać lekarzem. To marzenie tkwiło w niej do tej pory i dopingowało ją do pilnej nauki. Wyobrażała sobie, że kiedyś w białym fartuchu będzie przyjmować małych pacjentów i leczyć ich tak, jak to zrobiła pani doktor, kiedy ona była chora.
– Dokończ szybko to pranie! – rzuciła matka, opuszczając łazienkę, a Salma wróciła do znienawidzonego obowiązku.
Po paru minutach dobiegła ją głośna kłótnia rodziców. Ojciec znowu wyrzucał matce, że gaz w butli za szybko się skończył i musi ją już wymienić.
– Co ty robisz z tym gazem?! – wrzeszczał. – Co chwila się kończy!
– Jak to co robię?! Normalnie, gotuję!
– Nie możesz bardziej uważać?!
– Jak mam uważać?!
– Trzeba oszczędzać!
– Robię, co mogę!
– Widocznie za mało!
– Przecież muszę gotować!
– Ale nie jesteś gospodarna! – pienił się Abu Haszim. – Ciągle za coś muszę coraz więcej płacić! Albo za gaz, albo za elektryczność, albo za wodę, albo…
Salma wyjęła ociekające brudną wodą ręce z miski, szybko je wytarła i zatkała sobie uszy.
Muszę się uczyć, muszę się uczyć, muszę się uczyć…, powtarzała bez końca, wyobrażając sobie siebie w przyszłości w białym, czystym fartuchu.
Kolejne dni płynęły podobnym rytmem. Trzy siostry codziennie pomagały matce w pracach domowych i opiece nad młodszym rodzeństwem. Czasami kłóciły się o to, która z nich ma się zająć Haszimem lub wyprać ojcu robocze ubranie. Salma nadal dokładała wszelkich starań, żeby w szkole uzyskiwać jak najlepsze oceny.
Pewnego wieczoru, kiedy już wszystkie leżały w swoich łóżkach, a Hala słodko spała przytulona do Salmy, Hafsa przerwała ciszę, zaczynając tajemniczo:
– Podsłuchałam coś ważnego…
– Co takiego? – zapytała Rania, bo Salma już zasypiała.
– Rodzice mówili, że niedługo możemy mieć ważną wizytę.
– Jaką wizytę?
– No wiesz… Ma przyjechać matka z synem…
– Naprawdę?! – Rania z wrażenia aż usiadła na łóżku.
– Tak mówił ojciec do mamy…
– Kto to jest?! – Rania prawie krzyknęła, bo domyśliła się, że chodzi o kandydata na jej męża. Pierwszego kandydata.
– Ciiii… – upomniała ją Hafsa, gdyż Hala zamruczała i przekręciła się na drugi bok.
– Ciszej gadajcie – poprosiła Salma, która chciała wyspać się do szkoły.
– To kto jest? – Rania zniżyła głos.
– Nie wiem…
– Powiedz dokładnie, co słyszałaś – poprosiła Rania.
– Mama mówiła, że dla takich gości z Ammanu…
– Z Ammanu? – Rania przerwała jej z niedowierzaniem.
– Tak mówiła mama.
– Mąż z Ammanu… – Dziewczyna się rozmarzyła.
– Mama przekonywała ojca, że trzeba kupić córce nową sukienkę.
– I co na to ojciec?
– Nie chciał się zgodzić, bo twierdził, że jest i bez tego za bardzo zadłużony…
– A mama?
– Namawiała go tak długo, aż w końcu się zgodził.
– To wspaniale! – ucieszyła się Rania. – Wiesz, kiedy mają przyjechać?
– Nie, z tego, co słyszałam, to tamci jeszcze mają dzwonić. To była dopiero jedna z pierwszych rozmów.
– Nie gadajcie tyle! – odezwała się Salma. – Jutro mam szkołę.
– Ja też… – mruknęła Hafsa.
– Co jeszcze słyszałaś? – Rania zapytała podekscytowana.
– Już nic więcej. Wkrótce rodzice na pewno sami nam o wszystkim powiedzą.
– Ciekawe, jak wygląda… – Rania zaczęła wyobrażać sobie zainteresowanego nią kandydata.
– Hmm… – Hafsa ułożyła się wygodnie do snu.
Rania z przejęcia nie spała całą noc. Zastanawiała się, kto się mógł nią zainteresować. Większość czasu spędzała w domu, ale zdarzało się, że wychodziła z Halą na spacer, więc…
Może wtedy ktoś mnie zobaczył?, myślała rozemocjonowana. Ale z Ammanu? Skąd tutaj? Może akurat przejeżdżał? Albo to rodzina któregoś z sąsiadów? Albo którejś z koleżanek ze szkoły?
Małżeństwa aranżowane, ze względu na separację płci i ograniczony kontakt między nimi, nadal były powszechnie praktykowane w krajach arabskich. Jeżeli mężczyzna chciał się ożenić, to zazwyczaj jego matka rozglądała się za odpowiednią kandydatką wśród rodziny lub znajomych albo rozpytywała, czy ktoś nie zna jakiegoś domu, gdzie są panny na wydaniu. Jeżeli w rodzinie było dużo dziewczyn, to tym bardziej warto było się nią zainteresować ze względu na większy wybór oraz większą chęć wydania przez rodziców którejś z córek za mąż.
Do bladego świtu Rania snuła wizje swojej najbliższej przyszłości. Wyobrażała sobie huczne zaręczyny, których jest główną bohaterką i ubrana w piękną suknię, ze świetnie zrobionym makijażem i nienaganną fryzurą, przyjmuje gratulacje rodziny i koleżanek. A później będzie ślub… I ona w białej sukni… Potem pojedzie z mężem do Ammanu… z mężem…, to słowo napełniało jej serce wielką słodyczą. Śniła na jawie, jak wiedzie w stolicy szczęśliwe życie u boku męża… męża…
Następnego dnia pomimo niewyspania Rania z jeszcze większą werwą wzięła się do pomagania mamie w kuchni. Cały czas myślała tylko o tym, że już niedługo będzie krzątać się w swoim nowym domu w Ammanie i dogadzać swojemu mężowi. Od czasu do czasu zerkała na matkę w nadziei, że coś powie jej na ten temat, ale ta milczała jak zaklęta.
Dopiero po dwóch tygodniach ojciec wezwał córki na ważną rozmowę. Usiadły w rządku na sfatygowanej, wypłowiałej kanapie w niewielkim salonie i cierpliwie czekały, aż ojciec się w nim pojawi. Rania była nawet trochę zdziwiona, że wcześniej matka nie poruszyła z nią tego tematu, ale wytłumaczyła to sobie tym, że ojciec sam chciał jej przekazać tę ważną wiadomość. Niecierpliwie czekała na jego przybycie, ciesząc się, że już niedługo odmieni swoje życie na lepsze.
W końcu ojciec przyszedł i usiadł na starym fotelu naprzeciwko córek.
– Zrób mi kawę – polecił żonie.
Basma poszła do kuchni, a Ranii minuty dłużyły się w nieskończoność. Salma chciała, żeby to rodzinne posiedzenie szybko się skończyło, bo zamierzała jeszcze wieczorem się pouczyć. Hafsa była poruszona, że jej siostra niedługo wyjdzie za mąż.
Matka przyniosła kawę i usiadła na drugim fotelu obok ojca, który czekał, aż kawa wystygnie. Kiedy wypił parę łyków, skierował wzrok na córki i zaczął poważnym tonem:
– Niedawno ktoś zwrócił się do mnie z pytaniem o jedną z was…
Rania poprawiła się na kanapie, bo bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej o swoim przyszłym mężu.
– W związku z tym niedługo odwiedzi nas pewien młody człowiek ze swoją matką…
– Kto to jest? – zapytała Rania.
Ojciec z matką skrzyżowali spojrzenia.
– To syn bardzo porządnej rodziny z Ammanu… – odpowiedział ojciec.
– Z Ammanu? – Rania udała zdziwienie.
– Tak, to dalecy krewni jednego z moich kolegów, z którymi pracuję w warsztacie.
Salma życzyła w duchu siostrze, żeby jej przyszły mąż nie był zatrudniony w warsztacie samochodowym, a ona nie musiała prać mu brudnych roboczych ciuchów.
– Co robi? – Rania była coraz bardziej zaintrygowana.
– Pracuje w sklepie z ubraniami – odpowiedziała matka, a Salma ze względu na siostrę odetchnęła z ulgą.
– Ile ma lat? – dopytywała Rania.
– Dwadzieścia osiem – szybko odpowiedziała matka.
– Stary – wyrwało się Hafsie.
– Nie taki stary – stwierdziła Rania. – Jedenaście lat różnicy to nie jest tak bardzo… – nie zdążyła dopowiedzieć „dużo”, bo matka jej przerwała.
– On jest zainteresowany Hafsą.
W salonie zaległa grobowa cisza. Nawet bawiący się na podłodze Haszim i Hala nic nie mówili. Rania zbladła, bo jedno zdanie przekreśliło jej nadzieje i plany, które snuła w każdej minucie od momentu, kiedy siostra powiedziała jej o gościach z Ammanu.
– Tak, on jest zainteresowany Hafsą – powtórzył ojciec, żeby córki nie miały co do tego żadnych wątpliwości.
Hafsa złapała Ranię za rękę i ścisnęła ją aż do bólu.
– Nie chcę teraz wychodzić za mąż – powiedziała cicho ze ściśniętym gardłem.
– A na co tu czekać? – szybko rzuciła matka.
– Jeszcze się uczę.
– Został ci tylko rok.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale – twardo oświadczył ojciec. – Matka kupi ci nową sukienkę i…
– Nie chcę! – rozpaczliwie krzyknęła Hafsa.
– Nie podnoś głosu! – upomniała ją matka.
Hafsa zaczęła rozpaczliwie szlochać. Dołączyła do niej Rania, której nagromadzone emocje nie pozwoliły na zachowanie spokoju. Salma z ciężkim sercem patrzyła na rozgrywający się na jej oczach dramat sióstr. Przyjęte było, że dziewczęta wychodziły za mąż w kolejności od najstarszej do najmłodszej, więc rozumiała, jak fatalnie musi się czuć w tej chwili Rania. I nie chciałaby być teraz w skórze Hafsy.
– Nie trzeba lamentować, tylko się cieszyć – matka oznajmiła chłodno.
– Jestem bardzo zadłużony – bez ogródek wyjawił ojciec. – Jeżeli któraś z was nie wyjdzie za mąż, to wkrótce nie będę miał czym płacić za wynajem mieszkania. Wyrzucą nas i znajdziemy się na ulicy.
– Będziemy mieszkać na ulicy? – Hala, która bawiła się u stóp Hafsy, spojrzała na nią przerażonymi oczami, które z miejsca wypełniły się wielkimi łzami.
– Może się tak zdarzyć – potwierdził ojciec, bo chciał, żeby Hafsa w pełni zrozumiała, jak poważna jest sytuacja rodziny.
Salma przysunęła się bliżej łkającej siostry.
– Jeżeli tylko jest kandydat, to nie ma się co zastanawiać. Za rok skończysz szkołę i co dalej? Będziesz siedzieć tu z nami jak Rania? – Matka wyraźnie dała do zrozumienia, jak wielkim ciężarem jest dla nich najstarsza córka.
– To postanowione. – Ojciec bezwzględnie pozbawił córkę resztek złudzeń, że może przeciwstawić się woli rodziców. – Musisz tylko się postarać, żeby wywrzeć na nim i jego matce dobre wrażenie. Bo jeśli się rozmyślą…
– Sama wiesz, że konkurencja jest duża… – matka westchnęła głęboko.
Syryjczycy, którzy uciekli przed bestialską wojną toczącą się na terenie ich kraju i znaleźli schronienie w sąsiedniej Jordanii, często wydawali swoje niepełnoletnie córki za mąż, aby w ten sposób zapewnić im, a tym samym również sobie, lepszy byt. Niestety wielokrotnie okazywało się, że skazują dziewczynki na istne piekło na ziemi.
– To już postanowione. – Ojciec wstał, uznając rodzinne zgromadzenie za zakończone. – Matka powie wam, kiedy goście z Ammanu nas odwiedzą. – Opuścił salon, a za nim podreptał Haszim.
Basma podążyła w ich ślady, żeby zająć się synkiem. Siostry siedziały jak skamieniałe, jakby chciały zaczarować ten czas, cofnąć go, sprawić, że te wszystkie słowa nie padły. Nagle Hala wybuchnęła głośnym płaczem.
– Chodź, słoneczko, nie płacz, nie płacz już, kochanie. – Salma wzięła siostrzyczkę na kolana i ją utuliła.
– Ja nie chcę mieszkać na ulicy! – histerycznie wykrzyczała dziewczynka. – Nie chcę!
– A ja nie chcę wychodzić za mąż. – Hafsie wciąż trudno było uwierzyć, jaki obrót przybrała sytuacja.
– A ja chciałabym wyjść za mąż – gorzko wyrzuciła z siebie Rania i wybiegła z salonu.
A ja chciałabym się uczyć, pomyślała Salma, ale wiedziała, że do końca dnia będzie musiała się zajmować Halą, bo żadna z jej starszych sióstr nie będzie w stanie tego robić.
Po ponad trzech kwadransach Salma z trudem uspokoiła Halę, przed której oczami wciąż pojawiał się obraz, jak śpi na zimnej, ciemnej ulicy, a wkoło niej krążą wygłodzone psy. Hala bardzo bała się psów.
Tego wieczoru żadna z sióstr nie zjadła kolacji. Smutne położyły się do łóżek, a Hala mocniej niż zwykle przytuliła się do Salmy. Słychać było ich ciężkie oddechy. Przytłaczające milczenie przerwała Rania.
– Powinnaś się cieszyć z tego małżeństwa.
– Mówisz jak matka – Hafsa nie zgadzała się z siostrą.
– Bo ma rację.
– Z czego tu się cieszyć?
– Będziesz miała swój własny dom… I męża… – Rania, chociaż bardzo cierpiała z powodu wielkiego rozczarowania, starała się pomóc siostrze w tej trudnej sytuacji. Pamiętała też, jak ojciec określił swoje położenie, i nie miała wątpliwości co do tego, że wkrótce cała rodzina może zostać bez dachu nad głową.
– I co z tego?
– Co z tego? Co z tego? – zirytowała się Rania. – Miną dwa, trzy lata i sama zobaczysz, jak to jest… Czekać każdego dnia, aż ktoś przyjdzie… I o ciebie zapyta…
– Ale mam jeszcze te dwa czy trzy lata…
– Tak tylko ci się wydaje. Czas szybko leci, a poza tym te Syryjki… – Rania nie raz rozmawiała na ten temat ze swoimi koleżankami, które zwracały uwagę nie tylko na ich urodę, ale też na fakt, że ich rodziny oddają swoje córki, nie stawiając wygórowanych wymagań względem kandydatów na mężów. – Niektóre z nich są naprawdę ładne… Bardzo ładne… – Prawda była brutalna do bólu.
– To znaczy, że mam wyjść za mąż za pierwszego lepszego, który się przydarzył?
– Nie za pierwszego lepszego… On jest z Ammanu…
– I co to zmienia?
– Ja ci dobrze radzę… – Rania powiedziała z naciskiem. – Staraj się, żebyś mu się spodobała, kiedy do nas przyjdzie z matką, i żeby nie zmienił zdania co do ślubu z tobą.
Niedługo potem matka przekazała córkom termin odwiedzin gości ze stolicy. W domu zapanowała dosyć nerwowa atmosfera. Ojciec znowu się zapożyczył, żeby żona mogła kupić Hafsie nową sukienkę, zabrać ją do fryzjera i godnie przyjąć gości. Matka co chwila strofowała córki, żeby bardziej dokładnie sprzątały mieszkanie oraz zadbały o siebie i młodsze rodzeństwo. Chciała, żeby cała rodzina dobrze się prezentowała. Rania nie mogła pozbyć się dojmującego uczucia, że te wszystkie przygotowania powinny odbywać się z jej powodu, i ukradkiem ocierała łzy. Hafsa nie wiedziała już, co o tym wszystkim myśleć, bo dużo jej koleżanek szczerze jej gratulowało i uważało, że mąż z Ammanu to jest bardzo dobra partia.
– Ja na twoim miejscu byłabym szczęśliwa – przekonywała ją szesnastoletnia córka sąsiadów, Maha.
– Czemu tak uważasz?
– Bo mogło być dużo gorzej…
– Co masz na myśli?
– Ojciec mógł cię na przykład wydać za mąż jako drugą żonę za dużo starszego mężczyznę z gromadką dzieci. Pamiętasz, co spotkało Nadię z parteru?
– Tak, oczywiście. Biedna dziewczyna…
Trudno było zapomnieć o tej dramatycznej historii. Parę lat temu sąsiadka z parteru z dumą ogłosiła wszystkim, że jej czternastoletnia córka wychodzi za mąż za właściciela sklepu. Dla biednych mieszkańców budynku takie zamążpójście było jak wygrany los na loterii. Nikt nie zwracał uwagi na wiek mężczyzny ani na to, że mieszka w odległej miejscowości, tylko na to, że narzeczony obdarował swoją wybrankę nowymi ubraniami i kompletem złotej biżuterii. Później wyszło na jaw, że mężczyzna rzeczywiście miał niewielki sklepik, ale też żonę i czworo dzieci na utrzymaniu. Kiedy Nadia pewnego razu odwiedziła swoich rodziców z trójką własnych dzieci, wyglądała jak cień samej siebie. Chuda, z podkrążonymi z przemęczenia oczami i ziemistą cerą, wykończona powtarzającymi się w krótkich odstępach czasu porodami, w niczym nie przypominała ładnej, pełnej życia nastolatki, którą była, kiedy opuszczała swój rodzinny dom.
– Wiesz, co teraz się z nią dzieje? – Hafsa spytała Mahę.
– Słyszałam od mamy, że jest w ciąży z czwartym dzieckiem.
– Najgorsza ta pierwsza żona. – Hafsa wzdrygnęła się z niechęcią.
– Widzisz? A może ten twój… Jak on ma imię?
Hafsa się zastanowiła.
– Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że nie wiem.
– Nie wiesz, jak ma na imię twój przyszły mąż? – Maha zrobiła zaskoczoną minę.
– Bo tyle się u nas działo… Rania z początku myślała, że to o nią chodzi, więc gdy się dowiedziała, że jednak nie…
– Wcale się nie dziwię, w końcu jest najstarsza…
– No właśnie.
– W każdym razie może ten twój mąż okaże się na tyle przystojny i miły, że się w nim zakochasz?
– Ja? Zakocham? – Hafsa zaśmiała się trochę nerwowo, ale od tej pory zaczęła sobie wyobrażać, że Ahmad, bo, jak się dowiedziała od matki, tak miał na imię kandydat na jej męża, jest przystojny… I miły…
Im bliżej było wizyty, tym większa gorączka ogarniała domowników. Hafsa była w centrum zainteresowania i coraz bardziej przyzwyczajała się do myśli o rychłym zamążpójściu. Rania ciągle chodziła podminowana i starała się walczyć z narastającą w niej zazdrością. Haszim i Hala biegali rozbrykani, wyczuwając panującą w domu szczególną atmosferę. A Salma chciała, żeby to całe zamieszanie jak najszybciej się skończyło, bo wtedy mogłaby się znowu więcej uczyć.
Kiedy nadszedł ten wielki dzień, wszystko było zapięte na ostatni guzik. Dom lśnił czystością. Matka upiekła całą tacę kruchych, przepysznych ciasteczek nadziewanych gładką pastą z daktyli. Hafsa z ułożonymi u fryzjera włosami i w nowej sukience ćwiczyła z przejęciem, jak ładnie podać gościom kawę z kardamonem. Wszystkie dzieci ubrane były w swoje najlepsze stroje.
– Bądźcie uprzejme dla gości – przykazała matka. – Musicie wywrzeć na nich jak najlepsze wrażenie.
Potem nastały długie godziny oczekiwania.
– Czemu ich jeszcze nie ma? – dopytywała Hafsa, która bardzo się denerwowała.
– Cierpliwości, zaraz dojadą – uspokajała ją matka.
W końcu zadzwonił dzwonek.
– Pójdę otworzyć. – Matka ruszyła w stronę drzwi.
– Ciekawe, jak on wygląda – Hafsa szepnęła do Ranii, którą przeszył żal, że to jednak nie nią się zainteresowali.
– Ahlan wa sahlan!8 – przejęta matka przywitała gości i zaprosiła ich do środka.
Siostry usłyszały sympatyczne głosy mężczyzny i jego matki. Po tradycyjnych powitaniach Basma kurtuazyjnie wypytała o podróż z oddalonego o niecałe sto kilometrów Ammanu. Potem nastąpiło parę minut grzecznościowej rozmowy, a następnie matka przeprosiła na chwilę gości i przyszła do siedzących jak na szpilkach córek.
– Hafsa, zrób i przynieś kawę – poleciła. – A wy przyprowadźcie dzieci do salonu, żebym mogła przedstawić im całą rodzinę – powiedziała do Ranii i Salmy, po czym wróciła do gości.
– Rania, pomóż mi zrobić kawę, bo ja się boję, że mi nie wyjdzie – Hafsa poprosiła siostrę.
– Dobrze, chodźmy do kuchni.
Po paru minutach aromatyczna kawa była gotowa i rozlana do nowych filiżanek, które matka specjalnie kupiła na tę okazję. Hafsa wzięła tacę, na której były ustawione, i uważając, żeby nie uronić ani jednej kropelki czarnego płynu, poszła do salonu. Jeden rzut oka na przystojnego mężczyznę wystarczył, żeby pomyślała, że z łatwością może się w nim zakochać.
– To jest Hafsa – matka przedstawiła córkę, a Ahmad uważnie się jej przyjrzał, kiedy stawiała przed nim filiżankę z dymiącą kawą.
Potem przyszła Rania, a następnie Salma, trzymając za ręce Haszima i Halę. Ledwie weszła do salonu, Haszim wyrwał się jej i zaczął biegać, więc Salma ruszyła za nim, żeby go złapać i posadzić na kanapie.
– A ty, jak masz na imię? – Ahmad zwrócił się do niej, wpatrując się w jej prześliczną twarz.
– Salma.
– Podoba mi się – powiedział Ahmad, taksując pożądliwym wzrokiem od stóp do głów kształtną sylwetkę dziewczynki.
Salma po arabsku znaczy bez skazy, nieskalana, czysta, cnotliwa. Znaczy niewinna.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Rozdział I. Narzeczony siostry
Rozdział II. Nieletnie panny młode
Rozdział III. Dziewicza krew
Rozdział IV. Rozwiane nadzieje
Rozdział V. Ciężar życia
Rozdział VI. Panny młode śmierci
Rozdział VII. Syryjska piękność
Rozdział VIII. Piekło przetrwania
Rozdział IX. Dwie żony
Rozdział X. Seksualne piekło
Rozdział XI. Pierwszy klient
Rozdział XII. Fatamorgana miłości
Rozdział XIII. Dramat Isabelle
Rozdział XIV. Sprzedaż dziewczynki
1 Walad (arab.) – chłopiec.
2 Mabruk! (arab.) – Gratulacje!
3 Abu Haszim (arab.) – ojciec Haszima.
4 Ma sza Allah (arab.) – dosłownie: „Cokolwiek Bóg zechce”; zwrot używany, kiedy podziwia się coś ładnego albo dobrego lub chwali się jakąś osobę. Panuje przekonanie, że ta formuła chroni przed złym okiem.
5 W Jordanii obowiązek szkolny obejmuje dzieci do piętnastego roku życia. Szkoła średnia trwa dwa lata i uczęszczają do niej uczniowie w wieku od 16 do 18 lat. Pomyślne zdanie egzaminu końcowego otwiera drogę do wyższych studiów.
6 Muluhija – zupa z zielonych liści juty warzywnej; w smaku przypomina trochę szpinak.
7 Ja ibni! (arab.) – Mój synu!
8 Ahlan wa sahlan! (arab.) – Witajcie!