- W empik go
Lispeth i inne nowele - ebook
Lispeth i inne nowele - ebook
Joseph Rudyard Kipling (1865-1936) – angielski prozaik i poeta. Zdobył światową popularność wierszami o brytyjskich żołnierzach służących w koloniach oraz przygodowymi opowieściami zaliczanymi do klasyki literatury młodzieżowej. Uchodził za piewcę imperializmu, dostrzegał jednak wartości kulturowe ludów podbitych (za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera utwory: „Lispeth”. „Wykolejony”. „W jarzmie z niewiernym”. „Tamten”.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-236-3 |
Rozmiar pliku: | 120 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Look, you have cast out Love! What Gods are these
You bid me please?
The Three in One, the One in Three? Not so!
To my own Gods I go.
It may be they shall give me greater ease
Than your cold Christ and tangled Trinities.
˝The Couvert˝.
Była córką indjanina Sonoo i żony jego Jadéh. Gdy pewnego lata zawiódł ich zbiór kukurydzy, a nadto para niedźwiedzi splądrowała doszczętnie jedyny łan konopi, jaki posiadali pod doliną Sulley, po stronie Kotgarhu, zaraz na rok następny przeszli na chrześcjanizm i dziecko swe ponieśli do chrztu do misji. Kapelan miejscowy dał mu imię Elżbieta, co w miejscowem narzeczu ˝pahari˝ brzmiało: Lispeth.
I czy to pod wpływem chrześcjanizmu, czy też i w odmiennych warunkach, właśni jej, ojczyści bogowie, wyposażyliby ją zarówno hojnie, dość, że Lispeth wyrosła na ładną dziewczynę. Już to kiedy indjanka bywa ładną, nie żal, doprawdy, nałożyć sobie piętnaście mil złej drogi, by ją oglądać. Lispeth miała rysy greckie, które tak chętnie malują malarze, a z któremi w życiu spotykamy się tak rzadko! Płeć miała barwy jasnej kości słoniowej i jak na kobietę swej rasy, niezwykle słuszną była. Miała przytem pyszne oczy i gdyby nie ohydne szatki bawełniane drukowane, w których się szczególnie lubują misje, spotkana w górach zdać się mogła żywym oryginałem dążącej na łowy Djany.
Lispeth zdawała się dostatecznie przejętą chrześcjaństwem i nie porzuciła go dorósłszy, jak to się tam często zdarza. Ziomkowie znienawidzili ją, gdyż została, jak tam mówią, ˝memsahib˝ i myła się codziennie. Z drugiej znów strony, żona kapelana nie wiedziała co z nią począć. Nie raźnie jakoś kazać obmywać talerze i szorować rądle bogińce o królewskiej postaci. Bawiła się zatem Lispeth z dziećmi na plebanji, uczęszczała do niedzielnej szkółki, czytała wszystkie książki jakie jej wpadły w rękę i jak zaczarowana księżniczka w bajce, stawała się z każdym dniem piękniejszą. Żona kapelana namawiała ją by została niańką, lub czemś podobnem, w Seinla, ale Lispeth nie chciała iść służyć, czuła się zupełnie zadowoloną z dotychczasowego swego położenia.
I gdy podróżni, nieliczni podówczas, przybywali do Kotgarhu, zamykała się na klucz w swym pokoiku, ze strachu by ją nie uwiedli do Seinli, lub gdziebądź w świat nieznany.
Pewnego dnia, wkrótce po skończeniu lat siedmnastu, wyszła na przechadzkę. Lispeth nie przechadzała się jak nasze panie, pół wiorsty tam i napowrót. Chodziła prędko i dużo, precz, aż do Narkundy i dalej. Tego dnia wróciła o samym zmroku, po karkołomnym spadzie góry, niosąc coś ciężkiego. Z przyspieszonym oddechem weszła do bawialnego pokoju, gdzie właśnie drzemała żona kapelana, a składając ciężar na sofie, rzekła wprost:
– Oto mój mąż! Znalazłam go na drodze do Bagi. Skaleczył się widocznie. Będę go pielęgnowała, a gdy wyzdrowieje, kapelan nas zaślubi.
Po raz to pierwszy Lispeth wspominała o małżeństwie i żona kapelana wzdrygnęła się zgorszona. Tymczasem jednak trzeba było nieść pomoc nieznajomemu. Był to młody anglik, głowę miał rozbitą do kości jakiemś tępem narzędziem. Lispeth wyjaśniła, że go znalazła powalonego na ziemię, więc go tu przyniosła. Oddychał ciężko i był nieprzytomny.
Położono go do łóżka. Opatrzył go, znający się nieco na medycynie, kapelan; Lispeth czuwała u progu, na każde gotowa skinienie. Powtórnie oświadczyła misjonarzowi swe matrymonjalne zamiary. I kapelan i jego żona ostro ją zganili, przedstawiając całą gorszącą nieprzyzwoitość jej postępowania. Wysłuchała spokojnie i – została przy swojem. Nie łatwo bo przychodzi chrześcjaństwu ścierać barbarzyńskie instynkty dalekiego Wschodu, jako to naprzykład miłość od pierwszego wejrzenia. Lispeth spotkawszy, czyli raczej znalazłszy mężczyznę godnego czci jej, nie wiedziała, doprawdy, dlaczego miałaby się z tem taić? Nie życzyła też sobie bynajmniej, by ją wydalono. Owszem, życzyła pielęgnować aż do wyzdrowienia przyszłego swego małżonka. Takie a nie inne były jej zamysły.
Po dwutygodniowem zapaleniu i gorączce, nieznajomy oprzytomniał i dziękował kapelanowi, jego żonie i Lispeth – tej ostatniej zwłaszcza – za ich dobroć. Podróżnym był, zwiedzał Wschód i wyszedł był właśnie z Dehra-Dou, dla zbierania roślin i motyli w górach Seinli. W Seinli nikt go nie znał. Musiał się poślizgnąć zrywając jakąś trawę i rozbił głowę o skałę... Przewodnicy uciekli zapewne, przywłaszczywszy sobie jego tłomoki. Wróci do Seinli skoro odzyska siły, dość miał tych wycieczek w góry.
Nie spieszno mu jednak było do Seinli i pomału do sił wracał. Lispeth nie słuchała tymczasem mądrych rad kapelana, ani jego żony, tak, że wreszcie ta ostatnia czuła się w obowiązku ostrzeżenia młodego człowieka. Smiał się szczerze, podziwiał świeżość i romantyczność tej istnej himalajskiej sielanki... cóż, był zaręczony w Anglji i wszystko to było na marne... Dyskretnym będzie, o, tak! najpewniej! Był nim też, lecz nie zdołał oprzeć się miłej pokusie rozmawiania z Lispeth, i spacerowania z Lispeth, i mówienia jej wdzięcznych słówek i słówek pieszczonych, gdy mu wracające siły pozwalały używać długich z nią przechadzek. Wszystko to niczem było dla niego, wszystkiem dla Lispeth! Czuła się ona bardzo szczęśliwą, bo miała kogo kochać.
Należąc z urodzenia do dzikich i niecywilizowanych, nie zadawała sobie trudu ukrywania wzrastających uczuć. Bawiło to nieskończenie anglika. Gdy się już miał oddalić, Lispeth odprowadzała go w góry aż do Narkundy; czuła się zmieszaną i bardzo smutną. Żona kapelana, jako dobra chrześcjanka, brzydząca się cieniem skandalu i hałasem wszelakim, skłoniła anglika do zapewnienia Lispeth, że wróci i z nią się ożeni. ˝Takie to jeszcze dziecko! – mówiła – w głębi serca została poganką˝. Tak mówiła żona kapelana, to też anglik przez całą drogę, wpół ujmując Lispeth, upewniał ją, że wróci i tak dalej. Dziewczę mu....................WYKOLEJONY.
˝And some are sulky, while some will plunge.
(So ho! Steady! Stand still, you!)
Some you, must gentle, and some you must lunge.
(There! There! Who wants to kill you?)
Some – there are losses in every trade –
Will break their hearts ere bitted and made,
Will fight like fiends as the rope cuts hard,
And die dumb-mad in the breaking-yard˝.
Toolungala Stockyard Chorus.
Wychować chłopca, jeśli ten chłopiec sam sobie ma torować drogę przez świat i życie, pod kloszem, jak to mówią, jest rzeczą arcy niemądrą. Dziewięćdziesiąt dziewięć razy na sto wpadnie w biedę, której mógł uniknąć, a sama nieświadomość istoty rzeczy pozbawi go równowagi i częstokroć przywiedzie do rozpaczy.
Niech szczenię gryzie mydło i liże świeżo wyszuwaksowane buty, i owszem. Gryźć będzie i lizać zanim się przekona, że mu to szkodzi i smakować przestanie. Pierwszy lepszy pies stary nauczy go niebezpieczeństwa targania uszu psom dużym i po przebytem doświadczeniu, po sześciu miesiącach, szczenię będzie wytresowane, o poskromionym apetycie. Gdybyśmy je aż do dojrzałości trzymali zdala od mydła, szuwaksu i psów starych, o wiele drożej musiałoby przypłacić spóźnioną naukę. Tak i z wychowaniem pod kloszem. Porównanie dosadne nieco lecz wierne.
Był razu pewnego chłopiec pod kloszem chowany aż do skutku, to jest aż go pedagogiczny ten system zabił na śmierć. Pod czujnem okiem rodziców pozostawał od urodzenia po dzień wejścia do Sandhurst. Prywatny piastun ćwiczył go we wszelkich dozwolonych naukach. To, czego się potem, w Sandhurst, po nad program nauczył, nie idzie w rachubę. Mydło i szuwaks pobudziły jego ciekawość i – apetyt. Skosztował ot tak, niby, trochę, troszeczkę i już do domu wrócił mniej – biały. Nastąpiła przerwa, gwałtowna scena z rodzicami, którzy mieli przecie prawo więcej od niego wymagać, zatem całoroczne rekolekcje zdala od świata i jego gorszących pokus, w zapadłej mieścinie, w garnizonie, gdzie wszyscy junkrowie byli nieletni, a władzę dzierżyły stare baby, wreszcie wyjazd do Indyj. Tu, sam już na sobie winien był w zupełności polegać.
Otóż tu, bardziej niż gdziebądź, nic nie warto brać do serca, nic – oprócz słonecznych w południu promieni. Tu praca..................W JARZMIE Z NIEWIERNYM.
I am dying for you, and you are dying
for another.
Punjabi Proverb.
Wiele łez płynęło przy odpływie do Bombaju małego parostatku. Najbardziej i najgłośniej płakała miss Agnieszka Laiter. I miała czego. Jedyny człowiek, którego kochała, jedyny, którego pokochać mogła – tak przynajmniej utrzymywała! – odpływał do Indyj, a w Indjach – a któż o tem nie wie! – grasują dżungle i tygrysy, cobrasy i krodyle, nie licząc w to cholery i rodowitych sepoisów.
I Phil Garron, stojąc pod ulewnym deszczem na pokładzie, czuł się głęboko zasmuconym, chociaż nie płakał. Miał przed sobą w perspektywie herbaciane jakieś przedsiębiorstwo, o którem nie posiadał jasno wyrobionych pojęć, ani stanowczych danych. Wyobrażał sobie, że się przejeżdżać będzie na dzielnym koniu, po wzgórzach i dolinach pokrytych herbacianem kwieciem, za co sowite pobierać będzie wynagrodzenie. Wdzięczny był wujowi za umieszczenie go w tak korzystnym interesie. Stanowczo zamierzał zmienić dotychczasowy swój, nieco lekkomyślny, bezczynny nieco tryb życia. Znaczną część dochodów odkładać będzie i wkrótce wróci, by poślubić Agnieszkę Laiter. W ostatnich trzech latach nadto polegał na swych przyjaciołach, żył z nich i w braku zajęcia zakochał się po uszy. Ładny to był chłopiec i dobry chłopak, tylko – chwiejny w zasadach i poglądach. Wprawdzie nie wypłatał jeszcze żadnego nazbyt dotkliwego figla swym przyjaciołom, z nietajoną jednak przyjemnością życzyli mu ˝szczęśliwej drogi˝, a chociaż nie dodawali w głos: ˝jedź do licha i nie wracaj więcej˝, można się już było domyślać skrytego w pożegnaniu zadowolenia.
Phil Garron odpływał ze stałem i mocnem postanowieniem przekonania wszystkich o ile więcej wart był niż................TAMTEN.
When the Earth was sick and the Skies were grey
And the woods were rotted with rain,
The dead Man rode through the autumn day
To visit his love again.
Old Ballad.
Przed laty – zanim wzniesiono w Seinla gmachy rządowe, zanim zasypano na głównym gościńcu doły i wądoły, a przy przystankach murowane kamienice zastąpiły opuszczone szopy, rodzice miss Gaurey wydali ją za pułkownika Schreiderling’a. Zaledwie o lat trzydzieści pięć starszy był od żony, a przy osobistej fortunie, pobierając pokaźną pensję, mógł być uważany za świetną partję. Dobrego nazwiska, spokrewniony z majętnymi ludźmi, zimą cierpiał na płuca, latem na uderzenia krwi do głowy, nie do takiego wszelako stopnia, by go apoplektyczne ataki dobić mogły.
Zrozumiejmy się. Wcale nie zarzucano pułkownikowi nieco spóźnionego małżeństwa. Wiem, że ze swego punktu widzenia niezłym był mężem, łagodnym dopóki dopisywała mu ze zdrowiem cierpliwość, a że przez trzy czwarte miesiąca...................