Lisek Gon i inne baśnie - ebook
Lisek Gon i inne baśnie - ebook
Nankichi Niimi (właśc. Shōhachi Watanabe, 1913–1943) zwany jest „japońskim Hansem Christianem Andersenem”. Z racji krótkiego życia – zmarł w wieku 29 lat na gruźlicę – pozostawił po sobie niewiele utworów, głównie poezji, jednak jego baśnie czytają i kochają wszystkie dzieci w Japonii. Głęboki humanizm autora, jego umiłowanie przyrody, połączone z zadziwiającym zmysłem obserwacji, jak również subtelne poczucie humoru sprawiają, że przemawiają one także do starszych, i to na całym świecie.
Niniejszy zbiór zawiera najsłynniejsze utwory Niimiego, takie jak „Wioska Hananoki i złodzieje”, „Zakup rękawiczek” czy „Opowieść o olbrzymie”, a przede wszystkim „Lisek Gon”, ale również mniej znane baśnie, nietłumaczone wcześniej na żaden zachodni język.
Przekład z języka japońskiego: Joanna Zakrzewska
Spis treści
Nankichi Niimi. Pisarz, który kochał lisy
Czerwona ważka
Noga
Bóstwo, które lubi dzieci
Wioska Hananoki i złodzieje
Król i szewc
Interes kraba
Poselstwo lisa
Czerwona świeca
Mamuśki
Dwie żaby
Zakup rękawiczek
Opowieść o olbrzymie
Posąg na wzgórzu
Lisek Gon
Lis
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66627-05-5 |
Rozmiar pliku: | 696 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Dawno, dawno temu grupa pięciu złodziei przybyła do wioski Hananoki.
Zdarzyło się to w południe na początku lata, kiedy młode pędy bambusa tu i tam wyciągały ku niebu swe cienkie i świeże, zielone łodygi, a w sosnowym zagajniku grały letnie cykady: zii, zii, zii…
Złodzieje nadeszli z północy, idąc wzdłuż rzeki. W pobliżu wejścia do Hananoki, na zielonym polu porośniętym szczawiem i lucerną, bawił się chłopiec z krową. Choćby tylko po tym złodzieje wywnioskowali, że wioska żyje w pokoju. I już się cieszyli, że z pewnością są tu domy, w których trzyma się i pieniądze, i dobre kimona.
Przez zagajnik przepływała rzeczka, po drodze napotykała koło wodne, które z turkotem mieliło jej wody, a potem płynęła dalej, w głąb wioski.
Kiedy złodzieje dotarli do tego właśnie zagajnika, herszt bandy zwrócił się do swoich kompanów:
– Dobrze więc, ja tu poczekam w cieniu zagajnika, a wy wejdźcie do wioski, rozejrzyjcie się w sytuacji i wróćcie tu. Tylko mi uważać, żeby nie popełnić jakiejś gafy! W końcu dopiero co zostaliście złodziejami. Jeśli natraficie na bogato wyglądający dom, dobrze sprawdźcie, które okno wydaje się łatwe do zbicia, czy jest tam pies, czy nie… Dobra, Kamaemon?
– No… – odpowiedział Kamaemon. Jeszcze do wczoraj był wędrownym kotlarzem, który produkował kotły kama i kociołki herbaciane.
– Dobra, Ebinojō?
– No… – odpowiedział Ebinojō. Jeszcze do wczoraj był ślusarzem, który produkował zamki do przydomowych magazynów i skrzyń.
– Dobra, Kakubei?
– No… – odpowiedział z kolei młody Kakubei. Pochodził z prefektury Echigo, gdzie w przedstawieniach Kakubei-jishi grał lwa i jeszcze do wczoraj stawał przed progami domów na rękach i fikał koziołki, za co dostawał monety jedno- czy dwumonowe.
– Dobra, Kannatarō?
– No… – odpowiedział Kannatarō, który przybył z Edo i był synem stolarza. Jeszcze do wczoraj uczył się stolarki, wędrując i podpatrując, jak wytwarza się bramy oraz inne konstrukcje świątyń i chramów w różnych prowincjach.
– A zatem idźcie! Jestem waszym szefem, więc sztachnę się papieroskiem i poczekam tu na was.
Tak oto wszyscy kandydaci na złodziei wyruszyli do wioski Hananoki. Kamaemon udawał kotlarza, Ebinojō ślusarza, Kakubei grał na flecie melodię do tańca lwa: firli, firli, a Kannatarō podszywał się pod stolarza.
Kiedy odeszli, herszt bandy zwalił się ciężko na trawę na brzegu rzeki i tak jak zapowiedział swoim kompanom, zapalił papierosa, przybierając groźną minę godną złodzieja. Bo i był prawdziwym złodziejem, który od zawsze kradł i podkładał ogień.
– Ja również do wczoraj byłem samotnym złodziejaszkiem, a dzisiaj po raz pierwszy w życiu stałem się hersztem. Jak się dobrze przyjrzeć, to całkiem niezła fucha, taki przywódca. Przecież wystarczy tak sobie poleżeć i poczekać, a podwładni wszystko za ciebie zrobią – Takie właśnie czcze gadki serwował herszt sam sobie, ponieważ nie miał nic lepszego do roboty.
W końcu wrócił pierwszy uczeń, Kamaemon.
– Szanowny szefie!
Herszt żwawo podniósł się z miejsca obok kwiatów ostu.
– Do licha, ale mnie przestraszyłeś! Nie mów do mnie „Szanowny szefie”; to brzmi, jakby gadała rybia głowa! Mów po prostu: „Szefie”.
– Z całego serca proszę o wybaczenie – przeprosił uczeń, który pragnął zostać złodziejem.
– Jak tam sytuacja we wsi? – spytał herszt.
– A, tak, wspaniale, szefie. Jest, jest…
– Ale co?
– Okazały dom, a w nim kociołek do gotowania ryżu, taki ogromny, co gotuje 3 miarki to. Będzie z tego masa pieniędzy. Do tego w świątyni wisi też dzwon, całkiem spory. Jeśliby go przetopić, to i pięćdziesiąt kociołków do herbaty da się z niego wykonać, nie fantazjuję! Jeśli myślisz, że kłamię, mogę to zrobić i ci udowodnić!
– Przestań się przechwalać czymś tak idiotycznym! – herszt zbeształ swego ucznia. – Ty głupcze! Jeszcze nie pozbyłeś się swojej natury kotlarza. Tak nie może być! Jesteś kolesiem, który patrzy tylko na kociołki do gotowania ryżu albo na zawieszone dzwony? A to, co to jest? Co to za dziurawy rondel, który trzymasz w ręce?
– Och, to… Jak przechodziłem przed pewnym domem, to wisiał tam i suszył się na płocie. Kiedy się mu przyjrzałem, zobaczyłem, że ma dziury na spodzie. Zupełnie zapomniałem, że jestem złodziejem i nieopatrznie zaproponowałem gospodyni, że naprawię ten rondel za dwadzieścia monów.
– Ty głupcze! To wszystko przez to, że jeszcze nie wbiłeś sobie dobrze do głowy, że twój zawód to złodziej! – pouczał herszt swojego ucznia, jak na herszta przystało. A potem rozkazał mu:
– Skocz jeszcze raz do wioski, dokładnie się rozejrzyj i wróć.
I tak Kamaemon ponownie wyruszył do wioski, machając po drodze dziurawym rondlem.
Następny wrócił Ebinojō.
– Szefie, ta wioska, jak widzę, jest do niczego! – oznajmił Ebinojō z bezsilnością.
– Dlaczego?
– W żadnym magazynie nie ma zamka z prawdziwego zdarzenia. Mają tylko zamki, które, jak się wydaje, nawet dziecko by otworzyło.
– A twój zawód to jaki jest?
– No, śluu… sarz?
– Ty głupcze! Jeszcze nie zmieniłeś swojej natury! – wykrzyknął herszt.
– Och…! Proszę o wybaczenie.
– Czyż to właśnie nie taka wioska jest dla nas idealnym źródłem interesu? Więc czy zamiast narzekać, że są tu magazyny, w których zamki nawet dziecko by otworzyło, nie powinieneś uważać, że to dla nas sprzyjająca sytuacja? Głupcze! Idź jeszcze raz do wioski, rozejrzyj się ponownie, a potem wróć tutaj!
– Rzeczywiście, taka właśnie wioska to będzie dobry interes – zadumał się Ebinojō i znów wyruszył do wioski.
Następnie przyszedł młody Kakubei. Ponieważ po drodze przygrywał sobie na flecie, jeszcze zza zagajnika można było poznać, kto idzie.
– Ja długo jeszcze będziesz wygrywał swoje „firli, firli”?! Złodziej stara się w miarę możliwości nie wydawać dźwięków! – krzyknął herszt.
Kakubei przestał grać.
– A zatem, durniu, co zobaczyłeś?
– Kiedy szedłem jakiś czas wzdłuż rzeki, w pewnym momencie natrafiłem na mały dom z ogrodem pełnym kwitnących kwiatów kosaćca.
– Mhm, i…?
– A pod okapem tego domu siedział staruszek. Miał całkowicie białe włosy na głowie, na brwiach i na brodzie.
– Mhm. I czy ten dziadek właśnie próbował schować po werandą garnek wypełniony kobanami?
– Nie, grał na bambusowym flecie. Jego instrument był całkiem niepozorny, a mimo to wydawał piękny dźwięk. Tak zadziwiająco piękny dźwięk słyszałem pierwszy raz w życiu. Kiedy podszedłem, żeby posłuchać, staruszek lekko uśmiechnął się i zagrał dla mnie trzy długie melodie. A ja w podzięce wywinąłem przed nim siedem koziołków jeden po drugim.
– Doprawdy?! I co dalej…?
– Kiedy powiedziałem mu, że to dobry flet, pokazał mi, gdzie rośnie bambusowy zagajnik. Zdradził mi, że to właśnie z tamtejszego bambusa zrobił swój instrument. Poszedłem więc obejrzeć ten zagajnik, który wskazał mi ów staruszek. No i rósł tam naprawdę dobry bambus na flety, taki gładki, z wieloma węzłami!
– Dawno temu była taka opowieść o tym, jak z wnętrza bambusa przeświecał blask złota. I co? Wypadły stamtąd kobany?
– Potem, kiedy poszedłem dalej w dół rzeki, natknąłem się na mały żeński klasztor. A tam właśnie odbywało się Święto zbiorów, Hana-no tō. W ogrodzie było pełno ludzi, a wszyscy po kolei polewali posąg Buddy Shaki, który był nie większy niż mój flet, naparem z liści hortensji. Ja też go polałem, a potem pozwolono mi się napić naparu. Gdybym miał czarkę, przyniósłbym trochę także szefowi.
– Doprawdy, co to za niewinny złodziej! W takim tłumie ludzi powinieneś zwracać uwagę na kieszenie i rękawy kimona, frajerze! Ty również jeszcze raz idź i spraw się tym razem dobrze. A ten flet zostaw tutaj.
Zbesztany Kakubei położył flet wśród traw i ponownie wyruszył do wioski.
Na końcu wrócił Kannatarō.
– A ty, głupku, też nie znalazłeś nic godnego uwagi, co? – stwierdził herszt, jeszcze nawet nie wysłuchawszy podwładnego.
– Nie, był tam bogacz. Bogacz! – powiedział Kannatarō, dysząc.
Na słowo „bogacz” herszt uśmiechnął się.
– O! Bogacz?
– Bogacz, bogacz. Był tam wspaniały, elegancki dom.
– Mhm…
– Stropy pokojów wykonane były z pojedynczej deski kryptomerii z Satsumy. Kiedy z podziwem wpatrywałem się w to, pomyślałem: „Jaki szczęśliwy byłby mój ojciec, gdyby to zobaczył!”.
– O, to interesujące. Czy zatem wygląda na to, że ten sufit można rozebrać?
Kannatarō przypomniał sobie, że przecież szkoli się złodzieja. Zrozumiał, że jak na złodzieja nie wykazał się bystrością, więc z zakłopotaniem spuścił głowę. Tak oto również Kannatarō ponownie wyruszył do wioski, by się poprawić.
– Do licha! – rzucił herszt, gdy już został sam. Zwalił się z powrotem na trawę, po czym stwierdził: – Bycie hersztem złodziei jednak nie jest taką łatwą sprawą, jak by się mogło wydawać.
II
Złodzieje! Złodzieje! Tutaj! Stłuc ich! – rozległy się nagle głosy dzieci.
Może i głosy należały tylko dzieci, lecz mimo to słysząc takie słowa, nawet złodziej nie może się nie przestraszyć. Stąd i nasz herszt podskoczył jak wystrzelony z procy.
Przez chwilę myślał, czy przeskoczyć rzekę i uciec na drugi jej brzeg, czy może zanurkować w głąb zagajnika i tam się ukryć.
Jednak dzieci, wywijając linami do wiązania i zabawkowymi pałkami jitte, pobiegły w inną stronę. Po prostu bawiły się w „policjantów i złodziei”.
Ciąg dalszy dostępny w pełnej wersji ebooka/książki.
___
Kama – żeliwne, okrągłe naczynie do gotowania ryżu lub wody, najczęściej z dwoma półokrągłymi uchwytami. Na południu Archipelagu Japońskiego pojawiło się w okresie Kofun (250–538 lub 562 r. n.e.).
Kakubei-jishi – znany również jako Echigo-jishi
, „taniec lwa” wywodzący się z prowincji Echigo i rozpowszechniony w całej Japonii, wykonywany przez dziecko w masce lwa. Polegał on na prezentowaniu różnych sztuczek akrobatycznych przy akompaniamencie gry na flecie lub bębna taiko. Był szczególnie popularny w okresie Edo (1603–1868).
Mon – jednostka monetarna używana w Japonii od 1336 do 1870 roku, przeważnie miedziana lub żelazna. W okresie Edo 1000 mon = 1 kan , zaś 4000 mon = 1 ryō , a zatem mon miał bardzo małą wartość.
To – jednostka pojemności. 1 to = 10 shō = ok. 18,039 litra; 3 miarki to = ok. 54 l.
Koban – mała, owalna moneta używana w okresie Edo.
Święto zbiorów, zwane też Świętem kwiatów, pierwotnie odbywające się w świątyni Atsuta jingū w Nagoi 8 kwietnia według starego kalendarza. Początkowo było to święto upamiętniające narodziny Buddy Shaki (Buddy historycznego), z czasem połączyło się z letnim świętem plonów. Przed posągiem Buddy umieszcza się specjalny ołtarzyk z kwiatami i składa w ofierze słodką herbatę z liści hortensji.
Specyficzny krój rękawów kimona tworzy rodzaj zamkniętej przestrzeni, którą wykorzystuje się do przechowywania drobnych przedmiotów.
Użyte tutaj w oryginale słowo tonmame oznacza: bób, soję, fasolę i pochodzi ono z gwary regionu Chikugo (południowa część prefektury Fukuoka). W żargonie złodziei oznacza kogoś, kto nie ma pieniędzy lub szybko je traci, stąd zostało tutaj przetłumaczone jako „frajer”.
Sugi – kryptomeria japońska, szydlica japońska (Cryptomeria japonica), gatunek zimozielonych drzew iglastych z rodziny cyprysowatych. Osiąga wysokość do 50 m i jest ceniona jako budulec ze względu na swoje bezżywiczne drewno.
Jitte – rodzaj krótkiej pałki zakończonej metalowym lub drewnianym hakiem, wykorzystywanej w okresie Edo przez ówczesny odpowiednik policji lub prywatnych ochroniarzy.