Mallaroy. Tom 2 - ebook
Mallaroy. Tom 2 - ebook
Nikt nie dostaje życia na własność. Bliźniaczki Lanford wiedzą to aż za dobrze, wciągnięte w sieć intryg, kłamstw i poświęceń. Erin utknęła w niezwykłej szkole z internatem, udając swoją zmiennokształtną siostrę. Podejrzane układy z czarodziejką, łobuzerskie przepychanki z wilkołakiem i publiczne policzkowanie królewicza wampirów o dziwo nie ułatwiły ukrywania faktu, że jest człowiekiem. Alea nie może jej pomóc, bo podróżuje z grupą tajemniczych rewolucjonistów, by ratować kraj przed Wielkim Niebezpieczeństwem… w którego istnienie zaczyna wątpić. Kiedy część sekretów wychodzi wreszcie na jaw, wszystko jedynie bardziej się komplikuje, a za rogiem już czekają kolejne – tym razem bardziej złowrogie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-528-1 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ODMIENNE PERSPEKTYWY
Na samym południu Arizony, za skrzyżowaniem dwóch asfaltowych dróg donikąd i zapomnianą stacją benzynową przycupnął przydrożny bar, w towarzystwie kilku niskich zielonych krzewów i połaci prawie pomarańczowej od upałów trawy. Na piaszczystym parkingu czekały trzy samochody: dwie terenówki i jeden stary kabriolet. Słońce stało wysoko, gotowe zagrać kluczową rolę w scenie jakiegoś współczesnego westernu. Daleko na horyzoncie majaczyły sylwetki gór.
Sytuacja wyglądała następująco: Cynthia siedziała przy klejącym się lekko stoliku z obcym mężczyzną. Zza baru łypał na nich właściciel, a zza brudnej szyby podglądała ich Alea ukryta w skórze kota. Ją tymczasem obserwowała Eve, schowana w samochodzie. Dopiero co przybrała ludzką formę i włożyła na siebie wygrzebane z bagażnika szorty i biały top.
Cynthia mimo upału miała na sobie długie ciemne spodnie cargo z wypchanymi kieszeniami i uprząż z bronią. Właśnie to sprawiło, że Alea zdecydowała się ją śledzić.
Po rozmowie z Martinem zawisła w dziwnej przestrzeni między zrozumieniem a podejrzliwością. Nie czuła się zagrożona, ale nie potrafiła też zaufać Zmiennokształtnym. Gdy Cynthia cofnęła się do domu po plecak, Alea skorzystała z otwartych drzwi pojazdu i upewniwszy się, że nikt jej nie widzi, wślizgnęła się w zwierzęcej postaci pod tylne siedzenie.
Bycie kotem opanowała już naprawdę dobrze i dopiero po dobrych pięciu godzinach skóra zaczynała ją piec, dając znak, że nie jest to jej prawdziwa forma. Była przyzwyczajona do kociej perspektywy, innych kolorów i nowego sposobu odbierania dźwięków oraz zapachów. Gdy tylko przestało to być kołujące (i mdlące), stało się uzależniające. Z każdą zmianą rzeczywistość otwierała się przed nią na nowo – ta sama, ale rejestrowana zupełnie inaczej. Alea miała w głowie coraz więcej obrazów pochodzących z punktu widzenia innego niż ten ludzki. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak niezwykłe musi być opanowanie większej liczby form.
Teraz chodziło jednak nie o zbieranie wrażeń, ale informacji.
Cynthia nie miała pojęcia, że Alea zabrała się z nią na przejażdżkę, a Alea nie miała pojęcia, że Eve ani na chwilę nie straciła jej z oczu i zakradła się do bagażnika pod postacią kuny. Ustawiły się nieświadomie niczym domino i dlatego gdy obcy mężczyzna niespodziewanie zerwał się z miejsca i zaatakował, nastąpiła reakcja łańcuchowa.
Właściciel baru zaczął krzyczeć coś po hiszpańsku, Cynthia i jej przeciwnik rzucili się na siebie i przetoczyli po podłodze, nie przerywając szarpaniny. Alea nastroszyła futro i syknęła z przerażenia, próbując nadążyć za nimi wzrokiem zza szyby.
– Nie ruszaj się stąd! – krzyknęła Eve, wyskakując z samochodu. Była uzbrojona, ale nie w pistolet, tylko w drewniany kołek.
Alea drgnęła, zaskoczona jej nagłym pojawieniem się. Potem przekręciła kocią głowę, próbując zorientować się, czy słowa rzeczywiście skierowane są do niej.
– Aleo! Wiem, że to ty! Zostań na miejscu! – powtórzyła Eve ostro i szarpnęła drzwi, po czym wpadła do baru przy akompaniamencie starego dzwonka zawieszonego pod sufitem.
Alea jednym susem dotarła do progu i wślizgnęła się do środka w ślad za Zmiennokształtną, ignorując polecenie. Nie miała nawet czasu poczuć się zażenowana tym, że jej misja śledcza najwyraźniej od samego początku była fiaskiem.
Ledwo drzwi się za nią zamknęły, w barze zrobiło się cicho. Alea wskoczyła na najbliższy stolik, chociaż łapy trochę jej drżały, powędrowała wzrokiem w głąb pomieszczenia i… zamarła.
Na drewnianej posadzce leżało wyciągnięte bezwładnie ciało wysokiego mężczyzny, a z jego piersi sterczało coś złowieszczo.
– _¡Mierda! ¡Llamen a una ambulancia!_ – wrzasnął właściciel baru: starszy barczysty mężczyzna z piwnym brzuchem, gdy tylko otrząsnął się z szoku. – _¡Llamen a la policía!_
Cynthia otarła wierzchem dłoni krew z rozciętej wargi i podniosła się z kolan, zaciskając zęby z bólu, gdy obite miejsca dały o sobie znać.
– _¡No!_ – Eve mówiła biegle po hiszpańsku (i zadowalająco po francusku). Tylko ona zrozumiała, że mężczyzna domaga się wezwania karetki pogotowia oraz policji. Ruszyła w jego stronę, wciąż ściskając w ręku kołek. – _Nadie está herido –_ oznajmiła stanowczo, że nikomu nic się nie stało. Brzmiało to w obecnej sytuacji trochę idiotycznie.
Cynthia poderwała wzrok, wyrwana z oszołomienia po wygranej bójce. Wyglądało na to, że z piersi napastnika wystawała rękojeść noża, który musiała mieć schowany w kieszeni. Teraz jej mina zdradzała jasno, że absolutnie nie spodziewała się spotkać Eve.
– Co ty tu robisz!? – warknęła wściekle, dodatkowo rozdrażniona jeszcze tym, że nie rozumiała, co mówią. Alei chyba jak na razie nawet nie dostrzegła.
Tymczasem brzuchaty właściciel zmrużył oczy i przyglądał się Eve podejrzliwie zza baru. Zsunął wzrok na przedmiot, który trzymała w dłoni. Zmarszczył brwi, a potem jego wyraz twarzy się zmienił, jakby wreszcie coś zrozumiał. Zapytał po hiszpańsku, skąd są.
Eve odparła wymijająco, że nie stąd. Kątem oka zerkała na Cynthię, która wyraźnie traciła cierpliwość. Potem skierowała uwagę z powrotem na barmana.
– _¿Hablas íngles?_
Mężczyzna zrobił urażoną minę.
– Jasne, że mówię po angielsku. Tu jest nadal Arizona, panienko! – prychnął i ruszył z miejsca, by wyjść zza lady.
– To ty zacząłeś mówić po hiszpańsku! – obruszyła się Eve.
– Bo po hiszpańsku jestem lepszym aktorem – burknął właściciel. – Jak tu wparowałaś, to myślałem, że jesteś człowiekiem.
Okazało się, że cały ten czas trzymał nisko w dłoniach strzelbę, zasłoniętą przed ich wzrokiem przez bar. Teraz wsparł jej lufę o ramię z westchnieniem i powiódł wzrokiem po obu kobietach.
Cynthia otrzepała kolana z pyłu.
– A ty jesteś…? – zapytała ostro. Głos miała zachrypnięty, ale jej twarz odzyskała już swój surowy wyraz.
Mężczyzna wykonał lekki ruch podbródkiem i spłowiałymi zasłonami wiszącymi w oknach szarpnął nagle magiczny wiatr jego żywiołu. Na głos nie zadeklarował niczego, zamiast tego zbliżył się do ciała z kolejnym westchnieniem.
Cynthia obserwowała go czujnie.
– A kot to kot czy jest was trójka? – zapytał brzuchaty Czarodziej, kucając przy Wampirze.
Dopiero teraz uwaga najstarszej Zmiennokształtnej powędrowała na przód lokalu, gdzie Alea wciąż stała na jednym ze stołów w postaci kota, niezdolna oderwać wzroku od nieżywego ciała.
– Eve! – syknęła Cynthia, rozpoznając zwierzę. Odwróciła się gwałtownie do współpracowniczki. – Coś ty wymyśliła?! – Wściekła się. – Po co tu jesteś i co ona tu robi?
– Miałam to pod kontrolą – odparła Eve niecierpliwie. Zaciskała i rozluźniała dłoń na niepotrzebnym już kołku.
– Panienki, trzeba go wziąć na zaplecze, bo inaczej jak ktoś tu wejdzie, to wasze problemy będą na mojej głowie. No więc kłótnie zostawcie sobie na potem – rzucił właściciel z cieniem kpiny w głosie, po czym odłożył broń na jedno z pustych krzeseł i już miał pochylić się nad ciałem Wampira, gdy nagle coś go tknęło. Przekręcił głowę, by spojrzeć na Eve. – No, chyba że zamierzasz tego jeszcze użyć? – Spojrzał wymownie na kołek.
– Nie – odpowiedziała za nią Cynthia i sama też się pochyliła, łapiąc jeden z chłodnawych nadgarstków. – Nie zamierza.
Razem z właścicielem zaczęli ciągnąć Wampira po brudnej podłodze w stronę baru.
Eve wydęła wargi.
– Nie moja wina, że się coś takiego odwaliło – zauważyła uparcie. – Miałaś odbyć spotkanie biznesowe, nie walkę! Młoda potrzebuje bardziej stymulującej nauki, próba śledzenia ciebie była…
– Eve. – Cynthia przerwała jej ostro, posyłając gniewne spojrzenie. Było ono nieco bardziej złowrogie niż zazwyczaj, bo jednocześnie ciągnęła właśnie po ziemi ciało nieprzytomnego Wampira, z którego wystawał nóż. – Weź się nią zajmij, co? Do cholery jasnej, nie będziemy teraz o tym dyskutować!
Wreszcie Eve zdała sobie sprawę, że Alea rzeczywiście zdradza symptomy szoku. Stała nadal na stoliku prawie nieruchomo, nie licząc lekkiego drżenia, a jej futro było wciąż lekko nastroszone.
– Aleo? – Eve odłożyła na bok drewniany kołek i zbliżyła się do nastolatki, a następnie przykucnęła, by ich oczy znalazły się na tym samym poziomie. – Hej, Aleo? Wszystko jest w porządku. To jest Wampir, okej? Jego zabić może tylko sosnowy kołek wbity w serce. Cynthia użyła metalowego noża, więc po prostu stracił przytomność. Wydaje się martwy, bo już wcześniej był nieżywy, ale za jakiś czas się przebudzi. Okej? Rozumiesz mnie? Wszystko jest w porządku. Chodź, zaczekasz na nas w samochodzie.
Jej ton był łagodny i mówiła przesadnie wolno. Wydawało się to może trochę śmieszne, ale prawda była taka, że Alea zapewne nigdy nie widziała na własne oczy prawdziwej, brutalnej bójki. Ani tym bardziej śmierci. Dopiero teraz, gdy zrozumiała, że trup nie jest tak naprawdę trupem, jej ciało odpuściło i mogła się znowu ruszyć. Nadal jednak lekko drżała.
Przez chwilę rozważała zmianę formy, żeby móc zadać pytania. Bariera w postaci futra i innej percepcji otoczenia zapewniała jej jednak obecnie pewien komfort, zrezygnowała więc z tego pomysłu. Poza tym nie była jeszcze pewna, o co najlepiej zapytać. Dała się więc zagonić Eve na zewnątrz i do samochodu, pozostając na czterech łapach.
– Spotkanie biznesowe z Wampirem na południu Arizony? – rzucił tymczasem właściciel pytająco, gdy wraz z Cynthią dotarli na zaplecze. Wydawał się mało przejęty, ale najwyraźniej słuchał ich uważnie.
Chwilę stali nad ciałem, przyglądając się, jak leży bezwładnie na szarych kafelkach.
Cynthia nie odpowiedziała. Zamiast tego odwróciła się i ruszyła z powrotem do sali. Mężczyzna podążył za nią z kolejnym prychnięciem.
– Pytam, bo każdy wie, że po tym całym sojuszu został tu śmietnik. Wszystkie Wampiry Castalawów, którym nie spodobały się zmiany, zeszły do Meksyku i niżej, jeśli im się nie uśmiechała przeprowadzka na inny kontynent. Tam może i nadal podlegają królowi, ale nie prawom międzyrodzajowej współpracy, nie? Największe skupiska są w Sonorze – ciągnął, mając na myśli stan w Meksyku – ale część krąży wciąż po naszej stronie, niechętna opuścić kraj mimo wstrętu do nowego ładu. No i to są takie rzeczy, które raczej każdy kojarzy… Z czystej ciekawości więc pytam, jaki biznes chciałaś tu robić z Wampirem z południa Arizony, hm? – powtórzył, opierając się o ladę do przygotowywania zamówień, która kryła się za wyższym kontuarem.
Kobieta zdążyła w tym czasie wyjść już zupełnie zza baru i rozglądała się dookoła, sprawdzając, czy czegoś ważnego nie przeoczyła. Dwa krzesła zostały połamane, co jednak jej nie wzruszyło.
– Halo, halo! Mówię do ciebie. – Czarodziej nie odpuszczał.
– Miałam z nim umówione spotkanie w prywatnej sprawie – rzuciła Cynthia sucho, nadal na niego nie patrząc. Przeszła kilka kroków i podniosła z ziemi portfel, który wypadł z jej kieszeni podczas szarpaniny. – Nie spodziewałam się konfliktu.
– A zareagowałaś z wprawą osoby bardzo się spodziewającej – zauważył mężczyzna i uśmiechnął się irytująco. – Piwko? – zaproponował następnie, po czym wrócił do tematu, nie czekając na odpowiedź. – Sonora powoli robi się paskudna, jeśli chodzi o Wampiry. Osiem lat temu te podłe od nas się zwaliły na głowę tym spokojnym u nich i się tam przepychają coraz mocniej, mimo królewskich interwencji. Niedługo wszystko trafi szlag. Umówiona czy nie, nie spodziewaj się niczego dobrego, jak spotykasz w okolicy Wampira. No, chyba że się skądś znacie i lokalizacja była bardziej przypadkowa…
Cynthia powstrzymała ostentacyjne wywrócenie oczami. Natarczywy barman niczego nie wiedział o niej, o jej zadaniu i o tym, co poszło dzisiaj nie tak, ale jakoś nie potrafił przestać jej pouczać. Musiała teraz szybko dopasować plan do tych niespodziewanych wydarzeń. Pewnie też skontaktować się z Gallagherem i zdać raport. Ostatnie, czego potrzebowała, to gadanina jakiegoś starego pijaka, który myśli, że wie więcej od niej.
Jej myśli przerwał kolejny brzęk dzwonka nad drzwiami.
– Jedna tequila! – poprosiła głośno Eve, wkraczając z powrotem do baru. – Aj, co za dzień – dodała już sama do siebie, opadając ciężko na stołek.
Właściciel prychnął (znowu), ale odwrócił się, by złapać właściwą butelkę.
– Chyba sobie żartujesz – zirytowała się znów Cynthia. – Gdzie jest Alea?
– Czeka w samochodzie. Wszystko jest pod kontrolą. – Eve machnęła na towarzyszkę ręką, wyraźnie lekceważąc już całe zajście. Czasem była dojrzałą, zdolną Zmiennokształtną wyszkoloną przez Gallaghera do zadań specjalnych. Kiedy indziej zachowywała się jak głupia, zbuntowana nastolatka. Cynthia obecnie miała już pod opieką jedną zbuntowaną nastolatkę. Nie było mowy, żeby zajmowała się dwiema.
– Zostawiłaś ją tam samą? Tak po prostu?
– Tak. Niby czemu nie? – rzuciła młodsza Zmiennokształtna prowokująco. Barman podsunął jej zamówionego szota z ćwiartką limonki na wierzchu. Skinęła mu głową w ramach podziękowania, po czym przechyliła się lekko w bok i sięgnęła po sól stojącą przy serwetkach. – To nie jest porwanie, Strike – dodała, polizawszy wierzch dłoni. – Zachowujesz się, jakby dziewczyna cały czas knuła przeciw nam. Daj jej spokój. Jak ją będziesz próbowała trzymać siłą w pokoju, to naprawdę zachce jej się uciec.
Cynthia z irytacją patrzyła, jak Eve beztrosko połyka alkohol.
– Dlatego pozwoliłaś jej mnie śledzić? Kiedy wykonuję ważne polecenie od G… Martina. – W ostatniej chwili powstrzymała się przed użyciem nazwiska, świadoma, że mężczyzna za barem wciąż się im przysłuchuje. Nawet nie próbował tego ukryć: opierał się o ladę i patrzył na nie z zainteresowaniem. – Wiesz, jakie to jest irytujące, że w ogóle muszę ci tłumaczyć, że to było skrajnie głupie i nieodpowiedzialne?! Mogłaś mnie przynajmniej uprzedzić!
– Przestań na mnie warczeć – zirytowała się Eve. Poprawiła siedzące na czubku głowy okulary słoneczne, odgarniając długie włosy z twarzy. – Nigdzie cię to nie zaprowadzi. Nie zgadzasz się z moimi metodami? Okej. Przyjęłam. Ale nie jesteś moją szefową, Strike. Mogę robić to, co uważam za słuszne, a tak się składa, że Alea potrzebuje wyzwań. Sama się wpakowała do terenówki i zobaczyłam w tym okazję do nauki. Minęło sześć tygodni, a dziewczyna wciąż zna jedynie swoją pierwszą formę. Martin się niecierpliwi. Działanie w terenie, pod wpływem emocji, niezależność… To wszystko było dla niej dzisiaj pożytecznym doświadczeniem. Nigdy nie pozwoliłabym jej usłyszeć niczego ważnego, jasne? Miałam wszystko pod kontrolą. To tobie się dzisiaj sprawy posypały, _chica_ – dokończyła ironicznie.
Cynthia zacisnęła dłonie w pięści, a potem bardzo, bardzo wolno je rozprostowała.
– Przyszło ci może kiedyś do głowy, że ona jest dzieckiem? Że nie powinna znajdować się w tak niebezpiecznych sytuacjach? Że powinnaś korygować jej niedojrzałe zachowanie i chronić przed zagrożeniem, a nie dawać na to przyzwolenie w ramach jakiegoś treningu?!
Na twarzy Eve pojawił się grymas niezadowolenia.
– Teraz ci się zebrało na troskę? Nie możemy jej obarczać sprawami, które przytłaczają nawet dorosłych, oczekiwać od niej dojrzałego zachowania, szkolić jak osoby dorosłej, a potem nagle wyciągać z rękawa serię zasad adekwatnych dla beztroskiej nastolatki. Nie możesz sobie wybierać, kiedy widzisz ją jako dziecko, a kiedy nie!
– Niczego nie rozumiesz! – Cynthia straciła resztki cierpliwości. Tak skrajnie nie zgadzała się ze zdaniem Eve, że ledwo była w stanie jej słuchać. – Gdyby sprawy potoczyły się dzisiaj odrobinę inaczej, może zobaczyłaby na własne oczy czyjąś śmierć! Czemu tak desperacko chcesz ją wystawiać na paskudne rzeczy, których wcale nie musi już teraz doświadczać? W tym wieku? To byłaby trauma!
– Patrząc na to, jak mają się sprawy, prędzej czy później i tak przyjdzie jej oglądać jakieś trupy – mruknęła Eve, nie dając się ani trochę przekonać. – Niektórych życie zmusza, żeby dorastali szybciej, Strike. Pogódź się z tym. Ja widywałam martwe ciała, jak byłam młodsza niż ona, i jakoś żyję.
Cynthia była bardzo daleka od pogodzenia się z tym. Ona i Eve musiały już kilka razy ze sobą pracować i poznały swoje demony. Zazwyczaj potrafiły obchodzić je z daleka, ale tym razem starsza Zmiennokształtna nie chciała się wycofać.
– Bogowie – rzuciła z niedowierzaniem i nutą drwiny. – Więc o to chodzi? Chcesz, żeby stała się tak samo cyniczna i zniszczona jak ty? Żeby wszystko przeżarło ją do tego stopnia, by na ślepo wykonywała każdy rozkaz? Opamiętaj się, Eve. Martin nie potrzebuje kolejnego zepsutego żołnierzyka! Wystarczy, że ty masz na jego punkcie…
– Dość! – Eve zerwała się z miejsca, przerywając Cynthii gwałtownie. Potem wzięła głęboki oddech i nasunęła na oczy ciemne okulary, chociaż wciąż były w środku lokalu. – Bo też zacznę teoretyzować na temat twojego zachowania – ostrzegła chłodno.
Nie powiedziała na głos tego, co obecnie myślała: że troska Cynthii jest źle ulokowana; że kobieta miesza teraz emocje przeszłości i teraźniejszości, bo kiedyś utraciła własne dziecko. Eve nie była aż tak okrutna.
Poznały swoje demony. Potrafiły je obchodzić z daleka, owszem. Potrafiły je jednak także rozpoznać z bliska.
– Wy to ewidentnie się musicie czegoś napić. – Ciszę przerwał głos właściciela baru. Wydawał się ich rozmową bardziej zaintrygowany niż zmieszany czy poruszony.
Obie obrzuciły go wściekłymi spojrzeniami. Potem Eve westchnęła ciężko i uniosła lekko ręce, sygnalizując tym samym zawieszenie broni.
– Czas spadać – rzuciła, patrząc ponownie na Cynthię. – Idziesz?
Kobieta również odzyskała panowanie nad sobą i pokręciła głową.
– Muszę jakoś doprowadzić do końca ten bałagan, niczego jeszcze nie zorganizowałam – mruknęła niechętnie. – Zabierz dziewczynę samochodem, ja znajdę sobie jakiś transport do domu. Najwyżej do ciebie zadzwonię, żebyś przyjechała.
Eve zmarszczyła nos.
– Jakbym wiedziała, że mam prowadzić, tobym sobie odpuściła szota – rzuciła z oskarżycielską nutą.
– To trzeba było myśleć – odparła ostro Cynthia, wciąż rozdrażniona. – No to sobie idźcie na spacer. Nie wiem, Eve, to twój problem. To, że mi weszłaś w paradę, nie znaczy, że mam nagle wolny dzień.
– Dobra. Cziluj. Mogę prowadzić.
Nie wszystko, co robiła Eve Monday, było warte naśladowania. Albo legalne. Właściwie znaczna większość jej życia składała się z mniejszych lub większych wykroczeń wykonywanych w aurze pewnego cynicznego lekceważenia. Nie znaczyło to jednak, że nie można było jej zaufać. Wręcz przeciwnie, była świetna w wykonywaniu poleceń. Po prostu polecenia, jakie otrzymywała, zazwyczaj niewiele miały wspólnego z przestrzeganiem prawa.
Wymieniła z Cynthią jeszcze kilka krótkich, wciąż odrobinę wrogich słów, zapłaciła barmanowi i ruszyła do drzwi.
Alea, która cały ten czas podsłuchiwała pod drzwiami, w kilku susach wróciła na siedzenie otwartego wciąż samochodu i tam też Eve ją znalazła.
– W porządku? – zapytała Zmiennokształtna, siadając za kierownicą terenówki.
Dziewczyna skinęła kocim łebkiem.
– Wampirowi nic nie będzie, jakby co – dodała, wyjeżdżając na drogę, bo chociaż Cynthia była wkurzająca, część jej troski o stan Alei pewnie miała sens. Eve powiedziała to jednak tylko po to, żeby nastolatkę uspokoić. Nie miała pojęcia, co Strike zamierzała zrobić. Sosnowy kołek został w barze. Opuściła szybę, żeby zapalić papierosa, i znów zerknęła na Aleę w postaci kota. – Tak czy inaczej, jak widzisz, porzucenie Wampirów i Wilkołaków w celu uratowania się przed nadciągającym zagrożeniem nie jest AŻ TAK ciężkim wyborem. Nie mówię, że draniom się należy, ale kiedy mamy tylko dwie opcje… zdecydowanie nie są to rodzaje, za które warto umierać.
***
Niecałe dwa dni wystarczyły, by zwolennikom Castalawa znudziło się okupowanie cudzego stolika i przyjaciele mogli powrócić na swoje ulubione miejsca. Erin i tak nie omieszkała rzucić przez ramię morderczego spojrzenia w stronę wampirzej elity, zanim zajęła się swoim lunchem.
– Ej – zagadnęła, przełknąwszy łyżkę kokosowego jogurtu – wiemy, za co Christopher Flynn był w KRATER-ze? Bo już tam kiedyś był, nie?
Lucas zmarszczył brwi.
– Czemu pytasz?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Po prostu wydaje mi się to trochę powalone, że jest w tej szkole. Cały czas jest agresywny, chyba nikt nie czuje się przy nim bezpiecznie, a nauczyciele ciągle go tu trzymają…
Wciąż pamiętała swoje pierwsze starcie z Flynnem. Wpadła wtedy do pokoju Michaela zaraz po rozpoczęciu szkolnej gry i zobaczyła, że ich bractwo nie ma klucza. Myślała, że Christopher ją zabije. Był to jednocześnie jej pierwszy bliski kontakt z jakimkolwiek Wampirem i potem trochę zajęło jej pozbycie się niechęci wobec całego ich rodzaju. O ile teraz już rozumiała, że istnieje wśród nich tyle samo dupków co osób życzliwych, o tyle Christophera wciąż nie mogła znieść. Nawet z daleka.
– Podobno złapał krwawą gorączkę niedługo po przemianie – szepnęła Lizzy, nachylając się mocniej do grupy. Z nich wszystkich była najlepiej zorientowana w szkolnych plotkach. W dużej mierze dlatego, że należała do grupy cheerleaderskiej Mallaroy. – Trafił najpierw do KRATER-u, dopiero potem wysłali go do szkoły.
– Mhm. – Erin zamyśliła się na chwilę. – Jestem w stanie sobie to wyobrazić.
Krwawa gorączka przebiegała trochę tak, jakby Wampir wpadł w tryb polowania i nie potrafił z niego wyjść. Zapach krwi stawał się wyraźny, reszta zmysłów słabła nieco i ukryte kły wychodziły na wierzch. W parze z niekontrolowanym pragnieniem wywołanym chorobą było to wyjątkowo niebezpieczne. Najczęściej dotykało to osobniki bardzo młode lub bardzo głodne. Były to zdarzenia rzadkie, zwłaszcza współcześnie, kiedy dostęp do krwi został przez królewskie rody zmodernizowany. Wampiry założyły niejeden prywatny szpital i niejeden bank krwi miał nieśmiertelnych pracowników (lub śmiertelnych, ale przekupionych).
Dzisiaj niektórym zdarzało się jednak niekiedy chorować, ale dawniej makabryczne epizody przytrafiały się częściej. To właśnie z powodu krwawej gorączki Wampiry przeniknęły do ludzkich baśni i mitów jako okrutne drapieżniki. Było to oczywiście bardzo nielogiczne. Nawet jeśli Wampiry postrzegałyby ludzi wyłącznie jako jedzenie, ich celowe zabijanie po każdym posiłku stanowiłoby niepotrzebne marnotrawstwo.
Z twarzy Erin nie schodził grymas i Lizzy odezwała się ponownie, z usprawiedliwieniem.
– Ale jeśli ta plotka jest prawdziwa, no to nadal… To jest choroba, wiesz? – zauważyła nieśmiało. – Nie mówię, że Christopher jest przyjemną osobą, ale myślę, że akurat za to nie powinniśmy go oceniać. Po to mamy szkoły sojuszu – dodała. – Żeby lepiej siebie poznać i zwalczać uprzedzenia…
– Lizzy – odezwał się Keith uroczyście – jesteś za dobra na ten świat.
Erin i Tatiana odruchowo pokiwały głowami. Blondynka zarumieniła się lekko.
– Roztoczyłeś wokół siebie jakąś taką… aurę seryjnego mordercy – oznajmił tymczasem Lucas, machnąwszy ręką. Jakby obrazował, gdzie konkretnie owa aura się pojawiła.
Erin próbowała powstrzymać uśmiech. Keith odwrócił się do przyjaciela z nieco teatralnym oburzeniem.
– Stary! Ja tu ją komplementuję, a ty mi z mordercami wyjeżdżasz?!
– Nie no, ja wiem. Ja też uważam, że Lizzy ma piękną duszę – zapewnił go Lucas. – Ale co ci poradzę, że brzmiało to trochę złowieszczo? – Nachylił się do przodu, tak jak chwilę wcześniej Lizzy, i wyszeptał, naśladując przyjaciela: – Lizzy. Lizzy, jesteś za dobra na ten świat… Pora go opuścić…
Lizzy zachichotała.
– Mówiłem, żebyś nie oglądał tyle horrorów, bo ci się mózg wypaczy – oznajmił tymczasem Keith.
Tatiana odchrząknęła znacząco. Wszyscy obecni znali dobrze jej zamiłowanie do opowieści kryminalnych i filmów grozy.
– Powiedział gość, który kupił specjalnego laptopa, żeby móc grać w gry w internecie… – rzucił Lucas, ale widać było, że jest to zupełnie przyjacielska przepychanka.
– Stereotypy o przemocy i grach komputerowych są krzywdzące! – bronił się Keith.
– O Wampirach też – mruknęła Tatiana pod nosem.
– Zresztą Lizzy i tak żaden seryjny zabójca nie dopadnie – dodał Keith z przekonaniem.
– Ani seryjna zabójczyni – wtrąciła Erin, dla zasady.
– Ani seryjna zabójczyni – zgodził się Keith, kontynuując wątek. – Widzieliście tego jej królika? Jak on na takiego mordercę łypnie, to się biedak sam stawi na komendę policji…
Lizzy pokręciła przecząco głową, zawsze gotowa bronić niewinności Yoricka (w którą nikt poza nią nie wierzył).
Tatiana w milczeniu próbowała oszacować, jak wiele dziwacznych i pozbawionych sensu tematów jej znajomi poruszą jeszcze przed końcem posiłku. Zazwyczaj obstawiali od trzech od pięciu, chociaż rekord wynosił dziewięć.
***
– Ci to się dobrze bawią, co? – rzucił Jasper, spoglądając w stronę stolika Lanford i jej znajomych. Ponieważ Michael wciąż wykazywał podejrzane zainteresowanie Zmiennokształtną, Jasper także zaczął zwracać na nią uwagę. Głównie po to, żeby zebrać amunicję i móc potem dręczyć przyjaciela. W ciągu dwóch lat znajomości z młodym Castalawem jeszcze nigdy nie przyłapał go na szczerym zainteresowaniu jakąś dziewczyną, była to więc okazja, której nie miał zamiaru przepuścić. Zwłaszcza kiedy chłopak wkładał wiele wysiłku w udawanie, że żadnego zainteresowania nie odczuwa.
Pamela prychnęła pogardliwie i zgrabnym ruchem odrzuciła do tyłu włosy. Christopher i Michael również nie podjęli tematu, chociaż ten drugi powędrował w stronę wspomnianej grupy wzrokiem. Jasper nie miał jednak ochoty na ciszę, brnął więc dalej.
– Poważnie, zazdroszczę – westchnął ciężko. – Żeby się tak dobrze bawić, chociaż musimy się już któryś tydzień kisić w szkole… Ja tu od zmysłów odchodzę, a zostały jeszcze trzy tygodnie! Trzy tygodnie bez wychodzenia na miasto! Jak tak dalej pójdzie, to zacznę chodzić po pokojach i przepraszać wszystkie osoby, którym złamałem serce, żeby mieć jakieś towarzystwo… – Jego uśmieszek zrobił się na chwilę bardziej sprośny, szybko jednak na jego twarz powróciła rezygnacja. – No, zabija mnie to, kochani. Raz już umarłem, a i tak mnie to zabija.
– Tak to jest, jak się sypia z każdym jak leci – rzuciła Pamela z niesmakiem.
Jasper rozsiadł się wygodniej i posłał jej powątpiewające spojrzenie.
– Payton, jeśli to było na temat moich preferencji, to czuję potrzebę wyjaśnienia sprawy – oznajmił spokojnie i splótł dłonie na brzuchu. W jego oczach błąkało się jakieś rozbawienie. – Jestem biseksualny i się puszczam. A nie: puszczam się dlatego, że jestem biseksualny. To istotna różnica.
Michael wydał z siebie rozbawione westchnienie.
– Blake próbuje ci wyjaśnić, że bycie niezdecydowanym draniem nie ma nic wspólnego z jego orientacją seksualną – oznajmił, zerkając na skwaszoną Wampirzycę.
– Przepraszam, ja jestem akurat bardzo zdecydowany na bycie draniem – zaoponował Jasper natychmiast, po czym uśmiechnął się przebiegle.
– Ale to jest gejowskie – mruknął tymczasem Christopher tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, że z niejasnych przyczyn uznawał ten przymiotnik za obelgę.
Rozbawienie na twarzy Jaspera zostało najpierw zastąpione przez irytację, potem znużenie. Odwrócił głowę w stronę swojego współlokatora i przełknął ciężkie westchnienie.
– Chris, przysięgam, że jestem jedyną osobą przy tym stole, która chociaż trochę cię lubi, więc byłoby dla ciebie korzystne, gdybyś przestał zapominać, że poza kobietami kręcą mnie także faceci – oznajmił spokojnie, a potem dodał już pogodniej: – Uwierz mi, słońce, że im szybciej wybijesz sobie z głowy tę swoją toksyczną wizję męskości, tym szybciej cię dupa przestanie o wszystko boleć.
Christopher zrobił urażoną minę.
– Widzę cię na korytarzach tylko z laskami… – zauważył, jakby to w jakikolwiek sposób go usprawiedliwiało.
Jasper westchnął teraz już głośno, ale tym razem nie chodziło o zdecydowany brak błyskotliwości u młodszego Wampira. Do tego akurat był zdecydowanie przyzwyczajony. Przytłaczało go wciąż to, że utknął w Mallaroy. Przede wszystkim z powodu kary, która miała trzymać ich w szkole jeszcze trzy długie tygodnie, ale też tak ogólnie – że miał dwadzieścia lat i musiał siedzieć w licealnej stołówce.
– Tak, no cóż, nie moja wina, że na piątym roku nie został już żaden chłopak w moim typie, a wszyscy pozostali uczniowie to dzieciaki – odparł, przenosząc wzrok na sufit. – Poza Wampirami – dodał, bo przecież w przypadku ich rodzaju podział na roczniki nie zawsze pokrywał się z wiekiem. – Wyjdź ze mną kiedyś w weekend na miasto, to się napatrzysz.
– Nie – odparł Flynn pospiesznie.
Jasper nie widział jego twarzy, ale usłyszał przerażenie w głosie i wyszczerzył się sam do siebie. Homofobia Christophera nie dotykała go osobiście, bo był już zdecydowanie ponad to. Jako człowiek by się pewnie przejął, przytłoczony nierównościami w klatce zwanej światem. Jako Wampir wiele rzeczy miał po prostu gdzieś, zbawiony przez wypaczoną emocjonalność nieżycia. W dodatku Flynn był raczej prostą i podatną na głupoty osobą, przez co Jasper nigdy nie brał jego uprzedzeń na poważnie. Chłopak nie rozumiał, że sam był ofiarą systemu, którego bronił. Może kiedyś Jasper znajdzie cierpliwość, żeby mu to wytłumaczyć. Kiedyś.
– A jednak jakimś cudem ciągle widzę, jak podrywasz te „dzieci” – zauważyła Pamela z fałszywą słodyczą.
To już zmusiło Jaspera do odklejenia wzroku od sufitu. Posłał Wampirzycy niezadowolone spojrzenie.
– W ramach żartu. No kurwa, Payton…
– Cóż. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, nie dając się tak łatwo zbyć. Jej też się nudziło, a w przeciwieństwie do paczki Lanford elicie Wampirów najlepiej wychodziło docinanie sobie, nie zaś wspólny śmiech. – One są raczej bardzo poważne, kiedy ten flirt odwzajemniają.
Jasper prawie się wzdrygnął.
– Odwal się. Serio. Wiesz dobrze, że akurat w tej jednej kwestii znam pojęcie przyzwoitości. Widzę granice, jasne? Jak któreś z młodych się do mnie spróbuje naprawdę przykleić z podtekstem, to się zagłodzę do stanu całkowitego paraliżu i przeczekam, aż ktoś mnie wybudzi, gdy będę już wystarczająco stary, by nie kisić się w liceum w ramach integracji.
W jego głosie rozbrzmiała znów typowa, leniwa żartobliwość, ale wzrok miał znacznie poważniejszy. Cztery, pięć, sześć czy jeszcze więcej lat różnicy między osobami w dorosłym związku nie było dla niego niczym problematycznym. Kiedy jednak on miał lat dwadzieścia, a młodsi uczniowie piętnaście czy czternaście… Nie. Kategorycznie, absolutnie nie.
Pamela była dzisiaj jednak najwyraźniej w jednym z tych swoich nieznośnych humorków, bo nie zamierzała odpuszczać. Czepiała się go z nudów, wiedział to doskonale.
– Wiesz, Michael i Flynn też są od ciebie całe trzy lata młodsi, a nie szczędzisz im sprośnych żarcików – zauważyła, wciąż uśmiechając się słodko. Był to ten rodzaj słodyczy, którego można się było spodziewać po truciźnie. – Ale to już nie problem, tak?
Chłopak przekrzywił lekko głowę i przyjrzał się Wampirzycy z większym zainteresowaniem. Przyszło mu nagle bowiem do głowy, że może w swojej dramatycznej (i jak na razie nieskutecznej) wędrówce po względy Michaela dziewczyna uznała nagle i jego za potencjalnego rywala? Och, to zdecydowanie zapewniłoby mu jakąś rozrywkę.
– To się nie liczy – oznajmił jednak ostatecznie i machnął niedbale dłonią. – Jesteście Wampirami. Nieważne, jak głęboko was zdemoralizuję, bo macie całą wieczność na przepracowanie tego u terapeuty.
– Czyli jak się do ciebie przyklei jakiś bardzo młody Wampir, to jednak całą przyzwoitość odłożysz na bok…? – kontynuowała bezlitośnie Pamela.
Na wszystkie bóstwa świata, laska potrafiła nawet jego czasem pozbawić cierpliwości.
– Nie kręcą mnie osoby małoletnie! Czy jak to sobie wytatuuję na czole, to się zamkniesz? – Oferta była błaha, niełatwo bowiem było znaleźć miejsce, które oferowało tatuaże dla skóry ze zdolnością błyskawicznego gojenia się. – Weź sobie odpuść, co? – zaproponował. – Wszyscy wiemy, jak jest. Byłaś nikim, zupełnie nikim gdzieś na dnie, aż nagle zgarnęli cię sławni Paytonowie i zmienili w księżniczkę. No i super. Uspokój się, słoneczko. Zwolnij trochę. Doczołgałaś się na górę, już nie musisz po wszystkich dookoła deptać, żeby poczuć się wyższa. Kompleksy źle działają na skórę, Pam-pam.
– Moja skóra jest martwa, skurwielu.
Jasper uśmiechnął się nagle szeroko.
– _Touché_ – rzucił bez cienia urazy.
Michael całkiem przestał zwracać na nich uwagę. Jego wzrok wędrował gdzieś dalej, do zupełnie innego stolika.