Na rozstaju Wybór opowiadań - ebook
Na rozstaju Wybór opowiadań - ebook
Wyjątkowa japońska proza kobieca – choć stworzona w XIX wieku niesie bardzo aktualny przekaz.
Oddajemy do rąk Czytelnika przekład najważniejszych opowiadań Higuchi Ichiyō (1872–1896), słynnej pisarki epoki Meiji (1868–1912). Jej sława w Japonii sięga 1896 roku, kiedy to Mori Ōgai na łamach pisma krytycznoliterackiego „Mezamashigusa” (Budzik Literacki) nazwał ją „prawdziwą poetką” (makoto no shijin). Opowiadania Ichiyō cechują się pięknym, czerpiącym z tradycji poetyckiej stylem, klasycyzującym językiem i bardzo aktualnym przekazem. Z tego też względu znajdujące się w niniejszym zbiorze teksty, zwłaszcza te pisane przez autorkę pod koniec życia, jak Takekurabe (Zabawa w dorosłych, 1895–1896), Yuku kumo(Pędzące chmury, 1895), Nigorie (Mętna woda, 1895), Wakaremichi (Na rozstaju, 1896), cieszą się niesłabnącym uznaniem czytelników na całym świecie – są często zamieszczane w podręcznikach i antologiach oraz przekładane na języki obce. W takim otoczeniu biel każdego kimona zabarwi się na czerwono. Midori, będąca jeszcze w wieku niewinnym, nie bała się mężczyzn. Nie uważała również, by w pracy kurtyzany było coś niestosownego. Zapomniała już, jak bardzo szlochała, kiedy zabierano jej siostrę z domu. Wydawało jej się to snem. Teraz zazdrościła siostrze, że powodzi jej się tak, iż może pomagać odwdzięczyć się rodzicom. Nie miała pojęcia o tym, jak trudny jest los cieszącej się uznaniem kurtyzany. Z zaciekawieniem słuchała historii z życia dzielnicy o tym, jak kobiety przywoływały klientów kwileniem porównywanym do pisku myszy szukającej łupu, jak uderzały o kraty, gdy wypowiadały życzenie niczym magiczną formułę, jak w chwili rozstania zwykły mocno klepać mężczyznę w plecy, by o nich pamiętał. Nauczyła się nawet języka typowego dla dzielnicy i nie czuła cienia wstydu, kiedy go używała. Biedna… Miała zaledwie czternaście lat! Higuchi Ichiyō (właściwie Natsu Higuchi) urodziła się 2 maja 1872 roku, zmarła na gruźlicę w 1896 roku. Japońska pisarka i poetka, pozostawiła po sobie kilka tysięcy wierszy, eseje, powieści i pamiętniki. Choroba i przedwczesna śmierć przerwały bardzo owocny okres twórczości pisarki. Uczczono ją umieszczając jej wizerunek na banknocie 5000-jenowym.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8179-554-8 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Dzieliło ich tylko ogrodzenie z bambusa. Z jednej studni czerpali wodę, czystą i głęboką. Cieszył ich zapach tej samej śliwy, która choć kwitła przy jednym z domów, oznajmiała wiosnę także sąsiadom. Rodziny Nakamura i Sonoda żyły zgodnie obok siebie.
Pan Sonoda zmarł przed rokiem, a jego spadkobierca, Ryōnosuke, który właśnie powitał dwudziestą pierwszą wiosnę, studiował na jednym z uniwersytetów. W rodzinie Nakamurów syn zmarł przedwcześnie. Nie dziwi zatem, że rodzice strzegli swej jedynej córki jak źrenicy oka, uważając, by najmniejszy nawet podmuch wiatru nie potargał ozdób, które wpinała we włosy. Pragnęli, by żyła długie wieki – niczym żuraw – dlatego też nazwali ją Chiyo, co znaczy „tysiąc lat”.
Miodla roztacza swoją woń, gdy tylko wypuści pierwsze liś- cie. Podobnie było z Chiyo. Ludzie przepowiadali jej świetlaną przyszłość, gdy była jeszcze zaledwie kilkuletnim dzieckiem. Jej uroda rozkwitała piękniej aniżeli pąki zroszone deszczem na górze Yayoi. Zdawała się wyczekiwać pełni niczym księżyc szesnastej nocy spozierający poprzez listowie.
Gdy Chiyo powitała szesnastą wiosnę1, upięła włosy wysoko z tyłu głowy tak jak dorosłe panny, przetykając je barwnymi wstążkami2. Wyglądała prześlicznie, niczym czerwony kwiat, którego nie sposób ukryć w ogrodzie. „Spójrzcie tylko na córkę Nakamury” – nawet nieznajomi zachwycali się jej urodą. To prawda, że niełatwo być na tym świecie pięknością. Niektórzy z rozrzewnieniem wspominali zabawy Chiyo. „Zwykła puszczać latawce tak, by igrał z nimi północny wiatr, a słupy telegraficzne usiłowały jej w tym przeszkodzić” – mówili.
Chiyo wiedziała, że te igraszki to już przeszłość. Skoro jednak Ryōnosuke nadal chciał traktować ją jak dziecko, które bawi się lalkami, i nie myślał nawet dostrzec, jak wydoroślała, nie będzie z tego powodu rozpaczać. Prawdą jest, że Ryōnosuke i Chiyo nie widzieli świata poza sobą. Ich wspólne zabawy w jednej chwili przeradzały się jednak w zaciekłe sprzeczki. „Nie ma potrzeby, byś tu ponownie przychodził” – dąsała się wówczas Chiyo. „Co takiego? Ani mi się śni” – chłopiec nie pozostawał jej dłużny.
Chiyo tymczasem nie potrafiła znieść nawet kilku dni rozłąki z Ryōnosuke.
– Przepraszam. Tamta kłótnia była z mojej winy. Już nigdy nie zachowam się tak samolubnie. Wybacz mi i bawmy się jak zawsze – prosiła.
Wiadomo, że lód topnieje z nadejściem wiosny.
– Nie, to moja wina – odpowiadał Ryōnosuke. Myślał o tym, że gdyby miał młodszą siostrę, chciałby, aby była tak urocza jak Chiyo.
Pewnego dnia Chiyo uśmiechnęła się do Ryōnosuke promiennie, pociągnęła go za rękaw i rzekła:
– Wiesz, Ryō, wczoraj miałam piękny sen. Na pewno to dobry znak. Śniło mi się, że ukończyłeś szkołę, miałeś na głowie wysoki kapelusz i siedziałeś w pięknie zdobionym powozie. Zajechałeś nim przed jakiś budynek w stylu europejskim.
– Sny miewają odwrotne znaczenia. Może jakiś powóz potrąci mnie przez przypadek. – Ryōnosuke roześmiał się na głos. Chiyo zmarszczyła swe piękne brwi.
– Nawet nie mów takich strasznych rzeczy. Dziś jest niedziela i nie wolno ci już nigdzie wychodzić.
Wprawdzie wykształcona panienka nie powinna wierzyć w przesądy, ale Chiyo nie dbała o to, gdy tylko w grę wchodziło bezpieczeństwo Ryōnosuke.
Kiedy Chiyo i Ryōnosuke przebywali z sobą, nie czuli żadnych barier ani skrępowania. Nie znali jeszcze goryczy miłosnego rozstania, tak jak nie potrafiliby uchwycić kropli rosy na koniuszku liścia. Dni wiosenne upływały im beztrosko. W połowie lutego3, kiedy wiały jeszcze zimne wiatry, umówili się, że razem pójdą oglądać kwiaty śliwy. Wieczorem w święto bogini wojowników Marishiten4 wyszli razem na spacer. Chiyo, wsparta na ramieniu Ryōnosuke, powiedziała:
– Ryō, chyba nie zapomniałeś o swojej obietnicy?
– Bądź spokojna, nie zapomniałem – zapewnił młodzieniec. Po chwili jednak dodał: – Zaraz, zaraz, cóż to mogło być…
– Coś podobnego! Teraz, kiedy jesteśmy już w drodze! Miałam nadzieję, że mnie tam prowadzisz.
– No tak! Przypomniałem sobie. Przecież mówiłaś, że chcesz zobaczyć widowisko o Oshichi, córce sprzedawcy warzyw5, prawda?
– Oj, żarty się ciebie trzymają!
– No to może chodzi o dzikiego niedźwiedzia schwytanego w prowincji Tamba6?
– Nieważne, rób, jak uważasz. Ja wracam do domu. – Chiyo zaczęła się dąsać.
– Przepraszam. Żartowałem tylko. Ale przecież panienka Nakamura nie życzy sobie wysłuchiwać takich bredni. Czuję się doprowadzony do porządku.
– Wszystko jedno. Nie chcę już nigdzie iść.
– Nie musisz się tak denerwować. Co ludzie pomyślą, kiedy zobaczą, że kłócimy się na spacerze!
– To przez ciebie. Nic tylko się ze mną droczysz.
– Przecież już cię przeprosiłem. Gawędzimy tu sobie miło, a przed nami już sklep z galanterią.
– Ach, co teraz? Może tam dalej też coś będzie widać? Sama nie wiem…
– A co się stało z osobą, która nigdzie nie chciała iść?
– Zapomnijmy o tym.
Wkrótce sprzeczka odeszła w zapomnienie. Ryōnosuke i Chiyo skręcili w boczną uliczkę, gdzie rosło mnóstwo śliw. „Chodźcie tutaj!” – ktoś dawał ręką znaki. Rozległ się stukot drewnianych chodaków. Niewidoma kobieta grająca na koto, niczym współczesna Asagao7, śpiewała: „Nim rosa opuści liście powoju, ach, żal i uniesienie”. „Łakocie, kupujcie łakocie!” – zachęcał słodkim głosem uliczny sprzedawca. Tuż obok niego ktoś inny zachwalał słone ciastka ryżowe, świeżo wypiekane. Zabawne, jak przekrzykiwali się nawzajem.
– Chiyo, maleńka, spójrz tylko tutaj. Drugie na prawo.
– Ach, jakie piękne! Takie różowe… – Chiyo przyglądała się kwiatom jak urzeczona. Wtem poczuła, że ktoś kładzie jej rękę na ramieniu.
– Chiyo?!
– Tak? – Odwróciła się i spostrzegła grupę dziewcząt w modnych fryzurach.
– Wyglądacie na bardzo zaprzyjaźnionych – powiedziała zuchwale jedna z nich o ustach jak kwiat śliwy. Na te słowa pozostałe dziewczęta wybuchnęły głośnym śmiechem.
Po chwili już ich nie było. Wieczorny wiatr niósł tylko ich śmiech.
– Chiyo, kto to był? Koleżanki ze szkoły? Bardzo hałaśliwe… – Ryōnosuke z niedowierzaniem odprowadzał wzrokiem grupkę dziewcząt. Chiyo tymczasem spuściła głowę zawstydzona.
II
Skąd przyszło to nagłe uczucie, którego jeszcze wczoraj nie było w jej sercu? Czuła się teraz zlękniona i zagubiona. Świat wokół niej pogrążony był w ciemności. Głos Ryōnosuke zdawał się przenikać ją na wskroś. Na samo jego wspomnienie drżała jak liść na wietrze. Kochała go. Równocześnie wstydziła się go i bała. Jeśli coś powie, czy jej nie wyśmieje? A jeśli coś zrobi i spotka się z jego pogardą? Jego najprostsze pytanie onieśmielało ją. W głowie roiło się jej od myśli, ale potrafiła tylko siedzieć skulona na podłodze i zmiatać dłonią pył. Szeptała słońcu, jak bardzo pragnęła zobaczyć Ryōnosuke. Jeszcze wczoraj nie bałaby się powiedzieć tego głośno. Wszystko przez to krępujące uczucie! Nie była już nawet w stanie wypowiedzieć imienia Ryōnosuke ani wspomnieć o jego rodzinie. Cóż począć? Łzy nie były w stanie ugasić płomienia w jej sercu.
W nocy nie mogła spać. Wymęczona, dopiero nad ranem zapadała w drzemkę. Wtedy Ryōnosuke przychodził do niej we śnie, delikatnie gładził ją po plecach i pytał: „O czym myślisz?”. „O tobie” – nawet we śnie nie potrafiła się zdobyć na odpowiedź. Zachowywała się jak na jawie, choć wiedziała, że kryjąc prawdę, buduje mur między sobą a ukochanym. „Przede mną niczego nie ukryjesz. Przecież widzę, że coś cię trapi. O kim tak rozmyślasz? Zazdroszczę temu szczęściarzowi” – pytał wówczas Ryōnosuke, jakby niczego nie pojmował. „Myślisz, że gotowa byłabym tak zmizernieć z miłości do jakiegoś nieznajomego? Spójrz tylko, jak zeszczuplałam!” – Chiyo pokazała mu swoją dłoń. Ryōnosuke ujął ją delikatnie i zapytał z uśmiechem: „Któż więc to taki?”. Już miała mu odpowiedzieć, ale w tej samej chwili zabrzmiał dzwon świątynny, który ją obudził. Rodził się nowy dzień. „A więc to tylko sen” – pomyślała Chiyo. Teraz zrozumiała wiersze, w których poeci pisali, jak okrutne dla kochanków jest pianie koguta. Słońce wstawało, a ona pragnęła nadal śnić. Tego ranka nie czuła się dobrze.