Moja walka. Księga 4 - ebook
Moja walka. Księga 4 - ebook
Czwarta dawka literackiego narkotyku
Karl Ove ma osiemnaście lat. Właśnie przeprowadza się na norweską prowincję, aby tam pracować jako nauczyciel. Zajęcie to ma nie przysparzać mu nadmiaru obowiązków, a jednocześnie podreperować stan finansów. Wszystko po to, by aspirujący prozaik mógł się w pełni skupić na pisaniu. Proste? Tak mogłoby się wydawać.
Życie młodego Knausgårda w małej, odizolowanej od świata rybackiej wiosce szybko zostaje jednak zdominowane przez seksualność. Im dłuższe i ciemniejsze są noce, tym mroczniejsze staje się też życie chłopaka. Usilne próby realizacji erotycznych pragnień przeradzają się bowiem w dokumentne porażki.
Osobista wiwisekcja, literacki ekshibicjonizm, prozatorski majstersztyk. Walka wciąż trwa!
Fani Knausgårda będą zachwyceni pikantnym poczuciem humoru i wspaniałą żywiołowością tej książki. „Evening Standard”
Szczere i mistrzowskie selfie. National Public Radio
Zapadająca w pamięć wariacja na temat pragnień młodego człowieka. „Dagens Næringsliv”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05874-9 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
No ale tutaj! – pomyślałem, podnosząc do ust kromkę chleba i jednocześnie wyglądając przez okno. Odbicie gór po drugiej stronie fiordu na skutek drobnych ruchów wody załamywało się jak w kalejdoskopie. Tutaj nikt nie wiedział, kim jestem, z nikim nic mnie nie wiązało, nie było żadnych ustalonych schematów, tu mogłem robić, co chciałem. Ukryć się na rok i pisać, stworzyć coś w tajemnicy. Albo po prostu spokojnie żyć i odkładać pieniądze. To nie miało większego znaczenia. Najważniejsze, że w ogóle tu byłem.
Nalałem mleka do szklanki, opróżniłem ją kilkoma długimi łykami, odstawiłem razem z talerzem i nożem na blat, resztę produktów schowałem do lodówki i poszedłem do salonu. Wetknąłem sznur maszyny do pisania w gniazdko, włożyłem słuchawki, podkręciłem głośność na full, wsunąłem kartkę do maszyny, ustawiłem głowicę na środku i na samej górze kartki napisałem jedynkę. Zerknąłem na dom dozorcy. Na kamiennej płycie przed progiem stała para zielonych kaloszy. O ścianę opierała się szczotka z czerwonym włosiem. W mieszance żwiru i piasku pokrywającej placyk przed drzwiami leżało kilka samochodzików zabawek. Między naszymi domami rosły mchy, porosty, było też trochę trawy, kilka rachitycznych drzewek. Zacząłem palcem wybijać rytm muzyki o krawędź biurka. Napisałem jedno zdanie: „Gabriel stał na szczycie wzgórza i z niezadowoloną miną spoglądał na osiedle”.
Zapaliłem papierosa, przygotowałem dzbanek kawy, popatrzyłem na wioskę i fiord, na góry po drugiej stronie. Napisałem jeszcze jedno zdanie: „Za nim ukazał się Gordon”. Podśpiewywałem przy refrenie. Dodałem: „W uśmiechu wyszczerzył zęby jak wilk”. Odsunąłem krzesło, oparłem stopy o brzeg biurka, zapaliłem kolejnego papierosa.
Całkiem nieźle, prawda?
Sięgnąłem po Rajski ogród Hemingwaya i przez chwilę go kartkowałem, żeby wyczuć język. Dostałem tę książkę dwa dni wcześniej, jako prezent pożegnalny od Hilde, na stacji kolejowej w Kristiansand, skąd miałem jechać do Oslo, a stamtąd samolotem do Tromsø. Przyszli tam również Lars i Eirik, który chodził z Hilde, a oprócz nich Line, miała mi towarzyszyć aż do Oslo i tam się ze mną pożegnać.
Dopiero teraz spostrzegłem na stronie tytułowej dedykację. Hilde napisała, że wyjątkowo dużo dla niej znaczyłem.
Zapaliłem papierosa i dalej siedziałem, wyglądając przez okno i zastanawiając się nad jej słowami.
Co mogłem dla niej znaczyć?
Owszem, dostrzegała mnie, zwracała na mnie uwagę, ale nie wiedziałem, co widzi. Przyjaźń z nią oznaczała z jej strony troskliwość. Ale troska łącząca się ze zrozumieniem zawsze umniejsza osobę, która jej doznaje. Nie stanowiło to problemu, chociaż trochę o tym myślałem.
Nie byłem tego wart. Udawałem, że jestem, ona się na to złapała, o dziwo, bo jej umysłowi nie dawało się nic zarzucić. Hilde jedyna spośród moich znajomych czytała porządne książki i była też jedyną, o której wiedziałem, że sama pisze. Przez dwa lata chodziliśmy do tej samej klasy, od razu zwróciłem na nią uwagę, do tego, co mówiono w szkole, miała ironiczny, niekiedy wręcz buntowniczy stosunek, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem u żadnej dziewczyny. Gardziła przesadnym strojeniem się innych dziewczyn, ich udawaną skromnością, sztuczną dziecinnością, ale nie miała w sobie agresji ani rozgoryczenia, była dobra i troskliwa, z natury łagodna, chociaż niepozbawiona pewnej ostrości i niezwykłej samodzielności, która kazała mi coraz częściej się jej przyglądać. Szczupła, miała bladą cerę, blade piegi na policzkach i rudoblond włosy; wyczuwało się w niej jakąś cielesną kruchość w znaczeniu przeciwieństwa siły, która w wypadku innej osoby, nie tak ostrej i nie tak samodzielnej, mogłaby u otaczających ją ludzi wzbudzić chęć zaopiekowania się nią, ale tak absolutnie nie było, raczej przeciwnie, to Hilde opiekowała się tymi, którzy stawali się jej bliscy. Często chodziła w zielonej wojskowej kurtce i w prostych niebieskich dżinsach, co sygnalizowało polityczny zwrot w lewo, lecz w kwestii poglądów na kulturę znajdowała się po drugiej stronie, bo była przeciwko materializmowi, ale optowała za duchem. Za wyższością tego, co wewnętrzne, nad tym, co zewnętrzne. Dlatego drwiła z takich pisarzy jak Solstad i Faldbakken, którego przezywała Fallusbakenem, czyli Fiutozadkiem, a lubiła Bjørneboego, Kaja Skagena, czy nawet André Bjerkego.
Hilde stała się osobą, którą darzyłem największym zaufaniem. Właściwie najlepszą przyjaciółką. Zacząłem bardzo często bywać u niej w domu, poznałem jej rodziców, niekiedy nawet tam nocowałem i jadłem u nich obiad. Hilde i ja, czasami razem z Eirikiem, czasami tylko we dwójkę, zajmowaliśmy się głównie rozmawianiem. Siedzieliśmy po turecku, przy butelce wina, na podłodze w jej mieszkaniu w suterenie, nocny mrok cisnął się do szyb, a my rozmawialiśmy o książkach, które przeczytaliśmy, o kwestiach politycznych, które nas zajmowały, o tym, co nas czeka w życiu, czego pragniemy i co potrafimy. Hilde podchodziła do życia z wielką powagą, czułem, że jako jedyna z rówieśników tak je traktuje, a ona zapewne to samo dostrzegała we mnie, jednocześnie dużo się śmiała i nigdy zanadto nie oddalała się od ironii. Mało co lubiłem bardziej od przebywania w tym domu razem z nią, z Eirikiem, a niekiedy z Larsem, chociaż chadzałem również innymi ścieżkami, zupełnie odmiennymi, co z kolei budziło we mnie nieustające wyrzuty sumienia: po wyjściu na dyskotekę, gdzie piłem i podrywałem dziewczyny, miałem wyrzuty sumienia wobec Hilde i tego, co nas łączyło; po rozmowie z Hilde o wolności, pięknie, czy też sensie wszystkiego potrafiłem mieć wyrzuty sumienia wobec tych, z którymi, kompletnie odmieniony, balowałem na dyskotekach, ponieważ podwójna moralność i hipokryzja, temat tylu naszych dyskusji z Hilde i Eirikiem, zagnieździły się również w moim sercu. Politycznie znajdowałem się daleko po lewej stronie, na granicy anarchizmu, nienawidziłem konformizmu i stereotypów i podobnie jak Hilde, z całą pozostałą młodą alternatywą dorastającą w Kristiansand, gardziłem religią i wszystkimi tymi idiotami, którzy wierzyli w te bzdury i chodzili na spotkania z durnymi charyzmatycznymi pastorami.
Wcale natomiast nie gardziłem wierzącymi dziewczynami. Z jakiegoś powodu właśnie one bardzo mnie interesowały. No i jak to wyjaśnić Hilde? Chociaż tak jak ona zawsze starałem się zajrzeć głębiej, pod powierzchnię, wychodząc z fundamentalnego, choć niewypowiedzianego na głos założenia, że to, co prawdziwe lub właściwe, znajduje się pod powierzchnią, i chociaż Hilde zawsze usiłowała skłonić mnie do szukania sensu, nawet gdyby miało się to skończyć objawieniem bezsensu, to chciałem żyć właśnie na tej połyskliwej, niebezpiecznie pięknej powierzchni i opróżniać puchar bezsensu – krótko mówiąc, kusiły mnie wszystkie dyskoteki i knajpy w mieście, najbardziej zależało mi na tym, żeby się tam upić do nieprzytomności i polować na dziewczyny, które mógłbym przelecieć, a przynajmniej trochę się z nimi poobściskiwać. I jak to wytłumaczyć Hilde?
Nie mogłem tego zrobić i nawet nie próbowałem. Zamiast tego otworzyłem w swoim życiu nowy podrozdział. Nosił tytuł „Pijaństwo i nadzieja na cudzołóstwo”, a mieścił się tuż obok tego traktującego o zrozumieniu i zaangażowaniu, oddzielony od niego jedynie niewielką niczym ogrodowy płotek zmianą osobowości.
Line była wierząca. Nie obnosiła się z tym, ale wierzyła w Boga, więc jej obecność na dworcu kolejowym tak blisko mnie sprawiła, że w pewnym sensie poczułem się nieswojo.
Miała czarne kręcone włosy, mocno zarysowane brwi i przejrzyste niebieskie oczy. Poruszała się z gracją, a swojej niezależności nie kierowała przeciwko innym, co było dość rzadkie. Lubiła rysować i często się tym zajmowała, możliwe, że miała talent w tym kierunku; po pożegnaniu się ze mną wyjeżdżała do wyższej szkoły ludowej, do grupy o profilu artystycznym. Nie byłem w niej zakochany, ale uważałem ją za wspaniałą dziewczynę, ogromnie ją lubiłem, a czasami, kiedy napiliśmy się trochę białego wina, mimo wszystko potrafiły się we mnie obudzić całkiem intensywne uczucia do niej. Problem polegał na tym, że Line wyznaczała sobie bardzo wyraźne granice i nie zamierzała posunąć się zbyt daleko. W ciągu tych tygodni, kiedy ze sobą chodziliśmy, nie raz i nie dwa modliłem się i błagałem ją, żeby mi pozwoliła, kiedy półnadzy obściskiwaliśmy się u niej w łóżku albo w moim pokoju w Kurniku. Ale ona nie dla mnie się oszczędzała.
– A nie mógłbym przynajmniej wziąć cię od tyłu?! – zawołałem kiedyś w rozpaczy, nie bardzo wiedząc, z czym się to wiąże. Line przylgnęła do mnie całym sprężystym ciałem i obsypała mnie pocałunkami. Zaledwie parę sekund później poczułem to znienawidzone drgnięcie w podbrzuszu i slipy wypełniła mi sperma. Musiałem się dyskretnie odsunąć od Line, która, wciąż w zaczepnym podnieceniu, nie potrafiła pojąć, dlaczego mój nastrój w jednej chwili tak gwałtownie się zmienił.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------