-
promocja
Morderstwo nad jeziorem Garda - ebook
Morderstwo nad jeziorem Garda - ebook
Jedna szczęśliwa para. Dwie podzielone rodziny. Przyjęcie weselne, za które warto umrzeć.
Na prywatnej wyspie Castello Fiore, otoczonej lśniącymi wodami jeziora Garda, uznana rodzina Heywoodów gromadzi się na ślub swojego syna Laurence'a z włoską influencerką Evą Bianchi.
Jednak gdy ceremonia się rozpoczyna, przeraźliwy krzyk przerywa wszystko, wstrząsając całym wydarzeniem.
Goście weselni zostają uwięzieni, czekając na przyjazd policji, w międzyczasie dawne sekrety wychodzą na jaw, grożąc, że rodzinne rywalizacje wybuchną na nowo.
Wszyscy są zdesperowani, by się dowiedzieć... Kto jest mordercą? I czy uda się go schwytać, zanim zaatakuje ponownie?
Klasyczna powieść kryminalna XXI wieku. Ragnar Jónasson
Podstępna, mistrzowsko zaplanowana i trzymająca w napięciu aż do samego końca. Adam Simcox
Wciągająca i przebiegła. „Sun”
Nowy, ważny głos w brytyjskiej literaturze kryminalnej. „Shots Magazine”
Oszałamiająca. „Crime Monthly”
Pełen napięcia. „Country Life”
Tom Hindle pochodzi z Leeds i mieszka w Oxfordshire z żoną, kotem oraz dwoma zaskakująco przebiegłymi żółwiami. Jest autorem A Fatal Crossing oraz The Murder Game, które zostały zainspirowane przez mistrzów gatunku kryminalnego, takich jak Agatha Christie i Anthony Horowitz. Tom aktualnie pracuje nad swoją kolejną kryminalną zagadką.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8382-526-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Laurence Heywood oraz Eva Bianchi mają zaszczyt zaprosić…_
Ze strony Panny Młodej
_Vita oraz Paolę Bianchi_
_Dinę Bianchi_
_Giulię Russo_
_Beatrice Marino_
Ze strony Pana Młodego
_Margot Heywood_
_Jeremy’ego Lambourne’a_
_Stephena oraz Abigail Daltonów_
_Chadwicka Granta_
_Milesa Allena_
_Toby’ego Heywooda oraz Robyn Whitford_
W uroczystości udział wezmą również
_Sofia Greco_
_Harper Bale_
_Cam Nolan_Gdy uszu Stephena Daltona dobiegł krzyk, on i pan młody stali już od kilku minut na miejscu ceremonii w oczekiwaniu na przybycie panny młodej.
Laurence nie wydawał się w najmniejszym stopniu zaniepokojony tym opóźnieniem i dla zabicia czasu gawędził wesoło z mistrzem ceremonii. Jakim cudem był tak spokojny? Stephen był tylko drużbą, a jednak to odstępstwo od harmonogramu sprawiło, że czuł się bardziej podenerwowany niż przed własnym ślubem.
Ale taki właśnie był Laurence. W ciągu długich lat ich znajomości ani razu nie pokazał po sobie strachu. Stephen pomyślał z ukłuciem goryczy, że taki jest efekt życia z rozciągniętą pod stopami siatką bezpieczeństwa utkaną z czystego złota.
Słońce zaczynało prażyć coraz mocniej. Castello Fiore znajdowało się na niewielkim wzniesieniu. Od nabrzeża do bramy prowadziła w górę krótka ścieżka, a po wejściu do środka trzeba było jeszcze pokonać strome wiekowe schody, aby dostać się na taras, na którym miała odbyć się ceremonia. Rozciągający się stamtąd widok zapierał dech w piersiach. Niecałą milę dalej, na najbliższym brzegu, dało się dojrzeć dachy kryte dachówką i pastelowe budynki, które leżały niczym w niecce u podnóża niebosiężnych górskich szczytów. Jeśli zaś chodzi o wodę… Podczas lotu do Werony Stephen przeczytał, że jezioro Garda ma około trzydziestu czterech mil długości. Jednak gdy zobaczył je na żywo, wydało mu się, że jego olśniewająco turkusowa powierzchnia ciągnie się w nieskończoność, aż w końcu, gdzieś na granicy horyzontu, woda i niebo zlewają się po prostu w jedno.
Od frontowej strony tarasu umieszczono niewielki baldachim ocieniający stół przykryty śnieżnobiałym obrusem wraz z siedziskami dla państwa młodych i mistrza ceremonii. To właśnie pod tym baldachimem stali teraz Stephen i Laurence. Goście nie mieli tyle szczęścia – ich krzesła wystawione były na lejący się z nieba żar południowego słońca. Twarze niektórych spośród obecnych osób, zwłaszcza tych o anglosaskich korzeniach, przybierały niepokojący odcień czerwieni. Jednak nawet po Włochach siedzących po przeciwnej stronie tarasu widać było oznaki zmęczenia. Światło odbijało się od oprawek ich designerskich okularów przeciwsłonecznych, a na czołach połyskiwały kropelki potu.
Stephen rozejrzał się po niewielkiej grupie zgromadzonych gości i napotkał spojrzenie Abigail. Posłał żonie delikatny uśmiech, ta jednak go nie odwzajemniła. Nie winił jej za to. Cieszył się, że udało mu się przynajmniej odwieść ją od pomysłu powrotu do domu.
Odwrócił się i spojrzał na jezioro. Kwartet smyczkowy zaczął już grać, ale muzyka nie była w stanie odwrócić uwagi gości od coraz bardziej nieznośnego upału. Laurence uśmiechnął się do niego, a Stephen zdał sobie sprawę, że odpłynął myślami na dobrą minutę lub dwie. Zmusił się do uśmiechu, po czym zerknął na zegarek. Dziesięć minut spóźnienia.
Co ta Eva wyprawia, do cholery? Przecież nie mogła się zgubić po drodze; już z samego rana przybyła na wyspę wraz ze swoimi druhnami. Czyżby zmieniła zdanie? Stchórzyła?
Najprawdopodobniej jednak po prostu przedłużyła się sesja fotograficzna. W końcu Eva miała znaleźć się na okładce magazynu. Nie zawahałaby się ani chwili nad zmuszeniem ich wszystkich do czekania w tym upale, jeśli dzięki temu udałoby się uchwycić idealny kadr, zanim powiedzą sobie z Laurence’em sakramentalne „tak”.
Poczuł nagły przypływ goryczy i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zapragnął, by Laurence i Eva nigdy się nie poznali. Nawet w czasach szkolnych miał wrażenie, że z Laurence’em łączy go relacja bardziej biznesowa niż przyjacielska. Zazwyczaj to on odwalał całą robotę, a Laurence przypisywał sobie zasługi. Nie był to układ idealny, ale Stephen nie narzekał. Miał możliwość uczęszczać do Rushworth tylko dzięki stypendium, które szkoła przyznawała biedniejszym uczniom, aby udawać mniej elitarną, więc to, że Laurence od pierwszych dni obdarzył go sympatią, jawiło mu się niczym dar niebios. Podobnie wyglądało to po studiach, gdy dzięki protekcji Laurence’a został zatrudniony w firmie Heywoodów zarządzającej funduszami hedgingowymi.
Dopiero gdy na horyzoncie pojawiła się Eva, wszystko zaczęło się psuć. Laurence, pragnąc się jej przypodobać, zaczął wtedy ulegać swoim najmroczniejszym impulsom.
Stephen ponownie się rozejrzał i dostrzegł fotografkę, która stała u szczytu schodów prowadzących na taras. Zmarszczył brwi. To oznaczało, że nie była z Evą. A w takim razie…
Nie potrafił zapanować nad falą paniki. Coś było nie tak. Sam nie wiedział, o co chodzi, ale był pewien, że dzieje się coś złego.
Delikatna bryza owiała taras, wywołując głośne westchnienia ulgi kilku gości. Właśnie wtedy ich uszu dobiegł ten odgłos. Dochodził z daleka, ale bez wątpienia z wyspy. Jego źródło znajdowało się wewnątrz zamku.Harper Bale siedziała sama na tyłach zgromadzenia, gdy usłyszała krzyk.
Powinna była towarzyszyć fotografce, upewniając się, że ta ma wszystko, czego potrzebuje. W końcu w takim celu się tu znalazła. Nie jako gość. Eva nigdy nie pomyślałaby, by wystosować takie zaproszenie do swojej skromnej agentki. Jak zawsze rola Harper ograniczała się do asystowania jej.
Rozejrzała się po tarasie, przyglądając się usianej płatkami róż alejce, rozciągającej się pomiędzy szpalerem gości, drużbom w lnianych garniturach i panoramie jeziora. Harper powinna być zachwycona. Zdjęcia bez wątpienia wyjdą oszałamiająco. Ale w tym momencie miała na głowie większe zmartwienia niż artykuł w magazynie.
Po wszystkich tych wysiłkach, które włożyła w pomoc Evie Bianchi… Tyle pracy. Tyle stresu. Tyle czasu. Harper wstawiła się za Evą, kiedy agencja chciała ją zwolnić. Harowała dniami i nocami, by uratować jej reputację, kiedy żadna marka nie chciała nawiązać z nią współpracy. Gdy Eva jednym niszczycielskim uderzeniem naiwności prawie doprowadziła swoją karierę do ruiny, to Harper własnymi rękami ją odbudowała.
Teraz bardzo tego żałowała, bo zdała sobie sprawę, że Eva nie wykazuje wobec niej żadnej wdzięczności.
Harper zawsze wiedziała, że Eva nie docenia jej wysiłków. Niekiedy podejrzewała nawet, że ta kobieta nie jest w pełni świadoma, jak wiele agentka dla niej robi. Ale nigdy, w żadnym momencie, nie przypuszczała, że może nie mieć bladego pojęcia o tym, że grozi jej zwolnienie.
Wzięła głęboki oddech, starając się za wszelką cenę powstrzymać atak paniki.
Popełniła błąd. W złości straciła panowanie nad sobą. Jedyne, co teraz jej pozostawało, to udawać, że nie ma o niczym pojęcia. Poczeka, aż ktoś inny zauważy, co się stało, a następnie zrobi wszystko, by sprawiać wrażenie nieświadomej całej sytuacji. A jeśli jednak jakimś cudem jej wina wyjdzie na jaw – jeśli zostanie zdemaskowana – będzie musiała błagać o litość. Eva ją zdradziła. Lekceważyła ją od dawna i nie doceniała jej wysiłków. Czy w takiej sytuacji można ją winić za niefortunną decyzję podjętą w afekcie?
Harper wachlowała się programem uroczystości, zupełnie nieprzygotowana na bezlitosny lipcowy upał. Spojrzała zazdrośnie w stronę baldachimu, w którego cieniu stał Laurence ze swoim drużbą, wesoło gawędząc z mistrzem ceremonii. Przez chwilę zazdrościła nawet jego matce kapelusza z rondem tak szerokim, że równie dobrze mogłaby siedzieć z parasolem na głowie.
Mrużąc oczy, rozglądała się po jeziorze, wypatrując łodzi, którymi wszyscy przybyli na wyspę. Wiedziała jednak, że to daremne. Od stałego lądu dzieliła ich zaledwie mila, czyli nie więcej niż piętnaście minut drogi. Łodzie wróciły do portu już co najmniej pół godziny temu. Nie zobaczy ich ponownie aż do północy, kiedy przypłyną, by odebrać ich po zakończeniu przyjęcia.
Zaklęła pod nosem. Nie dało się stąd wydostać w żaden inny sposób.
Wyjęła telefon i sprawdziła godzinę. Eva spóźniała się już prawie dziesięć minut. Prychnęła. W ogóle jej to nie dziwiło; Eva jak nic spóźni się kiedyś na własny pogrzeb. Jednak teraz niech już ktoś inny się tym martwi. Ona zamierzała upewnić się tylko, że fotografka jest zadowolona i tyle. Od dziś koniec z nadskakiwaniem Evie Bianchi.
Gdy rozległ się krzyk, który przeszył taras wraz z falą nagłego powiewu chłodnego powietrza, Harper gwałtownie podniosła wzrok. Muzycy przestali grać, a ona natychmiast zapomniała o sesji zdjęciowej. Przestała nawet odczuwać upał, a krew zastygła jej w żyłach.Vito Bianchi panikował już od kilku minut.
– Znaleźli ją? – zapytał ostro. – Gdzie jest?
– Lada moment ją znajdą, _signore_ – uspokajała organizatorka wesela. – Wyspa jest mała. Nie ma wielu miejsc, w które mogła udać się pańska córka, a wszystkie trzy druhny jej szukają. Jestem pewna, że za kilka minut będziemy mogli rozpocząć ceremonię.
– Nie denerwuj się, _amore_ – zwróciła się do niego Paola. – Wiesz, ile znaczy dla niej ten magazyn. Pewnie po prostu robi sobie kolejne zdjęcie.
Zmusił się do uśmiechu. Jego żonie łatwo było zachować spokój. Nie miała pojęcia o kłótni, do której doszło tego ranka między nim a Evą. Ani o tym, że wraz z resztą gości na wyspę zakradło się dwóch przestępców.
Ale przynajmniej było już po wszystkim. Postąpił dokładnie tak, jak kazali; być może był to najgorszy czyn, jakiego kiedykolwiek się dopuścił. Jeżeli jednak dotrzymają słowa, wreszcie zostawią go w spokoju. Ciągłe nękanie. Groźby pod adresem jego rodziny. To wszystko miało się wreszcie skończyć.
Podszedł do okna i otworzył okiennice. Z tarasu płynęła muzyka, wypełniając znajdujący się poniżej dziedziniec. – _Fottuto inferno_ – wyszeptał. – Gdzie ona jest?
– Vito… – Paola położyła mu rękę na ramieniu. – To tylko kilka minut spóźnienia. Nic wielkiego.
Spojrzał jej w oczy, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Przez cały rok tak dobrze udawało mu się ukrywać przed nią ich kłopoty. Wszystkimi możliwymi sposobami, prośbą i groźbą, starał się trzymać dłużników z dala od ich drzwi.
– Masz rację – odparł w końcu. – Oczywiście.
Żona chwyciła go za ręce i zaczęła kołysać się w rytm odległych dźwięków kwartetu smyczkowego.
– To ślub Evy – powiedziała, uśmiechając się do niego. – Naszej pierworodnej córki. Będziemy kiedyś wspominać ten dzień jako jeden z najszczęśliwszych w naszym życiu.
Kołysał się razem z nią, pozwalając, by go prowadziła. Jeden z najszczęśliwszych dni w ich życiu… Zastanawiał się, czy Eva nadal tak uważa, po tym, jak tego ranka poznała prawdę. Po tym, jak dowiedziała się, co zrobił.
Wziął głęboki oddech. Nie warto się przejmować. Najgorsze już minęło. Lada chwila Eva się odnajdzie, a on poprowadzi ją do ołtarza. Potem, po uroczystości, porozmawiają. Wytłumaczy jej wszystko, wyjaśni, przed jak wielkim niebezpieczeństwem ich uchronił, a ona mu wybaczy. Zrozumie.
Kwartet smyczkowy wciąż grał, a on przyciągnął Paolę trochę bliżej, przejmując prowadzenie.
– Dzień ślubu Evy – powtórzył. – Jeden z najszczęśliwszych w naszym życiu.
Wtedy przez otwarte okiennice wdarł się inny dźwięk, w jednej chwili zagłuszając muzykę.
Zalany kolejną falą paniki Vito podbiegł do okna, ale na dziedzińcu nie było nic widać. Odgłos musiał dochodzić z innego miejsca na wyspie. Zresztą on nie musiał tego widzieć. Doskonale wiedział, co usłyszał.
To był krzyk. Wyraz niekwestionowanego przerażenia.1
Robyn nie byłaby w stanie zliczyć, ile razy przeczytała wiadomość od Jess, odkąd ją otrzymała przed tygodniem. Bez problemu była w stanie zacytować ją słowo w słowo. Nie powstrzymało jej to jednak przed bezwiednym sięgnięciem po telefon, podczas gdy przemierzali kolejną niczym się niewyróżniającą włoską drogę, i przed ponownym przeczytaniem esemesa:
Hej, Rob, jak leci? Dawno nie gadałyśmy! Moja redaktorka dziś rano ogłosiła, że będzie szukała kogoś nowego na stanowisko młodszego redaktora. Zainteresowana? Jeśli tak, mogę jej szepnąć słówko na twój temat. Rozmowy kwalifikacyjne będą za kilka tygodni. Może wyskoczymy któregoś dnia na drinka? Xx
Podobnie jak wcześniej, kciuk Robyn zawisł nad klawiaturą, a odpisanie na tę wiadomość wydawało się poza zasięgiem jej możliwości.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że ludzie zabijają się o uzyskanie stałej posady w „Cosmopolitanie”. Większość jej dawnych kolegów z kursu skoczyłaby w ogień, by dostać taką szasnę. A jednak nie mogła się do tego zmusić. Wszystko przez mały irytujący głos, zakorzeniony w jej podświadomości na tyle mocno, że nie sposób go było uciszyć, który w kółko szeptał jej, że to nie ma sensu. Że nawet gdyby, jakimś cudem, udało jej się dostać tę pracę, i tak by się do niej nie nadawała.
Odłożyła telefon i wyjrzała przez okno.
Podróż z lotniska Villafranca w Weronie początkowo przebiegała ruchliwymi autostradami pośród drzew oliwnych i winorośli, następnie zaś przejechali przez kilka niczym niewyróżniających się miasteczek. Mijali supermarkety, stacje benzynowe i przydrożne hotele tak obskurne, że trudno było uwierzyć, że ktokolwiek mógłby się w nich zatrzymać. Teraz jednak, po prawie godzinie jazdy, zbliżali się do jeziora. Droga wiła się przez gęsty las, drzewa zwieszały się nad nią nisko, a w prześwitach pomiędzy liśćmi Robyn dostrzegała migoczącą światłem powierzchnię wody.
Poczuła ucisk w żołądku.
Z rodziną swojego chłopaka widziała się ostatnio w czasach studenckich, kiedy wciąż jeszcze żywe były jej nastoletnie ambicje poświęcenia się dziennikarstwu śledczemu. Jego rodzice przyjechali wtedy do Londynu na weekend, a ona dołączyła do nich pewnego wieczoru podczas kolacji. To było bardzo stresujące doświadczenie, ale przynajmniej nie trwało długo. Tym razem czekało ją o wiele trudniejsze spotkanie. Oczywiście sytuacji nie poprawiała też dodatkowa, drobna kwestia w postaci ślubu. Ale nawet bez tego konkretnego wyzwania zapowiadało się to niełatwo. Byli za granicą, w kraju, którego nigdy nie odwiedziła, i mieli spędzić razem trzy noce w luksusowej willi.
Robyn odwróciła się od okna i spojrzała na Toby’ego, który siedział obok niej na tylnym siedzeniu minivana.
Nie odezwał się ani słowem, odkąd ich samolot oderwał się od płyty lotniska w Gatwick. Samo w sobie nie było to niczym szczególnym. Często zdarzało mu się popaść w zadumę. Ale przez cały rok ich związku ani razu nie widziała, by zastygł w takim bezruchu. Zawsze przytupywał stopą, bębnił palcami na kolanach albo kiwał głową w rytm jakiejś wewnętrznej melodii. Teraz jednak ani drgnął i tylko wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w okno.
Robyn sięgnęła po jego dłoń.
– Wszystko w porządku?
Przytaknął i uśmiechnął się nieprzekonująco.
– Naprawdę sądzisz, że znowu będą próbować? – zapytała. – Wiem, jak bardzo twojemu bratu zależy na tym, żebyś z nim pracował, ale to przecież jego ślub. Czy to nie byłaby… przesada?
Toby zaśmiał się głucho.
– W zeszłym roku próbowali w moje urodziny, w Boże Narodzenie i na pogrzebie wujka Grahama – odparł. – Nie sądzę, żeby dla Laurence’a miało znaczenie, że to dzień jego ślubu.
Robyn się skrzywiła.
– Naprawdę uważam, że powinieneś po prostu powiedzieć im, że złożyłeś wniosek o pożyczkę. Rozumiem, że nie pochwalają pomysłu z barem, ale w ten sposób pokazałbyś im, że jesteś zdeterminowany. Może wtedy daliby ci wreszcie spokój?
Toby pokręcił głową.
– Wniosek nie został jeszcze nawet zaakceptowany, Rob. I prawdopodobnie nic z tego nie wyjdzie. Nie ma sensu ich dodatkowo rozdrażniać.
– A jeżeli zostanie ci przyznana pożyczka? Czy to nie będzie kolejna bomba, którą będziesz musiał na nich zrzucić?
Nie odpowiedział.
– Gdybyś im powiedział… – nie dawała za wygraną Robyn – czy nie byliby z ciebie chociaż odrobinę dumni? Z tego, że próbujesz to zrobić po swojemu?
Uśmiechnął się po raz kolejny, jeszcze mniej przekonująco niż poprzednio, i pogładził kciukiem grzbiet jej dłoni.
Jechali w milczeniu przez kolejną minutę. Samochód piął się delikatnie w górę drogą prowadzącą przez las. Następnie ich oczom zaczęły ukazywać się wille, każda z okiennicami w żywych kolorach i tarasem wyłożonym terakotą.
– A co z tobą? – zainteresował się nagle Toby. – Ja tu smęcę, a to przecież ty będziesz musiała stawić czoła cambridge’owskiej inkwizycji. Dobrze się czujesz?
Robyn przygryzła wargę. Była teraz tak zdenerwowana, że zaczynało ją mdlić. Starała się jednak tego po sobie nie pokazywać. Toby wydawał się jeszcze bardziej niż ona przerażony wizją spędzenia tych trzech dni ze swoją rodziną. Nie chciała dokładać mu zmartwień.
Samochód zwolnił w tym momencie, jakby pragnąc uchronić ją przed koniecznością udzielania odpowiedzi, i skierował się ku bramie z kutego żelaza. Prowadziła ona do dwupiętrowego budynku z szarego betonu i przyciemnianego szkła, otoczonego niskim murem z białej cegły. Ogród frontowy, ze żwirowym podjazdem i palmami w doniczkach, wyłożony był sztuczną trawą. Miejsce to bez wątpienia robiło wrażenie, ale wyglądało raczej, jakby znajdowało się w Beverly Hills, a nie nad brzegiem włoskiego jeziora. Robyn była przekonana, że widok po drugiej stronie willi musi być iście bajkowy. W tej chwili jednak nie widziała jeziora, a całe jej pole widzenia wypełniał budynek, niczym gniewna kamienna barykada, która zdawała się chcieć zachować dla siebie wszystkie krajobrazy.
Jedynym elementem tej scenerii, który nie wyglądał, jakby znajdował się nie na swoim miejscu, był jasnoczerwony samochód sportowy. Robyn nigdy nie interesowała się motoryzacją, ale nie ulegało wątpliwości, że jest to ferrari, z wierzgającym srebrnym rumakiem pyszniącym się na środku maskownicy. Co więcej, był to najwyraźniej zabytkowy model, ze szkarłatnym nadwoziem o łukowatym kształcie, maską szeroką na kilka stóp i dachem opadającym w kierunku tylnego zderzaka niczym grzbiet morskiej fali. Nawet dla niewprawnego oka Robyn jasne było, że nie jest to zwykły pojazd, a prawdziwe dzieło sztuki.
Kierowca zgasił silnik, a następnie wysiadł z minivana, aby otworzyć przed Robyn drzwi. Gdy znalazła się na zewnątrz, upał uderzył ją natychmiast z taką siłą, że zaparło jej dech w piersiach, mimo że była czwarta po południu, więc najgorętsza pora dnia dawno minęła. Chociaż Robyn nigdy wcześniej nie była we Włoszech, spodziewała się oczywiście, że w środku lipca będzie gorąco. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że skwar będzie aż tak intensywny. W ciągu kilku sekund skóra zaczęła ją piec, a powietrze było tak gęste, że zdawało się opadać jej na ramiona niczym ciężki płaszcz.
Gdy kierowca wyjął ich walizki z bagażnika, drzwi wejściowe do willi otworzyły się i dał się słyszeć czyjś dziarski głos.
– Nie wierzę własnym oczom! Wygląda na to, że musiałem zorganizować ślub, aby wywabić mojego braciszka z ukrycia.
Robyn poświęciła sporo czasu na przestudiowanie profilu Laurence’a Heywooda na Instagramie i już sama jego internetowa aktywność dowodziła, jak bardzo różnił się od Toby’ego. Gdy jednak zobaczyła ich razem na żywo… Laurence wyglądał, jakby wybierał się na Regaty Królewskie w Henley, ubrany w różową koszulę, dopasowane szorty i klapki. Toby natomiast miał na sobie ciemny T-shirt, dżinsy i stare reeboki. Mimo to, patrząc na ich twarze, nie sposób było nie dostrzec podobieństwa; obaj mieli piaskowe włosy, mocno zarysowane kości policzkowe i spiczaste podbródki. Toby był cztery lata młodszy od Laurence’a, ale gdyby zamienili się ubraniami, można by uznać ich za bliźniaków.
Laurence uścisnął opierającego się nieco Toby’ego, po czym zwrócił uwagę na Robyn.
– Miło cię wreszcie poznać – powiedział. – Zaczynaliśmy się już zastanawiać, czy kiedykolwiek to nastąpi. Minivan wyjechał z powrotem za bramę, a Laurence zaprosił ich do środka. W willi działała klimatyzacja, i to najwyraźniej na wysokich obrotach, bo panował tam taki chłód, że Robyn mimowolnie odetchnęła z ulgą.
Hol wejściowy był tak przestronny, że mieściło się w nim kilka sof i stolik kawowy. Robyn rozejrzała się wokół, podziwiając oszklone schody i wiszący na ścianie ogromny obraz abstrakcyjny w jaskrawych kolorach. Z innego pomieszczenia sączyły się dźwięki muzyki. Nina Simone.
– Przyjechaliście jako pierwsi – zawołał Laurence przez ramię. – Lot Stephena jest opóźniony. Chadders i Miles chyba są już w drodze.
– A co z Jeremym? – zapytał Toby.
– Wkrótce tu będzie.
Robyn spojrzała na Toby’ego, marszcząc brwi.
– Chadders? – zapytała półgłosem.
Toby przewrócił oczami.
Podążając za braćmi, Robyn przeszła do otwartego salonu, którego powierzchnia mogła być spokojnie dwukrotnie większa niż całe jej mieszkanie w Greenwich. Część wypoczynkową pomieszczenia zdobiły zestaw śnieżnobiałych sof oraz telewizor, którego ekran spokojnie nadawałby się do niewielkiego kina. Natomiast w części wydzielonej na jadalnię znajdował się lakierowany stół, wystarczająco duży, aby mieściło się przy nim dziesięć krzeseł z wysokimi oparciami. Rozglądając się za źródłem muzyki, Robyn zauważyła, że głośniki zamontowane są w każdym rogu pokoju.
Wystrój pomieszczenia nie przykuł jednak jej uwagi na długo, gdyż za oknami sięgającymi od sufitu do podłogi i zajmującymi całą ścianę, rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na jezioro Garda, który ukazał się Robyn po raz pierwszy.
Chociaż czytała trochę o tym miejscu i rzecz jasna widziała mnóstwo zdjęć, była zupełnie nieprzygotowana na to, co ujrzała w rzeczywistości. Jezioro rozciąga się na wiele mil, a przy obu jego brzegach wznoszą się niebosiężne grzbiety jasnych skał i żywej zieleni, niczym ściany, które zostały stworzone wyłącznie po to, by pomieścić ten ogromny zbiornik lśniącej wody. Robyn podeszła do okna i zobaczyła też leżącą poniżej miejscowość Malcesine, mozaikę dachów z terakoty, opadających w kierunku jeziora.
Znajdował się tam również, zawieszony niemal idealnie między wschodnim a zachodnim brzegiem, Castello Fiore.
Wyspa była niewielka, a zamek znajdował się tak blisko jeziora, że jego mury w piaskowym kolorze wydawały się nieomal wynurzać z wody. Robyn z zachwytem przyglądała się wijącej się w górę krótkiej ścieżce prowadzącej od niewielkiego molo w głąb wyspy. Nieliczne budynki i otoczone murami dziedzińce wyglądały jak zestaw matrioszek gotowych do ułożenia. Gdzieniegdzie dało się też dostrzec plamy zieleni, prawdopodobnie w miejscach, gdzie na terenie zamku rosły drzewa. Nad wszystkim zaś górowała wieża strażnicza, która z tej odległości zdawała się mniejsza od zapałki.
– To miejsce wydaje się bardzo w twoim stylu – zauważył Toby.
– Eva je wybrała – odparł Laurence. – Od dziecka chciała wziąć tu ślub. Zadzwoniła do nich na drugi dzień po moich oświadczynach i ustaliła termin. Skromna ceremonia, tylko dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Oczywiście wiedziałbyś o tym, gdybyś śledził jej konto na Instagramie. Nieustannie publikuje posty na temat tego miejsca.
– A gdzie ona teraz jest?
– Dołączy do nas jutro. Wybrała się na kilka dni do domu w Bolonii i przyleci tu z rodzicami.
W korytarzu za ich plecami rozległ się odgłos kroków, odbijający się echem od kamiennych ścian. Robyn odwróciła się i zobaczyła pięćdziesięciokilkuletnią kobietę wkraczającą do salonu.
Poczuła, jak całe jej ciało napina się z nerwów. Nigdy nie miała okazji jej spotkać, ale widziała ją na zdjęciach, poza tym obaj bracia byli do niej tak podobni, że nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że to ich matka, Margot Heywood.
– Toby – zwróciła się do syna beznamiętnym tonem. – Mogłeś włożyć jakąś koszulę z kołnierzykiem.
Toby zrobił krok w jej kierunku, a ona nadstawiła mu policzek do pocałowania.
– Mamo – powiedział. – To jest Robyn.
Margot Heywood zmierzyła Robyn wzrokiem z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Miała niewiele ponad pięć stóp wzrostu, więc musiała przy tym lekko zadrzeć brodę, ale mimo to Robyn poczuła się boleśnie skrępowana. Każdy element ubioru Margot cechował się subtelną, lecz niezaprzeczalną elegancją, od błyszczących kolczyków po buty na wysokim obcasie. Robyn żałowała, że nie miała czasu, by nieco się odświeżyć, choć i tak nie sądziła, by mogło to cokolwiek zmienić. Była pewna, że niezależnie od tego, jaki strój by wybrała, nie dorównałaby mamie Toby’ego, która wyglądała tak, jakby spokojnie mogła być modelką dla Harrodsa.
– Dziękuję za zaproszenie – powiedziała. – Miło panią poznać.
Margot milczała przez chwilę, a kąciki jej ust uniosły się w ledwie zauważalnym uśmiechu.
– Napijesz się czegoś? – zapytała. – Mieliście długą podróż. Laurence może podać ci kieliszek wina.
– Przecież oni są barmanami – burknął Laurence. – Więc to chyba ona powinna mi nalewać wino.
Robyn zauważyła, że Toby się skrzywił, ale odetchnęła z ulgą, bo nie zareagował na zaczepkę brata. Wdał się za to w pogawędkę z Margot, opowiadając jej o ich locie. Laurence natomiast oddalił się do innego pomieszczenia. Robyn usłyszała dźwięk otwieranej lodówki i brzęk szkła wyjmowanego z szafki. Po chwili wrócił, podał jej kieliszek białego wina i opadł na sofę.
– Opowiedz nam coś o sobie, Robyn – zwrócił się do niej. – Nie pracujesz chyba w tym samym barze co Toby?
– Nie, ja pracuję w restauracji.
– O, czy mogłem o niej słyszeć?
– Niewykluczone. To Willows w Soho.
Skinął głową.
– Miłe miejsce. Byłem tam raz z klientem.
Robyn napięła się lekko. Być może Toby miał rację i oni faktycznie zamierzali rozmawiać tu na tematy zawodowe.
– Tak się tylko zastanawiam – kontynuował – gdzie wy się właściwie poznaliście? Jesteście razem od roku, a Toby prawie nic nam o tobie nie opowiadał.
– Wyobrażaliście sobie, że spotkaliśmy się na imprezie _speed dating_ dla barmanów?
Toby zdusił śmiech, lecz Laurence nie wydawał się rozbawiony. Podobnie jak Margot.
– Poznaliśmy się przez przyjaciół – wyjaśniła Robyn. – Chociaż byłam kilka razy w barze Toby’ego i muszę powiedzieć, że robi najlepsze koktajle, jakie kiedykolwiek piłam.
– Naprawdę? Może w takim razie powinienem był poprosić go o serwowanie drinków na weselu.
Toby zrobił kwaśną minę. Najwyraźniej ta złośliwość ubodła go zbyt mocno, by mógł nie zareagować.
– Nadal planujesz wpuścić tu stada paparazzich, żeby kłębili się po całym obiekcie?
– Nikt nie będzie się tu kłębił. Przysyłają jedną fotografkę. Możliwe, że nawet nie zauważysz jej obecności.
– Wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego magazyn zamierza relacjonować twój ślub.
– Przepraszam, czyżbyś nie zauważył włoskiego zamku? – Laurence wykonał dłonią gest w stronę okna. – Redaktorka śledzi Evę na Instagramie i najwyraźniej postanowiła zrobić olśniewający reportaż z bajkowego ślubu influencerki.
– To brzmi ekscytująco – wtrąciła Robyn.
– O, widzisz – odparł Laurence, wskazując na nią. – Robyn to rozumie. Fotografka zrobi mnóstwo zdjęć, a kiedy wrócimy do Londynu, dziennikarz przeprowadzi z nami wywiad, w którym opowiemy, jak się to wszystko odbyło. „London Living” zaliczy wzrost sprzedaży dzięki fanom Evy, a ona z kolei będzie mogła pochwalić się światu, że czasopismo o zasięgu ogólnokrajowym relacjonowało jej ślub. Wszyscy na tym zyskają.
– To zupełny brak klasy. – Głos Margot był jak stal, a jej słowa wybrzmiały z taką mocą, że przez kilka sekund Laurence zdawał się kompletnie rozbrojony. Ostrożnie obrócił w dłoniach kieliszek wina, a w powietrzu zawisła bolesna cisza.
– Gdzie jest nasz pokój? – zapytał Toby.
– Na piętrze, po lewej stronie – odparł Laurence, a z jego głosu uleciał wszelki entuzjazm. – Drugie drzwi po prawej.
Toby skinął głową, a następnie wziął Robyn za rękę i poprowadził ją z powrotem na korytarz.
– Na twoim łóżku leży koperta – zawołał za nim Laurence. – Wykaz obowiązków służbowych, o których powinniśmy porozmawiać, skoro już tu jesteśmy.
Toby natychmiast zesztywniał z napięcia.
– Ile razy zamierzasz do tego wracać, Laurence?
– Tak wiele, aż wreszcie to do ciebie dotrze. Tata założył tę firmę dla nas. Nie tylko po to, byśmy ją odziedziczyli, ale też żebyśmy ją rozbudowywali. Aby się rozwijała. To twoja odpowiedzialność. Twoja i moja.
– HCM prosperuje doskonale beze mnie.
– A czym zamierzasz się w takim razie zajmować?
Toby nie odpowiedział i wbił wzrok w podłogę.
– Chyba nie masz wciąż żalu o ten cholerny bar? – zapytał Laurence. – Toby, daj spokój. Mama nie wydałaby ci wcześniej twojej części spadku po to, żebyś go zmarnował na…
– Zmarnował? To nie miała być jakaś podrzędna speluna. Gdybyś tylko spojrzał na stworzone przeze mnie plany, zobaczył miejsce, które znalazłem, wiedziałbyś, jak ekskluzywny miał być to lokal.
– Dość. – Margot nie musiała podnosić głosu. Sam jej ton wystarczył, by obaj bracia zamilkli. – Nie będziemy teraz tego roztrząsać.
Robyn spojrzała na Toby’ego. Przez cały rok ich związku nigdy nie widziała go tak zrezygnowanego.
– Margot… – zaczęła ostrożnie. – Wiem, że być może nie powinnam się wtrącać, ale naprawdę myślę, że warto byłoby, aby przejrzała pani biznesplan przygotowany przez Toby’ego. Włożył w niego mnóstwo pracy i jestem pewna, że rozwiałoby to niektóre z waszych obaw w związku z…
– Daj spokój, Robyn – syknął Laurence.
– Ja chcę tylko powiedzieć, że…
– A ja mówię, żebyś dała spokój. To sprawa rodzinna.
Toby zrobił krok do przodu, krzywiąc się ze złości. Robyn ścisnęła jego dłoń, by zatrzymać go w miejscu. Zapadła grobowa cisza, którą w końcu przerwała Margot, podnosząc kieliszek do ust z taką swobodą, że Robyn zastanawiała się, czy zauważyła, jak blisko wymiany ciosów byli jej synowie.
– Przykro mi, Toby – powiedziała. – Ale nie zmienię zdania.
On zaś nic na to nie odpowiedział, tylko odwrócił się i poprowadził Robyn w stronę korytarza. Ani Laurence, ani Margot nie odezwali się, by ich zawrócić, ale Robyn z każdym krokiem czuła na plecach ich świdrujący wzrok.3
Tuż przed północą Laurence pozwolił im wreszcie wrócić do willi. Stephen zamknął za sobą drzwi do sypialni i odetchnął z ulgą, wiedząc, że fizyczna bariera odgradza go od reszty towarzystwa.
Kiedy poznał Laurence’a Heywooda, był mu ogromnie wdzięczny za każdy okruch uwagi. Nawet teraz był w stanie przywołać w pamięci w najdrobniejszych szczegółach swój pierwszy dzień w Rushworth. Pamiętał pożegnanie z rodzicami i ich dumę z tego, że ich syn był na tyle zdolny, by zostać przyjętym do tej szacownej instytucji. Pamiętał, jak mijali go na korytarzach inni chłopcy w mundurkach. Śmiali się i nawoływali do siebie; znali się od przedszkola, więc byli ze sobą mocno zżyci. Pamiętał korty tenisowe, hektary pól wokoło i górującą nad wszystkim wieżę z zegarem wybijającym godziny. Dormitoria, do których wszyscy zostali przydzieleni, szkolny hymn i wiszące na ścianach tablice poświęcone uczniom i profesorom, którzy polegli podczas wojen światowych.
Ale tym, co przede wszystkim utkwiło mu w pamięci, było poczucie zupełnego wyobcowania. Znalazł się w nieznanym miejscu, nigdy wcześniej nie czuł się tak samotny. Przez te wszystkie lata nigdy nie zdołał zrozumieć, dlaczego Laurence Heywood zwrócił na niego uwagę.
Nie trzeba było jednak być geniuszem, by wiedzieć, co sprawiło, że później podtrzymywał swoje zainteresowanie nowym kolegą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki