Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kuźnia głupców - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 sierpnia 2020
Ebook
19,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kuźnia głupców - ebook

Druga książka traktująca o perypetiach trzydziestoletniej Adeli, której życie zmieniło się całkowicie. Porzuciwszy męża związała się z nowym mężczyzną, Gabrielem, któremu nie do końca jednak ufa. Wszystko wynika z jej braku pewności siebie, której nie potrafi nabyć, zupełnie nie ufając człowiekowi, którego kocha. Wpada na specyficzny plan, aby sprawdzić miłość Gabriela, a bardzo chętnie pomoże jej zaprzyjaźniona wróżka.

"Kuźnia głupców" jest kontynuacją losów Adeli z "Kuźni na rozdrożu".

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-265-2445-1
Rozmiar pliku: 496 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nożyczki przecinały zdjęcia z zimnym szczękiem. Odcięte głowy spadały jedna za drugą na blat stołu, tuż obok szmacianej laleczki wyglądającej jak dzieło jednorękiego ślepca. Ale laleczka nie miała być ładna. Miała działać. Szczękowi nożyczek towarzyszyło ciche nucenie, mruczando bez słów. Bez słów, ale tak wymowne, że siedzący na parapecie kot mrużył zielone oczy i stroszył futro.

Zapadła cisza. Wąska dłoń o długich, krwistoczerwonych paznokciach poukładała odcięte głowy jedną obok drugiej. Piwne oczy rzuciły badawcze spojrzenie na jeszcze niezniszczone zdjęcia przedstawiające młodą kobietę w różnych ujęciach – przed domem, przy samochodzie, w sklepie. Wszystkie fotografie były nieco ziarniste, co dowodziło, że robiono je z daleka.

– Przestaniesz mącić, czarownico – wysyczała właścicielka czerwonych pazurów i piwnych oczu. – Pobiję cię twoją własną bronią.

Nie znalazłszy lepszego ujęcia twarzy, kobieta wzięła zdjęcia i cięła je, gdzie popadnie, dając się ponieść potężniejącej z każdym ruchem wściekłości.

– On jest mój, dziwko – syczała. – Mój. A ty spłoniesz w piekle.

Wściekły szczęk nożyczek zagłuszyło upiorne mruczando, które osiągnęło takie natężenie, że kot z głośnym, wrzaskliwym protestem zeskoczył z parapetu i umknął z pokoju.

Ze zdjęć zostały tylko błyszczące strzępy. Kobieta o szalonych piwnych oczach wsypała je do rozciętego brzucha pokracznej lalki i spięła materiał agrafką. Potem wybrała najbardziej wyraźne ujęcie spośród główek leżących na stole i przykleiła do lalki.

Przyjrzała się swemu dziełu. Jej ładną twarz, okoloną długimi blond włosami, wykrzywił grymas pełen nienawiści i głębokiej satysfakcji.

– Zastanawiałam się, dziwko, jaką śmierć ci zgotować – zachichotała. Gdzieś w głębi domu rozległ się koci wrzask. – Przez utopienie? Powieszenie? I wiesz co? Pomyślałam, że skoro chciałaś się grzać w cieple mojego anioła, to powinnaś spłonąć. Ale najpierw...

Gwałtownym ruchem wbiła grubą szpilkę prosto w laleczkę wudu. W wyobraźni widziała, jak znienawidzona rywalka wyje z bólu, trzymając się za serce.

– Tak, poznaj mój ból... – wyszeptała.

A potem wrzuciła lalkę do żeliwnego garnka, w którym tliły się węgielki.

– Spłoń, czarownico. Na popiół.

I gdy szmaciana lalka zajęła się płomieniem, Margo poczuła, że w jej gardle znów narasta śmiech. Dziwny, niepokojący, jak czarna dziura zasysający myśli i te resztki rozsądku, które jej jeszcze pozostały. I te resztki zapewniły ją, że jeśli magia nie podziała, to jest jeszcze tyle innych sposobów... A na wszystkie Margo jest gotowa. Wiedźma nie ma szans.

– Robię to dla ciebie – powiedziała i spojrzała na ścianę pokoju, na której pyszniło się zdjęcie Gabriela naturalnej wielkości.

Na tym zdjęciu śmiał się i obejmował ją, Margo. To było jeszcze wtedy, gdy nie wiedział, że ona właściwie jest zaręczona. To było ważne, by się nie dowiedział, zanim ona nie rozkocha go w sobie tak bardzo, że będzie mu obojętny pałętający się gdzieś na obrzeżach ten trzeci, małżonek z rozsądku, poślubiony dla pieniędzy i bezpieczeństwa. Bo do kochania potrzebowała tylko Gabriela. Niedługo po tym, jak zrobili to zdjęcie, ten idiota Robert wypaplał mu wszystko i Gabriel się zerwał. Nawet nie pozwolił jej niczego wytłumaczyć. Robert do dziś nie wie, kto i dlaczego zmasakrował jego ukochany zabytkowy motor.

A potem pojawiła się ta wiedźma... Musiała mu coś zadać, bo przecież zawsze mówił, że nigdy nie będzie tym trzecim, a tymczasem ona miała męża! I to mu nie przeszkadzało! Gdyby jeszcze powalała urodą... To ona, Margo, jest piękna... To jej się Gabriel należy. Był jej i będzie jej.

Kiedy kot, zwabiony ciszą, wrócił do pokoju, obojętnym wzrokiem obrzucił swoją panią, przytuloną do ściany, z dłonią przyciśniętą do serca roześmianego mężczyzny.1

Mężczyzna nie powinien być piękniejszy od kobiety, z którą sypia. Kobiece ego źle to znosi, reaguje niepewnością i nieufnością.

To była moja pierwsza myśl, gdy obudziłam się bladym świtem i moje oko padło na leżącego obok mnie, śpiącego faceta. Bojąc się poruszyć, wgapiałam się w niego z zachwytem i mimowolnie wspominałam wydarzenia ostatniej nocy. W jakiś sposób czułam, że jestem już inną kobietą. Więcej – wreszcie jestem kobietą. I to mnie przerażało. Bo nikt wcześniej nie nauczył mnie, jak być kobietą.

Mam na imię Adela, mam dwadzieścia osiem lat, sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, sześćdziesiąt pięć kilogramów wagi, cellulit i od ośmiu lat męża, od którego kilka dni temu odważyłam się odejść, choć on nie przyjmuje tego do wiadomości.

Mam też kochanka. Od wczoraj.

I jestem z tego dumna.

Piorun nie strzelił we mnie, zdrajczynię, z jasnego nieba, co zapowiadała moja matka, do żywego urażona faktem, że ośmieliłam się opuścić jej ukochanego zięcia, nie mówiąc już o zerwaniu uświęconych więzów małżeńskich. Teraz i na zawsze, w zdrowiu i chorobie... Ale co zrobić w razie braku miłości i jakiegokolwiek porozumienia – jakoś w przysiędze się nie wspomina.

Tak, piorun gniewu bożego we mnie nie strzelił, chyba że uznamy za piorun mój pierwszy w życiu orgazm. A dokładniej mówiąc, trzy. W ciągu ostatnich dziesięciu godzin. To niezły wynik jak na kobietę, która jest – według słów Mariana, mojego męża – lodową kłodą.

Jak się czuje kobieta po orgazmie? Czuje, że naprawdę żyje. Po raz pierwszy od lat. I chce bronić tego nowego życia zębami i pazurami.

Tak. Łatwo powiedzieć. Czy moje zęby i pazury będą wystarczająco mocne i ostre, by pokonać smoczy pancerz? Bo dziś przyjeżdża mój smok – poślubiony niebacznie w czasach mroku i nieświadomości – by zabrać mnie do swej rzymskiej jaskini (czytaj: domu z basenem i ogrodem), obiecując podzielić się skarbami – rozwijającą się karierą zdolnego architekta (który właśnie wygrał konkurs i został w nagrodę wysłany do Włoch na co najmniej trzy lata), życiem towarzyskim wśród wysoko postawionych ludzi oraz perspektywą spłodzenia co najmniej dwójki dzieci, abym się wreszcie mogła spełnić jako matka, o czym niewątpliwie marzę.

To jego zdanie. Ja wiem jedno – gdybym jak posłuszne cielę poleciała z nim w zeszłą sobotę do Rzymu, już byśmy oboje nie żyli, razem z resztą pasażerów samolotu. Mój bunt i ucieczka z lotniska sprawiły, że usterka samolotu została zauważona i naprawiona, czyli mimo woli uratowałam wiele ludzkich istnień.

Teraz, jak to ujął Gabriel, muszę się postarać nie zmarnować odzyskanego życia i wykorzystać daną mi przez siły wyższe szansę na odmianę losu.

Gabriel to właśnie mój kochanek. Mężczyzna z moich snów.

Ale powiedzcie – czy sny się kiedykolwiek spełniają? Nawet jeśli komuś tak się przez chwilę wydaje, to zaraz się okazuje, że właśnie siedzi w samym środku koszmaru.

* * *

Widmo wieczornej rozmowy z mężem sprawiło, że od rana byłam nerwowa jak dziewica przed pierwszą wizytą u ginekologa. Wiedziałam jednak, że nikt za mnie tego nie zrobi. Jeśli nadal chcę bez przykrości patrzeć sobie w oczy w lustrze, muszę zrobić to sama. I ta świadomość przyprawiała mnie o skurcze żołądka i nieprzyjemny ucisk wokół serca.

– Źle się czujesz? – spytał Gabriel podczas śniadania.

Patrzył ze zmarszczonymi brwiami, jak dziubię widelcem w talerzu, przesuwając kawałki jajecznicy z jednej strony na drugą.

– Nerwy i strach to idealny sposób na zabicie apetytu – powiedziałam cicho. – Wreszcie zgubię nadprogramowe kilogramy.

Westchnął.

– Chciałbym być z tobą podczas rozmowy, ale to raczej niemożliwe.

– Wiem.

Widząc niepokój w jego oczach, postanowiłam wziąć się w garść.

– Nie martw się, poradzę sobie – powiedziałam zawadiacko, starając się, by usłyszał w moim głosie pewność siebie. – W końcu to nic strasznego, zwykła domowa awantura. Czego tu się bać?

Uniósł brew, ale nic nie powiedział. Dokończył śniadanie i zmył naczynia. Nie chciałam, żeby wychodził, ale na to też nie miałam wpływu.

Odprowadziłam go do drzwi. Wyszedł na korytarz i zawahał się.

– O której ma przyjechać? – spytał.

– Samolot przylatuje o szesnastej. W domu będzie pewnie po piątej.

– Jesteś pewna, że nie wolisz rozmawiać przez adwokatów?

O tak, z chęcią pozwoliłabym, żeby ktoś za mnie prowadził negocjacje terytorialne. Ustalił nowe granice, zasady kontaktów dyplomatycznych, wysokość odszkodowań wojennych. A ja byłabym tylko spornym terytorium. Przedmiotem negocjacji. Tylko że coś we mnie cichutko szeptało, że czasy łatwizny odeszły w przeszłość. Jeśli znów nie chcę skończyć jako męska ozdoba, na którą powoli przestaje się zwracać uwagę, muszę sama być stroną w konflikcie i sama bronić swego terytorium.

– Nie. Sama muszę to załatwić – powiedziałam i pogłaskałam go po ramieniu. – Nic mi nie będzie, nie skrzywdzi mnie. Znasz to przysłowie o psach. Im głośniej szczekają, tym mniej gryzą. On tylko głośno krzyczy.

– Ale ty boisz się krzyków – mruknął.

– Jako psycholog wiesz doskonale, że aby przemóc lęk, trzeba stawić mu czoło. Wiesz, arachnofobię pokonuje się, obcując z pająkami – wzdrygnęłam się.

– Nie jestem fanem behawioryzmu – odparł. – Czasem lekarstwo tylko pogłębia chorobę. Adelo, nie wdawaj się w dyskusje. Powiedz mu, że masz już dosyć i powrót nie wchodzi w grę. A przede wszystkim nie daj się wtrącić w poczucie winy. Nie wyszło wam i tyle. Małżeństwo to nie jakaś dożywotnia kara. Każde z was ma prawo do szczęścia. Bo chyba w to wierzysz, prawda?

Uniósł dłoń, założył mi opadający kosmyk włosów za ucho i przesunął palcami po moim policzku. Poczułam miły dreszcz, przysunęłam się i uniosłam na palcach, by sięgnąć ustami jego warg. Metr dziewięćdziesiąt to nie przelewki.

Moje wrażenie z poprzedniego wieczoru i nocy potwierdziło się. Całował cudownie i chętnie. Nagle chciałam więcej, a sądząc po reakcji jego ciała, on także. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że tak na niego działam.

Na korytarzu trzasnęły drzwi i szybki stukot obcasów powiadomił resztki mojej świadomości, że sąsiadka doszła do windy.

– Może wejdźmy do środka – szepnęłam.

Oparł czoło o moje i westchnął.

– Nie mogę. Za pół godziny mam umówionego pacjenta, a akurat tej sesji nie mogę odwołać. I w ogóle dzisiaj na nic nie będę miał czasu aż do wieczora. Ale potem będę czekał na telefon. Wtedy przyjadę po ciebie. – Odsunął się i spojrzał mi w oczy. – Bo chyba nie zamierzasz tu dzisiaj nocować? To nie byłoby rozsądne. Będziecie kłócić się do rana i nikomu nie wyjdzie to na dobre.

Nie pomyślałam o tym wcześniej, ale ma rację. Nie powinnam nocować w domu. I powinnam godnie opuścić plac bitwy w wybranym przeze mnie momencie. Najlepiej takim, kiedy to ja akurat będę mieć ostatnie słowo, a moja ślubna pomyłka nie zdąży jeszcze wymyślić riposty.

Kątem oka zobaczyłam, że sąsiadka, zamiast wsiadać do windy, stoi i gapi się na nas. No cóż, też bym się gapiła, gdybym zobaczyła ją wczesnym rankiem obściskującą się przed drzwiami mieszkania z mężczyzną, który nie jest jej mężem.

– Dzień dobry – powiedziałam radośnie, wychylając się zza Gabriela.

Powinna zrozumieć, że to, co widzi, to nie żadne pokątne przyprawianie rogów tylko oficjalna wymiana modelu.

Sąsiadka, w moim wieku (nie mam pojęcia, jak ma na imię, choć od kilku lat mieszkamy drzwi w drzwi), lekko poczerwieniała, skinęła głową, mamrocząc coś pod nosem, i gwałtownie wcisnęła guzik windy, bo drzwi już się zamknęły.

Zachciało mi się śmiać. Ale gdy przeleciało mi przez myśl, że pewnie wieczorem będzie zmuszona słuchać odgłosów małżeńskiej awantury rozwodowej, ochota do śmiechu natychmiast przekształciła się w nieprzyjemny ucisk w żołądku.

* * *

– Zamierzam się upić – oznajmiłam Ulce, gdy usiadłam za swoim starym biurkiem w redakcji i włączyłam komputer.

Popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

– Znasz mnie – wyjaśniłam. – Na trzeźwo jestem rozsądna i tchórzliwa do obrzydliwości. Rozkoszuję się kajdanami obowiązku. Kilka kieliszków koniaku sprawi, że będę gotowa wypowiedzieć wojnę nawet teściowej. Marian nie będzie miał szans. A kiedy już z nim skończę – powiedziałam buńczucznie, widząc oczyma wyobraźni, jak wdeptuję go w ziemię zimnym głosem i argumentami nie do odparcia – przyjadę do ciebie leczyć kaca.

Coś w jej wzroku zamigotało.

– Nie możesz. Nie dzisiaj – jęknęła.

– Dlaczego? – zdziwiłam się.

Normalnie to ona powinna nalegać, żebym przyjechała, jeśli nawet nie z przyjacielskiego obowiązku podtrzymania na duchu, to chociażby ze zwykłej ciekawości.

– Kolacja! – krzyknęła z paniką w głosie. – Z nim!

O żesz ty, zapomniałam na śmierć. To dzisiaj. Wielki dzień, mający uwieńczyć nasze starania o omotanie i uwiedzenie przez Ulę redakcyjnego administratora sieci, Megasa, czyli prywatnie Tomka Dyrgały.

Dzisiejsza kolacja była z gatunku „pułapek na grubą zwierzynę”. Jako pretekst do zaproszenia posłużyła wdzięczność za pomoc Tomka w ratowaniu mojej przyszywanej bratanicy Izy przed zakusami profesjonalnych gwałcicieli. Moja przyjaciółka miała tego wieczoru trafić do serca wybranka przez stół oraz, ewentualnie, łoże. Zważywszy na typ mężczyzny, którego zaprosiła, odwrotna kolejność, choć pożądana, była raczej mało prawdopodobna. Prędzej już na stole się skończy, a na łoże to moja biedna, napalona psiapsiółka jeszcze sobie poczeka.

Z drugiej strony to dobrze, bo przecież Ula ma nadzieję na coś więcej niż jedna noc. Niestety, nie żyjemy w czasach, kiedy to nawet pocałunek miał wagę małżeńskich kajdan. W ogóle wszystko jakoś stanęło na głowie. Teraz to panowie stają się oporni jak zapłonione dziewice, a kobiety z rozpalonym wzrokiem (i nie tylko) szukają kolejnych ofiar, i to wcale nie po to, by zaciągnąć je do ołtarza. Żyjemy w epoce szybkich numerków, co, jak chyba wszyscy czujemy, niespecjalnie dobrze robi ani duszy mężczyzny, ani kobiety.

– O której ta kolacja? – zainteresowałam się, żałując, że nie mogę poświęcić sprawom przyjaciółki odpowiedniej dawki uwagi i emocji.

Myśl o moim własnym dzisiejszym wieczorze przyprawiała mnie o mdłości. W dodatku poczułam się totalnie opuszczona. Moja siostra, Laura, nadal leży w szpitalu po wypadku samochodowym, moja druga przyjaciółka, Iwona, która ewentualnie mogłaby robić za kamizelkę do szlochania i pomocne ramię, wyjechała z mężem i dziećmi na urlop. A szwagierka, Renata, odpada w przedbiegach. Nie dość, że jako członek rodziny mojego męża powinna się trzymać z dala ode mnie, wszetecznicy, to jeszcze sama właśnie odeszła od swego męża i głowę ma zajętą własnymi problemami. Jak to ujął Wacek, jej mąż, kiedy w kilka dni po tym, jak żona go rzuciła, dowiedział się, że i ja poszłam w jej ślady: „To chyba jakiś wirus”. Żaden wirus! Nie straciłby swojej ślubnej gosposi, gdyby nie przyłożył jej w złości. I jeszcze poprawił, kiedy ostrzegła go, żeby nigdy więcej. Po dwudziestu latach małżeństwa powinien znać żonę na tyle, żeby wiedzieć, że ona bicia tolerować nie będzie, zwłaszcza że zastrzegła to w ich ustnej umowie przedmałżeńskiej. Ale, dupek, zapomniał. I to nie tylko o tym. Na przykład, że żona nie służy jedynie do przyrządzania smacznego jedzenia, sprzątania i wychowywania dzieci. A, i jeszcze do rozładowywania napięcia seksualnego pana i władcy.

A teraz się dziwi. Tyrani zawsze się dziwią, kiedy w ich państwie wybucha rewolucja.

– O ósmej – powiedziała Ula. – Frida zdradziła mi, że on najbardziej lubi zrazy zawijane i surówkę z białej kapusty. Wyobrażasz sobie, ile to roboty? A jak mu nie zasmakuje? Nigdy nie byłam dobra w sosach – wygięła usta w podkówkę.

– Jesteś cudowną kucharką – zapewniłam ją szybko. – Wszystko będzie pyszne. A jak włożysz tę zieloną kieckę z Pragi, no wiesz, tę z dekoltem do pępka, to nawet nie zauważy, że je.

– Ona nie ma dekoltu do pępka – oburzyła się, że krytykuję jej ulubiony randkowy ciuch. – Jest trochę odważna i zmysłowa, to wszystko. A poza tym, nie zamierzam jej włożyć.

– Jasne, nie do pępka. Brakuje z pięć centymetrów. Jak to? – dotarło do mnie. – To w co chcesz się ubrać?

– Normalnie. Żeby go nie spłoszyć. Żeby sobie nie pomyślał, że mam coś innego na celu niż dziękczynną kolację. – Umknęła oczami.

No tak, w zielonej sukience to jeszcze miałaby jakie takie szanse choć na gorący pocałunek. A tak...

– Posłuchaj – powiedziałam poważnie. – Znasz Megasa. Pod względem damsko-męskim nieśmiałe toto, nieuświadomione. Rozumiem, że nie chcesz się upodobnić do Anki Wiatrowskiej, ale katechetki też nie udawaj, bo facet zapomni, co mu się w Szpuncie przydarzyło. I zamiast żywego mężczyzny, znów będziesz miała ruchomy terminal komputerowy. Musisz iść za ciosem. Musisz mu się kojarzyć z żarem, zmysłami i grzechem.

Popatrzyła na mnie podejrzliwie.

– A coś ty się nagle taka zmysłowa zrobiła? Słowo grzech w twoich ustach brzmi jak nazwa deseru czekoladowego.

W dziwny sposób wizja czekolady skojarzyła mi się z wczorajszą nocą i poczułam, że oblewa mnie rumieniec.

– Adela – wyszeptała Ula i pochyliła się do mnie. Chwyciła mnie za rękę. – Nie mów, że ty i... on... To znaczy... który z nich? Zrobiłaś to wreszcie? No gadaj, bo ja tu zaraz umrę...

– Jak mi dasz dojść do słowa – powiedziałam.

Ula prychnęła, usiadła prosto, zacisnęła wargi i wbiła we mnie wzrok inkwizytora. Takim spojrzeniem w godzinę wyciągnęłaby z każdego nawet szyfr Enigmy.

No tak, z powodu Megasa była nieco zapóźniona w wydarzeniach, a ostatnio działo się tyle, że i ja sama nie bardzo mogę się w tym wszystkim odnaleźć. Jeszcze była na etapie mojej randki z Zacharym... Prehistoria.

– Randka z Zacharym nie wypaliła. To znaczy, było miło i w ogóle. Dopóki nie pojawił się Gabriel.

– Gabriel? Gdzie?

– W restauracji. Niby urządzał tam swoje trzydzieste urodziny, ale potem zdradził mi, że chciał mieć mnie na oku. Wiedział, że się tam z Zacharym umówiłam, bo mu sama wcześniej powiedziałam.

– Zdradził ci – powiedziała, rozciągając głoski. – Co ty powiesz. Kiedy ci to zdradził?

– No wiesz – machnęłam ręką i postanowiłam przeskoczyć różne komplikacje uczuciowe, które nękały mnie przez ostatnie trzy dni. – Wczoraj wieczorem. W przerwie między pierwszym orgazmem a drugim. A może drugim a trzecim? – zastanowiłam się.

Ula zakrztusiła się, a od drzwi dobiegło nas pytanie:

– Adela, to ty miewasz orgazmy? A nie wyglądasz.

Anka Wiatrowska, w obcisłej krótkiej sukience ukazującej jej boskie długie nogi na szpilkach (jak jej zazdroszczę, że może nosić szpilki!), stała w drzwiach i uśmiechała się trochę złośliwie. Obróciłam się do niej, szybko myśląc nad jakąś ripostą, która nie byłaby aż tak obraźliwa jak te, które przelatywały mi przez głowę – w końcu po co mam sobie robić wroga z kogoś, kto zwykle nie walczy uczciwie? Anka przyjrzała mi się uważnie, przestała się uśmiechać i powiedziała:

– A nie, sorki, wyglądasz. Kim jest ten szczęściarz? Bo chyba nie szanowny małżonek.

– Skąd wiesz, że nie mąż? – spytała Ula ostro, akurat gdy ja zadałam swoje pytanie:

– Jak to, wyglądam?

Wiatrowska weszła do pokoju, zamknęła za sobą drzwi i przysiadła na biurku.

– Po kilku latach małżeństwa nie ma czegoś takiego jak między jednym orgazmem a drugim.

– Skąd wiesz, przecież nigdy nie miałaś męża – mruknęłam.

Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się leciutko.

– Chcesz mi powiedzieć, że w twoim małżeństwie jest inaczej? Znaczy było, bo o ile pamiętam, miałaś wyjechać do Włoch, mieszkać w pięknym domu – w jej głosie wyczułam lekki odcień zazdrości. – A jesteś tu. Z powrotem. Co oznacza, że lunęłaś męża. Albo on ciebie.

– Ona jego – powiedziała szybko Ula.

– No widzisz, mam rację. A poza tym jestem pod wrażeniem – przyjrzała mi się z aprobatą. – Cicha woda. Nie sądziłam, że stać cię na kochanka.

Czy ona aby mnie nie obraża?

– Powinnaś prowadzić rubrykę porad sercowych zamiast działu mody – zauważyłam zła.

Wzruszyła ramionami.

– A jak myślisz, kto jest głównym konsultantem Jolki?

Jola była w naszej gazecie od psychologii. Myszowata, tak chuda, że musi dwa razy przejść, by pojawił się cień. Nie wyglądała na taką, która potrafi poradzić kobietom, jak owinąć sobie faceta wokół palca. I przekonać je, by na sytuacje awaryjne kupiły stringi. Nie wyglądała nawet na taką, która słyszała o stringach. Teraz wszystko jasne.

– Po czym poznajesz, że miałam... no wiesz – nagle wypowiedzenie po raz kolejny słowa „orgazm” stało się ponad moje siły.

Roześmiała się radośnie.

– Błyszczące oczy, rozświetlona cera i rumieńce na policzkach. Jaśniejesz z daleka jak promieniotwórcza bombka. Założę się, że ostatni miałaś nad ranem. Do południa objawy miną.

No tak, chciałam wiedzieć. Nie wyjdę z pokoju do obiadu.

Anka wyprostowała się, obciągnęła sukienkę i ruszyła do drzwi.

– Jesteś pewna, że już nie chcesz swego męża? – spytała, zatrzymując się w progu.

– A co?

– No cóż – wzruszyła ramionami. – Niektóre kobiety nad rozkosz przedkładają domy z ogrodem i męża z perspektywami. Nawet takiego z odzysku. Bo wiesz, orgazmy to sprawa przejściowa...

I wyszła. Przez chwilę patrzyłyśmy w milczeniu na zamknięte drzwi.

– Nie wiem, czy zauważyłaś – powiedziała Ula, otrząsnąwszy się z zapatrzenia – ale dostałaś czekoladki. Mogę się poczęstować?

Stały na biurku w eleganckim, metalowym pudełku przewiązanym wstążeczką. Wiśnie w czekoladzie. Moje ulubione.

– Wiadomo od kogo to? – spytałam, szukając karteczki.

Ula pokręciła głową.

– Były już, jak przyszłam. Bez karteczki. Może to od jakiegoś cichego wielbiciela? – mrugnęła okiem. – Wszyscy wiedzą, że jesteś już teoretycznie do wzięcia, więc...

– Nie jestem do wzięcia – zaprotestowałam.

– Ale cichy wielbiciel może jeszcze o tym nie wiedzieć.

– Daj spokój... – mruknęłam. – I tak cierpię na klęskę urodzaju. Jeszcze mi do pełnego szczęścia tylko cichego wielbiciela brakuje.

Sięgnęłam po pudełko. To dobry pomysł... Czekolada uspokaja, wprawia w dobry nastrój...

Dodaje centymetrów w biodrach. A ja już nie mam męża, któremu na złość chciałabym utyć. Jest wręcz przeciwnie.

Stanowczo cofnęłam rękę.

– Możesz je sobie wziąć. Ja teraz będę żyć miłością.

Ula oblizała się łakomie i przysunęła do siebie czekoladki.

– Tylko nie jedz przy mnie! – jęknęłam.

* * *

Eksperci od negocjacji radzą, aby przed ważną rozmową dokładnie spisać cele, jakie chcemy osiągnąć, i argumenty, jakimi chcemy się posłużyć. Dobrze byłoby też spróbować stworzyć alternatywne scenariusze, by móc szybko reagować na niespodzianki. Opracować, jak szachiści, kilka kroków w przód. We wszystkich możliwych kierunkach. I wbić to sobie do głowy, ewentualnie przećwiczyć przed lustrem. Zwłaszcza gdy w grę wchodzą emocje. Wszystko po to, by nie dać się zepchnąć do defensywy, odebrać sobie prowadzenie, nie pozwolić się omotać i zostać zmuszonym do przyjęcia punktu widzenia przeciwnika.

Tak więc postanowiłam wykorzystać godziny pracy na przygotowanie się do najważniejszej rozmowy w życiu.

Otworzyłam w komputerze nowy plik i zapisałam:

Cel: Namówić Mariana na rozwód. Ewentualnie na to, by pogodził się z separacją. Sprawić, by zrozumiał, że to dla jego dobra. (Moje dobro w podtekście, ale nie należy machać nim jak sztandarem, bo facet się zaprze).

Argumenty:

Hm. Znam wiele argumentów, ale wszystkie mają na celu moje dobro lub są nie do przyjęcia dla Mariana. Pomyślę nad tym za chwilę.

Strategia: Chłodny upór i stanowczość. Żadnej dyskusji. Chcę rozwodu i już. Nie reagować na plucie, białą pianę na pysku i inwektywy. Lodowate spojrzenie i wyniosłość.

Pytanie, czy jestem w stanie tak to rozegrać. Czy nie zacznę się trząść, bać, szukać usprawiedliwień, prosić...

Strategia alternatywna: atak, gdy rozsądna rozmowa nie będzie możliwa. Wywlec wszystkie jego wady, żeby zrozumiał, że nie jest mnie wart i że zmarnował swoją szansę. A może udowodnić mu, że to ja nie jestem jego warta i że jeśli chce osiągnąć sukces, ja mu w tym nie pomogę. Wręcz przeciwnie.

O, tak, widzę tu siebie bardzo wyraźnie. Takie samobiczowanie i samooskarżanie mam przećwiczone do perfekcji. Ale chyba najwyższy czas to zmienić. W końcu nie jestem znowu taka ostatnia, skoro zainteresował się mną ktoś taki jak Gabriel, prawda?

Ciche pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamyślenia.

– Proszę – zawołałam.

Przez uchylone drzwi niepewnie zajrzał Megas.

– Jesteś sama? – spytał konspiracyjnym szeptem.

Byłam. Kiwnęłam głową, więc wszedł i zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie i spojrzał na mnie niepewnie. Jego ciemnoszare, jakby przydymione oczy miały nieco spłoszony wyraz. Emanował niezwykłą u niego nerwowością. Ciemne przydługie włosy okalające szczupłą twarz wrażliwca miał interesująco rozwichrzone. Całkiem ładny chłopak, jak ktoś lubi typ Toma Cruisa. Na szczęście był wyższy i normalniejszy od tego pokręconego psychicznie konusa. Od roku, czyli od jego pierwszego dnia pracy w naszej redakcji, strzelały do niego spojrzeniami niemal wszystkie wolne kobiety, a nawet kilka zajętych. Był jednak niezdobyty niczym twierdza Nawarony i odporny na syrenie śpiewy jak polityk na prawdę. Nie uległ nawet wysiłkom Anki Wiatrowskiej. A to już wiele znaczy. Właśnie dlatego Ula, zakochana w nim od roku, tak panikuje przed dzisiejszą kolacją.

– Adela, pomóż – jęknął.

Uniosłam brwi pytająco.

– Wiesz, że Urszula zaprosiła mnie na kolację. Dzisiaj. – Westchnął i zmierzwił sobie włosy.

Hm. Jak widać, nie tylko ona panikuje.

– Ja bym się na twoim miejscu cieszyła. Ona dobrze gotuje – postanowiłam zareklamować przyjaciółkę.

– Jestem tak zdenerwowany, że chyba nic nie przełknę.

Ciekawe.

– Nie wiem dlaczego. Boisz się, że cię otruje? Albo uśpi i wykorzysta?

– Nie żartuj – popatrzył na mnie wzrokiem zranionego szczeniaka i usiadł przy biurku Uli. – Nie mam pojęcia, co robić. Poradź mi. Przynieść kwiaty? Czekoladki? Wino? Dlaczego ona to zrobiła? – Znów poczochrał sobie włosy. Jeszcze trochę, a tak je sobie skołtuni, że będzie musiał ogolić się na łyso.

– O ile wiem, chce ci podziękować za ratunek w dyskotece – powiedziałam ostrożnie, pilnując słów, by nie chlapnąć czegoś, co pogrąży i mnie, i Ulę. – To nie powód do paniki.

– Nie rozumiesz. To nie jest takie... proste. Już nie.

Przyjrzałam mu się uważniej. Był zakłopotany, przestraszony i trochę nieszczęśliwy. Zaniepokoiłam się.

– Ula ci się nie podoba?

– Żartujesz? – żachnął się. – Właśnie o to chodzi, że... – Zaczerwienił się.

Cudownie. I przyszedł do mnie po radę. No cóż, sam tego chciał.

– Umawiasz się czasem?

Popatrzył na mnie i zmarszczył czoło.

– Z dziewczynami?

– A co, wolisz z chłopcami? – spytałam prosto z mostu, by wreszcie uzyskać u źródła odpowiedź na pytanie, które od jakiegoś czasu nurtuje żeńską część redakcji.

Prychnął.

– Czy wyglądam na geja?

– Nie, ale oni rzadko tak wyglądają. No wiesz, w stylu filmowych pedziów z rączką sterczącą od pasa i szalejącymi biodrami. Freddie Mercury wyglądał jak stuprocentowy samiec. – Tu postanowiłam oddać sprawiedliwość mojemu ulubionemu artyście. – Co prawda, on był biseksem, no ale taki George Michael też..

– Nie jestem gejem! – niemal krzyknął.

– Nigdy nie myślałam, że jesteś. Po prostu tak unikasz kobiet, że, no wiesz... Ludzie lubią plotkować i tworzyć niesamowite historie, zwłaszcza gdy nie znają faktów.

– Aha. To znaczy, że wszyscy w redakcji myślą, że jestem gejem, bo nie lecę na każdą spódniczkę, która zawinie mi się u kolan. Pięknie.

Patrzyłam na niego w milczeniu, a on myślał intensywnie. Rzucał na mnie spod oka niepewne spojrzenia, zagryzał wargi. Bił się z myślami: powiedzieć, czy nie powiedzieć...

– Rzadko.

– Co: rzadko?

– Rzadko się umawiam. Nie czuję się wtedy... komfortowo. Wolę...

– Przewidywalność wirtualnego świata? – dopowiedziałam, gdy nie mogłam doczekać się dalszego ciągu. – Kontrolowane emocje, które można wyłączyć jednym ruchem myszki? Pozycję boga narzucającego swoje reguły?

Skrzywił usta, ale nie zaprzeczył.

– Nie uważasz, że to jest dobre dla chłopców, ale mężczyzn takie podejście ogranicza? Nie czujesz, że ci czegoś brakuje? Czegoś... prawdziwego?

– Adela, ja to rozumiem, nie jestem idiotą. O Boże – jęknął i zerwał się z krzesła. – Nie mogę o tym rozmawiać z kobietą!

– Wręcz przeciwnie, o takich sprawach jedynie rozmowa z kobietą ma sens – powiedziałam szybko. – Siadaj.

Opadł na krzesło.

– A teraz posłuchaj mnie uważnie. To nie jest randka, pamiętaj o tym. Nie musisz pokazywać się z najlepszej męskiej strony. Nie musisz Uli podrywać. Przynieś jej kwiaty. Zjedz obiad i pochwal jej kuchnię, choćby potrawy były przesolone czy przypalone, ale jestem pewna, że będą pyszne. Rozmawiaj z nią – możecie zacząć od tych zwyrodnialców, którzy chcieli porwać moją bratanicę. Założę się, że nawet się nie spostrzeżesz, jak będziecie przelatywać od tematu do tematu. Nie musisz nic udowadniać, ani jej, ani sobie. Potraktuj ją jak przyjaciółkę. – Mam nadzieję, że Ula nigdy nie dowie się, że dawałam mu takie rady, boby się na mnie śmiertelnie obraziła. Ale może by zrozumiała. Najłatwiej jest złowić zwierzynę, która jest przekonana, że nikt na nią nie poluje. Ale warto też zwierzynę nieco ośmielić, by pomyślała, że to ona jest łowcą. – Jeśli jednak stanie się tak, że będziesz miał ochotę na więcej, zawsze możesz spróbować....

– I o to chodzi – rzucił gwałtownie. – Miałbym... – Znów go zatkało, a na twarz wypłynął mu rumieniec.

Miałam ochotę walić głową w blat biurka. Jezu, facet ma niemal trzydzieści lat, a zachowuje się jak szesnastolatek. Taki sprzed rewolucji seksualnej. Oto do czego doprowadza ożywione życie towarzyskie w sieci. Do randkowego kalectwa w realu.

– W takim razie przynieś jej czerwoną różę i półsłodkie wino – poradziłam. – I powiedz, że ładnie wygląda. Reszta bez zmian. I zobacz, jak się sytuacja rozwinie.

– Łatwo ci mówić – powiedział z rozgoryczeniem. – Ona jest... – westchnął. Czyżbym widziała cień rozmarzenia? – A ja.. – Znów westchnął, i tym razem ujrzałam jego poczucie wartości własnej walące pyskiem o podłogę.

– Tomku – powiedziałam łagodnie, klepiąc go po dłoni. – Ula cię lubi, zapunktowałeś na dyskotece, okazałeś jej już swoje, że tak powiem, zainteresowanie...

– Rozumiem, o co ci chodzi – przerwał mi szybko i wstał z krzesła. Jego twarz kolorem przypominała piwonię. – I dziękuję. Jesteś dobrą przyjaciółką. Moją też, mam nadzieję.

Gdy wyszedł, popatrzyłam na zapisany w komputerze plan mojej rozmowy rozwodowej i przyszło mi do głowy, że łatwo być dobrą przyjaciółką dla innych. Najtrudniej być nią dla siebie samej.2

W miarę jak zbliżał się czas powrotu do domu, żołądek zwijał mi się w coraz ciaśniejszy supeł. Aby oddalić od siebie moment konfrontacji ze smokiem, pojechałam do mieszkania Laury. Jej syn, Paweł, wyjechał na działkę do kolegi i koty zostały same. Targałam dziesięciolitrową torbę żwirku, więc postanowiłam nie przechodzić przez sklep, tylko skorzystać z bocznego wejścia. Wyczyściłam kuwetę, nakarmiłam koty, podlałam kwiaty.

Była piąta po południu. Coś we mnie, zapewne ta moja przeklęta Wewnętrzna Niewolnica, jęczało, że powinnam wracać do domu i grzecznie czekać na męża z obiadem, aby go nieco ułagodzić. I może rzucić na podłogę w kuchni gruby dywan, aby mi się kolana nie poobcierały, gdy go będę błagać o zrozumienie i wybaczenie.

Lepiej pojadę do Laury do szpitala. Jak Bóg da, a tematów na plotki nam nie zabraknie, to może pojawię się w domu koło północy. Tym razem postanowiłam przejść przez sklep.

– Dzień dobry, pani Małgosiu. Wszystko w porządku?

Pani Małgosia, pięćdziesiątka o pełnych kształtach i ufarbowanych na czarno włosach – jak przystało na pracownicę ezoterycznego sklepu – właśnie pokazywała coś klientowi.

– Pani Adela! – zawołała, odłożyła pudełka na szklaną ladę i podeszła szybko. – Podobno Laura jutro wychodzi ze szpitala, to prawda?

– Nic mi o tym nie wiadomo – zdziwiłam się, a potem przypomniałam sobie, że wyłączyłam komórkę, by Marian nie próbował mnie nękać wcześniej, niż to konieczne. – Zaraz jadę do Laury, to się wszystkiego dowiem.

– Najwyższy czas, żeby wróciła do domu. – W ciepłych piwnych oczach ujrzałam troskę. – Tutaj szybciej wyzdrowieje. I tak dziękuję Bogu, że wyszła z tego wypadku obronną ręką.

– Nie znoszę szpitali – wzdrygnęłam się. – Nawet jeśli przychodzę tylko w odwiedziny. Mam wrażenie, że coś wysysa tam ze mnie całą radość życia.

– Jakbyś ją rzeczywiście w sobie miała...

Głos, który rzucił tę impertynencką uwagę, był suchy i szeleszczący, jakby jego właściciel niezbyt często go używał. Miało się ochotę wziąć olejarkę i nasmarować struny głosowe.

Spojrzałam w głąb sklepu. To ten klient – starszy mężczyzna ubrany na czarno... nie, ruszył w moim kierunku i w nieco innym oświetleniu okazało się, że jego ubranie jest ciemnofioletowe. Bardzo ciemno. Nawet laska, którą się podpierał, połyskiwała tym niesamowitym głębokim fioletem. Z pewnością taki kolor ma jakąś fachową nazwę, dla mnie to była fioletowa czerń. Spodnie, koszula i długa, sięgająca kolan marynarka, chyba aksamitna.

Aksamit? W lipcu? Gdy impertynent podszedł bliżej, okazało się, że jest bardzo stary i bardzo chudy. Pewnie z braku podściółki tłuszczowej było mu ciągle zimno.

– Słucham? – spytałam i spojrzałam prosto w niewielkie, wyblakłe, szare oczy patrzące z czeluści głębokich oczodołów ocienionych nawisami gęstych brwi, równie szpakowatych jak lwia grzywa włosów spływających na ramiona.

Po plecach przeszło mi stado stonóg obutych w lodowe papucie.

– Interesująca aura – zaszeleścił zmarźlak i zmrużył oczy, obrzucając mnie dziwnym spojrzeniem.

Popatrzyłam na panią Małgosię, bez słów pytając, czy już mam zacząć się bać oszołoma, czy jeszcze chwilę poczekać.

– Adelo, to pan Ireneusz Tombor, nasz stały klient. Znany jasnowidz...

– Bzdury – zaprzeczył i uniósł prawą dłoń. Wyjątkowo długie, wrażliwe i lekko wykrzywione artretyzmem palce obciągnięte były bladą, pomarszczoną skórą. – Nie jestem jasnowidzem.

– Ale przecież widzi pan przyszłość, panie Ireneuszu – powiedziała pani Małgosia energicznie. – Przecież ostrzegł mnie pan przed tym matrymonialnym naciągaczem. – Zaróżowiła się lekko.

– Nie widzę przyszłości, jedynie przeszłość, teraźniejszość i jej konsekwencje – wyjaśnił.

– I aurę – mruknęłam.

Skinął głową. Jego cienkie blade usta drgnęły, jakby miały ochotę się uśmiechnąć, ale zabrakło im sił.

– To wszystko zapisane jest właśnie w aurze, moje dziecko.

Zaczynałam się już wewnętrznie najeżać, gdy dodał:

– Ach, nie lubisz, jak cię tak nazywają, ale wybacz staremu człowiekowi.

Skinęłam głową. Skoro facet wygląda jak bliźniak Matuzalema, może i ma prawo nazywać wszystkich wokoło dziećmi.

– I co pan wyczytał z mojej aury? – spytałam.

Oparł się ciężko na lasce, oczy błysnęły jak dwa diamenty ukryte w ciemnych pieczarach.

– Tajemnicę w przeszłości, która trzyma w żelaznym uścisku twoją teraźniejszość i może zniszczyć twoją przyszłość, moje dziecko.

– Tajemnicę? – wbrew woli poczułam ponowny zimny dreszcz, a serce zaczęło mocniej bić. – W mojej przeszłości nie ma żadnych tajemnic. Zwłaszcza strasznych.

Blade usta znów drgnęły w wysiłku uśmiechu.

– Tajemnice mają to do siebie, że są ukryte – powiedział tym swoim niesamowitym głosem. – Gdybyś ją znała, nie byłaby tajemnicą, prawda?

Stare księgi, przyszło mi na myśl. Jego głos przypomina szeleszczące karty starych magicznych ksiąg. Skąd to porównanie? Na oczy nie widziałam magicznych ksiąg, ani starych, ani młodych.

– Ale wkrótce tajemnica przestanie być tajemnicą – dodał nagle i zacisnął wargi w cienką kreskę. – Od ciebie będzie zależeć, jak wykorzystasz nową wiedzę. Nie bój się jej. Jak to mówią, prawda nas wyzwoli – zachichotał, a nie był to zbyt miły dźwięk. Jakby ktoś darł wyschnięte karty pergaminu. – Ciekawe, czy ta wiedza przykuje cię do mężczyzny z twojej przeszłości, czy do tego z teraźniejszości. A może... – zamilkł i przymknął oczy.

– Może... – ponagliła go szeptem pani Małgosia, która wzrokiem zawisła na wargach starca, sprawiając wrażenie, że w oczekiwaniu na dalsze słowa przestała oddychać.

Byłam jej wdzięczna za to pytanie, bo mnie mowę odjęło.

Otworzył oczy i popatrzył na mnie z błyskiem ironii w oczach.

– Może pchnie cię w ramiona mężczyzny z przyszłości. Każdy z nich da ci inne życie, inną twoją potrzebę zaspokoi. Tyle wyborów, a tak trudno podjąć decyzję, prawda, moje dziecko?

– Co to za mężczyźni? – spytałam, puszczając mimo uszu jego komentarz.

Ciekawość zżerała mnie jak głodny kornik szafkę po babci.

– Nie wiem – wzruszył chudymi ramionami. – Nie jestem jasnowidzem, już to mówiłem.

Racja. Poczułam, że oto pojawia się okazja zwalenia na kogoś innego życiowej decyzji.

– Którego powinnam wybrać?

Uniósł krzaczaste brwi, nagle postukał laską o podłogę i popatrzył gniewnie na panią Małgosię.

– Przyszedłem tu po zioła, a nie na pogaduchy.

Odwrócił się i ruszył do lady, lekko kulejąc. Pani Małgosia pospieszyła za nim, mrucząc przeprosiny.

– Zaraz. – Pobiegłam za nim. – Po co było to wszystko? Najpierw zabija mi pan ćwieka w głowie, a potem się wycofuje?

Powiesił laskę na lewym przedramieniu, sięgnął palcami prawej do pudełka z jakimiś ostro pachnącymi ziołami, wyjął szczyptę, wsypał na lewą dłoń i zaczął je rozcierać.

– Przecież nie wierzysz w takie rzeczy – powiedział, nie patrząc na mnie.

– To po co mi było to mówić? Żeby mnie zezłościć czy się ze mnie ponabijać?

Przez chwilę milczał, wąchając zioła.

– Świeże. Doskonale.

– Oczywiście – powiedziała z dumą pani Małgosia. – Zawsze mamy świeże.

Nagle Tombor popatrzył na mnie z ukosa.

– Czy wiesz, co jeszcze widzę w twojej aurze? Ciebie. Prawdziwą ciebie, a nie to, co złości się, boi i udaje, że nad wszystkim panuje. Gdybyś mogła zobaczyć się moimi oczyma, ujrzałabyś łagodny płomień pod kolczastą powłoką. – I znów spojrzał na sprzedawczynię. – Wezmę dwadzieścia deka wrotyczu i dwadzieścia piołunu. I paczuszkę żeń-szenia.

Skupił się na swoim zamówieniu i skądś wiedziałam, że już ze mną skończył i nie odpowie na żadne pytanie.

Straszna tajemnica. Bzdury. Najwyższy czas otrząsnąć się z tej atmosfery godnej bajek braci Grimm.

– Do widzenia, pani Małgosiu – powiedziałam. – Miłego dnia, panie Ireneuszu.

Byłam już przy drzwiach, gdy dobiegł mnie szeleszczący głos:

– Wybierz tego, który widzi płomień.

Całą drogę do szpitala zastanawiałam się, o jakim trzecim mężczyźnie bredził wychudzony starzec.

* * *

– Co ty tu robisz, na miłość boską? – zaatakowała mnie moja kochana siostra, jak tylko pojawiłam się w drzwiach sali.

Była też i Eleonora, osobista wróżka Laury, która akurat pakowała do koszyka słoiczki i naczynia.

– Podobno jutro wychodzisz, więc chciałam się jeszcze ponapawać twoim widokiem w szpitalnych pieleszach – mruknęłam, nachylając się nad nią i cmokając ją w policzek. – Dzień dobry, pani Eleonoro. Mogłabym później zamienić z panią kilka słów?

Popatrzyła na mnie uważnie.

– Co ma być, to będzie, Adelo – powiedziała, udowadniając, że umie czytać w myślach. Faktycznie, chciałam spytać ją o przyszłość.

– Gdybym tylko wiedziała, co ma być, byłabym spokojniejsza – odparłam.

– Jesteś pewna? – Przechyliła głowę na bok. – Gdy zna się wynik, nie ma motywacji do walki.

– I dobrze. Jestem już zmęczona walką.

Laura prychnęła.

– Ty jeszcze nawet nie zaczęłaś walczyć, kochana. Na razie inni staczają bitwy. Z tobą. Za ciebie.

– Jezu. Ledwo przyszłam, a wy już mnie ustawiacie. Lepiej powiedz, o której jutro wychodzisz.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: