- W empik go
Książka o przyjaźni - ebook
Książka o przyjaźni - ebook
Kasia, Michał i Dorota znają się od zawsze. Ich przyjaźń przetrwała kilkanaście lat, przeprowadzki do odległych miast, a nawet coraz bardziej rozjeżdżające się życiowe drogi. Gdy jednak skrzętnie skrywana tajemnica wycieka na grupowym czacie, los relacji zaczyna wisieć na włosku. Czy należy walczyć o marniejącą przyjaźń przez wzgląd na stare dobre czasy? A może pewnym rzeczom należy pozwolić umrzeć? Czy nasi rodzice mieli rację mówiąc, że w pewnym wieku prawdziwych przyjaciół policzymy na palcach jednej ręki?
„Książka o przyjaźni” to powieść o więzach mocniejszych niż miłość, powołaniu i rozczarowującej dorosłości. O tym kim chcemy się stać dzięki najbliższym ludziom i o codziennych kompromisach, które oddalają nas od wyobrażeń o nas samych, aż do momentu, kiedy stajemy się zupełnie do nich niepodobni. O wielkiej niewiadomej, którą jest nasze życie – do czasu, kiedy przestaje nią być.
To podróż przez formacyjne doświadczenia trójki przyjaciół – pierwsze miłości, noce spędzone na rozmowach i lekturach, wstyd i akceptację, historyczne wydarzenia i muzyczne festiwale. To opowieść o głosach przyjaciół, które zostają w naszych głowach nawet wtedy, kiedy oni już dawno zniknęli z naszego życia.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9593-9 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powiedzenie naszych rodziców
„Zapadł się teatr wszystkich moich działań”, powiedział bohater antyczny, kiedy umarł jego najbliższy przyjaciel; szczęśliwi ci, co mają teatr, w którym audytorium żąda od nich tego, co w nich najlepsze.
George Eliot, Miasteczko Middlemarch, tłum. Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Ludzie wyzuci z nadziei nie pisują powieści, a zwłaszcza ich nie czytają.
Flannery O’Connor, Misterium i maniery. Pisma przygodne, w wyborze i opracowaniu Sally i Roberta Fitzgeraldów, tłum. Michał KłobukowskiCZĘŚĆ PIERWSZA
Nie napisać książki – czy to takie wielkie nieszczęście? Czy z tego powodu człowiek może uznać życie za ostatecznie nieudane? Czy w obliczu istnienia ludzi właśnie przeżywających końce swoich światów wypada z tego powodu czuć się źle?
Oczywiście to kwestia indywidualna, jednak w Dorocie było coś takiego, że potrzebowała potwierdzenia, że może czuć to, co czuje, i myśleć to, co myśli. Nie ograniczała się do błądzenia w labiryncie swoich rozważań, ale regularnie odbywała nad nimi helikopterowe loty. To był labirynt dla zaawansowanych.
Niektórzy przeżywają całe życie bez przyjaciół i zazwyczaj nie są temu winni.
Po prostu nie mają szczęścia. Nie natrafiają na nich nigdy.
Żyją zupełnie nieświadomi tego, jakie przeżycia pozostały dla nich niedostępne.
Bohaterowie tej książki wierzyli w swoją przyjaźń jak w najwyższą religię.
Dla takich właśnie jak oni jest ta powieść. Zawarta w niej historia, choć nie zdziwi, dopasuje się do nich jak brakujący puzzel lub ukochany, którego ciepłe ciało straciliśmy na chwilę z zasięgu dotyku w nocy.
Dorota przejrzała notatki i stwierdziła, że naprawdę mają potencjał. Chwilę później poczuła, że jest w nich coś głęboko fałszywego. Pojedyncze zdania może i były ładne, ale nie składały się w całość. Rytuał chwilowego zachwytu i następującego zaraz po nim samobiczowania powtarzała od kilku lat. Postanowiła, że spróbuje napisać coś w najbliższy weekend. Tak, naprawdę to zrobi. Kupi jeszcze jeden zeszyt, który tym razem zapełni w całości. Po chwili przypomniała sobie, że musi jechać na to nieszczęsne babyshower. Zawsze coś. Wróciła do błądzenia.
Próbowała dokonać jakiegoś podsumowania – w końcu wkrótce miała skończyć trzydzieści trzy lata. Co osiągnęła? Czy zrobiła wystarczająco wiele? Narysowała tabelkę, by jako urodzona pesymistka zacząć od minusów, w końcu na rachunek naszego życia składają się również te rzeczy, których nie zrobiliśmy. Zastanówmy się. Nie spała z żadnym chłopakiem oprócz swojego narzeczonego. Nie spała też z dziewczyną, choć miała kiedyś okazję i obecnie żałowała, że ją przepuściła. Głównie dlatego, że mogłaby powiedzieć, że to zrobiła – co zaprzeczałoby tezie, że jest osobą niezbyt spontaniczną. Nie przeczytała Ulissesa, Małego Księcia (tak, naprawdę) oraz Lalki. I w dodatku nie zamierzała już tego nadrabiać. Nie odwiedziła Stanów, choć zastanawiała się nad programem work & travel, ale powstrzymał ją lęk przed sytuacjami nieprzewidywalnymi. W ogóle nie była nigdy za granicą. To znaczy była we Lwowie i w Pradze, ale miała poczucie, że to prawie tak samo, jakby dziesięć razy odwiedzić Kraków. Nigdy bez jasnego polecenia nie wzięła wolnego w pracy, za bardzo bała się ją stracić.
Przede wszystkim jednak nie napisała książki. Myślała, że ten wewnętrzny przymus, jak konieczność wykonania telefonu z życzeniami urodzinowymi, po prostu minie. Przybierał jednak na sile. Ale czy fakt, że coś mocno się odczuwa, oznacza, że ma się rację?
Nie była dostatecznie przygotowana. Przeczytała zbyt mało niezbędnych arcydzieł. Za mało przeżyła, nie zdążyła się życiowo rozgrzać. Nie miała na koncie opowiadań publikowanych w kwartalnikach, których wprawdzie nikt nie czytał, ale robiły biogram. Nie wykupiła dostępu do MasterClassa, który namiętnie sponsorował się na jej feedzie od jakiegoś roku. Mimo to miewała poczucie, że naprawdę rozumie książki, nie jest głupia i potrafi sklecić ładne zdanie. „Ty to zawsze trafnie podsumujesz” – powtarzali latami Kasia i Michał. Czytała wypowiedzi popularnych publicystek i z satysfakcją stwierdzała, że podobnych spostrzeżeń dokonała już wcześniej.
Czyli może jednak była mądra? Czasem chciała skomentować coś w internecie, pisała coś, ale później to kasowała. Pamiętała ten jeden raz, kiedy skomentowała krytycznie, ale uprzejmie wpis jednego z liberalnych tygodników, sugerując, że to, co piszą, jest w zatajony sposób seksistowskie. Dostała ponad siedemdziesiąt polubień. Już nigdy nie powtórzyła tego wyczynu, kosztował ją zbyt wiele nerwów. Może powinna uznać swoją porażkę – świat, nawet ten literacki, który ponoć jest domeną introwertyków, tak naprawdę należy do odważnych i odpornych. A co z nieśmiałymi, kruchymi, rozedrganymi? Możliwe, że o ich dowcipie i mądrości mogą dowiedzieć się tylko najbliżsi, sprowadzający całe tony przemyśleń, wrażliwości i lektur do talentu konwersacyjnego.
To byłaby naprawdę dobra książka. O przyjaźni. O Kasi i Michale, o tym, jak się poznali i jak się zmienili. Przyjaźń jest przecież co najmniej tak ważna jak relacje romantyczne. Przyjaciół też łączy miłość. I wszystko inne, co w życiu najważniejsze. Miała kilka podejrzeń dotyczących tego, dlaczego książki o przyjaźni powstają tak rzadko. Romanse i miłości mają wyraźne, spektakularne początki i zakończenia. Tyle osób zastanawia się, kiedy spotka miłość swojego życia, a przyjaciele pojawiają się gdzieś w tle – towarzyszą, wypełniają drugi plan. Dorota miała głębokie przekonanie, że o ile mogłaby sobie poradzić bez narzeczonego, o tyle życie bez przyjaciół byłoby nie do zniesienia.
Wspomnienie odtworzone z poczuciem wyższości właściwym osobie dorosłej: mieli być artystami. Dorota miała pisać, Kasia rysować, Michał zostać aktorem, może modelem. Mieli mieszkać razem w lichym, ale kreatywnie urządzonym mieszkaniu. Wspierać się, otrzepywać po pierwszych porażkach i ostatecznie odnieść sukces. Każdy w swoim tempie, choć w dość zbliżonym czasie. To wszystko się nie wydarzyło i już nie miało wydarzyć, a jednak ciągle wybrzmiewało w jej głowie, tak jakby to, co stało się naprawdę, było tylko fałszywą wersją prawdziwego życia.
O tym wszystkim chciała napisać. Tylko jak i kiedy? Wieczorne próby niewiele dawały, zasypiała przy biurku, wydrążona, kompletnie pusta w środku. O poranku za bardzo stresowała się pracą, a w weekendy, które miały teoretycznie być czasem odpoczynku, prała, zmywała, odkurzała. No i trzeba było jeszcze poświęcić czas narzeczonemu. Jej niezbyt przecież heroiczne życie zmieniło się w pasmo następujących po sobie, koniecznych do wykonania czynności.
Miała poczucie – tak, wiedziała, że absurdalne – że bez tej książki jej życie nie będzie mieć żadnego znaczenia. Tylko co zmieniają książki? Co zmieni ta jedna? W jej głowie ciągle biły się przesadna skromność, szybujące w dół poczucie własnej wartości i przekonanie, że powinna pisać.
Po prostu powinna.
Znała tak wiele przepisów na pisanie, że mogłaby zorganizować jakiś badziewny webinar. Każde zdanie powinno albo budować postać, albo posuwać akcję do przodu – tak radził Kurt Vonnegut. Zadie Smith powiedziała, że najważniejsze jest pisanie prawdy, nawet jeśli to kosztowne i trudne. Należy się też pogodzić z wiecznym smutkiem bycia na zawsze nieusatysfakcjonowaną. Pisanie powieści to nie ekspresja własnej osobowości lub terapia. Powieści są dla czytelniczek i czytelników, nie dla ciebie – mówiła Sarah Waters. Nigdy nie należy używać długich słów, jeśli dostępne są słowa krótsze – to powiedział chyba George Orwell, choć mógł powiedzieć w sumie każdy. Wszyscy współcześni zgodnie twierdzili, że należało odciąć się od internetu (aha, na pewno). Nie należy się też zatrzymywać w trakcie pisania, nawet jeśli jest ciężko. Pisanie POWINNO być trudne. Jeśli idzie zbyt łatwo, można nabrać słusznych podejrzeń, że to grafomania. Najważniejsza porada brzmiała po prostu: jeśli chcesz pisać, to musisz pisać. Nawet jeśli nie czujesz grama natchnienia. Siadać do biurka i słowo po słowie powiększać liczbę znaków. Bo naprawić można wszystko – oprócz pustej kartki.
Dorota bezmyślnie złapała za telefon i odświeżyła aktualności. Wyświetliło się wydarzenie: „Skończę moją książkę w tym roku”.
– O, już podsłuchują moje myśli – mruknęła pod nosem.
Kliknęła, że jest zainteresowana. Z przerażeniem odkryła, że razem z nią na wydarzenie wybiera się dwadzieścia tysięcy osób.
Dwadzieścia tysięcy. Dwadzieścia tysięcy. Myśl, że nie jest w tym sama, że jest tylko jedną z tysięcy desperatek i desperatów, wcale nie dodała jej otuchy. „Zachowaj lekkie, pełne nadziei serce, ale oczekuj najgorszego” – radziła Joyce Carol Oates. Dorota ciągle nosiła przy sobie małą paczkę nadziei. Zapisywała zdania w notatniku na telefonie, licząc, że kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedyś zmienią się okoliczności. To mogła być naprawdę dobra książka.
Musiała się ogarnąć. Otworzyła szafę i spośród wielu czarnych bluzek wybrała ulubioną czarną bluzkę. Do pokoju wszedł Tomek, jej narzeczony.
– Co robisz?
– Wybieram bluzkę na to babyshower.
– Hm, trochę pogrzebowo, nie sądzisz?
– To przecież będzie pogrzeb przyjaźni – odpowiedziała i uśmiechnęła się jak jakieś zwariowane zwierzątko.
• • •
Większość dni Michał zaczynał od piosenek Disneya śpiewanych pod prysznicem, fałszywie utożsamiając się z ich tekstami. „Możesz zdobyć świat, lecz to będzie tylko świat, tylko świat! Nie barwy, które niesie wiatr” – wył, obficie nakładając żel na gąbkę, jakby polewał ją ketchupem, by następnie zaintonować Let It Go. Michał nie był jednak Elsą, Pocahontas ani Vaianą. One i cała reszta księżniczek miały do załatwienia coś więcej niż przeżycie kolejnego dnia w rytm egoistycznych motywacji. Musiały uratować świat, swoją wioskę lub plemię, w najgorszym wypadku członka rodziny. Michał – cóż – miał jedynie pojechać na przyjęcie Kasi i nie wyjść przy okazji na złą osobę.
Przyjęcie. Od kiedy pamiętał, Kasia brała udział w niekończącym się maratonie urodzin, rocznic, chrzcin, ślubów i pogrzebów. Z tak wielką i tak skłonną do czczenia wszystkiego rodziną nigdy nie trzeba było martwić się o plany na weekend. Miało się gwarancję, że zawsze znajdzie się ktoś, kto umrze lub odhaczy inną obowiązkową rzecz z przydługiej listy losu. Nie trzeba było przejmować się własnym życiem, kiedy nieustannie zajmowało się świętowaniem lub opłakiwaniem cudzego.
Przyjęcie. Przepraszam, babyshower. Ciągle uczył się poruszać po świecie dzieci. Co dziecko robi jako pierwsze: ząbkuje czy siada? Kiedy rodzic informuje cię o żółtaczce, należy przejąć się bardzo czy tylko trochę? W którym momencie dziecko jest już „duże”, ale nie w sposób niepokojący? Z dotychczasowych doświadczeń wiedział, że na pewno należy mówić, że dziecko jest naprawdę ładne, ładniejsze od innych dzieci, stwierdzić, że jest do kogoś podobne, oraz na bieżąco wyolbrzymiać aktywności bobasa, nadając im szczególne znaczenie. Warto było napisać: „Jasiowi chyba śniło się coś bardzo miłego!”. Lub: „Oj, Zosia ma minę, jakby widziała, co dziś wyprawiało się w Sejmie!”. Zwykła buzia z serduszkami zamiast oczu nie była dostateczną reakcją na słodki portret bobasa i rodzice, zgodnie z prawdą zresztą, interpretowali ją jako brak wystarczającego zaangażowania w temat.
Wreszcie mieli się spotkać. Kasia, Dorota i on. Najlepsi przyjaciele. Przebojowa Kasia, neurotyczna Dorota, uroczy Michał.
Z tytułem najlepszych przyjaciół jest ten problem, że gdy raz zostanie nadany, trudno go odebrać. Byli najlepszymi przyjaciółmi już piętnaście lat, kilka ostatnich trochę siłą bezwładu. Poznali się w liceum i od tego czasu woleli sobie nie wyobrażać, co by się stało, gdyby los ich ze sobą nie zetknął. Z pewnością byliby gorsi, mniej kompletni. Wymieniali myśli i uczucia dłużej i intensywniej niż z którymkolwiek z partnerów. Teraz miało pojawić się dziecko i choć wszystko zmieniło się już wcześniej, zmieni się jeszcze bardziej. Cieszył się szczęściem Kasi, ale nie potrafił opanować zazdrości, którą odczuwał wobec dziecka.
Wsiadł do pociągu. Zasnął, obudziło go szturchnięcie, pokazał bilet na telefonie, jak zwykle zbyt długo szukał dowodu, zasnął ponownie. Obudził go alarm w komórce, zebrał się do wyjścia. Ciągle zaspany wziął taksówkę. Na miejscu miał być jakąś godzinę po oficjalnym rozpoczęciu.
Przyjaciele wciąż szczegółowo relacjonowali, co się u nich dzieje, dlatego wiedział, co będzie do jedzenia. Grill – schab, karkówka, szaszłyk, pierś z kurczaka. Wiejska sałatka z ogórkiem kiszonym, sałatka jajeczna i makaronowa, a na wielki finał – domowe burgery. Borówki, fasolki, figi, jabłuszka, awokado – według aplikacji mobilnej dziecko Kasi rosło i przypominało coraz większe owoce. „Tak bardzo się boję, że świat ją skrzywdzi, już teraz tak ją kocham, to jest niewyobrażalne, jak ja ją kocham” – powtarzała. Przez okno taksówki oglądał swoje dawne miasto. Mijał znajome miejsca, smutne małe bloki, pawilony. Odkrył, że to, co kiedyś napawało go wstydem i smutkiem, teraz poprawia mu humor i daje poczucie bezpieczeństwa. Wyskoczył do kwiaciarni, zdecydował się na gotowy bukiet. Usłyszał sygnał powiadomienia grupowego czatu.
(babyshower Kasi)
Kasia: Michał, jedziesz już?
Kasia: bo chcemy ujawnić płeć
Kasia: niektórzy muszą się zbierać powoli
Wyświetlono przez wszystkich. Odpisał, że będzie za dziesięć minut. Ten czat przez ostatnie trzy tygodnie doprowadzał go do szału. Czy każda osoba musiała odpisywać na każdą wiadomość OK? Czy każda osoba musiała wypowiadać się na każdy temat i dodawać miliard emoji, aby podkreślić ekscytację, czy raczej zabić nudę?
Dobrze wiedział, dlaczego nie jest podekscytowany tą imprezą tak jak reszta gości. Za wszystkimi heteronormatywnymi obyczajami kryła się obietnica wzajemności. Ty wydasz pieniądze na moje wesele, ja wydam na twoje. Dziś podaruję ci dziecięce ubranka, które oddasz mi, gdy sama będę miała dziecko. Zmuś się do zostania chrzestną, proszę, moja matka naciska, wytrzymam na chrzcinach twojego bobasa. Zorganizuję twoje panieńskie, wiedząc, że się odwdzięczysz, kiedy przyjdzie czas na mnie. Geja proszono o udział w tych wszystkich wydarzeniach, zapominając, że w Polsce nie spotka go nic w zamian. Czuł się jak przybysz z obcej planety.
(Michał, Dorota)
Dorota: już tylko dla was wchodzę na mesendżera, kiedy wreszcie przejdziesz na signal?
Dorota: PS jedź bezpiecznie, ale szybko. jest tu dziwnie. przybywaj!!!
Odesłał emoji przestraszonego kotka.
(Michał, Dorota, Kasia)
Kasia: pamiętajcie żeby udawać zaskoczenie!
Dorota: okej
Wyszukał fioletowego uśmiechniętego diabełka i kliknął wyślij. Siedem minut później był na miejscu. Spryskał się swoim najnowszym zapachem zdecydowanie zbyt obficie, włożył gumę do ust, przełożył rękę przez furtkę i nacisnął klamkę, skierował się w stronę tarasu. Taras dobudowany do domu zajmował trzy czwarte ogrodu. No bo po co komu ogród, kiedy można mieć taras? W tego typu okolicznościach jeszcze wyraźniej czuł, jak bardzo nie cierpi mieszczaństwa, do którego sam obecnie się zaliczał. Wdrapał się po schodach. Wokół stolika zebrało się kilkanaście osób. Brody panów świadczyły o tym, że barberzy zdążyli już dotrzeć do małych i średnich miast. A weekendowe spodnie – że kierują się gustem małżonek, które wcale nie uważają koloru musztardowego czy nawet różowego za nieodpowiedni dla heteroseksualnych mężczyzn.
Panie miały na sobie kwieciste sukienki, a na rękach małe torebki lub dzieci podobnych rozmiarów. Dorota spojrzała na Michała. W jej wzroku było błaganie o litość, skierowane trochę do niego, a trochę do jakiegoś fikcyjnego ministerstwa życiowej sprawiedliwości. Usta wygięły się, jakby ktoś właśnie ją obraził lub coś śmierdziało. Ale to po prostu Dorota – pomyślał. Zwyczajnie bała się ludzi i takie sytuacje zawsze ją stresowały.
– Cześć! – powiedział wszystkim.
(Michał, Dorota)
Dorota: też mięso ci tak śmierdzi? wszędzie to mięso, straszne
Aha. Czyli faktycznie jej coś śmierdziało. Nie zdążył nawet odpisać uprzejmym bezśmiechowym „haha”, po drugiej stronie tarasu pojawiła się Kasia. Schyliła się i energicznie poczochrała włochatego psa, informując go przez zaciśnięte zęby o tym, jakim jest słodkim pieskiem.
– Ładnie wyglądasz – powiedział i wręczył jej bukiet.
– No, witamy spóźnialskiego z Krakowa.
Czyli teraz był spóźnialskim z Krakowa.
Spojrzał uważniej na Kasię i Dorotę, były od siebie tak różne, ich życia kompletnie się rozjechały. Pomyślał o sobie. Gdyby poznali się dziś, nie byłoby żadnej szansy, żeby się zaprzyjaźnili.
– Dobra, nie ma co czekać. Radek! Możesz wnosić tort – krzyknęła Kasia.
Chłopak Kasi wszedł na taras z naprawdę imponującym białym tortem ozdobionym różowymi i niebieskimi różyczkami. To był moment, w którym powinny pojawić się brawa, ale prawie nikt nie miał wolnych rąk, by je zainicjować. Ciszę wypełniły bieganina psów i mamrotania dzieci.
– No dobrze, to kroimy.
– Ale kto kroi? Mama czy tata?
– Chodź, Radek, pokroimy z dwóch stron.
– Trzy, czte, ry.
Noże wbiły się w tort, odsłaniając kremowy różowy środek. Gwizdy. Córeczka!
– Myśleliście już o imieniu?
– Nie. Możecie podsyłać pomysły. Serio, podsyłajcie, jeszcze się nie zdecydowaliśmy.
Michał wiedział, że tego dnia miały ich jeszcze czekać:
• ciążowy Twister (każ gościom włożyć pod ubrania balony imitujące brzuch, a następnie zagrać w Twistera),
• źrebięta, szczenięta, warchlaki (przygotuj listę piętnastu zwierząt i poproś gości o zapisanie, jak nazywają się ich młode),
• malowanie śliniaczków (rozdaj parom śliniaczki i poproś o udekorowanie ich flamastrami do tkanin. Goście malują, mama odpoczywa. Później mama zgaduje, która para ozdobiła który śliniaczek).
Kto wprowadził te wszystkie obyczaje? Kapitalizm chętnie tworzył nowe, dopóki można było zamieniać je na potrzeby i wydatki.
Kasia w ciąży wyglądała jak święta: delikatniejsza, łaskawsza, świetlista. Zupełnie nie przeszkadzało jej, że znajduje się w centrum uwagi, której tym razem nie musiała sobie wywalczyć, po prostu jej się należała. Znowu zrobiło się cicho.
– Nie wiem, czy wiecie, że mamy w swoim gronie pisarkę – powiedziała Kasia uroczystym tonem.
– Ojej! Kogo?
– Dorota pisze książkę.
Dorota spojrzała na nią lodowato.
– Teraz oczywiście wyjdę na grafomankę – mruknęła.
– Na kogo? A o czym piszesz? – spytał ktoś.
– O przyjaźni.
– A co o tej przyjaźni?
– O tym, że jest najważniejsza. Że jest najważniejsza w życiu – powiedziała z zaskakującą jak na okoliczności stanowczością.
Goście zabrali się za tort.
– A jest?
Dorota swoim zwyczajem postanowiła po prostu nie odpowiadać. Zapadła się w sobie. Jako jedyna z gości była ubrana całkowicie na czarno. Odgrywała rolę emo nastolatki tej imprezy.
– Chciałam być po prostu miła – wyjaśniła Michałowi Kasia.
– Tak, rozumiem. Coś pomóc, wszystko okej? – spytał.
– Nie trzeba. Tak, dzięki, pogadamy później.
W takich sytuacjach bardziej przydatni byli goście, którzy po prostu coś robili, a nie asekurancko co trzydzieści minut pytali, czy w czymś pomóc.
– Radek, zaproponujesz Michałowi coś do picia?
– Ależ sam sobie poradzę, dajcie spokój – powiedział Michał, choć jednocześnie ani nie wstał, ani nie sięgnął po szklankę, nie wykonał żadnego gestu, który miałby świadczyć o tym, że sobie poradzi.
– Co pijesz? – zapytał Radek, nawet na niego nie patrząc. Nie spojrzał na niego ani razu od początku tego spotkania.
– Może colę. Może wódkę z colą po prostu.
Radek postawił przed nim szklankę, wlał wódkę i sięgnął po colę. Zaczął mocować się z zakrętką.
– Oj, jakoś ciężko – stęknął.
I wtedy butelka wybuchła, a jej zawartość wylała się na spodnie i koszulę Michała. Brodaci panowie i kwiatkowosukienkowe panie zwrócili się w ich stronę.
– Jezu! – krzyknął Michał, ateista.
– Przepraszam, nie chciałem.
– Oj, Radek…
– Naprawdę przepraszam, sorry.
– Nie, nie, luz, to tylko ubranie, luz, nic się nie stało.
– Pewnie to jakaś droga koszula.
– Nie, luz, normalna, wypierze się. Masz coś do przebrania?
– Tak, pójdziesz sobie do pokoju na dole? Wiesz którego? Znajdziesz tam na pewno jakiś T-shirt.
Michał poczuł, że ogarnia go jakiś nieuzasadniony wstyd. Był w szoku, miał mokro w majtkach, był lepki. Z trudem wstał od stołu i niezręcznie przepchał się przez ludzi.
Wszedł do ciemnego wnętrza. Przypomniało mu się, że ten dom jest zatruty i toksyczny, że jest domem strachów. Tak pewnie można by powiedzieć o połowie polskich domów, ale ten był toksyczny wyjątkowo. Całe wnętrze było brązowe. C a ł e. Brązowe były ściany, dywany i kafelki, brązowe były skórzane kanapy i wzorzyste tapety, jasnobrązowe były zasłony. Mógłby przysiąc, że nawet gdyby o tym nie wiedział, domyśliłby się, że w tym domu zdarzyły się straszne rzeczy. Niedawno Kasia napisała mu, że przemalowuje ściany. Wysłała zdjęcie. Ładnie – odpisał dyplomatycznie. – Jaki to kolor? Kasztanowy – odpowiedziała. A tutaj? Kawa z mlekiem. W salonie truflowy. Nie chciał jej tego mówić, ale to znowu był po prostu brąz.
Dorota i Michał podobnie oceniali progres związany z wychodzeniem Kasi z chorych relacji z matką. To był mniej więcej ten poziom: kakaowy zamiast brązowego. Kasztanowy zamiast brązowego.
Znalazł pokój, otworzył szafę, wybrał coś bez wzoru i nadruku. Musiał odetchnąć, usiadł na podłokietniku fotela. Poczuł wibracje telefonu w kieszeni spodni.
(Dorota)
Dorota: myślisz, że Radek zrobił to specjalnie?
Michał: specjalnie oblał mnie colą? bez przesady
Dorota: no, nie lubi nas
Michał: ale żeby aż tak?
Dorota: nie wiem, może się domyśla, że coś wiemy
Michał: nakręcasz się
Dorota: tu rozmowa o najlepszych przedszkolach w okolicy. czekam na Ciebie
Michał: jak jestem, to i tak nic do mnie nie mówisz. jeszcze zapalę
Dorota: płaczę
Michał: odłóż tę komórkę, niekulturalnie tak, tylko patrzysz w ekran
Michał: z gośćmi porozmawiaj
Dorota: byeeeeee
Wyszedł na drugą stronę domu. Tylko fajka i będzie gotowy. Zgasił papierosa i od razu odpalił następnego. Nie chciał jeszcze wracać. Tak właściwie nie czuł się dobrze sam na sam ani z Kasią, ani z Dorotą, obie od pewnego czasu mu na siebie nadawały, traktując go jak najbliższego sojusznika. A może między sobą nadawały na niego? Nie mógł tego wykluczyć. Dziwne to wszystko, pomyślał. Cieszymy się na spotkania z przyjaciółmi, a potem wszystko się rozłazi, nie pada żadne znaczące zdanie. Spotkamy się, to pogadamy – mówi się. Tylko o jaką rozmowę chodzi? Na pewno nie o tę, w której przepraszasz za bałagan, kiedy jest czysto, albo bredzisz o utrudnieniach w dojeździe. Może chodzi już tylko o to, żeby upewnić się, że przyjaciel nadal ma trzy wymiary i nie wygląda codziennie jak swoje zdjęcie profilowe. Wstał.
– …tak, to była szkoła, po prostu taki kurs – mówiła właśnie kobieta z pofarbowanymi na czarno włosami i wyglądem kogoś niezależnego finansowo.
– Paulina jest prywatnym detektywem – wyjaśniła Michałowi Kasia – i zajmuje się głównie zdradami. Paulinka, wybacz, że cię tak maglujemy, ale wiesz, to po prostu jest bardzo ciekawe.
– A nie, spoko, jestem przyzwyczajona, pytajcie, o co chcecie.
No tak, pomyślał. Czy istnieje skuteczniejsza forma reklamy usług detektywa, przepraszam, detektywki od zdrad niż popołudnie spędzone w gronie świeżo upieczonych małżeństw? Znalazł wolne krzesło naprzeciwko Doroty, nałożył sobie na talerz szaszłyka.
– Jakie są typowe przypadki? – spytała Dorota. Kochała kategorie, podkategorie, typy, rodzaje, pomyślał. Uśmiechnął się do siebie, może po to właśnie było warto przyjechać. Żeby przypomnieć sobie, za co je tak bardzo lubi.
– Każdy jest inny.
– Tak odpowiada każda specjalistka. – Michałowi nie umknęło użycie feminatywu. – Ale wiesz, o co chodzi. Taki najczęstszy przypadek. Najczęstsze miejsce. Nie wiem, coś takiego.
– Siłownia albo jakieś sportowe wydarzenie. Triatlon. Dużo romansów tak się zaczyna. Żona nie rozumie nowego hobby, ma pretensje do partnera, że nie ma go w domu. A nowa pani rozumie, bo też ćwiczy, jest tam z nim. A drugie, też banał, praca. Wspólny wyjazd integracyjny i tak to się zaczyna.
– Z tego, co nam Paulina mówiła, to szczególnie trzeba uważać na wyjazdy integracyjne – dodała Kasia.
Dorota spojrzała znacząco na Michała. Mieli tajemnicę.
– A jak to się robi? Jak wygląda w praktyce taka detektywistyczna robota?
– Dużo jeżdżenia. Proste triki. Jeżdżę za kimś cały dzień, sprawdzam, gdzie jedzie po pracy.
– Raz chyba przebrałaś się za dostawcę pizzy – zaśmiała się Kasia. Michał zauważył brak feminatywu i zastanawiał się, czy Dorota też zwróciła na to uwagę.
– W sumie więcej niż raz. Dzwonisz do drzwi z pizzą, żeby zobaczyć, co się dzieje w środku. Koleś otwiera, mówi, że nie było zamówienia, ale coś tam przy okazji zobaczysz.
Dorota odeszła od stołu i zniknęła w brązowym wnętrzu.
– A gdzie najdalej musiałaś jechać?
– Najdalej to chyba do Frankfurtu.
Wszystkie telefony na tarasie zawibrowały równocześnie.
(babyshower Kasi)
Łukasz: Hej, ktoś tam jeszcze jest? Opłaca się przyjeżdżać? Byłbym za 30 minut =)
Kasia: Tak, przybywaj!
Wyświetlono przez wszystkich. Wrócili do rozmowy.
– A kto najczęściej zdradza?
– Niby panowie, ale mam wrażenie, że kobiety zaczynają ich doganiać. Może wkrótce będzie na równi.
Wszystkie telefony na tarasie zawibrowały ponownie.
(babyshower Kasi)
Dorota: nie mogę słuchać tych rozmów o zdradzaniu. mam wyrzuty, że nie powiedzieliśmy Kasi. tak jakbyśmy to my ją teraz zdradzali
Wyświetlono wiadomość. Wyświetlono wiadomość. Wyświetlono wiadomość.
Czyli już.
Nie to okienko.
Co za masakra.
Pod wiadomością dochodziły kolejne kółeczka z twarzami, a pośród nich również kółeczko Kasi. Bał się na nią spojrzeć, ale zdążył zobaczyć, jak wybiega.
Przełknął kawałek mięsa i poczuł, że poparzyło mu gardło.