- promocja
Malibu płonie - ebook
Malibu płonie - ebook
Czwórka sławnego rodzeństwa urządza spektakularną imprezę z okazji końca lata. W ciągu dwudziestu czterech godzin ich życie zmieni się na zawsze!
Malibu. Sierpień 1983 roku. Nadszedł dzień corocznej, wyczekiwanej imprezy Niny Rivy. Każdy chce być w pobliżu słynnego rodzeństwa: utalentowanej surferki i supermodelki Niny, braci – mistrza surfingu Jaya i znanego fotografa Huda oraz ich ukochanej młodszej siostry Kit. Dzieci legendarnego piosenkarza Micka Rivy są sławne w Malibu i na całym świecie.
Jedyną osobą, która nie może się doczekać końca imprezy, jest sama Nina. Nie chce być w centrum uwagi po tym, jak publicznie porzucił ją mąż, słynny tenisista. Hud też nie pali się do imprezowania –żałuje, że już dawno minął czas, by wyznać coś swojemu bratu. Jay natomiast odlicza minuty do zmroku, bo dziewczyna, o której nie może przestać myśleć, obiecała przyjść. A Kit? Ma kilka własnych tajemnic – w tym gościa, którego zaprosiła bez konsultacji z resztą.
Do północy impreza całkowicie wymknie się spod kontroli. Do rana posiadłość Niny Rivy stanie w płomieniach, ale zanim pojawi się ta pierwsza iskra, popłynie alkohol, zabrzmi muzyka, a na jaw wyjdą sekrety, które ukształtowały pokolenia.
Malibu płonie to opowieść o jednej niezapomnianej nocy z życia rodziny: tej nocy, w której każde z nich musi wybrać, co ukryje przed bliskimi… i co po sobie pozostawi.
„Pochłonęłam ją w jeden dzień i wpadłam po uszy!” – Reese Witherspoon
„Doskonała, dosadna plażowa lektura z emocjonalną głębią oceanu”. – Holly Bourne
„Książkowy drink typu sex on the beach (dosłownie)”. – Pandora Sykes
„Obowiązkowa lektura tego lata!” – Sarra Manning
„Śmiała i eskapistyczna lektura plażowa”. – Sunday Times
„Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam tak fantastyczną książkę!” – Dolly Alderton
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367054454 |
Rozmiar pliku: | 829 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Malibu od czasu do czasu tak ma.
Tornada targają równinami Środkowego Zachodu. Powodzie wzbierają na amerykańskim Południu. Huragany szaleją nad Zatoką Meksykańską.
A Kalifornia staje w ogniu.
Ziemia płonęła wielokrotnie, gdy w pięćsetnym roku przed naszą erą zamieszkiwało ją plemię Czumaszów. Płonęła w dziewiętnastym wieku, gdy zajęli ją hiszpańscy kolonizatorzy. Zapłonęła czwartego grudnia tysiąc dziewięćset trzeciego roku, gdy Frederick i May Ringe’owie byli właścicielami terenu znanego obecnie jako Malibu. Płomienie pochłonęły pięćdziesiąt kilometrów wybrzeża i strawiły ich wiktoriański dom przy plaży.
Malibu płonęło w tysiąc dziewięćset siedemnastym i tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym, długo po pojawieniu się pierwszych gwiazd filmowych. Płonęło w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym i pięćdziesiątym ósmym, kiedy na jego brzegi zawitali longboarderzy i plażowiczki. Płonęło w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym i siedemdziesiątym ósmym, kiedy w jego kanionach osiedli hipisi.
Płonęło w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym drugim i piątym, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim i szóstym, w dwa tysiące trzecim, siódmym i osiemnastym. I pomiędzy.
Bo w naturze Malibu leży, by płonąć.
• • •
Dziś na wjeździe do Malibu stoi znak z napisem: Malibu, 45 kilometrów malowniczego piękna. To długie, wąskie miasto – pas biegnący niemal pięćdziesiąt kilometrów wzdłuż wybrzeża – składa się z oceanu i góry rozdzielonych dwupasmową autostradą zwaną Pacific Coast Highway, w skrócie PCH.
Na zachód od PCH znajduje się długi pas plaż otulających krystalicznie błękitne fale Oceanu Spokojnego. Na całym wybrzeżu domy przy plaży tłoczą się wzdłuż autostrady, rywalizując o widoki, wąskie i wysokie. Linia brzegowa jest nierówna i skalista. Fale są żwawe i przejrzyste. Powietrze pachnie świeżą solanką.
Bezpośrednio na wschód od PCH stoją ogromne, jałowe góry. W barwach szałwii i sjeny, przyćmiewają panoramę, porośnięte pustynnymi krzewami, dzikimi drzewami i kruchym podszyciem.
To sucha ziemia. Beczka prochu. Błogosławiona i przeklęta bryzą.
Podmuchy Santy Any, gorące i silne, mkną przez góry i doliny z głębi lądu na wybrzeże. Wedle mitów są sprawcami chaosu i nieporządku. Ale tak naprawdę są przyspieszaczem.
Mała iskra w suchym pustynnym buszu może przerodzić się w płomień i rozszaleć pomarańczem i czerwienią. Pożera ziemię i wydycha gęsty, czarny dym, który opanowuje niebo i przyćmiewa słońce, a popiół pada jak śnieg.
Siedliska – krzewy, drzewa – i domy – domki, wille, bungalowy, rancza, winnice, farmy – idą z dymem i zostawiają po sobie spaloną ziemię.
Ale ta ziemia znów jest młoda, gotowa wyhodować coś nowego.
Zniszczenie. I odrodzenie z popiołów. Opowieść o ogniu.
• • •
Pożar w Malibu w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim nie wybuchł na suchych wzgórzach, lecz na wybrzeżu.
Rozpoczął się przy Cliffside Drive 28150 w sobotę dwudziestego siódmego sierpnia – w domu Niny Rivy – podczas jednej z najsłynniejszych imprez w historii Los Angeles.
Coroczna impreza wymknęła się spod kontroli około północy.
Do siódmej rano wybrzeże Malibu stało w płomieniach.
Bo tak jak w naturze Malibu leży, by płonąć, tak w naturze jednej osoby leży, by podłożyć ogień i odejść.Siódma rano
Nina Riva obudziła się, nawet nie otwierając oczu.
Świadomość wsiąkała w nią powoli, jakby łagodnie odkrywała przed nią poranek. Nina leżała w łóżku i marzyła o desce surfingowej pod piersią, zanim przypomniała sobie o rzeczywistości – że za nieco ponad dwanaście godzin do jej domu zawitają setki ludzi. Kiedy się ocknęła, po raz kolejny uświadomiła sobie, że każdy, kto dziś wieczorem się tu pojawi, będzie wiedział o upokorzeniu, które ją spotkało.
Ubolewała nad tym wszystkim, nie zerkając nawet zza firanki rzęs.
Gdyby Nina nadstawiła uszu, usłyszałaby fale rozbijające się o klif – ledwo, ledwo.
Zawsze wyobrażała sobie, że kupi dom taki jak ten, w którym dorastała z rodzeństwem przy Old Malibu Road. Zaniedbany bungalow na plaży przy PCH, zbudowany na palach, rozciągający się nad oceanem. Czule wspominała morską mgiełkę na oknach, na wpół zgniłe drewno i rdzewiejący metal podtrzymujący grunt pod jej stopami. Chciała z tarasu widzieć przypływ i słyszeć fale szalejące w dole.
Ale Brandon chciał mieszkać na klifie.
Kupił im więc tę betonowo-szklaną willę w Point Dume, enklawie na ścianie klifu, dwadzieścia metrów nad linią brzegową, oddzieloną od wzburzonej wody stromą ścieżką stopni i skał.
Nina z całej siły nasłuchiwała odgłosów fal i nie otwierała oczu. Po co miałaby to robić? Nie było tu dla niej nic do oglądania.
Brandona nie było w łóżku. Brandona nie było w domu. Brandona nie było nawet w Malibu. Był w Beverly Hills Hotel z różowym stiukiem i zielonymi palmami. O tej wczesnej porze prawdopodobnie przytulał Carrie Soto we śnie. Kiedy się obudzi, pewnie podniesie swoją wielką łapę, odsunie jej włosy i pocałuje ją w kark. A potem razem zaczną się pakować na US Open.
„Ugh” – pomyślała.
Nina nie nienawidziła Carrie Soto za to, że ukradła jej męża, bo mężów nie można ukraść. Carrie Soto nie była złodziejką – to Brandon Randall był zdrajcą.
To on był jedynym powodem, dla którego Nina Riva znalazła się na okładce magazynu „Now This” z dwudziestego drugiego sierpnia, pod nagłówkiem: Złamane serce Niny: jak połówka ukochanej pary Ameryki została sama.
Powstał cały artykuł poświęcony temu, że jej mąż, zawodowy tenisista, publicznie zostawił ją dla swojej kochanki, zawodowej tenisistki.
Przynajmniej zdjęcie na okładce było niezłe. Wybrali fotkę z sesji plażowej na Malediwach z początku tego roku. Nina miała na sobie fuksjowe bikini z wysokim stanem. Jej ciemnobrązowe oczy i gęste brwi były obramowane długimi brązowymi włosami, rozjaśnionymi od słońca, lekko mokrymi i delikatnie skręconymi. Oczywiście uwagę zwracały jej słynne usta. Wydęta dolna warga i węższa górna – usta Rivy, jak nazywano je, odkąd wsławił je ojciec Niny, Mick.
Na oryginalnym zdjęciu Nina trzymała deskę surfingową, żółto-białego thrustera town & country 6’2’’. Na okładce deska została wykadrowana. Ale Nina już się do tego przyzwyczaiła.
W magazynie znalazło się jej zdjęcie z parkingu sklepu spożywczego Ralphs sprzed trzech tygodni. Miała na sobie białe bikini i sukienkę w kwiatki. Paliła papierosa Virginia Slims i niosła sześciopak coli zero. Gdyby przyjrzeć się bliżej, można by dostrzec, że płakała.
Obok niej wklejono zdjęcie jej ojca z połowy lat sześćdziesiątych. Był wysoki, opalony i konwencjonalnie przystojny, w kąpielówkach, hawajskiej koszuli i sandałach, stał przed Trancas Market, palił marlboro i trzymał torbę z zakupami. Nad zdjęciami widniał tytuł: Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Na okładce przedstawiono Ninę jako porzuconą żonę sławnego męża, a w środku jako córkę sławnego ojca. Za każdym razem, gdy o tym myślała, zaciskała szczękę.
Wreszcie otworzyła oczy i spojrzała na sufit. Wstała z łóżka, była w samej bieliźnie. Zeszła po betonowych schodach do wyłożonej kafelkami kuchni, otworzyła przesuwane szklane drzwi do ogrodu i wyszła na taras.
Odetchnęła słonym powietrzem.
Tego ranka jeszcze nie było gorąco. Bryza, która nawiedza wszystkie nadmorskie miasteczka, wiała nad wodą. Nina czuła wiatr na ramionach, gdy weszła na idealnie skoszoną trawę. Sztywne źdźbła kłuły ją w stopy. Nie zatrzymywała się, aż dotarła na krawędź klifu.
Spojrzała na horyzont. Ocean był granatowy jak atrament. Słońce umościło się na niebie mniej więcej godzinę temu. Mewy skrzeczały, pikując i wzbijając się nad wodą.
Nina widziała, że fale są dobre. Wyraźnie wzbierały w kierunku Little Dume. Patrzyła, jak bałwany przypływają i rozpływają się nietknięte. Uznała, że to tragedia, te fale poskramiające się samotnie, bez kogoś, kto by je ujarzmił.
Ona je ujarzmi.
Pozwoli oceanowi się uleczyć, jak zawsze to robiła.
Może i mieszkała w domu, którego nigdy by nie wybrała. Może i zostawił ją mężczyzna, którego nie wiedzieć czemu poślubiła. Ale Pacyfik był jej oceanem. Malibu było jej domem.
Brandon nigdy nie rozumiał, że rozkosz życia w Malibu nie polega na mieszkaniu w luksusie, lecz wśród dzikiej natury.
Nina pamiętała z młodości Malibu bardziej wiejskie niż miejskie, faliste wzgórza poprzecinane polnymi ścieżkami i upstrzone skromnymi chatkami.
Uwielbiała w swoim mieście to, że mrówki wędrowały po kuchennych blatach, a pelikany czasem srały na gzymsy tarasów. Na poboczach nieutwardzanych dróg walały się grudy końskiego łajna, zostawione przez sąsiadów jadących na targ.
Nina mieszkała na tym niewielkim skrawku wybrzeża całe życie i rozumiała, że może zrobić niewiele, by zapobiec tej zmianie. Widziała, jak skromne rancza przeradzają się w dzielnice klasy średniej. Teraz Malibu stawało się krainą wielkich willi na plaży. Przy takich widokach pojawienie się obrzydliwych bogaczy było tylko kwestią czasu.
Jedyną prawdziwą niespodzianką okazało się to, że Nina za takiego wyszła. I teraz ten kawałek świata należał do niej, czy tego chciała, czy nie.
Za chwilę Nina odwróci się i wejdzie z powrotem do domu. Włoży strój kąpielowy i wróci w to miejsce, skąd zejdzie po zboczu klifu i weźmie deskę z szopy na piasku.
Ale w tej chwili Nina myślała tylko o imprezie i o tym, że będzie musiała stawić czoła wszystkim tym ludziom, którzy wiedzieli, że mąż ją zostawił. Nie ruszała się. Nie była gotowa zawrócić.
Została więc na krawędzi klifu, którego nigdy nie chciała, wyjrzała na wodę, którą pragnęła mieć bliżej, i po raz pierwszy w swoim cichym życiu krzyknęła do nieba.– Zostań tu. – Jay Riva wysiadł ze swojego jeepa CJ-8, przeskoczył półtorametrową bramkę, pokonał żwirowy podjazd i zapukał do drzwi domu starszej siostry.
Żadnej odpowiedzi.
– Nina! – zawołał. – Śpisz?
Rodzinne podobieństwo aż uderzało. Jay był szczupły i wysoki jak Nina, ale bardziej umięśniony niż tyczkowaty. Brązowe oczy, długie rzęsy i krótkie, potargane brązowe włosy czyniły go typem przystojniaka, od którego aż biło uprzywilejowanie. W szortach, spranym T-shircie, okularach przeciwsłonecznych i japonkach wyglądał na dokładnie tego, kim był: mistrza surfingu.
Jay zapukał ponownie, nieco głośniej. Nadal nic.
Kusiło go, żeby walić do drzwi, aż Nina wstanie z łóżka. Wiedział bowiem, że w końcu podejdzie i otworzy. Ale wiedział też, że to nie pora na bycie dla niej kutasem. Dlatego obrócił się, założył z powrotem swoje wayfarery i wrócił do jeepa.
– Dziś rano jesteśmy sami – powiedział.
– Powinniśmy ją obudzić – stwierdziła Kit. – Na pewno chciałaby wykorzystać swella.
Maleńka Kit. Jay odpalił silnik i zaczął zawracać, uważając, żeby z tyłu nie wypadły im deski.
– Ogląda te same prognozy co my – rzucił. – Wie o fali. Potrafi o siebie zadbać.
Kit zastanowiła się nad tym i wyjrzała przez okno. A dokładniej: wyjrzała przez otwór, który mógłby być oknem, gdyby auto miało drzwi.
Kit była drobna i szczupła. Miała umięśnione ciało i opaloną skórę, długie brązowe włosy rozjaśnione słońcem i sokiem z cytryny, piegi na nosie i policzkach, zielone oczy, pełne usta. Wyglądała jak miniaturowa wersja siostry, tylko bez wdzięku i luzu Niny. Piękna, ale może trochę niezręczna. Trochę niezręczna, ale może piękna.
– Boję się, że ma depresję – wyznała w końcu Kit. – Musi wyjść z domu.
– Nie ma depresji – zaprotestował Jay, dojeżdżając do skrzyżowania, na którym drogi osiedlowe spotykały się z PCH. Spojrzał w lewo i w prawo, czekając na okazję do skrętu. – Została porzucona, to wszystko.
Kit przewróciła oczami.
– Kiedy Ashley i ja się rozstaliśmy… – ciągnął Jay, teraz już sunąc na północ po PCH, z górami po prawej, rozległym oceanem po lewej i wiatrem świszczącym w uszach tak głośno, że musiał krzyczeć – …było mi przykro, ale potem to przebolałem. Tak jak Nina wkrótce to przeboleje. Takie są związki.
Jay jakby zapomniał, że kiedy Ashley z nim zerwała, był tak przybity, że przez prawie dwa tygodnie w ogóle nikomu o tym nie powiedział. Jednak Kit nie zamierzała o tym wspominać i ryzykować, że on poruszy temat jej życia miłosnego. Kit miała dwadzieścia lat i nigdy z nikim się nie całowała. Odczuwała to każdego dnia, w każdej chwili, czasem bardziej dotkliwie, czasem mniej. Kiedy rozmawiali o miłości, brat często mówił do niej jak do dziecka, a kiedy to robił, ona się czerwieniła – w równiej mierze ze wstydu, co z wściekłości.
Zbliżali się do czerwonego światła, więc Jay zwolnił.
– Tak tylko mówię, że pływanie dobrze by jej zrobiło – mruknęła Kit.
– Nic jej nie będzie – zbagatelizował Jay. Ponieważ byli na skrzyżowaniu sami, wcisnął gaz i przejechał, choć światło jeszcze się nie zmieniło.
– I tak nigdy nie lubiłam Brandona – oznajmiła Kit.
– Lubiłaś – wytknął Jay i spojrzał na nią kątem oka. Miał rację. Lubiła go. I to bardzo. Wszyscy lubili.
Wiatr ryczał im w uszach, gdy przyspieszyli. Nie odzywali się, aż Jay zawrócił i stanął na poboczu przy County Line, piaszczystej plaży na północnym krańcu Malibu, gdzie surferzy pływali przez cały rok.
Teraz, dzięki południowo-zachodniemu swellowi, będą mogli popływać w tubach. I trochę się popisać, jeśli najdzie ich ochota.
Jay zajął pierwsze i trzecie miejsce na kolejnych Mistrzostwach Stanów Zjednoczonych w Surfingu. W ciągu trzech lat trzykrotnie pojawił się na okładce „Surfer’s Monthly”. Podpisał umowę sponsorską z O’Neillem. Dostał ofertę od RougeSticks, żeby stworzyć linię szortów marki Riva. Był faworytem pierwszych w historii zawodów Potrójnej Korony, które miały odbyć się w tym roku.
Jay wiedział, że jest świetny. Ale wiedział też, że przyciąga uwagę po części dzięki ojcu. Czasami trudno było odróżnić te dwie rzeczy. Cień Micka Rivy prześladował każde z jego dzieci.
– Gotowa pokazać tym żółtodziobom, jak to się robi? – spytał Jay.
Kit skinęła głową z przebiegłym uśmiechem. Jego arogancja jednocześnie doprowadzała ją do szału i bawiła. Niektórzy mogli uważać Jaya za ekscytującego, dobrze rokującego surfera, ale dla Kit był po prostu starszym bratem, którego ruchy traciły świeżość.
– Tak, chodźmy – zgodziła się.
Niski mężczyzna o łagodnych rysach i w mokrej piance zdjętej do bioder zauważył Jaya i Kit, gdy wysiedli z auta. Seth Whittles. Miał wilgotne włosy zaczesane do tyłu. Wycierał twarz ręcznikiem.
– Hej, stary, tak myślałem, że rano cię tu zobaczę – zawołał do Jaya, kiedy ten okrążył jeepa. – Tuby są genialne.
– Pewnie, pewnie – rzucił Jay.
Seth był rok młodszy od Jaya i w szkole chodził do klasy niżej. Teraz, w dorosłym życiu, Seth i Jay obracali się w tych samych kręgach, pływali na tych samych falach. Jay odnosił wrażenie, że Seth uważał to za zwycięstwo.
– Dziś wielka impreza – powiedział Seth. W jego głosie wybrzmiała lekka brawura i Kit natychmiast zrozumiała, że mężczyzna potwierdza swoje zaproszenie. Ich oczy się spotkały i Seth posłał dziewczynie uśmiech, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z jej istnienia. – Hej.
– Hej – odpowiedziała.
– Tak, impreza – przytaknął Jay. – W domu Niny w Point Dume, jak rok temu.
– Super, super – odparł Seth, jednym okiem wciąż obserwując Kit.
Seth i Jay rozmawiali, a Kit wyciągnęła deski z bagażnika i nawoskowała. Pociągnęła je w stronę brzegu. Jay dogonił siostrę i zabrał jej swoją deskę.
– Czyli Seth będzie na imprezie – zagaił.
– Domyśliłam się – mruknęła Kit, zakładając smycz na kostkę.
– On… cię obczajał – uświadomił jej.
Nigdy nie zauważył, żeby ktoś obczajał Kit. Ninę – jasne, cały czas. Ale nie Kit.
Spojrzał na młodszą siostrę świeżym okiem. Czy Kit była sexy czy coś? Nie mógł znieść tego, że w ogóle zadaje sobie to pytanie.
– Nieważne – stwierdziła.
– Jest porządnym gościem, ale dziwnie mi z tym, że na moich oczach gapił się na moją młodszą siostrzyczkę.
– Mam dwadzieścia lat – przypomniała mu Kit.
Zmarszczył brwi.
– Ale i tak.
– Wolałabym umrzeć niż pójść w ślinę z Sethem Whittlesem – oznajmiła, prostując się i biorąc deskę. – Więc nie zaprzątaj sobie tym głowy.
Zdaniem Jaya Seth był całkiem przystojny. A do tego miły. Ciągle zakochiwał się w różnych dziewczynach, zabierał je na kolacje i takie tam. Kit mogłaby trafić gorzej niż na Setha Whittlesa. Czasami Jay jej nie rozumiał.
– Gotowy? – spytała.
Pokiwał głową.
– Gotowy.
We dwójkę pomknęli w stronę fal, jak to robili tysiące razy w swoim życiu. Położyli się na deskach i powiosłowali ramię w ramię.
Na lineupie już znajdowała się garstka ludzi, jednak wszyscy dostrzegli dominację Jaya, gdy mijał fale przyboju i płynął w ich stronę. Linia się przerzedziła, ludzie ustąpili mu miejsca.
Jay i Kit poderwali się na samym peaku.Hud Riva, niski i masywny na tle wysokiego i szczupłego rodzeństwa, a latem poparzony na tle opalonego, był najmądrzejszy z całej gromadki. O wiele zbyt mądry, by nie rozumieć prawdziwych konsekwencji swoich czynów.
Znajdował się dziesięć kilometrów na południe od PCH i robił minetę byłej dziewczynie swojego brata, Ashley, w airstreamie zaparkowanym nielegalnie na Zuma Beach.
Ale on nie tak by to ujął. On powiedziałby, że się kochają. W każdym geście, w każdym oddechu było po prostu zbyt wiele serca, by nazwać to czymś mniejszym niż kochaniem.
Hud kochał dołeczek w policzku Ashley, jej złotozielone oczy i złoto-złote włosy. Kochał to, że nieznacznie sepleniła, zawsze pytała go, co słychać u Niny i Kit, i to, że jej ulubionym filmem był Szeregowiec Benjamin.
Kochał jej wystający ząb, który było widać tylko wtedy, gdy się śmiała. Kiedy przyłapywała Huda na tym, że patrzy, zasłaniała usta dłonią i śmiała się jeszcze bardziej. To też kochał.
W takich chwilach Ashley zdarzało się go pacnąć i powiedzieć: „Przestań, przez ciebie się krępuję”, wciąż z błyskiem w oku. Kiedy to mówiła, wiedział, że ona też go kocha.
Ashley często mówiła mu, że kocha jego szerokie ramiona i długie rzęsy. Kochała to, jak troszczył się o rodzinę. Podziwiała jego talent – to, że świat w obiektywie jego aparatu wyglądał piękniej niż ten przed jej oczami. Podziwiała to, że wyruszał na niebezpieczne fale jak surferzy, ale pływał lub balansował na skuterze wodnym z ciężkim aparatem w rękach i w doskonałym świetle uwieczniał to, co Jay robił na desce.
Ashley uważała to za bardziej imponujący wyczyn. W końcu nie tylko Jay trzykrotnie trafił na okładkę „Surfer’s Monthly”. Hud też. Wszystkie najsławniejsze zdjęcia Jaya zrobił Hud. Grzywacz, deska przecinająca wodę, morska mgiełka, horyzont…
Może i Jay potrafił ujeżdżać fale, lecz to Hud sprawiał, że wyglądał przy tym pięknie. Hudson Riva był podpisany we wszystkich trzech numerach. Ashley wierzyła, że Jay potrzebował Huda tak samo, jak Hud potrzebował Jaya.
Dlatego gdy Ashley patrzyła na Huda Rivę, widziała cichego człowieka, który nie potrzebował uwagi ani uznania. Widziała człowieka, którego praca mówiła za siebie. Widziała mężczyznę, a nie chłopca.
I dzięki temu Hud czuł się mężczyzną bardziej niż kiedykolwiek.
Ashley oddychała coraz płycej, gdy Hud przyspieszył. Znał jej ciało, wiedział, czego potrzebowała. To nie był jego pierwszy, drugi ani dziesiąty raz.
Kiedy skończyli, Ashley przyciągnęła Huda, by położył się obok niej. W przyczepie było parno – pozamykali wszystkie drzwi i okna, zanim choćby się pocałowali, w obawie, że ktoś ich zobaczy, usłyszy albo nawet wyczuje. Teraz Ashley się podniosła i uchyliła okno obok łóżka, wpuszczając do środka bryzę. Owionęło ich słone powietrze.
Słyszeli ludzi na plaży, szum fal, ostry gwizd ratownika na najbliższej wieży. Duża część Malibu miała ograniczony dostęp do plaż, ale Zuma – szeroki pas drobnego piasku i niezmącone wybrzeże przy PCH – była dla wszystkich. W taki dzień jak ten przyciągała rodziny z całego Los Angeles, które chciały wycisnąć ostatni niezapomniany dzień wakacji.
– Hej – szepnęła nieśmiało Ashley i się uśmiechnęła.
– Hej – odszepnął zauroczony Hud.
Ujął lewą dłoń Ashley i splótł jej palce ze swoimi.
Mógłby się z nią ożenić. Wiedział to. Nigdy wcześniej nie czuł tego do nikogo innego, ale do niej tak. Miał wrażenie, jakby wiedział to od dnia swoich narodzin, choć zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe.
Hud był gotów oddać Ashley całego siebie, wszystko, co miał, wszystko, co mógł dać. Wesele jej marzeń, ile tylko dzieci chciała. Co w tym trudnego, poświęcić się kobiecie? Przychodziło mu to naturalnie.
Hud miał dopiero dwadzieścia trzy lata, ale czuł się gotowy, by zostać mężem, założyć rodzinę, ułożyć sobie życie z Ashley.
Musiał tylko wykombinować, jak powiedzieć o tym Jayowi.
– Więc… w sprawie imprezy – zaczęła Ashley i wstała, żeby się ubrać. Włożyła żółte majtki od bikini i narzuciła biały T-shirt z niebiesko-złotym napisem UCLA na piersi.
– Zaczekaj – poprosił Hud. Poderwał się i niemal uderzył głową w sufit. Miał na sobie tylko granatowe szorty. Jego stopy były zapiaszczone. Zawsze były zapiaszczone. Tak wyglądało dzieciństwo rodzeństwa Riva: piasek na stopach, w autach, w torbach, w odpływach prysznicowych. – Proszę, zdejmij koszulkę. – Sięgnął po jeden ze swoich aparatów.
Ashley przewróciła oczami, ale oboje wiedzieli, że to zrobi.
Hud opuścił wizjer i spojrzał bezpośrednio na nią.
– Jesteś dziełem sztuki.
Ashely znów przewróciła oczami.
– Ale słaby tekst.
Uśmiechnął się.
– Wiem, ale przysięgam, że nigdy nie powiedziałem tego żadnej innej kobiecie. – Mówił prawdę.
Ashley skrzyżowała ręce, złapała za rąbek koszulki i ściągnęła ją przez głowę. Długie ciemnoblond włosy opadły kaskadą na ramiona. Hud przytrzymywał migawkę i uwieczniał Ashley na każdym etapie negliżu.
Wiedziała, że w jego obiektywie będzie wyglądać pięknie. W miarę jak cykał zdjęcia, czuła się coraz pewniej, rozkwitała na myśl, że Hud ją widzi. Powoli rozwiązała sznurki majtek i przytrzymała je. Trzy cyknięcia i majtki spadły.
Hud zamarł na jedną nieuchwytną sekundę, oszołomiony jej gotowością, jej inicjatywą, by rozebrać się przed aparatem bardziej, niż kiedykolwiek ją prosił. Usiadła na łóżku i skrzyżowała nogi. Zbliżał się do niej z aparatem.
– Rób zdjęcia – poleciła. – Rób zdjęcia, aż skończymy. – Ściągnęła mu szorty i wzięła go w usta, a on robił zdjęcia, dopóki nie skończyli. Wtedy ona podniosła wzrok i powiedziała: – Te są tylko dla ciebie. Musisz wywołać je sam, dobrze? Ale teraz będziesz miał je na zawsze. Bo cię kocham.
– Dobrze – zgodził się Hud, wciąż patrząc na nią oszołomiony. Była pełna niesamowitych sprzeczności. Wystarczająco pewna siebie, żeby być tak bezbronna. Hojna, ale stanowcza. Zawsze czuł się przy niej spokojny, nawet kiedy go podniecała.
Ashley wstała. Z przekonaniem zawiązała majtki na biodrach i włożyła T-shirt i szorty.
– Wracając do imprezy. – Spojrzała na Huda, by ocenić jego reakcję. – Myślę, że nie powinnam iść.
– Wydawało mi się, że postanowiliśmy… – odezwał się, ale mu przerwała:
– Twoja rodzina ma dość problemów. – Wsunęła nogi w sandały. – Nie sądzisz?
– Masz na myśli Ninę? – Podążył za nią do drzwi. – Nina sobie poradzi. Myślisz, że to najgorsze, co ją spotkało?
– To tylko dowodzi, że mam rację – stwierdziła Ashley i wyszła z airstreama. Dreptała po piasku i mrużyła oczy przed słońcem. Hud był o krok za nią. – Nie chcę robić afery. Twoja rodzina…
– Przyciąga dużo uwagi? – podsunął.
– Właśnie. A ja nie chcę dokładać problemów Ninie.
To właśnie troska Ashley o jego siostrę, choć spotkały się zaledwie kilka razy, od początku urzekła Huda w dziewczynie.
– Wiem, ale… musimy im powiedzieć – rzekł Hud, przyciągając Ashley do siebie. Objął ją i oparł brodę na jej głowie. Pocałował jej włosy. Pachniała olejkiem do opalania: sztucznym zapachem kokosa i banana. – Musimy powiedzieć Jayowi – uściślił.
– Wiem – przyznała. Wtuliła głowę w pierś Huda. – Po prostu nie chcę być tą osobą.
– Jaką osobą?
– Tą suką, rozumiesz? Która staje między braćmi.
– Hej – zaczął Hud. – To, że się w tobie zakochałem, to moja wina. Nie twoja. I to najlepsze, co w życiu zrobiłem.
Czasami los się myli. Do takiego wniosku doszedł Hud. Tak tłumaczył sobie wiele rzeczy, które przytrafiały mu się w życiu. Jakakolwiek ręka prowadziła go – prowadziła wszystkich – ku pewnej przyszłości… nie ma mowy, żeby nie popełniała błędów.
Czasami niewłaściwy brat pierwszy poznaje dziewczynę. To nie musi być bardziej skomplikowane. Hud i Ashley… po prostu poprawiali los.
– To nie ma sensu, że w ogóle byłam z Jayem – uznała Ashley. Odchyliła się, ale pozostała w jego objęciach.
– Właśnie to pomyślałem, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem. „Ta dziewczyna nie jest stworzona dla Jaya”.
– Myślałeś, że jestem stworzona dla ciebie?
Hud pokręcił głową.
– Nie, jesteś dla mnie o wiele za dobra.
– No, przynajmniej to widzisz.
Odchyliła się jeszcze bardziej i przeniosła ciężar ciała na pięty tak, by uścisk Huda był jedyną rzeczą, która nie pozwalała jej upaść. Hud potrzymał ją tak przez chwilę, a potem przyciągnął z powrotem.
– Powinnaś przyjść – powiedział. – Powiemy Jayowi i wszystko będzie dobrze.
Już wcześniej bez słów zawarli porozumienie, że to, co „powiedzą Jayowi”, będzie kłamstwem. Półprawdą.
Zamierzali powiedzieć mu, że są razem. Nie zamierzali się przyznawać, że zaczęli sypiać ze sobą pewnej nocy pół roku temu, gdy wpadli na siebie na Venice Boardwalk. Kiedy Ashley jeszcze była z Jayem.
Ashley miała na sobie dżinsową kurtkę i koralową sukienkę, która unosiła się na wietrze. Hud miał na sobie białe szorty, niebieską koszulę z krótkim rękawem i znoszone mokasyny.
Oboje byli na drinkach z przyjaciółmi, kiedy wpadli na siebie przed sklepem z pamiątkami pokroju tanich okularów przeciwsłonecznych czy tank topów z tandetnymi sloganami.
Przystanęli, żeby się przywitać, i powiedzieli przyjaciołom, że za chwilę ich dogonią. Jednak ta „chwila” wciąż się przeciągała, aż zdali sobie sprawę, że nie dogonią przyjaciół.
Rozmawiali dalej, spacerując bulwarem, wchodząc do sklepów i barów. Hud przymierzył słomkowy kapelusz kowbojski i rozśmieszył Ashley. Ona żartobliwie chwyciła lasso Wonder Woman i udawała, że kręci nim w powietrzu. Po jej uśmiechu Hud poznał, że ta noc staje się czymś więcej, niż oboje sobie zamierzyli.
Kilka godzin później, po kilku drinkach za dużo, ścisnęli się w jednej z kabin w łazience baru Mad Dogs. „Zawsze pragnęłam ciebie” – wyszeptała mu do ucha Ashley. „Pragnęłam ciebie, nie jego”.
Pragnęła Huda, nie Jaya.
Sekundę po tym, jak to powiedziała, Hud pocałował Ashley, podniósł ją i przyszpilił do ściany. Pachniała kwiatem, którego nie potrafił nazwać. Jej włosy były sypkie i miękkie pod jego palcami. Z nikim nigdy nie było mu tak dobrze, jak z nią tamtej nocy.
Kiedy skończyli, oboje czuli się wniebowzięci, nasyceni i lekcy, dopóki w ich żołądkach nie osiadł ciężar poczucia winy.
Hud lubił uważać się za miłego faceta. A jednak… miły facet nigdy nie przespałby się z dziewczyną swojego brata.
Na pewno nie więcej niż raz.
Ale po tej nocy przyszła kolejna, i jeszcze kolejna. Potem kolacja w restauracji cztery miasta dalej na wybrzeżu. A potem rozmowy o tym, jak dokładnie Ashley powinna zerwać z Jayem.
A potem to zrobiła.
Pięć miesięcy temu Ashley pojawiła się pod drzwiami airstreama Huda o jedenastej w nocy i oznajmiła: „Zerwałam z nim. I chyba powinieneś wiedzieć, że cię kocham”.
Hud wciągnął ją do środka, ujął jej twarz w dłonie i odparł: „Ja też cię kocham. Kochałem cię, od… Nie wiem. Na długo przed tym, zanim powinienem”.
A teraz tylko czekali na swój czas, próbowali stworzyć idealną okazję, żeby powiedzieć Jayowi półprawdę. Półprawdę między półbraćmi, choć Jay i Hud nigdy nie uważali się za przyrodnie rodzeństwo.
– Przyjdź na imprezę – poprosił Hud. – Jestem gotowy powiedzieć wszystkim.
– No nie wiem – mruknęła. Założyła białe okulary przeciwsłoneczne i wzięła klucze. – Zobaczymy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej