Mallaroy. Tom 1 - ebook
Mallaroy. Tom 1 - ebook
Kojarzycie ten moment, kiedy wasza bliźniaczka okazuje się zmiennokształtna, po czym znika, więc musicie podszywać się pod nią w nieludzkiej szkole? Nie? Erin Lanford chciałaby móc powiedzieć to samo. Jadąc do Mallaroy, spodziewała się wszystkiego, nawet własnej śmierci. To znaczy, wszystkiego poza palącym pragnieniem, by pociąć lidera wampirzej elity piłą mechaniczną. Alea Lanford za to nigdy nie myślała, że na jej barki spadnie obowiązek ratowania całego rodzaju. Ale hej, wszystko będzie w porządku, prawda...?
Spoiler: nieprawda.
A.M. Juna – absolwentka studiów humanistycznych, entuzjastka odzieży używanej, feministka intersekcjonalna i miłośniczka ciał niebieskich.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-527-4 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SIOSTRZYCZKO, GDZIE JESTEŚ?
Rok szkolny zaczynał się dla Erin w ostatnim tygodniu sierpnia, dla Alei na początku września. W dodatku Bloomington leżało prawie dokładnie między ich rodzinną Columbią na południowym zachodzie stanu Illinois a Chicago na północnym wschodzie. Dzięki temu nietrudno było przekonać rodziców (oraz opiekunów internatu), by pozwolili Alei spędzić jej ostatni wolny weekend w dawnej szkole. Miała przenocować w pokoju siostry, a potem odbyć ostateczną podróż do Szkoły Stypendialnej imienia Flanagana Mallaroya już sama, pociągiem.
To Alea naciskała najmocniej na taki układ. Całe wakacje spędziła w przekonaniu, że po letniej rozłące wróci do dobrze już znanego miejsca i uściska szkolnych przyjaciół. Po czym nagle wszystko się zmieniło. Nie mogła zostać w Bloomington, chciała jednak mieć przynajmniej szansę pożegnać się ze wszystkimi osobiście.
Bliźniaczki miały za chwilę rozpocząć jedenastą klasę: trzeci rok z czteroletniego liceum. Miały być Juniorkami (tylko rok pod Seniorami) i wreszcie doświadczyć, jak to jest prawie wszystkich kojarzyć i prawie wszystko wiedzieć – rozumieć, którego nauczyciela unikać, które szafki się zacinają i które jedzenie w stołówce powoduje ból żołądka. Dla Erin wszystko to wciąż stało otworem. Alea zaczynała od nowa. Czekało ją wejście do obcej szkoły, do obcej rzeczywistości, od razu na trzeci rok. Jakby tego było mało, nauka we wszystkich tych elitarnych, wybitnych, niezwykłych, oszałamiających, no cholera, magicznych – dosłownie i w przenośni – Szkołach Stypendialnych trwała nie cztery, a pięć lat. Co oznaczało, że Erin wyprzedzi ją w życiu o rok i kto wie, czy Alea kiedykolwiek ją potem dogoni…?
Była podekscytowana. Jasne, że była. Kto by nie chciał mieć specjalnych mocy i fascynujących sekretów? Ale uczucie to wcale nie zamazywało wszystkich innych, które także ściskały ją za serce. Zmiany bowiem zachodzą niemal zawsze po postacią wymiany: starego na nowe. Aby coś zyskać, coś trzeba utracić. Alea Lanford nie była jeszcze do końca pogodzona ze swoimi stratami.
* * *
Ponieważ początek szkoły średniej był czasem, gdy bliźniaczki przechodziły kryzys indywidualności, uparły się wówczas, żeby nie mieszkać w tym samym pokoju. Alea wylądowała więc z Julie – sentymentalną dziewczyną, którą Kosmos chyba po prostu wyciągnął z _Romea i Julii_, i wrzucił do tej rzeczywistości. Erin dzieliła mały pokoik z Bethany – sprytną, uszczypliwą brunetką. Razem stworzyły zgraną czwórkę i spędziły dwa lata na wspólnym popełnianiu błędów, który to proces niektórzy nazywają dorastaniem.
Erin wyjechała do Bloomington pierwsza i pięć dni spędzone bez niej w domu rodzinnym było dla Alei nieprzyjemną próbką tego, jak dziwnie będzie przeżyć cały rok oddzielnie.
W sobotę wreszcie dołączyła do bliźniaczki i wraz z Julie oraz Bethany spędziły dzień na słodko-gorzkiej celebracji rozłąki. W niedzielę trójka wciąż zapisana do szkoły musiała zgłosić się na dodatkowe szkolenia BHP. Alea dała znać, że pójdzie w tym czasie na ostatni, sentymentalny spacer po budynku, gdy więc Erin i Bethany powróciły do pokoju, nieobecność dziewczyny nie była wcale podejrzana. To znaczy, dopóki Erin nie zobaczyła zostawionej na poduszce kartki papieru.
_Eve mnie potrzebuje. Wrócę po rzeczy w sobotę. Ominę pierwszy tydzień szkoły. Kryj mnie. – A_
– Kochana Aleo, byłabym wdzięczna, gdyby twoje wiadomości brzmiały mniej jak list od porywacza – wymamrotała pod nosem Erin. Ze zmarszczonymi brwiami obróciła kartkę kilka razy w dłoniach, upewniając się, że nie ma w niej żadnego dodatkowego, sekretnego przesłania. Potem przeniosła wzrok na poduszkę, gdzie leżał telefon komórkowy siostry. – No do cholery jasnej… – dodała, tym razem już wcale nie rozbawiona.
Czemu, czemu, czemu Alea zostawiła swój telefon i większość rzeczy? Miała wyjechać, owszem, ale jutro rano, na rozpoczęcie roku w Chicago! Dokąd pojechała z tą obcą Zmiennokształtną i po co? Na całe pięć dni, ot tak?!
– Co ta dziewczyna odwala, co? Kim jest Eve? Sobota jest prawie za tydzień!
Erin niemal podskoczyła w miejscu. Potem odwróciła się gwałtownie, zgniatając kartkę w dłoni, ale było za późno. Bethany ewidentnie przeczytała jej przez ramię całą treść. Skubana potrafiła być niesamowicie cicha.
– Nieważne – westchnęła Erin, próbując zdusić w sobie irytację. Wiedziała, że Alea jest rozsądna. Nie pojechałaby w ciemno bez powodu, nie zostawiłaby komórki, gdyby nie musiała, i pożegnałaby się osobiście, gdyby mogła. Racjonalna strona Erin to rozumiała. W żaden sposób nie pomagało to jednak uspokoić emocji. Frustracja. Niepokój. Zagubienie. Pismo było Alei, okoliczności wrzeszczały jednak: porwanie! Tylko że w grę wchodziła także cała ta szalona sentura, przez którą scenariusz stawał się nagle mniej mroczny i bardziej prawdopodobny. Albo może właśnie nie…?
W pokoju zaczynało się robić ciasno od samych domysłów Erin. Dobrze, że przynajmniej Julie teraz z nimi nie było, bo zabrakłoby miejsca.
Bethany w milczeniu obserwowała, jak Erin zaczyna nerwowo krążyć po ich niewielkiej wspólnej przestrzeni. Nastolatka zgarnęła komórkę Alei, przez chwilę bezmyślnie otwierała i zamykała kolejne aplikacje, potem przeszła do biurka z dziwnie nieobecnym spojrzeniem. Zajrzała do szafy, zajrzała do torby. Widać było, że potwierdza to, co i tak już wiedziała – Alea wzięła ze sobą tylko kilka rzeczy i zniknęła.
Potem nagle w oczach Erin błysnęło coś nowego. Dziewczyna zamarła, a następnie raz jeszcze podeszła do biurka. Tym razem chwyciła swój leżący na krześle plecak i zaczęła w nim nerwowo grzebać, aż wreszcie znalazła portfel. Otworzyła go i zamarła ponownie.
– Dobra, co się dzieje? – odezwała się w końcu Bethany, która wreszcie usiadła na swoim łóżku, ale nie spuszczała wzroku z przyjaciółki.
– Jak ci powiem, że nie mogę ci nic powiedzieć, ale musisz mi pomóc, to mi pomożesz? – zapytała Erin wolno, odkładając portfel na blat i odwracając się do Bethany.
– Nie – odparła dziewczyna natychmiast z grobową miną.
– Beth, ja mówię poważnie – jęknęła Erin. – To jest megaważne.
– No ja też mówię poważnie – nie odpuszczała Bethany, wciąż odrobinę wojowniczo nastawiona. – Laska, nie wiem, co ty i Alea znowu wykombinowałyście, ale to jest o krok za daleko, okej? Ona sobie w sekrecie pojechała gdzieś na kilka dni? Powaliło ją? My mamy po szesnaście lat, przecież z tego będą problemy dla szkoły i dla waszych rodziców, jak coś się stanie! Jak mi nie powiesz, co się dzieję, to wstanę i pójdę do sekretariatu ogłosić, że ktoś porwał twoją siostrę.
– O jeżu, no przecież…
– Nie no, poważnie mówię. – Bethany wzruszyła ramionami. – Jeśli mam ci pomóc, to musisz mi dokładnie powiedzieć w czym i dlaczego. I nawet nie próbuj kłamać, E. Wiesz dobrze, że zawsze potrafię rozpoznać, kiedy kłamiesz!
* * *
– Dobrze – oznajmiła wolno Bethany, kiedy wysiedziały już odpowiednio długą chwilę po tym, jak Erin skończyła nerwowo opowiadać całą historię. – Pozwól, że ja podsumuję. Alea pojechała z jakąś obcą Zmiennokształtną, podmieniła ci w portfelu twoje świeżo upieczone prawko jazdy na swoje i napisała „kryj mnie”. I twój piękny umysł uznał, że to znaczy, że musisz jutro pójść na rozpoczęcie roku w szkole pełnej dziwnych istot, o której nie powinnaś wiedzieć i nie powinnaś mi mówić. I w dodatku chcesz, żebym ja w tym czasie wszystkim mówiła, że leżysz tu w łóżku chora.
– Dlaczego patrzysz na mnie, jakbym postradała zmysły? – zapytała Erin, lekko urażona.
– Och, no nie wiem – rzuciła teatralnie jej przyjaciółka. – Może dlatego, że Al pewnie miała na myśli, żebyś… nie wiem. W sumie to nie wiem. Mam też pytanie za sto punktów, czemu ta kretynka zostawiła swój telefon! Zresztą tak czy inaczej, twoje przekonanie, że musisz pojechać za nią teraz do Chicago, to jest jakiś żart.
Erin zmrużyła oczy.
– Podejrzanie szybko i spokojnie zaakceptowałaś tę część, która mówi o istnieniu Zmiennokształtnych, Łowców, Czarodziejów, Wampirów i Wilkołaków – zauważyła.
– Meh. – Beth machnęła ręką lekceważąco. – Po prostu i tak uważam, że świat jest powalony. Istnienie Zmiennokształtnych nie rusza mnie bardziej od katastrofy klimatycznej.
– To chyba nie jest zdrowe.
– Dobra, nie zmieniaj tematu! Wiesz, co nie jest zdrowe? Człowiek w szkole dla Wampirów! Serio, Erin, no nie możesz mówić poważnie o tym wyjeździe. Alea ma wrócić w sobotę, tak? No to ominie ją pierwszy tydzień nauki. To nie koniec świata. Po cholerę ty się masz tam pchać?!
– Nie rozumiesz! – Erin zaczynała się niecierpliwić. Wszystko było skomplikowane i wymagało wyjaśnienia, a przy tym cały czas czuła, że zdradza nie swoje sekrety. Miała wrażenie, że nie ma wyboru, ale i tak ciążyło jej na sumieniu zdradzenie zaufania Alei. – Ta baba ze szkoły, która do nas dzwoniła…
– Do Alei – poprawiła ją uprzejmie Bethany.
– …podkreślała, że trzeba się stawić na rozpoczęcie. Że to jest superobowiązkowe. Te szkoły stypendialne nie są wyborem. Oni mają jakieś dziwne wewnętrzne polityki i rozkazują całej młodzieży senturalnej tam być. To jest jakiś dziwaczny nadzór! Wiedzą, kto nowy się przemienił, mają też jakiś system dobrowolnej rejestracji… No jeżu, nie mam pojęcia, jak to wszystko działa, ale jak Alea się nie pojawi, to zaczną jej szukać. Skontaktują się z rodzicami, to oczywiste, i już wtedy będzie wielki rozpierdol! Ale potem zaczną jej pewnie szukać tak… wiesz. Senturalną policją, czy co oni tam mają w tym swoim systemie. A Eve…
– Kobieta-kuna – wyjaśniła Beth, przede wszystkim samej sobie.
– …Eve mówiła, że to wszystko nie jest takie, jak się wydaje. Że im nie można ufać. Więc jak jutro na rozpoczęciu w szkole Alea się nie pojawi, to będzie rozpierdol z rodzicami i rozpierdol z Eve, i pewnie rozpierdol z nami, bo tu powinni nas pilnować, a zgubili Aleę. I na stówę uznają, że my wiedziałyśmy o jej ucieczce i nikomu nie powiedziałyśmy.
– Erin?
– Co?!
– My wiemy o jej ucieczce i nikomu nie mówimy.
– O mój jeżu! – jęknęła Erin dramatycznie, jakby nastawienie przyjaciółki ją wykańczało, ale kąciki jej ust drgnęły ku górze.
Uwaga była nie tylko słuszna, ale także całkiem zabawna. W taki gorzki, trochę bezradny sposób. Napięcie między nimi w dziwny sposób zostało rozładowane. Beth nadal siedziała na swoim łóżku, Erin chodziła tam i z powrotem, jakby buzująca w niej energia nie pozwalała jej się zatrzymać w miejscu. W końcu jednak stanęła, zwrócona twarzą do przyjaciółki, i wsparła ręce na biodrach z determinacją.
– Słuchaj. Ja wiem, że to brzmi, jakbym postradała zmysły, ale tylko na początku. Bilety na pociąg są kupione. Pojadę jutro, spędzę pięć dni jako Alea, wrócę tu w piątek, w sobotę przyjedzie Alea. Oddam jej telefon, odzyskam swoje prawko, pogadamy sobie, a potem ona pojedzie do Chicago i nikt się nigdy o niczym nie dowie. Ta dam! Proste. – Erin nawet samej siebie do końca nie przekonała, ale była gotowa uparcie brnąć w dyskusję, aż Bethany się ugnie i zgodzi jej pomóc.
– Chcesz wiedzieć, co myślę? – zapytała przyjaciółka z ciężkim westchnięciem.
– A myślisz coś, o czym chciałabym wiedzieć? – zręcznie odbiła piłeczkę Erin.
– Nie.
– No to nie chcę.
– To masz pecha. – Beth wzruszyła ramionami. – Słuchaj. Wy obie jesteście chyba jakieś uzależnione od adrenaliny. Jedna lezie w tajemnicy za praktycznie obcą osobą, cholera wie, po co i dokąd, druga się chce pchać do jakiejś magicznej szkoły.
– Senturalnej – poprawiła ją Erin.
– Nieważne. Nie pozwolę ci na to szaleństwo, E.
Z jednej strony Bethany zdawała się mieć absolutną rację. Erin rozumiała, jak niebezpieczne jest to, co chciała zrobić. Tylko że Bethany nie słyszała ostrzeżeń szkoły na temat złamania przepisów ani ostrzeżeń Eve na temat szkoły. Nie widziała na własne oczy, jak ktoś zamienia się w zwierzę. Nie okłamywała swoich rodziców i nie stała w obliczu ryzyka, że wszystko zaraz wybuchnie w jeden wielki chaos. Może Erin reagowała teraz emocjonalnie, ale i bez tych emocji powody pozostawały takie same! Bethany tymczasem zdawała się wchłaniać to wszystko jak jakiś film. Trudno było się jej dziwić, nie dostała żadnego dowodu, tylko masę wiadomości, które brzmiały jak kompletne szaleństwo. Może i wierzyła swojej przyjaciółce, ale chyba jej podświadomość jeszcze nie do końca dała się przekonać, że to jest… prawda. Dla Beth Erin i Alea znowu zamieniały się miejscami z jakiegoś tylko dla nich ważnego powodu. Erin czuła tymczasem, że musi to zrobić, bo inaczej przewróci się pierwszy klocek wielkiego, straszliwego domina.
– Beth, ja ciebie nie pytam o pozwolenie. Ja cię informuję z nadzieją, że zdecydujesz się mi pomóc.
– Tak, Erin. Racja. – Przyjaciółka przybrała wojowniczy, ironiczny ton. – Właśnie poinformowałaś mnie, że wybierzesz się do szkoły pełnej nieludzkich stworów, z których na pewno przynajmniej część będzie mogła zrobić sobie z ciebie kolację. I to żeby ukryć fakt, że twoją siostrę ktoś praktycznie porwał. To świetny plan, ma tylko jedną wadę: JEST DO DUPY.
Erin z oburzenia aż otworzyła usta.
– Myślisz, że mam wybór? Słuchałaś mnie w ogóle, kiedy ci mówiłam, że jeśli Alea się tam nie stawi, to nie tylko zaczną stresować naszych rodziców, ale jeszcze kogoś na nią naślą?! Rozpęta się piekło! Rozpęta się okropne piekło tylko dlatego, że jej przez chwilę nie będzie. Podczas gdy tak się składa, że ja mogę być Aleą!
– MOGŁAŚ, Erin, MOGŁAŚ być Aleą! Jeśli dobrze zrozumiałam, twoja siostra okazała się czymś więcej niż człowiekiem! Niby jak to obejdziesz? A poza tym może powinni jej szukać? Może powinni niepokoić twoich rodziców? Co to w ogóle za sytuacja, żeby szesnastolatka sobie znikała na pięć dni z kimś obcym!
– Hej! – Erin podniosła głos, wyrzucając z siebie to jedno słowo ostro, jak ostrzeżenie. W jej oczach płonął ogień. – To jest Alea! To ona zna wszystkie fakty, nie my! To ona może podjąć najlepszą decyzję, co z tym zrobić, więc jeśli mnie poprosiła, żebym ją kryła, to będę ją kryć. Rozumiemy się?! To jest jej sekret. To ona będzie musiała spędzić cały rok w miejscu, które jest dziwne, kontrolujące i najwyraźniej nie można mu ufać. Więc zrobię to, o co mnie poprosiła. Nie każ mi żałować, że ci to wszystko powiedziałam, Beth – dodała, wciąż rozzłoszczona, jednak już spokojniejszym tonem.
Bethany wzdrygnęła się lekko. Erin potrafiła wybuchnąć, ale nigdy dotąd na nią. Przez chwilę widać było w jej oczach strach, jednak jego powodem nie była sama złość Erin. Chodziło raczej o to, że dopiero ta pełna pasji reakcja uświadomiła Bethany, że to wszystko dzieje się naprawdę. Do tego momentu było wciąż całkowicie odrealnione, teraz nabrało ciężaru i osiadło między nimi w małym pokoju.
W jednym Erin z pewnością miała rację – to nie one wiedziały, co się tak naprawdę dzieje.
Cisza się przeciągała. Wreszcie Beth zacisnęła usta i skinęła głową. Wyglądało na to, że muszą trzymać się razem.
– Rozumiem – powiedziała. Patrzyła, jak ogień w oczach Erin gaśnie i pozostawia po sobie jedynie puste spojrzenie. Nastolatka opadła na krzesło jak szmaciana lalka.
– Sorry – rzuciła Erin po chwili. – To wszystko jest po prostu… Nie chciałam na ciebie naskoczyć.
Bethany kiwnęła głową na znak pojednania i znowu przez moment pozwoliły sobie na wspólne milczenie. Erin odchyliła głowę i spojrzała w sufit.
– Siostrzyczko, gdzie jesteś? – szepnęła cicho.
Sufit nie odpowiedział.
Gdy napięcie zelżało, Bethany na powrót podjęła temat, teraz z nieco wymuszoną nutą swobody w głosie.
– Naprawdę myślisz, że uda ci się udawać Aleę w tej szkole imienia Falaflona czy jak mu tam?
– Flanagana. Flanagana Mallaroya – poprawiła ją Erin i na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
– Jeżu, Flanagan. – Beth też uśmiechnęła się nieśmiało. – Jak szkoła, której patron ma tak na imię, może być w ogóle brana na poważnie? To musiał być niezły gość, ten Mallaroy, skoro mimo takiego imienia zrobili z niego patrona…
– No…
– To już Falafel Mallaroy byłby lepszy…
Spojrzały na siebie i nagle wybuchły śmiechem. To nie był wesoły, beztroski śmiech. To był głośny, nagły śmiech pełen niepewności. Taki, który ma zmyć stres z umysłu i niepokój z twarzy. Był im potrzebny i zadziałał. Kiedy w końcu udało im się opanować, obie czuły się odrobinę lepiej.
– Dobra, E, a tak serio. Mówiłaś, że coś tam już czytałyście o tych innych rodzajach? Naprawdę możesz tam jechać jako człowiek? Tak, żeby się nie dać zjeść ani zdemaskować…
– Wydaje mi się, że naprawdę tak – przytaknęła ostrożnie Erin.
Wiedziała już, że tylko Wilkołaki potrafią tak po prostu rozpoznać innych przedstawicieli swojego rodzaju – jakimś wilczym instynktem i trochę po zapachu. Wampiry tymczasem wyczuwały zapach ludzkiej krwi, ale tylko po wejściu w tryb polowania. Był to, jeśli dobrze zrozumiała, specyficzny trans i tylko wtedy ujawniały się ich kły. Tekst, który czytały z Aleą, zapewniał jednak, że mało kto to praktykuje. We współczesnym świecie Wampiry pozyskiwały krew w cywilizowany sposób. Ryzyko, że ktoś przy niej wejdzie w tryb polowania, była równa z tym, że w stołówce pozostali uczniowie będą patroszyć złowione przez siebie ryby.
Erin nie czuła się pewna ani swojej decyzji, ani swojego bezpieczeństwa. To znaczy – stresowała się jak cholera już teraz, chociaż nawet nie opuściła jeszcze własnego internatu. Wydawało jej się jednak, że irracjonalny jest właśnie ten strach, a nie jej plan. Wszyscy wyglądali jak ludzie. Alea była Echem, miała prawo na niczym się nie znać. Dodatkowo dopiero co obudziły się jej zdolności, normalne więc było, że nie potrafiła nad nimi w pełni panować i zmienić się na zawołanie. Dawało to Erin idealne warunki, by się pod nią podszyć. Poza tym to była szkoła! Jak niebezpieczny mógł być budynek pełen nastolatków, niezależnie od ich rodzaju?
Da radę. Prawda? Da radę. A jeśli ją nakryją… W najgorszym wypadku stanie się po prostu to, co stałoby się i tak, gdyby żadna z bliźniaczek nie pojawiła się na rozpoczęciu. Prawda…?
Jeśli nawet ręce jej się trochę trzęsły, gdy przepakowywała walizki, nikt nie musiał o tym wiedzieć.
– Mogę zadać ci obraźliwe pytanie? – odezwała się Bethany, kiedy światło było zgaszone i obie leżały w swoich łóżkach.
– Mhm – mruknęła Erin. Była wykończona stresującym dniem i jednocześnie zbyt przejęta, by zasnąć.
– Czy w jakimś małym stopniu nie robisz tego też dla siebie? Nie tylko dla Alei…
– Co? – odparła Erin zbyt szybko, a potem zacisnęła usta, podczas gdy wstyd objął ją w talii gorącymi dłońmi.
– No wiesz – rzuciła cicho Beth. Ton miała łagodny. Wyrozumiały. Prawie przepraszający. – Czy nie pchasz się tam też dlatego, żeby to wszystko zobaczyć. Czarodziejów, Łowców? Cały ten inny świat. Bo Alea jest teraz jego częścią, prawda? A my… my nie. My jesteśmy nadal tutaj i jutro rano zaczynamy od matematyki.
– Zazdrościsz jej? – zapytała Erin szeptem, omijając własną odpowiedź.
Przez moment leżały w ciszy.
– Trochę tak – przyznała wreszcie Bethany.
– Ja trochę też – zgodziła się ledwo słyszalnie Erin Lanford.