Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Matnia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 sierpnia 2021
Ebook
34,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Matnia - ebook

Przemysław Piotrowski, autor bestsellerowego cyklu o komisarzu Igorze Brudnym i poruszającej Krwi z krwi, powraca z mrocznym thrillerem psychologicznym.

Zuza nigdy nie miała w życiu zbyt wielkiego szczęścia, ale przez wiele lat po prostu dawała sobie radę. Do czasu. Gdy jej były okazuje się seryjnym naciągaczem, dziewczyna musi spojrzeć prawdzie w oczy. Ma trzydzieści cztery lata, straciła pracę i oszczędności. A za niecałe pół roku urodzi bliźniaczki.

To dlatego jej związek z Markiem wydaje się zbyt piękny, by mógł być prawdziwy. Po wszystkim, co ją spotkało, w jej życiu w końcu pojawił się idealny mężczyzna. I choć z początku podchodzi do tego pomysłu nieufnie, zgadza się, by przeprowadzić się na wieś do jego rodzinnego domu. W mieście nie czeka jej już nic dobrego.

Bardzo szybko okazuje się jednak, że wiejska sielanka musi poczekać. Marek dostaje pilne zlecenie, a Zuza zostaje sama w oddalonych od świata Toporzycach. I wcale nie pomaga jej świadomość, że w pobliskim jeziorze topiono kiedyś czarownice…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-582-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Sły­szę, jak dom oddy­cha.

Stare kro­kwie trzesz­czą pod napo­rem wia­tru, kro­ple desz­czu dud­nią w dachówki, w kominku wciąż pali się ogień, któ­rego blade świa­tło rzuca na ścianę pokraczne cie­nie. Cie­nie te przy­po­mi­nają istoty nie z tego świata, w ich tańcu jest coś zło­śli­wego, co mnie drażni. Poru­szają się nie­zgrab­nie, cha­otycz­nie, jakby znaj­do­wały się w jakimś innym wymia­rze i za wszelką cenę chciały prze­do­stać się do mojego świata. Po co? Głu­pie pyta­nie, idio­tyczne. Nie­po­trzeb­nie się nakrę­cam. Ale nie mogę oprzeć się wra­że­niu, że w tym nie­mym tańcu jest coś nie­przy­jem­nego, może nawet pod­łego. To coś nie pozwala mi zamknąć oczu, bo wtedy boję się je ponow­nie otwo­rzyć. Mam bujną wyobraź­nię, zbyt bujną jak na to miej­sce, mimo to jestem tu sama. Ja, ogień i cie­nie na ścia­nie. I her­bata z mio­dem.

Się­gam po kubek. Ma weł­nianą osłonkę w cha­bro­wym kolo­rze. Pod­no­szę go obu­rącz, przy­ty­kam do ust i upi­jam łyk, czuję, jak fala cie­pła roz­cho­dzi się po całym ciele. Zamy­kam powieki, biorę głęb­szy oddech i wypusz­czam powie­trze, wokół moich ust two­rzy się mały obło­czek pary. Wciąż jest zimno i muszę doło­żyć do ognia. Zbie­ram się na odwagę i otwie­ram oczy.

Jestem sama.

Zsu­wam koc i spusz­czam nogi na drew­nianą pod­łogę, na któ­rej leżą kap­cie. Duże, w kolo­rze lazuru, puszy­ste i wło­chate. Wsu­wam w nie stopy, nie­chęt­nie zauwa­żam, że są spuch­nięte, paznok­cie zanie­dbane, nie pamię­tam, kiedy ostat­nio robi­łam pedi­cure. Odrzu­cam tę myśl, tu nikt nie zrobi mi paznokci, o wszystko muszę zadbać sama.

Gdy schy­lam się po leżące obok kominka polana, mój krę­go­słup pro­te­stuje. Kucam, aby go bar­dziej nie nad­wy­rę­żyć, wciąż boli, więc przy­klę­kam. Na pod­ło­dze widzę dro­binki popiołu, drewna i kory, jutro będę musiała je sprząt­nąć. W pojem­niku leżą kawałki drewna, są duże i grube, ale nie narze­kam, dobrze, że przy­naj­mniej ktoś je porą­bał. Otwie­ram prze­szklone drzwiczki, pło­mień syczy, przy­gasa, a potem znów syczy, w górze komina sły­szę gwizd wia­tru. Chwy­tam jedno z więk­szych polan, a potem kolejne, to buk i jesion, ten drugi muszę prze­rzu­cić dwoma rękami, bo jest naprawdę ciężki. Wrzu­cam je do kominka, strze­lają iskry, odru­chowo mrużę oczy i cofam twarz. Pło­mień leni­wie oplata drewno, rośnie, więc zamy­kam osmo­lone drzwiczki, prze­krę­cam wygięty sko­bel i lekko parzę sobie palce, bo jest nagrzany. Przez chwilę patrzę w ogień, klę­czę, kładę ręce na brzu­chu i cze­kam, aż się poru­szy.

Nawet nie drgnie. Chyba śpią.

Na czwo­ra­kach wyco­fuję się na swoje miej­sce. Nie mam siły popra­wiać sta­rej narzuty w kratę, po pro­stu wdra­puję się na kanapę i nakry­wam kocem. Patrzę na zega­rek. Docho­dzi pierw­sza w nocy. Na dwo­rze sza­leje wichura i leje deszcz, a może to już grad, bo izbę wypeł­nia teraz głu­che dud­nie­nie. Bez­listne konary oko­licz­nych drzew co rusz zaglą­dają w czarne okna, wyglą­dają jak rachi­tyczne palce cze­goś, czego nawet nie chcę sobie wyobra­żać. Cza­sem pukają w te okna albo w dach, wtedy się wzdry­gam, ale już rza­dziej niż wcze­śniej. Mimo to nie mogę sobie wyba­czyć, że ścią­gnę­łam zasłony. Cuch­nęły, ale przy­naj­mniej były, a nowych jesz­cze nie kupi­łam i teraz bar­dzo tego żałuję. Sta­ram się więc nie patrzeć w te okna, wciąż oba­wiam się, niczym mała dziew­czynka, że coś może się za nimi czaić. Co takiego? Nie wiem, ale wyobraź­nia pod­suwa mi prze­ra­ża­jące obrazy.

Biorę do ręki romans. Potrze­buję cze­goś lek­kiego, cze­goś, co pod­nie­sie mnie na duchu, sprawi, że znów uwie­rzę w miłość. Czy­tam, ale wciąż sły­szę odgłosy domu. Jęczy, skrzypi, trzesz­czy, jakby chciał do mnie prze­mó­wić, jakby był nawie­dzony przez zjawę, która szuka wyba­wie­nia albo po pro­stu kon­taktu. Z oddali nie­sie się sko­wyt psa, potem wyją kolejne. Tu w każ­dym domo­stwie jest pies. Tylko ja nie mam psa.

Jestem sama.

Znów czuję chłód, jest prze­ni­kliwy, wdziera się pod cie­pły koc. Otwie­ram oczy, panuje pół­mrok. Książka leży na pod­ło­dze, część kar­tek się pognio­tła. Her­bata prze­stała paro­wać, świece też zga­sły. Słaby blask z kominka świad­czy o tym, że ogień dogasa, i znów muszę doło­żyć drewna, aby nie zmar­z­nąć. Zwle­kam się z kanapy, dorzu­cam do pale­ni­ska, wokół panuje nie­zmą­cona cisza. Zer­kam na zega­rek. Już pra­wie czwarta. Drewno znów zaczyna pło­nąć, izbę roz­świe­tla słaby blask, a ja myślę o tym, skąd wytrza­snąć nową żarówkę, bo stara wczo­raj się prze­pa­liła.

Odrzu­cam tę myśl i owi­nięta kocem idę do kuchni. Jestem głodna i chyba nie tylko ja. Doty­kam brzu­cha, wydaje mi się ogromny, jak­bym połknęła piłkę lekar­ską. Czuję ruch, zbyt gwał­towny, łapie mnie silny skurcz. Opie­ram się o blat kuchen­nej szafki i sta­ram się oddy­chać, wdech–wydech, wdech–wydech. Koc zsuwa mi się z ramion i opada na pod­łogę. Nie mam sił kuc­nąć, aby go pod­nieść, bo boję się, że zaboli moc­niej niż teraz. Stoję tak przez chwilę, nie wiem jak długo, ból ustaje. Z tru­dem pro­stuję plecy i otwie­ram lodówkę. Wybór jest skromny. Wycią­gam jogurt wani­liowy i parówki. Kie­dyś ni­gdy bym tego nie zja­dła, a przy­naj­mniej nie w takiej kon­fi­gu­ra­cji. Dwa kęsy, trzy, zja­dam parówkę, się­gam też po jogurt. Wycią­gam łyżeczkę i szybko pochła­niam całą zawar­tość. Otwie­ram szafkę, w któ­rej znaj­duje się kubeł na śmieci, i pozby­wam się pudełka po jogur­cie, widzę leżący na pod­ło­dze koc i wiem, że prze­cież muszę go pod­nieść. Lepiej się schy­lić, niż iść po drugi na pię­tro. Nie ma się nad czym zasta­na­wiać, więc chwy­tam się blatu i kucam, się­gam po koc, a następ­nie zarzu­cam go sobie na ramiona. Wtedy kątem oka widzę za oknem jakiś ruch.

Nie­ru­cho­mieję. Chłód jest doj­mu­jący. Sły­szę sko­wyt psa, ale tym razem docho­dzi z bli­ska. Czuję, jak ogar­nia mnie lęk. Pró­buję z nim wal­czyć, wiem, że to tylko pies, ale boję się spoj­rzeć w okno. Głu­pia dzie­wu­cha, myślę, mia­stowa idiotka, powta­rzam sobie, ale wciąż nie mogę się zmu­sić, aby skie­ro­wać wzrok na ten kawa­łek szkła. I wtedy znów widzę ruch.

Jakby ktoś prze­mknął tuż przy ścia­nie z pochod­nią w ręku. Jestem pewna, że widzia­łam zarys postaci, ale kto mógłby o tej porze krę­cić się wokół domu z pochod­nią? Kto w dzi­siej­szych cza­sach używa pochodni? Może jed­nak prze­sa­dzam, może to tylko odbity blask świecy, która prze­cież… zga­sła. Moja wyobraź­nia sza­leje, bły­ska­wicz­nie kre­śli naj­czar­niej­sze sce­na­riu­sze. Serce zaczyna walić coraz moc­niej, cie­pło roz­lewa się po całym ciele, oble­pia mnie strach i wiem, że muszę spoj­rzeć w to pie­przone okno, bo ina­czej osza­leję. W końcu obra­cam głowę, zbli­żam się, aby móc rozej­rzeć się po obej­ściu. Przy­ty­kam nos do zim­nej szyby, patrzę w prawo i w lewo, ale nie ma śladu po czy­jejś byt­no­ści. Tylko drzewa i pró­szący śnieg. Poza tym nie ma nikogo.

Jestem sama.

Głu­pia, naiwna, mia­stowa pinda, myślę sobie. Tu nie ma żad­nych stra­chów, bo to tylko domek na obrze­żach nie­wiel­kiej wsi, w pięk­nym sta­rym lesie, przy rów­nie uro­kli­wym jezio­rze. Powin­naś się cie­szyć, bo w two­jej sytu­acji nic lep­szego nie mogło ci się przy­tra­fić. Tak naprawdę jesteś szczę­ściarą i…

Czuję gwał­towny przy­pływ adre­na­liny. Lodo­waty dreszcz spływa mi po krę­go­słu­pie, bo wiem, i teraz już jestem tego abso­lut­nie pewna, że za oknem ktoś stoi. Widzę to przez zamknięte powieki, widzę blask pochodni. Dzieli nas nie wię­cej niż dzie­sięć cen­ty­me­trów i cienki kawa­łek szkła.

Jestem prze­ra­żona i boję się poru­szyć choćby o cen­ty­metr. Oczami wyobraźni widzę… Nie, to jakiś obłęd! Co się z tobą dzieje, dziew­czyno? Dla­czego sama to sobie robisz? Za oknem nikogo nie ma!

Otwie­ram oczy…ROZ­DZIAŁ 1

12 sierp­nia

– Zuzka! Zuzka!

Wyry­wam się, ale ktoś mnie trzyma. Mocno. Nie widzę go, jest ciemno, ale czuję silne dło­nie na swo­ich przed­ra­mio­nach. Krzy­czę i pró­buję uwol­nić się z uści­sku.

– Zuzka, to ja. Marek! Obudź się, Zuzka…

Znam ten głos. Czuję na skro­niach zimny pot, włosy kleją mi się do twa­rzy.

– Już dobrze, kocha­nie. To tylko kosz­mar. Jestem przy tobie.

Szar­pię się jesz­cze przez chwilę, ale jego słowa spra­wiają, że powoli się uspo­ka­jam. Roz­glą­dam się nie­pew­nie w ciem­no­ści, wciąż jestem zdez­o­rien­to­wana, ale z każdą kolejną sekundą strach ula­tuje. Jestem w łóżku, pod cie­płą koł­drą, a obok mnie on.

– Już dobrze, Zuza. Mia­łaś jakiś kosz­mar, ale już po wszyst­kim – mówi z tro­ską w gło­sie.

– Boże… – szep­czę. – Boże, Marek…

Oddy­cham głę­boko, serce wciąż wali jak sza­lone, ale już wiem, że jestem bez­pieczna. Wiem, że to tylko kosz­mar. Sły­szę prze­ska­ku­jący pstry­czek i po chwili mrok roz­ja­śnia żół­tawe świa­tło noc­nej lampki. Marek mruży oczy, mruga kil­ka­krot­nie, a potem mnie przy­tula. Sku­lona zata­piam się w jego sil­nych ramio­nach, przy­kła­dam głowę do jego sze­ro­kiej piersi, wtu­lam się w mojego męż­czy­znę i znaj­duję w tym uko­je­nie.

– Już wszystko dobrze, wszystko dobrze, kocha­nie – powta­rza i deli­kat­nie masuje moje nagie ramiona, a ja nie chcę, aby prze­stał.

Jego cie­pły oddech jest mia­rowy i spo­kojny. Spra­wia, że czuję się bez­piecz­nie. Odgar­niam z policz­ków dłu­gie włosy, z któ­rych jestem tak dumna. Nie­dbale zakła­dam je za uszy.

– To… – Nie wiem, co powie­dzieć. On czeka. – To było takie praw­dziwe… – dodaję szep­tem i przy­kła­dam dłoń do brzu­cha. Wciąż jest pra­wie pła­ski, choć widać już nie­wielką wypu­kłość. Jestem w czwar­tym mie­siącu ciąży i noszę w sobie dwie małe istotki, które bar­dzo kocham.

– Prze­stra­szy­łaś mnie, Zuza – szep­cze Marek.

Mil­czę. Wciąż jesz­cze nie zrzu­ci­łam z sie­bie sen­nej paję­czyny. Sta­ram się oddy­chać głę­boko i powoli. Zdaje się, że jestem już cał­kiem przy­tomna, ale sen, nie, nie sen, kosz­mar wciąż sie­dzi mi w gło­wie.

– Śniło mi się… – zaczy­nam, ale nagle uzmy­sła­wiam sobie, że chyba nie powin­nam mówić mu całej prawdy. Wie­rzę, że mu na mnie zależy i mógłby źle zin­ter­pre­to­wać moje słowa. Jesz­cze mu w pełni nie ufam.

Nie prze­staje mnie tulić. Jest deli­katny i wyro­zu­miały.

– Czę­sto mie­wasz kosz­mary? – pyta. Boję się, że w tym pyta­niu jest dru­gie dno.

– Nie – odpo­wia­dam. – To był pierw­szy od wielu lat. – Kła­mię, ale tylko tro­chę.

Kosz­mary towa­rzy­szą mi od zawsze, przez całe moje życie. Kosz­mar to ja. Ale nie mogę mu tego powie­dzieć. Boję się jego reak­cji. I tak wie już wystar­cza­jąco dużo.

– Powiesz, co cię tak prze­ra­ziło? – pyta, w jego tonie sły­chać szczerą tro­skę.

Moje dło­nie w jego rękach są wiot­kie i deli­katne. Jest dużym i sil­nym męż­czy­zną. Inne dziew­czyny może by powie­działy, że takim tro­chę misio­wa­tym, ale ja lubię ten typ face­tów, natu­ral­nych, bez tan­det­nych tatu­aży i eks­tre­mal­nie wyrzeź­bio­nych brzu­chów. Takich, któ­rzy potra­fią nie tylko wyci­skać cię­żary na siłowni, ale też wymie­nić koło w samo­cho­dzie czy uszczelkę w kra­nie. Marek wydaje się wła­śnie takim face­tem. „Wydaje się” to dobre okre­śle­nie, bo tak naprawdę pra­wie go nie znam. I nie wiem, czy dobrze robię, że pozwo­li­łam mu się do sie­bie zbli­żyć tak szybko.

Odwra­cam głowę i nasze usta się spo­ty­kają. Cału­jemy się deli­kat­nie, a potem po pro­stu patrzymy sobie w oczy. Zasta­na­wiam się, gdzie jest haczyk, bo prze­cież tacy męż­czyźni nie ist­nieją. Ale im dłu­żej wpa­truję się w jego ciemne tęczówki, tym moc­niej utwier­dzam się w prze­ko­na­niu, że los po latach jed­nak się do mnie uśmiech­nął. Marek jest dosko­nały i to mnie prze­raża. Do tej pory o ide­ałach czy­ta­łam tylko w baj­kach i roman­sach. I choć wyda­wały mi się one tak nie­wia­ry­godne, że aż głu­pie, pochła­nia­łam je hur­towo i każdy kolejny spra­wiał, że odpły­wa­łam do świata marzeń, do świata, w któ­rym męż­czyźni są męż­czy­znami i wie­dzą, jak zadbać o swoje kobiety. Marek taki wła­śnie jest. Wie, jak zadbać o swoją kobietę. Wie, jak zadbać o mnie. To facet z bajki. Wraż­liwy, opie­kuń­czy, odpo­wie­dzialny, a do tego cał­kiem przy­stojny i naprawdę dobry w łóżku. Myślę, że mógłby mieć każdą…

– Powiesz mi czy idziemy spać? – pyta raz jesz­cze i kła­dzie swoją dłoń na moim brzu­chu.

Tacy męż­czyźni nie ist­nieją, powta­rzam sobie w duchu. Powta­rzam to raz po raz, po raz setny pytam samą sie­bie, dla­czego ten facet chce zwią­zać się z kobietą w czwar­tym mie­siącu ciąży. Ow­szem, jestem atrak­cyjna. Mam dłu­gie włosy w kolo­rze słońca, duże zie­lone oczy, aksa­mitną skórę, pełne usta. Natura nie poską­piła mi rów­nież figury, a moje kształty spra­wiają, że więk­szość męż­czyzn ogląda się za mną na ulicy, z tru­dem powstrzy­mu­jąc się nawet w towa­rzy­stwie swo­ich part­ne­rek. Dłu­gie i szczu­płe nogi, sze­ro­kie bio­dra, wąska talia, jędrny biust. Gdy­bym miała w życiu wię­cej szczę­ścia, pew­nie cho­dzi­ła­bym teraz po wybie­gach dla mode­lek, ale tyle tego szczę­ścia nie mia­łam, a jedyną pro­po­zy­cją, jaką dosta­łam od jed­nego z moich byłych, oka­zała się rola w tanim fil­mie porno.

Znam swoje atuty, tym bar­dziej boję się, że Marek nie jest ze mną szczery. Może pra­gnie tylko mojego ciała, roz­ko­szy, którą może mu ono dać? Może tylko dziś, jutro, poju­trze mówi, że mnie kocha, a za tydzień po pro­stu prze­sta­nie odbie­rać tele­fony, a ja znów zostanę sama, bez pie­nię­dzy, z dłu­gami, bez szans na pod­ję­cie jakiej­kol­wiek pracy, bo kto zatrudni kobietę w ciąży?

Wciąż wpa­truję się w jego błysz­czące źre­nice i nie mogę pozbyć się tar­ga­ją­cych mną wąt­pli­wo­ści. Znów mnie całuje, a ja daję się ponieść emo­cjom. Nie chcę myśleć o tym co złe, chcę zapo­mnieć o tym śnie, o tym, co zoba­czy­łam za oknem.

– Pój­dziemy spać, ale naj­pierw… – szep­czę uwo­dzi­ciel­sko.

Prze­su­wam dłoń w oko­lice jego kro­cza. Jest gotowy, jak zawsze. Całuję go jesz­cze raz, lekko przy­gry­zam dolną wargę. Odwza­jem­nia piesz­czotę, muska ustami szyję, piersi, gryzę jego sutki, wiem, że to lubi. Robimy się zachłanni sie­bie nawza­jem, czuję, że też jestem już gotowa, uno­szę bio­dra, wśli­zguję się na niego i dosia­dam go. Kochamy się długo i namięt­nie, świat wiruje, jestem szczę­śliwa. W końcu nad­cho­dzi orgazm, przez moje ciało prze­biega fala dresz­czy, spi­nam się, krzy­czę, wtedy on jesz­cze przy­spie­sza i chwilę póź­niej eks­plo­duje we mnie niczym gorący wul­kan.

Osu­wam się na niego, wyczer­pana, szczę­śliwa, czuję się jak w bajce. Deli­kat­nie muskam ustami jego ucho i po raz pierw­szy mówię, że go kocham.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: