Kresy i bezkresy II - ebook
Kresy i bezkresy II - ebook
Ciąg dalszy pięknej sagi rodzinnej autorstwa Jadwigi Czechowicz. Po bestsellerowym debiucie Kresów i bezkresów autorka opisała losy rodziny Olsiewiczów po śmierci głównego bohatera, Józefa.
Jadwiga Czechowicz (z domu Zarzecka) przyszła na świat w 1953 roku w Zielonej Górze, od 40 lat mieszka w Łańcucie. Autorka jest wnuczką głównego bohatera książki, Józefa Olsiewicza, a wydana w 2016 roku książka Kresy i bezkresy podbiła serca czytelników stając się literackim bestsellerem. Debiutancka książka była czytana w 2017 roku w odcinkach na antenie Radia Maryja. Mimo ciężkiej choroby po trzech latach od wydania pierwszej części, autorce udało się dokończyć prace nad kontynuacją losów rodziny Olsiewiczów.
Recenzja książki na portalu Litery wiary:
http://literywiary.pl/2019/11/06/kresy-i-bezkresy/
"Macie, Szanowni, szansę przeczytać pięknie napisaną sagę, w której niepodzielnie królują wartości związane z triadą: Bóg, honor i ojczyzna, rozumianą w pierwszej kolejności jako rodzina. Rodzina, w której panuje wielka wzajemna miłość, szacunek, przywiązanie i bezgraniczne oddanie. Świat o których czytamy w tych zbeletryzowanych wspomnieniach, wydaje się bezpowrotnie mijać. Tym bardziej zachęcam do lektury pięknie wydanych przez Prohibitę tomów. Spieszmy się kochać tamten świat, tak szybko przemija...". Andrzej Leja, "Warszawska gazeta", 30 listopada 2019.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65546-57-9 |
Rozmiar pliku: | 432 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mamusiu, czy ja sobie poradzę? – szepnęła wyraźnie przejęta Edzia. Przysiadła przy matce i splótłszy dłonie wyglądała jakby się modliła.
Paulina zerknęła na Edzię wzruszona. Nikt tak jak ona, matka, nie znał córki. Zawsze była cicha i spokojna. Nigdy nie stwarzała żadnego problemu, a na jej pomoc każdy mógł liczyć. Po matce odziedziczyła spokój i małomówność, a po ojcu wielkie i szczere serce.
– Jedzie, jedzie! – zawołała Jadzia, która stojąc przy bramie oczekiwała na Witolda i właśnie zauważyła, że się zbliża.
Głośny okrzyk Jadzi poderwał z drzew szpaki. Edzia pomyślała, że i ona odlatuje, jak te ptaki. Bała się nowego życia, nie umiała wyobrazić sobie, jakie ono będzie.
Jeszcze rozejrzała się wokół, rozkoszując kwietnymi zapachami, ale wiedziała, że to już czas, nadchodzi już czas jej odjazdu z rodzinnego domu.
Słychać było zbliżający się tuż tuż tętent koni i wiadomo było, że chwila wyjazdu zbliża się nieuchronnie. Edwarda przytuliła się do Pauliny i ucałowała jej dłonie.
– Mamusiu, ja Mamusi za wszystko dziękuję, serdecznie dziękuję. Obiecuję przyjeżdżać i pomagać, jak tylko będę mogła. Kocham was wszystkich i będę za wami tęsknić.
Paulina otarła łzy lejące się po policzkach córki i ze wzruszeniem powiedziała:
– Niech Was Pan Bóg błogosławi i strzeże, córeczko kochana.
Na podwórze zajechała bryczka powożona przez Witolda. Obok pojazdu na koniu jechał Stanisław, młodszy brat Witka. Bryczka miała drewnianą, żeberkową zabudowę, wyplecioną wewnątrz wikliną. Cały wasąg miał dwa siedziska – jedno z oparciem, a drugie bez. Wóz był długi i swobodnie oprócz pasażerów mógł pomieścić bagaże.
– Witajcie panowie! Gość w dom, Bóg w dom! Zapraszamy na poczęstunek – zawołała z progu Paulina.
Młodzi mężczyźni, zachęceni słowami gospodyni, weszli do domu i zasiedli przy stole.
Paulina przygotowała się na przyjazd gości. Po chwili na stole znalazło się kwaśne mleko, a do niego ziemniaki okraszone skwarkami z boczku. Później dziewczyny, Edzia i Jadzia, przyniosły pieczonego kurczaka nadziewanego makaronem z podrobami i jajkami (specjalność Pauliny), a na deser była babka. Panowie wyglądali na zadowolonych z poczęstunku i toczyli rozmowę z panią domu, która uśmiechała się łagodnie, służąc z oddaniem gościom. Choć przeżywała niedawną śmierć męża i wyjazd córki, to nie dawała tego po sobie poznać.
Moment pożegnania nadszedł. Kobiety tuliły się do siebie, roniły łzy, a mężczyźni doprzęgli drugiego konia i ułożyli bagaże w bryczce.
Zdawało się, że chwila rozstania z rodzinnym domem odciągnie się i potrwa dłużej, ale już… już… jechała Edwarda do Tauścicy.
Nie patrzyła na okolicę, nie widziała bocianów kroczących po łące i szukających żab. Nie słyszała poszumu młodziutkich liści biało-czarnych brzóz, ani nie dostrzegała niezwykłego piękna mijanej wiosennej przyrody.
Konie wjechały w drogę pomiędzy iglastymi świerkami i sosnami. Nie brakowało tam również daglezji o gładkich pniach, ani modrzewi z delikatnymi pęczkami igiełek. Lasy pozwoliły toczyć się drodze przesmykiem, aby po chwili otworzyć się na szerszą przestrzeń. Z lewej strony, na początku terenu wśród lasów, po przeciwnej stronie rzeczki, znajdowało się gospodarstwo, do którego dojazd wiódł przez mostek. Ominęli zabudowania i jechali dalej. Na końcu tego wyjątkowego zacisza stał dworek. Obok, przy dworze, pobudowany był spichlerz, a dalej stajnie i obory. Nieopodal spichlerza znajdowała się lodownia – zbudowana z kamieni aż do sufitu, mająca na dole kanał służący do odprowadzania wody z topniejącego lodu. Rzeka w miesiącach zimowych, a przede wszystkim w styczniu i lutym, służyła do pozyskiwania brył kry, którą wykładano chłodnię. Majątek był zadbany i widać w nim było troskliwą rękę gospodarza.
Do niedawna właścicielem zaścianku był hrabia Konstanty Przeździecki². Hrabia postanowił sprzedać majątek, a wtedy Aleksander Zarzecki podjął decyzję o nabyciu go. Z całą rodziną mieszkał dotychczas w miejscowości Zarzeckie pod Woropajewem³ i nieustannie szukał okazji na zakup większego domu. Nie miał tyle pieniędzy, ile oczekiwał hrabia, ale wtedy przyszedł mu z pomocą przyjaciel – Ludwik Ginko. Razem byli w Ameryce, razem mieszkali w Pittsburghu⁴ w Pensylwanii i razem pracowali w dużej tkalni. Postanowili kupić dworek na spółkę. Wylosowali, który z nich będzie właścicielem, a któremu wybudują nowy dom. Właścicielem został Zarzecki. Od tamtej chwili dwie rodziny zamieszkały razem pod jednym dachem i tylko dzięki Bogu, i dzięki szlachetności i prawości, trwała zgoda między nimi i ich rodzinami.
Aleksander dwukrotnie płynął za ocean. Drugi raz po to, by zarobić więcej pieniędzy. Zarobione pieniądze inwestował w zakup ziemi i lasów. Jego majątek liczył już ponad sto hektarów. Edwarda jechała przez całą drogę jakby z zamkniętymi oczyma i dopiero, gdy zbliżali się do domu, spojrzała z zadziwieniem na okolicę. Kiedyś pracowała u Zarzeckich, ale wtedy szła od razu do zajęć w polu. Nie widziała, jak wygląda dworek. Była zaskoczona, nie spodziewała się, że jest tak okazały i doborowy.
Na podwórze wybiegli zaciekawieni Janeczka i Alojzy, młodsze rodzeństwo Witolda, a po chwili Helena, żona Bronisława, najstarszego z braci Zarzeckich, i to ona przywitała Edwardę serdecznie.
– Jesteś, Edziu, jak miło cię widzieć – przytuliła szwagierkę i ucałowała czule.
Dopiero teraz na schody przed domem wyszła teściowa Aniela Zarzecka i jej córka Weronika.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – Edzia wypowiedziała powitanie, skłaniając delikatnie głowę.
– Na wieki wieków. Amen! – Odpowiedzieli wszyscy razem.
Czuła lęk. Wyniosłość w oczach teściowej i wielkopańskość w ubraniu Weroniki zatrważały ją. Coraz bardziej wiotczały jej kolana. Wiedziała, że różni się od mieszkańców dworku i że chce czy nie chce, nie ma wyjścia – będzie musiała tu mieszkać.
– Chłopcy, wnieście bagaże – zarządziła stanowczo Aniela – a ty – zwróciła się do Edwardy – pójdź za mną.
Aniela miała piękne rysy twarzy i długą szyję. Mówiąc, podnosiła głowę wysoko, świadoma swej urody. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest osobą dynamiczną, żywiołową i pryncypialną.
Edwarda przekroczyła próg, modląc się w sercu i prosząc Boga o błogosławieństwo.
Razem z Witoldem otrzymali duży pokój, w którym stało łóżko, szafa i komoda. Na ścianie wisiał obraz Serca Jezusowego. Uklękła przed nim i pobożnie odmówiła modlitwę, prosząc:
– Ty mnie, mój Panie, Boże Wszechmogący, miej w swojej nieustannej opiece. Niech serce Twoje będzie moim schronieniem, teraz i na wieki. Matko Boża, Tyś i moją Matką, daj bym wytrwała w wierze, nadziei i miłości. Amen.
Do wieczora zeszło jej wyjmowanie z kufrów przywiezionej wyprawki i układanie jej na półkach.
– Chodź, Edziu, na kolację – przyszła po nią mała Janeczka – Tatuś z Władkiem i Jadzią, moją starszą siostrą, już są. Byli w Woropajewie.
Posłusznie poszła do dużego pomieszczenia, w którym stał wielki, dębowy stół, a wokół niego ustawione były ławy. Cała rodzina mieściła się razem, a teraz… doszła jeszcze Edzia.
– Ot, i moja piękna synowa! – Aleksander swoim powitaniem sprawił, że Edzi zrobiło się troszkę lżej na sercu – A zasiądź przy mnie. Dzisiaj jest wyjątkowy dzień dla nas i dla ciebie.
Pomyślała, że cisza przy stole wcale nie potwierdza słów teścia, ale odezwała się grzecznie:
– Bardzo dziękuję za przyjęcie mnie do rodziny i za serdeczność.
– Siądźmy, zatem – zarządził teść i na stół podano wieczerzę.
Po kolacji cała rodzina klęknęła do modlitwy. Edwarda wiedziała, że Zarzeccy są pobożnymi katolikami, tak jak jej rodzina. Czuła pod względem wiary spokój i bezpieczeństwo w nowym domu. Kwiecień był tego roku wyjątkowo ciepły i wszyscy po rodzinnym nabożeństwie wyszli na schody przed domem i długo, długo śpiewali. Okazało się, że najpiękniej śpiewają Staszek i młodszy od niego Alojzy, który gra także na bałałajce⁵. Słuch wyraźnie odziedziczyli po ojcu, bo Aleksander dorównywał synom. Edzia ze swoim niskim, głębokim głosem wtórowała w chóralnym śpiewie i znajdowała upodobanie w dwugłosie rodziny. Chłopaki wyraźnie docenili jej zdolności i pochwalili za przyjemność śpiewania z nią.
– Chodźmy spać, jutro dzień pracy. Trzeba wcześnie wstać. Edwardo, będę czekać na ciebie w kuchni pół do szóstej – słowa teściowej poderwały Edzię, która posłusznie poszła do swojego pokoju.
Czekała ją pierwsza wspólna noc z mężem. Myślała o niej od dawna i coraz bardziej lękała się tych chwil, gdy zostaną sami w sypialni.
– Podobało Ci się, Panie Jezu, bym została mężatką. Dodaj mi sił, bym była dobrą żoną, a w przyszłości dobrą matką naszego potomstwa – wyszeptała.
Ułożyła się w łóżku zawstydzona, a po chwili usłyszała wchodzącego Witolda. Leżała cichutko, myśląc, że przecież mąż ją kocha, że wszak wielokrotnie wyznawał to słowami czułymi, serdecznymi…
Pierwsza wspólna noc młodych małżonków minęła. Oboje odnaleźli wspólnotę, która pogłębiła ich świeżą miłość. Edwarda pomyślała, że mąż naprawdę okazał się ciepłym, ujmującym, a przede wszystkim opiekuńczym. Starał się jak tylko mógł dodać jej odwagi na dalsze życie wśród jego rodziny. Pomyślała, że jednak nie zawsze wszystko, co ich w życiu spotka w przyszłości, będzie od nich obojga zależało, ale szybko odgoniła od siebie te, bez potrzeby, nurtujące ją myśli.
Zjawiła się punktualnie do zajęć w kuchni. Umiała gotować, wszak jej matka Paulina Olsiewicz przekazała córce wiedzę, którą teraz mogłaby wykorzystać. Jednak to teściowa dyrygowała jej pracą i nie pozwalała podejmować własnej inicjatywy. Toteż obierała ziemniaki, warzywa i owoce, wszystko zgodnie ze wskazówkami. Ucierała ciasta i robiła wszystko, co jej kazała wykonać Aniela. Praca Edwardy nie kończyła się na pomocy w kuchni, wysyłano ją także do prac polowych.
Przez Tauścicę płynęła rzeczka, która wpadała do Hałbicy będącej dopływem Dzisny⁶; zimą służyła ona mieszkańcom do uzyskiwania lodowych tafli. Za folwarkiem był sad, a na jego końcu stała sauna i kąpielisko. Raz w tygodniu palono w piecu drewnem, przede wszystkim jesionem, także buczyną, bo jest twarda i długo utrzymuje ciepło. Gałązki brzozowe służyły im do obijania ciała w celu poprawy krążenia krwi i ujędrnienia skóry. Na zimę przechowywano witki brzozowe w lodowni, która była tak wielka, że mieściła nie tylko mięsiwo, ale także konfitury, chleby, a także wspomniane gałązki. Lasy otaczające Tauścicę stwarzały jakby kordon ochronny o grubości trzech kilometrów, który dotychczas był zabezpieczeniem przed nieproszonymi gośćmi, ale nie zawsze przed dziką zwierzyną.
Niedługo po nocy poślubnej Edwarda pojęła, że jest w błogosławionym stanie i na świat przyjdzie dziecko. Nie powiedziała o tym nikomu. Spełniając swoje obowiązki, modliła się nieustannie.
– Pojedziemy dzisiaj do Woropajewa – powiedział pewnego razu Witold – Tam też pójdziemy do kościoła na mszę.
– Co też ci przyszło do głowy, Witalka? – zapytała ze zdziwieniem.
– Siostry Brodowskie zapraszają nas do siebie na poczęstunek.
Troszkę żałowała, że nie spotka się ze swoją rodziną w kościele w Borejkach⁷, ale cieszyła się mimo wszystko, że spotka się z przyjaciółkami.
Siostry Brodowskie mieszkały z rodzicami, a ich dom położony był w cudownym ogrodzie. Edwarda odwiedzała je w czasach, gdy jeszcze była panną, i zawsze z zachwytem podziwiała obfitujące w kwiaty klomby. Wśród pięknej przyrody zasiadły w wiklinowych fotelach i pogaduszkom nie było końca.
Witold siedział razem z panią i panem Brodowskimi. Im również tematów nie brakło.
– Panie Witoldzie, słyszał pan, co u tych Niemców się wyrabia?
– Wiem, wiem, olimpiada w Berlinie⁸ – odparł Witold – ale tyle kłótni o Żydów, Romów i czarnoskórych, czytał pan? Dyskryminacja! Nie dopuszczają, zakazują udziału. Co też z tego wyjdzie?
– Nic dobrego w tej Rzeszy nie dzieje się – dodał pan Brodowski – pytanie tylko, czym to wszystko się skończy. Czytałem wypowiedzi niejakiego Goebellsa⁹. On twierdzi, że nowe Niemcy są natchnione wielkimi ideami.
– Oni, to znaczy Niemcy, zbroją się na potęgę – dodał Witold
– Czy też nie będzie z tego kolejnej wojny?
Pani Brodowska, milcząc, słuchała rozmowy mężczyzn i coraz bardziej ogarniał ją strach.
Nikt nie chce wojny, tak długo trwała niewola zaborców, a miałoby znowu przyjść zagrożenie?
Fala nazistowskich Niemców, maszerujących ze wzniesioną w geście powitania Hitlera¹⁰ ręką, zdawała się być jak nadchodząca burza ze strasznymi, niekończącymi się piorunami i grzmotami. Witold w drodze powrotnej do Tauścicy zatopiony był w pesymistycznych myślach. Edwarda nie przeszkadzała mu, zastanawiała się, jak zareaguje mąż dzisiaj wieczorem, pragnęła bowiem poinformować go o dzieciątku, które ma się narodzić.
Przyszła wreszcie ta chwila, której Edzia oczekiwała z niecierpliwością:
– Witalka, chciałabym coś powiedzieć tobie.
– Edzia, czas spać, co ci jeszcze po główce chodzi?
– Wital, będziemy mieli dziecko… Słyszysz ty mnie? Dzieciątko.
Witold milczał jak skamieniały, a po chwili przytulił głowę do kolan Edzi i wyszeptał:
– Kochana ty moja, dziękuję, dziękuję ci.
Ponure myśli, które nurtowały go w drodze z Woropajewa, zniknęły. Był szczęśliwy.
Edwarda w dalszym ciągu wykonywała wszystkie zlecone prace do czasu aż teściowa zapytała:
– Czy dobrze przypuszczam, że spodziewacie się potomstwa?
– Tak, mamusiu – odpowiedziała Edzia, która zrozumiała, że jej stan jest już widoczny – ale nie mówiłam o tym jeszcze nikomu… tylko Witkowi.
– Trzeba będzie cię ochronić przed cięższymi pracami – kiwając głową, przemyśliwała Aniela.
W Tauścicy stała maszyna do szycia. Na zimę przychodził do Zarzeckich Żyd, który mieszkał wtedy u nich i obszywał całą rodzinę. Edwarda korzystała z maszyny i przygotowywała pościel i ubranka dla niemowlęcia. Umiała szyć, chociaż nikt jej tego nie uczył.
Bywało, że zachodziła do domu mieszkających za rzeką państwa Ginków, gdzie zawsze była przyjaźnie witana. Wśród mieszkańców byli rodzice pani Elżbiety Ginko, jej mąż Ludwik, a także starsze dzieci, Józefa i Józef. Sąsiadka powiła w maju córeczkę Helenkę i Edzia lubiła przyglądać się opiece nad maleństwem.
Szła do sąsiadów, mijając po drodze kwitnące czereśnie. Ptaki oczekiwały z niecierpliwością na owoce, śpiewając cudnymi głosami i radośnie fruwając w poszukiwaniu pokarmu dla swojego potomstwa; drzewa zaś wyraźnie zapowiadały przyszły zbiór, bo z czarnych gałęzi obficie wykwitały cudowne kępki białych kwiatów.
W trawie kwitły skromne stokrotki i żółty mniszek. Na ten widok Edzia uśmiechnęła się radośnie. Pomyślała, że podpowie teściowej, iż warto z mleczu zrobić syrop. Oczywiście, jeśli tylko Aniela wyrazi zgodę, to wtedy Edzia chętnie nazbiera koszyczki mniszka i przygotuje syrop na lekarstwo.
– Szczęść Boże, pani Elżbieto – przywitała sąsiadkę siedzącą przed domem obok niemowlęcego łóżeczka.
Elżbieta z urody przypominała matkę Edzi, Paulinę. Miała około trzydziestu sześciu lat, ale wyglądała na dużo młodszą. Zerknęła bystrym spojrzeniem na swojego gościa i podniosła palec do ust:
– Ciiiicho – powiedziała z uśmiechem i szeptem dodała: – Ledwo ją uśpiłam, może chociaż chwilkę pośpi.
– Przyszłam odwiedzić maleństwo… popatrzeć jak rośnie… Mam także prośbę.
– Usiądźmy przy stole w domu – zachęciła Elżbieta – Placek mam drożdżowy z kruszonką na poczęstunek.
Już za chwilę kroiła i układała ciasto, już stawiała wodę na herbatę. Krzątała się zgrabnie i zaradnie z lekkością, jakiej nie można się było spodziewać po kobiecie, która niedawno przeżyła poród.
– A jakaż to prośba cię sprowadziła?
– Pani Elżbieto, uszyłam sobie bluzkę i przyszłemu dziecku sukieneczkę. Być może będzie dziewczynka – dodała z uśmiechem, dostrzegając zdziwienie sąsiadki – Nie mam pasujących pod kolor materiału guziczków, a nie wybieram się w najbliższym czasie do Woropajewa. Może Pani mnie poratuje, a ja, kiedy będę mogła, to oddam.
Dobrały odpowiednie guziczki i chwilkę porozmawiały przy herbatce i cieście, ale rzeczywiście tylko chwilkę, bo mała Helenka obudziła się i zmusiła swoim wdzięcznym kwileniem do zajęcia się wyłącznie nią.
Edwarda wracając do domu, wyobrażała sobie, jak to ona będzie matką i jak będzie pieścić swoje dzieciątko. Marzyła zawsze o życiu cichym i spokojnym, a przede wszystkim – bezpiecznym. Przy Witoldzie czuła wszystko to, czego oczekiwała.
– Gdzie byłaś? – z delikatną pretensją w głosie zapytała Janeczka. – Chciałam iść z tobą, a ciebie nie było i nie było – żałośnie kontynuowało dziecko.
– Już jestem, słoneczko, kwiatuszku mały. Chodź, nauczę cię przyszywać guziki, chcesz?
– Oj tak, oj tak – Janeczka wyraźnie ucieszyła się.
– Idąc do swojego pokoju, Edzia weszła do stołowego, gdzie zastała teściową.
– Mamusiu – zapytała – czy warto zrobić syrop z mniszka? Jeśli tak, to pozbieram.
– Schylać się będziesz? Nie zaszkodzi to tobie? – zapytała, a po chwili dodała: – Na choroby byłby jak znalazł. Janeczka niech ci pomoże.
Razem dreptały wśród traw, zrywając mniszek na syrop, który w Jakimowcach¹¹, a może i w Tauścicy także, nazywają miodem majowym. Pozostawione mlecze już niezadługo zamienią się w dmuchawce, które sprawią, że łąki staną się ulotnym, nastrojowym puchem. Kolor zieleni, jej zapach, śpiew ptaków i szum rzeki, to wszystko budziło w obu zielarkach radosne odczucia. Sielanka, sielanka, oj, jaka sielanka! O Boże, niech ta chwila trwa jak najdłużej! Jeszcze tylko przeszkadzała jej tęsknota za rodziną w Jakimowcach. Przyszedł czas, kiedy konie od wczesnego rana jadą w pole, do pracy, a ona na piechotę do rodzinnego domu nie dojdzie w swoim stanie. Wital jeździ na pole i w las, bo i tam trzeba przypilnować robót. Nie pozostaje jej nic innego, jak uprosić męża, żeby zajechali po mszy w Borejkach odwiedzić rodzinę w Jakimowcach. Jeszcze tego samego dnia rozsypała na białym prześcieradle zerwane kwiatki, aby pozbyć się robaczków. Oczyszczony mniszek wsypała do słoja i zalała litrem wódki. Po siedmiu dniach przecedzi mieszankę i wleje do butelek, na przeziębienia będzie jak znalazł.
– Jak ci się mieszka z nami? – dopytywał Alojzy, który lubił chodzić za Edzią, gdy zbierała w warzywniaku ogórki, pomidory i inne warzywa.
Kilkunastolatek był wysoki i szczupły.
– Dobrze – odpowiedziała, pomimo że ciągle tęskniła za swoją rodziną w Jakimowcach.
– W niedzielę będziemy na obiedzie u mojej teściowej. Spotkałem ją na drodze, jak wracała z Olichwierów, od swojej matki – usłyszała wieczorem od Witolda.
Edwarda rzuciła się w ramiona męża.
– Dziękuję, Witalka… dziękuję – wyszeptała rozpromieniona.
* * *
Spotkanie było wielką radością dla całej rodziny. Młodzi zabrali ze sobą Staszka i Alojzego. Paulina wypytywała córkę o samopoczucie, a Jadzia paliła się do rozmowy z Edzią, jakby coś kryjąc. Dopiero, gdy Edzia wyszła po koperek, Jadzia pobiegła za nią i z pałającymi licami powiedziała:
– Siostrzyczko… ja… ja się zakochałam.
– Jak to, w kim? – zapytała zaskoczona Edzia.
– Popatrz, cóż za przypadek, tak jak nasza mamusia… w Józefie.
– Ma jakieś nazwisko ten Józef?
– Tak, oczywiście… Klonowski, Józef Klonowski. Jest wysoki, przystojny, ma blond włosy i oczy takie jasne, jakby przeźroczyste, takie głębokie, że można się w nich zatopić na zawsze… i ja właśnie utonęłam. Opuściła główkę bezradna.
– Co teraz będzie? – szukała porady u niewiele starszej siostry.
– Jadziu, musisz być cierpliwa, a wszystko na pewno samo się ułoży. Jak ten Józef cię kocha, to musi się o ciebie postarać. Będę się w tej sprawie modlić… Chodź, Jadziu, bo nam koperek zwiędnie. Później porozmawiamy jeszcze.
Trzej panowie Zarzeccy, w oczekiwaniu na obiad, rozmawiali z Pauliną i Adolkiem Olsiewiczem.
– Nie ma spokoju. Nieuchronnie zbliża się jakaś zawierucha w świecie – mówił Stach.
– Najgorsze, że nie mamy szans na czyjeś wsparcie – dodała Paulina – Popatrzcie, jak Litwini zbliżają się do wszystkich krajów, tylko nie do nas, a przecież powinniśmy wspólnie bronić pokoju dla nas wszystkich. Ja pamiętam różne chwile i zawsze nas sąsiedzi zawodzili, niestety, zawsze.
– Mamusiu, może gdyby nie szukali w nas wrogów, byliby inaczej postępowali, tym bardziej, że i Niemcy nam zagrażają swoim zbrojeniem, i ta czerwona bolszewia, która jest tuż, tuż – Adolek, który zwykle był cichy i spokojny, tym razem mówił ze zdenerwowaniem.
– Nasz ojciec, który poznał kawał świata, już dawno mówi, że pokój daje bezcenną wartość życia, dlatego ci, którzy chcą go zniszczyć, niszczą nie tylko innych, ale przede wszystkim samych siebie – podsumował dyskusję Witold.
Zamilkli wszyscy, a wyobraźnia, mimo ciszy, niepokoiła ich. Co też ich może spotkać? Chcieliby dla swoich rodzin wolności, która zdawałoby się na tym odludziu jest łatwo dostępna. Jakimowce może i są osadą, ale daleko położoną na północ, a Tauścica tak jest schowana, w oddali od innych ludzi, skryta przed obcymi, że nikt do niej nie trafi, dopóki ktoś się o niej nie dowie.
– Edziu, chciałabym mówić o Józefie i jak ciebie nie ma, to nie mam z kim – poskarżyła się Jadzia.
– Siostrzyczko kochana, ja już niedługo nie będę jeździła bryczką, bo za mocno mnie trzęsie, musisz zwierzać się mamusi. Tak będzie najlepiej. Nie martw się, ja sobie nie wyobrażam, żeby Józef ciebie nie pokochał. Masz takie piękne oczy i one, tak jak i jego, też są głębokie. Jesteś piękna, a do tego masz takie wielkie, dobre serduszko, gorące i kochające.
Na chwilę zamilkła, a następnie zapytała:
– Skąd go znasz?
– Ooo, Edziu, on tak pięknie śpiewa i właśnie poznałam go na występach w Kozłowszczyźnie¹² … Józef tam mieszka. Byliśmy tam z naszym chórem i jak tylko spojrzałam na niego, to od razu wiedziałam, że tylko on i nikt inny… nikt inny nie będzie dla mnie ważny… nigdy…
– Moja ty siostrzyczko, zobaczysz, że wszystko dobrze się ułoży, czuję to, że będziecie razem.
Jadzia przytuliła się do siostry z czułością i wdzięcznością za dobre słowo.
Edwarda czuła zbliżający się czas rozwiązania. Mimo to jeździła w czasie Bożego Narodzenia do kościoła w Borejkach. Przyjmowanie Chrystusa pod postacią chleba dawało jej siłę i moc na wypadek nieprzewidywalnych sytuacji. Spotykała tam swoich krewnych. Jadzia zawsze szepnęła jej coś nowego. Tym razem zapowiedziała swoje z Józefem Klonowskim zaręczyny. Zaplanowali nawet, że po lecie, kiedy już będzie mniej prac w polu i w lesie, wezmą ślub.
Na początku stycznia 1937 roku zima miała się za pan brat z przyrodą. Śniegu nie brakowało i trzeba było jeździć saniami.
– Edzia – Witek wpadł do komnaty wyraźnie zakłopotany – Cóż za straszny ambaras.
– Cóż się stało? – spytała Edwarda.
– Przyjaciel mój, Wiktor Rychlicki, brat Franciszka, zajechał pięknymi saniami w konkury do Józefy Ginko!
– Ooo, to chyba dobrze – Edzia nie rozumiała, w czym jest problem.
– Nie, nie jest dobrze, bo został odrzucony! Ludwik i Elżbieta powiedzieli, że córka jest słabowitego zdrowia i nie nadaje się na żeniaczkę. Żadnych nadziei Ginkowie mu nie dali, nie zmienią już decyzji, a Wiktor tak się starał… Tak się starał! Sanie były takie piękne… wystrojone… żebyś ty, Edziu, widziała…
– Cóż, mam nadzieję, że nie w pięknie sań twoja troska, ale myślę, że to o Wiktora się martwisz i jego zmaganie z odrzuceniem.
I mnie jego żal, to oczywiste. Bardzo go szanuję i Józię też, ale będzie, co Bóg da, Jego wola.
W styczniu 1937 roku Edwarda powiła śliczną córeczkę. Dziewczynka na chrzcie otrzymała imię Wanda. Młodzi rodzice cieszyli się, że jest grzeczna, a przede wszystkim nie choruje.
Któregoś razu, gdy Wandeczka miała około pół roczku, pojechali do Woropajewa, by tam u fotografa zrobić sobie zdjęcia. Edzia założyła córeczce sukieneczkę, którą uszyła z takiego samego materiału jak sobie bluzkę. Witek był, jak zwykle, w garniturze i pod krawatem.
– Pierwszy raz założyłaś taką śliczną sukieneczkę Wandeczce. Twoja bluzka jest z takiego samego materiału – spostrzegł zdziwiony – Kiedy ją uszyłaś?
– Już dawno – roześmiała się – jeszcze malutkiej nie było na świecie… a guziczki ładne?
– Bardzo ładne.
– Przyniosłam je od Elżbiety Ginko, ale już jej odkupiłam w Woropajewie. Poznałam wtedy w sklepie u Szulców ich córkę Rebekę. To ona wyszukała mi takie same.
Zrobioną fotografię Witold oprawił w ramę i powiesił na ścianie w ich pokoju.
W grudniu Edwarda ponownie była w stanie błogosławionym. Doświadczyła już, jak wygląda przebieg tego cudownego okresu, i cieszyła się z kolejnego potomka. Wandzia miała prawie roczek i umiała już dreptać malutkimi stópkami.
Przed świętami wszyscy domownicy skupili się na przygotowaniu do Wigilii i do świąt Bożego Narodzenia.
Przy kolacji Aleksander zarządził:
– Kochani… ogłaszam wielkie świniobicie!
Za kilka dni wszyscy domownicy krzątali się, przygotowując wspaniałe szynki, balerony, salcesony i smakowite kiełbasy. Piekli pasztety z upolowanych w okolicznych lasach zajęcy, których było tam pod dostatkiem. Szykowali do nich żurawinę, którą zebrali i zasuszyli latem. Przygotowywali dziczyznę, do której zwykle podawali przesmaczną brusznicę. Łowili ryby. Obowiązkowy był makowiec i piernik. Kobiety robiły makaron z makiem i drożdżowe bułeczki z kapustą i grzybami. Najważniejszy i najkonieczniejszy był kompot z suszu, przede wszystkim z gruszek, jabłek i śliwek, który to szlachetny napój miał pomóc wszystkim smakoszom strawić obfite jedzenie i umocnić ich w zdrowiu.
Od rana w Wigilię wszyscy pościli. Jedli tylko jeden posiłek w ciągu dnia, a były to śledzie z ziemniakami w mundurkach.
– Chłopaki! Czas w las! – Aleksander zarządził i wzbudził tym samym radość w całym domu.
– Siekiereczką rampampam… jodełeczkę rampampam – podskakiwał wesoło Alojzy.
– Ty sobie krzywdy nie zrób tym narzędziem – przestrzegała syna Aniela.
– Mamusiu – nie straszna mi siekierka. Ja z nią w lesie za pan brat. Nawet misia się nie boję.
– Nie boisz, nie boisz… dopóki nie staniesz z nim oko w oko – mruknęła pod nosem Weronika.
– Na szczęście nie spotkaliśmy tu niedźwiedzia, ale wilki… tych to nie brak – dodała Aniela.
– Rysie też się trafiają – powiedział Staszeniu – ale one polują raczej na sarenki… takie jak wy.
Wskazał palcem na siostry.
Mężczyźni przynieśli z lasu piękną jodełkę.
– Jaka śliczna, jaka śliczna – piszczały zachwycone dziewczyny.
Kto tylko mógł, stroił ustawioną w jadalni choinkę, wieszając na nią różne ozdoby. Wyciągali z pudełek cacka, które ręcznie sami wykonali, łańcuchy, słomiane gwiazdki, ale i piękne bombki, które ojciec widywał, będąc za granicą, i teraz chętnie, za wcale niemałe pieniądze, przywiózł z Wilna. Dzieci wyglądały przez okno, wypatrywały, czy na niebie nie widać pierwszej gwiazdki, której pojawienie miało rozpocząć uroczystą kolację.
Na stół dziewczyny położyły siano i przykryły je białym obrusem. Pamiętały o ułożeniu nakrycia dla nieznajomego wędrowca.
– Jest, jest pierwsza gwiazdka! – Jadzia zakrzyknęła głośno.
– Udało ci się w tym roku, w następnym ja będę pierwsza
– Weronika żałowała, że to nie jej przypadło w udziale dostrzeżenie gwiazdki.
Powiadano, bowiem, że kto pierwszy ją zobaczy, temu spełni się życzenie.
– Podzielmy się opłatkiem – rozpoczął uroczyście Aleksander i wszyscy łamiąc się białym wypiekiem, składali sobie życzenia.
– Kochani moi, zasiądźmy do stołu – powiedziała Aniela, a córki wniosły wazy z zabielanym barszczem z grzybami. Kolejne dania podawano, ale młodzi zerkali tylko na podarki, które na nich już czekały pod choinką.
Wigilię zakończyli śpiewem kolęd, a później mszą Pasterką w Borejkach. Wracali z kościoła saniami pośród drzew obsypanych białym puchem, po drogach jakby obłożonych dywanami śnieżnymi, i w dalszym ciągu śpiewali radośnie kolędy.
Minęły chwile uroczystych radości.
– Święta, święta i po świętach – narzekał Staszeniu kilka dni później, a Alojzy jemu przytakiwał:
– Jak co roku, prawda?
– Ciągle stoi nasza choinka i ciągle przecież śpiewamy kolędy – bardzo mądrze tłumaczyła im Jadzia.
– Za rok znowu wrócą te piękne chwile… Doczekamy się, zobaczycie, że czas szybko minie – powiedziała Edzia – a po drodze piękna wiosna, lato i jesień, pamiętacie?
* * *
Przyszła wiosna i Edzia ponownie odkrywała wokół piękno przyrody. Bajeczny krajobraz Tauścicy, zielone łąki pełne kwiatów i lasy szumiące w oddali, a nad tym wszystkim bezchmurne niebo uspokajały ją i budziły w niej radosne odczucia. Mała Wandzia towarzyszyła jej w drodze do lasu, gdzie w podwieszone naczynka zbierała sok z brzóz, oskołę. Lubiła przyrodę, lubiła szum drzew i śpiew ptaków, ale najbardziej lubiła maszerować łąkami pełnymi kwiecia. Pokazywała Wandeczce stokrotki, kaczeńce i żółte mlecze, a malutka uśmiechała się radośnie.
Spodziewała się kolejnego dziecka. Wyobrażała sobie, jak będzie piastować niemowlę i jednocześnie opiekować się wciąż jeszcze malutką Wandeczką.
Im bliżej było rozwiązania, tym bardziej Edzia czuła lęk i to nie przed bólem, tylko czymś innym, sama nie wiedziała, przed czym.
– Witalka… niepokój czuję – wyszeptała.
– Myślisz, że to już? – przeląkł się mąż.
– Nie… nie, to coś innego.
Przytulił żonę i czekał aż zaśnie.
Dwa dni później Edwarda powiła syna.
Chłopczyk wyglądał na zdrowego, ale po paru dniach dostał torsji i przywieźli do niego lekarza z Borejek. Niestety, doktor stwierdził, że to wodogłowie. Malutki Kazimierz, bo tak dali dzieciątku na imię, po dwóch tygodniach od urodzenia zmarł.
Edzia siedziała na schodach domu razem z małą Wandzią i modliła się, a po policzkach płynęły jej łzy.
„Panie Boże… Ty wiesz, kiedy dajesz i kiedy zabierasz. Dałeś mi synka, a jemu dałeś to, co dla niego najlepsze, dałeś zgodnie ze swoją wolą. Ja… pokornie przyjmuję wszystkie Twoje postanowienia i będę ciągle wielbić Cię za Twoją miłość… mojego Pana i Boga, który wie, co dla człowieka jest lepsze, i który dokonuje najlepszych wyborów dla niego…”
Przeżycie utraty synka wprowadziło Edwardę w częste chwile rozmyślania i zatapiania się w modlitwę. Zawsze była poważna, ale odczucie dramatycznych zmian w życiu, doświadczenie utraty własnego dziecka, sprawiło, że jeszcze bardzie pogrążała się w nastrój zadumy. Często tuliła do serca swoją Wandeczkę i maleńką Kasię, którą urodziła Helena, żona Bronisława.
Z boleścią w sercu, z poczuciem wielkiej straty, kilka dni później pojechała Edwarda z mężem do kościoła w Borejkach, gdzie czwartego października 1938 roku Jadwiga Olsiewicz i Józef Klonowski brali ślub. Edwarda wzruszona patrzyła na młodych i podziwiała ich urodę, radość i szczęście w oczach. Wyściskała oboje i razem z Witoldem życzyli im błogosławieństwa Boga Najwyższego, a para młoda, pełna radości, serdecznie dziękowała.
– Zamieszkamy na razie w Jakimowcach – Jadzia szepnęła na ucho siostrze – Kiedyś mamy wyprowadzić się do gajówki w lesie.
Rozumiała, że Edwardy nie będzie na weselu w Jakimowcach. Pocieszała kochaną siostrę:
– Wasz Aniołek uprasza wam łaski z nieba… ja to wiem…
W kwietniu 1939 roku, kiedy na dworze stopiły się już całkiem śniegi, a drogi były osuszone słońca promieniami, Edwarda napomknęła mężowi:
– Wital, był Adolek i powiedział, że Jadzia z mężem przenieśli się już do gajówki w lesie koło Jakimowców. Pojedźmy ich odwiedzić, proszę.
– W niedzielę, Edziu – obiecał Witek – W niedzielę.
Dobrze, że siostry mogły spotykać się od czasu do czasu.
Zajechali bryczką pod gajówkę i zaczęły się rozmowy bez końca. Panie dzieliły się swoimi życiowymi doświadczeniami i opiekowały się jednocześnie ponad dwuletnią Wandeczką. Panowie, natomiast, debatowali o sytuacji politycznej i rozpatrywali okoliczności, w jakich znalazła się ojczyzna. Wiedzieli, że trudno było ufać jakimkolwiek obcym krajom, nawet tym, które obiecywały sprzymierzenie. Czytywali gazety, które regularnie, chociaż z opóźnieniem, docierały do nich.
– Witoldzie – rzekł Józef, kiwając głową, jakby coś przeczuwał – słyszałeś o Kłajpedzie*?
– Otóż to – przytaknął Witold – słyszałem. Myślę, że nie bez powodu Hitler zajął ten Kłajpedzki Kraj¹³, jak nic potrzebował przyczółku i teraz będzie go miał.
– Właśnie, właśnie – potwierdził Józef – on nie chce, by przypadkiem Polska miała tam swoje wpływy… Polityka coraz bardziej zagraża ludziom, chociaż żadnego w niej nie mają udziału, z wyjątkiem pewnej grupy tych, którzy ustanowili się panami życia i śmierci.
Witold słuchał Józefa, kiwał głową i zastanawiał się, co też wyniknie z tej pokrętnej polityki dla jego ojczyzny i dla jego rodziny.
Wieczorem, w swojej sypialni, Edzia i Witek rozmawiali ze sobą bardzo długo i poważnie.
– Ja wszystko wiem… co wokół się dzieje i co nam grozi – powiedziała Edzia.
– Z wszystkim sobie poradzimy, nie martw się tylko – uspokajał ją mąż.
– Ależ ja się nie martwię. Gdzieś w głębi duszy przeczuwam, że grozi nam niebezpieczeństwo, ale wiem także, że Pan Bóg nam dopomoże i przejdziemy przez trudy i niedole Jego pomocą wsparci.
– Wola Boża – przytaknął Witold – ona jest najważniejsza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji.
Sprzedaż książki w internecie:
Notatki
¹ Tauścica – zaścianek w województwie wileńskim, na północy Woropajewa.
² Konstanty Gabriel Kazimierz hrabia Przeździecki, h. Pierzchała, ur. w Woropajewie 18 września 1879 roku, zmarł w Sztokholmie 21 kwietnia 1966 roku.
³ Woropajewo – miasteczko w województwie wileńskim (obecnie na Białorusi).
⁴ Pittsburgh – miasto w Stanach Zjednoczonych, w stanie Pensylwania.
⁵ Bałałajka – instrument muzyczny z rodziny gitar.
⁶ Dzisna – rzeka wpadająca do jeziora Dziśniszcze, a dalej do jeziora Dzisna.
⁷ Borejki – miejscowość na Wileńszczyźnie, w której był najbliższy od Tauścicy kościół.
⁸ Letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie – odbyły się w roku 1936.
⁹ Paul Joseph Goebbels (ur. 1897 – zm. 1945) – minister propagandy, jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera.
¹⁰ Hitler – Adolf Hitler (ur. 1889 – zm. 1945) – zbrodniarz wojenny, ludobójca, twórca, wódz, kanclerz i dyktator niemieckiej III Rzeszy.
¹¹ Jakimowce – wieś w rejonie postawskim, około kilkunastu kilometrów na północ od Woropajewa.
¹² Kozłowszczyzna – wieś szlachecka w rejonie postawskim (obecnie na Białorusi).
¹³ Kłajpeda – miasto na wybrzeżu Morza Bałtyckiego.