- nowość
- promocja
Majaki - ebook
Majaki - ebook
Magdalena Miłosz mieszka w Londynie, pisze książki i prowadzi całkiem udane życie. Teraz jednak powraca do domu, do Majaków, małego miasteczka nad rzeką – do ukochanej siostry Michaliny, samotnie wychowującej trójkę dzieci, do babci i dziadka, którzy od zawsze byli dla niej opoką. Wraca na ślub matki, choć od dawna ich stosunki nie były nawet serdeczne, jedynie pełne pretensji i niechęci ze strony córki. Magdalena żyje wspomnieniami o nieżyjącym ojcu, który przez lata w jej oczach urósł do rangi bohatera, człowieka idealnego, najlepszego tatusia pod słońcem, ale nie wie, że pamięć płata jej figle. Magdalena woli nie pamiętać tego, co działo się dwadzieścia lat temu w Domu Kotów. Tymczasem jej najbliżsi w Majakach robią wszystko, by zatrzymać ją tam na dłużej niż zaplanowane kilka dni; mają nadzieję, że znajoma okolica pomoże jej przypomnieć sobie, co wydarzyło się naprawdę. Kto zniszczył kapliczkę przy drodze? Kim jest mężczyzna z jej wspomnień? Dlaczego tak ważne jest to, co kiedyś powiedział ksiądz? Michalina także przeżywa swoje wzloty i upadki po ucieczce od męża alkoholika. Nienawidzi swoich nadprogramowych kilogramów będących wynikiem zajadania stresu, do tego ciążą jej intrygi rodziny zmuszające Magdalenę do pozostania w Majakach. Miłą odskocznią jest dla niej policjant Emil, dawny kolega ze szkoły. Sytuacja wokół niej zagęszcza się, kiedy jej pijany były mąż atakuje Magdalenę na rynku. „Majaki” to powieść o tym, że prędzej czy później trzeba stanąć twarzą w twarz z traumą, by móc ruszyć dalej. O tym, że psychozy trzeba zaleczyć, przegonić złe duchy i żyć. Po prostu żyć najlepiej, jak się da.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-618-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
PLAYLISTAProlog
2 listopada 1988
Przyciskała dłoń do piersi. Krew wsiąkła już z bluzkę i bawełniany stanik. Kobieta oddychała chrapliwie, czując obezwładniające pulsowanie tam, gdzie brakowało kawałka palca. Nie chciała mrugać, bo za każdym razem, kiedy jej powieki opadały, widziała swój pomalowany na połyskliwy róż paznokieć, świeżo wycięte skórki wokół i nawet to maleńkie skaleczenie, którego nabawiła się zaledwie wczoraj. Gdy mrugała i robiło się ciemno, natychmiast pojawiał się obraz jego ust; wysuwał z nich kawałek jej palca i zasysał językiem, jakby był zbyt szybko musującym cukierkiem, drażniącym delikatną błonę jamy ustnej. A potem go wypluł. Dwa centymetry ciała, które jeszcze kwadrans temu były integralną częścią jej dłoni. Słyszała jego mocny baryton z łazienki. Odgryzł jej palec, a teraz śpiewał.
– Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoooda!
Kobieta oparła się na łokciu, drżąc z szoku i bólu. Zatoczyła się, uderzyła o regał i przyłożyła zdrową dłoń do ust. Kawałek jej palca leżał na podłodze w kałuży krwistej śliny, niecały metr od jej stopy. Zwalczyła mdłości. Udało jej się tym razem. Może na jakiś czas da jej spokój.Rozdział 1
Magdalena zrobiła głośniej. Auto sunęło gładko, szybko i niemal bezszelestnie. Uśmiechnęła się, w myślach wysyłając podziękowania do Collina i Gary’ego. Gdyby nie ich niespodziewany gest, nigdy nie przyjechałaby do Polski własnym samochodem. Maksimum komfortu, minimum ryzyka, jak rzekł Collin, wręczając jej kluczyki. Reflektory mazdy wyławiały z mroku kolejne drzewa; rozstępowały się przed samochodem jak Morze Czerwone przed Mojżeszem i znikały w tyle, wtapiając się z powrotem noc.
Wracała do domu. Jeszcze chwila, jeszcze tylko kapliczka z gipsową figurą panienki niebieskiej okolona spłowiałymi, tonącymi w kurzu topornymi różami, które kiedyś były czerwone. Jeszcze chwila, a zobaczy połyskujące w mroku przy kapliczce ogniki zniczy. I wydeptaną trawę na poboczu. I zapiaszczone dechy szumnie nazwane mostkiem, choć przecież były tylko kładką. Za kapliczką, mniej więcej czterysta metrów dalej, skręci w lewo, gdzie będzie czekać otwarta na oścież brama i siatka obrośnięta dzikim chmielem. Przejedzie przez mostek do domu dziadków i jeśli otworzy okno w samochodzie, poczuje roślinny, zalatujący lekko kanalizacją zapach wody w rowie. Jeszcze chwila, a…
– Zjedź! No, zjedź, ćwoku! – krzyknęła Magdalena.
Furgonetka prująca z naprzeciwka była coraz bliżej. Jej przednie światła omiatały raz lewe, raz prawe pobocze drogi. Jechała zygzakiem. Magdalena zacisnęła palce i skręciła kierownicą w prawo. Rozpędzona mazda z wizgiem opon parła prosto na opadające do rowu pobocze i smukłe topole tuż za nim.
– Szlag! – wrzasnęła Magdalena, kiedy poczuła, jak zygzakująca furgonetka zahaczyła o bok jej samochodu.
Mazdą zarzuciło od nagłego impetu, a odgłos prutej blachy rozdarł powietrze. Gdzieś rozwrzeszczał się przestraszony jerzyk. Samochód sunął tyłem w kierunku rowu. Magdalena gwałtownie zaciągnęła hamulec ręczny i drżącą ze zdenerwowania dłonią wyjęła kluczyk ze stacyjki.
– Ja pikolę… – szepnęła, opierając czoło o kierownicę.
W wydychanym powietrzu miała chyba tysiąc promili adrenaliny. Wiedziała, że musi wysiąść z auta nawet na czworakach, zapalić i zadzwonić do Michaliny. Właśnie w tej kolejności.
Otulił ją piękny, ciepły wieczór. Zza lasu dobiegał cichy szum samochodów sunących po autostradzie, wokół cykały świerszcze, rechotały żaby, a ogrodowe spryskiwacze pluskały deszczowo. Nad topolami błysnął żółty księżyc, zupełnie jak pół plasterka cytryny położonego na granatowym obrusie. Nie zdążyła sięgnąć po e-papierosa, kiedy zadzwonił telefon.
– Miśka, proszę cię, zholuj mnie. Jakiś debil wepchnął mnie do rowu, na moje oko sto metrów za kapliczką, jadąc od dziadków. Jak to nie ma kapliczki? To Cezary ma już prawko? Niech przyjedzie nawet z Wackiem, czy Plackiem. Misia, dziękuję – powiedziała zmęczonym głosem i szybko się rozłączyła.
E-papieros działał błogo, ale nie na tyle, żeby nie zaczęła znowu rzucać mięsem, świecąc latarką z telefonu na ogrom zniszczeń. Tył samochodu aż po bagażnik tkwił w rowie pełnym wody. Lakier zdarty był aż do blachy, upstrzony granatowymi albo zielonymi odpryskami z furgonetki. Trudno było ocenić w tym świetle. Rysa ciągnęła się przez niemal metr, a kończyła pęknięciem. Magdalena zaczęła nucić i gotowa była wyśpiewać arię, byle tylko nie ryczeć.
Wbiła wzrok w nieprzeniknioną ciemność, którą ledwo rozjaśniał księżyc.
Na horyzoncie mrugnęły światła samochodu, a Magdalena miała nadzieję, że to nie kolejny pijany amator nocnych przejażdżek, ale jej siostrzeniec Cezary jadący na ratunek.
Michalina: Zapomniałam napisać, że Czarek przyjedzie lawetą.
Przeczytała wiadomość od Misi na Messengerze.
To była laweta, alleluja.
Samochód zatrzymał się niedaleko i z gracją zrobił nawrotkę. Magdalena z podziwem obserwowała umiejętności kierowcy, tym bardziej że tył lawety manewrował niebezpiecznie blisko rowu. Podjechali do niej na wstecznym. Z szoferki wyskoczyło dwóch dryblasów. Jeden w pomiętych szortach w hawajski wzór i koszulce bez rękawów odkrywającej jego szczupłe, ale umięśnione ramiona. Długie włosy zasłaniały mu twarz. Drugi był odrobinę niższy, atletyczny, co tylko podkreślały opięte dżinsy i jeszcze bardziej opięty T-shirt.
– Siema, Zdzichy – rzuciła Magdalena.
– Cześć, ciocia – mruknął chudy zza kotary włosów.
– Aleś ty wyrósł! Matka karmiła cię kurczakami na sterydach?
– Dobry wieczór – odezwał się mięśniak.
– Cholernie dobry. – Zatoczyła koło dłonią, destrukcyjnie napawając się widokiem mazdy poharatanej i tkwiącej w rowie, po czym zwróciła się do mięśniaka. – Masz jakieś imię, dziecko drogie?
– Pani też się nie przedstawiła – odparował.
– Magdalena Miłosz. – Wyciągnęła dłoń, w myślach tnąc twarz mięśniaka designerskimi kieliszkami, które wciąż spoczywały w pudle w tonącym bagażniku.
– Jacek Wielgus. Ta Magdalena Miłosz? – Brwi umięśnionego podjechały niemal na środek czoła, jakby ktoś wczepił w nie haczyki i szarpnął.
– Nie pochwaliłeś się, że masz sławną ciotkę, Zdzichu? Może na wsi czytanie książek jest niemodne, co? – Magdalena zaśmiała się złośliwie.
Zapanowała niezręczna cisza. Czarek przestąpił z nogi na nogę, a Jacek podszedł do mazdy z liną holowniczą.
– To mój najlepszy kumpel – mruknął Cezary.
– Mhm. Wapujesz? – Magdalena wciągnęła porcję dymu, na co Czarek tylko pokręcił głową.
– I czytałem twoją książkę.
– Którą?
– Tę nagrodzoną, Szept Szatana. Jacek pożyczył ode mnie.
– Okej, wyciągamy, tylko ostrożnie! – krzyknął Jacek.
Tym razem Magdalena uniosła brwi, jako że mięśniak wlazł do rowu, nie zważając na wodę sięgającą mu ud. Cezary uruchomił silnik i po kilku minutach to, co jeszcze niedawno było lśniącym, krwistoczerwonym samochodem jak spod igły, stało już na asfalcie. Przyjemnie było patrzeć na napinające się mięśnie Jacka, rozświetlone czerwonym blaskiem tylnych świateł lawety.
– Nie myśl, że nie doceniam twojego poświęcenia – wydusiła.
– Wystarczy zwykłe, ludzkie „dziękuję” – odparł.
– Akurat tej waluty w stosunku do facetów mam mały deficyt.
– A jaką masz?
– Nie chcesz wiedzieć – parsknęła. – Muszę wyciągnąć bagaże z samochodu.
Michalina czekała na nich na mostku przy otwartej na oścież bramie, przy siatce obrośniętej dzikim chmielem. Obok jej nogi siedział wielki pies, nowofunland Witek. Nawet nie drgnął, kiedy Michalina rozpostarła ramiona, żeby zamknąć w nich siostrę.