Kocham cię mimo wszystko - ebook
Kocham cię mimo wszystko - ebook
Poruszająca powieść o tym, że Bóg spełnia nasze marzenia, choć często inaczej, niż planowaliśmy. Ania tęskni za prawdziwą miłością, Marcin za świętym spokojem. Pozornie przypadkowe spotkanie wywraca ich życie do góry nogami. Podczas gdy dziewczyna widzi w tym rękę Boga, chłopak wzdryga się na samą myśl o Kościele. Zaskakujący kalejdoskop fatalnych zbiegów okoliczności, które stają się udziałem dwojga młodych ludzi, wystawia ich uczucie na prawdziwą próbę. Czy wyjdą z niej zwycięsko? Czy Ania nie straci wiary, gdy straciła już prawie wszystko? Czy Marcin odnajdzie Boga w najtrudniejszym momencie swojego życia? Małgorzata Lis stworzyła portret miłości tak głębokiej, że zdolna jest przetrwać największe życiowe burze, i wiary tak prawdziwej, że można zaryzykować dla niej wszystko. To opowieść o dojrzewaniu w uczuciu do drugiego człowieka i do Boga, a także o tym, czego nie wiemy o sobie nawzajem i o sobie samych, dopóki nie przyjdzie nam walczyć o szczęście mimo wszystko. Małgorzata Lis – mieszka pod Warszawą z mężem i siedmiorgiem dzieci, z zawodu jest nauczycielką historii, ale od 5 lat nie pracuje zawodowo, tylko edukuje dzieci w domu. W wolnym czasie czyta książki. ""Kocham cię mimo wszystko"" to jej debiutancka powieść.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8201-023-7 |
Rozmiar pliku: | 995 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SPOTKANIE
Dzień stawał się wyraźnie coraz krótszy. Zegar wskazywał dopiero szesnastą, ale na dworze gęstniał już mrok. Ta odrobina słońca, które na parę godzin wychyliło się dziś zza chmur, nie mogła osłodzić przygnębienia, jakie dopadło Anię.
– Nienawidzę tej pory roku. Toż to prawie noc polarna – mruknęła znad klawiatury komputera. – Nie rozumiem, jak ludzie mogą żyć poza kołem podbiegunowym, w wiecznej ciemności.
– Mogą, mogą – wtrąciła zza sąsiedniego biurka Karolina. – Ja z kolei nie rozumiem, jak można tak narzekać.
– Wcale nie narzekam! Tylko tak sobie komentuję rzeczywistość.
– Komentujesz? Marudzisz jak stara zrzęda! No, ale jeżeli ma ci ulżyć, to pomarudź jeszcze troszkę... – Uśmiechnęła się ironicznie. – O tym, że ciemno, że praca, że w domu mąż nie czeka i dzieci nie płaczą za mamusią.
Ania nic nie odpowiedziała na kąśliwą uwagę koleżanki.
„Łatwo jej mówić”, westchnęła w duchu. Jak tu jednak zaprzeczyć, skoro to prawda? Przecież o niczym innym nie marzy jak właśnie o rodzinie. Karolina od dwóch lat była szczęśliwą mężatką. Dzieci jeszcze nie miała, ale chyba nie zamierzała mieć. Tak przynajmniej wspominała. Zresztą, jakie to ma znaczenie?
Wzruszyła ramionami i wróciła do zestawienia faktur. Za oknem było już zupełnie ciemno. Jednostajny szum samochodów i autobusów przerywany był co jakiś czas przez dźwięk syreny karetki pogotowia lub hałas klaksonu niecierpliwego kierowcy. Warszawa, jakby na przekór przedwczesnej ciemności, rozbłysła tysiącem lamp, bilbordów i reflektorów, a na ulicach pojawiało się coraz więcej ludzi i pojazdów. Zaczynał się czas powrotów.
Pracowała jako młodsza księgowa w wysokim biurowcu, w samym centrum, na szesnastym piętrze. Widok, nawet w ciemności, miała przepiękny, ale brakowało jej czasu, by go podziwiać. Obowiązków było aż nadto, a że dopiero zaczęła pracę, wypełnianie ich stanowiło nie lada wyzwanie. Na studiach wszystko wydawało się łatwiejsze, choć tak naprawdę zauważyła to dopiero teraz. Zajęcia, wykłady, wyjazdy, spotkania z przyjaciółmi wypełniały jej całe dni. Nie miała czasu, by zastanawiać się nad życiem, i nawet jesienne ciemności nie sprawiały wrażenia strasznych. Była atrakcyjną, zdolną dziewczyną, więc miała powody, by na świat patrzeć optymistycznie. Marzyła o szczęśliwej rodzinie, troskliwym mężu i gromadce dzieci. Tymczasem studia minęły, a ona wciąż była sama. To znaczy, przyjaciół miała, ale tego jednego, jedynego jeszcze nie spotkała. A może nie zauważyła? Nie. To niemożliwe. Nie mogła tego przeoczyć. Czy tego chciała czy nie, każdego napotkanego faceta lustrowała pod kątem potencjalnego zamążpójścia. Na szczęście mężczyźni niczego się nie domyślali, ale jej było z tym nadzwyczaj źle. Najczęściej bowiem, kiedy tylko pomyślała, iż jakiś byłby dobrym kandydatem, zaraz dowiadywała się, że jest albo zajęty, albo w seminarium. Miała jednak wciąż nadzieję, że i na nią czeka ten wymarzony, wymodlony.
Niestety, w pracy nie było łatwo o chłopaka. Ania w biurze siedziała tylko z Karoliną – starszą księgową, sporo po trzydziestce. Na pierwszy rzut oka trudno było określić jej wiek. Farbowała włosy na bardzo jasny blond i wiązała je w wysoki, niby niedbały kok. „Pewnie układa go godzinami rano w łazience, a potem utrwala toną lakieru”, myślała z przekąsem, patrząc na misterną konstrukcję na głowie koleżanki. Dzięki fryzurze, szpilkom oraz zgrabnej figurze Karolina wydawała się dużo wyższa, choć i tak do niskich nie należała, a dopracowany makijaż dopełniał dzieła. Karolina była nie tylko ładną i zadbaną kobietą, lecz także świetną księgową. Przy niej Ania czuła się jak szara myszka. I jak tu w takim towarzystwie liczyć na to, że ktoś zwróci na nią uwagę?
Lekko kręcone, ciemne włosy nie poddawały się żadnym zabiegom ułożenia ich w modny sposób. Często podejmowała próby ich uczesania, które zawsze kończyły się upięciem w koński ogon. Tak było najszybciej i najwygodniej. Po co wstawać godzinę wcześniej, żeby się uczesać i umalować? Pewnie gdyby doszła do wprawy, zajęłoby jej to tylko pół godziny, ale tak bardzo lubiła rano pospać, że każda minuta była dla niej na wagę złota. Dlatego też makijaż ograniczała do przejechania tuszem po i tak ciemnych, długich rzęsach i przypudrowania twarzy, a zwłaszcza piegów rozsianych po lekko zadartym nosie i policzkach.
„Może kiedyś nauczę się szybko robić perfekcyjny makijaż? Na razie to musi wystarczyć”, usprawiedliwiała się sama przed sobą, patrząc w swoje oblicze odbijające się od szyby metra, którym każdego ranka jechała do pracy.
Mimo tych wszystkich rozterek i niespełnionych pragnień była szczęśliwa. Wiara, którą wyniosła z domu, dodawała jej skrzydeł i podnosiła na duchu w trudnych momentach. „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu? (...) A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” – taki cytat dostała kiedyś do rozważania na jakichś rekolekcjach i od tego czasu nie rozstawała się z karteczką, na której był zapisany. Gdy nadchodziły problemy, powracała do tego zdania. Nie zawsze było łatwo uwierzyć w jego treść, ale wystarczyło przeczekać najgorszy moment życiowej burzy i zawsze okazywało się, że jest prawdziwy. Tak, nie była sama, choć często czuła się samotnie. Mocno czuła to, że Pan Bóg na pewno się o nią troszczy...
– Siedemnasta! – Usłyszała nagle nad uchem głos Karoliny. – Pora się zbierać. Na dziś plan wykonany – dodała z uśmiechem szefowa.
Otrząsnęła się z zamyślenia.
– No tak, siedemnasta – westchnęła i mimo woli spojrzała na zegarek. Niepotrzebnie. Karolina nigdy się nie myliła. Zawsze potrafiła zorganizować pracę tak, by wszystko w wyznaczonym czasie dopiąć na ostatni guzik. Była perfekcjonistką w każdym calu. Ania uczyła się od niej, po cichu zazdroszcząc jej profesjonalizmu.
– Jeszcze muszę coś dokończyć – odpowiedziała szefowej, choć tak naprawdę nic kończyć nie musiała. Nie miała po prostu dziś ochoty wracać z Karoliną i to nie dlatego, że jej nie lubiła. Była sympatyczną koleżanką i wyrozumiałą szefową. Po prostu nie miała ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Chciała być teraz sama. – Zamknę biuro i odwieszę klucze – dodała, swą odpowiedzią wyprzedzając pytanie, które jak mantrę Karolina zadawała każdego dnia.
– Świetnie! Zatem do jutra!
– Do jutra! – pożegnała się i gdy tylko za koleżanką zamknęły się drzwi, rozsiadła się wygodnie w fotelu.
Koniec pracy, początek... No właśnie. Czego? Miała dziś spotkać się z Patrycją – koleżanką z czasów studenckich, ale ta w ostatniej chwili odwołała wspólne wyjście. Rano dostała od niej SMS-a: „Nie mogę się dziś spotkać. Coś mi wypadło. Zdzwonimy się jeszcze”. To już nie pierwszy raz wysłała jej taką wiadomość.
„Chyba ma ją w szablonach – pomyślała z przekąsem. – Zadzwoni pewnie za tydzień. Zabiegana jak każdy. Ech... A może pójdę do kina?”. Otworzyła stronę z repertuarem. „Nie, drogo, poza tym nie ma nic ciekawego”.
„To może na zakupy? W końcu centrum handlowe jest tak blisko...” Jednak także na myśl o tej koncepcji pokręciła głową. Nie poniży się aż tak, nie wpadnie w zakupoholizm czy jak to tam zwał. Efekt będzie jeden: jeszcze większy „kac”, bo portfel tylko chudszy, a wielkie lustra w przymierzalni powiedzą jej bezwzględną prawdę: „Jesteś chuda, brzydka, masz krzywe nogi i zbyt mały biust”. Jak w ogóle można lubić zakupy?
Spojrzała przez okno. Na chodniki wyległo mrowie ludzi. Szli szybko, wszyscy się śpieszyli i nie zwracali uwagi na innych. Zapatrzeni w ekrany telefonów lub wypatrujący, czy nie zbliża się ich autobus lub tramwaj. Samotni w wielkim tłumie. Czy Ania też taka się stała? Samotna w tłumie? Była przecież jeszcze bardzo młoda, ale poczuła się staro. Wydawało się jej, że nigdy nie spełnią się jej marzenia, że na zawsze pozostanie tylko trybikiem w maszynie korporacji. Znajomi ze studiów też już pracowali i nie mieli czasu na spotkania. Część z nich założyła rodziny, więc nawet w weekendy nie można ich było nigdzie wyciągnąć. Jej najlepsza przyjaciółka odwołała spotkanie, a kiedyś tak często się widywały. Zawsze podczas takich spotkań snuły marzenia o swoim księciu z bajki.
– Ja bym chciała, żeby był przystojny – zwierzała się Patrycja. – Wszystkie dziewczyny mówią, że to mało ważne, ale żadna, moim zdaniem, nie jest szczera. No bo przecież fajnie jest mieć przystojnego męża, prawda?
– Tylko żeby nie był zbyt atrakcyjny, bo będą ci się za nim inne panny oglądały! – śmiała się Ania. – Mnie nie zależy na wyglądzie. Serio. Ważne, co w sercu.
– Żartujesz!
– No wiesz, fajnie, żeby był przystojny, ale jak już powiedziałam, za przystojniakiem się inne oglądają. Zresztą atrakcyjni faceci zdają sobie sprawę ze swojego wyglądu i to wykorzystują – tłumaczyła. – Dlatego nawet jeśli wygląd na pierwszy rzut oka jest nie za bardzo, to po jakimś czasie już tego nie zauważasz. Dostrzegasz piękno jego duszy.
– Oj, romantyczka z ciebie... – Patrycja się zaśmiała. – Ja też nie chcę modela, ale jeśli jedna z drugą pozazdrości, to nie będę miała nic przeciwko – przyznała szczerze.
– Faktycznie, ta piękna dusza zabrzmiała nieco pompatycznie. – Ania się zarumieniła. – Ale to jest po prostu dla mnie najważniejsze. Żeby był wierzący, żeby kochał Pana Boga. Reszta już nie jest taka istotna. Czy aż tak wiele wymagam? – spytała retorycznie.
Bardzo jej zależało na wierzącym chłopaku. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Dla niej wiara była najważniejsza i chciała to spojrzenie na świat podzielać ze swym mężem. Między innymi dlatego przyszła do duszpasterstwa akademickiego. Liczyła, że tam pozna miłość swojego życia, ale się nie udało. Właściwie nigdzie indziej nie szukała, bo uznała, że tylko w duszpasterstwie jest w stanie spotkać kogoś właściwego. Teraz siedziała w oszklonym wieżowcu, niczym w klatce, i dumała nad swym losem, nie mając z kim spędzić popołudnia.
„Ech! Życie! Może jeszcze jest mi ktoś pisany... Ale na pewno go nie spotkam, siedząc w pracy po godzinach”. Westchnęła po raz kolejny, zamknęła program na komputerze, wyłączyła sprzęt, założyła płaszcz oraz cieplejsze buty i wyszła z biura do obszernego holu z windami.
„O nie, jak pech, to pech!”, jęknęła w duchu, gdy drzwi od jednej z nich zatrzasnęły się jej tuż przed nosem. Nigdzie się nie śpieszyła, ale nie lubiła – jak chyba każdy – gdy drzwi czegokolwiek zamykały się za wcześnie. Ucieszyła się więc, gdy zobaczyła, że po przeciwnej stronie holu zatrzymała się następna. Weszła do niej i od razu wzrok skierowała na panel sterowania, chcąc wcisnąć właściwy guzik. Dopiero gdy drzwi się zamknęły, zauważyła, że nie jest sama. W kącie stał młody mężczyzna średniego wzrostu. Beznamiętnie wpatrywał się w przestrzeń. Był szczupły, ale dobrze zbudowany. Miał krótko ścięte włosy w kolorze ciemny blond, szare oczy, a na policzkach dwudniowy zarost. Ubrany był mało „biurowo”. Rzadko się tu widuje dżinsy i sweter pod rozpiętą kurtką, więc na pewno rzucał się w oczy. Nie miał też nesesera ani teczki, tylko zwykły plecak przerzucony przez jedno ramię.
„Nie widziałam go tu wcześniej – pomyślała. – Na pewno bym zwróciła na niego uwagę. Nie jest zabójczo przystojny, raczej przeciętny, ale taki... hm... męski”.
– Nie wysiada pani? – Głos nieznajomego wyrwał ją z zadumy. Winda zatrzymała się piętro niżej, ale nikt nie wsiadał.
– Ja? Nie, nie wysiadam. Musiałam wcisnąć nie ten przycisk, co trzeba – odpowiedziała zmieszana.
Była pewna, że nacisnęła właściwy guzik, przecież nie mogła się pomylić. Spojrzała na nieznajomego. Uśmiechał się do niej. Nie wiedzieć dlaczego odwróciła wzrok. W jej głowie niespodziewanie pojawiły się dziwaczne myśli. „A jeżeli to nie przypadek i rzeczywiście ktoś przywołał windę, ale nie wsiadł, bo coś go odciągnęło? I to wszystko stało się po to, żeby ten facet i ja...” Natychmiast uznała te pomysły za głupie. Na wszelki wypadek unikała jednak spoglądania w kąt, w którym stał nieznajomy, choć serce biło jej jak oszalałe. Na kolejnych piętrach dosiadali ludzie, aż w windzie zrobiło się tak ciasno, że – nawet jeśliby chciała – nie mogła już się w niego wpatrywać. Na parterze wysiadła czym prędzej i nie patrząc za siebie, skierowała się w stronę wyjścia.
„To się nie dzieje, nikogo nie widziałam”, usilnie próbowała sobie wmówić, żeby się nieco uspokoić. Przyśpieszyła kroku, jakby chciała uciec przed tym dziwnym uczuciem, które spadło na nią w windzie jak grom z jasnego nieba.
– Proszę pani! – Jej myśli przerwało wołanie. Głos wydawał się jej znajomy. Odwróciła się.
To był on. Nieznajomy z windy. Zatrzymała się i znieruchomiała.
– Proszę pani! – powtórzył. Zbliżył się nieco, po czym zapytał: – Nie upuściła pani przypadkiem notesu? – W ręku trzymał czerwoną, niepozorną książeczkę.
Tak, to był jej notes. Ale jak to się stało, że znalazł się na ziemi? Przecież go nawet nie trzymała w ręce!
– Tak, to mój notes – odpowiedziała pośpiesznie, trochę zawiedziona, że to tylko zwykła zguba zwróciła na nią uwagę nieznajomego. – Musiał wypaść mi z kieszeni płaszcza – dodała.
Rzeczywiście. W tym samym momencie skojarzyła, że wsunęła go dziś rano do kieszeni. Notes był mały, zapisywała w nim tylko najważniejsze rzeczy, a wieczorami korzystała z wydrukowanych w nim „adresów” Ewangelii na dany dzień. Każdego poranka czytała jakąś maksymę: przysłowie czy też myśl mędrca, poety, świętego. Codziennie inną. Jedne trafiały do niej bardziej, drugie mniej, ale przynajmniej miała nad czym rozmyślać w drodze do pracy. Maksyma na dziś brzmiała: „Miłość jest cudem, który zawsze może się zdarzyć”. Czyżby jej to się dziś przydarzyło?
– Dziękuję – odpowiedziała, prędko chowając zgubę do torebki. – Do zobaczenia.
– Do widzenia – pożegnał się znalazca notesu i tak cudownie się uśmiechnął, że ugięły się pod nią nogi, a serce znowu przyśpieszyło.
Stali tak jeszcze przez chwilę, patrząc na siebie. Ani wydawało się, że czas się zatrzymał, choć w rzeczywistości był to ułamek sekundy. Przystojny nieznajomy zniknął w tłumie. Ruszyła wolno w stronę stacji metra.
„Boże, jest jak w jakimś filmie – pomyślała. – Gdybym jeszcze wiedziała, jak ten facet ma na imię, kim jest, skąd się tu wziął i, co najważniejsze, czy nie jest żonaty...”.
Dlaczego akurat na niego zwróciła uwagę? Przecież codziennie spotykała w metrze, windzie czy przy budce z zapiekankami przeróżnych facetów. Zdarzało jej się zawiesić wzrok na jakimś atrakcyjnym chłopaku. Raz nawet jakiś mężczyzna o urodzie modela podał jej monetę, którą upuściła, płacąc za gazetę w kiosku koło domu. Spojrzeli sobie nawet w oczy... i nic. Nie śni o nim po nocach, nie tęskni, nie zastanawia się, jak miał na imię i czy ma żonę. A ten gość z windy dosłownie zawrócił jej w głowie. Wiedziała już, że łatwo i szybko o nim nie zapomni.
Rozejrzała się mimo woli po stacji metra. Także tu nie było tajemniczego nieznajomego. Od razu zrugała siebie za pomysł, by go szukać. Przecież dlaczego miałby tu być? Pewnie poszedł w inną stronę i już nigdy go nie spotka. Powinna raczej o nim zapomnieć, niż rozmyślać. Tylu ludzi mieszka w Warszawie...
Próbowała odrzucać od siebie kolejne myśli, ale te pojawiały się jedna po drugiej. W pewnym momencie skupiła swoją uwagę na tym, że przecież chłopak dostrzegł notes i wiedział, że ten wypadł z jej kieszeni... To zaś oznaczało, że patrzył właśnie na nią.
Gdyby nie ten notes, nie byłoby całej tej historii. Pewnie od razu zapomniałaby o facecie z windy. Czemu wszystko musi robić inaczej niż inni? Wszyscy dziś notują w telefonach, ale ona jak zwykle się uparła, bo lubiła robić odręczne zapiski. Nie przepadała za elektroniką, wolała tradycyjny zeszyt i jego szeleszczące kartki.
Wsiadła do wagonu i zatłoczoną kolejką dotarła do swojej stacji. Z niej miała już bardzo blisko do domu. Miejsce było wspaniałe – cisza i spokój starego osiedla oraz bliskość komunikacji. Niedużą kawalerkę na pierwszym piętrze odziedziczyła po babci, gdy ta z powodu postępujących kłopotów z kolanem przeprowadziła się do jej rodziców, do Radomia. Okna mieszkania wychodziły na podwórze, na którym rosło kilka drzew. Wiosną pięknie się zieleniły, latem dawały upragniony cień, a jesienią zrzucały na trawnik i ścieżki barwne dywany liści. Nawet zimą widok z okna miała piękny, zwłaszcza gdy szadź pokrywała srebrnym nalotem łyse gałązki.
Po wyprowadzce babci, zaraz na początku studiów, przez rok mieszkała sama. Później dołączyła do niej Patrycja. Ta od SMS-ów. Poznały się w Duszpasterstwie Akademickim przy kościele Świętej Anny na Starówce. Ania skierowała tam kroki zaraz po rozpoczęciu studiów. Wychowana w oazie, nie wyobrażała sobie życia bez jakiejś wspólnoty ludzi, którzy tak jak ona patrzyli na świat. W duszpasterstwie spotkała parę osób ze swojego wydziału, co pomogło jej także lepiej odnaleźć się na studiach. Na cotygodniowych spotkaniach mogła się wyciszyć, pomodlić, a przede wszystkim spotkać z ludźmi myślącymi podobnie jak ona. Razem ze znajomymi z akademickiej oazy wyjeżdżała w góry i za granicę, chodziła na imprezy i do kina. Teraz jednak rzadziej odwiedzała duszpasterstwo. Czuła, że już tam nie pasuje, choć przecież nie brakowało tam osób, które już skończyły studia. Szybko zauważyła, że życie pracującej singielki to nie to samo co studencki luz.
Na szczęście została jej przyjaźń z Patrycją, teraz absolwentką polonistyki, która spełniła swoje marzenie i zaczęła pracę w ogólniaku. Niestety Patrycja wolała zamieszkać na Gocławiu, niedaleko miejsca pracy. Ania została więc sama. Mimo że podczas studiów czasem trudno jej było dzielić z kimś jednopokojowe mieszkanie, teraz chętnie wróciłaby do tych niewygód. Kiedyś ciągle miała towarzystwo, często przychodzili do nich goście, nocowały koleżanki, organizowało się imprezy – co prawda tylko posiadówki, bo ze względu na wymagających sąsiadów nie można było włączać głośnej muzyki, a i miejsca na tańce było mało. Teraz, gdy to wszystko się skończyło, czuła się jak nikomu niepotrzebna, samotna stara panna.
Do swego pustego mieszkania weszła jak na ścięcie. Była przekonana, że w przejmującej ciszy nie odgoni myśli o tajemniczym mężczyźnie z windy. Obawiała się najgorszego: że zakochała się w nieznajomym i że wspominanie tego przelotnego spotkania z nim sparaliżuje jej życie. Postanowiła włączyć radio, żeby zagłuszyć pojawiające się myśli. Jak na złość nadawali właśnie Windą do nieba. Zmieniła stację i zapatrzyła się na rybki w akwarium.
„Te to mają łatwe życie. Nie myślą za dużo, to nie mają problemów”, powiedziała sama do siebie. Wniosek i zadanie: przestać myśleć. Tylko jak to zrobić? Położyła się na przykrytej wzorzystą narzutą rozłożonej sofie i przymknęła oczy.
„Zapomnieć, zapomnieć”, powtarzała w duchu i od tego powtarzania usnęła w ubraniach. Śnił jej się przystojniak w swetrze z przewieszonym przez ramię plecakiem. I uśmiechał się do niej. Tak cudownie się uśmiechał!ROZDZIAŁ II
MIKOŁAJ
Ania usiadła gwałtownie na łóżku. Dźwięk dzwonka telefonu wyrwał ją z głębokiego snu.
– O matko! Patrycja? To ty? – jęknęła rozespana. – Cześć. Co tam? – spytała, wciąż jeszcze nie do końca wybudzona.
– Spałaś? – zapytała zdziwionym głosem. – Jest dopiero dwudziesta druga! Anka! Nie poznaję cię!
– Dobra, dobra, spałam, i co z tego? Każdy może być zmęczony. – Nie chciała mówić o przyczynie swojego wcześniejszego niż zwykle zaśnięcia. Musiałaby przyznać się do zauroczenia w windzie, a na razie miało to pozostać jej tajemnicą. – Po co dzwonisz? – zapytała dość obojętnym głosem.
– Mam chłopaka! – Rozległ się w telefonie radosny okrzyk Patrycji niezrażonej obojętnością przyjaciółki.
– Serio?! Niesamowite! – Ania na dobre się obudziła. Usiadła na sofie i odgarnęła włosy z twarzy. – Mów, zamieniam się w słuch.
– No więc... – zaczęła wolno – ...miałam dziś pierwszą randkę.
– Dziś? To dlatego mi napisałaś, że nie możesz się spotkać! – wykrzyknęła triumfalnie, jakby odkryła Amerykę. – To chyba jakaś miłość od pierwszego wejrzenia, bo słowem nie pisnęłaś o żadnym chłopaku! – rzekła, mimo woli myśląc o przystojniaku z windy.
– Znamy się od trzech tygodni... i spotkaliśmy się już parę razy...
– Co? – przerwała jej, oburzona. – I nic mi o tym nie powiedziałaś?
– Przepraszam, nikomu nie mówiłam. Właściwie to dopiero dzisiaj przekonałam się, że to nie będzie zwykła znajomość.
– Ale aż trzy tygodnie? – Ania nie mogła w to uwierzyć. Jak można przez tyle czasu umawiać się z chłopakiem i nie wiedzieć, w jakim celu?! No i nie powiedzieć o tym najlepszej przyjaciółce?
– Najpierw spotykaliśmy się niby przypadkiem w galerii, potem parę razy koło mojej pracy, w sklepiku na osiedlu...
– Hm... Przypadkiem? – zapytała z powątpiewaniem Ania.
– Myślisz, że celowo tam przychodził? Nie, raczej nie... – Patrycja pokręciła głową z niedowierzaniem, a właściwie Ani wydawało się, że pokręciła, bo przecież nie mogła tego zobaczyć, rozmawiając przez telefon. – W każdym razie dziś mi zaproponował, żebyśmy się spotykali tak na poważnie, no i się zgodziłam.
– Okej, super, ale wciąż mi nie powiedziałaś, skąd ty go wytrzasnęłaś...
Obie zawsze marzyły o chwili, gdy będą już kogoś miały i razem dokądś wyjadą czy pójdą na imprezę. Ale dlaczego akurat do Patrycji los uśmiechnął się najpierw? Ania cieszyła się z jej szczęścia, ale też trochę jej zazdrościła.
– Ano widzisz, trzeba chadzać na imprezy! Pamiętasz, trzy tygodnie temu? Impreza u Kaśki?
„No tak – pomyślała z przekąsem. – Znowu na moje życzenie coś mnie omija”. Bardzo dobrze pamiętała zaproszenie na imprezę u koleżanki Patrycji ze studiów. Dlaczego nie poszła? Ach tak! Była zmęczona po pracy...
– Pamiętasz, prawda? – zapytała jeszcze raz Patrycja. – No i okazało się, że Kasia ma brata. To znaczy, ja już wcześniej o tym wiedziałam, ale dopiero wtedy go poznałam. On nie mieszka z siostrą, bo ma własne mieszkanie.
– O! Z mieszkaniem! Dobra partia! – Ania zaśmiała się. – Jak ma na imię? Ile ma lat? Wysoki? Ładny? Spowiadać mi się tu. Natychmiast!
– Jest przystojny...
– Konkretnie, proszę! – przerwała jej. – Zdziwiłabym się, gdybyś powiedziała, że brzydki. Jak ma na imię i ile ma lat?
– Mikołaj, dwadzieścia cztery lata, skończył informatykę na politechnice, bez nałogów, stanu wolnego – wyrecytowała jednym tchem.
– Mikołaj? Ładnie – wtrąciła Ania, jakby jej zdanie w tej kwestii miało tu jakiekolwiek znaczenie. – Wysoki?
– Metr dziewięćdziesiąt dwa.
– O! A po co ci taki wysoki chłop? – spytała zaczepnie. Patrycja była rzeczywiście nieduża. Miała metr sześćdziesiąt wzrostu. Ania też do wielkoludów nie należała, ale przerastała przyjaciółkę o całe osiem centymetrów.
– Dla dobrych genów. – Patrycja się zaśmiała.
– A, skoro tak, to już rozumiem, dlaczego tak ważne było dla ciebie, żeby był przystojny!
Obie wybuchnęły śmiechem. Ania miała cięty język, ale Patrycja to lubiła. Zresztą nie miała się o co obrażać. Sama uważała, że nie jest brzydka. Może mogłaby zrzucić parę kilogramów, ale za to miała piękne, gęste, czarne włosy opadające do łopatek i niebieskie oczy w ciemnej oprawie długich rzęs.
– No dobra, jakie ma włosy? – Ania konsekwentnie wróciła do „przesłuchania”.
– Ciemny blond.
„Jak mój facet z windy – pomyślała i natychmiast ugryzła się w język. – Jaki tam mój, głuptasko!”, skarciła samą siebie.
– Długie czy krótkie? – spytała głośno.
– Krótkie, ale nie bardzo krótkie. Grzywka opada mu tak zabawnie na oczy. Brązowe oczy – dodała szybko, żeby zdążyć przed kolejnym pytaniem.
– Super! Bardzo się cieszę. Naprawdę. Choć trochę zazdroszczę – przyznała szczerze.
– Na pewno i ty kogoś spotkasz. To się dzieje tak nagle, niespodziewanie, że nawet nie zdążysz pomyśleć i bach!
Ania westchnęła. Od dziś bardzo dobrze już wiedziała, jak to jest nie zdążyć pomyśleć i bach! Tylko że jej obiekt westchnień rozpłynął się w tłumie. Chłopak Patrycji ma imię i adres.
– Całowaliście się już? – Nie mogła się powstrzymać od zadania tego pytania.
– Anka! No wiesz! O takie rzeczy się nie pyta... A w ogóle to dzwonię, żeby cię zaprosić na mecz. – Patrycja szybko zmieniła temat.
– Jaki mecz? – zdziwiła się. Nigdy nie chodziły na żadne mecze.
– Piłki nożnej, jutro o 20.45 na Narodowym. Gra reprezentacja, bilety za darmo. Mikołaj dostał od taty cztery wejściówki. Zaprasza jeszcze kolegę... – Patrycja przedłużyła ostatnie słowo, jakby chciała zaakcentować obecność nieznajomego mężczyzny na tym wydarzeniu i tym samym zachęcić przyjaciółkę do pójścia.
– Kolegę, powiadasz? – Ania złapała przynętę. – A fajny ten kolega?
– No, prawdę mówiąc, to nie wiem – skłamała. Mikołaj mówił jej, że choć Marcin jest jego świetnym kumplem, to styl jego życia pewnie nie będzie pasować koleżance z duszpasterstwa. Nie chciała jednak Ani zniechęcać. Zależało jej, żeby gdzieś wyszła, bo ostatnio coraz częściej siedziała w domu.
– Czyli nie znasz tego kolegi?
– Nie – tym razem odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– To po co go wystawiasz jako przynętę? – trzeźwo zauważyła Ania. – Nie lubię piłki, przecież wiesz. W dodatku tam będzie głośno. Z kolegą Mikołaja, nawet jeśli okaże się fajny, nie pogadam, bo pewnie będzie wpatrywał się w boisko. Mikołaja też wolę poznać w wersji bez szalika. Nie, dziękuję. Nie obraź się, ale nie pójdę.
– No cóż, spodziewałam się, że odmówisz, choć nie ukrywam, że w obecnej sytuacji nieco się łudziłam, że jednak pójdziesz. Choćby z ciekawości. Ale jak nie, to nie. Będę się męczyć z trzema chłopami na stadionie – dodała tonem męczennicy. – W razie twojej odmowy mieli wziąć jakiegoś Antka.
– Więc niech idzie Antek, zajmie się kolegą, a ty Mikołajem – Ania nie dała za wygraną. – Jeszcze raz dzięki i jeszcze raz nie.
– No trudno. To może chociaż wpadniesz do mnie w sobotę na obiad? Takie spotkanie bez zobowiązań. Będzie moja współlokatorka Kinga, no i oczywiście Mikołaj. Jeśli chcesz, to go poproszę, żeby zaprosił tego kolegę...
– Kolegę niekoniecznie, ale na obiad chętnie wpadnę. Nie mam nic innego do roboty – odpowiedziała nieco nonszalancko Ania. Trochę ją zdenerwowało to uporczywe swatanie.
– Świetnie. Około czternastej? Może być?
– Może być. Dziękuję za zaproszenie.
– Super. To do zobaczenia!
– Do zobaczenia! Dobranoc!
Ania odłożyła telefon. Przez chwilę siedziała nieruchomo, rozmyślając nad tym, czego właśnie się dowiedziała. Informacja o tym, że jej najlepsza przyjaciółka ma chłopaka, powinna ją była ucieszyć, a było wręcz przeciwnie. Czuła, że to oznacza koniec relacji, jaką zbudowały na studiach. O czym będą teraz rozmawiać? Zresztą już ta propozycja wspólnego wyjścia na mecz była dowodem na to, że od teraz wszystko będzie inaczej. „Co to w ogóle za pomysł, żeby iść na stadion?”, pomyślała z lekką wyższością i poszła do łazienki wziąć prysznic. Całkiem odechciało jej się spać.
***
Mikołaj leniwie przeciągnął się, siadając na łóżku.
„Godzina dziewiąta to dobra godzina na wstawanie – pomyślał, patrząc na duży zegar zawieszony na ścianie nad biurkiem i odgarniając z czoła gęstą grzywkę. – Niech żyje praca zdalna!”
Gdy na dobre się przebudził, odruchowo spojrzał na wyświetlacz telefonu. SMS od Patrycji. Takie wiadomości z rana stanowiły pewną nowość w jego życiu, ale musiał przyznać, że była to bardzo przyjemna nowość.
„Ania nie chce iść na mecz. Dzwoń do Antka. P.”
Radość z powodu SMS-a od Patrycji szybko ustąpiła. Choć zapewniał swego przyjaciela, że nie chce go swatać, bardzo mu zależało na tym, żeby poznał kogoś wartościowego. Zdawał sobie sprawę, że Marcin ma swoje wady, ale był pewien, że przy bliższym poznaniu każda dziewczyna dostrzegłaby jego zalety. W gruncie rzeczy to wrażliwy, uczynny i niezwykle odpowiedzialny facet. Wiele w życiu przeszedł, a to na pewno wzmocniło jego charakter. Niestety, nie pozostało też bez wpływu na obecny tryb jego życia.
Mikołaj poznał Marcina pięć lat temu i nic wówczas nie zapowiadało, że się zaprzyjaźnią. Ich pierwsze spotkanie było dla Mikołaja wręcz traumatyczne. Kiedy bowiem wszedł do wyznaczonego pokoju w akademiku, przywitał go facet z dredami i tatuażem na odsłoniętym ramieniu. Na biurku stały puste puszki po piwie, a do tego wyraźnie było czuć smród papierosów. Dla Mikołaja, chowanego pod kloszem, w rodzinie bez nałogów, w katolickich szkołach i w oazie, to był po prostu szok.
„Trudno – pomyślał wtedy. – Najwyżej się szybko gdzieś przeniosę”.
Po chwili jednak wrócił do rzeczywistości. Jego wniosek o akademik był na szarym końcu listy rezerwowej. Miejsce dostał po interwencji znajomej swojej mamy, dlatego nie powinien wybrzydzać. Uśmiechnął się więc bez przekonania i wyciągnął rękę do dotychczasowego gospodarza tego pokoju.
– Cześć! Jestem Mikołaj.
– Marcin – odpowiedział facet z dredami. – Dzień dobry. – Wstał i ukłonił się w stronę rodziców nowego współlokatora.
Mikołaj zostawił rzeczy i szybko wyszedł z mamą i tatą na korytarz.
– Dam radę, możecie już jechać – powiedział, widząc niepokój na ich twarzach. – Jest regulamin, więc palić nie będzie, a może z nim pogadam i się okaże, że jest całkiem fajny? Nie powinno się oceniać ludzi po pozorach – tłumaczył rodzicom, a właściwie samemu sobie, bo choć usilnie wmawiał sobie, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, wizja mieszkania z Marcinem nie bardzo mu się podobała.
– Na pewno dasz radę, synku? – spytała zatroskanym głosem jego mama. – Jeśli chcesz, to znajdziemy jakąś stancję...
– Nie, dziękuję. Sam chciałem mieszkać w akademiku. Lepiej poznać ludzi z wydziału i prowadzić normalne studenckie życie. Poradzę sobie. – Mimo że był pełen obaw, naprawdę wierzył, że w tym spotkaniu z kimś takim jak Marcin jest jakiś cel. Przez lata rodzice wpajali mu, że u Pana Boga nie ma przypadków. Teraz widocznie nadeszła pora, żeby to sprawdzić.
I rzeczywiście, nie było tak źle, jak się tego obawiał. Okazało się, że Marcin jest już na piątym roku, przekazał mu więc wszystkie cenne informacje dotyczące wykładowców, zajęć i innych studenckich spraw. Nie wyśmiewał wiary Mikołaja ani jego światopoglądu. Nie zgadzał się z nim, ale go nie atakował. Wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie zainteresowanego opinią młodszego kolegi i coraz częściej zadawał mu niełatwe pytania o nauczanie Kościoła. Mikołaj z kolei dzielił się swoim prowiantem, który prawie co tydzień przywoził z domu, a także sprzątał pokój i wyrzucał śmieci. Obaj byli zadowoleni z tej symbiozy, choć każdy musiał na jej rzecz z czegoś zrezygnować. Marcin nie palił w pokoju i nie zapraszał na noc dziewczyn, a Mikołaj nie krytykował zachowań kolegi. Robił tylko jedną rzecz, co do której nie poczynili ustaleń – modlił się za swojego współlokatora. Wiedział, że Marcin nie byłby zachwycony, gdyby się o tym dowiedział.
Wiele osób dziwiło się tej przyjaźni. Na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasowali, a jednak coś ich łączyło, jakby tajemna, braterska więź. Obaj to czuli, choć nigdy o tym nie rozmawiali. Mimo że po roku Marcin skończył studia, pozostał w akademiku. Zaczął pisanie doktoratu i całymi dniami przesiadywał na uczelni. Ściął dredy, a nawet przestał intensywnie imprezować. Mikołaj z kolei zaangażował się w studencką oazę. Wciąż jednak sporo rozmawiali, choć niełatwo było z Marcina cokolwiek wyciągnąć. Dopiero po paru miesiącach wspólnego mieszkania Mikołaj dowiedział się, że jego współlokator jest sierotą i przez wiele lat mieszkał w domu dziecka. Teraz uczelnia płaciła mu za akademik, a on sam żył ze stypendium i korepetycji, których udzielał studentom młodszych lat. Mikołaj czuł, że powinien jakoś pomóc przyjacielowi, dlatego wiele razy zapraszał go do domu na święta lub po prostu na weekendy, ale on za każdym razem odmawiał. Wymawiał się jakimiś zajęciami, ale Mikołaj był pewien, że chodziło o coś innego. Wiedział, że Marcin nie za bardzo wie, jak miałby się zachować w takiej sytuacji. Nie miał przecież okazji, by nauczyć się życia w rodzinie.
Do tej pory wszystkie próby ustatkowania Marcina okazywały się niewypałami. Ostatnią deską ratunku miała być Anka, koleżanka Patrycji. Mikołaj pomyślał, że spotkanie z jakąś wartościową dziewczyną mogłoby mu pomóc w ułożeniu sobie życia. Wiadomość, że kolejna potencjalna kandydatka odmówiła spotkania z Marcinem, bardzo go więc zmartwiła. Nie miał już innego pomysłu, jak pomóc kumplowi. Nie miał też jednak czasu na rozmyślania. Robota czekała.
Zdalna praca była wygodna, ale wymagała olbrzymiej samodyscypliny. Wysłał więc tylko wiadomość do Antka z zaproszeniem na mecz, zjadł śniadanie, ubrał się i zasiadł przed komputerem. Nie mógł się jednak skupić, bo wciąż myślał o Patrycji. Od wczorajszej randki, na której zgodziła się być jego dziewczyną, był tak szczęśliwy i podekscytowany, że pół nocy nie spał. Nigdy nie wyobrażał sobie siebie w roli zdobywcy kobiecych serc. Był raczej nieśmiały, gdy jednak zobaczył Patrycję na ostatniej imprezie u Kaśki, od razu wiedział, że to będzie ta i żadna inna. Pokonując zawstydzenie, poprosił ją do tańca, a potem chodził, niby przypadkiem, koło szkoły, w której pracowała, po osiedlu, na którym mieszkała, a także po pobliskiej galerii handlowej. Nawet na niedzielną mszę poszedł do jej parafii. Po kilku takich „przypadkowych” spotkaniach zdecydował się z nią umówić.
Spodobały mu się jej czarne włosy i niebieskie oczy. Wydawała mu się piękna i dobra – taka, o jakiej zawsze marzył. Czasem zastanawiał się, czy pozna dziewczynę, z którą będzie chciał związać swoją przyszłość. Studia w męskim gronie, a teraz zdalna praca w domu nie dawały zbyt dużych szans na spotkanie kogoś odpowiedniego. Zresztą także w oazie, w której nie brakowało fajnych dziewczyn, żadna nie wpadła mu w oko. Jak się jednak okazało, warto było czekać.
***
Spotkali się o osiemnastej w pizzerii niedaleko stadionu. Patrycja miała na sobie zwykłe dżinsy i sweter, ale Mikołaj nie mógł oderwać od niej pełnego zachwytu wzroku.
– Jesteś piękna – powiedział wreszcie po chwili ciszy.
Podniosła głowę znad karty dań i się uśmiechnęła. Miło jej było słyszeć takie słowa.
– Dziękuję – odpowiedziała nieśmiało i znów pochyliła się nad menu.
– Dlaczego Ania nie przyjdzie na mecz? – zapytał, gdy tylko złożyli zamówienie.
– Nie chciała. Nie lubi piłki nożnej.
– A ty? Lubisz futbol?
– Ja... lubię ciebie. – Odpowiedziała wymijająco, rumieniąc się przy tym nieznacznie. – No i chłopaków z reprezentacji – dodała po chwili, gasząc nieco jego promienny uśmiech. – A dlaczego pytasz o Anię?
– A właściwie tak bez powodu. – Machnął ręką, jakby chciał odejść już od tematu kolegi. – Chciałem ją poznać z Marcinem – dodał po chwili, nieco zmieszany.
– Przecież sam mówiłeś, że on raczej nie jest wymarzoną partią dla dziewczyny z duszpasterstwa.
– Mówiłem, ale w gruncie rzeczy to fajny facet. Pomyślałem, że poukładana dziewczyna mogłaby mu pomóc się nieco ogarnąć.
– Moja przyjaciółka miała być królikiem doświadczalnym? – spytała trochę oburzona jego słowami.
– Nie, nie królikiem. Przecież do niczego bym jej nie zmuszał. Poznaliby się... i tylko tyle. Mój przyjaciel, twoja przyjaciółka. Taki fajny zespół na kręgle czy na wyjazd w góry...
– Za bardzo kombinujesz! – Pogroziła mu palcem, choć wizja wspólnych wypadów była kusząca. Przecież sama z Anią o tym kiedyś rozmawiała. – Mają się spotkać, to się spotkają. A ty się w swatkę nie baw, bo jeszcze będziesz miał kogoś na sumieniu. Sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam, zapraszając Anię na obiad w sobotę i mówiąc jej, że może przyjdziesz z Marcinem...
– Widzę, że i ty się wkręciłaś w to swatanie... – Roześmiał się. Zaczynał się już bać, że Patrycja obrazi się na niego za te jego plany wobec jej przyjaciółki. – Ale niestety nawet tobie się nie uda, bo Marcin w piątek wyjeżdża w delegację. Mogę przyjść sam, najwyżej z jego kotem, jeśli chcesz.
– Kotem?
– Tak... Kotem. Marcin ma kota, a w zasadzie kotkę. Matriks. No i mam teraz problem...
– Matriks? – Parsknęła śmiechem. – Tak się wabi?
– A cóż w tym dziwnego? – Mikołaj udał oburzonego. – Najlepsze imię dla kotki informatyka.
– Mogłoby być jeszcze Enter lub Spacja.
– Enter i spację poznają przedszkolaki, a macierz to już wyższy poziom.
– Dobrze, dobrze, poddaję się. Ale dlaczego masz problem z tym kotem?
– Widzisz, jak ci już powiedziałem, Marcin wyjeżdża na dwa tygodnie. Dotychczas, gdy znikał na parę dni, ja przychodziłem i karmiłem Matriks. Jednak po każdej takiej wizycie oraz po innych odwiedzinach u niego dostawałem strasznego kataru. Obawiam się, że mam alergię na koty. Nie chcę odmawiać kumplowi pomocy, ale szkoda mi też kota, żeby tak siedział sam przez te dwa tygodnie...
– Rozumiem. – Pokiwała głową. – Ale jeśli wezmę Matriks do siebie, to wtedy ty nie będziesz mógł do mnie przychodzić – zauważyła trzeźwo.
– Dla takiej przyjemności mogę się poświęcić. – Mówiąc to, uśmiechnął się tak niesamowicie, że aż Patrycję oblał rumieniec. Na szczęście w tym momencie kelnerka postawiła na stole tacę z pizzą.
– Okej, ja mogę wziąć tego kota, tylko zapytam Kingę – powiedziała, nakładając Mikołajowi i sobie po kawałku pizzy. – Jeśli Matriks nie niszczy mebli, nie drapie i nie gryzie, to nie powinno być problemu.
– Z nieba mi spadłaś! Dzięki! – zawołał uradowany. – Matriks niczego nie niszczy i jest łagodna jak baranek. Zaraz powiem o twojej propozycji Marcinowi i jutro przyjadę do ciebie z kotem. O! Jest i Marcin!
Za szybą pizzerii dostrzegł jego sylwetkę. Tu się umówili, ale dopiero za pół godziny, on lubił jednak przychodzić przed czasem. Stał teraz na pobliskim przystanku i palił.
– To ten facet z papierosem? – spytała zdziwiona Patrycja, podniósłszy wzrok znad talerza. – Nie wspominałeś mi o tym, że Marcin pali...
– Pali, pije i nie chodzi do kościoła – odpowiedział Mikołaj, nieco zaskoczony jej reakcją. – Przecież ci mówiłem, że jest... inny.
– Mówiłeś, ale o nałogach nic nie wspominałeś... – oburzyła się, nieco teatralnie. Wiedziała, że Anka nie znosi palaczy, dlatego poczuła się nieco rozczarowana. – A może jeszcze dzieci ma na boku? – zapytała z przekąsem i szybko tego pożałowała.
– Nic mi o dzieciach nie wiadomo, choć niewykluczone, że ma – odpowiedział szczerze. Patrycja zastygła w bezruchu. W jej świecie nikomu do głowy by nie przyszło, żeby tak żartować, a Mikołaj w tej chwili nie wyglądał na kogoś, kto żartuje. – Nie sądź jednak po pozorach. Palenie można rzucić, picie też. Nawrócenia się zdarzają. Znam wiele takich przypadków – dodał, również zupełnie poważnie.
– Wiesz co? Daruj sobie te wizje i zostaw Anię w spokoju! – Patrycja zdenerwowała się na dobre. Mikołaj miał wrażenie, że zaraz wyjdzie z pizzerii, trzaśnie drzwiami i zostawi go samego już na zawsze. – Chcesz ją swatać, to znajdź kogoś lepszego. Masz ochotę nawracać kolegę, to misjonarza do niego wyślij. Albo lepiej misjonarkę. – Nie ukrywała wzburzenia. – Znasz wielu nawróconych? Tak? A ja znam jeszcze więcej rozbitych rodzin, bo ona myślała, że on się dla niej zmieni. Takie rzeczy to tylko w bajkach. I w paru cudownych nawróceniach. Cudownych, rozumiesz? Ja nie mam, niestety, takiej wiary. Jeśli ma się wydarzyć cud, to Pan Bóg już sobie to sam załatwi. Nie musisz Go wyręczać.
– Masz rację. Przepraszam. Nie wiedziałem, że tak to odbierzesz... – powiedział nieśmiało. Nie widział wcześniej Patrycji tak zdenerwowanej. Ta milczała przez chwilę, jakby bardzo powoli docierało do niej, że się nieco zagalopowała.
– To ja przepraszam, że się uniosłam. I kota wezmę. Kot chyba nie pali? – Posłała Mikołajowi uśmiech na zgodę. Był tak piękny, że poczuł ogromną ochotę, by ją pocałować. Nie miał jednak jeszcze wystarczająco dużo odwagi.
– Kocham cię – powiedział tylko tyle, a może aż tyle, bo Patrycja wstała z miejsca, pochyliła się nad nim i dała mu całusa w policzek.
– Zbierajmy się – powiedziała, jakby nic się nie stało. – Stadion na nas czeka.
– Choćby nasi przegrali dziesięć do zera, to i tak jest to najpiękniejszy dzień mojego życia – powiedział i odwzajemnił jej pocałunek.