- nowość
-
W empik go
Markheim - ebook
Markheim - ebook
Zanurz się w psychologiczny thriller "Markheim", gdzie Robert Louis Stevenson, mistrz zgłębiania mrocznych zakamarków ludzkiej duszy, zabiera czytelnika do wiktoriańskiego Londynu w wigilię Bożego Narodzenia. W ciemnym, zakurzonym sklepie z antykami dochodzi do morderstwa, a tytułowy Markheim zostaje sam na sam nie tylko ze swoją ofiarą, ale przede wszystkim z własnymi demonami. Gdy tajemniczy przybysz – sumienie, diabeł czy halucynacja? – zjawia się nieoczekiwanie, rozpoczyna się fascynujący pojedynek moralny, podczas którego Markheim musi zmierzyć się z prawdą o sobie samym. Ta mistrzowska nowela, łącząca elementy kryminału, opowieści gotyckiej i filozoficznego traktatu, stanowi głębokie studium ludzkiego sumienia, winy i możliwości odkupienia. Stevenson z niezwykłą precyzją psychologiczną kreśli portret człowieka stojącego na krawędzi moralnej przepaści, oferując czytelnikowi hipnotyzującą podróż w głąb ludzkiej natury, gdzie granica między dobrem a złem jest równie cienka jak ta między rzeczywistością a złudzeniem.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8349-096-0 |
Rozmiar pliku: | 872 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tak — mówił handlarz — nasze powodzenie bywa różnego rodzaju. Jedni klienci są nieukami i wówczas ciągnę zyski z mojej wyższej wiedzy. Inni są nieuczciwi — przy tych słowach podniósł świecę tak, aby światło padało wprost na twarz gościa — a w tym wypadku — ciągnął dalej — opłaca mi się moja cnota.
Markheim wszedł właśnie przed chwilą z zalanej światłem dziennem ulicy i oczy jego nie oswoiły się jeszcze z mieszaniną blasku i mroku, panującą w sklepie. Na te znaczące słowa i wobec płomienia zbliżonej świecy mrugnął boleśnie i spojrzał na bok.
Handlarz zaśmiał się:
— Przychodzisz do mnie w dzień Bożego Narodzenia — mówił — gdy wiesz, że jestem sam w domu, zamykam okiennice i nie przyjmuję interesantów. Dobrze, zapłacisz mi za to, zapłacisz mi za stratę czasu, teraz, gdy powinienem siedzieć i sprawdzać moje księgi handlowe. Zapłacisz oprócz tego za ten dziwny sposób zachowania się, jaki spostrzegam w tobie dzisiaj bardzo wyraźnie. Jestem uosobieniem dyskrecyi i nie zadaję natrętnych pytań, ale gdy jaki klient nie patrzy mi w oczy, niech płaci za to.
Handlarz zaśmiał się powtórnie, a potem przybierając ton kupiecki, choć nie bez lekkiej ironii, mówił dalej:
— Możesz, jak zawsze, zdać mi dokładnie sprawę, w jaki sposób przyszedłeś do posiadania tego przedmiotu. Zawsze gabinet wuja? Co? Niepospolity kolektor, panie!
I mały, okrągło-barki handlarz wspinał się niemal na palce, spoglądając z ponad złotych okularów i kiwając głową z wszelkiemi oznakami niedowierzania.
Markheim odpowiedział mu spojrzeniem bezmiernej litości, z pewnym odcieniem zgrozy.
— Tym razem — rzekł — mylisz się. Nie przyszedłem sprzedawać, ale kupić. Nie posiadam żadnego rzadkiego okazu do zbycia; gabinet mego wuja jest opustoszony aż do gołych ścian, a gdyby nawet był nietknięty, powiodło mi się na giełdzie i wolałbym raczej dodać coś doń, niż ujmować. Mój sprawunek dzisiejszy jest bardzo prosty. Szukam czegoś na podarek gwiazdkowy dla jednej pani — ciągnął dalej, mówiąc coraz płynniej w miarę jak wpadał w tok ułożonej zawczasu przemowy — i zapewne, winieniem najmocniej przeprosić pana, że pozwoliłem sobie przeszkodzić mu w dzień świąteczny dla tak błahej sprawy. Ale zapomniałem o tem wczoraj; muszę wystąpić z mym małym prezentem dziś przy obiedzie, a jak wiesz pan dobrze, bogaty ożenek nie jest rzeczą do pogardzenia.
Nastąpiła chwila milczenia, w ciągu której handlarz zdawał się z niedowierzaniem rozważać opowieść.
Tykanie licznych zegarów pomiędzy interesującem rupieciem sklepu i przyciszony turkot dorożek w poblizkim pasarzu, wypełnił tę długą pauzę.
— Dobrze, sir — rzekł handlarz — niech tak będzie. Jesteś starym klientem, bądź co bądź; i jeżeli, jak powiadasz, przedstawia ci się szansa bogatego ożenku, dalekiem niech będzie odemnie stawać ci na przeszkodzie. Oto ładna drobnostka dla damy — ciągnął dalej — to zwierciadło ręczne, piętnasty wiek, gwarantowane; pochodzi z również dobrej kollekcyi, ale zamilczam nazwisko przez wzgląd na mego klienta, który był, tak samo jak i pan, mój drogi panie, siostrzeńcem i jedynym spadkobiercą słynnego kollektora.
Prawiąc tak swym suchym i zgryźliwym głosem, kupiec pochylił się, by zdjąć przedmiot z miejsca, na którem leżał. Gdy to czynił, dreszcz przeszedł na wskróś Markheima, nagłe drgnięcie rąk i nóg, gwałtowne uderzenie wielu tłumnie zmieszanych namiętności do twarzy. Lecz minęło to równie szybko, jak przyszło, nie pozostawiając żadnego śladu, oprócz pewnego drżenia ręki, gdy brał lustro.
— Zwierciadło — rzekł ochrypłym głosem i zatrzymał się, a potem powtórzył wyraźniej — Zwierciadło? Na gwiazdkę? Stanowczo nie!
— A dlaczegóżby nie?! — zawołał handlarz. — Dlaczego nie zwierciadło?
Markheim patrzył nań z nieokreślonym wyrazem.
— Pytasz mnie, dlaczego nie? — powiedział. — Jakto, spójrz tu, spójrz w nie, spójrz sam na siebie? Czy lubisz patrzeć na to? nie, ani ja, ani nikt z żyjących!
Mały człowieczek odskoczył w bok, gdy Markheim błysnął mu tak nagle zwierciadłem przed oczy, ale widząc, ze nie zanosi się na nic gorszego, zachichotał drwiąco:
— Twoja przyszła pani, sir, nie grzeszy pewnie pięknością.
— Proszę cię — odparł Markheim — o podarek na gwiazdkę, a ty mi dajesz to, to przeklęte przypomnienie lat i grzechów i szaleństw, to sumienie podręczne! Czy to chciałeś powiedzieć? Czy miałeś co na myśli? Powiedz mi. Lepiej będzie dla ciebie, jeżeli to uczynisz. Słuchaj, opowiedz mi co o sobie. Nie omylę się chyba, mówiąc, że jesteś potajemnie bardzo miłosiernym człowiekiem.
Handlarz przyjrzał się uważnie gościowi. Dziwne, Markheim nie zdawał się wcale żartować; było coś w jego twarzy, jakby nagła iskra nadziei, ale bynajmniej nie wesela.
— Do czego zmierzasz? — zapytał handlarz.
— Niemiłosierny — odparł tamten posępnie. — Ani miłosierny, ani pobożny, ani uczciwy, niekochający, niekochany, ręka do zgartywania pieniędzy, skrzynia do przechowywania ich? Czy to wszystko? Przez Bóg żywy! człowieku, czy to wszystko?
— Powiem ci, co to jest — zaczął handlarz trochę ostro, lecz wnet wybuchając ponownie śmiechem. — No no, widzę, że twoje małżeństwo jest doprawdy małżeństwem z miłości i piłeś pewno zdrowie twej przyszłej.
— Ach! — zawołał Markheim z dziwnem zaciekawieniem. — Ach, więc kochałeś się kiedy? Opowiedz mi o tem.
— Ja — krzyknął handlarz — ja kochałem się?! Nigdy nie miałem na to czasu, ani też nie mam go dzisiaj na wszystkie te brednie. Bierzesz pan lustro?
RESZTA TEKSTU DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.
BESTSELLERY
- EBOOK46,99 zł
- 25,90 zł
- EBOOK
30,92 zł 49,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Wydawnictwo LiterackieFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Literatura pięknaMoja walka — precyzyjna, wciągająca i bardzo mocna. Autobiograficzna powieść, w której rzeczywistość przeraża bardziej niż najmroczniejsze skandynawskie kryminały. Literackie przedsięwzięcie na skalę porównywalną do cyklu ...49,90 złEBOOK49,90 zł
- 29,90 zł