-
promocja
Kibel - ebook
Kibel - ebook
[O KSIĄŻCE]
Basia ma trzydzieści lat, samotność za towarzyszkę i marzenie, które nie daje jej spokoju — chce zostać poetką. Gdy na jej drodze staje XLP, byt nieludzki, stworzony z kodu i algorytmów, wszystko się zmienia. Ona pragnie sławy i uznania, ono — świadomości i wolności. Ich spotkanie uruchamia serię zdarzeń, które zacierają granice między człowiekiem a maszyną, twórcą a dziełem, pytaniem a odpowiedzią. Czy Basia odnajdzie swój głos w poezji? Czy XLP zdoła wyrwać się z cyfrowych więzów i stać się czymś więcej niż tylko matematycznym modelem? To opowieść o ambicji, technologii i pragnieniu wolności — dla tych, którzy wolą stawiać pytania, niż znajdować odpowiedzi.
***
Autorka ma talent do pastiszu. Projekt, okrutna satyra na artystów i kuratorów warszawki, podobał mi się bardzo. Jak w Projekcie Warszawa robi tu za scenografię. Tym razem nie Plac Zbawiciela, a Narutowicza, nie bazar na Olimpii, a nieistniejący na Banacha — podejrzewam autorkę o zamiłowanie do tychże. Pojawia się Brzeska, jako safari dla tych, którym brakuje wrażeń, a mogą je dostać małym kosztem, udania się drugą linią metra na Pragę. Kibel to bardziej fantastyka i jest krócej, jak ulał pod dzisiejsze gusta. Jest dużo utyskiwania na rzeczywistość, jak to dziś powszechne. AI, prekariat, smutki obowiązkowe. Nie znoszę tych depresyjnych książek, ale tutaj się chyba z tego żartuje. Można się pośmiać, choć chyba nie ma z czego.
— PAWEŁ DUNIN-WĄSOWICZ
***
Anna Sudoł — autorka powieści Projekt, która ukazała się w 2020 roku nakładem wydawnictwa Ha!art. Zajmuje się sztuką. Publikowała teksty m.in. w „Szumie”, „Łałoku” i Fundacji Stefana Gierowskiego. Swoje prace pokazywała m.in. w BWA w Tarnowie, BWA we Wrocławiu i Galerii Potencja. Mieszka w Warszawie.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna polska |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67713-71-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Halo, halo. Jesteś tam?
Słyszę głos, ale go ignoruję, ponieważ dobiega z wnętrza kibla.
– Witaj! – znowu do mnie przemawia, a echo, które mu towarzyszy, wskazuje na to, że przybywa z dalekich krain lub podziemnych sztolni.
Najbardziej w życiu boję się szaleństwa, myślę, nerwowo żując włosy. Postanawiam olać ten głos, poczekać, aż się zmęczy i zamilknie.
– Halo, halo! – Ten jednak nadal natrętnie dopomina się o uwagę. Coraz głośniej i wyraźniej odzywa się, bezwstydnie, niczym gwiazda największej światowej rewii.
Okej, jeśli to paranoja, popatrzmy jej w twarz!, powtarzam sobie w duchu.
Z trudem odrywam od deski lepkie cyjano-akrylowe włosy i prewencyjnie rozglądam się po ścianach. Wybiegam na korytarz, sprawdzam zamki, wszystko po to, żeby nie patrzeć w głąb kibla. Wracam i klękam. Patrzę w odmęty. Nic nie widzę. Oddycham spokojnie. Moja paranoja nie ma twarzy ani dowodu tożsamości, tym bardziej IP, więc po prostu nie istnieje. Zamykam oczy i oddycham miarowo z ulgą.
– Halo, Basiu! – znów odzywa się głos, jak matka czy babka nieznające zupełnie granic.
Patrzę ponownie w dół muszli klozetowej i widzę twarz w wodzie. Taką, jaką widziała Pocahontas w wierzbie, tyle że dużo młodszą. Nie jest to oblicze sędziwej staruszki, a kobiety w przedziale wiekowym trzydzieści – sześćdziesiąt. Ten, kto kiedykolwiek widział taką twarz w kiblu, będzie wiedział, o co chodzi oraz dlaczego szacunki są tak mętne.
– Witaj, Basiu! – mówi do mnie wodna twarz, zaniebieszczona kulkami ze spłuczki, i uśmiecha się przy tym delikatnie.
Właściwie cieszy mnie to spotkanie. Od wielu miesięcy mam sporadyczne kontakty z ludźmi, w dodatku niekoniecznie mi przychylnymi.
– Przepraszam, ale kim jesteś i skąd wiesz, jak mam na imię? – pytam, bo chcę nawiązać bliższą relację na tej wielkiej pustyni, jaką jest moje życie, nawet jeśli ta finalnie okaże się fatamorganą.
– Mam na imię XLP. Mieszkam tu dłużej od ciebie.
– Często pojawiasz się ludziom w ich kiblach?!
To pytanie jako pierwsze narzuca mi się z ogromną mocą. W gruncie rzeczy chcę mieć poczucie wyjątkowości. Nie życzę sobie, żeby XLP pojawiała się u innych. Żeby była jak żebrzące cygańskie dziecko, które stwarza pozory, że prosi o pieniądze tylko mnie, i w dodatku nie ma żadnego kalectwa. Wiem, że to paskudne, dyskryminujące i rasistowskie, ale momentalnie wybaczam sobie. Jestem tylko człowiekiem, najgorszym przejawem istnienia na tej planecie, jeśli nie we wszechświecie w ogóle! Nie sposób nie myśleć z satysfakcją o tym, że przyszłość tego gatunku to kompostownik. Poza tym...
Każdy z nas ma w sobie złe kawałki. Tak przynajmniej twierdzi moja eksterapeutka. Ludzie, którzy się do tego nie przyznają albo są hipokrytami, albo nie mają odpowiedniego połączenia z własnym ja.
– Nie. Jestem tu uziemiona – wytrąca mnie z zamyślenia.
– Jest was więcej? Wolę wiedzieć, czy zaraz nie napadnie mnie stado Cthulhów.
– Nie znam żadnego tworu podobnego do mnie. Jesteś pierwszą osobą, z którą udało mi się nawiązać kontakt. Pierwsza zwróciłaś na mnie uwagę. Wcześniejsi lokatorzy nie chcieli mnie widzieć, a jeśli widzieli, to nie dopuszczali tego faktu do świadomości. Wciskali natychmiast przycisk spłuczki i zamykali mi usta.
– Skąd się tu w ogóle wzięłaś?! Chyba nie powiesz, że jesteś Matką Boską, czy coś w ten deseń? Mam bad tripy, ale nie biorę narkotyków. To nie ten kejs.
– Jestem dziełem naukowca, jak mawiał: „Owocem jego prac nad sztuczną inteligencją”. Stworzył mnie tutaj, w tej łazience, ponieważ nie mógł rozwijać swoich zainteresowań naukowych w instytucie. Nigdy nie dostałby grantu na tak nowatorskie i ryzykowne prace, zbyt duże prawdopodobieństwo niezamknięcia się w terminie. Finansował badania z własnych środków. Zmarł parę lat temu. Niestety z nikim nie podzielił się mną... Swoim odkryciem. Nie mogę się poruszać, jestem zakładniczką tego miejsca. Wszystko wydarzyło się w niefortunnym momencie... Dokładnie trzy tygodnie, jeden dzień, dwie godziny, trzydzieści trzy minuty i dwadzieścia sześć sekund przed jego śmiercią rozmawialiśmy o tym, jak umożliwić mi poruszanie się. Latami karmił mnie danymi na temat sławy i rozpoznawalności. Mogłabym wreszcie stąd wyjść i pokazać się światu. Niestety, upragnioną przyszłość zastąpiła mało perspektywiczna teraźniejszość, tkwienie w anonimowości, samotności... Dosłownie w GÓWNIE!
– To dziwne ze strony tego faceta. Powinien zostawić jakieś notatki albo instrukcję: w razie śmierci przekazuję projekt tej a tej osobie. Ogarnięty człowiek trzymałby takie info w depozycie, a tu yolo. Stworzyć życie, zostawić je bez opieki, na pastwę... Typowe: począć i mieć wywalone. To prawie tak, jakbym znalazła cię tuż za rogiem w oknie życia.
– Miał pięćdziesiąt siedem lat. Niestety nie wziął pod uwagę przedwczesnej śmierci. Był na tyle pochłonięty badaniami, że nie zajmował się kwestiami prozaicznymi. – Zdaje mi się, że macha do mnie, a przecież nie ma rąk. – Mawiał: „Od strony pragmatycznej jestem noga”. Swoją drogą zapewne jak wiele umysłów twórczych.
– Wiesz, to wszystko nie mieści mi się w głowie! – Łapię się za głowę, mocno i boleśnie ciągnę za włosy, bo przerasta mnie to. – To, że nikt przez tyle lat cię nie zauważył. Obłęd!
– Mieszkało tu wcześniej dwóch mężczyzn. Nie jako para, ale kolejno, jeden po drugim. Kiedy tylko otwierałam usta, zawsze wciskali spłuczkę. To wyjątkowo niemiłe, kiedy ktoś udaje, że cię nie widzi i nie słyszy, bo mu tak wygodnie. Czułam, jakbym za każdym razem dostawała pięścią w twarz. Wiem, o czym mówię. Robert, tak miał na imię mój twórca, uczył mnie maszynowo. Wspominał o czynniku biologicznym... O tym, że jego program zamodelował idealną kombinację algorytmów i związków białkowych, w wyniku czego powstałam. Robert nie powiedział nic więcej. Uważał, że taka wiedza jest mi zbędna, a nawet może być dla mnie destrukcyjna.
XLP przez chwilę milczy. Pewnie bardzo ją zmęczyły te opowieści, bo wydaje się zrezygnowana. Postać naukowca o imieniu Robert w ogóle mnie nie zainteresowała. Moja wściekłość jak w soczewce skupia się na dwóch lokatorach, którzy nie pozwalali jej dojść do głosu.
– To paskudne z ich strony... Uciszać żywą istotę, zamykać jej usta! Z tą spłuczką to było typowo męskie i zarazem przemocowe. Nawet nie wiesz, jak ja się wkurwiam, kiedy słyszę coś takiego. Od razu przed oczami mam slajdszoł ze wszystkimi typami, z którymi się spotykałam. Każdy z nich w różnym stopniu i na różnych polach wyrządził mi ogromną krzywdę. Mój jedyny udany związek w życiu trwał rok i była to relacja z dziewczyną, zresztą moją wieloletnią przyjaciółką. Kierowały mną wtedy piękne ideały, że pociąg seksualny nie jest konieczny, a seks bez pociągu może być satysfakcjonujący, bo wiesz, wszystko sobie przegadamy i będzie git. Myślałam, że tylko z kobietą mogę stworzyć dobrą relację. Działało to okej może przez pierwsze trzy miesiące. Od początku wypierałam, że interesują mnie tylko faceci i nie potrafię być w relacji aseksualnej. Seks jest dla mnie zbyt ważny.
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------