Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mallaroy. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Mallaroy. Tom 2 - ebook

Nikt nie dostaje życia na własność. Bliźniaczki Lanford wiedzą to aż za dobrze, wciągnięte w sieć intryg, kłamstw i poświęceń. Erin utknęła w niezwykłej szkole z internatem, udając swoją zmiennokształtną siostrę. Podejrzane układy z czarodziejką, łobuzerskie przepychanki z wilkołakiem i publiczne policzkowanie królewicza wampirów o dziwo nie ułatwiły ukrywania faktu, że jest człowiekiem. Alea nie może jej pomóc, bo podróżuje z grupą tajemniczych rewolucjonistów, by ratować kraj przed Wielkim Niebezpieczeństwem… w którego istnienie zaczyna wątpić. Kiedy część sekretów wychodzi wreszcie na jaw, wszystko jedynie bardziej się komplikuje, a za rogiem już czekają kolejne – tym razem bardziej złowrogie.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-528-1
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2.

ODMIENNE PERSPEKTYWY

Na samym połu­dniu Ari­zony, za skrzy­żo­wa­niem dwóch asfal­to­wych dróg doni­kąd i zapo­mnianą sta­cją ben­zy­nową przy­cup­nął przy­drożny bar, w towa­rzy­stwie kilku niskich zie­lo­nych krze­wów i połaci pra­wie poma­rań­czo­wej od upa­łów trawy. Na piasz­czy­stym par­kingu cze­kały trzy samo­chody: dwie tere­nówki i jeden stary kabrio­let. Słońce stało wysoko, gotowe zagrać klu­czową rolę w sce­nie jakie­goś współ­cze­snego westernu. Daleko na hory­zon­cie maja­czyły syl­wetki gór.

Sytu­acja wyglą­dała nastę­pu­jąco: Cyn­thia sie­działa przy kle­ją­cym się lekko sto­liku z obcym męż­czy­zną. Zza baru łypał na nich wła­ści­ciel, a zza brud­nej szyby pod­glą­dała ich Alea ukryta w skó­rze kota. Ją tym­cza­sem obser­wo­wała Eve, scho­wana w samo­cho­dzie. Dopiero co przy­brała ludzką formę i wło­żyła na sie­bie wygrze­bane z bagaż­nika szorty i biały top.

Cyn­thia mimo upału miała na sobie dłu­gie ciemne spodnie cargo z wypcha­nymi kie­sze­niami i uprząż z bro­nią. Wła­śnie to spra­wiło, że Alea zde­cy­do­wała się ją śle­dzić.

Po roz­mo­wie z Mar­ti­nem zawi­sła w dziw­nej prze­strzeni mię­dzy zro­zu­mie­niem a podejrz­li­wo­ścią. Nie czuła się zagro­żona, ale nie potra­fiła też zaufać Zmien­no­kształt­nym. Gdy Cyn­thia cof­nęła się do domu po ple­cak, Alea sko­rzy­stała z otwar­tych drzwi pojazdu i upew­niw­szy się, że nikt jej nie widzi, wśli­zgnęła się w zwie­rzę­cej postaci pod tylne sie­dze­nie.

Bycie kotem opa­no­wała już naprawdę dobrze i dopiero po dobrych pię­ciu godzi­nach skóra zaczy­nała ją piec, dając znak, że nie jest to jej praw­dziwa forma. Była przy­zwy­cza­jona do kociej per­spek­tywy, innych kolo­rów i nowego spo­sobu odbie­ra­nia dźwię­ków oraz zapa­chów. Gdy tylko prze­stało to być kołu­jące (i mdlące), stało się uza­leż­nia­jące. Z każdą zmianą rze­czy­wi­stość otwie­rała się przed nią na nowo – ta sama, ale reje­stro­wana zupeł­nie ina­czej. Alea miała w gło­wie coraz wię­cej obra­zów pocho­dzą­cych z punktu widze­nia innego niż ten ludzki. Nie potra­fiła sobie nawet wyobra­zić, jak nie­zwy­kłe musi być opa­no­wa­nie więk­szej liczby form.

Teraz cho­dziło jed­nak nie o zbie­ra­nie wra­żeń, ale infor­ma­cji.

Cyn­thia nie miała poję­cia, że Alea zabrała się z nią na prze­jażdżkę, a Alea nie miała poję­cia, że Eve ani na chwilę nie stra­ciła jej z oczu i zakra­dła się do bagaż­nika pod posta­cią kuny. Usta­wiły się nie­świa­do­mie niczym domino i dla­tego gdy obcy męż­czy­zna nie­spo­dzie­wa­nie zerwał się z miej­sca i zaata­ko­wał, nastą­piła reak­cja łań­cu­chowa.

Wła­ści­ciel baru zaczął krzy­czeć coś po hisz­pań­sku, Cyn­thia i jej prze­ciw­nik rzu­cili się na sie­bie i prze­to­czyli po pod­ło­dze, nie prze­ry­wa­jąc szar­pa­niny. Alea nastro­szyła futro i syk­nęła z prze­ra­że­nia, pró­bu­jąc nadą­żyć za nimi wzro­kiem zza szyby.

– Nie ruszaj się stąd! – krzyk­nęła Eve, wyska­ku­jąc z samo­chodu. Była uzbro­jona, ale nie w pisto­let, tylko w drew­niany kołek.

Alea drgnęła, zasko­czona jej nagłym poja­wie­niem się. Potem prze­krę­ciła kocią głowę, pró­bu­jąc zorien­to­wać się, czy słowa rze­czy­wi­ście skie­ro­wane są do niej.

– Aleo! Wiem, że to ty! Zostań na miej­scu! – powtó­rzyła Eve ostro i szarp­nęła drzwi, po czym wpa­dła do baru przy akom­pa­nia­men­cie sta­rego dzwonka zawie­szo­nego pod sufi­tem.

Alea jed­nym susem dotarła do progu i wśli­zgnęła się do środka w ślad za Zmien­no­kształtną, igno­ru­jąc pole­ce­nie. Nie miała nawet czasu poczuć się zaże­no­wana tym, że jej misja śled­cza naj­wy­raź­niej od samego początku była fia­skiem.

Ledwo drzwi się za nią zamknęły, w barze zro­biło się cicho. Alea wsko­czyła na naj­bliż­szy sto­lik, cho­ciaż łapy tro­chę jej drżały, powę­dro­wała wzro­kiem w głąb pomiesz­cze­nia i… zamarła.

Na drew­nia­nej posadzce leżało wycią­gnięte bez­wład­nie ciało wyso­kiego męż­czy­zny, a z jego piersi ster­czało coś zło­wiesz­czo.

– _¡Mierda! ¡Lla­men a una ambu­lan­cia!_ – wrza­snął wła­ści­ciel baru: star­szy bar­czy­sty męż­czy­zna z piw­nym brzu­chem, gdy tylko otrzą­snął się z szoku. – _¡Lla­men a la policía!_

Cyn­thia otarła wierz­chem dłoni krew z roz­cię­tej wargi i pod­nio­sła się z kolan, zaci­ska­jąc zęby z bólu, gdy obite miej­sca dały o sobie znać.

– _¡No!_ – Eve mówiła bie­gle po hisz­pań­sku (i zado­wa­la­jąco po fran­cu­sku). Tylko ona zro­zu­miała, że męż­czy­zna domaga się wezwa­nia karetki pogo­to­wia oraz poli­cji. Ruszyła w jego stronę, wciąż ści­ska­jąc w ręku kołek. – _Nadie está herido –_ oznaj­miła sta­now­czo, że nikomu nic się nie stało. Brzmiało to w obec­nej sytu­acji tro­chę idio­tycz­nie.

Cyn­thia pode­rwała wzrok, wyrwana z oszo­ło­mie­nia po wygra­nej bójce. Wyglą­dało na to, że z piersi napast­nika wysta­wała ręko­jeść noża, który musiała mieć scho­wany w kie­szeni. Teraz jej mina zdra­dzała jasno, że abso­lut­nie nie spo­dzie­wała się spo­tkać Eve.

– Co ty tu robisz!? – wark­nęła wście­kle, dodat­kowo roz­draż­niona jesz­cze tym, że nie rozu­miała, co mówią. Alei chyba jak na razie nawet nie dostrze­gła.

Tym­cza­sem brzu­chaty wła­ści­ciel zmru­żył oczy i przy­glą­dał się Eve podejrz­li­wie zza baru. Zsu­nął wzrok na przed­miot, który trzy­mała w dłoni. Zmarsz­czył brwi, a potem jego wyraz twa­rzy się zmie­nił, jakby wresz­cie coś zro­zu­miał. Zapy­tał po hisz­pań­sku, skąd są.

Eve odparła wymi­ja­jąco, że nie stąd. Kątem oka zer­kała na Cyn­thię, która wyraź­nie tra­ciła cier­pli­wość. Potem skie­ro­wała uwagę z powro­tem na bar­mana.

– _¿Hablas íngles?_

Męż­czy­zna zro­bił ura­żoną minę.

– Jasne, że mówię po angiel­sku. Tu jest na­dal Ari­zona, panienko! – prych­nął i ruszył z miej­sca, by wyjść zza lady.

– To ty zaczą­łeś mówić po hisz­pań­sku! – obru­szyła się Eve.

– Bo po hisz­pań­sku jestem lep­szym akto­rem – burk­nął wła­ści­ciel. – Jak tu wpa­ro­wa­łaś, to myśla­łem, że jesteś czło­wie­kiem.

Oka­zało się, że cały ten czas trzy­mał nisko w dło­niach strzelbę, zasło­niętą przed ich wzro­kiem przez bar. Teraz wsparł jej lufę o ramię z wes­tchnie­niem i powiódł wzro­kiem po obu kobie­tach.

Cyn­thia otrze­pała kolana z pyłu.

– A ty jesteś…? – zapy­tała ostro. Głos miała zachryp­nięty, ale jej twarz odzy­skała już swój surowy wyraz.

Męż­czy­zna wyko­nał lekki ruch pod­bród­kiem i spło­wia­łymi zasło­nami wiszą­cymi w oknach szarp­nął nagle magiczny wiatr jego żywiołu. Na głos nie zade­kla­ro­wał niczego, zamiast tego zbli­żył się do ciała z kolej­nym wes­tchnie­niem.

Cyn­thia obser­wo­wała go czuj­nie.

– A kot to kot czy jest was trójka? – zapy­tał brzu­chaty Cza­ro­dziej, kuca­jąc przy Wam­pi­rze.

Dopiero teraz uwaga naj­star­szej Zmien­no­kształt­nej powę­dro­wała na przód lokalu, gdzie Alea wciąż stała na jed­nym ze sto­łów w postaci kota, nie­zdolna ode­rwać wzroku od nie­ży­wego ciała.

– Eve! – syk­nęła Cyn­thia, roz­po­zna­jąc zwie­rzę. Odwró­ciła się gwał­tow­nie do współ­pra­cow­niczki. – Coś ty wymy­śliła?! – Wście­kła się. – Po co tu jesteś i co ona tu robi?

– Mia­łam to pod kon­trolą – odparła Eve nie­cier­pli­wie. Zaci­skała i roz­luź­niała dłoń na nie­po­trzeb­nym już kołku.

– Panienki, trzeba go wziąć na zaple­cze, bo ina­czej jak ktoś tu wej­dzie, to wasze pro­blemy będą na mojej gło­wie. No więc kłót­nie zostaw­cie sobie na potem – rzu­cił wła­ści­ciel z cie­niem kpiny w gło­sie, po czym odło­żył broń na jedno z pustych krze­seł i już miał pochy­lić się nad cia­łem Wam­pira, gdy nagle coś go tknęło. Prze­krę­cił głowę, by spoj­rzeć na Eve. – No, chyba że zamie­rzasz tego jesz­cze użyć? – Spoj­rzał wymow­nie na kołek.

– Nie – odpo­wie­działa za nią Cyn­thia i sama też się pochy­liła, łapiąc jeden z chłod­na­wych nad­garst­ków. – Nie zamie­rza.

Razem z wła­ści­cie­lem zaczęli cią­gnąć Wam­pira po brud­nej pod­ło­dze w stronę baru.

Eve wydęła wargi.

– Nie moja wina, że się coś takiego odwa­liło – zauwa­żyła upar­cie. – Mia­łaś odbyć spo­tka­nie biz­ne­sowe, nie walkę! Młoda potrze­buje bar­dziej sty­mu­lu­ją­cej nauki, próba śle­dze­nia cie­bie była…

– Eve. – Cyn­thia prze­rwała jej ostro, posy­ła­jąc gniewne spoj­rze­nie. Było ono nieco bar­dziej zło­wro­gie niż zazwy­czaj, bo jed­no­cze­śnie cią­gnęła wła­śnie po ziemi ciało nie­przy­tom­nego Wam­pira, z któ­rego wysta­wał nóż. – Weź się nią zaj­mij, co? Do cho­lery jasnej, nie będziemy teraz o tym dys­ku­to­wać!

Wresz­cie Eve zdała sobie sprawę, że Alea rze­czy­wi­ście zdra­dza symp­tomy szoku. Stała na­dal na sto­liku pra­wie nie­ru­chomo, nie licząc lek­kiego drże­nia, a jej futro było wciąż lekko nastro­szone.

– Aleo? – Eve odło­żyła na bok drew­niany kołek i zbli­żyła się do nasto­latki, a następ­nie przy­kuc­nęła, by ich oczy zna­la­zły się na tym samym pozio­mie. – Hej, Aleo? Wszystko jest w porządku. To jest Wam­pir, okej? Jego zabić może tylko sosnowy kołek wbity w serce. Cyn­thia użyła meta­lo­wego noża, więc po pro­stu stra­cił przy­tom­ność. Wydaje się mar­twy, bo już wcze­śniej był nie­żywy, ale za jakiś czas się prze­bu­dzi. Okej? Rozu­miesz mnie? Wszystko jest w porządku. Chodź, zacze­kasz na nas w samo­cho­dzie.

Jej ton był łagodny i mówiła prze­sad­nie wolno. Wyda­wało się to może tro­chę śmieszne, ale prawda była taka, że Alea zapewne ni­gdy nie widziała na wła­sne oczy praw­dzi­wej, bru­tal­nej bójki. Ani tym bar­dziej śmierci. Dopiero teraz, gdy zro­zu­miała, że trup nie jest tak naprawdę tru­pem, jej ciało odpu­ściło i mogła się znowu ruszyć. Na­dal jed­nak lekko drżała.

Przez chwilę roz­wa­żała zmianę formy, żeby móc zadać pyta­nia. Bariera w postaci futra i innej per­cep­cji oto­cze­nia zapew­niała jej jed­nak obec­nie pewien kom­fort, zre­zy­gno­wała więc z tego pomy­słu. Poza tym nie była jesz­cze pewna, o co naj­le­piej zapy­tać. Dała się więc zago­nić Eve na zewnątrz i do samo­chodu, pozo­sta­jąc na czte­rech łapach.

– Spo­tka­nie biz­ne­sowe z Wam­pi­rem na połu­dniu Ari­zony? – rzu­cił tym­cza­sem wła­ści­ciel pyta­jąco, gdy wraz z Cyn­thią dotarli na zaple­cze. Wyda­wał się mało prze­jęty, ale naj­wy­raź­niej słu­chał ich uważ­nie.

Chwilę stali nad cia­łem, przy­glą­da­jąc się, jak leży bez­wład­nie na sza­rych kafel­kach.

Cyn­thia nie odpo­wie­działa. Zamiast tego odwró­ciła się i ruszyła z powro­tem do sali. Męż­czy­zna podą­żył za nią z kolej­nym prych­nię­ciem.

– Pytam, bo każdy wie, że po tym całym soju­szu został tu śmiet­nik. Wszyst­kie Wam­piry Casta­la­wów, któ­rym nie spodo­bały się zmiany, zeszły do Mek­syku i niżej, jeśli im się nie uśmie­chała prze­pro­wadzka na inny kon­ty­nent. Tam może i na­dal pod­le­gają kró­lowi, ale nie pra­wom mię­dzy­ro­dza­jo­wej współ­pracy, nie? Naj­więk­sze sku­pi­ska są w Sono­rze – cią­gnął, mając na myśli stan w Mek­syku – ale część krąży wciąż po naszej stro­nie, nie­chętna opu­ścić kraj mimo wstrętu do nowego ładu. No i to są takie rze­czy, które raczej każdy koja­rzy… Z czy­stej cie­ka­wo­ści więc pytam, jaki biz­nes chcia­łaś tu robić z Wam­pi­rem z połu­dnia Ari­zony, hm? – powtó­rzył, opie­ra­jąc się o ladę do przy­go­to­wy­wa­nia zamó­wień, która kryła się za wyż­szym kon­tu­arem.

Kobieta zdą­żyła w tym cza­sie wyjść już zupeł­nie zza baru i roz­glą­dała się dookoła, spraw­dza­jąc, czy cze­goś waż­nego nie prze­oczyła. Dwa krze­sła zostały poła­mane, co jed­nak jej nie wzru­szyło.

– Halo, halo! Mówię do cie­bie. – Cza­ro­dziej nie odpusz­czał.

– Mia­łam z nim umó­wione spo­tka­nie w pry­wat­nej spra­wie – rzu­ciła Cyn­thia sucho, na­dal na niego nie patrząc. Prze­szła kilka kro­ków i pod­nio­sła z ziemi port­fel, który wypadł z jej kie­szeni pod­czas szar­pa­niny. – Nie spo­dzie­wa­łam się kon­fliktu.

– A zare­ago­wa­łaś z wprawą osoby bar­dzo się spo­dzie­wa­ją­cej – zauwa­żył męż­czy­zna i uśmiech­nął się iry­tu­jąco. – Piwko? – zapro­po­no­wał następ­nie, po czym wró­cił do tematu, nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź. – Sonora powoli robi się paskudna, jeśli cho­dzi o Wam­piry. Osiem lat temu te podłe od nas się zwa­liły na głowę tym spo­koj­nym u nich i się tam prze­py­chają coraz moc­niej, mimo kró­lew­skich inter­wen­cji. Nie­długo wszystko trafi szlag. Umó­wiona czy nie, nie spo­dzie­waj się niczego dobrego, jak spo­ty­kasz w oko­licy Wam­pira. No, chyba że się skądś zna­cie i loka­li­za­cja była bar­dziej przy­pad­kowa…

Cyn­thia powstrzy­mała osten­ta­cyjne wywró­ce­nie oczami. Natar­czywy bar­man niczego nie wie­dział o niej, o jej zada­niu i o tym, co poszło dzi­siaj nie tak, ale jakoś nie potra­fił prze­stać jej pouczać. Musiała teraz szybko dopa­so­wać plan do tych nie­spo­dzie­wa­nych wyda­rzeń. Pew­nie też skon­tak­to­wać się z Gal­la­ghe­rem i zdać raport. Ostat­nie, czego potrze­bo­wała, to gada­nina jakie­goś sta­rego pijaka, który myśli, że wie wię­cej od niej.

Jej myśli prze­rwał kolejny brzęk dzwonka nad drzwiami.

– Jedna tequ­ila! – popro­siła gło­śno Eve, wkra­cza­jąc z powro­tem do baru. – Aj, co za dzień – dodała już sama do sie­bie, opa­da­jąc ciężko na sto­łek.

Wła­ści­ciel prych­nął (znowu), ale odwró­cił się, by zła­pać wła­ściwą butelkę.

– Chyba sobie żar­tu­jesz – ziry­to­wała się znów Cyn­thia. – Gdzie jest Alea?

– Czeka w samo­cho­dzie. Wszystko jest pod kon­trolą. – Eve mach­nęła na towa­rzyszkę ręką, wyraź­nie lek­ce­wa­żąc już całe zaj­ście. Cza­sem była doj­rzałą, zdolną Zmien­no­kształtną wyszko­loną przez Gal­la­ghera do zadań spe­cjal­nych. Kiedy indziej zacho­wy­wała się jak głu­pia, zbun­to­wana nasto­latka. Cyn­thia obec­nie miała już pod opieką jedną zbun­to­waną nasto­latkę. Nie było mowy, żeby zaj­mo­wała się dwiema.

– Zosta­wi­łaś ją tam samą? Tak po pro­stu?

– Tak. Niby czemu nie? – rzu­ciła młod­sza Zmien­no­kształtna pro­wo­ku­jąco. Bar­man pod­su­nął jej zamó­wio­nego szota z ćwiartką limonki na wierz­chu. Ski­nęła mu głową w ramach podzię­ko­wa­nia, po czym prze­chy­liła się lekko w bok i się­gnęła po sól sto­jącą przy ser­wet­kach. – To nie jest porwa­nie, Strike – dodała, poli­zaw­szy wierzch dłoni. – Zacho­wu­jesz się, jakby dziew­czyna cały czas knuła prze­ciw nam. Daj jej spo­kój. Jak ją będziesz pró­bo­wała trzy­mać siłą w pokoju, to naprawdę zachce jej się uciec.

Cyn­thia z iry­ta­cją patrzyła, jak Eve bez­tro­sko połyka alko­hol.

– Dla­tego pozwo­li­łaś jej mnie śle­dzić? Kiedy wyko­nuję ważne pole­ce­nie od G… Mar­tina. – W ostat­niej chwili powstrzy­mała się przed uży­ciem nazwi­ska, świa­doma, że męż­czy­zna za barem wciąż się im przy­słu­chuje. Nawet nie pró­bo­wał tego ukryć: opie­rał się o ladę i patrzył na nie z zain­te­re­so­wa­niem. – Wiesz, jakie to jest iry­tu­jące, że w ogóle muszę ci tłu­ma­czyć, że to było skraj­nie głu­pie i nie­od­po­wie­dzialne?! Mogłaś mnie przy­naj­mniej uprze­dzić!

– Prze­stań na mnie war­czeć – ziry­to­wała się Eve. Popra­wiła sie­dzące na czubku głowy oku­lary sło­neczne, odgar­nia­jąc dłu­gie włosy z twa­rzy. – Ni­gdzie cię to nie zapro­wa­dzi. Nie zga­dzasz się z moimi meto­dami? Okej. Przy­ję­łam. Ale nie jesteś moją sze­fową, Strike. Mogę robić to, co uwa­żam za słuszne, a tak się składa, że Alea potrze­buje wyzwań. Sama się wpa­ko­wała do tere­nówki i zoba­czy­łam w tym oka­zję do nauki. Minęło sześć tygo­dni, a dziew­czyna wciąż zna jedy­nie swoją pierw­szą formę. Mar­tin się nie­cier­pliwi. Dzia­ła­nie w tere­nie, pod wpły­wem emo­cji, nie­za­leż­ność… To wszystko było dla niej dzi­siaj poży­tecz­nym doświad­cze­niem. Ni­gdy nie pozwo­li­ła­bym jej usły­szeć niczego waż­nego, jasne? Mia­łam wszystko pod kon­trolą. To tobie się dzi­siaj sprawy posy­pały, _chica_ – dokoń­czyła iro­nicz­nie.

Cyn­thia zaci­snęła dło­nie w pię­ści, a potem bar­dzo, bar­dzo wolno je roz­pro­sto­wała.

– Przy­szło ci może kie­dyś do głowy, że ona jest dziec­kiem? Że nie powinna znaj­do­wać się w tak nie­bez­piecz­nych sytu­acjach? Że powin­naś kory­go­wać jej nie­doj­rzałe zacho­wa­nie i chro­nić przed zagro­że­niem, a nie dawać na to przy­zwo­le­nie w ramach jakie­goś tre­ningu?!

Na twa­rzy Eve poja­wił się gry­mas nie­za­do­wo­le­nia.

– Teraz ci się zebrało na tro­skę? Nie możemy jej obar­czać spra­wami, które przy­tła­czają nawet doro­słych, ocze­ki­wać od niej doj­rza­łego zacho­wa­nia, szko­lić jak osoby doro­słej, a potem nagle wycią­gać z rękawa serię zasad ade­kwat­nych dla bez­tro­skiej nasto­latki. Nie możesz sobie wybie­rać, kiedy widzisz ją jako dziecko, a kiedy nie!

– Niczego nie rozu­miesz! – Cyn­thia stra­ciła resztki cier­pli­wo­ści. Tak skraj­nie nie zga­dzała się ze zda­niem Eve, że ledwo była w sta­nie jej słu­chać. – Gdyby sprawy poto­czyły się dzi­siaj odro­binę ina­czej, może zoba­czy­łaby na wła­sne oczy czy­jąś śmierć! Czemu tak despe­racko chcesz ją wysta­wiać na paskudne rze­czy, któ­rych wcale nie musi już teraz doświad­czać? W tym wieku? To byłaby trauma!

– Patrząc na to, jak mają się sprawy, prę­dzej czy póź­niej i tak przyj­dzie jej oglą­dać jakieś trupy – mruk­nęła Eve, nie dając się ani tro­chę prze­ko­nać. – Nie­któ­rych życie zmu­sza, żeby dora­stali szyb­ciej, Strike. Pogódź się z tym. Ja widy­wa­łam mar­twe ciała, jak byłam młod­sza niż ona, i jakoś żyję.

Cyn­thia była bar­dzo daleka od pogo­dze­nia się z tym. Ona i Eve musiały już kilka razy ze sobą pra­co­wać i poznały swoje demony. Zazwy­czaj potra­fiły obcho­dzić je z daleka, ale tym razem star­sza Zmien­no­kształtna nie chciała się wyco­fać.

– Bogo­wie – rzu­ciła z nie­do­wie­rza­niem i nutą drwiny. – Więc o to cho­dzi? Chcesz, żeby stała się tak samo cyniczna i znisz­czona jak ty? Żeby wszystko prze­żarło ją do tego stop­nia, by na ślepo wyko­ny­wała każdy roz­kaz? Opa­mię­taj się, Eve. Mar­tin nie potrze­buje kolej­nego zepsu­tego żoł­nie­rzyka! Wystar­czy, że ty masz na jego punk­cie…

– Dość! – Eve zerwała się z miej­sca, prze­ry­wa­jąc Cyn­thii gwał­tow­nie. Potem wzięła głę­boki oddech i nasu­nęła na oczy ciemne oku­lary, cho­ciaż wciąż były w środku lokalu. – Bo też zacznę teo­re­ty­zo­wać na temat two­jego zacho­wa­nia – ostrze­gła chłodno.

Nie powie­działa na głos tego, co obec­nie myślała: że tro­ska Cyn­thii jest źle ulo­ko­wana; że kobieta mie­sza teraz emo­cje prze­szło­ści i teraź­niej­szo­ści, bo kie­dyś utra­ciła wła­sne dziecko. Eve nie była aż tak okrutna.

Poznały swoje demony. Potra­fiły je obcho­dzić z daleka, ow­szem. Potra­fiły je jed­nak także roz­po­znać z bli­ska.

– Wy to ewi­dent­nie się musi­cie cze­goś napić. – Ciszę prze­rwał głos wła­ści­ciela baru. Wyda­wał się ich roz­mową bar­dziej zain­try­go­wany niż zmie­szany czy poru­szony.

Obie obrzu­ciły go wście­kłymi spoj­rze­niami. Potem Eve wes­tchnęła ciężko i unio­sła lekko ręce, sygna­li­zu­jąc tym samym zawie­sze­nie broni.

– Czas spa­dać – rzu­ciła, patrząc ponow­nie na Cyn­thię. – Idziesz?

Kobieta rów­nież odzy­skała pano­wa­nie nad sobą i pokrę­ciła głową.

– Muszę jakoś dopro­wa­dzić do końca ten bała­gan, niczego jesz­cze nie zor­ga­ni­zo­wa­łam – mruk­nęła nie­chęt­nie. – Zabierz dziew­czynę samo­cho­dem, ja znajdę sobie jakiś trans­port do domu. Naj­wy­żej do cie­bie zadzwo­nię, żebyś przy­je­chała.

Eve zmarsz­czyła nos.

– Jak­bym wie­działa, że mam pro­wa­dzić, tobym sobie odpu­ściła szota – rzu­ciła z oskar­ży­ciel­ską nutą.

– To trzeba było myśleć – odparła ostro Cyn­thia, wciąż roz­draż­niona. – No to sobie idź­cie na spa­cer. Nie wiem, Eve, to twój pro­blem. To, że mi weszłaś w paradę, nie zna­czy, że mam nagle wolny dzień.

– Dobra. Czi­luj. Mogę pro­wa­dzić.

Nie wszystko, co robiła Eve Mon­day, było warte naśla­do­wa­nia. Albo legalne. Wła­ści­wie znaczna więk­szość jej życia skła­dała się z mniej­szych lub więk­szych wykro­czeń wyko­ny­wa­nych w aurze pew­nego cynicz­nego lek­ce­wa­że­nia. Nie zna­czyło to jed­nak, że nie można było jej zaufać. Wręcz prze­ciw­nie, była świetna w wyko­ny­wa­niu pole­ceń. Po pro­stu pole­ce­nia, jakie otrzy­my­wała, zazwy­czaj nie­wiele miały wspól­nego z prze­strze­ga­niem prawa.

Wymie­niła z Cyn­thią jesz­cze kilka krót­kich, wciąż odro­binę wro­gich słów, zapła­ciła bar­ma­nowi i ruszyła do drzwi.

Alea, która cały ten czas pod­słu­chi­wała pod drzwiami, w kilku susach wró­ciła na sie­dze­nie otwar­tego wciąż samo­chodu i tam też Eve ją zna­la­zła.

– W porządku? – zapy­tała Zmien­no­kształtna, sia­da­jąc za kie­row­nicą tere­nówki.

Dziew­czyna ski­nęła kocim łeb­kiem.

– Wam­pi­rowi nic nie będzie, jakby co – dodała, wyjeż­dża­jąc na drogę, bo cho­ciaż Cyn­thia była wku­rza­jąca, część jej tro­ski o stan Alei pew­nie miała sens. Eve powie­działa to jed­nak tylko po to, żeby nasto­latkę uspo­koić. Nie miała poję­cia, co Strike zamie­rzała zro­bić. Sosnowy kołek został w barze. Opu­ściła szybę, żeby zapa­lić papie­rosa, i znów zer­k­nęła na Aleę w postaci kota. – Tak czy ina­czej, jak widzisz, porzu­ce­nie Wam­pi­rów i Wil­ko­ła­ków w celu ura­to­wa­nia się przed nad­cią­ga­ją­cym zagro­że­niem nie jest AŻ TAK cięż­kim wybo­rem. Nie mówię, że dra­niom się należy, ale kiedy mamy tylko dwie opcje… zde­cy­do­wa­nie nie są to rodzaje, za które warto umie­rać.

***

Nie­całe dwa dni wystar­czyły, by zwo­len­ni­kom Casta­lawa znu­dziło się oku­po­wa­nie cudzego sto­lika i przy­ja­ciele mogli powró­cić na swoje ulu­bione miej­sca. Erin i tak nie omiesz­kała rzu­cić przez ramię mor­der­czego spoj­rze­nia w stronę wam­pi­rzej elity, zanim zajęła się swoim lun­chem.

– Ej – zagad­nęła, prze­łknąw­szy łyżkę koko­so­wego jogurtu – wiemy, za co Chri­sto­pher Flynn był w KRA­TER-ze? Bo już tam kie­dyś był, nie?

Lucas zmarsz­czył brwi.

– Czemu pytasz?

Wzru­szyła ramio­nami.

– Nie wiem. Po pro­stu wydaje mi się to tro­chę powa­lone, że jest w tej szkole. Cały czas jest agre­sywny, chyba nikt nie czuje się przy nim bez­piecz­nie, a nauczy­ciele cią­gle go tu trzy­mają…

Wciąż pamię­tała swoje pierw­sze star­cie z Flyn­nem. Wpa­dła wtedy do pokoju Micha­ela zaraz po roz­po­czę­ciu szkol­nej gry i zoba­czyła, że ich brac­two nie ma klu­cza. Myślała, że Chri­sto­pher ją zabije. Był to jed­no­cze­śnie jej pierw­szy bli­ski kon­takt z jakim­kol­wiek Wam­pi­rem i potem tro­chę zajęło jej pozby­cie się nie­chęci wobec całego ich rodzaju. O ile teraz już rozu­miała, że ist­nieje wśród nich tyle samo dup­ków co osób życz­li­wych, o tyle Chri­sto­phera wciąż nie mogła znieść. Nawet z daleka.

– Podobno zła­pał krwawą gorączkę nie­długo po prze­mia­nie – szep­nęła Lizzy, nachy­la­jąc się moc­niej do grupy. Z nich wszyst­kich była naj­le­piej zorien­to­wana w szkol­nych plot­kach. W dużej mie­rze dla­tego, że nale­żała do grupy che­er­le­ader­skiej Mal­la­roy. – Tra­fił naj­pierw do KRA­TER-u, dopiero potem wysłali go do szkoły.

– Mhm. – Erin zamy­śliła się na chwilę. – Jestem w sta­nie sobie to wyobra­zić.

Krwawa gorączka prze­bie­gała tro­chę tak, jakby Wam­pir wpadł w tryb polo­wa­nia i nie potra­fił z niego wyjść. Zapach krwi sta­wał się wyraźny, reszta zmy­słów sła­bła nieco i ukryte kły wycho­dziły na wierzch. W parze z nie­kon­tro­lo­wa­nym pra­gnie­niem wywo­ła­nym cho­robą było to wyjąt­kowo nie­bez­pieczne. Naj­czę­ściej doty­kało to osob­niki bar­dzo młode lub bar­dzo głodne. Były to zda­rze­nia rzad­kie, zwłasz­cza współ­cze­śnie, kiedy dostęp do krwi został przez kró­lew­skie rody zmo­der­ni­zo­wany. Wam­piry zało­żyły nie­je­den pry­watny szpi­tal i nie­je­den bank krwi miał nie­śmier­tel­nych pra­cow­ni­ków (lub śmier­tel­nych, ale prze­ku­pio­nych).

Dzi­siaj nie­któ­rym zda­rzało się jed­nak nie­kiedy cho­ro­wać, ale daw­niej maka­bryczne epi­zody przy­tra­fiały się czę­ściej. To wła­śnie z powodu krwa­wej gorączki Wam­piry prze­nik­nęły do ludz­kich baśni i mitów jako okrutne dra­pież­niki. Było to oczy­wi­ście bar­dzo nie­lo­giczne. Nawet jeśli Wam­piry postrze­ga­łyby ludzi wyłącz­nie jako jedze­nie, ich celowe zabi­ja­nie po każ­dym posiłku sta­no­wi­łoby nie­po­trzebne mar­no­traw­stwo.

Z twa­rzy Erin nie scho­dził gry­mas i Lizzy ode­zwała się ponow­nie, z uspra­wie­dli­wie­niem.

– Ale jeśli ta plotka jest praw­dziwa, no to na­dal… To jest cho­roba, wiesz? – zauwa­żyła nie­śmiało. – Nie mówię, że Chri­sto­pher jest przy­jemną osobą, ale myślę, że aku­rat za to nie powin­ni­śmy go oce­niać. Po to mamy szkoły soju­szu – dodała. – Żeby lepiej sie­bie poznać i zwal­czać uprze­dze­nia…

– Lizzy – ode­zwał się Keith uro­czy­ście – jesteś za dobra na ten świat.

Erin i Tatiana odru­chowo poki­wały gło­wami. Blon­dynka zaru­mie­niła się lekko.

– Roz­to­czy­łeś wokół sie­bie jakąś taką… aurę seryj­nego mor­dercy – oznaj­mił tym­cza­sem Lucas, mach­nąw­szy ręką. Jakby obra­zo­wał, gdzie kon­kret­nie owa aura się poja­wiła.

Erin pró­bo­wała powstrzy­mać uśmiech. Keith odwró­cił się do przy­ja­ciela z nieco teatral­nym obu­rze­niem.

– Stary! Ja tu ją kom­ple­men­tuję, a ty mi z mor­der­cami wyjeż­dżasz?!

– Nie no, ja wiem. Ja też uwa­żam, że Lizzy ma piękną duszę – zapew­nił go Lucas. – Ale co ci pora­dzę, że brzmiało to tro­chę zło­wiesz­czo? – Nachy­lił się do przodu, tak jak chwilę wcze­śniej Lizzy, i wyszep­tał, naśla­du­jąc przy­ja­ciela: – Lizzy. Lizzy, jesteś za dobra na ten świat… Pora go opu­ścić…

Lizzy zachi­cho­tała.

– Mówi­łem, żebyś nie oglą­dał tyle hor­ro­rów, bo ci się mózg wypa­czy – oznaj­mił tym­cza­sem Keith.

Tatiana odchrząk­nęła zna­cząco. Wszy­scy obecni znali dobrze jej zami­ło­wa­nie do opo­wie­ści kry­mi­nal­nych i fil­mów grozy.

– Powie­dział gość, który kupił spe­cjal­nego lap­topa, żeby móc grać w gry w inter­ne­cie… – rzu­cił Lucas, ale widać było, że jest to zupeł­nie przy­ja­ciel­ska prze­py­chanka.

– Ste­reo­typy o prze­mocy i grach kom­pu­te­ro­wych są krzyw­dzące! – bro­nił się Keith.

– O Wam­pi­rach też – mruk­nęła Tatiana pod nosem.

– Zresztą Lizzy i tak żaden seryjny zabójca nie dopad­nie – dodał Keith z prze­ko­na­niem.

– Ani seryjna zabój­czyni – wtrą­ciła Erin, dla zasady.

– Ani seryjna zabój­czyni – zgo­dził się Keith, kon­ty­nu­ując wątek. – Widzie­li­ście tego jej kró­lika? Jak on na takiego mor­dercę łyp­nie, to się bie­dak sam stawi na komendę poli­cji…

Lizzy pokrę­ciła prze­cząco głową, zawsze gotowa bro­nić nie­win­no­ści Yoricka (w którą nikt poza nią nie wie­rzył).

Tatiana w mil­cze­niu pró­bo­wała osza­co­wać, jak wiele dzi­wacz­nych i pozba­wio­nych sensu tema­tów jej zna­jomi poru­szą jesz­cze przed koń­cem posiłku. Zazwy­czaj obsta­wiali od trzech od pię­ciu, cho­ciaż rekord wyno­sił dzie­więć.

***

– Ci to się dobrze bawią, co? – rzu­cił Jasper, spo­glą­da­jąc w stronę sto­lika Lan­ford i jej zna­jo­mych. Ponie­waż Michael wciąż wyka­zy­wał podej­rzane zain­te­re­so­wa­nie Zmien­no­kształtną, Jasper także zaczął zwra­cać na nią uwagę. Głów­nie po to, żeby zebrać amu­ni­cję i móc potem drę­czyć przy­ja­ciela. W ciągu dwóch lat zna­jo­mo­ści z mło­dym Casta­la­wem jesz­cze ni­gdy nie przy­ła­pał go na szcze­rym zain­te­re­so­wa­niu jakąś dziew­czyną, była to więc oka­zja, któ­rej nie miał zamiaru prze­pu­ścić. Zwłasz­cza kiedy chło­pak wkła­dał wiele wysiłku w uda­wa­nie, że żad­nego zain­te­re­so­wa­nia nie odczuwa.

Pamela prych­nęła pogar­dli­wie i zgrab­nym ruchem odrzu­ciła do tyłu włosy. Chri­sto­pher i Michael rów­nież nie pod­jęli tematu, cho­ciaż ten drugi powę­dro­wał w stronę wspo­mnia­nej grupy wzro­kiem. Jasper nie miał jed­nak ochoty na ciszę, brnął więc dalej.

– Poważ­nie, zazdrosz­czę – wes­tchnął ciężko. – Żeby się tak dobrze bawić, cho­ciaż musimy się już któ­ryś tydzień kisić w szkole… Ja tu od zmy­słów odcho­dzę, a zostały jesz­cze trzy tygo­dnie! Trzy tygo­dnie bez wycho­dze­nia na mia­sto! Jak tak dalej pój­dzie, to zacznę cho­dzić po poko­jach i prze­pra­szać wszyst­kie osoby, któ­rym zła­ma­łem serce, żeby mieć jakieś towa­rzy­stwo… – Jego uśmie­szek zro­bił się na chwilę bar­dziej spro­śny, szybko jed­nak na jego twarz powró­ciła rezy­gna­cja. – No, zabija mnie to, kochani. Raz już umar­łem, a i tak mnie to zabija.

– Tak to jest, jak się sypia z każ­dym jak leci – rzu­ciła Pamela z nie­sma­kiem.

Jasper roz­siadł się wygod­niej i posłał jej powąt­pie­wa­jące spoj­rze­nie.

– Pay­ton, jeśli to było na temat moich pre­fe­ren­cji, to czuję potrzebę wyja­śnie­nia sprawy – oznaj­mił spo­koj­nie i splótł dło­nie na brzu­chu. W jego oczach błą­kało się jakieś roz­ba­wie­nie. – Jestem bisek­su­alny i się pusz­czam. A nie: pusz­czam się dla­tego, że jestem bisek­su­alny. To istotna róż­nica.

Michael wydał z sie­bie roz­ba­wione wes­tchnie­nie.

– Blake pró­buje ci wyja­śnić, że bycie nie­zde­cy­do­wa­nym dra­niem nie ma nic wspól­nego z jego orien­ta­cją sek­su­alną – oznaj­mił, zer­ka­jąc na skwa­szoną Wam­pi­rzycę.

– Prze­pra­szam, ja jestem aku­rat bar­dzo zde­cy­do­wany na bycie dra­niem – zaopo­no­wał Jasper natych­miast, po czym uśmiech­nął się prze­bie­gle.

– Ale to jest gejow­skie – mruk­nął tym­cza­sem Chri­sto­pher tonem, który nie pozo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści, że z nie­ja­snych przy­czyn uzna­wał ten przy­miot­nik za obe­lgę.

Roz­ba­wie­nie na twa­rzy Jaspera zostało naj­pierw zastą­pione przez iry­ta­cję, potem znu­że­nie. Odwró­cił głowę w stronę swo­jego współ­lo­ka­tora i prze­łknął cięż­kie wes­tchnie­nie.

– Chris, przy­się­gam, że jestem jedyną osobą przy tym stole, która cho­ciaż tro­chę cię lubi, więc byłoby dla cie­bie korzystne, gdy­byś prze­stał zapo­mi­nać, że poza kobie­tami kręcą mnie także faceci – oznaj­mił spo­koj­nie, a potem dodał już pogod­niej: – Uwierz mi, słońce, że im szyb­ciej wybi­jesz sobie z głowy tę swoją tok­syczną wizję męsko­ści, tym szyb­ciej cię dupa prze­sta­nie o wszystko boleć.

Chri­sto­pher zro­bił ura­żoną minę.

– Widzę cię na kory­ta­rzach tylko z laskami… – zauwa­żył, jakby to w jaki­kol­wiek spo­sób go uspra­wie­dli­wiało.

Jasper wes­tchnął teraz już gło­śno, ale tym razem nie cho­dziło o zde­cy­do­wany brak bły­sko­tli­wo­ści u młod­szego Wam­pira. Do tego aku­rat był zde­cy­do­wa­nie przy­zwy­cza­jony. Przy­tła­czało go wciąż to, że utknął w Mal­la­roy. Przede wszyst­kim z powodu kary, która miała trzy­mać ich w szkole jesz­cze trzy dłu­gie tygo­dnie, ale też tak ogól­nie – że miał dwa­dzie­ścia lat i musiał sie­dzieć w lice­al­nej sto­łówce.

– Tak, no cóż, nie moja wina, że na pią­tym roku nie został już żaden chło­pak w moim typie, a wszy­scy pozo­stali ucznio­wie to dzie­ciaki – odparł, prze­no­sząc wzrok na sufit. – Poza Wam­pi­rami – dodał, bo prze­cież w przy­padku ich rodzaju podział na rocz­niki nie zawsze pokry­wał się z wie­kiem. – Wyjdź ze mną kie­dyś w week­end na mia­sto, to się napa­trzysz.

– Nie – odparł Flynn pospiesz­nie.

Jasper nie widział jego twa­rzy, ale usły­szał prze­ra­że­nie w gło­sie i wyszcze­rzył się sam do sie­bie. Homo­fo­bia Chri­sto­phera nie doty­kała go oso­bi­ście, bo był już zde­cy­do­wa­nie ponad to. Jako czło­wiek by się pew­nie prze­jął, przy­tło­czony nie­rów­no­ściami w klatce zwa­nej świa­tem. Jako Wam­pir wiele rze­czy miał po pro­stu gdzieś, zba­wiony przez wypa­czoną emo­cjo­nal­ność nie­ży­cia. W dodatku Flynn był raczej pro­stą i podatną na głu­poty osobą, przez co Jasper ni­gdy nie brał jego uprze­dzeń na poważ­nie. Chło­pak nie rozu­miał, że sam był ofiarą sys­temu, któ­rego bro­nił. Może kie­dyś Jasper znaj­dzie cier­pli­wość, żeby mu to wytłu­ma­czyć. Kie­dyś.

– A jed­nak jakimś cudem cią­gle widzę, jak pod­ry­wasz te „dzieci” – zauwa­żyła Pamela z fał­szywą sło­dy­czą.

To już zmu­siło Jaspera do odkle­je­nia wzroku od sufitu. Posłał Wam­pi­rzycy nie­za­do­wo­lone spoj­rze­nie.

– W ramach żartu. No kurwa, Pay­ton…

– Cóż. – Dziew­czyna wzru­szyła ramio­nami, nie dając się tak łatwo zbyć. Jej też się nudziło, a w prze­ci­wień­stwie do paczki Lan­ford eli­cie Wam­pi­rów naj­le­piej wycho­dziło doci­na­nie sobie, nie zaś wspólny śmiech. – One są raczej bar­dzo poważne, kiedy ten flirt odwza­jem­niają.

Jasper pra­wie się wzdry­gnął.

– Odwal się. Serio. Wiesz dobrze, że aku­rat w tej jed­nej kwe­stii znam poję­cie przy­zwo­ito­ści. Widzę gra­nice, jasne? Jak któ­reś z mło­dych się do mnie spró­buje naprawdę przy­kleić z pod­tek­stem, to się zagło­dzę do stanu cał­ko­wi­tego para­liżu i prze­cze­kam, aż ktoś mnie wybu­dzi, gdy będę już wystar­cza­jąco stary, by nie kisić się w liceum w ramach inte­gra­cji.

W jego gło­sie roz­brzmiała znów typowa, leniwa żar­to­bli­wość, ale wzrok miał znacz­nie poważ­niej­szy. Cztery, pięć, sześć czy jesz­cze wię­cej lat róż­nicy mię­dzy oso­bami w doro­słym związku nie było dla niego niczym pro­ble­ma­tycz­nym. Kiedy jed­nak on miał lat dwa­dzie­ścia, a młodsi ucznio­wie pięt­na­ście czy czter­na­ście… Nie. Kate­go­rycz­nie, abso­lut­nie nie.

Pamela była dzi­siaj jed­nak naj­wy­raź­niej w jed­nym z tych swo­ich nie­zno­śnych humor­ków, bo nie zamie­rzała odpusz­czać. Cze­piała się go z nudów, wie­dział to dosko­nale.

– Wiesz, Michael i Flynn też są od cie­bie całe trzy lata młodsi, a nie szczę­dzisz im spro­śnych żar­ci­ków – zauwa­żyła, wciąż uśmie­cha­jąc się słodko. Był to ten rodzaj sło­dy­czy, któ­rego można się było spo­dzie­wać po tru­ciź­nie. – Ale to już nie pro­blem, tak?

Chło­pak prze­krzy­wił lekko głowę i przyj­rzał się Wam­pi­rzycy z więk­szym zain­te­re­so­wa­niem. Przy­szło mu nagle bowiem do głowy, że może w swo­jej dra­ma­tycz­nej (i jak na razie nie­sku­tecz­nej) wędrówce po względy Micha­ela dziew­czyna uznała nagle i jego za poten­cjal­nego rywala? Och, to zde­cy­do­wa­nie zapew­ni­łoby mu jakąś roz­rywkę.

– To się nie liczy – oznaj­mił jed­nak osta­tecz­nie i mach­nął nie­dbale dło­nią. – Jeste­ście Wam­pi­rami. Nie­ważne, jak głę­boko was zde­mo­ra­li­zuję, bo macie całą wiecz­ność na prze­pra­co­wa­nie tego u tera­peuty.

– Czyli jak się do cie­bie przy­klei jakiś bar­dzo młody Wam­pir, to jed­nak całą przy­zwo­itość odło­żysz na bok…? – kon­ty­nu­owała bez­li­to­śnie Pamela.

Na wszyst­kie bóstwa świata, laska potra­fiła nawet jego cza­sem pozba­wić cier­pli­wo­ści.

– Nie kręcą mnie osoby mało­let­nie! Czy jak to sobie wyta­tu­uję na czole, to się zamkniesz? – Oferta była błaha, nie­ła­two bowiem było zna­leźć miej­sce, które ofe­ro­wało tatu­aże dla skóry ze zdol­no­ścią bły­ska­wicz­nego goje­nia się. – Weź sobie odpuść, co? – zapro­po­no­wał. – Wszy­scy wiemy, jak jest. Byłaś nikim, zupeł­nie nikim gdzieś na dnie, aż nagle zgar­nęli cię sławni Pay­to­no­wie i zmie­nili w księż­niczkę. No i super. Uspo­kój się, sło­neczko. Zwol­nij tro­chę. Doczoł­ga­łaś się na górę, już nie musisz po wszyst­kich dookoła dep­tać, żeby poczuć się wyż­sza. Kom­pleksy źle dzia­łają na skórę, Pam-pam.

– Moja skóra jest mar­twa, skur­wielu.

Jasper uśmiech­nął się nagle sze­roko.

– _Touché_ – rzu­cił bez cie­nia urazy.

Michael cał­kiem prze­stał zwra­cać na nich uwagę. Jego wzrok wędro­wał gdzieś dalej, do zupeł­nie innego sto­lika.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: