Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Medea z Wyspy Błogosławionych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2024
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Medea z Wyspy Błogosławionych - ebook

Tom trzeci serii o Medei Steinbart

Dolny Śląsk 1918–1923

Zakończenie działań wojennych nikomu nie przyniosło ukojenia. Do domu z frontu wraca okaleczony psychicznie Thomas, syn Adama. Jego cierpienie kładzie się cieniem na życiu rodziny Mady. Kobieta próbuje mu pomóc, jednocześnie zajmując się bliźniakami i córką Galą i… rozwijając w tych trudnych czasach zakład krawiecki. Walczy o utrzymanie swoich bliskich, ale też dba o współpracowników i przyjaciół.

W mieście powoli wraca życie, jednak ciągle jest bardzo ciężko. Brakuje żywności i towarów, nadal czai się niebezpieczeństwo, a na ulicach widać okaleczonych żołnierzy. Wszyscy próbują przetrwać, lecz nie wszystkim to się udaje.

Udręczony Thomas dostaje propozycję leczenia w sanatorium na Wyspie Błogosławionych. Nieoczekiwanie Mada odkrywa, kim jest jego dyrektor i gdzie tak naprawdę się ono znajduje.

Czy można uciec przed przeznaczeniem? Czy Mada może mieć nadzieję na nową miłość?

Magda Knedler – autorka dwudziestu pięciu powieści, które zapewniły jej między innymi nominację do Bestsellera Empiku, nagrodę w plebiscycie Książka Roku 2020, organizowanym przez portal Lubimy Czytać, oraz nagrodę Radia Wrocław Kultura. Pisze głównie powieści historyczne i obyczajowe. Z wykształcenia filolożka i logopedka. Uwielbia stare dokumenty, malarstwo i polską fonetykę. Interesuje się biblio- i bajkoterapią, czyli uzdrawiającą mocą tekstów.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8132-611-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Sły­szała dud­nie­nie desz­czu o szyby i wy­cie, które do­by­wało się z ludz­kiego gar­dła. Nie zdą­żyła zła­pać weł­nia­nej chu­sty i te­raz trzę­sła się w zim­nej kuchni. Nie chciała za­pa­lać lampy, żeby go nie prze­stra­szyć. Nie­za­sło­nięte okno od­ci­nało się wy­raź­nie na tle ściany. Noc nie była cał­kiem czarna.

Adam stał w ko­ry­ta­rzu, jesz­cze bled­szy niż księ­życ. Jego wi­dok ła­mał Ma­dzie serce.

– Idź do dzieci – szep­nęła.

Miała na my­śli roczne bliź­nięta, które spały te­raz w swoim po­koju i tam wła­śnie po­winny zo­stać. Wy­star­czyło, że obu­dziła się Gala. Dziew­czynka, po­dob­nie jak Mada, trzę­sła się z zimna na progu kuchni. Pła­kała.

Adam po­trzą­snął głową i zła­pał Madę za ra­mię.

– Ty do nich idź, a ja...

– Nie, Adam... – Spoj­rzała mu w oczy. – Nie.

Od­wró­cił wzrok i za­ci­snął zęby. Ocią­gał się chwilę, ale wresz­cie ustą­pił i po ci­chu wszedł do po­koju bliź­niąt. Wie­działa, że jego obec­ność po­działa na nie ko­jąco, na­wet je­śli się obu­dzą. Przy Ada­mie za­cho­wy­wały się zu­peł­nie ina­czej niż przy niej, jak gdyby za­kli­nał te dzieci, hip­no­ty­zo­wał je. Przy Ma­dzie rzu­cały je­dze­niem, cią­gnęły ją za włosy, wty­kały palce w oczy. Do niego bie­gły się przy­tu­lać i przy nim naj­le­piej za­sy­piały. Za­wsze umiał za­cho­wać spo­kój i nie tra­cił cier­pli­wo­ści, nie pod­no­sił głosu, nie zło­ścił się. Wy­czu­wały to w nim, do­bre emo­cje. Na Madę też tak dzia­łał. A jed­nak ze swoim do­ro­słym sy­nem nie umiał so­bie po­ra­dzić. Bo to już nie był ten syn, któ­rego pa­mię­tał i któ­rego chciał od­zy­skać.

Gala spoj­rzała na Madę i na­dal ci­cho chli­pała. Oba­wiała się ru­szyć. Pod ku­chen­nym oknem, sku­lony, sie­dział Tho­mas. I wył.

– Ko­cha­nie – szep­nęła Mada do córki. – Idź do po­koju Dory i Ada­sia.

– Boję się.

To nie był na­wet dźwięk, Gala le­d­wie po­ru­szała ustami.

– Nie bój się, ta­tuś tam jest.

Gala ode­rwała wzrok od matki i znowu spoj­rzała na Tho­masa.

– Tommi...

– On jest chory.

– Prze­cież nie kaszle.

– Nie, nie kaszle. Ale cho­roby mogą być różne. Idź. Śmiało.

Dziew­czynka za­szlo­chała roz­dzie­ra­jąco i po raz ostatni zer­k­nęła na Tho­masa. Roz­miar dzie­cię­cej roz­pa­czy na wi­dok cier­pie­nia brata przy­tła­czał i spra­wiał Ma­dzie nie­mal fi­zyczny ból. Wresz­cie Gala po­drep­tała do po­koju ro­dzeń­stwa.

Tho­mas na­dal wył.

Mada po­de­szła do niego ostroż­nie i usia­dła w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, ale na tyle bli­sko, by nie mógł jej igno­ro­wać. By nie mógł uciec, to też.

– Tho­mas. Ko­chany.

Wy­cią­gnęła rękę, ale go nie do­tknęła. Ob­ró­cił głowę w jej stronę. W ciem­no­ści bły­snęły białka oczu. Tak, ona też się bała. Wy­cie ustało.

– Ko­chany? – wark­nął.

– Czy mogę coś dla cie­bie zro­bić? Ko­goś spro­wa­dzić? Le­ka­rza?

– Chcia­ła­byś, co? Chcia­ła­byś, żeby mnie za­brali i za­mknęli w domu wa­ria­tów. Po­zby­ła­byś się kło­potu. I oj­ciec, on też by się uwol­nił ode mnie. Sku­pi­li­by­ście się wtedy wy­łącz­nie na swo­ich zdro­wych, nor­mal­nych dzie­ciach. Które mają przed sobą przy­szłość.

– Ty też masz.

Tho­mas dy­go­tał te­raz na ca­łym ciele i obej­mo­wał się cia­sno ra­mio­nami. Gdy­byż po­zwo­lił jej się tak ob­jąć, ale był jak dzi­kie zwie­rzę, do któ­rego bała się zbli­żyć. Te­raz się śmiał. I to po­twor­nym, prze­ra­ża­ją­cym śmie­chem.

– Ja też mam? Przy­szłość? Jaką przy­szłość?

Przy­su­nął się na­gle i zła­pał ją za rękę, mocno. Czuła ból, ale się nie wy­rwała.

– Wiesz, co jest we mnie? Tu? – Stuk­nął się w czoło. – Czerń. Krew. Smród. Śmierć. Gówno. Kupa śmier­dzą­cego gówna.

Pa­trzyła mu w oczy. Od­dy­chała głę­boko i za­częła się uspo­ka­jać. Mu­siała się uspo­koić.

– Opo­wiedz mi o tym, je­śli mo­żesz.

Pro­siła go już o to kilka razy, za­wsze w po­dob­nych oko­licz­no­ściach. Za każ­dym ra­zem pa­trzył na nią z po­gardą i od­cho­dził. Te­raz rów­nież pa­trzył z po­gardą, ale wciąż tkwił na swoim miej­scu.

– Chcesz wie­dzieć? – za­py­tał. – Na­prawdę chcesz?

Nie pu­ścił jej ręki, ale uścisk ze­lżał.

– Tylko je­śli ty chcesz mi po­wie­dzieć.

Znowu ten śmiech. Mada z tru­dem prze­łknęła ślinę i spró­bo­wała przy­jąć nieco wy­god­niej­szą po­zy­cję. Mię­śnie miała na­pięte do gra­nic moż­li­wo­ści.

– W mo­jej gło­wie – po­now­nie po­stu­kał się w czoło – są te ob­razy. Cała kupa śmier­dzą­cego gówna, w któ­rym cza­sem stało się go­dzi­nami po ko­lana. Pły­wało w bło­cie. Mo­jemu kum­plowi Jo­se­phowi zro­biła się mała ranka na łydce. Mała, nie­groźna ranka, która w nor­mal­nym świe­cie szybko by się wy­go­iła. Ale nie tam. To błoto, gówno, bród... Wdało się za­ka­że­nie. W szpi­talu wszyst­kiego już bra­ko­wało, nie mieli czym go uśpić. Wył, kiedy uci­nali mu tę nogę. Wył tak, że to wy­cie zo­stało tu­taj! – Znowu po­stu­kał się w czoło, znowu i znowu, dło­nią zwi­niętą w pięść. – I za­wsze już tu bę­dzie. A on i tak umarł.

Wresz­cie wy­rzu­cił z sie­bie pierw­szą opo­wieść o woj­nie. Mada nie wie­działa, czy przy­nio­sła mu ulgę, czy może wręcz prze­ciw­nie, otwo­rzyła stare rany. Nie, nie stare. Te rany były prze­cież cał­kiem świeże. A jed­nak. Tho­mas przy­je­chał do domu dwa mie­siące temu i do­piero te­raz za­czął mó­wić. I wy­da­wało jej się, że to prze­łom. Z po­czątku tylko wył. Ku­lił się pod oknem, pod sto­łem, pod łóż­kiem. Wy­cho­dził, kiedy się go po­pro­siło, chwilę sie­dział na krze­śle albo krą­żył po po­koju, a po­tem cho­wał się znowu. Ko­lega, który od­sta­wił go do domu z dworca, uni­kał wzroku Adama. Tho­mas wtedy stał jesz­cze w miarę pro­sto, roz­glą­dał się po ulicy, pa­trzył na bu­dy­nek, po­tem na drzwi do miesz­ka­nia. Ko­lega po­że­gnał się i od­szedł. Uciekł. Kilka razy obej­rzał się za sie­bie i wtedy wy­raź­nie było wi­dać, że twarz ma ścią­gniętą smut­kiem. Mada zo­rien­to­wała się, że coś jest nie tak. Pa­trzyła na Tho­masa, za­sta­na­wiała się, co mu po­wie­dzieć, jak po­wi­tać. Adam jed­nak nie za­cho­wał ostroż­no­ści. Rzu­cił się na syna i za­czął go ści­skać. I wtedy wła­śnie Tho­mas za­czął wyć po raz pierw­szy. Nie wie­działa, co jest gor­sze. Za­cho­wa­nie Tho­masa czy prze­ra­że­nie Adama.

Ko­lejne dni oka­zały się jesz­cze trud­niej­sze. Tho­mas nie wył przez cały czas. Zda­rzało się, że sie­dział przy oknie i pa­trzył przed sie­bie. Cza­sem cho­dził po miesz­ka­niu, w tę i z po­wro­tem. Po­pro­sił o pa­pie­rosy i Mada za­ła­twiła mu do­bre, z czar­nego rynku, bo ten wciąż trzy­mał się do­brze. Żyw­ność i inne pro­dukty na­dal re­gla­men­to­wano, lu­dzie mieli co­raz mniej pie­nię­dzy, wszystko dro­żało, a je­śli ko­goś na coś było stać i chciał to ku­pić, mu­siał li­czyć na kon­tra­bandę. Tho­mas kiw­nął głową, dzię­ku­jąc w ten spo­sób za pa­pie­rosy. Pa­lił tylko w swoim po­koju, za­wsze strze­py­wał po­piół do po­piel­niczki. Utrzy­my­wał czy­stość. Sprzą­tał, mył się i prał swoje rze­czy. Od­zy­wał się mało, głów­nie służ­bowo, cza­sem, kiedy Adam wy­jąt­kowo na­tar­czy­wie cią­gnął go za ję­zyk, wy­po­wia­dał kilka zdań. „Tak, do­brze się czuję”, „Nie, ni­czego mi nie po­trzeba, pa­pie­rosy jesz­cze mam”, „Nie mam ochoty iść na spa­cer”, „Do­brze, pójdę zo­ba­czyć, co się zmie­niło w za­kła­dzie”, „Po­łożę się spać”, „Tak, do­brze spa­łem”, „Nie mam ochoty na nic spe­cjal­nego do je­dze­nia, zresztą skąd te­raz wziąć spe­cjalne je­dze­nie”, „Zjem w swoim po­koju”, „Nie, nie mam ochoty jeść z wami”, „Tak, czy­ta­łem ga­zetę”. Po­pro­szony o to, by zro­bić za­kupy, szedł, ale Mada wi­działa, że drżą mu ręce i chowa głowę w ra­miona. Po­cił się. Na­wet te­raz, na po­czątku marca, kiedy wciąż pa­no­wało zimno i cią­gle pa­dało, a miesz­ka­nie po woj­nie rów­nie ciężko było ogrzać jak w jej trak­cie. I po­cił się w tej kon­kret­nej chwili, na ku­chen­nej pod­ło­dze, gdy Mada trzę­sła się z zimna w noc­nej ko­szuli.

– On i tak umarł – po­wtó­rzył szep­tem Tho­mas.

Za­ko­ły­sał się w przód i w tył. Wie­działa, że coś mu­szą zro­bić. Ja­koś mu po­móc. Przede wszyst­kim dla­tego, że at­mos­fera w domu sta­wała się nie do znie­sie­nia i dzieci się go bały. Bliź­nięta w ogóle nie znały Tho­masa, dla nich był obcą twa­rzą, ob­cym gło­sem. Wi­działa jed­nak wy­raź­nie, że bu­dzi w nich lęk. Za­wsze kiedy go spo­ty­kały, ci­chły i ucie­kały na swo­ich nie­pew­nych jesz­cze nóż­kach, trzy­ma­jąc się me­bli i ścian. Gala nie wi­działa go pół­tora roku, a w jej wieku wspo­mnie­nia za­cie­rały się szybko. Nie­mniej pa­mię­tała. Wciąż na­zy­wała go Tom­mim. Miała pew­nie w gło­wie mi­gawki z prze­szło­ści, prze­bły­ski jego śmie­chu, spo­koj­nego tonu głosu, do­broci, cier­pli­wo­ści i cie­pła. Ale Tommi, który wró­cił, był zu­peł­nie inny. Madę naj­bar­dziej po­ru­szył mo­ment, kiedy Gala przy­nio­sła mu Pana Ciapka. Tho­mas uszył jej tego szma­cia­nego pie­ska tuż przed wy­jaz­dem na front. Kiedy dziew­czynka po­dała mu za­bawkę, długo na sie­bie pa­trzyli. Tho­mas wresz­cie wziął przy­tu­lankę i za­brał do po­koju. Gala po­szła za nim. „Opie­ko­wa­łam się Pa­nem Ciap­kiem”, po­wie­działa. Po­pro­sił ją o to, za­nim wy­je­chał, a ona co wie­czór kła­dła pie­ska na po­duszce. Może tym był tak na­prawdę dla niej po­wrót Tho­masa. Chwilą, w któ­rej mo­gła z dumą przy­znać, że wy­peł­niła swoje pierw­sze od­po­wie­dzialne za­da­nie. Ale w rze­czy­wi­sto­ści to Mada pod­sy­cała w niej pra­gnie­nie, by nie za­po­mnieć o szma­cia­nej za­bawce, zło­żo­nej obiet­nicy i swoim bra­cie. To Mada pod­sy­cała w niej mi­łość i przy­wią­za­nie do Tho­masa. A te­raz Gala cier­piała, bo czuła się skrzyw­dzona.

– Wszy­scy umie­rali – szep­tał Tho­mas – tylko nie ja.

– Ktoś jed­nak prze­cież prze­żył.

Spoj­rzał na nią ze zło­ścią.

– I po co? No, po­wiedz! Po co prze­ży­li­śmy? Co te­raz z nami bę­dzie? Jak żyć z tym pie­kłem w gło­wie?! Jak nor­mal­nie pa­trzeć na świat, wi­dzieć w nim nor­malne rze­czy, kiedy wcze­śniej na­pa­trzyło się na ode­rwane koń­czyny, wy­pa­lone twa­rze i mózg swo­jego przy­ja­ciela na ziemi?

– Chcia­ła­bym ci po­móc – za­de­kla­ro­wała ostroż­nie. – Mo­żemy ra­zem po­szu­kać po­mocy. Są le­ka­rze, któ­rzy się tym zaj­mują. Wielu żoł­nie­rzy ma po­dobne pro... cierpi tak jak ty.

Zmru­żył oczy. Znowu moc­niej ści­snął jej dłoń i Mada ci­cho syk­nęła z bólu.

– Chcia­ła­byś, co? – po­wtó­rzył. – Po­zbyć się mnie? Chcia­ła­byś, że­bym znik­nął i nie był skazą na wi­ze­runku two­jej pięk­nej, ide­al­nej ro­dziny. We­szłaś tu znie­nacka, za­bra­łaś mo­jego ojca, ten za­kład, to, co na­le­żało do mnie. Da­łaś mu nowe dzieci. Lep­sze. Nie­winne i nie­na­ru­szone. Bez ob­razu krwi, śmierci i gówna w gło­wie.

– Nie chcia­ła­bym, że­byś znik­nął.

Ro­ze­śmiał się po­gar­dli­wie. W więk­szo­ści roz­mów do­cie­rali wła­śnie do tego punktu. On za­rzu­cał jej, że chce się go po­zbyć. To się nie za­częło od razu. Z po­czątku tylko się jej przy­glą­dał. Pa­trzył na nią wzro­kiem, pod wpły­wem któ­rego ro­dził się lęk. Mdliło ją, kiedy czuła na so­bie jego spoj­rze­nie, miała wra­że­nie, że pali skórę, że ni­g­dzie nie można się przed tym ukryć. Śle­dził każdy jej ruch. A naj­gor­sze, że w taki sam spo­sób za­czął pa­trzeć także na jej dzieci. A o nie Mada bała się bar­dziej niż o sie­bie.

Roz­ma­wiała z Ada­mem. Zresztą on też to wi­dział, nie był ślepy. Adam jed­nak, w swoim wiel­kim pra­gnie­niu od­zy­ska­nia syna, daw­nego, do­brego, spo­koj­nego Tho­masa, wy­ka­zał się de­ter­mi­na­cją i upo­rem, by uda­wać, że wszystko może być po sta­remu. Trzeba tylko przy­po­mnieć chło­pa­kowi kilka rze­czy. Po­ka­zać mu jego po­kój, me­ble, książki i ma­szynę do szy­cia. Za­kład kra­wiecki, biuro, księgi ra­chun­kowe, któ­rych pro­wa­dze­nie nie spra­wiało mu żad­nej trud­no­ści. Opro­wa­dzał go więc po wszyst­kim i za­chę­cał, by Tho­mas spró­bo­wał coś uszyć, pod­li­czyć, za­mó­wić, by przej­rzał naj­now­szy ka­ta­log z su­kien­kami, który opra­co­wała Mada, po­dał ja­kieś swoje po­my­sły. Tho­mas cho­dził za oj­cem sztywny jak kłoda. Nie od­zy­wał się.

Ale pew­nego dnia nie wy­trzy­mał. A ra­czej na­le­ża­łoby po­wie­dzieć, że nie wy­trzy­mali obaj. Adam, bo jego sta­ra­nia nie przy­no­siły efektu. Tho­mas, bo wie­dział, że nie mogą przy­nieść, i miał dość. „Dla­czego nie mo­żesz spró­bo­wać żyć nor­mal­nie?”, py­tał Adam, „Wszystko dla cie­bie za­cho­wa­łem, na­wet twoją ulu­bioną po­duszkę, dla­czego po pro­stu nie mo­żesz...”. Tho­mas rzu­cił ta­lerz na pod­łogę i za­czął dep­tać sko­rupy. „Tak te­raz wy­glą­dam w środku, nie ro­zu­miesz? Spró­bo­wać? Mam spró­bo­wać?! To spró­buj skleić ten ta­lerz i po­tem nor­mal­nie z niego jeść!” Nie roz­ma­wiali po­tem przez dwa dni, choć i w in­nych oko­licz­no­ściach ich wy­mianę zdań trudno było na­zwać roz­mową. Mada poj­mo­wała jed­nak to, czego nie poj­mo­wał naj­wi­docz­niej Adam. Albo czego nie chciał po­jąć. Tho­mas nie mógł wró­cić do daw­nego ży­cia. Po tym, czego do­świad­czył, nie mógł się już tu od­na­leźć. Nic do niego nie pa­so­wało. Do jego ostat­nich prze­żyć, wspo­mnień, do wszyst­kiego, co wi­dział. Ma­dzie wy­da­wało się też, że on za kimś tę­skni. I nie po pro­stu za ko­le­gami, któ­rzy zgi­nęli. Za kimś bli­skim i waż­nym.

Po tam­tym wy­bu­chu z ta­le­rzem za­częły się pre­ten­sje do Mady. Już nie tylko pa­trzył na nią dziw­nie i wrogo. Za­czął jej za­rzu­cać, że chce się go po­zbyć. Za­mknąć w za­kła­dzie „dla czub­ków”. A na­wet – że chce go otruć. Nie jadł ni­czego, co mu po­dała. Przyj­mo­wał je­dze­nie od Irmy, która mimo po­stę­pu­ją­cego reu­ma­ty­zmu na­dal ra­dziła so­bie do­brze z opieką nad dziećmi i w pew­nym mo­men­cie prze­jęła rów­nież peł­nię wła­dzy w kuchni.

Cza­sem po­ma­gała jej młoda kraw­cowa Mitzi. Dziew­czyna szyła co­raz le­piej, wy­szko­liła się na jedną z ich naj­spraw­niej­szych pra­cow­nic, ale miała też trudną sy­tu­ację w domu i po­trze­bo­wała do­dat­ko­wych źró­deł utrzy­ma­nia. A że z dziećmi ra­dziła so­bie kon­cer­towo, chęt­nie przy­jęła pro­po­zy­cję opieki nad bliź­nię­tami i Galą od czasu do czasu. Irma bez pro­blemu zaj­mo­wała się star­szą dziew­czynką, ale młod­sze na­zy­wała „dia­beł­kami” i już te­raz nie­źle da­wały jej w kość. W tej chwili zaś głów­nym zmar­twie­niem ko­biety stał się „biedny To­mik”, któ­rego, jak są­dziła, na­le­żało po pro­stu „od­kar­mić po tej woj­nie”. To wła­śnie dla Irmy Tho­mas miał naj­wię­cej cier­pli­wo­ści.

– Nie chcia­ła­bym, że­byś znik­nął – po­wtó­rzyła te­raz Mada.

Znowu ten śmiech, po­gar­dliwy, straszny.

– Chcia­ła­byś. Chcia­ła­byś mnie za­mknąć. Wszyst­kich nas chcie­li­by­ście za­mknąć, że­by­śmy wam nie psuli hu­mo­rów. Że­by­śmy nie przy­po­mi­nali, że tam... tam... działy się rze­czy, któ­rych nikt so­bie wcze­śniej nie po­tra­fił wy­obra­zić. Mó­wiono nam, że trzeba się po­świę­cić dla cho­ler­nej oj­czy­zny. Że pięk­nie jest za nią umrzeć. Wci­skano nam do głowy, że to walka o przy­szłość. Pa­mię­tasz, o czym kie­dyś roz­ma­wia­li­śmy? Tłu­ma­czy­łem ci, że mu­szę iść na front, bo nie będę póź­niej umiał żyć z my­ślą, że ktoś za mnie wal­czył i umie­rał, a ja nie zro­bi­łem nic. Tylko że nie dano nam wy­boru, nie tak na­prawdę. Każdy z nas mu­siał tam tra­fić. Wiesz. Wi­dzia­łem chłop­ców, któ­rzy we­szli do ro­wów chwilę przed koń­cem ca­łego tego szamba. Chwilę przed koń­cem. I zgi­nęli. Zgi­nąć w ostat­nich dniach wojny, kiedy się całą prze­sie­działo w domu! To do­piero głu­pie, co? Już le­piej było je­chać wcze­śniej. Przy­naj­mniej się wie­działo, za co się gi­nie. Cza­sem tak było le­piej. Wo­lał­bym umrzeć.

– Nie­prawda.

– Tak, wo­lał­bym umrzeć! I ty też wo­la­ła­byś, że­bym umarł, bo wtedy nie ba­ła­byś się o swoje piękne, zdrowe, gład­kie dzieci. Że je skrzyw­dzę. Na­zna­czę swoim sza­leń­stwem. Nie ba­ła­byś się mnie, bo­bym nie ist­niał.

– Nie boję się cie­bie – skła­mała.

– Może i nie. Czy ty się bo­isz cze­go­kol­wiek?

– Wielu rze­czy. Ale nie cie­bie. Bo ty je­steś moim przy­ja­cie­lem.

Śmiał się, śmiał się, śmiał się.

– Przy­ja­cie­lem! Za­bij mnie. Za­bij mnie! Otruj mnie!

– Prze­stań! – Wy­rwała wresz­cie dłoń i wstała z pod­łogi.

On wstał rów­nież. Zła­pał się za głowę.

– Otruj mnie!

– Nie za­mie­rzam cię otruć, do ja­snej cho­lery! Cze­ka­łam na cie­bie! Cze­ka­łam tu na cie­bie, bo się na coś uma­wia­li­śmy, prawda? Po­wie­dzia­łeś, że mu­sisz ze mną współ­pra­co­wać, ina­czej pójdę z tor­bami! Uło­ży­li­śmy plan, ale ty mnie zo­sta­wi­łeś, te­raz mnie zo­sta­wiasz i mu­szę ra­dzić so­bie sama!

Pa­trzył na nią osłu­piały.

– Twój oj­ciec jest ko­cha­nym czło­wie­kiem, naj­lep­szym, ko­cham go tak, że już chyba nie można bar­dziej. Ale on nie wie, co zro­bić z moją wi­zją przy­szło­ści, z moją wi­zją tego za­kładu, bo to się nie mie­ści w jego ob­ra­zie świata. Ty to mia­łeś ze mną ro­bić! Mój wspól­nik! Mój przy­ja­ciel. Niech bę­dzie, że mój pa­sierb, ja­koś mu­szę cię na­zy­wać. Cho­ciaż je­steś za stary na mo­jego syna. Pa­mię­tasz?

Zro­bił krok do przodu, uniósł ra­miona. Być może za­mie­rzał ją ude­rzyć. Nie wie­działa. Ale te­raz już nie umiała się za­trzy­mać.

– Nie wiem, co wi­dzia­łeś na woj­nie. Słu­cham o tym opo­wie­ści, bo uwa­żam, że po­win­nam. Nie za­ty­kam uszu. Nie wzdry­gam się, nie pro­szę, by mi nic nie mó­wić. Wy to prze­ży­wa­li­ście, więc ja mogę zro­bić cho­ciaż tyle, że was wy­słu­cham, je­śli bę­dzie­cie chcieli mó­wić. Ale nie twier­dzę, że ro­zu­miem. Nie twier­dzę, że można wró­cić do prze­szło­ści. Że mo­żesz za­po­mnieć. Że je­śli spró­bu­jesz, to na pewno ci się uda, bo wszystko za­leży od sil­nej woli. Nie. Ja wiem, że nie da się cof­nąć czasu. Je­steś po­pę­kany jak roz­bity ta­lerz. To trudno! Bądź po­pę­kany. Je­steś ludzką istotą, masz prawo do skaz. Na­ucz się z nimi żyć. Zrób to dla ro­dziny, dla nas. Dla swo­jego ojca. Dla mnie też! Cho­lera, je­ste­śmy ro­dziną, ro­zu­miesz? Na­le­żysz do niej! Po­szu­kajmy po­mocy. Pro­szę, po­szu­kajmy po­mocy!

Do­sko­czył do niej i przy­ci­snął dło­nie do jej głowy. Po­tem do swo­jej. A po­tem znowu do jej.

– Za­bierz to ode mnie. Za­bierz to ode mnie. Za­bierz, za­bierz, za­bierz, za­bierz, za­bierz...

W ko­ry­ta­rzu roz­brzmiały kroki. Adam wszedł do kuchni aku­rat wtedy, gdy Tho­mas obej­mo­wał dłońmi głowę Mady.

– Co tu się dzieje?! Puść ją, Tho­mas.

Tho­mas za­wył.

– Adam, pro­szę cię, wyjdź – po­le­ciła.

– Tho­mas, puść ją!

– Wszystko jest w po­rządku – za­pew­niła. – Pro­szę, wyjdź. Pro­szę.

Cof­nął się o krok. Tho­mas strze­lał oczami w stronę ojca.

– Ko­cha­nie, pro­szę. Mu­sisz stąd iść.

Adam wy­co­fał się jesz­cze da­lej i wresz­cie wró­cił do po­koju dzieci.

Tho­mas pła­kał.

– Ra­tunku – szep­tał – ra­tunku, ra­tunku, ra­tunku...

Zdjęła jego dło­nie ze swo­jej głowy. I po chwili wa­ha­nia ob­jęła go ostroż­nie. Za­czął szlo­chać jesz­cze moc­niej, roz­dzie­ra­jąco.

– Po­mocy. Po­mocy. Po­móż mi...

Po­gła­skała go po gło­wie. Włosy miał wil­gotne od potu i splą­tane.

– Po­mogę – oświad­czyła, choć nie miała po­ję­cia jak.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: