Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Mowa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mowa - ebook

Co czyni nas ludźmi? Dlaczego jesteśmy jedynymi stworzeniami, które noszą ubrania, jeżdżą samochodami, surfują w internecie i posyłają roboty na Marsa? Wszystko dlatego, że nauczyliśmy się mówić – choć, o dziwo, wciąż nie wiemy, jak do tego doszło. Książka ta wskazuje rozwiązanie tej zagadki, które przez cały czas mieliśmy przed oczami: przejście od wydawania prymitywnych skowytów i pomruków do słów. Zdarzenie na pozór proste, ale o gigantycznych konsekwencjach, gdyż język stał się ewolucyjnym punktem zwrotnym: dał nam zdolność dzielenia się myślami i rozpowszechniania wiedzy.

Mowa! opisuje nadzwyczajną przygodę ludzkości z językiem od czasów łowców-zbieraczy do miejskich hipsterów. To epicka opowieść o zmaganiach, by wyrwać się z pułapek kultury, religii i tożsamości – zmaganiach prowadzących nas ku przeznaczeniu, przed którym możemy się wciąż opierać, lecz które musimy przyjąć, jeżeli tylko chcemy przetrwać…

Simon Prentis pracował w ponad pięćdziesięciu krajach w różnych środowiskach kulturowych i w styczności z różnymi językami. Jest długoletnim tłumaczem języka japońskiego. Do jego klientów należały instytucje państwowe i akademickie oraz ikony kultury, między innymi Paul McCartney, Stanley Kubrick, Frank Zappa i Yoko Ono.

Ma troje dzieci. Mieszka z żoną w Londynie. Mowa! to jego pierwsza autorska książka.

Kategoria: Socjologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-729-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Przy­stą­pi­łem do pisa­nia tej książki, aby poka­zać, w jaki spo­sób i dla­czego język należy do samej istoty tego, co czyni nas ludźmi. Daje on nam nad­zwy­czajną zdol­ność komu­ni­ko­wa­nia się, która odróż­nia nas od pozo­sta­łych gatun­ków, pozwala nam bowiem pod­łą­czać się do zbio­ro­wej inte­li­gen­cji naszych spo­łecz­no­ści, co spra­wia, że wspólne rozu­mie­nie zja­wisk z cza­sem prze­ra­dza się w przyj­mo­wa­nie wspól­nych roz­wią­zań sta­ją­cych przed nami pro­ble­mów. Kiedy książka ta po raz pierw­szy uka­zy­wała się dru­kiem, świat wciąż bory­kał się z pan­de­mią COVID. Choć zda­rze­nia te uwy­dat­niały mój wnio­sek, że punk­tem doce­lo­wym, do któ­rego osta­tecz­nie zmie­rza nasza długa droga współ­ist­nie­nia z języ­kiem, jest efek­tywna współ­praca w skali glo­bal­nej, mój koń­cowy wywód o tym, w jaki spo­sób można radzić sobie z wetem w Orga­ni­za­cji Naro­dów Zjed­no­czo­nych, mógł się zda­wać nieco zawie­szony w próżni.

A potem przy­szedł 24 lutego 2022 roku.

Co prawda w 2014 roku Rosja zagar­nęła Krym przy wyjąt­kowo mizer­nym opo­rze spo­łecz­no­ści mię­dzy­na­ro­do­wej, trudno było zigno­ro­wać otwartą inwa­zję w 2022 roku na suwe­renne pań­stwo, Ukra­inę, doko­naną armią liczącą dwie­ście tysięcy żoł­nie­rzy. W reak­cji na to oczy­wi­ste pogwał­ce­nie Karty Naro­dów Zjed­no­czo­nych natych­miast zwo­łano posie­dze­nie Rady Bez­pie­czeń­stwa ONZ, któ­rej prze­wod­ni­czyła wów­czas – wyjąt­kową iro­nią losu – wła­śnie Rosja. Rosja­nie oczy­wi­ście zawe­to­wali pro­jekt rezo­lu­cji doma­ga­ją­cej się od nich wyco­fa­nia z tery­to­rium Ukra­iny, lecz pozo­stali człon­ko­wie Rady w rzad­kim prze­ja­wie jed­no­ści zde­cy­do­wali się na dokład­nie taki krok, jaki wyja­śniam w ostat­nim roz­dziale książki.

Nic nie przy­cho­dzi jed­nak pro­sto. Z powo­dów, które oma­wiam dalej, prze­ła­my­wa­nie impa­sów w roz­woju świa­do­mo­ści ludz­kiej może trwać przez wiele poko­leń, zanim docze­kamy się tego owo­ców. Mimo wszel­kich tchną­cych opty­mi­zmem posu­nięć czę­sto mak­si­mum tego, co daje się zro­bić, jest sta­wia­nie dwóch kro­ków do przodu, jed­nego do tyłu. Być może zbli­żamy się jed­nak do punktu zwrot­nego. W obli­czu potwor­nych aktów prze­mocy, które w 2024 roku znów widzimy na Bli­skim Wscho­dzie, może naresz­cie nadejść moment, w któ­rym nie da się dłu­żej tole­ro­wać sprzecz­no­ści mię­dzy tym, do czego się for­mal­nie zobo­wią­za­li­śmy jako ludz­kość, a tym, co w rze­czy­wi­sto­ści czy­nimy.

For­mu­łu­jąc swoją teo­rię, Dar­win postrze­gał życie bio­lo­giczne w kate­go­riach rywa­li­za­cji o nie­do­sta­teczne zasoby i na­dal ta wła­śnie rywa­li­za­cja pozo­staje moto­rem ewo­lu­cji, w miarę jak geny zwy­cięz­ców są prze­ka­zy­wane przy­szłym poko­le­niom. Jed­nak wielką nadzieją stwa­rzaną przez język są pożytki pły­nące ze współ­pracy. Czy to na pozio­mie komór­ko­wym, czy cywi­li­za­cyj­nym lepiej pro­cen­tuje two­rze­nie wspól­nej puli talen­tów niż walka o ich zmo­no­po­li­zo­wa­nie. Nie jest to tylko – czy nawet – ocena moralna. Rów­nież w czy­sto prag­ma­tycz­nym uję­ciu zdol­ność współ­dzia­ła­nia jest jedy­nym spo­so­bem pozwa­la­ją­cym oba­lić tyra­nię siły, powstrzy­mać triumfy nagiej prze­mocy nad pra­wem.

Nasza wielka przy­goda z języ­kiem doty­czy nade wszystko uświa­da­mia­nia sobie prze­wagi kon­wer­sa­cji nad kon­fron­ta­cją. Na to wska­zuje bieg dzie­jów i jeśli chcemy wie­dzieć, dla­czego w ogóle nauczy­li­śmy się mówić, nie trzeba szu­kać niczego poza tym. Rów­nie jasne jest, co należy dziś czy­nić: wywią­zać się z przy­rze­czeń, które uro­czy­ście zło­ży­li­śmy sobie jako ludz­kość. Pozo­staje tylko pyta­nie, ile świat będzie musiał jesz­cze wycier­pieć, zanim logika tego rozu­mo­wa­nia wresz­cie zwy­cięży – i kto naj­okrut­niej zosta­nie do tego czasu doświad­czony…

Zapra­szam do wspól­nego prze­śle­dze­nia w tej książce drogi, która wio­dła nas od świata bez słów przez pierw­sze zalążki mowy do rze­czy­wi­sto­ści, w jakiej żyjemy dzi­siaj – świata, w któ­rym dane nam przez język narzę­dzia dopro­wa­dziły nas na próg prze­łomu. Prze­łomu dla nas wszyst­kich.

_Simon Pren­tis_

Lon­dyn, 2024PRELUDIUM: PYTANIE

_Byłem kie­dyś wykształ­cony – potrze­bo­wa­łem potem całych lat, żeby się z tego wyle­czyć._

Mark Twain

Cza­sami naj­trud­niej­sze jest zna­le­zie­nie wła­ści­wego pyta­nia. W książce _Strzelby, zarazki i stal_ Jared Dia­mond opi­suje, jak zain­spi­ro­wało go pyta­nie zadane przez pew­nego poli­tyka w Papui-Nowej Gwi­nei o imie­niu Yali: „Dla­czego biali mają tyle róż­nych towa­rów, a my, kolo­rowi, nie?”. Zna­le­zie­nie prze­ko­nu­ją­cej odpo­wie­dzi zabrało mu dwa­dzie­ścia pięć lat. Ja potrze­bo­wa­łem dwu­dzie­stu pię­ciu lat na to, by w ogóle sfor­mu­ło­wać pyta­nie, które stało się punk­tem wyj­ścia tej książki: „Dla­czego ludzie tak bar­dzo róż­nią się od innych zwie­rząt?”. Podob­nie jak język, któ­rym się posłu­gu­jemy do jego wysło­wie­nia, kwe­stia ta może się wydać zbyt ewi­dentna, by o nią pytać. Ale odpo­wiedź na nie jest zawarta w sło­wach i jak się oka­zuje, zawsze kryła się przed naszymi oczami.

Początki krę­tej ścieżki, którą dotar­łem do tego pyta­nia, wiążą się z moimi wcze­snymi doświad­cze­niami w pracy tłu­ma­cza ust­nego z języka japoń­skiego. Po bli­sko ośmiu latach pobytu w Japo­nii, przy­swa­ja­nia sobie języka i przy­go­to­wy­wa­nia się do nowej roli zawo­do­wej zdu­miało mnie to, co odkry­łem, wyko­nu­jąc pierw­sze praw­dziwe zle­ce­nia. Otóż czę­sto byłem świad­kiem sytu­acji, zwłasz­cza w kon­tek­ście biz­ne­so­wym, w któ­rych obie strony trak­to­wały sie­bie pogar­dli­wie – pano­wało prze­ko­na­nie, że nie można ufać kon­tra­hen­tom, bo to „obco­kra­jowcy”, uty­ski­wano na spo­sób pro­wa­dze­nia przez nich inte­re­sów oraz ich „cudaczne” oby­czaje.

Dziw­nie było znaj­do­wać się na styku takich dwóch świa­tów (czę­sto obec­nych w jed­nym pomiesz­cze­niu!), gdy każda strona mówiła do mnie w języku nie­zro­zu­mia­łym dla dru­giej, lecz przez obie byłem dopusz­czony do kręgu zaufa­nych – nie tylko dla­tego, że rozu­mia­łem jej język, ale że ze względu na zna­jo­mość jej kul­tury wyda­wa­łem się „swój” w odróż­nie­niu od ludzi, z któ­rymi mia­łem się w jej imie­niu i za jej pie­nią­dze doga­dać. Było to szcze­gól­nie oso­bliwe z tego powodu, że żadna ze stron nie zda­wała sobie sprawy, iż druga zacho­wuje się dokład­nie tak samo – a uświa­do­mie­nie im tego nie bar­dzo nale­żało do mojej roli. Byłem tylko wyna­ję­tym narzę­dziem.

Szybko stało się dla mnie jasne, że w więk­szo­ści przy­pad­ków ta nie­uf­ność i dys­kre­dy­to­wa­nie „dru­giej strony” wyni­kały z nie­zna­jo­mo­ści jej kul­tury i (lub) braku zain­te­re­so­wa­nia nią – z nie­zdol­no­ści czy może tylko nie­chęci wej­ścia w buty kogoś, kto ukształ­to­wał się w innych warun­kach. Do pew­nego stop­nia jest to wyba­czalne; trudno zro­zu­mieć coś, czego ni­gdy się nie doświad­czyło. Jed­nak odru­chowa reak­cja czę­sto spro­wa­dzała się do tego, że jeśli coś jest nam nie­znane, to się nie liczy. Co dość zna­mienne (jak mi się wydało), ten­den­cja ta była naj­bar­dziej zauwa­żalna wśród sta­ran­niej „wykształ­co­nych” ludzi – być może dla­tego, że im lepiej czło­wiek wnika w wyra­fi­no­wa­nie wła­snej kul­tury, tym bar­dziej podej­rzewa jego brak w innej i prze­paść zdaje się jesz­cze więk­sza.

Z początku moja praca ogra­ni­czała się głów­nie do kon­tak­tów mię­dzy Japo­nią a Wielką Bry­ta­nią, dwoma kra­jami wyspiar­skimi o dłu­go­wiecz­nych tra­dy­cjach i szczy­cą­cych się indy­wi­du­al­no­ścią, co czę­sto sprzyja roz­wo­jowi poczu­cia wyż­szo­ści. Jed­nak w miarę jak nabie­ra­łem doświad­cze­nia i dosta­wa­łem coraz wię­cej zle­ceń, zaczą­łem się spo­ty­kać z pro­po­zy­cjami tłu­ma­cze­nia w kra­jach, w któ­rych pra­co­wa­łem, albo z mówią­cymi po angiel­sku przed­sta­wi­cie­lami róż­nych kul­tur, albo poro­zu­mie­wa­jąc się z nimi przez dru­giego tłu­ma­cza. I rów­nież w tych sytu­acjach obser­wo­wa­łem wspo­mniane zja­wi­sko. Jeżeli ludzie nie zdo­by­wają się na wysi­łek wykro­cze­nia poza swój sche­mat kul­turowy, to nie­za­leż­nie od pocho­dze­nia i kręgu spo­łecz­nego pozo­stają nie­wol­ni­kami swo­ich uprze­dzeń, nie są gotowi otwo­rzyć się na „dru­giego”.

Zaczą­łem więc myśleć o napi­sa­niu opar­tej na moich doświad­cze­niach książki, która słu­ży­łaby naświe­tle­niu absur­dal­no­ści tych postaw. Auten­tycz­nie zabawne było widzieć dwie (lub wię­cej) grupy osób świę­cie prze­ko­na­nych o wyż­szo­ści wła­snej kul­tury, a nie­świa­do­mych, że ludzie, na któ­rych patrzą z góry, po cichu trak­tują ich pro­tek­cjo­nal­nie – i to dokład­nie z tego samego powodu. Pierw­szym robo­czym tytu­łem, na który wpa­dłem, był _Daleki Wschód, Daleki Zachód_ – wyda­wało mi się to zgrab­nym pod­su­mo­wa­niem tej wyrwy per­cep­cyj­nej. Kiedy zaś zaczą­łem się poru­szać także w bar­dziej eli­tar­nych sfe­rach, mia­łem pokusę dodać do tego zestawu jesz­cze _Daleki Kosmos_ – gdyż świa­tek cele­brycki abso­lut­nie nie jest wolny od kul­tu­ro­wego sno­bi­zmu.

Moim głów­nym zamia­rem było uśmier­ce­nie mitu. Chcia­łem uka­zać, że wszy­scy reali­zu­jemy to samo, tylko w inny spo­sób, i nie ma powodu, dla któ­rego jeden styl dzia­ła­nia powi­nien być uznany za lep­szy od dru­giego – prócz tego, że do niego nawy­kli­śmy, co jest bar­dzo sła­bym argu­men­tem. Czy cho­dzi o język, kuch­nię, sztukę, reli­gię czy sport, „twoja” kul­tura jest tylko jed­nym z zasty­głych w cza­sie momen­tów histo­rii, toczą­cej się jak kula po stoku czasu i zbie­ra­ją­cej po dro­dze przy­pad­kowe odpry­ski. Nie daje to pod­staw do poczu­cia wyż­szo­ści ani dumy. Jak ujął to kie­dyś mój kolega z Austra­lii, gdy przed­sta­wi­łem mu tę myśl: „Chło­pie, mamy na to okre­śle­nie u sie­bie: «To samo g… w innym wia­drze»”. Nie­wiele bra­ko­wało, by tak brzmiał tytuł tej książki.

Jed­nak cho­dzi tu o coś wię­cej. Znacz­nie wię­cej. Wie­lo­krot­nie powra­cało w mojej pracy trans­la­tor­skiej pewne doświad­cze­nie, czę­sto (znów) z ludźmi, któ­rzy mieli się za ule­pio­nych z lep­szej gliny. Wymie­niali oni jakieś słowo, które uwa­żali za spe­cy­ficzne dla wła­snego języka (na przy­kład angiel­skie _sooth­sayer_¹), i powąt­pie­wali, czy dałoby się je prze­tłu­ma­czyć – nie dla­tego, że aku­rat nie znam wła­ści­wego odpo­wied­nika, tylko że słowo to miało nie mieć tako­wego w dru­gim języku, bo… pew­nie taki nie ist­nieje. Rów­nie czę­sto wra­że­nie takie mieli użyt­kow­nicy obu języ­ków, w każ­dej kul­tu­rze wystę­pują bowiem pewne spe­cy­ficzne słowa, które uważa się za uni­kalne dla niej. Tym­cza­sem to prze­ko­na­nie o uni­kal­no­ści wynika tylko z igno­ran­cji: język jest ogra­ni­czony jedy­nie inte­li­gen­cją jego użyt­kow­nika – wszy­scy możemy prze­ka­zać tre­ści, na jakich nam zależy, w dowol­nym języku.

W kon­se­kwen­cji zaczą­łem się głę­biej zasta­na­wiać nad sło­wami, nad tym, skąd się wzięły, jak zaczę­li­śmy się nimi posłu­gi­wać i dla­czego jeste­śmy jedy­nymi zwie­rzę­tami, które tak postę­pują – zdol­ność mówie­nia to ewi­dent­nie nasza naj­cen­niej­sza cecha. Szybko odkry­łem, jak mało jest lite­ra­tury na ten temat. Pocho­dze­nie mowy wciąż sta­nowi jedną z nie­prze­nik­nio­nych tajem­nic gatunku ludz­kiego; zda­niem więk­szo­ści naukow­ców język miał po pro­stu wyło­nić się pew­nego dnia dzięki nader for­tun­nej, lecz bli­żej nie­spre­cy­zo­wa­nej „rewo­lu­cji poznaw­czej”. Nie dys­ku­tuje się obszer­nie nad tym, co mogło ją w rze­czy­wi­sto­ści spo­wo­do­wać – zado­wa­lamy się neu­ro­bio­lo­gicz­nymi zga­dy­wan­kami i nie­koń­czą­cymi się dywa­ga­cjami o natu­rze gra­ma­tyki.

Nie jest to szcze­gól­nie zaska­ku­jące. Przez więk­szą część dzie­jów nie zada­wa­li­śmy sobie zbyt czę­sto tego pyta­nia – tak jak powie­trze, któ­rym oddy­chamy, język sta­no­wił po pro­stu dar bogów i nie było tu nic do doda­nia. Obraz zagma­twała jed­nak publi­ka­cja roz­prawy _O powsta­wa­niu gatun­ków_, stało się bowiem jasne, że tak jak wszystko inne, rów­nież język musiał wyewo­lu­ować. Nie­mniej choć Dar­win zda­wał sobie sprawę z tego, że język sta­nowi klucz do zagadki naszego „na poły boskiego inte­lektu”, jak go zwał, nie potra­fił go wyja­śnić. Sekre­tem ewo­lu­cji jest „dzie­dzi­cze­nie z mody­fi­ka­cją”, lecz nie widać, od czego język miałby pocho­dzić lub czego być mody­fi­ka­cją – w całym kró­le­stwie zwie­rząt nie ist­nieje nic podob­nego.

Być może poszu­ki­wa­li­śmy jed­nak nie tam, gdzie trzeba. Obse­syj­nie roz­trzą­sa­jąc zawi­ło­ści gra­ma­tyki, języ­ko­znawcy posta­wili wszystko na gło­wie. W pokręt­nych struk­tu­rach syn­tak­tycz­nych Chom­sky’ego drzewa zostały wzięte za las. Gra­ma­tyka jest bez­u­ży­teczna bez słów, co wie każdy, kto pró­bo­wał nauczyć się języka obcego. Pierw­szym kro­kiem w przej­ściu od komu­ni­ka­cji zwie­rzę­cej do języka nie było – nie mogło być – wykształ­ce­nie się gra­ma­tyki. A to dla­tego, że rusz­to­wa­niem świa­do­mo­ści są słowa i to ich struk­tu­rze musimy się przyj­rzeć w poszu­ki­wa­niu naj­waż­niej­szych tro­pów.

Uzna­łem więc, że trzeba zacząć wła­śnie od tego. Jeżeli język jest wyznacz­ni­kiem nas samych, musimy się sku­pić na jego dzia­ła­niu: jak i dla­czego umie­jęt­ność mowy tak dobrze nam służy? Jest ważne, by uświa­do­mić sobie, jak pro­sty – i arbi­tralny – jest w isto­cie to sys­tem, i pamię­tać, że w samym brzmie­niu wypo­wia­da­nych przez nas słów, które są w zasa­dzie zmo­dy­fi­ko­wa­nymi pomru­kami, nie ma niczego magicz­nego.

Jed­nak pomimo wiel­kiego zna­cze­nia pocho­dze­nia mowy nie jest ona jedy­nym aspek­tem, któ­rym powin­ni­śmy się zająć. Sprawą zasad­ni­czą jest to, jak się nią posłu­gu­jemy. Słowa sza­no­wa­nych przez nas ludzi – naszych auto­ry­te­tów w sfe­rze kul­tu­ro­wej, reli­gij­nej i poli­tycz­nej – mogą nadać kie­ru­nek naszemu życiu i zde­cy­do­wać o naszych doko­na­niach. Aby praw­dzi­wie zro­zu­mieć wpływ wywie­rany na nas przez język, musimy przyj­rzeć się pocho­dze­niu mów.

Rów­nież to nie­omal stało się tytu­łem tej książki: _O powsta­wa­niu prze­mów_. To nawią­za­nie do Dar­wina miało dla mnie nie­od­party magne­tyzm, lecz obraz jest jesz­cze szer­szy. Uży­tecz­ność języka nie zacho­dzi tylko na takiej zasa­dzie, jak przy­datna jest dłuż­sza szyja czy błony mię­dzy pal­cami dla dzie­dzi­czą­cych je osob­ni­ków. Zdol­ność posłu­gi­wa­nia się mową nie jest czyn­ni­kiem stop­nio­wego zwięk­sze­nia prze­wagi małymi krocz­kami, takimi jak wykształ­ce­nie się dodat­ko­wego palca czy nawet widze­nia barw­nego. Moż­li­wość nie­skoń­cze­nie dro­bia­zgo­wego, nie­ogra­ni­czo­nego komu­ni­ko­wa­nia się z innymi osob­ni­kami sta­nowi trans­for­ma­cję, która zmie­nia wszystko. To cał­ko­wita zmiana para­dyg­matu, oso­bli­wość (_sin­gu­la­rity_²) w ewo­lu­cji życia. Tak naprawdę wła­śnie język czyni z nas ludzi.

I o tym trak­tuje ta książka: jak to się stało, że w ogóle opa­no­wa­li­śmy język, dla­czego daje nam tak wielką prze­wagę, co dla nas zro­bił, jak go uży­wa­li­śmy i dokąd dalej nas pro­wa­dzi – bo ta droga nie dobie­gła jesz­cze końca. Choć język decy­duje o tym, że wszy­scy jeste­śmy ludźmi, ludz­kość na­dal pozo­staje podzie­lona z powodu błęd­nie pokła­da­nej przez nas wiary w wyż­szość pew­nych kul­tur, reli­gii i toż­sa­mo­ści, szcze­gól­nie tych naszych… Wciąż czeka nas zada­nie, by wyrwać się ze złu­dzeń o wła­snej wyjąt­ko­wo­ści, które unie­moż­li­wiają nam uświa­do­mie­nie sobie, że w osta­tecz­nym rachunku wszy­scy jeste­śmy w tym samym poło­że­niu.

Pierw­sza połowa książki sta­nowi spoj­rze­nie na to, czym jest język i jak funk­cjo­nuje (roz­dział 1), oraz na nie­unik­nione kon­se­kwen­cje przy­ję­cia go: wykształ­ce­nie się kul­tury spo­łecz­nej (roz­dział 2), reli­gii (roz­dział 3) i poczu­cia toż­sa­mo­ści (roz­dział 4). W poło­wie książki roz­dział 5 wyli­cza, jakie metody zna­leź­li­śmy w celu odno­wie­nia kon­taktu ze swoim „ja przed­słow­nym” – różne odtrutki na pod­stępne pułapki języka. Ostat­nie trzy roz­działy kon­cen­trują się wokół bar­dziej kon­kret­nych pożyt­ków pły­ną­cych z naszej przy­gody ze sło­wami: jak nauka zapew­niła nam więk­sze bez­pie­czeń­stwo wyni­ka­jące z rozu­mie­nia natury wszech­świata i naszego w nim miej­sca (roz­dział 6), dla­czego potęga wie­dzy powo­duje roz­wój sku­tecz­niej­szych środ­ków komu­ni­ka­cji (roz­dział 7) oraz ku czemu powin­ni­śmy zmie­rzać, jeśli mamy sko­rzy­stać z tej wie­dzy do ura­to­wa­nia się przed samymi sobą (roz­dział 8).

W rze­czy­wi­sto­ści bowiem nie mamy wyboru. Język od początku do końca doty­czy poro­zu­mie­nia – i w miarę jak pro­wa­dzi nas krętą ścieżką od etapu łow­ców-zbie­ra­czy przez wyścig miej­skich hip­ste­rów do kry­tycz­nej masy wza­jem­nej łącz­no­ści, siła jego logiki staje się w końcu nie­od­parta.

Miłej lek­tury.

_Simon Pren­tis_

Lon­dyn, 2021Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Rodzaj wieszcz­bia­rza, maga prze­po­wia­da­ją­cego przy­szłość (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­ma­cza).

2.

Ter­min zapo­ży­czony z fizyki, suge­ru­jący tu nowy zestaw praw rzą­dzą­cych świa­tem. Wię­cej o tym w roz­dziale 7.

3.

Jest to rów­nież ele­men­tarny porzą­dek zda­nia w języku pol­skim. Co prawda zróż­ni­co­wa­nie flek­syjne słów pozwala nam sto­so­wać szyk dowolny, nie­mniej wła­śnie taki przy­pa­dek jak „węże zja­dają małpy” pozwala zauwa­żyć, że w razie braku jasnych sygna­łów mor­fo­lo­gicz­nych i szer­szego kon­tek­stu odru­chowo skła­niamy się do inter­pre­ta­cji SVO.

4.

Ana­lo­giczny pro­ces prze­szło np. pol­skie słowo „będę” w kon­tek­stach, w któ­rych zatra­ciło sens „być”, a stało się cza­sow­ni­kiem posił­ko­wym, np. „będę się uczyć”.

5.

8 = eight czyta się ejt, a słowo great wyma­wia się grejt, zatem po wsta­wie­niu gr przed 8 brzmie­nie obu wyra­żeń jest iden­tyczne: grejt.

6.

Cho­dzi o konia o imie­niu Hans, który zda­niem jego tre­sera umiał mię­dzy innymi roz­wią­zy­wać pro­ste zada­nia rachun­kowe, posłu­gi­wać się kalen­da­rzem oraz znał pisow­nię wielu słów, co demon­stro­wano na poka­zach z początku XX wieku. Osta­tecz­nie oka­zało się jed­nak, że koń reago­wał na mimo­wolne sygnały pły­nące od osoby, która zada­wała mu pyta­nie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: