- W empik go
Matnia - ebook
Matnia - ebook
Chciałem innego życia niż moi rodzice… Walczyłem…
Grażyna, Ryszard, Agata, Tadeusz, Filip, Alicja i ten najważniejszy bohater ich życia – alkohol. Od niego się wszystko zaczęło. Poznajemy bohaterów książki Anny Piecyk w ich najtrudniejszych chwilach: kiedy jako dzieci poznają oddziaływanie alkoholu na rodziców i kiedy sami ulegają przemożnej sile nałogu. Kiedy cierpią i kiedy zaczynają mieć nadzieję. Kiedy ją tracą i kiedy znów coś podnosi ich z kolan.
Anna Piecyk – mieszka i pracuje w Międzyzdrojach. Praca bibliotekarki i spotkania z licznymi autorami pomogły jej uwierzyć w siebie, dzięki czemu sięgnęła po pióro. Tak powstała jej pierwsza książka „Pustka”. Dziś zaprasza do lektury kolejnej powieści psychologiczno-obyczajowej, wierząc, że zawsze warto i należy pisać o sprawach trudnych i ważnych. To one stanowią o naszym człowieczeństwie.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64307-18-8 |
Rozmiar pliku: | 753 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1972. Grażyna
Panie Boże, spraw, żeby tatuś wrócił do domu. Wiem, że byłam dzisiaj niegrzeczna, ale obiecuję, że jeśli tatuś do nas wróci, poprawię się. Jest już bardzo ciemno, zimno i nie chcę, żeby chodził po nocy. Panie Boże, proszę, żeby tatuś wrócił i aby mamusia przestała martwić się o niego. Bo bardzo się martwi i dużo płacze, chociaż przy mnie nie, ale ja wiem, że płacze. Podglądam ją czasem w pokoju, jak leży na łóżku cała we łzach. Chcę ją wtedy przytulić, ale byłaby zła, że skradam się i podsłuchuję, a tego nie wolno mi robić.
Wiem, wiele razy obiecywałam, że będę grzeczna i nie dotrzymywałam słowa, ale dzisiaj, Panie Boże, jeśli tylko tatuś wróci, spełnię obietnicę.
Chciałabym cię poprosić, abyś zrobił tak, żeby mamusia tak często na mnie nie krzyczała. Przecież inne dzieci są bardziej niegrzeczne ode mnie, a ich mamy tak nie krzyczą. Nie rozumiem, dlaczego moja tak się złości. Dzisiaj rano też była zła. Przy śniadaniu zdenerwowała się na mnie, bo nie chciałam zjeść zupy mlecznej. Przecież nie lubię zupy mlecznej! Chciałam zjeść kromkę chleba z pasztetem, ale mama powiedziała, że jest tylko zupa mleczna i mam nie marudzić. Wiedziałam, że kłamie, bo w lodówce było jeszcze trochę pasztetu. Dlaczego musiałam jeść to paskudztwo, po którym zawsze boli mnie brzuch? Powiedziałam głośno, że nie zjem, a mama podeszła do mnie i wylała mi cały talerz zupy na ubranie. Na szczęście zupa nie była aż tak gorąca i nie poparzyło mi nóżek. Rozpłakałam się. I wtedy mama wpadła w jeszcze większy szał. Powiedziała, że mam iść do szkoły taka mokra i brudna, żeby koleżanki mogły pośmiać się ze mnie. Wówczas nauczę się zjadać śniadanie w domu i nie marudzić. Nie rozumiałam, dlaczego była dla mnie taka niedobra. Przecież nie chciałam tylko zjeść zupy...
Wzięłam plecak i poszłam do szkoły. Było mi smutno, bo mama nawet mnie nie odprowadziła. Szkoła nie była daleko od naszego domu. Trzeba było przejść tylko jedną długą ulicę i ominąć tory, po których i tak nigdy nie jeździł żaden pociąg. Niektóre dzieci chodziły do szkoły z rodzicami albo z babciami. Niestety, moja babcia nie mieszka z nami, ale gdyby mieszkała, na pewno odprowadziłaby mnie, gdybym ją o to ją poprosiła.
Pani Lila, nasza nauczycielka, kiedy zobaczyła moje brudne ubranie, zrobiła dziwnie zadowoloną minę. Przecież powinna być zła, że przyszłam w takim stanie. Zawsze powtarzała nam, że musimy mieć czyste ubranie, żeby dobrze wyglądać. Nawet nie postawiła mnie do kąta. Pozwoliła także usiąść w ławce z Zuzą, z którą zazwyczaj nie mogłam siedzieć, bo ciągle gadałyśmy, a raczej Zuza gadała, ja tylko siedziałam cicho, ale to ja zawsze musiałam się przesiąść. To było niesprawiedliwe. Nie złościłam się długo na panią Lilę, bo bardzo ją lubiłam. Szkoda, że nie była moją mamą.
Moja bluzka szybko wyschła, gorzej było ze spodniami, które przyklejały się do nóg. Głupie uczucie, ale można było się przyzwyczaić. Później rozmawiałam z jakąś ważną panią, która wypytywała mnie, czy mama często w domu krzyczy, czy mnie bije i dlaczego miałam dzisiaj takie brudne ubranie. Powiedziałam jej, Panie Boże, tak jak było naprawdę, ale, jak się później okazało, wcale nie był to dobry pomysł. Mama jeszcze bardziej się rozzłościła.
Do domu odprowadziła mnie mama Zuzy, która jest bardzo miła, ale Zuza jest fajniejsza. Nie weszła jednak do środka, pożegnała się przed bramką i poszła. Chyba bała się mojej mamy. Miała rację. Gdybym wiedziała, że tak na mnie nakrzyczy, też bym uciekła. Myślałam, że bębenki popękają mi w uszach! A chodziło o to, że nie powinnam była rozmawiać z tą ważną panią w szkole, która wypytywała mnie o nią. Ciekawe, skąd mama o tym wiedziała? Przecież nie było jej w szkole... Mamusia powiedziała jeszcze, że ta ważna pani zabiera dzieci od rodziców i nie pozwala im już wrócić do domu. To prawda, Panie Boże? Przecież nie chciałam, żeby zabrano mnie od mamy. Bardzo ją kocham. I swojego tatę, i brata, i psa Tygrysa, chociaż ten ciągle gryzie moje kapcie. Obiecałam, że już nigdy nikomu nic nie powiem, żeby nie zabrali mnie od mamy. Nawet nie pomyślę źle o mamusi!
Później mamie przeszło i nawet mnie przytuliła, ale tylko na chwilę. Wiesz, Panie Boże, jednak mam fajną mamę i obiecuję, że będę najgrzeczniejszym dzieckiem pod słońcem.
Niech tylko tatuś wróci dzisiaj do domu. Proszę...
1972. Ryszard
Nie chciałem iść do szkoły, bo wiedziałem, że on go zabije. Nie mogłem na to pozwolić. Już wczoraj, kiedy dowiedział się, że Tygrys zagryzł wszystkie kury, był zły. Nawet więcej niż zły – był wściekły, a oczy robiły mu się coraz większe. Nie bałem się go, chciałem tylko uratować ukochanego psa, który był w niebezpieczeństwie. Wiedziałem, że weźmie go na spacer i nigdy już nie zobaczę Tygrysa.
Dostałem go od niego na moje piąte urodziny. Cieszyłem się, bo w końcu miałem prawdziwego przyjaciela i mogłem chodzić z nim na spacer nad rzekę, gdzie samemu iść nie wolno mi było. Nazwałem go Tygrys, bo wierzyłem, że będzie tak ogromny jak tygrysy i będzie mnie bronić przed złymi ludźmi. Nie urósł aż taki duży, ale miał mocne zęby i potrafił głośno szczekać. I był rudy.
Niestety, Tygrys nie lubił kur, które mama hodowała na podwórku. Kiedy był mały, ganiał za nimi i chciał się z nimi bawić. Jednak gdy zrobił się większy, zaczął je atakować i zagryzać. Tłumaczyłem mu, że nie wolno tego robić, bo mama będzie zła i nie będziemy mieli co jeść, ale Tygrys przestał mnie słuchać. Zagryzł wszystkie. Uznałem, że trzeba ukarać go za to, co zrobił, ale nie można od razu zabijać. Tato stwierdził inaczej.
Kiedy obudziłem się rano, zbiegłem na dół do kuchni. Przy stole siedziała mama. Była bardzo smutna.
– Gdzie poszedł tato? – zapytałem zdenerwowany.
– Po co ci teraz tato? Ubieraj się, bo idziesz zaraz do szkoły – odpowiedziała na odczepnego.
– Nie idę! – Wybiegłem w piżamie przed dom zobaczyć, czy Tygrys jest na podwórku. Zacząłem go wołać, ale nie przybiegał. Miałem łzy w oczach.
Zabrał go. Wiedziałem, że to on! Musiałem coś zrobić, nie mogłem tak stać i płakać. Pobiegłem szybko do lasku, gdzie tato zawsze chodził zbierać grzyby, bo przypomniało mi się, jak zawsze powtarzał, że gdy tylko Tygrys będzie niegrzeczny, to zabierze go do lasu i sprzeda leśnym duchom. Teraz już wiedziałem, że nie ma żadnych leśnych duchów, to wymysł taty, ale musiałem sprawdzić, czy rzeczywiście tam nie poszedł.
Biegłem z całych sił, aż poczułem, jak serce bije mi coraz mocniej, jakby chciało wyskoczyć z ciała. Nie poddawałem się, bo nie miałem czasu na odpoczynek. Musiałem ratować Tygrysa. Kiedy dobiegłem do lasku, zacząłem wołać psa. Mój głos był jednak coraz słabszy. W końcu nie mogłem wypowiedzieć dobrze ani jednego słowa, a łzy same napływały mi do oczu. Nagle zobaczyłem tatę, który szedł w moją stronę.
– Co ty tu robisz, smarkaczu, jazda do domu! – Nie słuchałem, co do mnie mówił. Pobiegłem w miejsce, z którego przyszedł, i nagle zobaczyłem Tygrysa.
Na szyi miał sznurek i wisiał na gałęzi. Płakałem. Podskakiwałem, żeby go złapać, ale był za wysoko. Wdrapałem się na drzewo i próbowałem złapać gałąź, na której był uwiązany sznurek. Pomimo bólu i zmęczenia miałem w sobie tyle siły, że udało mi się złamać gałąź, która razem z Tygrysem spadła na ziemię. Zeskoczyłem z drzewa i podbiegłem do psa. Nie wydawał żadnego głosu, tylko patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami. Wziąłem go na kolana, przytuliłem się do niego i czekałem, aż umrze. Wie działem, że nie mogę mu pomóc; było już za późno. Chciałem być przy nim, żeby nie czuł się w tych ostatnich chwilach samotny. Trzymałem go za łapkę i mówiłem, że będę za nim tęsknić i żeby czekał na mnie w niebie, bo na pewno do niego przyjdę.
Nie mogłem zostawić go na trawie, żeby ktoś go znalazł. Nie miałem przy sobie żadnej łopaty, a do domu nie mogłem wrócić, bo zaraz kazaliby mi iść do szkoły. Własnymi rękami wykopałem dół. Nie był idealny, taki na jaki Tygrys zasługiwał, ale do środka narwałem trawy, żeby było mu cieplej. Bardzo płakałem, kiedy zasypywałem go ziemią, ale obiecałem, że będę go codziennie odwiedzać. Narwałem świeżych stokrotek i położyłem na ziemi, żeby było mu przyjemniej.
Linę, na której wisiał Tygrys, zabrałem ze sobą i obiecałem, że kiedyś potraktuję nią ojca. Tak jak on zrobił to Tygrysowi.
Jak się później okazało, ojciec nie wrócił do domu. Ostatni raz widziałem go, kiedy wychodził z lasu. Matka czekała na niego, a on zniknął. Myślałem, że zrozumiał swój błąd i postanowił się ukarać. Jednak dla bezpieczeństwa zawsze miałem przy sobie linę, którą nosiłem w plecaku. Nie wiedziałem, kiedy go spotkam i nadarzy się okazja do zemsty. Musiałem być przygotowany. Dla Tygrysa.
1972. Grażyna
Przyszedł. Było już bardzo późno i strasznie bolały mnie kolana, bo tak długo klęczałam i modliłam się, żeby wrócił do domu cały i zdrowy. Udało się, pomogłeś mi, Panie Boże! Dziękuję. Chciałam pobiec i ucałować tatę za to, że przyszedł, tak jak prosiłam, ale nagle usłyszałam dziwne hałasy w pokoju rodziców. Nie słyszałam słów, nic nie mówili, słychać było tylko jęki, których nie rozumiałam. Byłam ciekawa, co dzieje się za białymi drzwiami, od których odchodziła farba i które się nie zamykały, bo były zepsute. Tak zawsze mówiła mama. Podeszłam cicho pod drzwi i zaczęłam zaglądać przez dziurkę od klucza, ale nic poza oknem nie było widać W końcu odchyliłam je lekko, żeby zobaczyć rodziców, chociaż wiedziałam, że nie wolno tego robić. Mama zawsze powtarzała, że nigdy nie powinnam podglądać innych. Ale przecież jeśli zrobię to ten jeden raz, nic się nie stanie i nikt się nie dowie. Oczywiście oprócz Ciebie, Panie Boże. Bo Ty widzisz wszystko, co robię.
Drzwi zapiszczały i zaczęłam bać się coraz bardziej. Czułam się jak złodziej, który zakrada się do domu, ale moja ciekawość była silniejsza. Na szczęście nikt nie usłyszał, jak odchyliłam drzwi. Rodzice leżeli na łóżku i oddychali coraz głośniej. Gdyby spali, nie ruszaliby nogami pod kołdrą. Wpatrywałam się w nich przez kilka sekund i nagle zobaczyłam, jak mama kładzie się na tatę i zaczyna krzyczeć dziwne słowa, których nie potrafię powtórzyć. Było ich dużo. Nie wiedziałam też, dlaczego rodzice leżą bez ubrania, przecież było bardzo zimno. Ciągle się całowali, mama krzyczała, a tato ciągnął ją za włosy. Och, nie wolno było tego robić, to mogło ją boleć! Chciałam powiedzieć tacie, żeby nie robił tak, bo mama głośno krzyczy. Ale ponieważ nie mogłam się ruszyć, ciągle patrzyłam. Nagle tato krzyknął głośno, jakby coś go bardzo zabolało. Czasem też tak krzyczę, jak Irek z trzeciej „a” ciągnie mnie za warkocze. Bardzo mnie boli, kiedy tak robi.
Nagle zrobiło się cicho, tylko gdzieś w tle słychać było mój oddech. Mama wstała, zobaczyła jak stoję w drzwiach, zaprowadziła mnie do mojego pokoju i ucałowała na dobranoc. Brzydko pachniała. Nie wiedziałam czym, ale nie podobał mi się ten zapach. Szybko przykryłam się kołdrą, bo nie chciałam myśleć o tej dziwnej sytuacji z rodzicami, której nie mogłam zrozumieć. Gdyby babcia tutaj była, na pewno powiedziałaby, że jestem za mała, żeby zrozumieć sprawy dorosłych. Wydaje mi się, że nigdy nie będę dorosła. Nie chcę. Dorośli są źli.
Później słyszałam, jak mama krzyczy na tatę. Dlaczego?! Przecież wrócił do domu i nawet długo całowali się i przytulali do siebie w łóżku. Dlaczego musiała być na niego zła? Może dlatego, że nie przyniósł pieniędzy i mama nie będzie mogła kupić mi tego ładnego różowego plecaka, który tak mi się podobał, jak byłyśmy w mieście. Chociaż wcale aż taki ładny nie był. Jutro jej powiem, że nie musi mi go kupować i na pewno już nie będzie krzyczeć na tatę. Nigdy.
1984. Ryszard – wspomnienia
Dzisiaj znowu musiałem na to patrzeć. Matka siedziała przy stole i wlewała w siebie kolejną szklankę nalewki. Zwykły tani chłam. Próbowałem go jakiś czas temu i – jak się okazało – gorszego nie piłem. Było to coś w rodzaju rozrobionego wina, o wiśniowym albo śliwkowym posmaku. Jak się nie ma co pić, każde gówno jest dobre!
Butelka była już prawie pusta, ale nie oznaczało to końca samotnej imprezy. W szafce była zawsze jedna zapasowa; na czarną godzinę, jak mówiła matka. Stałem przy piecu kaflowym i patrzyłem na jej długie, pożółkłe od papierosów palce, którymi chwytała brązową, brudną od zacieków szklankę. Ledwo trafiała szklanką do ust. Wypiła niewiele z ostatniej porcji i położyła się na stole, co oznaczało, że miała już dosyć, przynajmniej na kilka długich godzin.
Zawsze gdy widziałem matkę w takim stanie, wstydziłem się jej i nienawidziłem. Zaraz jednak robiło mi się jej żal. Była taka bezradna, a ja nie potrafiłem jej pomóc. Czasem nawet nie próbowałem. Wolałem uciekać, by nie widzieć otaczającego mnie syfu.
Dzisiaj inaczej patrzę na pewne sprawy. Najgorsze było dzieciństwo. Właściwie to nigdy go nie miałem. W wieku siedmiu lat zbierałem złom ze swoim ojczymem, który zawsze powtarzał: „Mały, pamiętaj, że nikt nigdy w życiu nie da ci nic za darmo. Sam musisz zapracować na swoje”.
I pracowałem. Dwa razy w tygodniu po południu, po jego pracy, chodziłem z nim po ten pieprzony złom. Kiedy skończyłem osiem lat, dostałem swój pierwszy wózek, na którym mogłem przewozić swoje „zbiory”. Jak się później okazało, musiałem mu oddawać wszystkie pieniądze, co do złotówki. Czasem dał na lizaka, ale musiał być nieźle wcięty.
Józek, tak miał na imię mój ojczym, który mieszkał z nami. Uważałem go za dobrego człowieka, bo był jedyną osobą, która interesowała się losem moim i mojej młodszej siostry Grażyny. To on szykował nam śniadania do szkoły. Czasem nawet nas odprowadzał i mówił, że musimy się uczyć, żeby wyrosnąć na mądre dzieci, które będą zarabiać dużo pieniędzy. Kochał nas na swój sposób i czasem brał mnie i Grażynę na kolana, aby opowiedzieć jedną ze swoich strasznych historii, które podobno przydarzyły mu się, kiedy był dzieckiem. Grażyna wierzyła w te opowieści, ale dla mnie były trochę ubarwione. Mimo to lubiłem siedzieć na jego kolanach. Pachniał smarem i olejami samochodowymi, ale nie przeszkadzało mi to, bo wiedziałem, że ciężko pracuje przy samochodach, a wieczorem nie ma już siły się wykąpać.
Przyzwyczaiłem się do tego zapachu, do swojego życia i do Józka, który mówił, że nikt nie doceniał jego fachu i dlatego nie zarabiał tak, jakby chciał. Musiał gdzieś pracować, bo facet jest po to, aby przynosił do domu pieniądze, jak powtarzała matka każdego miesiąca w dzień wypłaty. W tym czasie wszyscy musieli gdzieś pracować.
Nie mieliśmy dużo pieniędzy, chyba nigdy ich nie mieliśmy. Matka wszystko zabierała i traciła na alkohol. Kiedy dostawała od Józka wypłatę, szła do swoich znajomych i stawiała im, aż kończyły się pieniądze. Czasem trwało to nawet dwa albo trzy dni. Ubóstwo w przypadku naszej rodziny było zbyt wyniosłym słowem, byliśmy po prostu bardzo biedni.
Matka zawsze piła. Nie pamiętam jej trzeźwej. Kiedy budziła się rano, zaczynała dzień od wypicia szklanki ohydnej nalewki, a w najlepszym wypadku, kiedy było ją stać, od piwa. Paliła w kaflowym piecu, który stał w rogu małej kuchni, a potem gotowała obiad. Muszę przyznać, że była dobrą kucharką, potrafiła z niczego stworzyć coś, a do tego jej potrawy były smaczne. Przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Nigdy nie zapomnę smaku dzieciństwa.
Nie zawsze mieliśmy co jeść. Czasem nie było matki w domu przez kilka dni, a Józek siedział i pił cały ten czas, nie zważając na nas. Jedliśmy to, co było w lodówce: resztkę kiełbasy zwyczajnej, kawałek jakiegoś boczku, spleśniałe ciasto. Czasem zostawało jeszcze mniej. Do szkoły wtedy nie chodziłem. Grażyna czasami szła, aby nie mieć zaległości i powiedzieć nauczycielce, że jestem chory. Nigdy nie szukaliśmy matki, Józek nam zabraniał, jakby wiedział, gdzie może w tym czasie przebywać. Mówił, że nie można nikogo zmusić do miłości, czasem trzeba przeczekać burzę. Nie rozumiałem wtedy, o czym mówił, ale wiedziałem, że bardzo kochał matkę, dlatego był tak wyrozumiały i cierpliwy. W moich oczach uchodził wówczas za ideał mężczyzny. Dopiero później stwierdziłem, że był słabym człowiekiem. Nie potrafił uwolnić się od matki i jej choroby.
Tak, moja matka jest alkoholiczką. Długo bałem się do tego przyznać, ale musiałem w końcu stawić czoła temu, co mnie zniszczyło.
Zniszczyła mnie jej choroba.
2012. Filip
– Idziemy po lekcjach na browara? – zapytał na przerwie Kuba.
– Nie mogę.
– Dlaczego? Co jest? Nie pierwszy raz odmawiasz! Wyłamujesz się z naszej paczki? – Kuba zaczynał się wściekać.
– Daj spokój! Przecież wiesz, że jak nie wrócę po lekcjach na chatę, znowu będzie w domu zadyma. Matka zaraz zrobi awanturę, że szlajam się, zamiast wkuwać do matury – próbowałem jakoś się wytłumaczyć.
– Starej się boisz? Wyluzuj, Filip! Przecież musisz czasem odreagować budę. Wystarczy, że cisną nas w szkole. Ciągle tylko nauka i nauka, już na te książki patrzeć nie mogę.
– Może po maturze dadzą spokój. Muszę iść. Do jutra, stary. – Nie dałem się przekonać na wyjście z kumplami.
Nie mogłem powiedzieć najlepszemu kumplowi, co tak naprawdę dzieje się u mnie w domu. Zacząłem ściemniać, że matka chce, żebym dobrze zdał maturę i poszedł na studia, dlatego nie odchodzę od książek. Tak naprawdę w domu miałem syf, w całym znaczeniu tego słowa.
Ojciec był alkoholikiem, a matka, jak mówiła, piła, bo wtedy dla ojca miało być mniej i może przestanie pić. Nie przestał. Przeciwnie, zaczął pić jeszcze więcej. I tak dzień w dzień. Nigdy po szkole nie czekał na mnie porządny posiłek. Widziałem tylko wódkę na stole. Rodzice nie zwracali na mnie uwagi. Musiałem jednak ich pilnować, bo zawsze była awantura, z byle powodu. Dzisiaj również.
– To wszystko twoja wina! Gdybyś wychowała go inaczej, nie mówiłby, że nie chce ze mną pracować! – już po wejściu do domu usłyszałem krzyki ojca.
– Ja tak go wychowałam? A gdzie ty byłeś w tym czasie? Przecież jesteś jego ojcem i nikt nie bronił ci wychowywać syna. – Zrozumiałem, że rozmowa dotyczyła mojej osoby.
– Nie możecie kłócić się trochę ciszej? Zaraz sąsiedzi się zlecą, tak was słychać! – musiałem wkroczyć do akcji.
– Sąsiedzi? Niech tylko ten fiut, Zdzisiek spod piątki spróbuje tutaj zapukać, to mu jaja urwę! – I się zaczęło! Ojciec podłapał kolejny temat do rozmowy. Teraz sąsiad był ważniejszy przez ponad godzinę! Tak było zawsze. Skakanie z tematu na temat i gadanie tak naprawdę o niczym konkretnym.
– Jutro jest wywiadówka – poinformowałem rodziców, ale nie spodziewałem się pozytywnej reakcji.
– Nauczyciele nie mają nic innego do roboty, tylko ściągać nas na te zebrania? Nie mam czasu, żeby włóczyć się po twojej szkole – stanowczo odpowiedziała matka.
– Tylko że jutro wystawiane są oceny na koniec roku i obecność rodziców jest obowiązkowa, wypadałoby być, mamo. – Żeby chociaż raz zechciała pójść do szkoły jak inni normalni rodzice, a nie robić za każdym razem wielki problem z półgodzinnej wywiadówki. Tym razem było tak samo.
– Doskonale wiem, co wypada, a czego nie, i żaden nauczyciel nie będzie mnie pouczać. Możesz im to przekazać. – Matka była w swojej decyzji nieugięta. Ojciec natomiast był już na tyle pijany, że nie słuchał, o czym rozmawiamy. Nie chciałem ciągnąć tego tematu w nieskończoność, bo wiedziałem, że i tak przegram. Matka zawsze stawiała na swoim, czasem tylko dla zasady. Tak samo było teraz.
Nie mogłem nikomu powiedzieć, że mam rodziców alkoholików, że muszę zajmować się nimi, kiedy upijają się do nieprzytomności. I że wtedy kładę ich do łóżka i sprzątam mieszkanie po ich libacjach. A podobno jedynacy mają w życiu lepiej. Gówno prawda! Moje życie jest pochrzanione! Nie mogę wyjść z kumplami, bo muszę pilnować, żeby rodzice nie pozabijali się nawzajem. Ojciec czasem dostaje furii i wścieka się na matkę za jakąś głupotę i potrafi zrobić różne nieprzewidziane rzeczy. Kiedyś wyrzucił ją przez okno, a mieszkamy na pierwszym piętrze, bo nie chciało jej się zrobić kolacji, a on był głodny. Sześć tygodni leżała w gipsie, mówiąc, że spadła ze schodów. Innym razem latał za nią z nożem, bo ubzdurał sobie, że ma kochanka. Na pierwszy rzut oka takie zachowania bywają absurdalne, a nawet mogą śmieszyć, ale prawda jest taka, że czasem nie mam ochoty wracać do domu.
Nie jest mi do śmiechu, kiedy własna matka nie zapyta, jak było w szkole, jakie mam oceny, o problemy nastolatka, ważne, choć dorosłemu mogą wydawać się błahe.
Nie miałem normalnego domu. Chociaż nie zawsze tak było. Czasem rodzice byli w porządku i było nawet przyjemnie, kiedy chodziliśmy na niedzielne spacery do parku. Albo grywaliśmy w tenisa na pobliskim stadionie. Kiedyś tato tak się zamachnął rakietą do tenisa, że złamał ją na pół. Śmialiśmy się jak opętani przez dziesięć minut, aż zdaliśmy sobie sprawę, że była to ulubiona rakieta naszej babci Teresy.
Zimą chodziliśmy pozjeżdżać na sankach na niewielkich górkach przy domu naszego dziadka, który zawsze spoglądał na nas z okna i krzyczał: „Nie tak szybko, Filipku, zwolnij, bo nie nadążam robić zdjęć”. Dziadek był moim najlepszym przyjacielem. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy zachorował. Zapalenie płuc doprowadziło go do śmierci. Walczył do końca, był bardzo dzielny, ale niestety nie dał rady, jak powiedział w ostatnim dniu życia. Ja jednak myślę, że był bohaterem, największym, jakiego znałem, i gdyby dzisiaj żył, miałbym więcej siły, żeby walczyć.
Zawsze zazdrościłem kumplowi. Rodzice Kuby byli normalni. Matka pracowała w banku, a ojciec w fabryce okien. W ich domu nie było alkoholu, zawsze panowała czystość i codziennie był obiad. Ja tego nie miałem. Może dlatego lubiłem tam chodzić.
Pani Ewa, mama Kuby, przyjaźniła się z moją matką. Jednak kiedy w życiu moich rodziców pojawił się alkohol, wycofała się. Pod różnymi pretekstami przestała odwiedzać mamę. Na początku byłem na nią wściekły, dopiero później zrozumiałem, że dobrze zrobiła. Moja walka z rodzicami była niczym walka z wiatrakami. Tymczasem oni uważali, że wszystko jest w porządku. Ojciec, owszem, pracując jako architekt, zarabiał pieniądze, ale większość z nich szło na alkohol i rachunki. Matka nie pracowała. Dostawałem pieniądze tylko na wydatki związane ze szkołą, na przyjemności już nie wystarczało. Wtedy obiecałem sobie, że po maturze wyjadę daleko od nich i będę żyć normalnie, bez strachu. Nie pozwolę, żeby rządził mną alkohol.
Na razie jednak czekała mnie matura, do której specjalnie się nie przygotowywałem, bo za bardzo nie miałem ku temu warunków. Codzienne kłótnie doprowadzały mnie do szału, uczyłem się więc tylko tyle, ile potrzeba było na następny dzień.
Tego dnia, kiedy miałem pierwszy egzamin maturalny, mama była w domu, trzeźwa.
– Co tak się wystroiłeś jak stróż w Boże Ciało? – spytała.
– Przecież dzisiaj jest pierwszy egzamin maturalny, z języka polskiego – przypomniałem jej.
– No tak, na śmierć zapomniałam! Powodzenia. – Z uśmiechem na twarzy pożegnała mnie. Wydawało mi się to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. I miałem rację.
Po moim powrocie mama już się nie uśmiechała tak jak rano. Była wstawiona. Nie wiedziałem jak mam się zachować, bo w głębi duszy liczyłem, że chociaż dzisiaj będzie inaczej niż zawsze. Mama siedziała przy stole w kuchni i próbowała robić kanapki, jednak niezbyt dobrze jej to wychodziło. Podszedłem do niej, zabrałem jej nóż i zaprowadziłem do łóżka. Przytuliła mnie. Poczułem jej łzy na mojej koszuli. Było jej zimno, cała się trzęsła, tak walczyła ze stresem.
– Przepraszam, synku – wyszeptała przez łzy.
– Za co? Przecież nic nie zrobiłaś, mamo. Połóż się, prześpij, jutro będzie lepiej – próbowałem ją uspokoić.
– Przepraszam, synku – powtórzyła jeszcze raz i położyła się na tapczanie. Przykryłem ją kocem, tym w brązowe łaty, który najbardziej lubiła. Przez chwilę patrzyłem jak zasypia.
Widziałem jej smutną twarz, jej dłonie, którymi przez kilka długich lat układała mnie do snu. Dzisiaj ja byłem jej to winien. Moim obowiązkiem było zaopiekować się rodzicami, kiedy sytuacja tego wymagała. Teraz był taki czas: odstawiłem swoje przyjemności i zająłem się ludźmi, którym było obojętne, kto zaprowadzi ich do łóżka. Nie mogłem jednak pozwolić na zaprzepaszczenie swoich planów, a miałem ich kilka. Nie chciałem oblać egzaminów, bo wtedy droga na studia byłaby zamknięta. Poruszyłem ten temat któregoś wieczoru, kiedy sytuacja nie była napięta, a rodzice trzymali się na nogach.
– Chciałbym zdawać na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, na polonistykę – zacząłem niepewnie.
– A ja na japonistykę – rzucił sarkastycznie ojciec.
– Mówię poważnie. Chciałbym pójść na studia, a w Krakowie są bardzo dobre uczelnie. Później będzie prościej o pracę. Co o tym myślicie?
– Myślimy, że jesteś niepoważny – ojciec próbował szybko zakończyć temat.
– Nie chcecie, żebym studiował? O co chodzi? – Nie za bardzo rozumiałem jego złośliwości.
– Wiesz, ile takie studia kosztują? Kto za to wszystko zapłaci, myślałeś o tym? – zaczął wyjaśniać ojciec.
– Studia dzienne są bezpłatne, tylko kwatera i wyżywienie będzie kosztowało. Później wystąpię o stypendium, więc trochę was odciążę.
– Odciążysz nas? Nie musisz, synku, bo my nie zamierzamy finansować twoich studiów – ostro wyjaśnił ojciec.
– Zarabiasz pieniądze i nie możesz przez pierwszy rok finansować mojej nauki? Żartujesz? – Byłem bardzo zdziwiony decyzją ojca.
– A wyglądam, jakbym żartował? Nie przesadzaj, Filip. Mamy ważniejsze wydatki niż twoja uczelnia. Przykro mi – zwyczajnie zakończył ojciec.
– Nie zmienisz zdania? – zapytałem dla pewności.
– Nie.
Mama nawet nie spojrzała w moją stronę. Nie powiedziała też ani słowa. A miałem nadzieję, że chociaż ona stanie w mojej obronie. Nie chciałem robić awantur, miałem swój honor.
– Siema, Filip! Skoczymy dzisiaj na browara? Odreagujemy te wszystkie egzaminy. – To dzwonił Kuba, który od kilku dni próbował wyciągnąć mnie z domu.
– Możemy wyskoczyć wieczorem. Spotkamy się w „Drewnianej” o dwudziestej. – Tym razem nie odmówiłem. Miałem dosyć rodziców, musiałem z kimś pogadać, a Kuba był moim najlepszym kumplem.
– Gdzie wychodzisz o tej porze? – zapytał wściekły ojciec.
– Idę z kumplem na piwo. Będę późno, nie czekajcie z kolacją – oznajmiłem sarkastycznie, widząc, jak ojciec robi się purpurowy ze złości. Po raz pierwszy powiedziałem do niego takim ostrym tonem i najwidoczniej mu się to nie spodobało.
– Jak wyjdziesz z domu, nie masz już po co tutaj wracać! Zrozumiałeś?! – wykrzyczał mi w twarz.
– Przez kilkanaście miesięcy odcinałem się od kumpli, zajmowałem się domem i wami, a dzisiaj nie wolno mi wyjść na dwie godziny?! – Chciałem pokazać, że również mam swoje życie. Nie mogłem dać sobą ciągle pomiatać.
– Nie tym tonem, gówniarzu! Jestem twoim ojcem i masz mnie szanować, zrozumiałeś?! – Nic nie rozumiałem. Słyszałem tylko krzyki, nic poza tym.
– Myślisz tylko o sobie, ja jestem gdzieś na samym końcu w twoim życiu. Traktujesz mnie jak służącego: „Filip, przynieś! Filip, idź do sklepu, wyrzuć śmieci, zrób zakupy!”. Nie pozwolę siebie tak traktować. Skończyło się dobre serce Filipka. – Postawiłem sprawę jasno, ale do ojca i tak nic nie docierało.
– Wyjdź, a nie będziesz miał do czego wracać. Nie masz już domu! – Bardzo zabolały mnie jego słowa, ale w takiej sytuacji musiałem unieść się honorem.
– Jak sobie życzysz, tato. – Zanim wyszedłem, zdążyłem jeszcze zobaczyć matkę siedzącą w kuchni. Nawet nie miała odwagi spojrzeć na mnie. Moja własna matka pozwoliła, aby ojciec mną pomiatał!
– Zmienię zamki, żebyś nie mógł wejść, bachorze! – krzyczał na całą klatkę schodową, jakby go coś opętało. Widziałem go w różnych sytuacjach, ale zawsze myślałem, że jako syn jestem nie do ruszenia. Bardzo się myliłem. Zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie znam swojego ojca. Nigdy go nie znałem.
Poszedłem do lokalu, w którym umówiłem się z Kubą. W piątki zawsze w „Drewnianej” zbierali się studenci, uczniowie i wszyscy, którzy chcieli zabawić się przy dobrej muzyce i piwie. Akurat muzyka, którą grali, nie była w moim guście, nie przepadałem za jazzem i bluesem, wolałem hip-hop, ale Kuba ją lubił, więc od czasu do czasu szedłem na kompromis.
Kuby jeszcze nie było. Zamówiłem dużego Lecha i usiadłem przy stoliku na końcu sali, który zawsze zajmowaliśmy.
– Siema, stary, dawno się nie widzieliśmy! – usłyszałem po chwili głos Kuby.
– Nie było ostatnio okazji, sam rozumiesz, egzaminy i te sprawy – odpowiedziałem na odczepnego.
– Coś się stało? Jesteś jakiś przybity.
– Nic, wszystko gra. – Chciałem udawać, ale nie wychodziło mi to najlepiej.
– Przecież widzę, nie ściemniaj! Zamówię tylko piwo i zaraz wracam. – Kuba poszedł po browar, a ja zastanawiałem się, co powinienem mu powiedzieć, a czego nie wolno było mi mówić. Nie chciałem, żeby wiedział, co dzieje się w moim domu.
– No to mów, co cię gryzie, bo wyglądasz, jakbyś miał poważne kłopoty. – Kuba starał się coś ze mnie wycisnąć, ale nie dałem się tak łatwo.
– Nic szczególnego się nie dzieje, denerwuję się maturą, bo chcę dostać się na uniwersytet w Krakowie, przecież wiesz – bardzo konsekwentnie kłamałem.
– Filip, przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko i zostanie to między nami. – Wiedziałem.
– Ojciec wyrzucił mnie z domu, bo postanowiłem wyjść z kumplem na piwo, rozumiesz? – Widać było, że nie za bardzo rozumiał.
– Jak mógł za taką głupotę wywalić cię z chaty? Na pewno dobrze go zrozumiałeś? – zapytał lekko przerażony Kuba.
– Słuchaj, jeśli ktoś krzyczy na cały głos, że zmieni zamki w drzwiach, jeśli wyjdę z domu, na pewno nie żartuje! – Niepotrzebnie zacząłem się unosić.
– Nie przejmuj się, jutro mu przejdzie.
– Jutro? Do jutra muszę gdzieś przenocować! – powiedziałem z lekkim zdenerwowaniem.
– Możesz przekimać się u mnie. Wprawdzie przyjechała ciotka Irena z Warszawy, ale jakiś materac zawsze się znajdzie – zaproponował Kuba.
– Nie będę robić kłopotu. – Nie chciałem się zgodzić.
– Dzisiaj prześpisz się u mnie, a jutro jakoś ogarniemy sytuację.
Zdecydowałem się przenocować u Kuby. Znałem jego rodziców, byli w porządku, w przeciwieństwie do moich.