- W empik go
Michał Anioł - ebook
Michał Anioł - ebook
Michał Anioł, Leonardo da Vinci i Rafael – oto artystyczna trójca włoskiego renesansu.
Dmitrij Mereżkowski w powieści Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów opisał życie pierwszego z tych trzech geniuszy. W książce Michał Anioł opowiada nam o drugim z nich.
Michał Anioł (wł. Michelangelo), właściwie Michelangelo di Lodovico Buonarroti Simoni, urodził się w 1475 roku w toskańskim Caprese, lecz już kilka tygodni później jego rodzina przeniosła się do Florencji, z którą związał się na lata. Jako chłopiec został oddany na wychowanie rodzinie kamieniarzy. To zdecydowało o jego późniejszym zainteresowaniu rzeźbą. Po wieloletniej pracy dla Medyceuszy trafił w końcu do Rzymu, gdzie pracował dla papieży aż do śmierci.
Mereżkowski skupia się w swej opowieści na okresie, kiedy Michał Anioł dostał zlecenie od papieża Juliusza II na wykonanie malowideł w Kaplicy Sykstyńskiej. Buonarroti długo odmawiał wykonania tej pracy, uważając się przede wszystkim za rzeźbiarza, jednak papież nie dał się odwieść od swego pomysłu, za co musimy mu być wyjątkowo wdzięczni.
Malowidła w Kaplicy Michał Anioł wykonał samodzielnie. Zabrało mu to cztery lata życia…
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-563-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosną 1506 roku połowa placu przed starą, jeszcze nieprzebudowaną bazyliką św. Piotra była zarzucona olbrzymimi złomami kararyjskiego marmuru; lśniły one na słońcu niby wielkie usypiska śniegu, błękitniejąc w cieniu. Codziennie morzem, do Ostii, a następnie Tybrem aż do przystani rzymskiej, służącej do wyładowania, sunęły wciąż nowe barki z marmurem. Zrzucone złomy zawalały przestrzeń aż do kościoła św. Katarzyny, a także między kościołem a wąskim przejściem, wiodącym z dworca Watykanu aż do twierdzy św. Anioła. Od rana do późnego wieczoru skrzypiały koła ciężkich wozów, zaprzężonych wołami i bawołami, słychać było okrzyki poganiaczy i stukały młoty kamieniarzy.
Rzymianie, mający z dawna zakorzenione zamiłowanie do widowisk, tłumami zbierali się w Borgo, by radować oczy tymi olbrzymimi przygotowaniami. Chodziły po mieście różne słuchy, lecz pewne było jedno: oto papież Juliusz II1 zamówił u florenckiego rzeźbiarza i budowniczego, Michała Anioła Buonarroti, olbrzymi grobowiec, jakiego nie dostąpili ani dawni cesarze, ani wodzowie.
Na wysokości trzypiętrowego mauzoleum, otoczonego kariatydami i alegoriami wszystkich sztuk i nauk, marmurowymi kolosami i tytanami, pośród których miał zasiąść Mojżesz długobrody, podobny do dwurogiego demona, gigant gniewny, gotowy rozbić swe przykazania – miały być wzniesione dwie rzeźby: olbrzymia Kybele2, bogini ziemi, opłakująca śmierć papieża, bolejąca nad przejściem jego do innego świata, oraz Urania3, władczyni nieba – obie zaś miały podtrzymywać trumnę Juliusza.
Ludzie bogobojni uważali podobny pomysł za bluźnierczy – jakże to, dwie pogańskie boginie miały na barkach swych trzymać sarkofag namiestnika Chrystusowego, tego Boga, który urodził się biednym na słomie, pośród pastuszków, by ludziom głosić ukochane ubóstwo.
Dla pomieszczenia nowego grobowca starożytna świątynia chrześcijańska, bazylika Piotrowa, okazała się zbyt mała i ciasna: Juliusz, nie cofając się przed zburzeniem tysiącletnich murów świątyni, zbudowanej jeszcze za Konstantyna, postanowił wystawić nową, bardziej wspaniałą i obszerną. Całą tę sprawę oddał w ręce swego ulubieńca, człowieka gotowego na wszystko, roztropnego, usłużnego Bramante z Urbino, byłego nadwornego architekta księcia Ludwika Moro.
Gdy pewnego razu stary wieśniak z Kampanii, po kilkunastoletniej niebytności swej w Rzymie, zaszedł do bazyliki, aby się pomodlić, i ujrzał, w jakim opuszczeniu i poniewierce znajduje się stara świątynia, nie mógł powstrzymać łez. Kurz wielką chmarą podnosił się spod drewnianego rusztowania, na stosy wapna, śmiecia, zrzucone były połamane kolumny z porfiru, grobowce dawnych błogosławionych kościoła Chrystusowego były zburzone, prochy ich oddane na wiatr, a mozaiki, nad którymi pracowały całe pokolenia zręcznych majstrów, rozbijały teraz młoty najemników i żal brał patrzeć, jak delikatna, drogocenna ich powierzchnia rozsypuje się pod ciosami kamieniarzy. Bramante nie oszczędzał niczego, przed niczym się nie cofał. Nowi ludzie dawali fundamenty pod nową świątynię.
Dogadzając samowoli papieża, architekt zmuszał robotników do pracy nocą: przy świetle latarni przygotowywano cegły, gaszono wapno, nakładano cement, aby za sprawą, jakoby czarodziejską, wyrastały przed Juliuszem, niczym spod ziemi, nowe mury. Cudowny jednak budowniczy niewiele troszczył się o trwałość gmachu, chodziło mu o to jedynie, by oszukać niecierpliwość swego rozkazodawcy.
Równie, jak budowniczego, przynaglał papież rzeźbiarza. Rzymianie wskazywali jeden drugiemu, za kościołem św. Katarzyny, most zwodzony, łączący korytarz Watykanu z domem i pracownią Michała Anioła. Juliusz mógł w każdej chwili, dniem i nocą, niezauważony przez nikogo, przychodzić do artysty, gawędzić z nim na osobności, śledząc postępy roboty. Prałaci i kardynałowie zazdrościli przybyszowi, florenckiemu „wyskrobkowi”, obciosywaczowi kamieni, względów i łaskawości, jakie mu okazywał pierwszy dostojnik kościoła.
Czy było to trwałe? Michał Anioł miał w istocie niebezpiecznego wroga; chytry Bramante nagadywał nań papieżowi, starając się ostudzić zapał dla przyszłego mauzoleum. Udało mu się już usunąć od budowy Juliana di Sangallo, który swego czasu zbliżył Bramantego do papieskiego dworu, teraz przyszła kolej na Michała Anioła.II
W początkach kwietnia w pewien cichy, słoneczny poranek, jeden z tych, jakie bywają w Rzymie, kiedy to w mieście pachnie jeszcze świeżość pól okolicznych, a do nieba wznosi się głos dzwonów niby śpiew jakiś – dwóch kamieniarzy, wśród białych odłamów marmuru, wiodło przy pracy rozmowę. Jednym z nich był to stary Genueńczyk, imieniem Grillo. Pochodził z miasteczka Lawanii, na północ od Carrary, gdzie Michał Anioł wynajął wioślarzy w celu przewiezienia marmurów do Rzymu. Drugi – imieniem Coppolo, był kamieniarzem i pochodził z przedmieścia Florencji, Settignano.
– Jakież tam wino u monny Pipy? – zapytał Grillo, obstukując młotkiem i mrużąc oczy zaczerwienione od blasku słonecznego i pyłu marmuru.
– Prawdę powiedziawszy, kwas. Monna Pipa jest oszukanicą, jak i wszystkie szynkarki. Ale ma, powiadam ci, taką soloną rybkę, iż gdy ją zjesz, to tak ci się pić zachce, iżbyś całą piwnicę klasztorną wychłeptać gotów i każde wino wyda ci się dobre. Wczoraj porządnie wypiliśmy, jeszcze dziś głowa ciąży. Łotra Ambrożego wyciągnięto za nogi spod ławy. Było wesoło. Chodźmy, kumotrze, dziś do monny Pipy. Będziesz kontent.
– Gdzie mnie tam staremu – westchnął ciężko Grillo – ty kawaler, sam jeden, głowę masz spokojną, a mnie ciężko na sercu. W domu, w Lawanii – żona oraz dwie córki na wydaniu. Może tam beze mnie z głodu im się zmarło albo na żebry poszły, jeśli jeszcze nie co gorszego. Ciężko bo to o grzech z młodymi dziewczętami? Ech, prędzej by mi już do domu. Czego nas trzymają? Raz by dostać pieniądze!
– No, bracie, pieniądze nie tak tu łatwo otrzymasz, teraz pieniędzy gospodarz nasz nie ma wiele i Bóg raczy wiedzieć, kiedy je dostanie…
Przeciągnęła się twarz Grilla, twarz drobna, ogorzała, pomarszczona jak jabłko pieczone; bezradnie począł mrugać czerwonymi powiekami.
– Cóż ty znowu, Coppolo. Niechże nas Bóg i św. Jerzy wybawi od takiego nieszczęścia. My, biedni ludzie, umawiał się z nami Michaelangelo, a on pan dobry, ludzki, uczeńszy, nie oszuka…
– On nie oszuka, lecz jego samego oszukano, a to musisz wiedzieć, Grillo, że na papieża nie ma żadnego sądu i poskarżyć się nie ma komu.
– Przecież papież lubi go; słyszałem, że dał mu naprzód tysiąc skudów.
– To, co dał, już wydano, a więcej nie daje…
– Objaśnij mnie, Coppolo, co się stało. Ty znasz te sprawy lepiej ode mnie.
– Źle jest, Grillo. Czarny kot przebiegł drogę między papieżem a Michałem Aniołem.
– Któż ich poróżnił?
– Bramante, architekt soboru. Wiesz, taki pan gruby, łysy, jeżdżący na białym mule, w jedwabnej uprzęży, a hojny on, nigdy nie da mniej napiwku niż pół solda.
– Wiem, znam, niedawno rzucił mi srebrną monetę za to, że mu się nisko ukłoniłem.
– A widzisz. To zręczna szelma. Jednym uchem wlezie, drugim wylezie. Kopie on dołki pod naszym panem.
– A za cóż tak go nie lubi?
Coppolo na chwilę zaniechał roboty i z tajemniczą miną pochylił się do ucha towarzysza.
– Za to nie polubił, że tu sprawy nieczyste. Bramante, pan hojny, wspaniały. Wydaje uczty niczym książę. Pieniędzy mu trzeba w bród. Wokoło zadłużony. Papieża oszukuje i grabi mu kasę. Budowle stawia nietrwałe, mówią, że za lat dziesięć pękną ściany. Lecz papieżowi umie dogodzić, bo buduje prędko, choć wszystko z piasku. A nasz Michał Anioł przejrzał go na wskroś, wszystkie oszustwa jego zna. Michał Anioł człowiek uczciwy, nieprzekupny. Bramante zatem obawia się, by nasz pan nie wydał go, nie odkrył, jaki jest. Więc też nagaduje nań i przekonuje papieża, że budować sobie grobowiec za życia jest złym znakiem: znaczy to śmierć sobie sprowadzić. Papież się wystraszył, grobowiec mu zbrzydł i pieniędzy więcej nie daje. Najęto kamieniarzy, wioślarzy huk, sprowadzono góry marmuru, nawarzyli kaszy, a kto ją jeść będzie, Bóg jeden wie… Myślę, że nieprędko wrócisz ty do swej Lawanii.
– Ciszej, ciszej, Coppolo, otóż i nasz pan…
I z zapałem chwycili za młoty.PRZYPISY
1 Juliusz II (łac. Iulius II, właśc. Giuliano della Rovere; ur. 5 grudnia 1443 w Albisoli, zm. 21 lutego 1513 w Rzymie) – papież w okresie od 1 listopada 1503 do 21 lutego 1513.
2 Kybele (hetyckie Kubaba, gr. Kybele lub Kybebe, łac. Cybele lub Cybebe) – frygijska bogini płodności, urodzaju, wiosny i miast obronnych, strażniczka zmarłych. W mitologii frygijskiej jej młodym kochankiem był Attis. Czczona od tysiącleci w całej Azji Mniejszej jako Magna Mater; w Rzymie jej kult przetrwał aż do V wieku n.e.
3 Οὐρανία Ouranía, łac. Urania, ‚Niebiańska’ od gr. ouranós ‚niebo’) – muza astronomii (łącznie z astrologią). Uchodziła za córkę boga Zeusa i tytanidy Mnemosyne oraz za siostrę: Erato, Euterpe, Kalliope, Klio, Melpomeny, Polihymnii, Talii, Terpsychory.