Księżycowe blizny - ebook
Księżycowe blizny - ebook
Date Masamune był jednym z najbardziej charyzmatycznych dowódców okresu jednoczenia Japonii (1568–1603)…
… ale w roku 1571 ma pięć lat i jest całkiem zwyczajnym chłopcem – jeśli nie liczyć faktu, że jest synem daimyō w prowincji Mutsu. Tymczasem nad jego głową powoli gromadzą się czarne chmury, tym bardziej, że w kraju, od lat pogrążonym w wojnie, rozpoczął się proces ustalania nowego układu sił, wyłaniania zwycięzców i przegranych, a na dodatek w okolicy wybucha zaraza. Aby przetrwać trudne chwile, mały Bontenmaru – bo tak brzmiało dziecięce imię Masamune – będzie potrzebował wiernego i lojalnego towarzysza i opiekuna. Czy piętnastoletni Kagetsuna podoła tej odpowiedzialności?
Księżycowe blizny to nie tylko fabularyzowana biografia młodego Masamune; to także dopracowany w najmniejszych szczegółach obraz Japonii z czasów, gdy kraj był podzielony na wiele zwalczających się nawzajem księstw, władza szogunatu Ashikaga dogorywała, a w umysłach ludzi choroby były dziełem demonów.
Spis treści
Przedmowa
Spotkanie
Starzy i nowi znajomi
Bracia
Nauka
Zaproszenie
Tęsknota
Bonten
Rozstanie
Ucieczka
Dom
Endō Motonobu
Burza
Opiekun
Imiona
Fudō Myō-ō
Cień
Księżycowe blizny
Ojciec
Epilog
Posłowie
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62945-85-6 |
Rozmiar pliku: | 857 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zmierzch nadciągał nad Ungan-ji nieubłaganie. Grunt pogrążył się już w cieniu, ostatnie promienie słońca muskały jedynie szczyt świątyni, karmazynową czerwienią barwiąc rzeźbione belki dachu. Wnętrze wypełnione było tym szczególnym rodzajem mroku, który pozwala rozpoznać zarys kształtów i daje poczucie, że światło gdzieś jeszcze istnieje. Mnisi dopiero rozpalali wieczorne ognie, które już za chwilę ciepłym blaskiem opromienią przybytek i podkreślą jego miękki spokój. Wieczne lampki przed posągami buddów płonęły niezależnie od pory dnia i nocy, choć ich jasność nie czyniła boskich obliczy bardziej doskonałymi.
Kagetsuna nie przyglądał się posągom ze szczególnym zaangażowaniem. Miał nadzieję, że ktokolwiek mógł go widzieć, wybaczy mu to. Szybkim krokiem przemierzał sale kompleksu, starając się nie zwracać na siebie uwagi – o ile jedno nie wykluczało drugiego, doszedł poniewczasie do wniosku. Mnisi jednak nie odrywali się od swojego zajęcia, jakby było ono jedynie inną formą medytacji. Ich ruchy naznaczone były pełnym przekonania spokojem, twarze uśmiechnięte, oczy być może wpatrzone w nirwanę. Mimo wszystko Kagetsuna spróbował zwolnić kroku – i uciszyć skrzypienie podłogi pod stopami.
Nie spieszyłby się tak, gdyby nie pora. Właściwie tylko dlatego, że znał swojego gospodarza, nie odłożył wizyty na jutro – odwiedziny o tak późnej godzinie nie licowały z etykietą. Teraz mógł się tylko łajać za lekkomyślność. Nie przypuszczał, że droga zajmie mu aż tyle czasu, i to bez większych postojów…
Zatrzymał się w pół kroku i po chwili namysłu spróbował przejrzeć się w polerowanej złotej płycie za plecami Kannon, mając nadzieję, że miłosierne bóstwo wybaczy mu to świętokradztwo. Znajomy czy nie, szacunek należał się taki sam. Czy włosy mu się nie potargały? Na ostatnim odcinku pędził przecież galopem. Przygładził czuprynę i poprawił ubranie.
„Doprawdy, trochę ogłady, Katakura Kagetsuna. Jesteś już prawie mężczyzną, więc nie zachowuj się jak dzieciak na podwórku”, pomyślał.
Doprowadził się do porządku, na ile było to możliwe w tym przytłumionym świetle. Przywołał na twarz poważny wyraz – ściągnął brwi i zacisnął usta – i z uniesioną głową wkroczył do następnego pomieszczenia. I niemal od razu stanął, zdumiony.
Spodziewał się ujrzeć kolejnych mnichów, zajętych uduchowioną krzątaniną, tymczasem jego oczom ukazał się mały, najwyżej pięcioletni chłopiec, jakoś zupełnie niepasujący do wieczornej atmosfery świątyni.
Zmrużył oczy, przyglądając się małej postaci. Chłopiec nie wyglądał, jakby się zgubił. Stał przed posągiem Fudō Myō-ō i wpatrywał się weń z uśmiechem. Kagetsuna zmarszczył czoło, przenosząc wzrok na przerażający wizerunek bóstwa. Jak dziecko mogło tak spokojnie przyglądać się srogiemu bóstwu, na które wielu dorosłych nie potrafiło patrzeć bez lęku…? Płomyk lampki pełzał po złotej powierzchni, sprawiając, że oblicze Fudō zdawało się jeszcze bardziej żywe… jeszcze bardziej gniewne... Cienie migotały w załamkach jego szaty, wywołując iluzję ruchu. A chłopiec nie odrywał od niego wzroku i wciąż się uśmiechał!
„Ach, chyba że nie rozumie”, pomyślał Kagetsuna z pewną ulgą, jednak słowa malca, który odezwał się w tym momencie, uświadomiły mu, że był w błędzie.
– On tylko wygląda groźnie – głos chłopca zabrzmiał czysto i wyraźnie, jak mają w zwyczaju mówić dzieci w jego wieku. – Tak naprawdę jest łagodny i spokojny.
Kagetsuna mrugnął. Jeśli czegoś się spodziewał, to na pewno nie tego, że jakieś dziecko będzie mu objaśniać tajniki buddyjskiego panteonu. Jednak jego zdumienie miało tylko wzrosnąć, kiedy chłopiec – który zdążył w międzyczasie na niego spojrzeć – kontynuował:
– Ty też wyglądasz groźnie – powiedział i ponownie się uśmiechnął, patrząc na niego z uwagą.
Dwie myśli przeszły Kagetsunie przez głowę jednocześnie: że chyba przesadził ze strojeniem poważnej miny, jaką zamierzał zaprezentować przy spotkaniu z kapłanem, oraz że niedopowiedziana część zdania mogła być i w jego przypadku prawdą. Nawet jeśli nie do końca odpowiadało to jego ambicjom – w końcu jaki piętnastolatek chce być łagodny i spokojny, skoro większość jego rówieśników pragnie raczej służyć swemu panu i dokonywać bohaterskich czynów w jego imieniu?
Chłopiec patrzył na niego z zaciekawieniem i dopiero teraz Kagetsuna uświadomił sobie, że nie robi dobrego wrażenia. Nie żeby mogło mu zależeć na zrobieniu wrażenia na maluchu – z tego już wyrósł; po prostu niezależnie od sytuacji wypadało zachować się z dumą i godnością, a stanie i gapienie się bez słowa raczej nie zaliczało się do tego rodzaju postawy. Problem w tym, że nie wiedział, co powiedzieć – w obecności tego osobliwego dziecka czuł się po prostu nieswojo. Podniósł wzrok i ponad ciemną główką chłopca znów spojrzał na posąg.
– Lubisz Fudō Myō-ō? – zapytał, po czym wrócił wzrokiem do malca.
Odpowiedzią było energiczne, tym razem bardzo dziecięce kiwnięcie głową. W oczach chłopca zabłysło coś na kształt autentycznego uwielbienia. Kagetsuna znów się zastanowił. Dzieciom bardziej pasowały Jizō albo Kannon, jeśli więc ten chłopiec miał istotnie powód, dla którego to właśnie srogi bóg ognia stał się obiektem jego afirmacji, musiał być naprawdę niezwykły. Wypadało się chociaż dowiedzieć kto to. A do tego trzeba się samemu przedstawić.
– Jestem Katakura Ka… – zaczął, jednak jego słowa zagłuszył wysoki kobiecy głos, który w tym momencie dobiegł z korytarza.
– Bontenmaru-sama! Gdzie jesteś? Bontenmaru-sama!
Kagetsuna zauważył, że chłopiec ledwo dostrzegalnie skrzywił się. Zaraz jednak jego twarz przybrała spokojny, niemal uroczysty wyraz. Bardzo dostojny, doszedł do wniosku Kagetsuna, uświadamiając sobie nagle z całkowitą pewnością, że ma przed sobą wysoko urodzone dziecko. I nie miało to nic wspólnego z pełnym szacunku tonem, w jakim się do niego zwrócono.
Poza tym… Bontenmaru? Cóż to za imię? Rodzice chłopca musieli pokładać w nim wielką nadzieję, skoro za patrona wybrali mu buddyjskiego stworzyciela świata i pogromcę demonów…
Do pomieszczenia weszła właścicielka głosu i wydała cichy okrzyk. Kagetsuna odwrócił głowę w jej stronę, zwalczając chęć cofnięcia się o krok. Nie czuł się swobodnie w towarzystwie kobiet, a to, że nie mogła być wiele starsza od niego, niczego nie zmieniało. Szybko jednak zrozumiał, że jego obawy, jakiekolwiek by były, są zupełnie zbędne, ponieważ dama nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem i równie dobrze mogłoby go tam wcale nie być.
– Bontenmaru-sama! – powtórzyła kobieta z ulgą, ale i pewnym nieśmiałym napomnieniem, ujrzawszy chłopca. – Twoja czcigodna matka prosi cię do siebie. Przybyła w odwiedziny, chce spędzić cały ten czas z tobą. Proszę, chodź ze mną.
Kagetsuna zauważył, że pogodny wyraz zniknął z twarzy chłopca; właściwie nie tyle zniknął, ile po prostu rozmył się. Jego oczy pociemniały, zupełnie jakby zgasły gdzieś gwiazdy, błyszczące jeszcze chwilę temu, gdy malec opowiadał o Fudō. Jego ramiona opadły, ale posłuchał damy, która pełnym gracji ruchem zgarnęła poły wytwornej szaty, robiąc mu miejsce.
W drzwiach chłopiec przystanął, zupełnie jakby o czymś sobie przypomniał, i odwróciwszy się w stronę Kagetsuny, złożył mu grzeczny ukłon. Ku uldze tego ostatniego, który bez namysłu odwzajemnił gest, na twarzy malca znów zagościł przy tym pewien wątły uśmiech. Dziewczyna, najwyraźniej dopiero teraz go zauważając – albo postanawiając go zauważyć – omiotła go spojrzeniem, po czym wyszła z pomieszczenia, lekko marszcząc nos.
– Bontenmaru-sama – doszedł go jeszcze jej głos, w którym znów pobrzmiewała lekka nagana – nie musisz się nikomu kłaniać, a już na pewno nie pierwszemu lepszemu pachołkowi…
Dla syna samuraja słowa te były obraźliwe, jednak Kagetsuna przypomniał sobie, że jego wygląd wcale nie wskazuje na wysokie pochodzenie, więc zdusił złość w zarodku. Powiedział sobie, że nie zamierza przejmować się osobą, której pewnie nigdy więcej nie spotka, zwłaszcza że bardziej zajmował go chłopiec. W jego głowie pojawiła się przelotna myśl, że gdyby spotkał następcę tronu cesarskiego, z pewnością nie byłby bardziej przytłoczony. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie Fudō Myō-ō, jakby chciał się przekonać, czy gniewny bóg jest tego samego zdania, ale odpowiedzią było to samo srogie spojrzenie co zawsze. Racja, nie powinien sobie zawracać głowy sprawami bogów.
„Łagodny i spokojny” – przemknęło mu jeszcze bez związku przez głowę, zanim zwrócił uwagę na pierwotny cel swoich odwiedzin. Westchnął w duchu, uświadomiwszy sobie, że było już bardzo późno. Co tchu opuścił zewnętrzną świątynię i pobiegł do centralnego budynku, nie przejmując się więcej tym, że żwir rozpryskuje się z chrzęstem pod jego stopami.
Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji ebooka/książki.
___
Bonten – japoński odpowiednik hinduskiego bóstwa Brahmy, stwórcy wszechświata i pierwszych żywych istot; w buddyzmie japońskim Bonten wraz z Taishakutenem określani są czasami mylnie jako dwaj królowie (Niō), którzy strzegą wrót każdej świątyni przed demonami.