- W empik go
Królewicz-żebrak - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
31 grudnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Królewicz-żebrak - ebook
‘Królewicz-żebrak’, ‘Książę i żebrak’ lub ‘Królewicz i żebrak’ – powieść Marka Twaina, opowiadająca historię nagłej „zamiany miejscami” niezwykle podobnych chłopców: dziedzica tronu księcia Walii, późniejszego króla Edwarda VI i żebraka Toma Canty'ego. Akcja powieści rozgrywa się w szesnastowiecznym Londynie. Pewnego jesiennego dnia w jednej z biednych rodzin urodził się chłopiec – Tomek Canty. W tym samym czasie na królewskim dworze urodził się także chłopiec - królewicz Edward Tudor. Chłopcy byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Tomek mieszkał w ubogiej dzielnicy londyńskiej Offal Court. Miał dwie piętnastoletnie siostry bliźniaczki: Elżunię i Anię, z którymi mieszkał, mieszkał także z matką, ojcem oraz jego stara babką. Ojciec Tomka – Jan był złodziejem, a matka żebraczką. Matka i siostry były dobre, jednak ojciec i babka źli. Ksiądz Andrzej uczył Tomka łaciny, czytania, pisania. Kiedy wieczorem Tomek wracał do domu z pustymi rękami, wiedział, że ojciec Jan go zbije, a gdy skończy, zacznie go bić babka. Tomek nieraz wyobrażał sobie życie księcia, rozpieszczanego przez wszystkich. Bardzo pragnął ujrzeć na własne oczy kogoś takiego. Gdy czytał stare księgi, z czasem zaczął wstydzić się swojego ubioru. Zaczął dbać o siebie – o swój wygląd, czystość. Swoją mądrością zachwycał swoich kolegów. Coraz bardziej pragnął zobaczyć księcia... (Za Wikipedią).
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-915-7 |
Rozmiar pliku: | 362 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I. Na atłasach i na barłogu.
W Londynie, lat temu trzysta, w rodzinie biedaka nazwiskiem Canty urodził się syn, któremu dano imię Tomasz. Przybycie na świat biednej tej istotki nie rozradowało serca matki, bo i z czego wychowa to trzecie dziecię, skoro dla żyjących dwojga dziewczątek brakowało często kęska suchego chleba? Wspomniawszy, że chłopiec widocznie nie na pociechę się narodził, owinąwszy go w łachmanki, włożyła w kołyskę, pokarmiając niemowlę, o ile zdołała swą wysuszoną piersią. Ojciec, którego chłopczyna zdawał się nic nie obchodzić, zaledwie rzucił nań okiem.
W tym samym dniu, o tejże godzinie, w wspaniałych salach królewskich, na bogatem łożu leżała żona króla Henryka VIII, a przy niej w złoconej korysce nowonarodzony książę Edward. Otoczona wygodami i dostatkami, spoczywała, marząc rozkosznie o przyszłości syna. Wielkie puszyste kobierce zaściełały posadzkę, przygłuszając najmniejszy odgłos na niej. Ciężkie portjery zwieszające się po nad oknami sprawiały półmrok tyle potrzebny dla chorej. Wraz z matką nowonarodzonego cieszył się naród, iż przybywał mu książę wybłagany u Boga, wyczekiwany przez ludzi. Dzień urodzin jego stał się dniem święta dla wszystkich. Dnia tego król rodzic czuł się najszczęśliwszym ze śmiertelników, królowa zaś dumną, iż wreszcie obdarzyła księciem następcą królewską rodzinę i naród angielski. Znajomi i obcy padali sobie wspólnie w objęcia, łkając z nadmiaru szczęścia. W chacie nędzarza, zarówno jak i w pałacach, radowano się i weselono. Ucztowano przez trzy dni i trzy noce. Radosna ta wieść rozniosła się po całym kraju lotem błyskawicy. Kiedy wszędzie mówiono tylko o następcy królewiczu Edwardzie, ten z całym spokojem spoczywał spowinięty w koronki, atłasy i jedwabie w miękkiem swem łóżeczku, nie czując bynajmniej ani pieczołowitości dworzan, ani nie przewidując ile radości i wesela przyniósł narodzeniem się angielskiemu narodowi i całej swej rodzinie królewskiej.II. Senne marzenia.
Londyn, w czasie kiedy się to działo, był już wielkim miastem, liczącym do stu tysięcy ludności, wewnętrzne jednak urządzenie miasta pozostawiało wiele do życzenia. Ulice były krzywe, błotniste, domy duże, drewniane. Widzieć można tu było często drugie piętro, wystające niedbale nad pierwszem, a trzecie pod nad drugiem.
Ojciec Toma zamieszkiwał najbiedniejszą dzielnicę miasta. Mieszkania własnego nieposiadał, a jedynie odnajmował stancyjkę duszną, zakopconą w nawpół rozwalonym domu, zamieszkiwanym przeważnie przez pijanych robotników, lub zgłodniałych, obszarpanych wyrostków, udających się na bijatyki i kradzieże do bogatych dzielnic miasta.
O ile matka i siostra Toma były dobremi istotami, o tyle znów ojciec i babka jego przedstawiali zezwierzęcone postacie. Pijani od rana do nocy, swarzyli się pomiędzy sobą, wymyślając wzajemnie.
Ojciec kradł, babka złorzeczyła i przeklinała.
Od lat pacholęcych wygnano Toma na żebraninę, którą każdodziennie wieczorem przynosił. Biada mu, skoro wrócił z pustemi rękoma! Wówczas przekleństwa i ciężka chłosta, spotykające go tak od ojca jak i od babki, dochodziły szczytu. Matka jedynie cierpiała nad biednem dzieckiem, wsuwając mu, o ile mogła, w rękę na pocieszenie jaki zachowany dlań okrawek, lub czerstwy kawałek chleba.
Ojciec-złodziej pragnął zarówno i dzieci swoje nauczyć tego rzemiosła, jednak niestety nie udały mu się zamiary.
W tym samym co i Canty domu zamieszkiwał pewien ksiądz staruszek, zwany ojcem Andrzejem. Dzieciaki bardzo często biegały do poczciwego starca, dzielącego wraz z nimi ostatni kęs chleba. On to pierwszy Tomowi udzielił początków łaciny oraz nauki czytania.
Największą uciechę chłopcu sprawiały książki. Nieraz zmęczony i nękany głodem Tom długo w noc nie mógł zasnąć, marząc o czarodziejskich opowiadaniach, które w starych książkach ojca Andrzeja wyczytał. Leżąc na twardej słomie przenosił się myślą, hen, gdzieś daleko do królewskich pałaców, przepełnionych orszakami strojnych pań i panów. I przed wzrokiem malca snuły się, jak w kalejdoskopie wspaniałe czarodziejskie obrazy.
Wreszcie bawiąc się z dziećmi, Tom ułożył grę w „książęta“. Siebie mianował księciem, a rówieśnikom ponadawał imiona różnych sług królewskich i wtedy to, wtedy czuł się nad wyraz szczęśliwym.III. Lekkomyślność ukarana.
Pewnego rana Tom wyszedł na ulicę zgłodniały i ciągle myślał o swoich marzeniach.
— Gdybyż to być księciem choć przez jedną godzinę — mówił do siebie idąc zadumany i kroczył zwolna nie wiedząc sam dokąd idzie; włóczył się tak bezwiednie czas długi po ulicach Londynu, aż wreszcie zaszedł gdzie dotąd nigdy nie bywał przedtem.
Nagle ukazał się przed wzrokiem jego olbrzymi gmach z basztami, strzelnicami, marmurowemi podwojami i kamiennemi wykutemi lwami u bram, otoczonych pozłacanemi kratami.
Zdumienie chłopca nie miało granic. — To zamek królewski — powtarzał. I stanąwszy jak wryty, nie spuszczał oczu ze wspaniałej budowli. O! gdyby mógł tam wejść kiedy i ujrzeć upragnionego tyle królewicza!
Po bokach złoconych krat zamku stały bez ruchu, jak wykute z kamienia posągi dwóch rycerzy, zakutych od stóp do głowy w stalową zbroję. Była to warta strzegąca pilnie gmachu królewskiego, a nie dopuszczająca za kratę nikogo z obcych.
Naród, tłumnie zebrany, wpatrywał się chciwie na pałac królewski, przed który co chwila zajeżdżały i wyjeżdżały bogate karety, mieszczące w sobie wysokie dworskie osobistości. Mały Tom poszedł tak blizko, iż całą twarz prawie umieścił w kracie. Przez nią to ujrzał chłopczynę zachwycającej urody, ubranego w tkaninę z kosztownej materyi przetykanej złotem i drogiemi kamieniami. Obok chłopięcia stało kilku wygalonowanych lokai.
— Ach! to książę, niezawodnie sam książę, — wyszepnął Tom w oszołomieniu i bardziej jeszcze wysunąwszy się, przycisnął twarz do kraty.
Spostrzegłszy Toma w jego łachmankach jeden z wartowników, pchnął go tak silnie, iż chłopczyna upadł na ziemię. Tłum wybuchnął śmiechem, a młody książę spostrzegłszy co się stało, w jednej chwili poskoczył ku bramie. Jak śmiesz poniewierać tym małym biedakiem? — zawołał książę rozgniewany. — Otwieraj natychmiast bramę i wpuść go do mnie.
— Niech żyje książę Walii! — wykrzyknął jednogłośnie tłum.
Wartownik wpuścił Toma, który zbliżył się do księcia Edwarda.
— Zapewno biedaku zmęczony jesteś i głodny, — pytał ze współczuciem młody książę — świadczy o tem twoja wybladła twarzyczka. Pójdź za mną!....
Tu odprowadził Toma do bogatej pałacowej sali, którą nazwał swoim gabinetem.
Wkrótce podano wykwintne śniadanie, jakiego Tom nie widział w swem życiu.
Siadłszy przy stole, Tom zajadał z apetytem.
— Jak się nazywasz? — pytał książę Edward, patrząc na chłopca z dobrotliwym uśmiechem.
— Tom Canty, sir...
— Tom, piękne imię, — zawołał książę. — A gdzież ty mieszkasz?
— W mieście, w dzielnicy Aufale Corty.
— Aufal Corty — dziwna nazwa. — Czy masz rodziców?
— Mam, sir, mam także babkę i dwie siostry Anię i Lizię...
— Babka zapewne kochać cię musi?
— A tak, sir, wtedy, gdy śpi, lub się upije, — odparł Tom z westchnieniem, — skoro jednakże wytrzeźwieje, bije bez litości.
Oczy księcia zabłysły gniewem.
— Co? Ona biłaby takiego wątłego biedaka. Ha! dziś jeszcze każę uwięzić tę babę. A ojciec, powiedz, czy dobrym jest dla ciebie?
— Nie lepszy od babki sir, — Tom odrzekł.
— Matka zaś twoja, — pytał dalej książę.
— O! ta zawsze dobra i kochająca, tak jak moje siostrzyczki Ania i Lizia.
— Ileż one lat mają?
— Czternaście i piętnaście...
— Dużo mają sług te twoje siostry?
— Sług? — zapytał malec zdziwiony — a na co im sługi?
— Jakto na co? — pytał książę, patrząc z coraz większem zdumieniem na chłopca, — któż je więc rozbiera na noc i ubiera rano?
— Nikt, sir, — odpowiedział Tom — czyliż ma być tak trudnem, zdjąć to jedyne ubranie, jakie się ma na sobie?
— Jedyne ubranie — powtórzył książę — macie więc tylko po jednem?
— Na cóż nam więcej, wszak człowiek ma na sobie tylko jedno ciało, a więc pocóż mu dwa ubrania.
Książę wybuchnął serdecznym śmiechem.
— No, no, nie gniewaj się — mówił głaszcząc Toma — bynajmniej nie chciałem ci ubliżyć. Śmieszy mnie tylko twoja dowcipna odpowiedź. Dziś jeszcze rozkażę posłać twym siostrom wiele ubrań i sług wiele. A teraz powróćmy jeszcze do twojej dzielnicy, Aufale Cortu. Powiedz mi czy tam wesoło?
— I bardzo — rzekł Tom — dopóki tylko głód na dobre nie zacznie się dawać we znaki.
Przychodzą wędrowni sztukmistrze, którzy dają przedstawienia z małpami.... to takie ciekawe, kosztuje tylko szyllinga. Prawda, że u nas to często i o szyllinga bardzo trudno.
— Cóż więc tam u was się dzieje?
— Próbujemy się wzajemnie, walczymy na kije!...
— O! to musi być wesołe — zawołał książę, oczy którego zadowoleniem zabłysły. — Mów dalej, mów — wołał.
— Ha, bawiemy się w konie, to znów gonimy jeden drugiego, śpiewamy i tańczymy.
— Jakżebym i ja również — zawołał książę, którego twarzyczkę żywy oblał rumieniec — chciał wdziać takie ubranie jak twoje i tak się bawić. Popróbować się na kije, poigrać w konie i kopać piasek. Choć raz jeden tylko bez sług i dozoru. Oddałbym nawet koronę królewską za jeden dzień takiej zabawy!
— To tak jak ja, — przerwał Tom — oddałbym życie byleby choć na chwilę przywdziać książęce ubranie.
— Chciałbyś, doprawdy? — zapytał książę — zdejmij więc swoje łachmanki i przynieś mi te szmaty. Nikt nam nie przeszkodzi, a potem znów się zamieniemy!
W kilka chwil potem książę Edward stał przebrany w łachmany Toma, a ten przybrany w szaty królewskie, poczem oba wyrostki zbliżyli się ku zwierciadłu, badawczo na się spoglądając.
— Jakżeś do mnie podobny — zawołał książę — też same oczy, twarz, wzrost i włosy. Gdybyśmy tak wyszli ztąd bez ubrania, nikt by odgadnąć nie zdołał, kto jest biedakiem, a który księciem. Co tobie w rękę — zawołał książę — masz skaleczoną?
— Drobnostka — zawołał Tom — wartownik skaleczył mnie przed chwilą.
— Nikczemnik — wykrzyknął mały Edward, tupnąwszy bosą swą nóżką. — Ja go ukarzę. Zaczekaj tu na mnie, zaraz powrócę. Masz słuchać, ja tak rozkazuję.
To mówiąc pochwycił jakiś przedmiot ze stołu, poczem wybiegł szybko z pokojów. Widać było jak mknął przez ogród królewski, jak rozwiewały się strzępy jego ubrania. Twarz małego księcia zaczerwieniała od gniewu, oczy mu pałały. Przy głównej bramie, chwycił szarpiąc za kratę żelazną, niestety, brama pałacowa nie otwierała się wcale.
— Otwierać bramę natychmiast! — zawołał rozgniewany książę.
Ten sam wartownik, który zranił Toma przed chwilą, spełnił rozkaz niezwłocznie.
Książę, wybiegłszy z bramy, pomknął ku żołnierzowi, nie mając siły zapanować nad sobą. Spostrzegłszy to, wartownik uderzył go w plecy z całej siły tak mocno, że nie mając siły utrzymać się na nogach wpadł w pośrodek zebranego tłumu.
— Masz to na pamiątkę, włóczęgo — zamruczał wartownik — będziesz teraz wiedział, że tu chodzić nie wolno. Masz odwet za to com dostał przez ciebie od księcia.
Tłum Wybuchnął śmiechem. Książę, podniósłszy się z ziemi, gdzie upadł popchnięty przyskoczył do wartownika.
— Nędzniku! — zawołał — żeś mnie nie poznał, ja jestem księciem Walii! Zostaniesz powieszonym, żeś śmiał się targnąć na życie królewskie!
Wartownik salutował hallabardą, jak to zwykli czynić żołnierze, zgodnie z obyczajami wojskowemi, poczem, widocznie szydząc sobie z malca: — Niech żyje wasza książęca mość. Niech żyje! — zawołał. — A po chwili:
— Wynoś mi się ztąd, bębnie, pókiś cały, — dodał — bo jak mi ten Bóg na niebie, tak ci przyłożę po raz drugi!
Maleńkiego księcia otoczono w około, szydząc i naśmiewając się z niego.
— Rozchodzić się, baczność, królewicz, — wołano, pędząc biednego księcia przed sobą.IV. Pierwsze kolce.
Ubiegło tak kilka godzin. Tłum rozszedł się wreszcie. Teraz dopiero znużony książę spojrzał w około siebie. Miejsca te były mu całkiem nieznane, widocznie zapędzono go gdzieś po za miasto. Szedł bezwiednie dalej. Spotkawszy na drodze strumyk, obmył zakrwawione nogi w czystej wodzie, a odetchnąwszy nieco, znów szedł dalej. Tak doszedł do jakiegoś placu pustego. Było tu kilka domów i stary kościół. W około kościoła było gwarno, tłum robotników pracował przy budowie. Poznawszy od pierwszego spojrzenia ten kościół, młody książę uczuł, że jakoś mu weselej. — Tak, to ten sam stary klasztor być musi — mówił do siebie, — który ojciec mój przeznaczył na przytułek dla opuszczonych dzieci. Tu w tym przytułku przyjmą mnie, jak na syna królewskiego przystało i poratują w mojem nieszczęściu.
Na podwórzu kościelnem biegała dzieci gromada, skacząc lub bawiąc się w piłkę. Skoro książę zbliżył się ku nim, chłopcy, grać przestawszy, obstąpili go w około.
— Dzieci! — zawołał książę, — powiedźcie rodzicom, że książę Walii chce z nimi mówić.
Dziatwa wszczęła hałas, a jeden z nich krzyknął głośno:
— Co! książę? posłaniec od księcia.
Twarz młodego Edwarda pokryła się rumieńcem. Mimowoli podniósł prawą rękę, sięgając po szpadę. Niestety, brakło jej księciu. Chłopcy wybuchnęli śmiechem.
— Patrzajcie! — zawołał pierwszy z nich, — myślał, że ma szpadę przy boku. Być może, iż rzeczywiście jest to sam książę.
Gromada dziatwy powtórnie wybuchnęła śmiechem, a Edward, powstawszy dumnie zawołał:
— Jestem synem królewskim. Żyjecie z łaski mojego ojca. Nie w ten więc sposób winniście przyjmować waszego księcia.
Mowa ta bardziej jeszcze rozśmieszyła dziatwę.
— Hej, chłopcy, na kolanach przed księciem w łachmanach! — wołał najstarszy z nich.
W jednej chwili, jak na skinienie, wszyscy uklęknąwszy zaczęli szydzić z młodego Edwarda.
Książę potrącił nogą najbliżej stojącego, wołając:
— Masz na dziś zapłatę, jutro surowiej będziesz ukarany.
Śmiech zamilkł. Rozgniewane dzieci tupały, krzyczały, a przyskoczywszy do księcia, porozrywały jego łachmany.
Pod wieczór młody królewicz zawlókł się w najbardziej ubogie dzielnice miasta. Całe ciało bolało go bardzo, łachmany pokryte pyłem bardziej jeszcze się porozrywały. Zaledwie mógł się utrzymać na nogach.
— Aufale-Corty — powtarzał, — byleby nie zapomnieć tej nazwy. Należy przedewszystkiem odszukać tej ulicy. Rodzice Toma odprowadzą mnie do pałacu i dowiodą, iż nie jestem ich synem, ale prawdziwym księciem Walii. Skoro zostanę królem, — mówił, przypomniawszy sobie o złych zabawach dziecinnych i szyderstwach, — każę nie tylko ich karmić i poić, ale kształcić ich głowy i serca uczyć miłosierdzia i miłości bliźniego.
W oknach tu i owdzie pojawiały się światła. Deszcz zaczął rosić. Wilgotna noc szybko zapadała, a biedny królewicz szedł dalej dzielnicą nędzarzów. Nagle jakiś człowiek, widocznie pijany, chwycił go za kołnierz, wołając:
— Ha! ty, nicponiu, włóczysz się po mieście do tej pory. Gdzie pieniądze? Dawaj zara! — Możeś znowu nic nie przyniósł, mów!
— Ach! toś ty ojcem Toma, — zawołał książę, — Bogu chwała, odprowadzisz mnie do rodziców, a jego weźmiesz do siebie.
— Co gadasz, jam ojcem Toma? — bełkotał pijak. — Ja jestem twoim ojcem, rozumiesz! a o prawdzie tego co mówię wnet się przekonasz.
— Człowieku, zlituj się nademną — błagał królewicz. — Jestem zmęczony i zbiedzony bardzo. Prowadź mnie do pałacu do króla, a on cię tak hojnie obdarzy, jakeś nigdy o tem we śnie nawet nie marzył. Przysięgam jakem książę Walji.
Pijak obrzucił chłopca pogardliwem spojrzeniem i zawołał:
— Ha! skoro my ciebie z babką oboje porządnie schłostamy, wnet te wszystkie głupstwa z głowy ci wywietrzeją.
Młody Edward iść nie chciał. Pijak powlókł go przemocą. Gromada ludzi zebrawszy się w około, szydziła z biednego królewicza.
W Londynie, lat temu trzysta, w rodzinie biedaka nazwiskiem Canty urodził się syn, któremu dano imię Tomasz. Przybycie na świat biednej tej istotki nie rozradowało serca matki, bo i z czego wychowa to trzecie dziecię, skoro dla żyjących dwojga dziewczątek brakowało często kęska suchego chleba? Wspomniawszy, że chłopiec widocznie nie na pociechę się narodził, owinąwszy go w łachmanki, włożyła w kołyskę, pokarmiając niemowlę, o ile zdołała swą wysuszoną piersią. Ojciec, którego chłopczyna zdawał się nic nie obchodzić, zaledwie rzucił nań okiem.
W tym samym dniu, o tejże godzinie, w wspaniałych salach królewskich, na bogatem łożu leżała żona króla Henryka VIII, a przy niej w złoconej korysce nowonarodzony książę Edward. Otoczona wygodami i dostatkami, spoczywała, marząc rozkosznie o przyszłości syna. Wielkie puszyste kobierce zaściełały posadzkę, przygłuszając najmniejszy odgłos na niej. Ciężkie portjery zwieszające się po nad oknami sprawiały półmrok tyle potrzebny dla chorej. Wraz z matką nowonarodzonego cieszył się naród, iż przybywał mu książę wybłagany u Boga, wyczekiwany przez ludzi. Dzień urodzin jego stał się dniem święta dla wszystkich. Dnia tego król rodzic czuł się najszczęśliwszym ze śmiertelników, królowa zaś dumną, iż wreszcie obdarzyła księciem następcą królewską rodzinę i naród angielski. Znajomi i obcy padali sobie wspólnie w objęcia, łkając z nadmiaru szczęścia. W chacie nędzarza, zarówno jak i w pałacach, radowano się i weselono. Ucztowano przez trzy dni i trzy noce. Radosna ta wieść rozniosła się po całym kraju lotem błyskawicy. Kiedy wszędzie mówiono tylko o następcy królewiczu Edwardzie, ten z całym spokojem spoczywał spowinięty w koronki, atłasy i jedwabie w miękkiem swem łóżeczku, nie czując bynajmniej ani pieczołowitości dworzan, ani nie przewidując ile radości i wesela przyniósł narodzeniem się angielskiemu narodowi i całej swej rodzinie królewskiej.II. Senne marzenia.
Londyn, w czasie kiedy się to działo, był już wielkim miastem, liczącym do stu tysięcy ludności, wewnętrzne jednak urządzenie miasta pozostawiało wiele do życzenia. Ulice były krzywe, błotniste, domy duże, drewniane. Widzieć można tu było często drugie piętro, wystające niedbale nad pierwszem, a trzecie pod nad drugiem.
Ojciec Toma zamieszkiwał najbiedniejszą dzielnicę miasta. Mieszkania własnego nieposiadał, a jedynie odnajmował stancyjkę duszną, zakopconą w nawpół rozwalonym domu, zamieszkiwanym przeważnie przez pijanych robotników, lub zgłodniałych, obszarpanych wyrostków, udających się na bijatyki i kradzieże do bogatych dzielnic miasta.
O ile matka i siostra Toma były dobremi istotami, o tyle znów ojciec i babka jego przedstawiali zezwierzęcone postacie. Pijani od rana do nocy, swarzyli się pomiędzy sobą, wymyślając wzajemnie.
Ojciec kradł, babka złorzeczyła i przeklinała.
Od lat pacholęcych wygnano Toma na żebraninę, którą każdodziennie wieczorem przynosił. Biada mu, skoro wrócił z pustemi rękoma! Wówczas przekleństwa i ciężka chłosta, spotykające go tak od ojca jak i od babki, dochodziły szczytu. Matka jedynie cierpiała nad biednem dzieckiem, wsuwając mu, o ile mogła, w rękę na pocieszenie jaki zachowany dlań okrawek, lub czerstwy kawałek chleba.
Ojciec-złodziej pragnął zarówno i dzieci swoje nauczyć tego rzemiosła, jednak niestety nie udały mu się zamiary.
W tym samym co i Canty domu zamieszkiwał pewien ksiądz staruszek, zwany ojcem Andrzejem. Dzieciaki bardzo często biegały do poczciwego starca, dzielącego wraz z nimi ostatni kęs chleba. On to pierwszy Tomowi udzielił początków łaciny oraz nauki czytania.
Największą uciechę chłopcu sprawiały książki. Nieraz zmęczony i nękany głodem Tom długo w noc nie mógł zasnąć, marząc o czarodziejskich opowiadaniach, które w starych książkach ojca Andrzeja wyczytał. Leżąc na twardej słomie przenosił się myślą, hen, gdzieś daleko do królewskich pałaców, przepełnionych orszakami strojnych pań i panów. I przed wzrokiem malca snuły się, jak w kalejdoskopie wspaniałe czarodziejskie obrazy.
Wreszcie bawiąc się z dziećmi, Tom ułożył grę w „książęta“. Siebie mianował księciem, a rówieśnikom ponadawał imiona różnych sług królewskich i wtedy to, wtedy czuł się nad wyraz szczęśliwym.III. Lekkomyślność ukarana.
Pewnego rana Tom wyszedł na ulicę zgłodniały i ciągle myślał o swoich marzeniach.
— Gdybyż to być księciem choć przez jedną godzinę — mówił do siebie idąc zadumany i kroczył zwolna nie wiedząc sam dokąd idzie; włóczył się tak bezwiednie czas długi po ulicach Londynu, aż wreszcie zaszedł gdzie dotąd nigdy nie bywał przedtem.
Nagle ukazał się przed wzrokiem jego olbrzymi gmach z basztami, strzelnicami, marmurowemi podwojami i kamiennemi wykutemi lwami u bram, otoczonych pozłacanemi kratami.
Zdumienie chłopca nie miało granic. — To zamek królewski — powtarzał. I stanąwszy jak wryty, nie spuszczał oczu ze wspaniałej budowli. O! gdyby mógł tam wejść kiedy i ujrzeć upragnionego tyle królewicza!
Po bokach złoconych krat zamku stały bez ruchu, jak wykute z kamienia posągi dwóch rycerzy, zakutych od stóp do głowy w stalową zbroję. Była to warta strzegąca pilnie gmachu królewskiego, a nie dopuszczająca za kratę nikogo z obcych.
Naród, tłumnie zebrany, wpatrywał się chciwie na pałac królewski, przed który co chwila zajeżdżały i wyjeżdżały bogate karety, mieszczące w sobie wysokie dworskie osobistości. Mały Tom poszedł tak blizko, iż całą twarz prawie umieścił w kracie. Przez nią to ujrzał chłopczynę zachwycającej urody, ubranego w tkaninę z kosztownej materyi przetykanej złotem i drogiemi kamieniami. Obok chłopięcia stało kilku wygalonowanych lokai.
— Ach! to książę, niezawodnie sam książę, — wyszepnął Tom w oszołomieniu i bardziej jeszcze wysunąwszy się, przycisnął twarz do kraty.
Spostrzegłszy Toma w jego łachmankach jeden z wartowników, pchnął go tak silnie, iż chłopczyna upadł na ziemię. Tłum wybuchnął śmiechem, a młody książę spostrzegłszy co się stało, w jednej chwili poskoczył ku bramie. Jak śmiesz poniewierać tym małym biedakiem? — zawołał książę rozgniewany. — Otwieraj natychmiast bramę i wpuść go do mnie.
— Niech żyje książę Walii! — wykrzyknął jednogłośnie tłum.
Wartownik wpuścił Toma, który zbliżył się do księcia Edwarda.
— Zapewno biedaku zmęczony jesteś i głodny, — pytał ze współczuciem młody książę — świadczy o tem twoja wybladła twarzyczka. Pójdź za mną!....
Tu odprowadził Toma do bogatej pałacowej sali, którą nazwał swoim gabinetem.
Wkrótce podano wykwintne śniadanie, jakiego Tom nie widział w swem życiu.
Siadłszy przy stole, Tom zajadał z apetytem.
— Jak się nazywasz? — pytał książę Edward, patrząc na chłopca z dobrotliwym uśmiechem.
— Tom Canty, sir...
— Tom, piękne imię, — zawołał książę. — A gdzież ty mieszkasz?
— W mieście, w dzielnicy Aufale Corty.
— Aufal Corty — dziwna nazwa. — Czy masz rodziców?
— Mam, sir, mam także babkę i dwie siostry Anię i Lizię...
— Babka zapewne kochać cię musi?
— A tak, sir, wtedy, gdy śpi, lub się upije, — odparł Tom z westchnieniem, — skoro jednakże wytrzeźwieje, bije bez litości.
Oczy księcia zabłysły gniewem.
— Co? Ona biłaby takiego wątłego biedaka. Ha! dziś jeszcze każę uwięzić tę babę. A ojciec, powiedz, czy dobrym jest dla ciebie?
— Nie lepszy od babki sir, — Tom odrzekł.
— Matka zaś twoja, — pytał dalej książę.
— O! ta zawsze dobra i kochająca, tak jak moje siostrzyczki Ania i Lizia.
— Ileż one lat mają?
— Czternaście i piętnaście...
— Dużo mają sług te twoje siostry?
— Sług? — zapytał malec zdziwiony — a na co im sługi?
— Jakto na co? — pytał książę, patrząc z coraz większem zdumieniem na chłopca, — któż je więc rozbiera na noc i ubiera rano?
— Nikt, sir, — odpowiedział Tom — czyliż ma być tak trudnem, zdjąć to jedyne ubranie, jakie się ma na sobie?
— Jedyne ubranie — powtórzył książę — macie więc tylko po jednem?
— Na cóż nam więcej, wszak człowiek ma na sobie tylko jedno ciało, a więc pocóż mu dwa ubrania.
Książę wybuchnął serdecznym śmiechem.
— No, no, nie gniewaj się — mówił głaszcząc Toma — bynajmniej nie chciałem ci ubliżyć. Śmieszy mnie tylko twoja dowcipna odpowiedź. Dziś jeszcze rozkażę posłać twym siostrom wiele ubrań i sług wiele. A teraz powróćmy jeszcze do twojej dzielnicy, Aufale Cortu. Powiedz mi czy tam wesoło?
— I bardzo — rzekł Tom — dopóki tylko głód na dobre nie zacznie się dawać we znaki.
Przychodzą wędrowni sztukmistrze, którzy dają przedstawienia z małpami.... to takie ciekawe, kosztuje tylko szyllinga. Prawda, że u nas to często i o szyllinga bardzo trudno.
— Cóż więc tam u was się dzieje?
— Próbujemy się wzajemnie, walczymy na kije!...
— O! to musi być wesołe — zawołał książę, oczy którego zadowoleniem zabłysły. — Mów dalej, mów — wołał.
— Ha, bawiemy się w konie, to znów gonimy jeden drugiego, śpiewamy i tańczymy.
— Jakżebym i ja również — zawołał książę, którego twarzyczkę żywy oblał rumieniec — chciał wdziać takie ubranie jak twoje i tak się bawić. Popróbować się na kije, poigrać w konie i kopać piasek. Choć raz jeden tylko bez sług i dozoru. Oddałbym nawet koronę królewską za jeden dzień takiej zabawy!
— To tak jak ja, — przerwał Tom — oddałbym życie byleby choć na chwilę przywdziać książęce ubranie.
— Chciałbyś, doprawdy? — zapytał książę — zdejmij więc swoje łachmanki i przynieś mi te szmaty. Nikt nam nie przeszkodzi, a potem znów się zamieniemy!
W kilka chwil potem książę Edward stał przebrany w łachmany Toma, a ten przybrany w szaty królewskie, poczem oba wyrostki zbliżyli się ku zwierciadłu, badawczo na się spoglądając.
— Jakżeś do mnie podobny — zawołał książę — też same oczy, twarz, wzrost i włosy. Gdybyśmy tak wyszli ztąd bez ubrania, nikt by odgadnąć nie zdołał, kto jest biedakiem, a który księciem. Co tobie w rękę — zawołał książę — masz skaleczoną?
— Drobnostka — zawołał Tom — wartownik skaleczył mnie przed chwilą.
— Nikczemnik — wykrzyknął mały Edward, tupnąwszy bosą swą nóżką. — Ja go ukarzę. Zaczekaj tu na mnie, zaraz powrócę. Masz słuchać, ja tak rozkazuję.
To mówiąc pochwycił jakiś przedmiot ze stołu, poczem wybiegł szybko z pokojów. Widać było jak mknął przez ogród królewski, jak rozwiewały się strzępy jego ubrania. Twarz małego księcia zaczerwieniała od gniewu, oczy mu pałały. Przy głównej bramie, chwycił szarpiąc za kratę żelazną, niestety, brama pałacowa nie otwierała się wcale.
— Otwierać bramę natychmiast! — zawołał rozgniewany książę.
Ten sam wartownik, który zranił Toma przed chwilą, spełnił rozkaz niezwłocznie.
Książę, wybiegłszy z bramy, pomknął ku żołnierzowi, nie mając siły zapanować nad sobą. Spostrzegłszy to, wartownik uderzył go w plecy z całej siły tak mocno, że nie mając siły utrzymać się na nogach wpadł w pośrodek zebranego tłumu.
— Masz to na pamiątkę, włóczęgo — zamruczał wartownik — będziesz teraz wiedział, że tu chodzić nie wolno. Masz odwet za to com dostał przez ciebie od księcia.
Tłum Wybuchnął śmiechem. Książę, podniósłszy się z ziemi, gdzie upadł popchnięty przyskoczył do wartownika.
— Nędzniku! — zawołał — żeś mnie nie poznał, ja jestem księciem Walii! Zostaniesz powieszonym, żeś śmiał się targnąć na życie królewskie!
Wartownik salutował hallabardą, jak to zwykli czynić żołnierze, zgodnie z obyczajami wojskowemi, poczem, widocznie szydząc sobie z malca: — Niech żyje wasza książęca mość. Niech żyje! — zawołał. — A po chwili:
— Wynoś mi się ztąd, bębnie, pókiś cały, — dodał — bo jak mi ten Bóg na niebie, tak ci przyłożę po raz drugi!
Maleńkiego księcia otoczono w około, szydząc i naśmiewając się z niego.
— Rozchodzić się, baczność, królewicz, — wołano, pędząc biednego księcia przed sobą.IV. Pierwsze kolce.
Ubiegło tak kilka godzin. Tłum rozszedł się wreszcie. Teraz dopiero znużony książę spojrzał w około siebie. Miejsca te były mu całkiem nieznane, widocznie zapędzono go gdzieś po za miasto. Szedł bezwiednie dalej. Spotkawszy na drodze strumyk, obmył zakrwawione nogi w czystej wodzie, a odetchnąwszy nieco, znów szedł dalej. Tak doszedł do jakiegoś placu pustego. Było tu kilka domów i stary kościół. W około kościoła było gwarno, tłum robotników pracował przy budowie. Poznawszy od pierwszego spojrzenia ten kościół, młody książę uczuł, że jakoś mu weselej. — Tak, to ten sam stary klasztor być musi — mówił do siebie, — który ojciec mój przeznaczył na przytułek dla opuszczonych dzieci. Tu w tym przytułku przyjmą mnie, jak na syna królewskiego przystało i poratują w mojem nieszczęściu.
Na podwórzu kościelnem biegała dzieci gromada, skacząc lub bawiąc się w piłkę. Skoro książę zbliżył się ku nim, chłopcy, grać przestawszy, obstąpili go w około.
— Dzieci! — zawołał książę, — powiedźcie rodzicom, że książę Walii chce z nimi mówić.
Dziatwa wszczęła hałas, a jeden z nich krzyknął głośno:
— Co! książę? posłaniec od księcia.
Twarz młodego Edwarda pokryła się rumieńcem. Mimowoli podniósł prawą rękę, sięgając po szpadę. Niestety, brakło jej księciu. Chłopcy wybuchnęli śmiechem.
— Patrzajcie! — zawołał pierwszy z nich, — myślał, że ma szpadę przy boku. Być może, iż rzeczywiście jest to sam książę.
Gromada dziatwy powtórnie wybuchnęła śmiechem, a Edward, powstawszy dumnie zawołał:
— Jestem synem królewskim. Żyjecie z łaski mojego ojca. Nie w ten więc sposób winniście przyjmować waszego księcia.
Mowa ta bardziej jeszcze rozśmieszyła dziatwę.
— Hej, chłopcy, na kolanach przed księciem w łachmanach! — wołał najstarszy z nich.
W jednej chwili, jak na skinienie, wszyscy uklęknąwszy zaczęli szydzić z młodego Edwarda.
Książę potrącił nogą najbliżej stojącego, wołając:
— Masz na dziś zapłatę, jutro surowiej będziesz ukarany.
Śmiech zamilkł. Rozgniewane dzieci tupały, krzyczały, a przyskoczywszy do księcia, porozrywały jego łachmany.
Pod wieczór młody królewicz zawlókł się w najbardziej ubogie dzielnice miasta. Całe ciało bolało go bardzo, łachmany pokryte pyłem bardziej jeszcze się porozrywały. Zaledwie mógł się utrzymać na nogach.
— Aufale-Corty — powtarzał, — byleby nie zapomnieć tej nazwy. Należy przedewszystkiem odszukać tej ulicy. Rodzice Toma odprowadzą mnie do pałacu i dowiodą, iż nie jestem ich synem, ale prawdziwym księciem Walii. Skoro zostanę królem, — mówił, przypomniawszy sobie o złych zabawach dziecinnych i szyderstwach, — każę nie tylko ich karmić i poić, ale kształcić ich głowy i serca uczyć miłosierdzia i miłości bliźniego.
W oknach tu i owdzie pojawiały się światła. Deszcz zaczął rosić. Wilgotna noc szybko zapadała, a biedny królewicz szedł dalej dzielnicą nędzarzów. Nagle jakiś człowiek, widocznie pijany, chwycił go za kołnierz, wołając:
— Ha! ty, nicponiu, włóczysz się po mieście do tej pory. Gdzie pieniądze? Dawaj zara! — Możeś znowu nic nie przyniósł, mów!
— Ach! toś ty ojcem Toma, — zawołał książę, — Bogu chwała, odprowadzisz mnie do rodziców, a jego weźmiesz do siebie.
— Co gadasz, jam ojcem Toma? — bełkotał pijak. — Ja jestem twoim ojcem, rozumiesz! a o prawdzie tego co mówię wnet się przekonasz.
— Człowieku, zlituj się nademną — błagał królewicz. — Jestem zmęczony i zbiedzony bardzo. Prowadź mnie do pałacu do króla, a on cię tak hojnie obdarzy, jakeś nigdy o tem we śnie nawet nie marzył. Przysięgam jakem książę Walji.
Pijak obrzucił chłopca pogardliwem spojrzeniem i zawołał:
— Ha! skoro my ciebie z babką oboje porządnie schłostamy, wnet te wszystkie głupstwa z głowy ci wywietrzeją.
Młody Edward iść nie chciał. Pijak powlókł go przemocą. Gromada ludzi zebrawszy się w około, szydziła z biednego królewicza.
więcej..