- promocja
Latarnik - ebook
Latarnik - ebook
Jasna, letnia noc. Młoda kobieta wskakuje do samochodu. Chwyta kierownicę w zakrwawione dłonie. Wraz z synkiem znajdującym się na tylnym siedzeniu ucieka do jedynego znanego jej bezpiecznego miejsca − na wyspę Gråskär nieopodal Fjällbacki.
Kilka dni później w swoim mieszkaniu zostaje zamordowany Mats Sverin, człowiek rzetelny i powszechnie lubiany, który po latach nieobecności powrócił do Fjällbacki, by zostać szefem gminnego wydziału finansów. Inspektor Patrik Hedström i policja w Tanumshede prześwietlają jego przeszłość i na jaw wychodzą rozmaite tajemnice. Okazuje się, że mężczyzna przed śmiercią odwiedził Gråskär, czyli Wyspę Duchów, jak ją nazywają okoliczni mieszkańcy...
Saga kryminalna Camilli Läckberg osiągnęła światowy sukces czytelniczy. To nie tylko mroczne thrillery, ale również doskonałe powieści obyczajowe, znakomicie oddające klimat współczesnej szwedzkiej prowincji. Od lat zajmują czołowe miejsca na europejskich listach bestsellerów. Książki Läckberg przetłumaczono na ponad 35 języków. Jesienią 2011 roku rozpoczęły się zdjęcia do międzynarodowej produkcji filmowej „Morderstwa we Fjällbace”, osnutej na kanwie jej powieści.
Camilla Läckberg, jedna z najciekawszych szwedzkich pisarek, uznawana za mistrzynię skandynawskiego kryminału. Jest także autorką książeczki dla dzieci i dwóch książek kulinarnych.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-706-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mieli przed sobą długą drogę. Rzuciła okiem na tylne siedzenie. Sam spał, zawinięty w kołdrę. Właściwie powinien siedzieć, przypięty pasami, ale nie miała serca go budzić. Trzeba jechać ostrożnie. Odruchowo zdjęła nogę z gazu.
Zaczęło się przejaśniać. W letnią noc ciemność zaczyna rzednąć niemal natychmiast po tym, jak zapadnie. Mimo to wydawało jej się, że noc nie ma końca. Wszystko się zmieniło. Widziała ciemne oczy Fredrika patrzące nieruchomo w sufit i wiedziała, że nic na to nie poradzi. Musi ratować siebie i Sama, nie może myśleć ani o krwi, ani o Fredriku.
Jest tylko jedno miejsce, w którym mogą się schronić.
Sześć godzin później byli na miejscu. Fjällbacka budziła się ze snu. Na chwilę przystanęła koło stacji ratownictwa morskiego. Zastanawiała się, jak to wszystko przewieźć. Sam spał głębokim snem. Sięgnęła do schowka po chusteczki do nosa. Chciała zetrzeć krew z dłoni, ale nie bardzo jej to szło. Potem wyjęła z bagażnika walizki i szybko pociągnęła je w stronę Badholmen, gdzie cumowała motorówka. Bała się. Bała się, że Sam się obudzi, więc na wszelki wypadek, żeby się nie wydostał i nie wpadł do wody, zamknęła samochód. Z wysiłkiem wstawiła walizki do łodzi i zdjęła łańcuch zabezpieczający przed kradzieżą. Pobiegła z powrotem do samochodu i z ulgą stwierdziła, że Sam spokojnie śpi. Wzięła go na ręce razem z kołdrą i zaniosła do łódki, zerkając pod nogi, żeby się nie poślizgnąć. Ostrożnie ułożyła synka na dnie i zapuściła silnik. Zakasłał przy pierwszej próbie. Dawno nie pływała, ale powinno się udać. Powoli wycofała i wypłynęła z portu.
Słońce już wzeszło, ale jeszcze nie grzało. Czuła, jak powoli uchodzi z niej napięcie, zwalnia uścisk po koszmarze ostatniej nocy. Spojrzała na Sama. A jeśli po tym, co się stało, będzie miał uraz do końca życia? Pięcioletnie dziecko jest bardzo kruche, mogło w nim coś pęknąć. Gotowa była zrobić wszystko, żeby go posklejać. Pocałunkami odegnać zło, jak wtedy, gdy się przewrócił na rowerze i rozbił kolana.
Dobrze znała drogę, każdą wyspę, każdy najmniejszy szkier. Odpływała coraz dalej od brzegu, kierowała się na Väderöbod. Fale stawały się coraz wyższe, dziób opadał i mocno uderzał o powierzchnię wody, słone krople pryskały jej na twarz. Przymknęła oczy z rozkoszy. Kiedy je otworzyła, ujrzała w oddali Gråskär. Serce zabiło jej szybciej, jak zawsze, kiedy widziała wysepkę, mały domek i białą latarnię dumnie wznoszącą się ku niebu. Wciąż byli za daleko, żeby dostrzec dom, ale miała w pamięci jasnoszary kolor ścian i białe węgły. I różowe malwy rosnące pod ścianą osłoniętą od wiatru. Tam był jej azyl, jej raj. Jej Gråskär.
Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca, całe prezbiterium usłane kwiatami, wieńcami i wiązankami z jedwabnymi wstążkami ze słowami pożegnania.
Patrik nie chciał patrzeć na białą trumnę stojącą w powodzi kwiatów. W wielkim kamiennym kościele panowała niesamowita cisza. Na pogrzebach starych ludzi słyszy się szmer rozmów i uwagi w rodzaju: Tyle się nacierpiała, śmierć to dla niej prawdziwa łaska, a żałobnicy już myślą o konsolacji. Tym razem tak nie było. Ludzie w milczeniu siedzieli w ławkach, rozmyślając o tym, jaka to straszna niesprawiedliwość. Nie powinno tak być.
Patrik chrząknął i spojrzał w górę. Mrugał, żeby odpędzić napływające mu do oczu łzy. Ścisnął Erikę za rękę. Garnitur go uwierał, w ogóle czuł, że się dusi. Musiał poluzować kołnierzyk, żeby odetchnąć głębiej.
Z kościelnej wieży odezwały się dzwony, ich bicie odbijało się echem od ścian. Wszyscy drgnęli, spojrzeli na trumnę. Pani pastor wyszła z zakrystii i podeszła do ołtarza, przed którym kiedyś brali ślub. Wtedy panował nastrój radosnego podniecenia. Teraz – głębokiej powagi. Patrik próbował wyczytać z jej twarzy, czy ona również uważa, że tak być nie powinno. Czy przepełnia ją niewzruszona wiara w boski zamysł i sens tego wszystkiego.
Wierzchem dłoni wytarł łzy. Erika dyskretnie podała mu chusteczkę. Dzwony ucichły, zapadła cisza, pani pastor rozpoczęła nabożeństwo. Głos jej zadrżał, ale już po chwili dźwięczał donośnie.
– Wszystko może się zmienić w jednej chwili. Ale Bóg zawsze jest przy nas. Dzisiaj także.
Patrik patrzył na jej poruszające się wargi, ale przestał słuchać. Nie chciał. Wiara, która towarzyszyła mu od dzieciństwa, znikła. W tym, co się stało, nie ma żadnego sensu. Znów uścisnął dłoń Eriki.
– Z prawdziwą dumą informuję państwa, że prace postępują zgodnie z harmonogramem. Za mniej więcej dwa tygodnie nastąpi uroczyste otwarcie Badhotellet we Fjällbace.
Erling W. Larson wyprostował się i potoczył wzrokiem po sali, jakby się spodziewał oklasków. Radni ograniczyli się do kiwania głowami.
– To wielka sprawa dla mieszkańców całej okolicy – dodał. – Kończymy generalny remont skarbu, jakim jest ten budynek, a jednocześnie otwieramy nowoczesne centrum odnowy biologicznej. Czy też, jak to dziś elegancko mówią, spa. – Palcami zrobił w powietrzu znak cudzysłowu. – Zostały ostatnie prace wykończeniowe, próbny rozruch z udziałem zaproszonych gości i oczywiście przygotowanie wspaniałego przyjęcia inauguracyjnego.
– Bardzo ładnie, ale mam kilka pytań. – Mats Sverin, od niedawna szef wydziału finansów gminy, machnął piórem, żeby zwrócić uwagę Erlinga.
Erling udawał, że nie słyszy. Nie znosił zajmować się administracją i finansami. Szybko oznajmił, że zamyka obrady, i zaszył się w swoim przestronnym gabinecie.
Nikt nie wierzył, że Erling mógłby się podnieść po fiasku, jakim się zakończył reality show Fucking Tanum¹, a jednak mu się udało. Porwał się nawet na jeszcze większy projekt. Nawet gdy zalała go fala krytyki, ani na chwilę w siebie nie zwątpił. Był urodzonym zwycięzcą.
Cała ta historia mocno go jednak wyczerpała. Pojechał odpocząć do centrum odnowy biologicznej do Ljuset do Dalarny. Okazało się to szczęśliwym zrządzeniem losu. Gdyby nie to, nie poznałby Vivianne. Spotkanie z nią wywołało przełom w jego życiu, zarówno zawodowym, jak i prywatnym. Nigdy żadna kobieta nie pociągała go tak mocno. Właśnie realizował jej wizję.
Nie mógł się powstrzymać, żeby do niej nie zadzwonić – po raz czwarty tego dnia – ale sam jej głos przyprawił go o miłe łaskotanie w żołądku. Aż wstrzymał oddech.
– Witaj, kochanie – powiedział, gdy podniosła słuchawkę. – Chciałem się tylko dowiedzieć, co u ciebie.
– Erling – powiedziała takim tonem, że poczuł się jak usychający z miłości sztubak. – To samo, co przed godziną, gdy ostatnio dzwoniłeś.
– To świetnie – zaśmiał się z cielęcym zachwytem. – Chciałem się tylko upewnić, że u ciebie wszystko w porządku.
– Wiem i kocham cię za to. Ale zostało nam jeszcze dużo do zrobienia, a chyba nie chcesz, żebym musiała pracować do późnego wieczoru.
– Oczywiście, kochanie.
Postanowił więcej nie dzwonić, żeby jej nie przeszkadzać. Wieczory są święte i tak ma zostać.
– No to pracuj, ja też popracuję. – Zanim się rozłączył, cmoknął kilka razy w słuchawkę. Potem rozparł się w fotelu, splótł ręce na karku i pozwolił sobie na chwilę marzeń o wieczornych uciechach.
W całym domu unosił się zapach stęchlizny. Annie pootwierała drzwi i okna, żeby przewietrzyć. Rodzice zawsze spali na pięterku. Zajrzała jeszcze do synka, potem zarzuciła na ramiona szal i z gwoździa przy drzwiach zdjęła wielki zardzewiały klucz. Poszła na skały, wiatr przewiewał ją na wskroś. Przystanęła i patrzyła przed siebie. Dom miała za plecami. Oprócz niego na wyspie stał jeszcze tylko jeden budynek, latarnia morska. Szopa przy pomoście była tak mała, że się nie liczyła.
Podeszła do latarni. Gunnar widocznie naoliwił zamek, bo klucz obrócił się zaskakująco łatwo. Drzwi skrzypnęły, gdy je otwierała. Zaraz za nimi wznosiły się wąskie, strome schody. Trzymając się poręczy, weszła na górę.
Widok zapierał dech w piersi. Zawsze tak na nią działał. Patrząc w jedną stronę, miało się przed sobą morze, aż po horyzont. Z drugiej rozciągał się archipelag większych wysp, skalistych wysepek i szkierów. Latarnia, od wielu lat nieczynna, była pomnikiem minionych czasów. Jej lampa zgasła, niesiona wiatrem słona woda pokryła rdzą metalową obudowę i okucia.
W dzieciństwie uwielbiała się bawić w tym malutkim pomieszczeniu. Przypominało wiszący wysoko nad ziemią domek do zabawy. Mieściło się w nim tylko łóżko, służące latarnikom podczas długich zmian, i krzesło, na którym siedzieli, patrząc na morze.
Położyła się na łóżku. Narzuta pachniała stęchlizną. Słyszała to samo co w dzieciństwie: krzyk mew, chlupot fal tłukących o skały, trzaski i stęknięcia wieży. Kiedyś wszystko było proste. Rodzice martwili się, że wyspa sprzykrzy się jedynaczce. Niepotrzebnie, kochała to miejsce. Zresztą nie była sama, choć akurat tego nie potrafiła im wytłumaczyć.
Mats Sverin przerzucał papiery na biurku i wzdychał. Nie przestawał o niej myśleć. Cały dzień. Nic mu nie wychodziło, ale takie dni zdarzały się coraz rzadziej. Dał sobie spokój, a przynajmniej chciał w to wierzyć. Ale prawda była taka, że wiedział, że nigdy mu się do końca nie uda. Wciąż wyraźnie widział jej twarz i w pewnym sensie był za to wdzięczny. A jednocześnie wolałby, żeby ten obraz się zatarł.
Próbował skupić się na pracy. Czasem nawet go bawiła. Zagłębianie się w finanse gminy było prawdziwym wyzwaniem. Zwłaszcza ciągłe balansowanie między względami politycznymi a gospodarczymi. Odkąd tu pracował, ze zrozumiałych względów poświęcał Projektowi Badis sporo czasu. Cieszył się, że budynek został w końcu wyremontowany. Jak większość mieszkańców Fjällbacki, zarówno tych, którzy zostali na miejscu, jak i tych, którzy wyjechali, żałował pięknego niegdyś hotelu, ilekroć zdarzyło mu się koło niego przechodzić. Teraz budynek odzyskał dawny blask.
Erling. Oby tylko jego składane na wyrost zapewnienia o przyszłym powodzeniu tej inwestycji okazały się słuszne. On sam miał co do tego pewne wątpliwości. Przebudowa okazała się niezwykle kosztowna, natomiast założenia zapisane w biznesplanie przyszłego centrum – aż nadto optymistyczne. W dodatku miał niejasne przeczucie, że coś się nie zgadza, chociaż po wielokrotnym przejrzeniu całej dokumentacji udało mu się tylko stwierdzić, że koszty urosły do ogromnych rozmiarów.
Spojrzał na zegarek, była już pora lunchu. Apetyt od dawna mu nie dopisywał, ale wiedział, że musi jeść. Dziś czwartek. To znaczy, że w restauracji Källaren podają grochówkę i naleśniki². Może mu się uda trochę w siebie wcisnąć.
Złożenie do grobu odbyło się w obecności najbliższych. Pozostali uczestnicy pogrzebu w milczeniu zeszli do miasteczka. Erika szła za trumną i mocno ściskała Patrika za rękę. Każdy krok był jak cios w serce. Próbowała przekonać Annę, żeby się nie narażała na tak ciężkie przeżycie, ale siostra nalegała na prawdziwy pogrzeb. Do pewnego stopnia otrząsnęła się nawet z apatii, więc Erika przestała się odzywać i włączyła się do przygotowań. Pomagała Annie i Danowi pochować synka.
Nie uległa tylko w jednym punkcie: Anna chciała, żeby dzieci uczestniczyły w pogrzebie, ale ona zdecydowała, że maluchy zostaną w domu. Przyszły tylko dwie najstarsze córki Dana, Belinda i Malin. Reszta dzieci, Lisen, Adrian, Emma i Maja, zostały z matką Patrika. Bliźnięta, rzecz jasna, też. Erika obawiała się, że to jak dla niej za dużo, ale teściowa spokojnie odpowiedziała, że dzieci jakoś przeżyją z nią tych parę godzin.
Erika patrzyła na niemal łysą głowę Anny i bolało ją serce. Żeby zrobić trepanację, która była konieczna, bo obrzęk mózgu mógł grozić trwałym urazem, musieli jej zgolić włosy. Już zaczęły odrastać, głowę Anny pokrywał puszek, ciemniejszy niż jej dawne włosy.
W odróżnieniu od Anny i kobiety z drugiego samochodu, która zginęła na miejscu, Erika wyszła z wypadku właściwie bez szwanku. Doznała wstrząśnienia mózgu i miała połamane żebra, ale bliźnięta, choć małe, były silne i zdrowe. Urodziły się przez cesarskie cięcie. Po dwóch miesiącach mogli je zabrać do domu.
Przeniosła wzrok na białą trumienkę. Chciało jej się płakać. Anna doznała nie tylko obrażeń czaszki. Złamała także miednicę. Jej również zrobiono cesarskie cięcie, ale dziecko było poszkodowane tak bardzo, że lekarze od początku nie dawali nadziei. Po tygodniu chłopczyk przestał oddychać.
Musieli odłożyć pogrzeb, bo Anna nie mogła opuścić szpitala. Dopiero wczoraj wróciła do domu. A dziś pochowała synka, który powinien żyć, otoczony miłością rodziny. Erika widziała, jak Dan pcha Annę na wózku w stronę grobu i kładzie jej rękę na ramieniu. Anna ją odtrąciła. Od wypadku tak właśnie było. Jakby nie umiała z nikim dzielić bólu, a Dan bardzo tego potrzebował. Patrik i Erika próbowali z nim rozmawiać, wszyscy starali się jak mogli, ale on chciał dzielić ból tylko z Anną. A ona nie była w stanie.
Erika to rozumiała. Znała Annę, wiedziała, ile przeszła, wiedziała, że życie obeszło się z nią bardzo okrutnie. Teraz wydawało się, że wszystko ma się ostatecznie zawalić. Erika rozumiała, choć wolałaby, żeby było inaczej. Dan i Anna byli sobie potrzebni bardziej niż kiedykolwiek, ale stali obok siebie jak dwoje obcych ludzi. Trumnę ich synka spuszczano do grobu.
Erika położyła rękę na ramieniu Anny. Siostra jej nie strąciła.
Annie z werwą zabrała się do sprzątania i prania. Wietrzenie pomogło, ale firanki i pościel i tak przesiąkły zapachem stęchlizny. Wrzuciła wszystko do kosza na bieliznę i zaniosła na pomost. Uzbrojona w szare mydło i tarę, która była w domu, odkąd pamiętała, podwinęła rękawy i zabrała się do prania. Od czasu do czasu rzucała okiem na dom, upewniając się, czy Sam nie wstał i nie wybiegł na dwór. Ale on spał. Może tak reaguje na szok. Niech się wyśpi. Postanowiła, że za godzinę go obudzi i nakarmi.
W tej samej chwili dotarło do niej, że chyba niewiele jest do jedzenia. Rozwiesiła pranie przed domem, a potem weszła do środka, żeby sprawdzić, co jest w szafkach. Puszka zupy pomidorowej Campbella i jeszcze jedna, z parówkami do piwa. Tylko tyle znalazła. Na termin przydatności do spożycia wolała nie patrzeć. Przecież to trwałe produkty. Dziś musi im to wystarczyć.
Nie miała ochoty płynąć do miasteczka. Tu czuła się bezpiecznie. Nie miała ochoty się z nikim spotykać, chciała mieć spokój. Chwilę się zastanawiała z puszką zupy w dłoni. Doszła do wniosku, że jest tylko jedno rozwiązanie. Musi zadzwonić do Gunnara. Po śmierci rodziców opiekował się domem, na pewno pomoże. Telefon stacjonarny już nie działał, ale nie było problemu z zasięgiem. Sięgnęła po komórkę i szybko wybrała numer.
– Sverin. Słucham.
Drgnęła, słysząc to nazwisko. Tyle wspomnień obudziło. Minęło kilka sekund, zanim się pozbierała na tyle, żeby móc mówić.
– Halo! Halo!
– Dzień dobry, mówi Annie.
– Annie! – wykrzyknęła Signe Sverin.
Annie uśmiechnęła się. Przepadała za Signe i Gunnarem, a oni za nią.
– To naprawdę ty, kochana? Dzwonisz ze Sztokholmu?
– Nie, jestem na wyspie. – Zdziwiła się, ale głos uwiązł jej w gardle. Niewiele spała, pewnie dlatego jest taka przeczulona. Chrząknęła. – Przyjechałam wczoraj.
– Ojej, szkoda, że nas nie uprzedziłaś. Pojechalibyśmy posprzątać. Dom musi być strasznie zapuszczony…
– Sprzątanie to nie problem – wtrąciła Annie, przerywając jej. Zdążyła już zapomnieć, jak dużo i jak szybko Signe potrafi mówić. – Bardzo dobrze dbaliście o dom, a trochę sprzątania i prania mi nie zaszkodzi.
Signe prychnęła.
– Mimo to uważam, że mogłaś poprosić o pomoc. Przecież nie mamy wiele do roboty. Nawet wnuków do niańczenia. Za to Matte wrócił z Göteborga. Dostał pracę w urzędzie gminy w Tanum.
– Pewnie się cieszycie. Co się stało, że się zdecydował? – Miała go przed oczami. Jasne włosy, opalony, pogodny.
– Właściwie nie wiem. Jakoś nagle mu to przyszło do głowy. Miał jakiś wypadek, potem, zdaje się… Zresztą nic takiego. Nie przejmuj się ględzeniem starej baby. Powiedz lepiej, w czym ci pomóc. Wzięłaś ze sobą małego? Chciałabym go zobaczyć.
– Sam jest ze mną, ale trochę choruje. – Umilkła. Z radością przedstawiłaby synka Sverinom, ale dopiero za jakiś czas, gdy wszystko się uspokoi i okaże się, jak na niego wpłynęły ostatnie wydarzenia. – Właśnie dlatego chciałabym was prosić o pomoc. Krucho tu z jedzeniem, a nie chciałabym wsadzać go do łodzi i płynąć… – Nie zdążyła dokończyć, Signe jej przerwała.
– Ależ oczywiście, że ci pomożemy. Gunnar i tak miał po południu wypłynąć łódką, więc mogę ci zrobić zakupy. Powiedz tylko, czego potrzebujecie.
– Mam pieniądze, oddam Gunnarowi, jeśli możecie wyłożyć.
– No pewnie, kochanie. Podyktuj mi, co kupić.
Annie wyobraziła sobie, jak Signe zakłada okulary i jak je zsuwa na czubek nosa, sięgając jednocześnie po kartkę i długopis. Zaczęła wyliczać, co by im się przydało na wyspie. Nie zapomniała o torebce słodyczy na sobotę dla Sama. Inaczej byłby zawiedziony. Świetnie się znał na dniach tygodnia i już w niedzielę zaczynał odliczać dni do kolejnej sobotniej torebki.
Rozłączyła się i chciała wejść do domu, żeby obudzić Sama, ale zmieniła zdanie. Pozwoli mu jeszcze pospać.
W komisariacie panował spokój. Bertil Mellberg niezwykle delikatnie zapytał Patrika, czy chce, żeby koledzy przyszli na pogrzeb, ale Patrik potrząsnął głową. Kilka dni wcześniej wrócił do pracy i wszyscy chodzili koło niego na palcach. Nawet Mellberg.
Paula i Mellberg jako pierwsi dotarli na miejsce wypadku. Zobaczyli zgniecione samochody, zmienione wprost nie do poznania. Nie wierzyli, żeby ktoś mógł ujść z życiem. Zajrzeli do jednego z nich i natychmiast rozpoznali Erikę. Minęło dopiero pół godziny, odkąd karetka zabrała Patrika, a tu jego żona albo nie żyje, albo jest ciężko ranna. Załoga karetki nie potrafiła powiedzieć, na ile poważne są urazy. Strażacy cięli karoserie w nieskończoność.
Martin i Gösta pojechali z interwencją, więc dopiero po kilku godzinach dowiedzieli się o wypadku i zapaści Patrika. Pojechali do szpitala do Uddevalli. Cały wieczór chodzili po korytarzu, tam i z powrotem. Patrik leżał na OIOMie. Erika i Anna, która jechała z nią, trafiły prosto na salę operacyjną.
Patrik zdążył już wrócić do pracy. Na szczęście to nie był zawał, jak się obawiali, tylko ostra niewydolność wieńcowa. Po trzech miesiącach zwolnienia lekarze pozwolili mu wrócić do pracy. Zalecili, żeby unikał stresów. Ciekawe jak, pomyślał Gösta. Przy dwóch niemowlakach w domu i nieszczęściu, które spotkało siostrę Eriki. Sam diabeł by tego nie wytrzymał.
– Może jednak trzeba było iść na pogrzeb? – Martin zamieszał łyżeczką w filiżance. – Może w gruncie rzeczy Patrik wolałby, żebyśmy przyszli?
– Nie, myślę, że mówił szczerze. – Gösta podrapał Ernsta za uchem. – Pewnie i tak było dużo ludzi. Bardziej się przydamy w komisariacie.
– Niby jak? Od rana nic się nie dzieje.
– Cisza przed burzą. Im bliżej lipca, tym częściej będziesz marzył o choćby jednym dniu bez pijackich awantur, bójek i włamań.
– To prawda – przyznał Martin. Był w komisariacie najmłodszy, ale już nie taki zielony. Miał kilkuletnie doświadczenie, brał udział w kilku naprawdę trudnych śledztwach. W dodatku został ojcem. Gdy Pia urodziła córeczkę, poczuł się, jakby urósł o kilkadziesiąt centymetrów.
– Widziałeś zaproszenia? – Gösta sięgnął po markizę i jak zwykle zabrał się do oddzielania jasnego krążka od ciemnego.
– Jakie zaproszenia?
– Będziemy mieli zaszczyt posłużyć za króliki doświadczalne w ośrodku, który powstaje we Fjällbace.
– Tym w Badis? – Martin się ożywił.
– Właśnie, nowy projekt Erlinga. Miejmy nadzieję, że pójdzie mu lepiej niż z tym obłędnym Fucking Tanum.
– Mnie się to podoba. Wielu facetów pęka ze śmiechu na samą myśl o tym, że mieliby sobie zrobić maseczkę. Ja kiedyś sobie pozwoliłem na coś takiego, w Göteborgu, i było naprawdę bardzo przyjemnie. Przez kilka tygodni miałem cerę jak pupa niemowlaka.
Gösta z niesmakiem spojrzał na młodszego kolegę. Maseczka? Po moim trupie! W życiu by nie pozwolił, żeby mu rozsmarowywano na twarzy jakieś mazidło.
– Okej, sprawdzimy ofertę. Liczę na jakieś pyszne jedzonko, na przykład bufet deserów.
– Akurat! – zaśmiał się Martin. – W takich miejscach chodzi o dbanie o sylwetkę, nie o napełnianie kałduna.
Gösta zrobił obrażoną minę. Ważył tyle samo co w dniu, kiedy zdawał maturę. Co do grama. Prychnął i sięgnął po jeszcze jedną markizę.
W domu zastali totalny zamęt. Maja i Lisen skakały po kanapie, Emma i Adrian bili się o płytę DVD, bliźnięta darły się na cały głos. Mama Patrika wyglądała, jakby chciała wyskoczyć przez okno.
– Dzięki Bogu, że już jesteście – wymknęło jej się i natychmiast wręczyła synowi i synowej po wrzeszczącym dziecku. – Nie rozumiem, co ich napadło. Zupełnie powariowali. Próbowałam nakarmić maluchy, ale gdy karmię jednego, drugi wrzeszczy, a wtedy ten pierwszy się rozprasza, nie może jeść i też wrzeszczy i… – Zaparło jej dech, umilkła.
– Siadaj, mamo – powiedział Patrik. Z Antonem na ręku poszedł po butelkę. Synek aż poczerwieniał od krzyku.
– Weź też dla Noela. – Erika próbowała pocieszyć drugiego synka. On również krzyczał ile sił.
Obaj byli jeszcze bardzo mali. Nie to co Maja. Ona od początku była duża i krzepka. A i tak wydawali się ogromni w porównaniu z tym, jacy byli, kiedy się urodzili. Leżeli w inkubatorach, podłączeni do różnych rurek, i przypominali dwa ptaszki. W szpitalu mówili, że mają naturę wojowników. Szybko doszli do siebie, zwykle mieli apetyt i szybko przybierali na wadze. Mimo to Erika i Patrik od czasu do czasu się niepokoili.
– Dziękuję. – Erika wzięła od Patrika butelkę i usiadła w fotelu z Noelem. Zaczął łapczywie pić. Patrik usiadł w drugim fotelu, z Antonem. Ucichł równie szybko jak braciszek. Erika nie mogła karmić piersią i pomyślała, że ma to nawet pewne zalety. Mogli się podzielić obowiązkami. Przy Mai było to znacznie trudniejsze. Wtedy miała wrażenie, że córeczka jest na stałe przyklejona do jej piersi.
– Jak było? – spytała Kristina. Zdjęła z kanapy Maję i Lisen i kazała im iść na górę, pobawić się w pokoju Mai. Nie dały się długo prosić, bo Emma i Adrian już tam byli.
– Czy ja wiem? Martwię się o Annę – odparła Erika.
– Ja też. – Patrik ostrożnie usadowił się wygodniej. – Mam wrażenie, że zupełnie odsunęła Dana.
– Wiem. Próbowałam z nią o tym rozmawiać. Ale po tym, co przeszła… – Erika potrząsnęła głową na myśl o tej niesprawiedliwości. Anna miała za sobą małżeństwo, które było piekłem. Ostatnio wydawało się, że wreszcie osiągnęła spokój. Bardzo się cieszyła, że będzie miała dziecko z Danem. To, co się stało, jest tak okrutne, że aż niepojęte.
– Wydaje się, że Emma i Adrian jakoś sobie z tym wszystkim radzą. – Kristina spojrzała w górę. Dochodził stamtąd śmiech dzieci.
– Może – odparła Erika. – Chyba po prostu się cieszą, że mama wróciła do domu. Nie jestem pewna, czy już wszystko odreagowali.
– Pewnie masz rację – przyznała Kristina i zerknęła na syna. – A ty? Nie powinieneś przypadkiem posiedzieć jeszcze w domu, żeby porządnie odpocząć? Zarzynasz się w pracy i nikt ci za to nawet nie podziękuje. Powinieneś potraktować to, co się stało, jako sygnał ostrzegawczy.
– W komisariacie jest teraz spokojniej niż tu. – Erika kiwnęła głową, wskazując na bliźniaki. – Ale zgadzam się, mówię mu to samo.
– Praca mi służy, ale wiesz, że zostałbym w domu dłużej, gdybyś poprosiła. – Patrik odstawił pustą butelkę i trzymał Antona pionowo, żeby mu się odbiło.
– Poradzimy sobie.
Mówiła szczerze. Kiedy urodziła Maję, miała wrażenie, że żyje we mgle. Teraz było zupełnie inaczej. Może okoliczności przyjścia na świat bliźniaków nie zostawiły miejsca na depresję. Pomogło również to, że chłopcy już w szpitalu przyzwyczaili się do stałego rytmu snu i karmienia. Jedli o stałych porach, w dodatku jednocześnie. Erika nie obawiała się, że nie poradzi sobie z opieką nad nimi. Wiedziała, jak niewiele brakowało, żeby je straciła, więc cieszyła się z każdej chwili spędzonej z dziećmi.
Przymknęła oczy, pochyliła się i przytknęła nos do puszystej główki Noela. Pomyślała o Annie. Zacisnęła powieki. Musi wymyślić, jak pomóc siostrze. Na razie czuła się bezradna. Odetchnęła głęboko, szukała pocieszenia w zapachu synka.
– Moje kochanie – szepnęła. – Moje kochanie.
– Jak ci idzie w pracy? – powiedziała lekkim tonem Signe, nakładając na talerz solidną porcję purée z ziemniaków, zielonego groszku i klopsa z sosem.
Matte od powrotu do Fjällbacki tylko dłubał widelcem w talerzu, chociaż zawsze gdy przychodził do nich na obiad, gotowała mu ulubione dania. Nie wierzyła, że w domu je cokolwiek. Był chudy jak szczapa. Na szczęście odkąd zniknęły ślady pobicia, wyglądał trochę lepiej. Aż krzyknęła, kiedy go zobaczyła w szpitalu Sahlgrenska³, taki był skatowany. Miał bardzo spuchniętą twarz, ledwo go poznali.
– Dobrze.
Drgnęła. Zwlekał z odpowiedzią tak długo, że zdążyła zapomnieć, że o coś pytała. Nabrał na widelec trochę purée i kawałeczek klopsa. Signe złapała się na tym, że wstrzymuje oddech i podąża wzrokiem za widelcem zmierzającym do ust syna.
– Przestań się na niego gapić, jak je – mruknął Gunnar, biorąc dokładkę.
– Przepraszam – odpowiedziała. – Po prostu… tak się cieszę, kiedy jesz.
– Mamo, ja się naprawdę nie głodzę. Zobacz. Jem. – Ostentacyjnie nabrał na widelec sporą porcję i szybko wsunął do ust, żeby nic nie spadło.
– A nie wykorzystują cię za bardzo?
Gunnar rzucił jej kolejne gniewne spojrzenie. Uważał, że jest nadopiekuńcza i powinna dać synowi spokój, ale ona nie mogła się powstrzymać. Matte był jej jedynym dzieckiem i od czasu, kiedy przyszedł na świat, owego grudniowego dnia prawie czterdzieści lat temu, co chwilę budziła się w nocy zlana potem. Śniło jej się, że przytrafiają mu się makabryczne rzeczy. Nic nie było dla niej ważniejsze niż to, żeby mu się dobrze wiodło. Zawsze tak było. Wiedziała, że Gunnar czuje to samo. On też uwielbiał syna, ale robił wszystko, żeby odpędzić od siebie te mroczne obawy.
Nie opuszczała jej myśl, że w jednej chwili mogłaby go stracić. Kiedy był niemowlęciem, śniło jej się, że ma niewykrytą wadę serca. Zmusiła lekarzy do przeprowadzenia gruntownych badań. Wykazały, że jest zdrów jak ryba. Przez pierwszy rok nigdy nie spała dłużej niż godzinę, ciągle się upewniała, że oddycha. Kiedy podrósł, a nawet później, kiedy poszedł do szkoły, kroiła mu jedzenie na małe kawałeczki, żeby się nie udławił. Ciągle śniły jej się samochody miażdżące jego miękkie ciałko.
Gdy dorastał, miewała jeszcze gorsze sny: że się upił do nieprzytomności, że prowadził samochód po pijanemu albo się bił. Czasem rzucała się we śnie tak strasznie, że budziła Gunnara. Po jednym koszmarze przychodził następny. W końcu wstawała i czekała na powrót syna, wodząc wzrokiem od okna do telefonu i z powrotem. Kiedy w końcu słyszała kroki przed domem, jej serce zaczynało bić szybciej.
Kiedy się wyprowadził, trochę się uspokoiła. Uważała nawet, że to dziwne, że kiedy już nie może nad nim czuwać, powinna się bać jeszcze bardziej. Wiedziała, że nie będzie się niepotrzebnie narażał. Był ostrożny. Udało jej się mu to wpoić. Był również wrażliwy i nigdy by nikogo nie skrzywdził. W związku z tym założyła, że również jemu nikt nie zrobi krzywdy.
Uśmiechnęła się. Przypomniała sobie, ile zwierzaków przyprowadzał do domu. Ranne, porzucone albo po prostu zaniedbane. Trzy koty, dwa jeże potrącone przez samochód i wróbel ze złamanym skrzydłem. I wąż, którego znalazła w szufladzie, wkładając do niej uprane kalesony. Potem musiał jej dać słowo honoru, że zostawi gady ich losowi, niezależnie od tego, czy będą ranne, czy porzucone. Zgodził się, choć niechętnie.
Dziwiła się, że nie został weterynarzem albo lekarzem. Ale wyglądało na to, że podobały mu się studia w Wyższej Szkole Handlowej. Miał głowę do liczb. Praca w gminie też mu chyba odpowiadała. Mimo to coś nie dawało jej spokoju. Nie umiałaby powiedzieć co, ale nocne koszmary wróciły. Co noc budziła się spocona. To te obrazy, które stawały jej przed oczyma. Coś było nie w porządku, ale jej ostrożne pytania zderzały się z murem milczenia. Skupiła się więc na dokarmianiu go. Niechby utył kilka kilogramów, a będzie dobrze.
– Może byś jeszcze trochę zjadł? – spytała, bo Matte odłożył widelec, zostawiając na talerzu połowę ogromnej porcji.
– Przestań, Signe – powiedział Gunnar. – Daj mu spokój.
– Nie szkodzi – zapewnił Matte z bladym uśmiechem.
Synuś mamusi. Nie chce, żeby z jego powodu miała przykrości, chociaż po przeszło czterdziestu latach małżeństwa wiedziała, że mąż sobie pogada, i tyle. Lepszego chłopa ze świecą szukać. Zrobiło jej się głupio, jak wiele razy przedtem. To jej wina, za bardzo się o wszystko trzęsie.
– Przepraszam, Matte. Oczywiście nie musisz jeść.
Użyła zdrobnienia z czasów dzieciństwa, gdy jeszcze nie umiał dobrze wymówić własnego imienia. Sam nazwał siebie Matte i tak już zostało.
– Wiesz, kto przyjechał w odwiedziny? – spytała lekkim tonem, zbierając ze stołu talerze.
– Nie mam pojęcia.
– Annie.
Matte drgnął i spojrzał na matkę.
– Moja Annie?
Gunnar zarechotał.
– Wiedziałem, że cię to zainteresuje. Nadal masz do niej słabość.
– Daj spokój, tato.
Signe przypomniał się Matte jako nastolatek. Jak z opadającą na oczy grzywką oświadczył, że ma dziewczynę.
– Zawiozłem jej dziś trochę jedzenia – powiedział Gunnar. – Jest na Wyspie Duchów⁴.
– Fuj, nie mów tak. – Signe się wzdrygnęła. – Nazywa się Gråskär.
– Kiedy przyjechała? – spytał Matte.
– Chyba wczoraj. Z synem.
– Długo zostanie?
– Powiedziała, że jeszcze nie wie. – Gunnar włożył prymkę tytoniu pod górną wargę i rozparł się wygodnie na krześle.
– Jak wygląda… nie zmieniła się?
Gunnar skinął głową.
– Nie, skąd. Ładna jak dawniej. Tylko w oczach ma jakiś smutek, ale może mi się zdawało. Może jakieś nieporozumienia małżeńskie. Czy ja wiem?
– Nie wiesz, to nie mów – upomniała go Signe. – Widziałeś chłopca?
– Nie. Annie wyszła do mnie na pomost, nie miałem czasu zostać dłużej. Ale mógłbyś popłynąć, zobaczyć się z nią. – Gunnar odwrócił się do Mattego. – Na pewno się ucieszy, że ktoś ją odwiedzi na Wyspie Duchów. To znaczy na Gråskär – dodał z wyraźną kpiną, zerkając na żonę.
– To zwykłe brednie i zabobony. Uważam, że nie ma co powtarzać. – Signe zmarszczyła czoło.
– Annie w to wierzy – powiedział cicho Matte. – Zawsze mówiła, że oni tam są.
– Jacy oni? – Signe wolałaby zmienić temat, ale była ciekawa.
– Zmarli. Mówiła, że czasem ich słyszy, a nawet widuje. Nie robią nikomu nic złego, po prostu zostali na wyspie.
– Coś okropnego. Lepiej zjedzmy deser. Ugotowałam kisiel rabarbarowy. – Signe zerwała się od stołu. – Tata gada głupstwa, ale w jednym ma rację. Annie na pewno by się ucieszyła z odwiedzin.
Matte nie odpowiedział. Myślami błądził gdzieś daleko.Fjällbacka 1870
Emelie była przerażona. Nigdy nawet nie widziała morza, a teraz płynęła łodzią, która wydawała jej się wyjątkowo chybotliwa. Mocno chwyciła za reling, by nie dać się falom, które rzucały nią po pokładzie. Szukała wzroku Karla, ale on uparcie patrzył przed siebie, w punkt, który był celem ich podróży.
Ciągle miała w uszach tamte słowa. Pomyślała, że to tylko głupie gadanie przesądnej starej baby. Ale i tak nie mogła się od nich uwolnić. Rano, gdy ładowali bagaże na niewielką żaglówkę cumującą w porcie we Fjällbace, stara spytała, dokąd płyną.
– Na Gråskär – odparła wesoło. – Mój mąż, Karl, jest nowym latarnikiem.
Na babie nie zrobiło to wrażenia. Przeciwnie. Prychnęła i z dziwnym uśmieszkiem powiedziała:
– Gråskär? No, no! W całej okolicy nikt tak nie mówi na tę wyspę.
Emelie czuła, że lepiej nie pytać, ale ciekawość zwyciężyła.
– A jak mówicie?
Baba milczała chwilę, potem zniżyła głos.
– U nas mówią Wyspa Duchów.
– Wyspa Duchów? – Zaśmiała się nerwowym śmiechem. Poniósł się po wodzie. – A to dopiero. Skąd ta nazwa?
W oczach baby pojawił się błysk.
– Mówią, że kto tu umrze, zostaje na wyspie. – Odwróciła się na pięcie i poszła. Emelie została wśród tobołków i kufrów, z uczuciem dziwnego ściskania w brzuchu. Wyparło wcześniejsze radosne oczekiwanie.
Teraz miała wrażenie, jakby lada chwila miała umrzeć. Morze było takie ogromne, nieokiełznane. Wydawało jej się, że ją wessie. Nie umiała pływać, była przekonana, że jeśli te ogromne fale przewrócą łódź, wciągną ją odmęty. Choć Karl mówił, że to nie fale, tylko zmarszczki na wodzie. Mocno trzymała się relingu, ze wzrokiem wbitym w podłogę, którą Karl nazywał pokładem.
– Spójrz przed siebie, to Gråskär – powiedział. Nabrała powietrza i spojrzała. Uderzyła ją uroda tego miejsca, małej wysepki. Dom lśnił w słońcu, od szarych skał odbijały się błyski. Przy jednym z narożników domu zobaczyła malwy i zdziwiła się, że rosną tak bujnie w tak jałowym miejscu. Na zachodzie wyspa kończyła się stromym urwiskiem, jakby skała została przecięta na pół. Z innych stron schodziła łagodnie ku morzu.
Nagle morze przestało jej się wydawać dzikie, ale bardzo pragnęła poczuć stały ląd pod stopami. Gråskär już ją oczarowała. Odsunęła od siebie słowa staruchy. Wyspa Duchów. W tak pięknym miejscu nie może się czaić zło.Fjällbacka 1870
Gdy Karl poprosił Emelie o rękę, nie posiadała się z radości. Nigdy by nie pomyślała, że to możliwe. Pewnie, że marzyła. Pięć lat służyła w gospodarstwie jego rodziców. Zasypiając, często miała pod powiekami jego twarz. Zdawała sobie jednak sprawę, że jest dla niej nieosiągalny, a ostre uwagi Edith pozbawiły ją resztki złudzeń. Gospodarski syn nie ożeni się z dziewką służebną, nawet po wpadce.
Karl jej nie tknął. Służył na latarniowcu. Kiedy odwiedzał rodzinny dom podczas urlopu, ledwie mówił do niej kilka słów. Odsuwał się z uprzejmym uśmiechem, gdy przechodziła, w najlepszym razie pytał, co u niej słychać. Absolutnie nie dawał do zrozumienia, że odwzajemnia jej uczucia. Edith nazwała ją wariatką, kazała wybić sobie z głowy takie pomysły i przestać bujać w obłokach.
Ale marzenia mogą się spełniać, a modlitwy bywają wysłuchiwane. Pewnego dnia podszedł i poprosił o chwilę rozmowy. Przestraszyła się, że zrobiła coś głupiego i że każe jej pakować manatki. Tymczasem on stał i wpatrywał się w podłogę. Ciemna grzywka opadła mu na oczy. Musiała się powstrzymać, żeby jej nie odgarnąć. Jąkając się, spytał, czy wyobraża sobie, że mogłaby za niego wyjść. Nie wierzyła własnym uszom. Omiotła go spojrzeniem od stóp do głów, upewniając się, czy nie stroi sobie z niej żartów. Mówił dalej. Powiedział, że chciałby ją pojąć za żonę, i to już jutro. Uprzedził rodziców i pastora, więc jeśli się zgodzi, wszystko zostanie załatwione natychmiast.
Chwilę się zastanawiała, w końcu wyszeptała: tak. Karl pochylił się w ukłonie, podziękował i tyłem wyszedł z pokoju. Dłuższą chwilę stała bez ruchu. Czuła błogie ciepło w piersi i dziękowała Bogu, że wysłuchał cichych modlitw, które zanosiła co wieczór. Potem pobiegła rzucić się w objęcia Edith.
Ale wbrew jej przewidywaniom Edith nie okazała ani zdziwienia, ani zazdrości. Ściągnęła tylko czarne brwi i potrząsając głową, powiedziała, że powinna uważać. Zza zamkniętych drzwi słyszała dziwne rozmowy, głosy raz się podnosiły, raz cichły. Tak było, odkąd Karl wrócił z latarniowca. Był to powrót niespodziewany. W każdym razie nikt spośród zatrudnionych w gospodarstwie nie słyszał, żeby najmłodszy syn gospodarzy miał wracać do domu. Edith przekonywała, że to dziwne. Emelie jej nie słuchała, a jej słowa uznała za znak, że jej zazdrości, że ją spotkało takie szczęście. Odwróciła się do niej plecami i więcej z nią nie rozmawiała. Nie będzie słuchać głupich plotek. Wyjdzie za Karla.
Od ślubu minął tydzień, od dwudziestu czterech godzin mieszkali w nowym domu. Emelie złapała się na tym, że nuci pod nosem. Jakie to wspaniałe zajmować się własnym domem, nawet tak małym i zwyczajnym. Od chwili kiedy przyjechali, bez przerwy sprzątała albo pucowała, wszystko aż lśniło, wszędzie pachniało szarym mydłem. Nie mieli jeszcze zbyt wielu okazji być we dwoje, ale wszystko przed nimi. Najpierw musiał wszystko urządzić. Przyjechał również pomocnik, Julian. Od pierwszej nocy pracowali na zmianę w latarni.
Nie wiedziała, co myśleć o człowieku, który miał z nimi mieszkać na Gråskär. Od chwili gdy przypłynął i wysiadł z łodzi, prawie się nie odzywał. Patrzył tylko na nią. Patrzył tak, że zaczynała się czuć nieswojo. Może jest nieśmiały. Trudno nie być, gdy człowiek nagle się znajdzie w towarzystwie zupełnie obcej osoby. Z Karlem znali się z czasów służby na latarniowcu, tyle się domyśliła, ale będzie potrzebował trochę czasu, żeby się oswoić z nią. A czego jak czego, ale czasu na tej wyspie nie zabraknie. Emelie krzątała się po kuchni. Karl nie będzie żałował, że pojął ją za żonę.Wyciągnęła rękę, szukała go obok siebie. Jak dawniej. Wydawało jej się, że od chwili gdy ostatni raz leżeli w tym łóżku, minął zaledwie dzień, może dwa. Dziś są dojrzałymi ludźmi. On bardziej kościsty i owłosiony, z bliznami na ciele, i chyba też na duszy. Leżąc z głową na jego piersi, długo wodziła palcem po bliznach. Chciała go zapytać, ale czuła, że jeszcze za wcześnie na rozmowy o minionych latach.
Miejsce obok było puste. Zaschło jej w ustach. Była wyczerpana i poczuła się samotna. Szukała jeszcze, przesuwając dłoń po prześcieradle i poduszce, ale Mattego nie było. Czuła się tak, jakby w nocy straciła kawałek ciała. Nagle pomyślała z nadzieją, że może jest na dole. Wstrzymała oddech i nasłuchiwała, ale nic nie było słychać. Owinęła się kołdrą i spuściła nogi na stare, wytarte deski. Ostrożnie podeszła do okna wychodzącego na pomost. Łódki nie było. Odpłynął bez pożegnania. Osunęła się po ścianie, poczuła, że głowa jej pęka. Chciało jej się pić.
Ubierała się z wysiłkiem. Miała wrażenie, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka, a przecież spała. Zasnęła w jego objęciach i dawno nie spała tak dobrze. Mimo to ból rozsadzał jej czaszkę.
Na parterze było cicho. Weszła do pokoju Sama. Już nie spał, ale leżał cichutko. Bez słowa wzięła go na ręce, zaniosła do kuchni i posadziła przy stole. Pogłaskała go po głowie, nastawiła kawę i poszła po wodę. Musiała wypić duszkiem dwie duże szklanki, zanim suchość w ustach ustąpiła. Otarła usta wierzchem dłoni. Gdy zaspokoiła pragnienie, zmęczenie stało się jeszcze dotkliwsze. Sam powinien coś zjeść, ona również. Poruszała się mechanicznie. Ugotowała jajka, zrobiła sobie kanapkę i ugotowała zupę mleczną dla Sama. Rzuciła okiem na pudło stojące w przedpokoju. Niewiele. Trzeba będzie wydzielać. Spojrzała na łódkę przycumowaną do pomostu. Pobiegła do przedpokoju i wyciągnęła dolną szufladę komody. Wsunęła rękę pod ubrania, ale nic nie znalazła. Jeszcze raz przeszukała szufladę, w końcu ją opróżniła, wyrzucając ubrania, ale nie znalazła. A może to nie ta szuflada? Wyciągnęła dwie pozostałe i wyrzuciła ich zawartość na podłogę, ale też nie znalazła. Wpadła w panikę. Zrozumiała, dlaczego gdy się obudziła, Mattego nie było i dlaczego się nie pożegnał.
Padła na podłogę i skuliła się, obejmowała własne kolana. Słyszała, jak w kuchni kipi woda.
– Zostaw go w spokoju. – Gunnar powiedział to kolejny raz, nawet nie podniósł wzroku znad „Bohusläningen”.
– Może by przyszedł do nas na kolację? Jutro. Albo w niedzielę, na obiad? Jak myślisz? – nalegała Signe.
Gunnar westchnął zza gazety.
– W weekend na pewno ma co innego do roboty. Jest dorosły. Jak będzie chciał przyjść, to nas uprzedzi telefonicznie albo po prostu wpadnie. Przestań go zamęczać. Przecież dopiero co u nas był.
– Jednak zadzwonię. Tylko się dowiem, co u niego. – Sięgnęła po telefon, ale Gunnar pochylił się, żeby jej przeszkodzić.
– Zostaw go w spokoju – powiedział z naciskiem.
Signe cofnęła rękę, ale aż ją skręcało. Chciała zadzwonić do niego na komórkę, usłyszeć jego głos i upewnić się, że wszystko w porządku. Od czasu gdy został pobity, niepokoiła się jeszcze bardziej. Zawsze wiedziała, że świat jest dla jej syna miejscem niebezpiecznym.
Niby wiedziała, że nie powinna się narzucać. Ale co mogła poradzić na to, że wszystko w niej aż krzyczało, że powinna go chronić? Wiedziała, że jest dorosły, ale nie potrafiła przestać się o niego niepokoić.
Cichutko wyszła do przedpokoju i zadzwoniła. Odezwała się poczta głosowa. Rozłączyła się. Dlaczego nie odbiera?
– Nie mam pojęcia, co robić.
Erika zwiesiła głowę. Rzadko mieli chwilę dla siebie wśród tego chaosu. Dzieci już spały, cała trójka. Mogli posiedzieć w kuchni, jeść zapiekanki i spokojnie porozmawiać. A jednak nie potrafiła się cieszyć. Wciąż myślała o Annie. Nie dawało jej to spokoju.
– Jedyne, co możesz zrobić, to być pod ręką, jeśli będzie cię potrzebować. Zresztą ma Dana. – Patrik sięgnął przez stół i położył rękę na jej dłoni.
– A jeśli ona mnie nienawidzi? – powiedziała Erika piskliwym głosem, na granicy płaczu.
– Dlaczego miałaby cię nienawidzić?
– Bo moje maleństwa żyją, a jej nie.
– Ale na to nic nie poradzisz. Nie wiem, jak to powiedzieć… Może los tak chciał… – Pogłaskał ją po ręce.
– Los? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Anna doświadczyła od losu tyle, że naprawdę wystarczy. Wreszcie była szczęśliwa, udało nam się zbliżyć. A teraz… znienawidzi mnie, jestem pewna.
– A jak było wczoraj?
Dopiero teraz mogli o tym porozmawiać. Patrik zapalił świecę. Płomień migotał, to rozświetlając twarz Eriki, to pogrążając ją w cieniu.
– Spała. Posiedziałam u niej chwilę. Wydawała się taka drobna i krucha.
– Co Dan na to wszystko?
– Jest załamany. Widać, że mu strasznie ciężko, chociaż udaje, że daje radę. Emma i Adrian bez przerwy pytają, gdzie się podział dzidziuś z brzuszka i dlaczego mama bez przerwy śpi. Dan nie wie, co odpowiadać.
– Zobaczysz, wyjdzie z tego. Nie raz dowiodła, że jest silna.
– Nie jestem pewna. Ile można znieść, zanim się człowiek w końcu rozleci? Boję się, że tak będzie z Anną. – Gardło jej się ścisnęło.
– Możemy tylko być w pogotowiu. – Patrik zdawał sobie sprawę, że to niewiele znaczy, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Jak można się uchronić przed wyrokiem losu? Jak przeżyć stratę dziecka?
Drgnęli, na górze rozległ się podwójny krzyk. Ruszyli oboje. Oto ich los. Radość zmieszana z poczuciem winy.– Dzwonili od Mattego z pracy. Wczoraj go nie było, dziś też nie przyszedł. Nie zgłaszał, że jest chory. – Gunnar znieruchomiał ze słuchawką w ręku.
– Dzwoniłam do niego cały weekend, ale nie odbierał – powiedziała Signe.
– Pojadę tam, sprawdzę.
Gunnar już szedł do drzwi, narzucając po drodze kurtkę. Uzmysłowił sobie, że czuje to samo co Signe od tylu lat: niewysłowiony, wręcz zwierzęcy strach.
– Jadę z tobą – powiedziała zdecydowanym tonem. Wiedział, że nie ma sensu się spierać. Kiwnął głową i niecierpliwie czekał, aż żona włoży płaszcz.
W samochodzie milczeli. Przez całą drogę. Jechali w stronę osiedla domów czynszowych. Gunnar pojechał objazdem, nie przez miasteczko. Przejechali obok górki zwanej Sju guppen⁵. Zimą dzieci zjeżdżały z niej na sankach. Matte też, kiedy był dzieckiem. Gunnar przełknął ślinę. Musi być jakieś logiczne wytłumaczenie. Może ma gorączkę i nie przyszło mu do głowy zadzwonić, zgłosić, że jest chory. Chyba że… Żaden inny powód nie przychodził mu do głowy. Matte był bardzo sumienny, na pewno by zgłosił, że nie może przyjść do pracy.
Signe siedziała obok niego. Była blada. Patrzyła przed siebie. Na kolanach miała torebkę i ściskała ją kurczowo. Zastanawiał się, na co jej torebka. Potem pomyślał, że to coś w rodzaju koła ratunkowego, coś, czego można się chwycić.
Zaparkowali przed domem Mattego. Klatka B. Chciał biec, ale ze względu na żonę udawał spokój. Szedł normalnie, musiał się do tego zmuszać.
– Masz klucze? – Signe pierwsza dopadła do klatki i otworzyła drzwi.
– O, tu. – Pokazał jej pęk zapasowych kluczy, który Matte im dał.
– Pewnie jest w domu i nie będą potrzebne. Na pewno sam nam otworzy…
Słyszał jej paplaninę, gdy wbiegali po schodach. Matte mieszkał na samej górze i gdy stanęli przed jego drzwiami, byli mocno zasapani. Gunnar musiał się pohamować, żeby od razu nie włożyć klucza do zamka.
– Najpierw zadzwonię. Jeśli wparadujemy, a okaże się, że siedzi w domu, to się na nas wścieknie. Może ktoś u niego jest i dlatego nie poszedł do pracy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki