Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Kuzyn Michał - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kuzyn Michał - ebook

"Kuzyn Michał" Eugène'a Sue to fascynująca powieść osadzona w realiach XIX-wiecznej Francji, gdzie losy Michała i Florencji splatają się w wyjątkowej historii o poświęceniu i ambicji. Para decyduje się na radykalne wyrzeczenia, odkładając miłość na bok, by zrealizować wspólny cel – zgromadzenie majątku, który zapewni im dostatnie życie. Przez cztery lata nawet nie rozmawiają ze sobą, a jedynie wymieniają listy, oddając się pracy z żelazną dyscypliną. Jednak ich decyzja o rezygnacji z uczuć niesie ze sobą nieoczekiwane konsekwencje. Michał i Florencja zmagają się z emocjonalnymi dylematami. Sue zręcznie buduje napięcie, ukazując bohaterów rozdartych między pragnieniem sukcesu a potrzebą bliskości. To opowieść o wyborach, które mogą zmienić całe życie, i o tym, jak daleko można się posunąć, by osiągnąć upragniony cel. "Kuzyn Michał" to pełna emocji, intrygująca powieść, która zadaje pytania o sens poświęcenia i prawdziwą wartość miłości oraz sukcesu.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-701-6
Rozmiar pliku: 158 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I.

Jeżeli malarz jaki zechce przedstawić w najpowabniejszym wyrazie leniwą słodycz włoskiego farniente... podamy mu tutaj szkic, podobnego obrazu.

Florencya de Luceval, będąc za mężem od sześciu miesięcy, nie ma jeszcze lat siedmnastu; biała i rumiana, z jasnemi włosy, ta młoda kobieta jest nieco tłusta, ale jej dobra tusza tak cudnie rozdzielona jest na całe ciało, że ją więcej za nowy wdzięk poczytać można.

Pozycya Florencyi, okrytej pudermantlem z białego muślinu, jest pod pewnym względem niedbałą i opuszczoną; leżąc w połowie na miękkim fotelu z wygiętą poręczą, na której niedbale spoczywa jej piękna głowa; złożyła na krzyż swoje małe nóżki, obute w prześliczne pantofelki i oparła je na grubej poduszce, gdy tymczasem na kolanach jej długie i zgrabne paluszki oskubują piękną różę.

Młoda kobieta siedząc przy otwartem oknie wychodzącem na ogród, z przymkniętemi w połowie dużemi oczyma, wodzi błędnym wzrokiem po migającem się świetle i cieniach złotych promieni słońca igrających w błękitnawej ciemności gęstej cienistej alei.... W końcu tego zielonego sklepienia drzew, dwa ogromne wazony marmurowe przyjmują przelewające się do nich kryształowe strumienie wody; daleki szmer tego wodotrysku, cichy śpiew ptastwa, parność powietrza, czystość błękitu nieba, balsamiczna woń kilku klombów heliotropu i Japońskiego przewierścieniu, pogrążyły młodą niewiastę w zachwyceniu kontemplacyjnej błogości.... Leżąc tak roskosznie z myślą na pół odrętwiałą, podobnie jak jej ciało, zdaje jej się, że jakiś odurzający płyn, otacza ją i przenika, i ulega pod wpływem jakiegoś roskosznego zapomnienia o całej swej istocie.

W chwili kiedy ta nieuleczona próżniaczka oddawała się urokowi swój zwyczajnej gnuśności, następująca scena odbywała się w przyległym pokoju:

Pan Alexander de Luceval wszedł dopiero do sypialnego pokoju swej żony; był to dwódziesto pięcio letni mężczyzna, brunet, wysmukły, nerwowy; czynność, gwałtowność charakteru przebijała się w najmniejszem jego poruszeniu; należał on do liczby tych ludzi, którzy, obdarzeni lub dotknięci będąc potrzebą nieustannego ruchu, mają, jak to powszechnie mówią, ogień w żyłach swoich, i nie mogą jednej chwili pozostać na miejscu, chwytając skwapliwie za najmniejszy powód ażeby tylko działać; zdawało się że on jednocześnie na dziesięciu znajdował się miejscach i że jego przeznaczeniem było dwa rozwiązać zadania: wiecznego ruchu i wszędybytu.

Była druga godzina po południu, a P. de Luceval, wstawszy o świcie (sypiał najwięcej cztery lub pięć godzin) zwiedził już połowę Paryża pieszo lub konno. Wszedłszy do sypialni swej żony, P. de Luceval znalazł w niej jednę z jej służących.

— I cóż! — rzekł jej pan głosem ucinanym i prędkim, który był zwykłym jego sposobem mówienia — czy Pani już wróciła? — czy ubrana? — czy już gotowa?

— Pani margrabina wcale nie wychodziła — odpowiedziała panna służąca Liza.

— Jaklo?... Pani nie wychodziła o jedenastej?

— Nie, Panie, gdyż Pani wstała dopiero o pół do pierwszej.

— No proszę, więc i tym razem, znowu nic z tego nie będzie! — rzekł P. de Luoeval, tupnąwszy nogą z niecierpliwości; poczem dodał:

— Ależ przynajmniej Pani jest ubrana?

— O! nie, Panie!... Pani jeszcze jest w negliżu.. Nawet nic mi Pani nie mówiła czy miała wyjść dzisiaj.

— Gdzież ona jest?... — zawołał P. de Luceval.

— W małym salonie od ogrodu, Panie.

W chwilę potem, P. de Luceval z łoskotem wszedł do ubieralni gdzie jego bezczynna żona rozlegała się niedbale w swoim fotelu; było jej w nim tak dobrze... tak dobrze... że nie miała nawet odwagi odwrócić głowę ażeby zobaczyć kto wszedł do pokoju.

— Doprawdy, Florencyo — rzekł P. de Luceval — tego już znieść niepodobna...

— Co takiego... mój przyjacielu? — zapytała żona głosem omdlewającym, nie ruszywszy się wcale i mając oczy ciągle w ogród wlepione.

— Pytasz mnie, co takiego? jak gdybyś nie wiedziała że mieliśmy wyjść razem o godzinie drugiej?...

— Dzisiaj zbyt jest gorąco.

— Ale twój powóz stoi zaprzężony.

— Każ zatem wyprządz... nie ruszyłabym się za nic w świecie.

— To już co innego! ale wiedziałaś bardzo dobrze, że mieliśmy koniecznie oboje pojechać... i to tym niezawodniej, że wcaleś tam nie była, gdzie miałaś być dzisiaj rano...

— Nie miałam odwagi ażeby wstać wcześniej.

— Dobrze, więc będziesz przynajmniej miała odwagę ubrać się, i to natychmiast...

— Mój przyjacielu, nie nalegaj na mnie...

— Słuchaj, Florencyo, ty żartujesz!

— Bynajmniej.

— Ale, powtarzam ci raz jeszcze, że kupno które zrobić mamy jest niezbędne: trzeba ażeby wyprawa mojej siostrzenicy już raz przecież była uzupełnioną... i byłaby nią już od tygodnia... gdyby nie twoja trudna do uwierzenia ociężałość...

— Ty masz bardzo dobry gust, mój przyjacielu,... zajmij się sam temi sprawunkami; musiałabym biegać od sklepu do sklepu, wsiadać, wysiadać, stać po całych godzinach; na samą myśl o tem trwoga mnie przejmuje.

— Wierzaj mi Pani... to wstyd!

— Nie przeczę temu.

— Mając zaledwie lat siedmnaście... takie lenistwo... to rzecz potworna.

— Roskoszna... chciałeś powiedzieć... Słuchaj... przed chwilą jeszcze... zaczem przyszedłeś do mnie, nie wyobrazisz sobie zadowolenia jakiego doznawałam., patrząc... tam.... i nic prawie nie widząc... słuchając szmeru tej kaskady... i nie zadając sobie nawet pracy ażeby coś myśleć.

— I ty śmiesz przyznawać się do tego?

— Dla czegożby nie?

— Nie... nie... zdaje mi się że niepodobieństwem byłoby znaleść drugą istotę której gnuśność wyrównywałaby twojej gnuśności.

— A jednak, ileż to razy mówiłeś mi o twoim kuzynie Michale, który, według ciebie, w niczem nie ustępuje mojemu lenistwu... Może to dla tego nie przyszedł cię jeszcze odwiedzić od czasu naszego wesela...

— O! zapewne!... oboje warci jesteście siebie... lecz nie wiem czy twoja opieszałość nie przewyższa jeszcze jego lenistwa... Ale, wierzaj mi, Florencyo, przestańmy już tych żartów... ubieraj się i jedźmy, zaklinam cię.

— Ja znowu, z mojej strony, drogi Alexandrze, zaklinam cię, zajmij się sam temi sprawunkami, a za to przyrzekam ci, że wieczorem pojadę z tobą na spacer w otwartej karecie... do Jasku Bulońskiego... Z nadejściem nocy będę potrzebowała włożyć tylko mantylę i kapelusz.

— Co znowu! przecież to jest dzień w którym Pani de Saint-Prix przyjmuje u siebie; już ona dwa razy była u ciebie, a ty wcaleś jej jeszcze nie odwiedziła... Uczynisz mi więc tę przyjemność, że wieczorem pojedziemy do niej...

— Ubierać się... ah! to jest okropnie nudne.

— Moja pani... nie idzie tu o to co jest nudne lub zabawne, lecz o dopełnienie obowiązków towarzyskich.,. Pojedziesz do Pani Saint-Prix.

— Towarzystwo obejdzie się bezemnie jak i ja bez niego... Nie lubię świata... i nie pojadę do Pani de Saint-Prix.

— Pojedziesz...

— Nie... a kiedy mówię nie... to nie...

— Do pioruna! Mościa Pani.

— Słuchaj, mój przyjacielu, mówiłam ci już nie raz... że poszłam za mąż dla tego ażeby wyjść z klasztoru... ażeby wstawać codziennie o tej godzinie kiedy mi się będzie podobało... ażeby już nie brać żadnych lekcyj... ażeby używać roskoszy nie zajmowania się niczem, słowem ażeby być Panią samej siebie.

— Ależ ty mówisz i rozumujesz jak dziecko., jak dziecko zepsute...

— Niechaj i tak będzie.

— Ah! prawda, opiekun twój uprzedził mnie.. Czemuż mu nie wierzyłem? Lecz ja daleki byłem od myśli, ażeby mógł na świecie istnieć charakter podobny do twojego... Myślałem sobie wtedy... w szesnastoletniej panience... ta ociężałość, to lenistwo, nie jest niczem innem jak znudzeniem... jak zniechęceniem które sprowadza jednostajne życie klasztorne... Pokazawszy się w świecie, przyjemności, obowiązki towarzyskie... starania domowe, podróże, pokonają tę ospałość, i...

— A jednak to prawda! — rzekła Pani de Luceval przerywając swemu mężowi z pewnym wyrzutem — pod pozorem że miałeś jeszcze zwiedzić trzy części świata... tyle miałeś barbarzyństwa, że w tydzień po mojem zamęściu proponowałeś mi już jakieś podróże...

— Lecz, moja Pani, te podróże..

— Ab! mój Panie, na samo wspomnienie o tem dreszcz mnie przejmuje!... Podróż, wielki Boże!... podróż!... jest to rzecz najprzykrzejsza, najwięcej utrudzająca w świecie! Te noce przepędzane w powozie, lub w najokropniejszych oberżach; te przejażdżki, te wycieczki bez końca, dla zobaczenia mniemanych piękności okolicy.... lub osobliwości miejscowych. Wierzaj mi, jużem cię tyle razy błagała... żebyś mi nie wspominał o podróżach... ja się brzydzę niemi!!

— Ah! Pani... Pani... gdybym ja to mógł był przewidzieć!!...

— Rozumiem... nie byłabym miała szczęścia być panią de Luceval....

— Powiedz Pani raczej, że nie byłbym miał nieszczęścia być twoim mężem.

— Po sześciu miesiącach — małżeństwa... to bardzo przyjemnie.

— Ej do pioruna... Pani mnie do ostateczności przywodzisz; to też nie ma na ziemi istoty nieszczęśliwszej odemnie... i nareszcie muszę wybuchnąć....

— Dobrze... wybuchaj Pan, ale spokojnie... bo ja nienawidzę wszelkiego hałasu; — Otóż... Mościa Pani... powiem ci... spokojnie... że powinnością jest kobiety zajmować się domem, i że Pani bynajmniej nim się nie zajmujesz; gdyby nie ja, nie wiem prawdziwie jakby się tutaj diiało.

— Należy to do twojego marszałka, a zresztą, sam jesteś czynny za dwoje, musisz więc tej czynności na coś używać.

— Powiem Pani jeszcze... jak najspokojniej, że ja marzyłem sobie życie roskoszne... zamierzałem, ożeniwszy się, zwiedzić najciekawsze kraje, i mówiłem sobie. Zamiast sam podróżować, będę miał piękną, zachwycającą towarzyszkę; znoje, przypadki, niebezpieczeństwa nawet, podzielać będziemy z odwagą i wesołością....

— O! mój Boże! — rzekła Florencya wznosząc swoje piękne oczy ku niebu — i on śmie przyznawać się do tego!

— Jakie to szczęście, myślałem sobie — odpowiedział P. de Luceval uniesiony goryczą swoich żalów — jakie to szczęście... przebiegać w ten sposób kraje najwięcej zajmujące... Egipt....

— Egipt!...

— Turcyę.

— O! mój Boże... Turcyę!...

— A nawet, gdybyś była kobietą, o jakiej na moje nieszczęście marzyłem... zapuścić się aż w góry Kaukazu.

— Kaukazu! — zawołała Florencya zrywając się już zupełnie z krzesła; gdyż dotąd za każdem nazwiskiem jeograficznem wymówionem przez swego męża, podnosiła się tylko stopniowo. — Czy to być może! — dodała składając swoje piękne dłonie z trwogą — mieliśmy pojechać aż na Kaukaz!

— Do djabla! moja Pani... wszakże... lady Stankope, księżna Placencyi, i tyle innych kobiet nie ulękło się podobnych podróży.

— Na Kaukaz!... otóż co mnie czekało, otóż to co pan potajemnie knułeś, kiedy ja w całem zaufaniu, oddawałam ci niewinnie moją rękę... w kaplicy Wniebowzięcia... Ah! teraz to dopiero mogę sądzić o okrutnym egoizmie twego charakteru.

— I przerażona Florencya upadła na krzesło, powtarzając:

— Na Kaukaz!...

— O! wiem o tem dobrze — odpowiedział P. de Luceval z goryczą — nie należysz do liczby tych kobiet zdolnych uczynić najmniejsze ustępstwo dla najmniejszego życzenia swoich mężów.

— Najmniejsze ustępstwo!... Ależ, mój Panie, to chyba gotów jeszcze jesteś zaproponować podróż dla odkrycia nieznanych krain w Tumbuktu, albo na morzu lodowatem!...

— Moja Pani, odważna żona jednego znakomitego malarza, Pani Biard, tyle miała serca że towarzyszyła swemu mężowi pod biegun północny. Tak jest — dodał P. de Luceval głosem zagniewanego wyrzutu — rozumiesz mnie Pani... pod biegun północny?

— Aż nadto dodrze rozumiem, Mości Panie... ale wiesz... ty jesteś najzłośliwszym... lub też najszaleńszym z ludzi.

— Mościa Pani!

— Ah! mój Boże, któż Pana zatrzymuje?... skoro masz upodobanie, manję podróżowania,. — skoro spoczynek sprawia ci zawrót głowy;.., podróżuj! jedź na Kaukaz, jedź pod biegun północny, jedź, czem prędzej;... oboje na tem zyskamy... ja, nie będę cię zasmucała moją potworną opieszałością,... a Pan nie będziesz drażnił moich nerwów tą ustawiczną ruchliwością, która ci nie pozwala ani jednej chwili pozostać na miejscu, lub też innych spokojnie na niem pozostawić.... Po dwadzieścia razy na dzień przychodzisz Pan do mnie dla samej tylko przyjemności wchodzenia i wychodzenia; albo też... czemu niepodobna prawie uwierzyć, przychodzi Panu na myśl wpaść do mnie o piątej zrana, ażebym konno wyjechała na spacer... lub żebym się udała do szkoły pływania... Przecież zachęcałeś mnie już nawet do gimnastyki!... No proszę! dla mnie gimnastyka! Zapewne Pan jeden tylko możesz mieć na świecie podobne myśli! Dla tego też powtarzam Panu, że jego dziwaczne propozycye, jego wieczne chodzenie, ten hałas, ten ruch ustawiczny, ta bezustanna czynność, którą jesteś opętany, nudzą mnie tak samo jak Pana moje lenistwo; zatem nie myśl Pan wcale, jakobyś sam tylko miał powody do narzekania.. i ponieważ przyszliśmy nareszcie do powiedzenia sobie całej prawdy... oznajmiam Panu z mojej strony, że podobne życie jest dla mnie nieznośne, i że jeżeli to dłużej tak potrwa, ja nie będę mogła wytrzymać.

— Cóż Pani przez to rozumiesz?

— Rozumiem przez to, mój Panie, że bylibyśmy oboje bardzo głupimi, zadając sobie dłużej taki przymus, i zawadzając sobie wzajemnie; Pan masz swoje upodobania, ja mam moje; Pan masz swój majątek, ja mam mój: żyjmy jak nam się będzie podobało, i na miłość boską, żyjmy tylko spokojnie.

— Prawdziwie, ja Panią uwielbiam. Jakto! więc Pani myślisz, że ja się ożeniłem dla tego ażeby nie żyć według mojej woli?

— O! mój Boże! Żyj Pan sobie jak ci się podoba; ale pozwól i mnie żyć jak mi się podoba.

— Mnie się podoba, Mościa Pani, żyć z tobą,... dla tego, zdaje mi się ożeniłem się z tobą, i Pani powinnaś przyjąć mój rodzaj życia... Tak jest, Pani, mam prawo domagać się tego... i będę miał siłę prawo moje utrzymać.

— Panie de Luceval, to co Pan mówisz jest niepospolicie śmieszne....

— Ah! ah! — zawołał mąż z szyderskim uśmiechem — tak Pani sądzisz?

— Śmieszne do najwyższego stopnia.

— Więc i Kodex cywilny, jest także śmieszny do najwyższego stopnia?

— Nie znając go nawet, nie odpowiem że nie, skoro go Pan cytujesz z powodu tej sprzeczki.

— Dowiedz się Pani tedy, że kodex cywilny zastrzega wyraźnie, że żona powinna, musi, zniewoloną jest iść za mężem...

— Na Kaukaz?

— Wszędzie gdzie mu się będzie podobało... byle tylko dla niej było tam bezpieczeństwo.

— Wierzaj mi Pan, nie czuję się wcale usposobioną do żartów; a jednak jego tłomaczenie Kodexu cywilnego bawi mnie bardzo.

— Ja mówię na serjo, bardzo na serjo, moja pani.

— I to właśnie stanowi całą komiczność tej sceny.

— Mościa Pani,... strzeż się; nie przywodź mnie do ostateczności.

— Słuchaj Pan... zagroź mi od razu biegunem północnym, i niechaj się to już raz skończy.

— Nie będę Pani wcale groził; ale proszę pamiętać o jednej rzeczy, że czas pobłażania już minął; i dla tego, kiedy mi wypadnie ruszyć w podróż, a chwila ta jest może bliższą niżeli się Pani spodziewasz, uprzedzę Panią tygodniem naprzód, ażebyś miała czas porobić potrzebne przygotowania, i, chętnie, czy niechętnie, gdy konie pocztowe staną u powozu, będziesz musiała pojechać.

P. de Luceval, podobnie jak wielu innych ludzi, w naiwności swojej wszystko do siebie tylko odnosił; często, podczas długich swoich wycieczek, powtarzał sobie, że jego szczęście jako turysty byłoby zupełne, gdyby mógł mieć zawsze przy swoim boku piękną kobietę; i rzeczywiście, nie masz nic przyjemniejszego, kiedy można swój namiot podzielać z zachwycającą towarzyszką, zwłaszcza jeżeli się cały dzień przepędziło na wierzchołkach Himalai, lub pośród karawany ciągnącej w piaskach rozpalonej pustyni... powtarzam, że nie masz nad to nic roskoszniejszego... z warunkiem jednak, jeżeli owa towarzyszka podzielać będzie upodobania turysty. Na nieszczęście, egoizm małżeński, w swojej naiwnej osobistości, rzadko rachuje na tę wzajemność, na tę wspólność gustów, bez których wszystko staje się nieporozumieniem, oziębłością, zgryzotą, gniewem, słowem wzajemnem zniechęceniem jawnem lub ukrytem.

— Żona winna jest uległość mężowi, żona powinna iść za mężem. I mąż opierając się na prawie swojem, z czystem sumieniem wykonywa te dwie piękne formuły.

— A jeżeli nie, wtedy udaje się do kommissarza, który krzyknie na żonę: w imię prawa, ruszaj za mężem.

— Tak jest... śmiej się pani... w imię prawa... czujesz to przecież że są pewne rękojmie, dla rzeczy tak poważnej, tak świętej, juką jest małżeństwo. Zresztą, upodobania, szczęście, spokojność uczciwego człowieka nie mogą zależeć od pierwszego lepszego kaprysu zepsutego dziecka!

— Kaprysu!... to rzecz ciekawa... Ja nienawidzę podróży... najmniejsze utrudzenie jest dla mnie nieznośne, a ponieważ Panu podoba się iść za tradycyami Żyda tułacza, miałabym być zniewoloną gonić za Panem?

— Tak Mościa Pani.... i dowiodę ci że...

— Panie de Luceval, ja nie cierpię sprzeczek, bo to prawdziwa praca, i to jeszcze praca jedna z najnudniejszych.... Ale teraz krótko mówiąc, oznajmiam, że Panu w żadnej podróży towarzyszyć nie będę, gdybyś nawet miał tylko jechać do Saint-Cloud; zobaczysz Pan czy postanowienia mego dotrzymam.

I Florencya utonęła znowu w swoim fotelu, założyła drobne swoje nóżki jednę na drugą, opuściła ręce omdlewająco na poręcze krzesła, przechyliła w tył głowę i przymknęła w połowie oczy... jak gdyby chciała po ciężkich wypocząć trudach.

— Nie, moja Pani — zawołał de Luceval — wcale tak nie będzie... ja nie zniosę tego pogardliwego milczenia...

Pomimo wszystkich słów swoich, pomimo wszystkich usiłowań, mąż Florencyi nie wymógł już na niej ani jednego słowa. Zwątpiwszy nareszcie ażeby mógł to uporczywe przerwać milczenie, wyszedł z największym gniewem z pokoju.

P. de Luceval był zupełnie szczery w swoich zamiarach. Zapamiętały turysta, nie przypuszczał wcale, ażeby jego żona nie miała, podobnie jak on, żadnego upodobania w podróżach, albo że przynajmniej nie zechce tak postępować jak gdyby je lubiła. Tym więcej zaś był utwierdzony w tem przekonaniu, że zaślubiając Florencyę, wmówił w siebie, że szesnastoletnia panienka, sierota, świeżo wychodząca z klasztoru, nie będzie miała żadnej woli, ale owszem, że będzie zachwycona podróżami któremi chciał jej po ślubie prawdziwą zrobić niespodziankę.

Rzeczy tak się miały; notaryusz Pana de Luceval wspomniał mu o młodej szesnastoletniej sierocie, postaci zachwycającej, mającej przeszło miljon posagu, umieszczonego u swego opiekuna, znanego powszechnie bankiera, i pobierającej 80 tysięcy rocznego dochodu. Pan de Luceval podziękował swemu notaryuszowi i Opatrzności, zobaczył panienkę, znalazł ją bardzo piękną, zakochał się w niej, i w imaginacyi wystawił cały pałac przyszłości swojej na ruchomym piasku szesnastoletniego serca;... potem ożenił się.... a, zbudzony ze swoich marzeń, zdziwił się nadzwyczajnie zawodem swoich illuzyj i w prostocie swojej myślał że prawo, naleganie, groźby, przemoc zdołają ugiąć wolę kobiety, która biernym zasłoni się względem niego oporem.

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………

Zaledwie Luceval opuścił Florencyę, weszła natychmiast do jej pokoju panna Liza, i rzekła do swej pani z pewnem znaczeniem.

— Ah! mój Boże! Pani.

— Cóż takiego?

— Jakaś dama, nazwiskiemPani d’Infreville jest na dole... w dorożce...

— Walentyna!... — zawołała skwapliwie margrabina z wyrazem zadziwienia i radości — wieki jakem jej nie widziała... proś ją do mnie....

— O! Pani, to być nie może!

— Jakto?

— Dama ta kazała mnie przez odźwiernego prosić do siebie; uwiadomiono mnioe o tem, zeszłam na dół; wtedy dama ta, nadzwyczajnie blada, rzekła do mnie: „Chciej panna poprosić Panię de Luceval ażeby raczyła zejść na dół... pragnę pomówić z nią w przedmiocie bardzo ważnym;... powiesz jej Panna moje nazwisko... Pani d’Infreville,... Walentyna d’Infreville...“

Zaledwie Panna Liza te słowa wymówiła, kamerdyner zapukawszy poprzednio wszedł do salonu, mówiąc do Florencyi:

— Czy pani margrabina przyjmie Panią d’Infreville?

— Coż to znaczy? — zapytała Florencya, zdziwiona bardzo tą nagłą zmianą postanowienia swój przyjaciółki — więc Pani d’Infreville jest tutaj?

— Tak, Pani.

— Proś więc ażeby weszła — odpowiedziała Pani de Luceval, podnosząc się z krzesła ażeby wyjść na spotkanie swej przyjaciółki, którą serdecznie uściskała gdy same pozostały w pokoju.ROZDZIAŁ II.

Walentyna d’Infreville była o trzy lata starszą od pani de Luceval, i tworzyła z nią uderzające przeciwieństwo, pomimo że również bardzo była piękna; wysoka, brunetka, bardzo szczupła lecz wcale nie chuda, miała piękne oczy pełne ognia, również czarne jak jej długie i gęste włosy; jej żywe karminowe usta, lekkim ocienione puszkiem, różowe nozdrze, rozwarte i drżące za najmniejszem wzruszeniem, nadzwyczajna ruchliwość rysów, gęsta żywe, dźwięk kontraltowego głosu nieco męzki, wszystko zwiastowało w niej kobietę charakteru silnego i namiętnego; poznała ona Floreneyę w klasztorze Sakramentek, gdzie ścisłą zawiązały z sobą przyjaźń Walentyna wyszła za mąż z tego ustronia na rok przed swoją towarzyszką, którą jednak od czasu do czasu odwiedzała w klasztorze; lecz, wkrótce po ślubie z panem de Luceval, Florencya, z wielkiem swojem zadziwieniem, nie widziała już wcale przyjaciółki, i stosunki ich ograniczały się odtąd na korrespondencyi dosyć rzadkiej zestroiły Pani d’Infreville, zajętej wyłącznie, jak mówiła, staraniami rodzinnemi. Obie przyjaciółki ujrzały się więc dopiero po upływie sześciu miesięcy.

Pani de Luceval tkliwie uściskawszy swą przyjaciółkę, dostrzegła zaraz jej bladość, i wzruszenie; w skutek czego zapytała ją z obawą:

— Mój Boże! Walentyno, co ci jest? Moja służąca mówiła mi naprzód, że chciałaś się ze mną widzieć, nie myśląc wcale wejść do mnie na górę...

— Wiesz, Florencyo, ja głowę stracę... ja oszaleję.

— Zlituj się... wytłomacz się... ty mnie przerażasz.

— Florencyo, czy chcesz ocalić mnie od wielkiego nieszczęścia?

— Mów... mów... Nie jestżem twoją przyjaciółką, dla czego zapomniałaś o mnie przez całe sześć miesięcy?

— Nie dobrzem postąpiła... byłam niepamiętną, niewdzięczną... a jednak do ciebie się udaję.

— Jest to jedyny sposób ażebym ci przebaczyła.

— Florencyo,... FJorencyo... ty zawsze jesteś ta sama.

— Słucham... mów prędzej... cóż mogę ci uczynić?

— Czy masz tutaj... papier i pióro?

— Znajdziesz wszystko na tym stole....

— Pisz więc co ci podyktuję... Błagam cię, możesz mnie przez to ocalić...

— Ten papier jest z moją cyfrą... czy to nic nie szkodzi?

— Przeciwnie, to doskonale, ponieważ ty do mnie piszesz...

— Dobrze, Walentyno, dyktuj, ja czekam.

Pani d’Infreville podyktowała co następuje, głosem wzruszonym i przerywając sobie od czasu do czasu z powodu silnego wzruszenia:

„Tak byłam uradowana, droga Walentyno, naszym długim i roskosznym dniem wczorajszym, dniem który w niczem me ustępował naszej przeszłej środzie, że choćbym się miała okazać samolubem i natrętną, pospieszam prosić cię o poświęcenie mi i niedzieli.

— I niedzieli... — powtórzyła Florencya nadzwyczajnie zdziwiona takim początkiem.

Pani d’Infreville dyktowała dalej:

„Program nasz będzie tenże sam.

— Podkreślij wyraz PROGRAM — dodała młoda kobieta z gorzkim uśmiechem; — jest to tylko żart: — poczem dyktowała znowu:

— „Program nasz będzie tenże sam: Śniadanie o jedenastej, przechadzka w twoim ładnym ogrodzie, robota krzyżowa, muzyka i rozmowa do godziny siódmej, potem obiad, a następnie przejażdżka w alejach lasku Bulońskiego otwartym powozem jeśli pogoda będzie piękna, i odwieziesz mnie tak jak wczoraj.

„Odpowiedz mi tak lub nie, staraj się jednak ażeby mogło być tak, a uszczęśliwisz bardzo twoją kochającą cię Florencyę.“

— I uszczęśliwisz bardzo twoją kochającą cię Horencyę — powtórzyła pisząc Pani de Luceval, poczem dodała uśmiechając się w połowie:

— Jednak okrutnie to jest z twojej strony dyktować mi podobne programy, które budzą tylko we mnie próżne chęci i żale; lecz... nadejdzie wkrótce chwila wyrzutów i tłomaczeń, a wtedy pomszczę się należycie... Czy już koniec kochana Walentyno?

— Napisz teraz mój adres na bilecie... zapieczętuj go i każ natychmiast odnieść do mego domu.

Pani de Luceval już miała zadzwonić; lecz wstrzymała ją jedna uwaga, i rzekła do swej przyjaciółki z wahaniem:

— Walentyno, zaklinam cię, nie uważaj tego co ci mam powiedzieć za niedelikatność z mej strony...

— Co chcesz powiedzieć?

— Jeżeli się nie mylę... celem tego listu... jest... wpoić w kogoś przekonanie... że od jakiegoś czasu... przepędziłyśmy kilka dni razem...

— Tak jest... tak... nieinaczej... więc cóż dalej...

— Otóż, zdaje mi się potrzebnem uprzedzić cię.. że P. de Luceval obdarzony jest tak zadziwiającą działalnością, iż jakkolwiek ciągle prawie jest za domem, znajduje przecież sposobność być prawie ciągle przy mnie i przychodzić do mnie najmniej dziesięć razy dziennie;... tak dalece, że gdyby przypadkiem przyszło odwołać się do jego świadectwa... powiedziałby niezawodnie, że cię nigdy u mnie nie widział.

— Przewidziałam ja to niebezpieczeństwo lecz z dwóch niebezpieczeństw trzeba wybierać mniejsze... Proszę cię, odeślij ten list natychmiast przez którego z twoich służących, albo raczej... nie... mógłby się wygadać... Odeślij go na pocztę... Zawsze on jeszcze przyjdzie na czas.

Pani de Luceval zadzwoniła.

Poczem wszedł do pokoju jej kamerdyner.

Już miała mu list oddać do ręki; lecz odmieniła zamiar i rzekła do niego:

— Czy Baptyst jest w domu?

— Jest, Pani Margrabino, znajduje się w przedpokoju.

— Przyślij go do mnie.

Służący wyszedł z pokoju.

— Dla czegóż to, Florencyo, innego chcesz wysłać służącego, nie tego który tu już przyszedł? — zapytała Pani d’Infreville.

— Mój kamerdyner umie czytać;... zdaje mi się że jest dosyć ciekawy, znalazłby to zatem rzeczą dziwną, że piszę do ciebie wtedy kiedy sama jesteś u mnie... Lokaj zaś którego zawołać kazałam, nie umie czytać, jest ograniczony, nie potrzeba się zatem niczego z jego strony obawiać.

— Masz słuszność... wielką słuszność; w pomieszaniu mojem, nie zastanowiłam się nad tem wcale.

— Pani Margrabina kazała mnie wołać? — rzekł Baptyst wszedłszy do salonu.

— Wszakże ty znasz kwiaciarkę mającą swój stragan przed Łazienkami Chińskiemi? — zapytała go Florencya.

— Znam, Pani.

— Pójdziesz do niej i kupisz mi dwa duże bukiety kwiatów...

— Dobrze, Pani.

I służący już chciał wyjść.

— Ah!... zapomniałam jeszcze — rzekła Pani de Luceval, przywołując go napowrót — oddasz jeszcze ten list na pocztę...

— Czy Pani żadnego już nie ma zlecenia?

— Nie.

I Baptyst wyszedł.

Pani d’Infreville zrozumiała zamiar swój przyjaciółki, która była tak przezorną, że główne swoje zlecenie wydała tak jak gdyby ono było tylko podrzędnem.

— Dziękuje... dziękuję ci, droga Florencyo — rzekła do niej z uczuciem szczerej wdzięczności. — Ah! oby Bóg dał ażeby twoje dobre chęci nie były dla mnie bezskutecznemi.

— Spodziewam się... i pragnę tego... lecz...

— Florencyo, posłuchaj mnie... jedyny sposób okazania ci mojej wdzięczności, za tę wielką przysługę jaką mi wyświadczasz, jest oddać się twojej wspaniałomyślności i nic nie zataić przed tobą... Należało mi zapewne od tego zacząć,... i nasamprzód objawić ci cel tego listu, zamiast zdobywać znienacka ten dowód twego poświęcenia i przyjaźni; lecz przyznam ci się... obawiałam się... twej nagany i odmowy... wyznając ci... że...

I po chwili bolesnego wahania, Walentyna rzekła odważnie i rumieniąc się nadzwyczajnie:

— Florencyo... ja mam kochanka.

— Walentyno, domyślałam się tego...

— O! zaklinam cię... nie potępiaj mnie przed wysłuchaniem...

— Biedna moja Walentyno.... w tej chwili myślę tylko o jednej rzeczy.... o zaufaniu jakie mi okazujesz.

— Ah!... gdyby nie moja matka — odpowiedziała Walentyna z boleścią — nie byłabym się zniżyła do podstępu, do kłamstwa; byłabym się poddała wszystkim następstwom mojego błędu.... gdyż posiadam przynajmniej odwagę w mojem postępowaniu,... lecz przy smutnym stanie zdrowia mej matki,... gwałtowny wybuch zabiłby ją... Ah! Florencyo!... jeśli jestem winną,... to jestem także i bardzo nieszczęśliwą — dodała Pani d’Infreville płacząc i rzucając się na szyję swój przyjaciółki.

— Walentyno, błagam cię, uspokój się — rzekła magrabina podzielając wzruszenie swój towarzyszki — zaufaj memu szczeremu przywiązaniu. Mów, wynurz twoje serce w serce twój przyjaciółki, przynajmniej to będzie dla ciebie pociechą.

To też cała moja nadzieja jest w twojem przywiązaniu. Tak jest, Florencyo, wierzę, wiem że mnie kochasz, i przekonanie to dodaje mi siły do uczynienia przed tobą tego przykrego wyznania; ale jeszcze jedno jest wyznanie, od którego pragnę serce moje natychmiast uwolnić. Jeżelim przybyła po długiem rozłączeniu prosić cię o łaskę którąś mi wyświadczyła, uczyniłam to nie tyle może dla tego, że ślepo rachowałam na twoją przyjaźń, jak raczej dla tego, że ze wszystkich znajomych mi kobiet, ty jesteś jedna, u której mój mąż nigdy jeszcze nie był. Teraz, posłuchaj mnie: kiedym zaślubiła Pana d’Infreville, byłaś jeszcze w klasztorze, byłaś jeszcze bardzo młodą panienką, a skromność nie pozwalała mi zwierzyć ci wielu rzeczy, powiedzieć ci żem szła za mąż... bez miłości.

— Jak ja... — rzekła z cicha Florencya.

— Zamęście to podobało się mej matce, i zapewniało mi znaczny majątek... Uległam na nieszczęście pod wpływem macierzyńskim, i, wyznaję... dałam się olśnić powabom znakomitego położenia; zaślubiłam więc pana d’Infrevilie... niestety!... nie wiedząc, jakie brałam na siebie obowiązki... i za jaką cenę wolność moją sprzedawałam; jakkolwiek mam prawo użalać się na mego męża, błąd mój zabraniać mi powinien wszelkich z mej strony żalów... Jednakże dla usprawiedliwienia po części mojej słabości, powinnaś poznać, że tak powiem, fatalność mego położenia... Pan de Infreville jest człowiek chorowity, ponieważ w młodości swojej oddawał się wszelkiego rodzaju rozpuście; posępny... dla tego ze żajuje przeszłości; surowy i wymagający, dla tego że nie ma lub nigdy nie miał serca... Nigdy nie byłam w jego oczach czem innem jak biedną panienką bez majątku, którą raczył zaślubić dla zrobienia jej swoim stróżem w chorobie; przez długi przeciąg czasu poddawałam się tej roli;... religijnie spełniałam tę rolę przykrą, hańbiącą, ponieważ starania jakie oddawałam mężowi nie pochodziły z serca;... ale zbyt późno, niestety! poznałam jak postępowanie moje było nikczemne.

— Walentyno!...

— Nie, nie, Florencyo, nie jestem dla siebie zbyt surową. Zaślubiłam Pana d’Infreville bez miłości, zaślubiłam go dla tego że był bogaty., sprzedałam mu duszę moją i ciało; jest to hańba, mówię ci... jest to prostytucya u Boga i u ludzi... nic więcej...

— Jeszcze raz, Walentyno... obwiniasz się niesłusznie... nie tyle myślałaś o sobie jak o matce twojej.

— A matka moja mniej myślała o sobie jak o mnie... Słuchaj, Florencyo, bogactwo Pana d‘lnfreville uczyniło łatwiejszem moje posłuszeństwo; z początku poddawałam się memu losowi... Po upływie pewnego czasu... mąż mój zbyt cierpiący ażeby się mógł oddalać z domu, doznał wielkiego polepszenia w zdrowiu swojem, może w skutek starań moich; ale odtąd postępowanie jego zmieniło się zupełnie;... nie widywałam go już prawie wcale, żył za domem, a wkrótce dowiedziałam się nawet że miał kochankę....

— Ah! biedna Walentyno!

— Dziewczynę znaną w całym Paryżu; mój mąż utrzymywał ją bardzo świetnie, i tak jawnie, że o zgorszeniu tem dowiedziałam się z publicznych wieści. Odważyłam się uczynić pewne przedstawienia panu d’Infreville, nie z zazdrości, Bóg mi świadkiem! lecz prosiłam go ażeby, przez wzgląd na mnie, na przyzwoitość, starał się przynajmniej pozorów nie obrażać. Lecz samo umiarkowanie tych wyrzutów obraziło mego męża; zapytał mnie z oburzającą pogardą, jakiem prawem mieszam się do jego postępowania. Przypomniał mi w sposób obelżywy że powinnam mu być wdzięczną za mój los dotychczasowy, do którego nigdy nie mogłabym rościć prawa, i że ożeniwszy się ze mną bez żadnego posagu, może się spodziewać, że żadnych czynić mu nie będę wyrzutów.

— To okropnie... haniebnie!

— Ale, mój Panie — odpowiedziałam — ponieważ tak jawnie uchybiasz twoim obowiązkom, cóżbyś powiedział, gdybym i ja zapomniała o moich?

— „Nie ma tu żadnego porównania między mną a tobą — odpowiedział mi. — Jestem panem, ty powinnaś być posłuszną; zawdzięczasz mi wszystko, ja tobie nic nie jestem winien; zapomnij tylko o twoich obowiązkach, a wyrzucę cię z domu, ciebie i matkę twoją, która i moich żyje dobrodziejstw...“

— Ah! jaka zniewaga... co za okrucieństwo..

— Przyszło mi wtedy dobre i uczciwe natchnienie, poszłam do matki, z zamiarem rozłączenia się na zawsze z moim mężem,.. i niepowrócenia już nigdy do niego. — „A ja? w cóż ja się obrócę — rzekła moja matka — ja cierpiąca i kaleka? dla mnie nędza to śmierć,... a potem, moje biedne dziecię... rozłączenie jest niepodobne; twój mąż ma prawo za sobą, dopóki kochanki swojej nie utrzymuje tam gdzie ty mieszkasz; i ponieważ potrzebuje ciebie, ponieważ przyzwyczaił się do twego pielęgnowania, nie będzie więc chciał słuchać o rozłączeniu, i zmusi cię do pozostania; trzeba więc nabrać serca przeciwko wszystkim przeciwnościom, moja córko kochana; ta kochanka nie długo przy nim się utrzyma; bądź cierpliwą, prędzej lub później twój mąż powróci do ciebie; twoja uległość wzruszy go; a zresztą, on jest tak słabego zdrowia, że jego przelotne upodobanie w tej kochance zapewne już jest ostatnie; wtedy wszystko powróci do dawnego stanu; wierzaj mi, moje dziecię, w podobnym przypadku, kobieta uczciwa cierpi, czeka, i karmi się nadzieją....

— Jakto!... twoja matka śmiała...

— Nie obwiniaj jej, Florenoyo... ona się tak obawiała nędzy... dla mnie, powtarzam ci, więcej jeszcze niż dla siebie samej,... a potem, zważywszy wszystko, mowa jej jest głosem rozsądku, prawa, doświadczenia, zgodnym we wszystkiem z opinią świata...

— Niestety!... zbyt wielka prawda...

— Niech więc tak będzie — powiedziałam sobie z goryczą — nie wolno mi być dumną, nie wolno mi słusznego okazać oburzenia... zatem małżeństwo odtąd będzie tylko dla mnie poniżającem slłużalstwem... Przyjmuję je... zdobędę się na podłość niewolnicy; ale przybiorę także w pomoc jej podstępy, jej zdrady... jej niewiarę. Poniżenie duszy człowieka ma w sobio także coś dobrego: oddala ono wszelki skrupuł... niweczy sumienie... Od tej chwili zamknęłam oczy na wszystko, i zamiast walczyć z prądem który mnie do zguby ciągnął, poddałam mu się zupełnie.

— Co mówisz!...

— Teraz to, Florencyo, potrzebuję całego pobłażania twej przyjaźni... Aż dotąd... godną może byłam jakiego współczucia.. — ale współczucie to zniknie wkrótce...

Rozmowa dwóch przyjaciółek została w tej chwili przerwaną przez pannę służącą Pani de Luceval.

— Czego chcesz? — zapytała Florencya.

— Przyniesiono list od Pana Margrabiego do Pani.

— Dawaj.

— Oto jest.

Przeczytawszy pismo, Florencya rzekła do swej przyjaciółki:

— Czy możesz rozporządzić dzisiejszym twoim wieczorem i pozostać u mnie na obiad? Pan de Luceval zawiadomił mnie że nie będzie w domu na obiedzie.

Po chwili namysłu, Pani d’Infreville odpowiedziała:

— Przyjmuję twój wniosek, kochana Florencjo.

— Pani d’Infreville zostanie ze mną na obiedzie — rzekła Pani de Luceval do pokojówki — i każ powiedzieć odźwiernemu, że dzisiaj nie przyjmuję nikogo.

— Dobrze, Pani — odpowiedziała panna Liza.

I wyszła z pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: