Krąg czasu - ebook
Najnowsza powieść mistrza prozy historycznej, autora bestsellerowych epickich cyklów „Filary Ziemi” i „Stulecie”.
Ken Follett rekonstruuje historię powstania jednej z najbardziej zagadkowych budowli na Ziemi – megalitycznego kręgu Stonehenge.
Kopacz krzemienia o nieprzeciętnych zdolnościach.
Seft ma wyjątkowy talent do znajdowania złóż krzemienia. W letnim upale przemierza Wielkie Równiny, by wziąć udział w uroczystościach letniego przesilenia, oznajmiających nastanie nowego roku. Seft ma nadzieję sprzedać na jarmarku kamień, który wydobył, i odszukać Neen, dziewczynę, którą skrycie kocha. Jej rodzina żyje w dobrobycie, więc dla Sefta związek z nią to szansa na ucieczkę od prymitywnego ojca i braci, z którymi mieszka w małej pasterskiej społeczności.
Kapłanka, która wierzy w niemożliwe.
Joia, siostra Neen, jest kapłanką i wizjonerką z niezrównanymi zdolnościami przywódczymi. Jako dziecko w zachwycie podziwiała ceremonię nocy przesilenia letniego i marzyła o cudownym nowym pomniku, wzniesionym z największych kamieni na świecie. Jednak pośród wzgórz i lasów Wielkich Równin czuje się już niepokój i nadchodzące kłopoty.
Pomnik, który stanie się fundamentem cywilizacji.
Wizja Joi o wielkim kamiennym kręgu, wzniesionym przez podzielone plemiona Równin, zainspiruje Sefta i stanie się dziełem ich życia. Ale gdy susza pustoszy ziemię, rośnie nieufność między pasterzami, rolnikami i mieszkańcami lasów – a pierwszy akt zwierzęcej przemocy prowadzi do otwartej wojny...
Stonehenge jest jednym z najbardziej ikonicznych i rozpoznawalnych zabytków na świecie, ale w rzeczywistości niewiele o nim wiadomo: Jak i dlaczego go zbudowano? Kto tego dokonał? Ken Follett pisał już wcześniej o wielkich osiągnięciach ludzkości, o momentach chwały i zawsze pociągały go historie zwykłych ludzi dokonujących rzeczy pozornie niemożliwych. A czy może być coś bardziej niezwykłego niż budowa tego ogromnego i zagadkowego pomnika? Stonehenge to niezwykłe osiągnięcie i jedna z największych tajemnic wszech czasów. Samo to fantastyczne połączenie stanowi znakomitą bazę dla jego nowej fascynującej opowieści.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna obca |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8361-944-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRÓBA REKONSTRUKCJI WYDARZEŃ Z 2500 ROKU P.N.E., KIEDY POWSTAŁA JEDNA Z NAJSŁYNNIEJSZYCH W EUROPIE BUDOWLI MEGALITYCZNYCH – STONEHENGE.
OPOWIEŚĆ O WIZJONERACH I ZWYKŁYCH LUDZIACH, KTÓRZY POTRAFIĄ DOKONAĆ RZECZY NIEMOŻLIWYCH.
Na Wielkiej Równinie ludzie żyją w oddalonych od siebie osadach. Spotykają się tylko przy okazji przesileń, z których najhuczniej obchodzone jest letnie. W dzień wymieniają się wtedy towarami, a w nocy beztrosko bawią.
Na Święto Lata do wioski, która leży w pobliżu Monumentu – składającej się z drewnianych kręgów budowli, gdzie kapłanki odprawiają tajemnicze rytuały – przybywa Seft. Przynosi ze sobą krzemień, ale to nie wymiana tego cennego materiału jest jego głównym celem, lecz dziewczyna, w której zakochał się podczas ostatniego przesilenia.
Jej siostra Joia – kapłanka – ma wielką wizję: zbudować Monument z kamienia. Niestety, głazy, które się do tego nadają, można znaleźć tylko w odległej dolinie, a przeniesienie ich wydaje się niemożliwe. Dopóki Seft nie wpada na pomysł, jak tego dokonać.
Ich pragnienie stworzenia czegoś, co mogłoby zjednoczyć nawet wrogie sobie plemiona, może się jednak rozbić o zwykłą ludzką zawiść i małostkowość.Brytyjski pisarz urodzony w 1949 roku w Walii. Autor thrillerów i powieści historycznych. Światową sławę przyniosła mu wydana w 1978 roku Igła. Kolejne tytuły, m.in. Trzeci bliźniak, Zabójcza pamięć, Zamieć, Upadek gigantów, Zima świata oraz Krawędź wieczności, utrwaliły jego pozycję jako autora bestsellerów.
Choć książki odwołujące się do wydarzeń z okresu II wojny światowej dominują w jego twórczości, autor za swoje najważniejsze dzieło nadal uważa sagę Filary Ziemi – owoc jego zainteresowania średniowieczem.
Na podstawie dzieł Folletta nakręcono wiele filmów oraz seriali, m.in. Igłę, Klucz do Rebeki, Na skrzydłach orłów i Filary Ziemi. W Polsce powstało pięć superprodukcji audio: osadzone w dawnej Anglii Filary Ziemi, Świat bez końca i Słup ognia oraz dwa pierwsze tomy trylogii „Stulecie”: Upadek gigantów i Zima świata. Głosu postaciom Folletta użyczyli w nich m.in. Krzysztof Gosztyła, Łukasz Simlat, Michał Żurawski, Antoni Pawlicki, Katarzyna Herman czy Agnieszka Więdłocha.
Nakłady książek Kena Folletta przekroczyły 180 milionów egzemplarzy.
ken-follett.com
Tego autora
Powieści historyczne
Kingsbridge
NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ
FILARY ZIEMI
ŚWIAT BEZ KOŃCA
SŁUP OGNIA
ZBROJA ŚWIATŁA
Stulecie
UPADEK GIGANTÓW
ZIMA ŚWIATA
KRAWĘDŹ WIECZNOŚCI
KRĄG CZASU
UCIEKINIER
NIEBEZPIECZNA FORTUNA
CZŁOWIEK Z SANKT PETERSBURGA
Thrillery wojenne
IGŁA
KRYPTONIM „KAWKI”
LOT ĆMY
KLUCZ DO REBEKI
NOC NAD OCEANEM
Thrillery
MŁOT EDENU
ZABÓJCZA PAMIĘĆ
TRÓJKA
ZAMIEĆ
SKANDAL Z MODIGLIANIM
TRZECI BLIŹNIAK
LWY PANSZIRU
PAPIEROWE PIENIĄDZE
NIGDY
Literatura faktu
NA SKRZYDŁACH ORŁÓW2
Po uroczystości i przed wieczorną ucztą mieszkańcy wioski zajmowali się głównie handlem zwierzętami. Pasterze wiedzieli, jakie zagrożenia wiążą się z hodowlą wsobną, i zawsze chętnie wprowadzali do swoich stad świeżą krew. Nabywali nowe zwierzęta podczas każdego ze świąt, zwłaszcza byki, barany i knury, wymieniając je zwykle za swoje samce, sztuka za sztukę. Hodowcy z odległych osad wracali do domu ze zwierzętami z Wielkiej Równiny, wzbogacając w ten sposób własne stada.
Ani spacerowała wśród handlujących w towarzystwie dwóch innych członków starszyzny, Keffa i Scaggi, sprawdzając, czy wszędzie panuje spokój. Zwykle targi przebiegały w przyjaznej atmosferze, ale w każdej chwili mogło dojść do kłótni lub czegoś gorszego, a starsi mieli za zadanie pilnować porządku.
O przynależności do starszyzny nie decydowały żadne ściśle określone reguły; ludzie dołączali do tego grona lub opuszczali je bez zbędnych ceregieli. Keffa uznawano powszechnie za przywódcę starszych i nazywano go Strażnikiem Krzemienia, bo odpowiadał za wspólny skarbiec pasterzy w postaci zapasu częściowo obrobionych krzemieni, przechowywanych w strzeżonym budynku pośrodku Riverbend. Scagga należał do starszych, bo był głową dużej rodziny i miał bardzo silną osobowość – czasami zbyt silną jak na gust Ani. Ona była ogólnie uważana za mądrą, choć sama nazwałaby siebie raczej rozsądną. Miała rodzeństwo i kuzynów, była najstarsza wśród nich, więc gdyby umarła, któryś z krewnych mógłby ją zastąpić.
Starsi rządzili społecznością hodowców spokojnie i powściągliwie. Nie dysponowali żadnymi środkami nacisku, choć wszyscy wiedzieli, że człowiek, który im się przeciwstawi, spotka się z ogólną niechęcią i dezaprobatą, co mogło naprawdę uprzykrzyć życie. Zwykle więc decyzje starszyzny przyjmowano z pokorą.
Ani uważała, że szczęście jej dzieci i potencjalnych wnuków zależy od dobrobytu i sprawnego działania społeczności, więc traktowała funkcję członkini starszyzny jako jeden z obowiązków wobec rodziny.
Była już w ciąży z Hanem, gdy jej nieustraszony mężczyzna, Olin, został stratowany na śmierć przez krowę, musiała więc sama wychowywać troje dzieci. Ludzie zakładali, że znajdzie sobie innego, z którym będzie dzielić łoże i obowiązki, bo była wciąż młoda i ładna, a poza tym cieszyła się powszechną sympatią na całej Wielkiej Równinie. W osadzie nigdy nie brakowało samotnych mężczyzn w średnim wieku, bo wiele kobiet umierało przy porodzie, lecz Ani odrzuciła wszystkich zalotników. Po Olinie nie potrafiła już pokochać nikogo innego. Teraz wyobraziła go sobie, jak kroczy przez równinę, uśmiechając się do niej przez gęstą jasną brodę, i poczuła, jak łza kręci jej się w oku. „Jestem kobietą jednego mężczyzny – mawiała czasem. – Dla mnie istnieje tylko jedna prawdziwa miłość”.
Cieszyła się, że Neen i Seft mają się ku sobie. Chłopak wyglądał na przyzwoitego człowieka o dobrym sercu, trochę nieokrzesanego, ale wystarczająco bystrego, by szybko to nadrobić. Był też niezwykle przystojny; miał wysokie kości policzkowe, ciemne oczy i proste, niemal czarne włosy. Będę bardzo zadowolona, jeśli tych dwoje da mi wnuczęta, pomyślała.
O Joię nie była równie spokojna. Na pozór jej młodsza córka czuła się szczęśliwa wśród krewnych i przyjaciół, traktowała ludzi przyjaźnie, lecz tak naprawdę była niespokojna i niezadowolona. Jakby wciąż czegoś szukała, choć sama nie wiedziała czego. Być może była to jedynie kwestia wieku dojrzewania.
Han natomiast był pogodnym i radosnym chłopcem, zwłaszcza teraz, gdy miał psa. Lubił Pię, lecz oczywiście byli za młodzi na związek. Dziecięce przyjaźnie czasem zamieniały się w dorosłą miłość, ale niezbyt często. Ani miała nadzieję, że i w tym przypadku do tego nie dojdzie, ponieważ Pia była córką rolnika, a związki między rolnikami i hodowcami często źle się kończyły.
Rozglądając się dookoła, ponownie zwróciła uwagę na brak uprawiających ziemię mężczyzn z wytatuowanymi szyjami. Dlaczego zostali w domu? Co kombinowali? Spytała o to kilka ich kobiet, swobodnie, jakby chciała tylko pogawędzić, wydawało się jednak, że nie wiedzą, co się za tym kryje.
Oprócz zwierząt handlowano jedzeniem, narzędziami z krzemienia, skórą, wyrobami garncarskimi, sznurami, łukami i strzałami.
Hodowcy korzystali na tym, że byli gospodarzami święta. Wszyscy inni musieli transportować tu swoje towary, często z bardzo daleka. Świadomi tego przywileju, pasterze wydawali pod koniec dnia wielką ucztę.
Ani dostrzegła małą Pię, która oferowała na wymianę kozi ser: nową miękką odmianę i twardy, trwały gatunek. Obok dziewczynki stała dorosła kobieta, prawdopodobnie jej matka. Ani przywitała się z Pią i przedstawiła się kobiecie:
– Jestem Ani, matka Hana. Oby Bóg Słońce uśmiechał się do ciebie.
– I do ciebie. Jestem Yana. Dziękuję, że nakarmiłaś wczoraj moją córkę i Stama.
– Han świetnie się bawił z Pią. – Ani nie wspomniała o naburmuszonym Stamie.
– Pia kocha twojego syna – powiedziała Yana.
Dziewczynka wydawała się zakłopotana.
– Mamo! – zawołała. – Nie kocham Hana. Jestem za młoda na miłość.
– Oczywiście. – Jej matka skinęła głową.
Ani uśmiechnęła się do niej.
– Spróbuj mojego sera – zaproponowała Yana. – Bez zobowiązań. – Podała Ani kawałek miękkiego białego sera na liściu.
– Dziękuję.
Mieszkańcy Wielkiej Równiny nie doili krów, bo ich mleko im szkodziło, ale rolnicy wiedzieli, jak przerobić mleko kóz na ser, który był prawdziwym przysmakiem. Ani zjadła go i powiedziała:
– Bardzo dobry. Chciałabyś dwa kawałki skóry na tyle duże, że można by z nich zrobić buty?
– Tak. Możesz dostać za to dużo sera.
– Przyślę kogoś ze skórą.
– Dobrze.
W tym momencie pojawił się obok nich chłopiec, którego przysłano, by wezwał troje starszych do rozsądzenia sporu. Zaprowadził ich do miejsca, gdzie oferował swoje towary garncarz. Towarzyszył mu niezadowolony klient, który trzymał w rękach duży gliniany garnek. Z dna naczynia kapała woda.
– Zgodził się na wymianę – zwrócił się do starszych garncarz. – Nie może się już wycofać!
– Ten garnek przecieka! – stwierdził z oburzeniem klient.
– Doskonale nadaje się do przechowywania ziarna albo rzepy. Nie mówiłem, że jest na wodę.
– Co dostałeś za ten garnek? – spytała Ani.
– Trzy strzały. – Garncarz pokazał jej trzy strzały z grotami z ostrych kawałków krzemienia.
– Są idealne – powiedział wytwórca strzał.
Ani zauważyła, że garncarz jest niski i krągły, a wytwórca strzał wysoki i chudy. Przypominali przedmioty, które wyrabiali. Z trudem ukryła uśmiech.
Odwróciła się do garncarza.
– Mówiłeś mu, że w tym garnku nie można trzymać wody?
Wydawał się zakłopotany.
– Być może – rzucił. – Nie pamiętam.
– Nic takiego nie mówiłeś – wtrącił jego oponent. – Inaczej nie dałbym ci w zamian trzech dobrych strzał.
Ani odprowadziła Keffa i Scaggę na bok, żeby się z nimi naradzić.
– Ten garncarz to oszust – zawyrokował Scagga. – Próbował się pozbyć wadliwego towaru. Jest nieuczciwy.
Keff skinął głową.
– Ludzie nie mogą bezkarnie handlować wadliwymi towarami – oświadczył. – To zaszkodziłoby naszej reputacji.
Ani, która się z nimi zgadzała, wróciła do garncarza.
– Musisz oddać strzały, a on odda ci garnek – powiedziała.
– A jeśli odmówię?
– Wtedy możesz spakować swoje towary i wrócić do domu, bo nikt nie zechce z tobą handlować, jeśli nam się sprzeciwisz. Ludzie uznają, że jesteś nieuczciwy.
– I będą mieli rację! – wtrącił Scagga.
– Niech będzie… – burknął garncarz. Oddał strzały i wziął od klienta garnek.
– Jeśli chcesz wymienić na coś ten garnek – zwróciła się do niego Ani – mów ludziom, że nie nadaje się do przechowywania wody i że dlatego możesz go tanio oddać.
Mężczyzna skinął z ociąganiem głową.
Była zaskoczona, gdy zobaczyła obok siebie Joię, wyraźnie czymś poruszoną.
– Mamo, musisz ze mną pójść – oznajmiła dziewczyna. – Keff i Scagga też. Chodźcie, proszę, to pilne.
Ruszyli za nią.
– Co się stało? – spytała Ani.
– Użyto przemocy.
Podczas święta często dochodziło do sporów, ale starsi robili wszystko, co mogli, by zapobiec bójkom.
Joia zaprowadziła ich do miejsca, gdzie kilka osób stało wokół sterty obrobionych częściowo krzemieni, jakby czekało na rozwój wypadków. Ani miała nieprzyjemne przeczucie, że może to mieć coś wspólnego z młodym Seftem.
– To jest Cog, ojciec Sefta – powiedziała Joia. – Spotkałam Sefta jakiś czas temu, gdy wracał do ich szybu. Miał pokaleczoną, posiniaczoną i spuchniętą twarz. Szedł zgięty wpół, bo nie mógł się wyprostować po uderzeniu w brzuch. Pobił go ojciec.
– I gdzie jest Seft teraz? – spytała Ani.
– Odszedł. Czuł się zbyt zawstydzony, żeby z kimkolwiek rozmawiać.
– Nikogo nie powinno obchodzić, jak dyscyplinuję nieposłusznego syna! – odezwał się z oburzeniem Cog. – Poza tym on mnie uderzył. Spójrzcie na mój nos. – Jego nos rzeczywiście był zakrwawiony i skrzywiony. – To była równorzędna walka – dodał wyzywająco Cog.
Obok stało dwoje powroźników, których Ani znała z poprzednich świąt. Kobieta, Fee, roześmiała się drwiąco.
– Równorzędna? – powtórzyła. – Ten głupi osiłek trzymał chłopaka, a ojciec bił go bez litości. Był jak wściekły byk. Chłopak nie mógł się potem podnieść, odszedł stąd na czworakach!
Cog, rozwścieczony, postąpił o krok w stronę Fee, podnosząc rękę do ciosu.
– Jeszcze raz nazwiesz mnie wściekłym bykiem, a urwę ci ten szkaradny łeb! – ostrzegł kobietę.
Fee spojrzała na Ani.
– Chyba nie muszę mówić nic więcej, prawda? – powiedziała.
Ani stanęła między nią a Cogiem, po czym zwróciła się do mężczyzny:
– Duch Monumentu brzydzi się przemocą.
– Nie obchodzi mnie żaden duch.
– Najwyraźniej – mruknęła Ani. – Ale nie możesz tu przychodzić, jeśli nie szanujesz duchów tego miejsca.
– A ja mówię, że mogę.
Pokręciła głową.
– Musisz stąd iść. I nigdy tu nie wracać.
– Nie możesz mnie do tego zmusić – prychnął pogardliwie Cog.
– Owszem, mogę. – Ani odwróciła się i szepnęła do Keffa i Scaggi: – Jeśli przekażecie wszystkim, co trzeba, ja zostanę w pobliżu i popilnuję go.
Dwaj starsi odeszli. Ani odsunęła się nieco do miejsca, z którego mogła obserwować Coga. Usiadła z dwojgiem starszych ludzi, Vennem i Nomi, którzy wytwarzali igły i szpilki z kości.
Nomi była wyraźnie zdenerwowana.
– Widziałam tę bójkę – oznajmiła. – To było okrutne. Powiedzieliście ludziom, żeby nie handlowali z tym okropnym górnikiem?
– Keff i Scagga właśnie to robią.
Gawędzili przez chwilę. Po jakimś czasie do Coga podszedł mężczyzna ze skórzaną tuniką przewieszoną przez ramię.
– Ten chyba jeszcze nie wie – zauważyła Nomi.
– Zaraz się dowie – odparła Ani.
I rzeczywiście, wytwórca toreb i worków, stojący naprzeciwko Coga, przywołał do siebie człowieka z tuniką. Powiedział mu coś cicho i mężczyzna odszedł.
Nikt inny nie przyszedł handlować z Cogiem.
Po długim i bezowocnym wyczekiwaniu on i jego dwaj synowie zaczęli przekładać krzemienie z powrotem do koszy. Wkrótce potem odeszli.
– Dobra robota – rzuciła Nomi.
Joia uwielbiała wieczorne uczty. Lubiła poetów. Śpiewali o tym, jak powstał świat, kiedy na Wielkiej Równinie pojawili się pierwsi ludzie, i co robili bogowie, gdy mieszali się w ludzkie sprawy. Te opowieści przenosiły ją ze zwykłej codzienności do świata bogów i duchów, gdzie wszystko mogło się wydarzyć.
Na początku – śpiewał poeta – nie było słońca.
Joia słyszała już kiedyś tę pieśń w wykonaniu innego człowieka. Historia zawsze była ta sama, ale każdy poeta przedstawiał ją nieco inaczej. Wszystkie wersje zawierały jednak pewne stałe, powtarzane zawsze frazy.
Ziemię oświetlał tylko blady księżyc i migoczące gwiazdy. Dlatego ludzie spali przez cały ciemny dzień, a szukali jedzenia nocą i czcili bladą Księżycową Boginię. Życie było ciężkie, bo nie widzieli na tyle dobrze, żeby polować na zwierzęta albo zbierać dzikie owoce.
Joia ułożyła się na plecach i zamknęła oczy, by lepiej wyobrazić sobie świat z dawnych, bardzo odległych czasów.
Pewnego dnia Księżycowa Bogini rozmawiała z dzielnym mężczyzną o imieniu Resk.
Wszyscy wiedzieli, że to oznacza kłopoty. Bogowie potrafili być mili, ale łatwo się obrażali – trochę jak mieszkańcy lasów.
Dzielny Resk opowiadał bladej Księżycowej Bogini o tym, jak trudne jest życie na ziemi, powiedział jej też, że ludzie potrzebują więcej światła. Blada Księżycowa Bogini była zła i obrażona, bo ludzie mówili, że jest za słaba.
Na niebie zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Blady księżyc z nocy na noc robił się coraz mniejszy, aż całkiem zniknął; zostały tylko migoczące gwiazdy. Ludzie płakali i biadolili. Blady księżyc powrócił jako cieniutki pasek i z nocy na noc robił się coraz większy, aż znów był pełny i okrągły. I wtedy ludzie bardzo się radowali. Potem znów się zmniejszał i powiększał na zmianę, co było karą dla ludzi, którzy mówili, że blada Księżycowa Bogini jest słaba.
Dzielny Resk szukał jakiegoś rozwiązania tego problemu. Podróżował po całym świecie.
Tu następował długi opis przygód Reska w trzech dziwnych krainach: tam gdzie nigdy nie padał deszcz, gdzie deszcz nigdy nie ustawał oraz w zaśnieżonej krainie.
Potem poszedł na kraniec świata.
Słuchacze umilkli. Wizja krańca świata przejmowała ich strachem.
Wiedział, że to niebezpieczne, ale nie mógł zawrócić.
A ponieważ było ciemno, spadł.
Wśród słuchaczy rozległy się zdławione okrzyki; ktoś powiedział głośno: „Och nie!”.
Lecz w ostatniej chwili podleciała do niego sowa i złapała go. Wtedy dzielny Resk zobaczył jasne światło lśniące pod światem. Początkowo nie wiedział, co to za blask.
– Dobry Bóg Słońce! – zawołało kilka osób.
Tak, tam właśnie mieszkał dobry Bóg Słońce.
Dobry Bóg Słońce spytał Reska, dlaczego wybrał się na kraniec świata. Dzielny Resk wyjaśnił, że ludzie przez cały ciemny dzień nic nie widzą, i poprosił dobrego Boga Słońce, by wzniósł się nad ziemię i ją oświetlał.
Dobry Bóg Słońce odpowiedział: „Ale blada Księżycowa Bogini jest moją siostrą. Nie chcę jej przyćmiewać”.
„Wznoś się więc nad ziemię tylko za dnia i rozświetlaj naszą ciemność – powiedział dzielny Resk. – Wtedy będziemy mogli polować i zbierać owoce, gdy będziesz z nami, a gdy będziesz znikać, my będziemy spali”.
Dobry Bóg Słońce zgodził się na to.
„Będziesz do nas przychodził każdego dnia, prawda?”, spytał dzielny Resk.
„Chyba tak”, odparł dobry Bóg Słońce.
I ludziom musiało to wystarczyć.
Dopóki Joia nie usłyszała tej opowieści, zastanawiała się nieraz, dlaczego księżyca przybywa, a potem ubywa, i dlaczego słońce znika nocą i wraca rankiem. Fascynował ją też kraniec świata, ale zakładała, że świat musi się gdzieś kończyć.
Gdy poeta snuł opowieść, zapadła ciemność. Dzieci poszły spać. Dołączyli do nich również niektórzy dorośli, ale nie wszyscy. Nadszedł czas na zabawę.
Wszyscy wiedzieli, że najlepiej, by dziecko wychowywali matka i ojciec, a pary połączone rodzicielstwem zwykle unikały związków z innymi. Chów wsobny wśród ludzi był jednak równie niebezpieczny jak wśród zwierząt. Nawet mężczyźni uprawiający ziemię, którzy zazwyczaj traktowali kobiety jak niewolnice, rozumieli korzyści płynące z wprowadzania świeżej krwi. Dlatego w noc przesilenia letniego wiele par oddalało się od pozostałych, tylko na kilka godzin. Szczególnie cenne było poczęcie dziecka z kimś mieszkającym daleko od wioski. Kiedy tak się działo, zarówno miejscowe pary, jak i rodziny zjeżdżające tu na cokwartalne święta traktowały dziecko tak samo jak resztę swojego potomstwa.
Uczta i towarzysząca jej huczna zabawa były wielką atrakcją.
Zaczęło się szybko. Joia przypuszczała, że niektórzy ludzie już wcześniej się umówili, więc teraz natychmiast łączyli się w pary i opuszczali ochoczo wioskę. Inni przechadzali się powoli, czekając, aż przyciągną czyjąś uwagę. Dorośli ludzie nie patrzyli na Joię i jej towarzyszki; miłość fizyczna między starymi i młodymi stanowiła tabu.
Joia była ze swoją kuzynką Vee i przyjaciółką Roni, które wydawały się bardzo podekscytowane. Rozmawiały o tym, którzy chłopcy im się podobają, i śmiały się z tych mniej atrakcyjnych. Stwierdziły zgodnie, że nie chcą na razie mieć dzieci, i zastanawiały się, na jakie pieszczoty mogą pozwolić.
Roni mogła według Joi mieć każdego chłopca, jakiego tylko zechce. Była prawdziwą pięknością; miała gładką brązową skórę i duże oczy. Vee natomiast można było uznać ze trochę onieśmielającą; miała w postawie i ruchach coś wyzywającego, jakby w każdej chwili była gotowa do kłótni. A to mogło odstraszać chłopców.
Joia nie czuła szczególnej ekscytacji. Przypuszczała, że w końcu pocałuje jakiegoś chłopca, ale ta perspektywa wcale nie budziła jej entuzjazmu. Pod tym względem różniła się od innych dziewcząt.
Fascynowały ją słońce, księżyc i gwiazdy, to, jak poruszały się po niebie. Dużo rozmyślała o duchach, które żyły w rzekach i mogły być przyjazne, złośliwe albo całkiem złe, o skałach i dzikich zwierzętach. Lubiła liczby. Pamiętała, jak jej mama powiedziała kiedyś:
– Pierwszym słowem, które wypowiedziałaś, było „mama”, ale drugim było „dwa”.
Czasami Joia myślała, że coś musi być z nią nie tak.
Trzy dziewczyny spacerowały po obrzeżach wioski w ciepły wieczór, starając się przy tym nie nastąpić na ludzi, którzy korzystali ze swobody tej szczególnej nocy. Były wśród nich nie tylko pary, ale też trójki czy czwórki, niektóre złożone tylko z mężczyzn, inne tylko z kobiet, jeszcze inne z obu płci. Było zbyt ciemno, by zobaczyć, co konkretnie robili, wydawali z siebie jednak pełne namiętności odgłosy, westchnienia, jęki i okrzyki.
Joia wypatrywała siostry. Chciała wiedzieć, czy Neen po odejściu Sefta będzie z Enwoodem. Nie widziała jednak nigdzie ani jej, ani jego.
Vee i Roni były spragnione przygód, a zarazem pełne obaw; Joia zauważyła, że ich głosy zrobiły się dziwnie piskliwe. Wkrótce natknęły się na grupę chłopców. Był wśród nich brat Vee, Cass, który przeżył już szesnaście przesileń letnich. Rozmawiali przez chwilę, żartując, i w końcu najprzystojniejszy z chłopców, przyjaciela Cassa, Robbo, objął Roni ramieniem.
Tak po prostu, pomyślała Joia.
Gest Robba był sygnałem dla dość przeciętnego Moke’a i ten pospieszył do Vee. Joia przypuszczała, że Vee go odrzuci, bo wcześniej mówiła dużo o tym, że będzie całować tylko naprawdę przystojnych chłopców. Chyba jednak całkiem o tym zapomniała, pocałowała bowiem Moke’a, nim ten ją o to poprosił.
Została tylko Joia.
Przez chwilę nie wiedziała, co ze sobą zrobić, a potem uśmiechnął się do niej Cass. Lubiła go. Był miły i inteligentny.
– Na pewno podobała ci się pieśń o Księżycowej Bogini i Bogu Słońcu – zagaił. Wiedział, co ją interesuje.
Mimo to wcale nie miała ochoty go pocałować. Zakładała jednak, że powinna to zrobić.
On również jakby się wahał. Miejmy to z głowy, pomyślała, zarzuciła mu ręce na szyję, odchyliła głowę i pocałowała go.
Lecz nie wiedziała, co ma robić dalej, i wyglądało na to, że Cass również. Stali tak przez chwilę w bezruchu, jakby zastygli w pocałunku. Jego usta jej nie podniecały. Nic się nie działo. Joia nie odczuwała ani przyjemności, ani niechęci. Wszystko to wydawało się bezcelowe, pozbawione znaczenia. Przerwała pocałunek.
Cass najwyraźniej to wyczuł.
– Nie podobało ci się szczególnie, prawda? – spytał. Mówił łagodnym, przyjaznym tonem: nie był obrażony czy zdenerwowany.
– Prawda – przyznała. – Przepraszam.
– A co by ci się spodobało? Wiesz?
– Nie mam pojęcia.
– Hm… mam nadzieję, że wkrótce się dowiesz. – Pocałował ją raz jeszcze, tym razem przelotnie, po czym odwrócił się od niej.
Vee i Roni wciąż całowały się z Mokiem i Robbem. Joia czuła się smutna i zagubiona. Odeszła i zaczęła spacerować wokół wioski. Co się z nią działo? Otaczali ją ludzie, którzy z ogromną ochotą oddawali się wszelkim formom cielesnych przyjemności, a ona pozostawała obojętna.
Zobaczyła matkę Vee, Kae, która nadchodziła z naprzeciwka w towarzystwie Inki, jednej z kapłanek. Kae była ciotką Joi, wdową po bracie Ani. Joia lubiła tę serdeczną i hojną kobietę, obdarzoną promiennym uśmiechem. Kierowana impulsem, podeszła do niej i pocałowała ją.
To było całkiem inne doznanie. Wargi jej ciotki były pełne i ciepłe. Kae objęła ją i przytuliła. Jej usta poruszały się delikatnie, jakby badały usta dziewczyny. Joia drgnęła, zaskoczona, gdy czubek języka Kae wsunął się między jej wargi.
Mogłaby to ciągnąć jeszcze przez długi czas, lecz Kae wypuściła ją z objęć i westchnęła głośno.
– Jesteś śliczna – powiedziała. – Ale powinnaś się uczyć wszystkich tych rzeczy z ludźmi w swoim wieku.
Joia czuła się zawiedziona i pewnie jakoś to okazała, bo Kae powiedziała:
– Przykro mi. – Pogłaskała kręcone włosy dziewczyny. – Ale nie jest dobrze, gdy starsza osoba uczy znacznie młodszą.
– Kochankowie muszą być sobie równi – dodała Inka.
– Rozumiem. – Joia skinęła głową. – Ale tak czy inaczej podobał mi się ten pocałunek.
– Powodzenia – rzuciła na pożegnanie Kae, po czym odeszła z Inką.
Joia była do głębi poruszona. Potrzebowała spokoju i ciszy, by przemyśleć to wszystko. Postanowiła wrócić do chaty.
Ani i Neen ułożyły się już na noc, lecz jeszcze nie spały. Rozmawiały.
– Nie poszłaś na zabawę? – zwróciła się do siostry Joia.
– Nie.
– Myślałam, że będziesz z Enwoodem.
Neen westchnęła ciężko.
– Nie mogę się zdecydować. Wcześniej rzeczywiście planowałam zobaczyć się z nim dzisiaj. Ale potem pojawił się Seft i ciągle o nim myślałam. A teraz Sefta już tu nie ma.
– On uważa cię za boginię.
– Enwood ma już za sobą dwadzieścia przesileń i jest zbyt dorosły, żeby uwielbiać zwykłą kobietę.
– Na pewno któryś z nich podoba ci się bardziej – powiedziała Joia, jakby nieco zirytowana.
– Seft wydaje się milszy, ale Enwood jest tutaj.
Ani postanowiła zmienić temat.
– Wyglądasz na zmartwioną, Joia. Chyba nie bawiłaś się dziś najlepiej. Co się stało?
Joia położyła się obok siostry i matki.
– Hm… – Westchnęła. – Przede wszystkim Roni zgarnęła Robba.
– Dwoje najładniejszych – zauważyła Neen.
– Często tak bywa – wtrąciła Ani.
– A Vee zgarnęła Moke’a. Wydawała się bardzo chętna.
– No i dobrze. Ale co z tobą?
– Pocałowałam brata Vee, Cassa.
– I…?
– I nic. – Joia wzruszyła ramionami. – Nic nie czułam. Tylko usta jakiegoś chłopca.
– Zezłościł się na ciebie?
– Nie, był bardzo miły. Ale to była strata czasu.
– A potem wróciłaś do domu?
– Nie… – Joia wahała się przez chwilę, postanowiła jednak powiedzieć prawdę. – Potem pocałowałam matkę Vee.
– Kobietę? – zdziwiła się Neen. – A to ci niespodzianka! I jak było?
– Całkiem miło. Powiedziała jednak, że powinnam się całować z kimś w moim wieku.
– Bardzo słusznie – stwierdziła Ani z naciskiem.
– Tylko że teraz nie wiem, czego właściwie chcę… jeśli w ogóle czegoś chcę – wyznała Joia.
– Cóż, dowiedziałaś się, że pociągają cię kobiety, a nie mężczyźni – powiedziała jej matka.
– Sama nie wiem. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła się całować z Vee albo z Roni czy z jakąkolwiek inną dziewczyną.
– Nie martw się. Jeśli nie masz ochoty na chędożenie, po prostu pogódź się z tym. To nie jest obowiązkowe. I może się jeszcze zmienić.
– Naprawdę?
– Niektórym się to zdarza. Kiedy byłam w twoim wieku, znałam chłopca, który ciągle prowadzał się z innymi chłopcami. Nawet nie spoglądał na ładne dziewczyny. Potem, kiedy był starszy, zakochał się w kobiecie. Wciąż są razem i mają dzieci. Choć wydaje mi się, że podczas zabaw on nadal spotyka się z mężczyznami.
– Nie chcę być inna niż wszyscy – mruknęła Joia z żalem. – Czułam się dziś okropnie, jak ostatnia niedorajda.
– Jesteś inna. Zawsze to wiedziałam. Ale nie jesteś niedorajdą. Wręcz przeciwnie, jesteś wyjątkowa. Będziesz mieć naprawdę interesujące życie, uwierz mi.
– Tak myślisz?
– O tak – odparła Ani z przekonaniem. – Zobaczysz.3
Seft obudził się w domu przy wyrobisku. Bolało go całe ciało. Ból przenikał brzuch i głowę, a gdy chłopak dotykał twarzy, czuł pod palcami zadrapania i opuchliznę obok lewego oka.
Gorszy od bólu był jednak dojmujący wstyd.
Tylu ludzi widziało, jak bito go niczym wściekłego psa. Oddalił się stamtąd na czworakach. Kiedy już stanął na równych nogach, szedł z nisko pochyloną głową, by nie ściągać na siebie uwagi, lecz miał pecha i natknął się na Joię, co oznaczało, że jej siostra wie już o jego upokorzeniu. Jak Neen mogłaby go szanować po czymś takim?
Radość szybko zamieniła się w rozpacz.
Wstał, przeszedł do pobliskiego źródła, napił się i zanurzył głowę w chłodnej wodzie. W domu znalazł zimną wieprzowinę w skórzanej torbie i zjadł trochę na śniadanie.
Poczuł się po tym nieco lepiej i zajrzał do szybu. Panował tam okropny bałagan. Dno wykopu usłane było kawałkami kredy i odłamkami krzemienia, kośćmi, porzuconymi kilofami z poroża, połamanymi łopatami i znoszonymi butami. Ojciec kazał mu to posprzątać. Powinniśmy sprzątać po sobie codziennie, pomyślał Seft. Wtedy nie żylibyśmy wiecznie w brudzie.
Uznał, że powinien zabrać się do pracy. Po pierwsze, było to konieczne, po drugie, i tak nie miał nic innego do roboty, a po trzecie, znów naraziłby się ojcu, gdyby nie wykonał jego polecenia.
Wrócił do chaty po koszyk, ale kiedy na nią spojrzał, zobaczył, że lada moment może się zawalić. Odrzwia składały się z dwóch słupów i nadproża przywiązanego do nich rzemieniami. Podczas nieobecności jego, ojca i braci rzemienie popękały i nadproże się przesunęło. Wciąż opierało się na jednym ze słupów, lecz jego drugi koniec zsunął się i wisiał w powietrzu. Poprzedniego wieczoru Seft był zbyt pochłonięty innymi sprawami, by to zauważyć.
Krokwie nad nadprożem nie miały teraz żadnego oparcia i mogły w każdej chwili zapaść się do środka, pociągając za sobą co najmniej część strzechy – jeśli nie całą. Należało to jak najszybciej naprawić.
Najłatwiej byłoby wziąć nowe rzemienie i przywiązać z powrotem poprzeczną belkę do słupów. Nie miał jednak rzemieni. Poza tym takie rozwiązanie mogłoby nie wystarczyć, wiedział bowiem, że za jakiś czas rzemienie znów popękają.
Chciał przyjrzeć się uważniej nadprożu, lecz było za wysoko. Wziął kilka kawałków kredy ze sterty wyrzuconych z szybu odłamków i ułożył je przy wejściu. Gdy na nich stanął, patrzył na belkę z góry.
Był to kawałek pnia drzewa, gruby jak jego udo i długi jak ramię. Zobaczył więc, że nadproże przegniło od wilgoci i że gdyby rzemienie nie pękły, złamałby się na pół. Potrzebował więc nowej belki.
W domu znajdowała się skrytka: dziura w ziemi zasłonięta drewnianą pokrywą, warstwą piasku i grubą skórą służącą za pokrycie podłogi. Seft usunął te wszystkie warstwy i wyjął spod nich krzemienną siekierę. Zamknął skrytkę i po krótkich poszukiwaniach znalazł w pobliżu wyrobiska młode drzewo odpowiedniej wielkości.
Ścięcie go i ociosanie pnia do odpowiednich rozmiarów zajęło mu resztę poranka, bo musiał kilkakrotnie ostrzyć głowicę siekiery.
W południe znów zjadł trochę zimnej wieprzowiny, napił się ze źródła i położył, by chwilę odpocząć. Wciąż wszystko go bolało, skupiał się jednak na pracy, a nie na swoim cierpieniu.
Wymienił stare nadproże na nowe, które nie było zbyt stabilne, ale nie miał rzemieni ani sznurów, żeby umocować górną belkę do słupów. Zastanawiał się, czy nie dałoby się tego zrobić jakimś innym sposobem.
Być może mógłby przebijakiem wydrążyć dwie dziury w nadprożu i dwa dopasowane do nich otwory w wierzchołkach słupów, a potem wbić w te otwory długie kołki. Nie podobało mu się jednak to rozwiązanie: musiałby się bardzo napracować przy drążeniu otworów, a kołki mogłyby pęknąć.
Rozmyślał nad tym jeszcze przez chwilę i w końcu wpadł na lepszy pomysł.
Używając krzemiennego dłuta, mógłby obrobić wierzchołki słupów po bokach, zostawiając sam środek, który posłużyłby za kołek. Potem wydrążyłby dopasowane otwory w nadprożu. Musiałby to wszystko dokładnie wymierzyć, tak by kołki mieściły się w otworach, a zarazem nie wsuwały się w nie zbyt luźno. Nie widział żadnego powodu, dla którego nie mogłoby się to udać.
Przez całe popołudnie zajmował się przygotowaniem tej konstrukcji i rozmyślał o Neen.
Myśli o spędzonych z nią chwilach podnosiły go na duchu. Nauczyła go tamtej nocy rzeczy, o których nawet dotąd nie śnił. Uśmiechnął się do tych wspomnień. W jego fantazjach Neen stawała się dobrą i mądrą matką, jak Ani. Byliby oboje kochającymi rodzicami i nigdy nie krzywdziliby swoich szczęśliwych dzieci.
Ale Neen nie chciała rozmawiać z nim o wspólnej przyszłości, co oznaczało – im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był o tym przekonany – że wciąż myślała o Enwoodzie.
Bardzo chciałby z nią porozmawiać. Ale kiedy się z nią zobaczy? Czy wystarczy mu odwagi, by przeciwstawić się ojcu i uciec? Nie mógł rozważać tego planu, dopóki wciąż wszystko go bolało. I co by powiedziała Neen, gdyby znów pokazał się w jej domu?
Kołki wsunęły się do otworów za pierwszym razem. Potem Seft ułożył poluzowane krokwie na nadprożu. Ich ciężar wzmacniał jeszcze łączenie belki ze słupami.
Usłyszał jakiś hałas, odwrócił się i zobaczył, że ojciec i bracia wrócili do domu. Stali na skraju szybu i patrzyli w dół. Odnotował z pewną satysfakcją, że nos ojca jest czerwony i spuchnięty.
– Nie posprzątałeś! – warknął Cog.
– Ciągle jest tam mnóstwo śmieci – dodał Olf.
– Ty leniwy psie! – syknął Cog.
– To nie było najważniejsze – odparł Seft. – Gdybym się zajął szybem, chata zawaliłaby się nam na głowę. – Zszedł z podwyższenia, które ułożył z kawałków kredy.
– Nie mów mi, że to nie było najważniejsze – burknął Cog ze złością. – Kazałem ci posprzątać dno wykopu, a ty tego nie zrobiłeś.
Przybity Seft opuścił bezradnie ramiona. Czy ojciec naprawdę zamierzał udawać, że on nie zrobił nic pożytecznego? Jak mógł być tak głupi?
– Nadproże było przegniłe i zsunęło się ze słupa. Chata by się zawaliła. Zrobiłem nowe nadproże.
Cog był niewzruszony.
– To się do niczego nie nadaje. Nawet nie przymocowałeś belki do słupów. Migasz się od ciężkiej pracy. Powinieneś był zrobić to, co ci kazałem. A teraz zabieraj się do sprzątania szybu.
– Nie popatrzysz nawet, jak to zrobiłem? – spytał Seft.
– Nie, nie popatrzę. Upiekę kawałek wołowiny, który przyniosłem z Upriver.
Seft był zaskoczony wzmianką o Upriver. Jego ojciec i bracia musieli wcześniej opuścić Monument i pójść do Upriver, by tam handlować krzemieniami. Zastanawiał się dlaczego. Być może wpadli w jakieś kłopoty związane z bójką.
Miał nadzieję, że tak właśnie było.
– Nie dostaniesz kolacji, dopóki nie wysprzątasz szybu – ostrzegł go Cog.
To było oburzające.
– Mam prawo do tej wołowiny. Wykopywałem krzemienie, które za nią dałeś. Chcesz mi ją teraz ukraść, jak zwykły złodziej?
– Nie zabiorę ci jej, jeśli posprzątasz w szybie. – Cog odsunął się od krawędzi wykopu.
Jego dwaj starsi synowie zrobili to samo.
Seftowi chciało się płakać z bezsilnej złości. Zacisnął jednak zęby, zabrał koszyk i zszedł do szybu po specjalnym słupie: pniu drzewa, w którym wyrąbano nacięcia służące za oparcie dla rąk i nóg. Zbierał śmieci, aż napełnił kosz po brzegi, po czym wyszedł na powierzchnię i wysypał jego zawartość na stertę odpadków.
Cog, Olf i Cam rozpalili ognisko i teraz odpoczywali na ziemi przed domem. Seft poczuł zapach pieczonego mięsa. Zszedł do szybu i zajął się ponownie zbieraniem śmieci.
Kiedy znów wspiął się na powierzchnię, zobaczył, że przy ojcu i braciach stoi Wun, wścibski górnik. Był drobnym mężczyzną, który szybko się poruszał i równie szybko myślał. Pytał właśnie Coga, jak mu poszło w Upriver.
– Bardzo dobrze – odparł Cog. – Sprzedałem wszystko.
– Dobra robota. – Wun pokiwał głową.
– Nie pójdę już więcej do Monumentu. Nie ma sensu.
– Pewnie i tak by cię tam nie chcieli. Byli na ciebie bardzo źli.
To wyraźnie rozzłościło ojca; Seft widział to po jego minie. Ale Wun wcale się tym nie przejął. Nie bał się Coga, a Seft lubił go za to.
– Ta wołowina wygląda już na upieczoną – zauważył Wun. – I ładnie pachnie.
– Tak? – burknął Cog. Nie zamierzał poczęstować gościa.
Seft wyrzucił śmieci z kosza i wrócił do krawędzi wykopu. Wtedy właśnie zauważył go Wun.
– A oto i przyczyna całego zamieszania – powiedział. – Rozumiem, że trochę dziś odpocząłeś.
Seft chciał, by ktoś docenił jego wysiłek i pomysłowość.
– Jeśli chcesz wiedzieć, jak spędziłem dzień, to spójrz na nadproże. Było uszkodzone i chata mogła się w każdej chwili zawalić.
– Ale nie przywiązałeś go – zauważył Wun.
– A mimo to wygląda całkiem solidnie. Spróbuj zepchnąć tę belkę. Sprawdź, czy się rusza.
Wun spróbował to zrobić, lecz nadproże nie drgnęło.
– Jak to zrobiłeś? – spytał.
– Belka jest przymocowana do słupów kołkami.
Wun był pod wrażeniem.
– Kto ci powiedział, jak to zrobić?
– Nikt. Sam się zastanawiałem, jak rozwiązać ten problem, i wpadłem na pewien pomysł.
Wun przyglądał mu się uważnie żółtymi oczami.
– Naprawdę?
Niedowierzanie w jego głosie nie zirytowało Sefta.
– Nikt inny nie wie, jak to zrobić! – odpowiedział z oburzeniem. – Ja to wymyśliłem!
– Dobra robota. – Tym razem w głosie Wuna słychać było podziw, który nieco osłodził Seftowi odrzucenie ze strony ojca. Gość odwrócił się do Coga i powiedział: – Pewnie jesteś zadowolony.
Ten nawet nie podniósł na niego wzroku.
– Kazałem dzieciakowi posprzątać w wykopie.
Wun parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Cały Cog. – Zamyślił się na moment, po czym dodał: – Podoba mi się twój najmłodszy syn. Chętnie bym go zatrudnił. Puściłbyś go?
– Nie – mruknął Cog.
– Na pewno? – zdziwił się Wun. – Widziałem, jak go traktujesz, więc pomyślałem, że wolałbyś się go pozbyć.
– To moja sprawa.
– Oczywiście, że to twoja sprawa, ale zapewniam cię, że byłbyś zadowolony.
– Odpowiedź brzmi „nie” – powtórzył z uporem Cog. – I nie zmieni się.
– No cóż, jak chcesz. – Wun westchnął. – Tak czy inaczej, gratuluję, Seft. – Ogarnął spojrzeniem ojca i synów. – Smacznej kolacji. Oby Bóg Słońce uśmiechał się do was wszystkich.
– I do ciebie – odpowiedział Seft, lecz pozostali milczeli.
Odprowadził gościa wzrokiem.
– No i co tak stoisz? – warknął ojciec. – Jeszcze nie posprzątałeś szybu.
Seft zszedł po słupie do wykopu.
Seft pracował do późnej nocy, jedynie przy blasku gwiazd. Gdy wreszcie skończył, ojciec i bracia już dawno spali, a drzwi domu wisiały na swoim miejscu. Właściwie był to jedynie kawałek plecionki zasłaniającej wejście. Seft podniósł ją cicho, wszedł do środka i opuścił plecionkę na miejsce.
Cog, Olf i Cam leżeli na podłodze, pogrążeni w głębokim śnie. Olf chrapał.
Seft umierał z głodu. Przez chwilę szukał wołowiny, ale okazało się, że została z niej tylko kość.
Czuł, jak wzbiera w nim wściekłość. Wciąż trzymał w ręce siekierę z krzemienną głowicą. Zacisnął mocniej dłoń na drzewcu; mógłby teraz zabić ich wszystkich. Rozluźnił jednak palce i położył się. Może po prostu nie mam natury zabójcy, pomyślał i zamknął oczy.
Był wyczerpany, nie mógł jednak zasnąć, dręczony gonitwą myśli. Wizyta Wuna wszystko zmieniła. Ojciec odrzucił jego propozycję, ale on nie. Już od dłuższego czasu zastanawiał się przecież, jak mógłby zarabiać na życie, gdyby uciekł. Dziś Wun odpowiedział na to pytanie.
Seft czuł, jak rośnie w nim nadzieja, choć wiedział, że sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Czy Wun pozwoli mu dołączyć do swojej grupy wbrew woli Coga? Seft przypuszczał, że to całkiem możliwe. Wun nie dawał się łatwo zastraszyć i wyglądało na to, że nie boi się jego ojca. Miał własnych synów, którzy stanęliby w jego obronie, a także innych krewnych. Mógł się śmiało postawić Cogowi.
Czy Seft zdołałby teraz uciec, nie budząc ojca i braci? Byli najedzeni i smacznie spali, a on mógł przecież wyjść, nie robiąc hałasu. Ale jeśli któryś z nich się obudzi? Powie zaspanym głosem, że idzie się wysikać.
Ojciec z pewnością będzie go szukał. Najrozsądniej byłoby zniknąć na dzień czy dwa. Pozwolić, by zmarnowali trochę czasu na poszukiwania i w końcu się tym znudzili. Wtedy mógłby pójść do wyrobiska Wuna.
Tak czy inaczej, skoro wolność przyzywała go do siebie, nie mógł jej odmówić.
Wyobraził sobie, jak opowiada o tym Neen. „Po prostu wstałem i wyszedłem”.
Koniec z marzeniami, zrobię to, pomyślał i wstał.
Olf stęknął, obrócił się na drugi bok i przestał chrapać. Seft stał nieruchomo jak drzewo. Brat nie otworzył oczu. Po chwili znów zaczął chrapać. Seft podszedł do drzwi i położył dłonie na plecionce.
– Co ty robisz? – spytał ojciec.
Seft odwrócił się i zobaczył, że Cog ma otwarte oczy. Tknięty nagłą myślą chłopak spytał gniewnie:
– Gdzie jest moja wołowina?
– Wszystko zjedzone – odburknął Cog. Zamknął oczy i odwrócił się do niego plecami.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_