- W empik go
Libischau - ebook
Libischau - ebook
Jest to opowieść o czasach przeszłych, dawno zapomnianych. Skupiając się na dawnych zwyczajach, które czasem w trochę zmienionej formie przetrwały do dzisiaj, starałem się opisać dawne życie. Wplotłem w opowiadanie również mowę śląską, język dawny Ślązaków, który przetrwał wśród ludu, mimo różnych zawirowań historycznych, ubogacając się słowami innych nacji.
Jest to książka o historii pewnej miejscowości. Mogła być taka lub inna, jak historia wielu innych miejscowości zakładanych w średniowieczu. Książka nie jest podręcznikiem do historii. Znajdziecie w niej lokalne legendy, opowiadania o Byjrenweckerze – wybudzaczu niedźwiedzi, Utopcu – stworze wodnym, o wiedźmach i czarownicach. Opowieści o życiu w średniowiecznym mieście i na dworze książęcym
Należy wspomnieć również o wielkim historyku śląskim, Augustynie Weltzlu, proboszczu parafii w Tworkowie, który w roku 1888 wydał książkę „Geschichte der Stadt, Herrschaft und ehemalige Festung Cosel”. Umieścił w niej krótką informację historyczną o akcie nadania ziemi Mikołajowi von Libischau przez księcia oleśnickiego i kozielskiego Konrada II. Fragment ten stał się inspiracją do napisania tego opowiadania. Zbieżność zachowań i jakiekolwiek podobieństwo osób i imion jest zupełnie przypadkowe.
Fabuła napisana po polsku, dialogi po śląsku.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65558-30-5 |
Rozmiar pliku: | 883 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest to opowieść o czasach przeszłych, dawno zapomnianych. Skupiając się na dawnych zwyczajach, które czasem w trochę zmienionej formie przetrwały do dzisiaj, starałem się opisać dawne życie. Wplotłem w opowiadanie również mowę śląską, język dawny Ślązaków, który przetrwał wśród ludu, mimo różnych zawirowań historycznych, ubogacając się słowami innych nacji.
Wiem, jak ważna jest dla każdego człowieka jego historia i historia społeczności, z której pochodzi dla zachowania własnej tożsamości. Pisząc to opowiadanie, miałem nadzieję, że przemówi ono do wyobraźni, zainteresuje czytelnika i zachęci do sięgnięcia po inne książki opisujące dzieje naszej śląskiej ojczyzny.
Należy wspomnieć również o wielkim historyku śląskim, Augustynie Weltzlu, proboszczu parafii w Tworkowie, który w roku 1888 wydał książkę „Geschichte der Stadt, Herrschaft und ehemalige Festung Cosel”. Umieścił w niej krótką informację historyczną o akcie nadania ziemi Mikołajowi von Libischau przez księcia oleśnickiego i kozielskiego Konrada II. Fragment ten stał się inspiracją do napisania tego opowiadania. Zbieżność zachowań i jakiekolwiek podobieństwo osób i imion jest zupełnie przypadkowe.
O autorze:
Mariusz Matuszek - urodzony w 1963 roku w Strzelcach Opolskich. Studiował na Wyższej Szkole Inżynierskiej w Opolu, następnie uczył w Zespole Szkół Zawodowych w Kędzierzynie-Koźlu. Obecnie pracuje w przemyśle.
Od lat interesuje się historią Śląska, a szczególnie tej części, w której mieszka.
Jest żonaty, ma dwoje dzieci i wnuków, mieszka niedaleko Kędzierzyna-Koźla.
Do zapisu mowy śląskiej użyto dwóch dodatkowych liter z tzw. standardu ślabikorzowego używanego od ponad 10 lat do zapisu większości publikacji po śląsku:
Ō, ō – tzw. pochylone o jak w słowach: dōm, Ślōnsk, wōngiel
Ô, ô – czytamy jak „ło”, występuje na początku wyrazów, np. ôkno, ôko, Ôpole1. KONRAD - KSIĄŻĘ KOZIELSKI
Święta Bożego Narodzenia książę Konrad spędzał w zamku w Oleśnicy. Nastał rok pański 1380. Po Trzech Królach książę ze swoją świtą wybrał się do zamku w Koźlu, żeby przejrzeć stan księstwa kozielskiego, wysłuchać poddanych, rozsądzić spory i zarządzić, co ma być wykonane.
Nastał dzień wysłuchań.
Tego styczniowego dnia książę Konrad kazał się zbudzić jeszcze przed świtem. Jako wprawiony rycerz, zerwał się z posłania, już słysząc kroki zbliżającego się służebnego. Pacholik podał księciu miskę, na której dnie chlupotało kilka łyżek zimnej wody. „Na cōż dołech sie namōwić Aneżce na tyn ôbyczaj?”: mruknął do siebie książę, zanurzywszy w misce twarz. „Słusznie godoł kanōnik Maskym, co ôd tygo mycia bolōm zymby”. Książę potarł szczękę.
- Jōntek – rzekł do służebnego – cyrulik Franz zymby targo?
- Tak po prowdzie, to targo, ale babōm – przyznał chłopak. – Chopy chodzōm do kata Macieja. Mocni boli, ale krōtko.
- Prziwołej mi go – zadecydował książę. - Ale po wysłuchaniach. A terozki ôdziynie mi dej, wartko. I śniołdanie tyż.
Książę, posiliwszy się i zmówiwszy pacierze, przeszedł do sali wysłuchań kozielskiego zamku. Usiadł na krześle na podwyższeniu pod godłem Śląska, czarnym orłem na żółtym tle. To dodało powagi jego urzędowi. W kącie sali już czekał na niego tłum poddanych. Dwóch zbrojnych pilnowało porządku. Bakałarz czekał na zapisanie jego dyspozycji.
- Miłościwy Panie, wilcy i niedźwiedzie przechodzōm po lodzie i żerōm nase ôwce. Nijak nie umiymy sie z tym poradzić. Bez to biyda u nos i głōd. Dołwni my handlowali wełnōm. Kupcy z Czech dołwali po groszu za łokieć. Nie ma ich już het, kilka niedziel, bo po co majōm jechać, jak ani towaru, ani żywota niepewni. Pomōż miłościwy Panie nōm chadyrlokōm.
- A coście sami robili?
- Panie, ôwce żelazym, a ôgniym my brōnili, jamy kopali. W nie wilcy wpadali, to my je dobijali. Ale ich moc. Stada nase porywajōm. Panie, Maćka, syna sołtysowego porwały i na śmierć pożarły, jak my prōbowali brōnić. Juchy głodne sōm bo, w lesie zwierza mało, to na nase sie porywajōm.
- A gdzie to stada wasze?
- Panie, my w Czyszkach żyjymy, na Głogowcu tam stada nasze. Ziymia tam masno je, Panie. Za Ôdrōm to Birawa jest, a potym nic yno puszcza.
- Wysłuchali my wos. Idżcie z Bogiem. Coś poradzymy, coby wōm ulżyć w starości.
- Herr Gott, samo strapiynie. Co Burgmanie radzicie na starość chopōw z Czyszkōw?
- Panie, Kobylice, Landzmierz, Czyszki, Roszowice, Roszowicki Las, Łany, Ucieszkōw i inksze, to sioła, co do Koźlo przinależōm. Chopy zboże i zwierzyna na torg przikludzajōm, a płacōm przi tymu na bramach. Bezto i grosz jaki do kasy idzie. Jak zwierz dziki ôwce pożre, to myni do kasy przidzie, a możno i głōd sie w mieście pokołże. Skarbnik godoł, co łōńskiygo roku bez to myni dwiesta groszōw do kasy prziszło. Jedna ôwca to cztyry grosze na torgu. Jak stado wilki zeżrōm, to mocie mało wiela sto groszōw straty, a możno i wiyncy.
- To i zwierz dziki może tela straty uczynić? Coś muszymy na to poradzić - powiedział książę.
- Panie, wilki i niedźwiedzie chopōm strapienie czyniōm. Na wilki yno żelazo, a ôgiyń. I trza mocnego ritera, co sie nie zlynknie i im dostoi. W Birawie riter Piort Birau ze swojym bratym siedzieli, terozki Jan, syn jego. Ale ôn jyno do rzyki Birawki z podwodem zajeżdżajōm. Dali yno puszcza do Dziyrgowic. W Dziyrgowicach był riter Heinrich, co go jeszcze hercog Wladyslaw ôsadził. Terozki Stanislau, tyż riter. Ale ôn już stary i mo dość zmartwiynio. Tam kaj sioła sōm, godajōm, co myni dzikiego zwierza bez Ôdra przełazi.
- Widzi mi sie, co trza jeszcze jednygo ritera z pachołkami w borze ôsadzić, coby wieś założył i mioł baczynie na drogi – powiedział książę.
- Panie, w środku boru struga Pogōnica. Tam ci służebne sioło Heinrich naznaczył. Tam żyjōm chopy, co łōnki w lecie uprawiajōm, smolŏrze wyngiel wypŏlajōm i bartnicy barcie doglōndajōm. Ale ôni yno w lecie tam zachodzōm. W zimie idōm nazod ku Dziyrgowicōm. Strach po lesie w zimie jechać. My jyno jak biyda przyciśnie za dnia jadymy. Ôd wilka sie jeszcze ôpyndzisz, ale ôd niedźwiedzia to już strach. Godali, co łōńsky zimy chopy chcieli w chałupach ôstać, ale niedźwiedzie dźwiyrza wydarły i wszyckich wyżarły. Ôd tygo czasu nikt w zimie tam siedzieć nie kce.
- Godocie, co niedźwiedzie dźwiyrza wydarły i ludzi wyżarły? A dyć w zimie niedźwiedzie w gawrach śpiōm. Nie cyganicie aby?
- Co mōm cyganić. Godajōm, co w lesie Byjrenwecker siedzi i niedźwiedzie w zimie woło.
- Byjrenweker ? Co to godocie?
- Godajōm, co z niedźwiedzia i wiedźmy sie poczōn. To ôn niedźwiedziōm przikołzuje. Mo pysk niedźwiedzia i pazury, ale jak sie wejrzycie na niego, to mo tyż coś z człowieka. Godajōm, co w galotach i kapocie chodzi i ludzko mowa rozumie. A jak w zimie ôn niedźwiedzie budzi, to groźne juchy sōm.
- To i nie dziwota. Jak mie kery ze śpiku wyrwie, to tyż cały w nerwach chodzã.
- A wiycie, godajom, co łońskygo roku w zimie niedźwiedzie na Dziyrgowice bez palisada przelazły i ku chałupōm poszły. Krowy a woły pożarły i dały sie na ludzi. Ledwo riter żelazym, a ôgniym ich z grodu wyżōn. Dwie chałupy w grodzie spolył, coby zwierza wygnać. Terozki w zimie cołkie noce wachty trzimiōm i watry narychtowane.
Książę Konrad wstał od stołu i zaczął chodzić po sali. Tam i z powrotem, jakby go kto nakręcił. Co też ma w tej sprawie uczynić. Czuł się odpowiedzialny za swoich poddanych. To jemu zawierzyli, jemu powierzyli swoje życie. Musi ich bronić przed wrogiem, człowiekiem, czy zwierzem. Nie może pozwolić, żeby niedźwiedzie i wilki zabijały ludzi i zwierzęta. I przez to niszczyły majątek jego księstwa. I jeszcze kupcy czescy skarżyli się, że drogi tutaj kiepskie i mostów nie ma, to też jego księstwo omijają i przez Nysę albo Racibórz jadą. Przez to mniej grosza do jego skarbca w Koźlu trafia. Musi temu zaradzić.
Stanął po chwili i zawołał:
- Zawołejcie mi sam ritera Mikołeja i Ivona. Niech sam ku nōm przidōm, a drabko.
Do sali wszedł mąż niski, o czarnych pofalowanych włosach, śniadej cerze, mocny w barach, w szarej bluzie sięgającej bioder, przepasanej skórzanym pasem, do którego przymocowany był krótki sztylet. Na nogach miał skórzane buty do końskiej jazdy. Utykał lekko. I mąż drugi, wysoki, o jasnychwłosach i słowiańskich rysach twarzy. Pokłonili się księciu.
- Ciynżki to kraj. Puszcza Szlōnsko – zaczął książę. Zwierza dzikiego tam moc. Niedźwiedzie i wilki ludziōm strapiynie czyniōm.
- Panie, nie zwierza bać sie trza, jyno ludzi… - odrzekł niższy Mikołaj.
- Widzi mi sie, coch dobrze wybroł - pomyślał książę. A powiedział do obu.
- Pojedziesz z riterem Ivonem do Dziyrgowic. Po drōdze służebne sioło w puszczy przy Pogōnicy ôbaczysz. Ôbacz, co zmiynić trza, coby rok cały w siole ôstać i przed zwierzem dzikim sie ôbronić. A ty Ivo kraj znosz, boś tu rodzōny, a i fatra a muter ôboczysz. A pokłōń sie nisko ôdy mnie rodzicielōm.
Wszyscy odeszli. Bakałarz jeno księgi zamykał i sprzęty do skrzynki chował. Po chwili i on wyszedł. Książę został sam. Usiadł ciężko na ławie. Zadumał się nad swoim życiem….
„Długa to była żałoba. Dziewięć lat minęło, jak umrzyła moja Aneżka. Pusto sie zrobiło. Jedna ci ôna odeszła, a tak sie zrobiło jakby cały świat zmarniał.
Młodzi my po 10 lat mieli, jak nos nasi fatry swatać zaczli. I wielkie to wesele w szesnastym naszym roku w lutym roku pańskiego 1354 na zamku w Cieszynie mieli, gdzie nasze fatry, Konrad I ôleśnicki i Kazimir I cieszyński i mutry nasze, Eufemie ôbie po społu wino za zdrowie nasze i pōmyślność ksiynstw naszych pili. I pokładziny, jak na ksiōnżynce dzieci być musiały. Przez co i jo i Aneżka frasunek wielki mieli. W listopadzie tygo roku syn mōj na świat prziszołł. Konrad na miano dostoł tak jak i jo i fater mōj. Konrad, jak wszyscy z Piastōw ôleśnickich, syn mōj Konrad III. I wielko to radość w całej familiji nastała, bo syn pierworodny i mocny był. A Aneżka drobna była to i po porodzie słabowała. Myślelimy, że zemrze, ale wydobrzała.”
I myśl inna pełna chwały się pojawiła i rozjaśniła na chwilę oblicze księcia…
„Na zjeżdzie rycerstwa wielkopolskiego chcieli mnie na krōla Polski wybrać, na rynkach mie nosili i Grosse Hirre” wołali.
Zadumał się znowu książę nad losem swoim i losem swojej krainy.Nie były to radosne wspomnienia…
„Nastały ciężkie czasy dla Śląska. Roku pańskiego 1343 król Polski Kazimir, najechał Wschowę i Ścinawę. Mury wyłamał, miasta poburzył i mrowie ludzi w niewolę zabrał. Jak sioła i osady do gołej ziemi ogniem i grabieżą zniszczył, poszedł na Oleśnicę.
Tam wielka bitwa pod Oleśnicą nastała, gdzie fater mój wojska polskie Kazimira zwyciężył. Musiał Kazimir, król Polski, ukorzyć się i z fatrym moim, księciem oleśnickim, układ pokojowy zawrzeć. Próbowali potem fater mój i powinowaty jego, Henryk, Wschowę odbić, ale odstąpili po dniach kilku. Za to Kazimir powtórnie najechał na ziemie fatra mojego. Widzieli fater, co pokoju od Polski nie dostąpi i do króla Czechów Karola IV zwrócić się o pomoc musi. Pojechali fater mój z fatrym Aneżki, hercogiem Kazimirem I cieszyńskim, Bolkiem niemodlińskim, Bolkiem opolskim i Janem oświęcimskim, pokłonić się Karolowi IV i o opiekę prosić. Jako i Piast Mieszko I do Czechów po pomoc poszli i chrzest przyjęli tak i fater mój nie do Niemców, jeno do Czechów po pomoc poszli.
Roku pańskiego 1355 po świętym Wacławie w Pradze na hradeckim grodzie Karola IV cesarza rzymskiego i króla Czech fater mój, Konrad I oleśnicki z fatrym Aneżki i innymi Piastami śląskimi hołd złożyli. Wielki to był dzień dla Śląska.”
Dnia następnego o świcie Mikołaj czekał na dziedzińcu zamku kozielskiego na Ivona. Siedział na koniu dostojnie ubrany w wełnianą bluzę, na nią narzuconą kolczugę i szyszak na głowie. Przy pasie zwisał krótki miecz. Na ramiona narzucony płaszcz z wełny z barwami książęcymi.
Był mroźny, styczniowy poranek. Wyjechali z bramy zamku, minęli kościół i skierowali się do Bramy Odrzańskiej. Przy niej dwóch zaspanych strażników kiwnęło im leniwie. Poznali ich. Byli z drużyny książęcej. Podkowy zadudniły na moście. Minęli go i pognali traktem do Brzezec. Mijali chłopów z drewnem, sianem i słomą, którzy kierowali się do miasta. I baby z kobiałkami, które chciały coś sprzedać. Konie rześko niosły ich wypoczęte po długim pobycie w stajniach kozielskich. Wjechali w las, rzadki, nieco poprzecinany. Widać, że byli blisko zamku, bo droga była dobrze utrzymana. Nie minęły cztery pacierze, a wjechali na bale mostu na rzece Kłodnicy.
- Stōnd to pōł stajania i bydymy w Brzeżcach – krzyknął Ivon. – A potym to drōga do Koźla Starego powiadajōm, bo to Koźle, gdzie zamek hercoga terozki stoi, to na nowym placu postawili.
Minęli kilkanaście chałup ogrodzonych częstokołem. Brama była uchylona. Stał przy niej jeden zbrojny. Nad częstokół wystawały tylko strzechy i kominy, z których snuł się leniwie biały dym. Znak, że szykowano strawy dla mieszkańców. Zwolnili nieco, bo ujechali od Koźla stajanie i konie zdrożone nieco już były, a droga przed nimi jeszcze daleka. Ivo się rozgadał. Widać, że znał wsie, które mijali.
- Powiadajōm, co przed laty grōd kozelski był ôd braci Kozłōw - zaczął Ivo swoją opowieść. -Stoł ôn na granicy państwa hercoga Mieszka Plōntonoga, jak go zwali, i brōnił jego granic ôd Czechōw Przemyślidōw, co w Ratiboru stali. Ritery Kozły zamek umocnili, a przi zamku ôsada wyrosła i kościōł pobudowali pod wezwaniem Narodzynio Nojświyntszej Panny Maryje. Wdziynczny był Mieszko Kozłōm, że mu granic pilnujōm i wiara chrześcijańsko umacniajōm. Ale pozōr to był jyno. Kozłom było mało yno z żołdu hercoga żyć, a może go i nie dostali. Zaczli ôni to rabować kupcōw i ludzi co sam żyli, choć riterami w służbie hercoga byli. Hercog Mieszko, co w Ôpolu rzōndził, najechoł grōd zbōjcōw, coby ich chycić i rabunek na drogach skōńczyć. Ale ritery Kozły umiały sie na swoji ziymi skryć i jak hercog na swōj zamek do Ôpola nazod wrōciył, dali rabowali. Wnerwiył sie hercog i wyznaczył nagroda tymu, co im zbōjōw Kozłōw żywych abo umartych prziwiedzie. Zgłosił sie do hercoga w tajymnicy Jakub, mistrz rzeźniczy z ôsady kozielskiej, kery ôbiecoł głowy zbōjōw dowieź. Dnia jednego, jak zbōje do swojygo zōmku wrōciyli z kolejnego rozboju i popili srogo, napod ich mistrz Jakub ze swoimi czeladnikami, głowy im toporem ôdrōmboł i wyciepnōł z wieży zōmkowej na bruk. Skōńczyło sie panowanie złych braci Kozłōw na Kozielskim zōmku. Hercog Mieszko nagrodził Jakuba sowicie i ustanowił w dzień świyntego Jakuba świynto Koźla. Spolił tyż grōd drzewniany mocno umocniōny i kozoł nowy pobudować na prawy strōnie Ôdry, tam gdzie terozki stoi. Ale ôsada, a przy ni i kościōł pod wezwaniym Narodzynio Nojświyntszy Panny Maryje, sie ôstoł.
Zostawili konie przy kościele i weszli do środka. Wewnątrz ksiądz Hival porządkował ołtarz po porannym nabożeństwie.
- Niech bydzie pochwalōny Jezus Krystus - pozdrowił księdza Mikołaj.
- Niech bydzie pochwalōny. Witejcie, a kogo to Nojświyntsza Paniynka ku nōm przywiodła - odpowiedział ksiądz Hival.
- Jo jest Ivo z Birawy, a to Mikołej z Libischōw, czcigodny – odpowiedział Ivo.
- Witej Ivo. Jo cie pamiyntōm, jako żeś mały był i ze rodzicielami ku nōm przichodziył. Terozki tyś wielki riter. Kaj to jedziecie?
- Hercog przikołzoł nōm ôbejrzeć ôsada służebno przy Dziyrgowicach, co jōm kce hecog na nowo zasiedlać.
- Wielko’ć to tragedia sie tam stała. Moc ludzi na stracenie poszło. Chopōw, bab i bajtlów. Świyć Panie nad ich duszami. Znołech ci jo wielu, bo i ku nōm, ku Nojświyntszy Paniynce przychodzili i grosz jaki ôstawili, jak na torg do Koźla jechali. Teroz to i smutni i biedni nōm tu służyć. Pōmyśleć, co zwierz dziki tyla zła uczynić może. Dobrze, że ku nōm nie podchodzi.
- Bliży do miasta, czcigodny. Las rzodki. I zwierz ludzi czuje to i barzi sie boi.
- Dobrze prawisz Ivo. A i świynte miejsce Nojświyntsza Paniynka ôchronić umi.
Uklękli przy ołtarzu. Zmówili pacierz. Stary Hival ich pobłogosławił.
- Czas już na nos.Przed ćmokiem muszymy w Dziyrgowicach stanyć, a dziyń krōtki- rzekł Mikołaj.
- Jedźcie z Bogiem. A pokłōńcie sie ôde mie riterowi Janowi i jego żōnie Marii w Birawie. Ôni zawsze radzi gości przyjmować, a dwakroć radzi jak ôd hercoga.
biedakom
Czyszki – dzisiaj Cisek. Głogowiec – część osady Cisek przy Odrze. Ziymia masno – ziemia urodzajna
Ulżyć w zmartwieniu, biedzie
Panie Boże, same kłopoty.
Dlaczego mam kłamać. Mówią, że w lesie wybudzacz niedźwiedzi żyje i niedźwiedzie w zimie woła.
Teraz w ziemie całe noce straż utrzymują i ogniska przygotowane.
nasze matki
Fragment kroniki Jana Długosza.