- promocja
Najwyższa sprawiedliwość - ebook
Najwyższa sprawiedliwość - ebook
Najwyższa sprawiedliwość to szósta część bestsellerowego cyklu z Sebastianem Bergmanem, policyjnym psychologiem i ekspertem od seryjnych morderstw.
Vanja prowadzi w Uppsali śledztwo w sprawie serii brutalnych gwałtów. Gdy jedna z ofiar ginie, na miejsce wezwana zostaje Krajowa Policja Kryminalna, a wkrótce – również Sebastian Bergman. By złapać gwałciciela, który terroryzuje miasto, zespół musi zapomnieć o konfliktach i osobistych niesnaskach.
Wkrótce śledczy odkrywają, że ofiary nigdy nie są przypadkowe…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-974-6 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śnię o tobie.
Prawie każdej nocy, odkąd to się zaczęło.
Że się dowiadujesz. Co wtedy myślisz?
Co myślisz o moich poczynaniach?
Pewnie nic dobrego.
Może prosisz, żeby to zakończyć.
Znów okazałoby się, że jesteś lepszym człowiekiem ode mnie.
Dziś w nocy przyśniło mi się, że prosisz, aby cię uratować.
Uratować was oboje.
Nie udało mi się.
Nie udało mi się to nawet we śnie.
Więc robię, co mogę.
Zamierzam to powtórzyć.
Dziś w nocy.
Pięć.
Klara WahlgrenPaździernik przyniósł zimę.
To był dziwny rok pod względem pogody.
Wiosna rozkręciła się na dobre dopiero w maju. Śnieg padał na białe czapki studentów w czasie brzemiennego w tradycję, lecz chętnie obchodzonego święta Walpurgii i dzień później, podczas znacznie mniej popularnego pochodu pierwszomajowego. Lato kazało na siebie czekać do końca czerwca. Tydzień po midsommar temperatura po raz pierwszy przekroczyła dwadzieścia stopni, ale z drugiej strony ciepło trzymało aż do połowy września.
Potem jakby nie było jesieni.
Ósmego października znowu nadszedł ten moment. Rankiem, kiedy mieszkańcy Uppsali podnieśli rolety, zobaczyli pokrywę z białego puchu. Ponad cztery miesiące bez śniegu były oczywiście wodą na młyn dla sceptyków klimatycznych.
„Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie wygląda, jakby na Ziemi robiło się cieplej”.
„Nikt nie chce znać twojego zdania” – miała ochotę odpowiedzieć Klara za każdym razem, kiedy słyszała tę wyświechtaną frazę i widziała uśmieszek samozadowolenia, który zazwyczaj jej towarzyszył.
Zmiany klimatu były jak najbardziej rzeczywiste.
Trzy lata studiów w Lund na kierunku nauka o środowisku i praca magisterska na temat zrównoważonego rozwoju, którą obroniła u siebie w Uppsali, upewniły ją w tej kwestii. Rok ogólnoświatowych badań mówił sam za siebie, bez względu na październikowy widok za oknem w kuchni.
Było jednak naprawdę zimno. Klara uświadomiła to sobie, wychodząc z sali wykładowej kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zapinając stanowczo zbyt cienki płaszcz. Jak zwykle została, poukładała materiały i uprzątnęła po wyjściu ostatniego kursanta.
Tapicerowanie mebli.
Od osiemnastej trzydzieści do dwudziestej trzydzieści. Począwszy od piętnastego sierpnia.
Dziewięć spotkań.
Tego wieczoru widzieli się po raz piąty. Klara z przyjemnością obserwowała postępy każdego z kursantów. Uwielbiała prowadzić te zajęcia.
Robiła to już czwarty rok.
Jeszcze raz sprawdziła, że drzwi rzeczywiście się za nią zamknęły, a potem ruszyła mroźną Östra Åsgatan. Szła szybkim krokiem. Nagle zaczął dzwonić telefon. Wyjęła go i odebrała z lekkim zdziwionym uśmiechem.
– Cześć, kolego, nie śpisz?
– Kiedy wrócisz do domu? – rozległ się zmęczony głos Victora.
Wyobraziła sobie, jak siedzi na kanapie w piżamie ze Spider-manem, rozczochrany, umył już zęby i walczy z zamykającymi się oczami.
– Już idę do samochodu, więc będę za piętnaście, dwadzieścia minut. Coś się stało?
– Rana.
W zeszłym tygodniu, zanim spadł śnieg, jej syn ćwiczył na wuefie biegi na orientację. Wpadł na jakiś zardzewiały złom wyrzucony w lesie i rozciął sobie łydkę. Trzeba było założyć pięć szwów. Opatrunek należało zmieniać co wieczór.
– Tata nie może się tym zająć?
– Ty to robisz lepiej.
Klara cicho westchnęła. Miło być cenioną i wyczekiwaną, ale ona i Zach dzielili się urlopem rodzicielskim. Jej mąż uczestniczył w dorastaniu syna w takim samym stopniu jak ona, a czasem w większym. Tylko że w przypadku… w zasadzie w większości przypadków Victor wybierał mamę. Widziała, że Zacha trochę boli bycie zawsze numerem dwa.
– Ale mnie nie ma w domu, a ty musisz iść spać – spróbowała, skręcając w Ångkvarnsgatan.
– A rana?
– Niech tata się tym zajmie. Idź się położyć, a jeśli nie będziesz jeszcze spał, kiedy wrócę, i coś będzie nie tak, to poprawię.
Propozycja spotkała się z milczeniem, jakby ośmiolatek próbował ustalić, czy Klara nie chce go jakoś przechytrzyć.
– Tak zrobimy? – spytała.
– Okej…
– To dobrze. Buziaki. Do zobaczenia jutro.
Zakończyła rozmowę i schowała telefon do kieszeni. Nie wyjęła ręki z powrotem. Naprawdę było zimno.
Czy dobrze się zachowała?
Jeśli po jej powrocie Victor nie będzie jeszcze spał i jeśli zmieni mu opatrunek, czy tym samym nie przyzna, że Zach nie robi tego tak samo dobrze jak ona? Czy powinna być ostrzejsza? Powiedzieć, że opatrunek zmieni tata, a on ma się położyć i kropka?
Nie dawać wyboru.
Nie zgodzić się na poprawianie opatrunku.
Pewnie tak.
W najlepszym wypadku Victor będzie już spał, kiedy wrócę, i uniknę tego dylematu, pomyślała i skręciła na parking.
Na kwadratowym dziedzińcu było sześć miejsc. Dwa należały do Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki. Jej niebieskie polo w rogu było jedynym samochodem, który został.
Klara przystanęła.
Było ciemno.
Ciemniej niż zwykle.
Okoliczne budynki – wyłącznie biura lub siedziby stowarzyszeń – o tej porze były pogrążone w mroku. Jak zwykle, tylko że tego wieczoru nie paliły się nawet lampy na fasadzie. Klara nie wiedziała, gdzie są wyłączniki. Pomyślała, że ktoś musiał je wcisnąć przez pomyłkę.
Przekonała się, że jest inaczej, kiedy szła do samochodu, a jej oczy z wolna zaczynały się przyzwyczajać do ciemności. Pod lampkami na ścianie tuż obok jej samochodu walały się szklane odłamki.
Jedna z lamp była rozbita.
A może w jakiś sposób wypadła z uchwytu i roztrzaskała się o ziemię? Ponieważ jednak obie nie działały, można było uznać, że ktoś je rozbił dla zabawy. Klara wciąż uważała się za młodą, ale przyłapała się na myśli: „pewnie młodzież”. Może było to przede wszystkim pobożne życzenie. Że akty wandalizmu i inne oznaki braku poszanowania norm powinny przynależeć do niedojrzałości. Jednak w społeczeństwie znajdowała coraz wyraźniejsze dowody na to, że jest inaczej.
Wyjęła kluczyki z kieszeni. Polo dwa razy mrugnęło i boczne lusterka z delikatnym szmerem przesunęły się na swoje miejsca. Już miała położyć dłoń na zapewne zimnej klamce, kiedy nadstawiła uszu i przeszedł ją instynktowny, nieprzyjemny dreszcz.
Usłyszała za sobą cichy odgłos kroków.
Nie była sama.
Na ułamek sekundy dostrzegła czarny cień odbity w bocznej szybie.
Zniekształcony. Wielki. Bliski.
Bez zastanowienia zrobiła szybki krok w bok i obrót. Zamiast tuż za jej plecami, ciemna postać znalazła się obok, odwrócona w kierunku samochodu. Klara zdążyła zauważyć czarny kaptur i zakrytą twarz, kiedy nagle zaskoczył ją głośny, przenikliwy dźwięk.
Przypominał sygnał alarmowy.
Dopiero po chwili pojęła, że to jej krzyk.
Postać przed nią jakby trochę się cofnęła pod wpływem głosu. Klara poczuła przypływ sił.
Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłaby uciec, pobiec jak najszybciej przed siebie.
Zamierzała się obronić.
Za wszelką cenę.
Gdzieś z tyłu głowy brzęczała jej informacja, którą kiedyś usłyszała – że w razie ataku należy stawiać jak największy opór. Skorzystała z niej: zaczęła walić pięściami i kopać. Ręce i nogi pracowały na całego. Trafiały napastnika. Mocno. Raz za razem. Klara atakowała na oślep i z wściekłością. A przy tym nie przestawała krzyczeć.
Nie wiedziała, jak długo to trwało, pewnie kilka sekund, nawet jeśli miała wrażenie, że dłużej, aż w końcu spostrzegła, że napastnik robi kilka kroków do tyłu i ucieka w stronę wjazdu, a potem w lewo w Ångkvarnsgatan.
Nie ruszyła się z miejsca. Dyszała, oddychała chrapliwie. Zdążyła pomyśleć, że od krzyku musiało jej się zepsuć coś w gardle, a zaraz potem opadła z sił i osunęła się na ziemię. Prawie nie czuła zimna i wody, która natychmiast przeniknęła materiał jej spodni. Oddech przeszedł w cichy jęk. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. Jej spojrzenie padło na mały podłużny przedmiot leżący na asfalcie tuż obok samochodu.
Strzykawkę wypełnioną płynem.
Napastnik chciał ją uśpić.
Uśpić i zgwałcić.
Tak jak Idę.Czy brakowało jej Krajowego Wydziału Zabójstw?
Vanja często łapała się na tym, że zadaje sobie to pytanie. Jak teraz, kiedy parzyła herbatę w kuchni małego dwupokojowego mieszkania przy Norbyvägen, wynajmowanego z drugiej ręki od kolegi z Uppsali. Na początek kolega odstąpił je na rok, bo był w Hadze, zajęty współpracą z Unią Europejską w zakresie zwalczania handlu ludźmi. Liczyło pięćdziesiąt dwa metry kwadratowe i nie było w nim ani jednego mebla lub przedmiotu, o których bez zastanowienia mogłaby powiedzieć, że sama wybrałaby je jako element wyposażenia lub ozdobę. Może oprócz siedemdziesięciopięciocalowego telewizora, który zdominował ścianę naprzeciwko czarnej wysiedzianej skórzanej sofy. Ale skoro się zdecydowała na wynajem mieszkania z umeblowaniem, nie miała nic do gadania. Doszła do wniosku, że rok wytrzyma. Jeśli będzie musiała zostać dłużej, znajdzie sobie coś innego. Własnego.
Czy tęsknię za wydziałem zabójstw? – myślała, wyjmując torebkę z herbatą z kubka z motywem z _Gwiezdnych wojen_ i wrzucając ją do zlewu.
Nie za wydziałem jako takim i nie za samą pracą. To, co robiła w Uppsali, było co najmniej równie interesujące, ale brakowało jej kolegów. Po kilku miesiącach rozłąki doszła do wniosku, że byli to bardziej przyjaciele niż koledzy z pracy. Może jedyni, jakich miała.
Dotyczyło to wszystkich prócz Sebastiana.
On nie był przyjacielem.
Otworzyła lodówkę, nalała mleko do kubka i zaniosła do dużego pokoju. Jej laptop stał otwarty na szklanym stoliku w kolorze dymu, kupionym w Ikei.
Obiecała Torkelowi, że wróci.
Kiedy już poukłada wszystkie sprawy.
Cokolwiek to znaczyło.
Nadal nie miała kontaktu z Anną, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Matka przez całe życie ją okłamywała, a kiedy prawda w końcu wyszła na jaw, zdradziła ją po raz kolejny, za jej plecami nawiązując kontakt z Sebastianem i, co jeszcze gorsze, idąc z nim do łóżka.
Kilka razy odezwał się do niej Valdemar. Były to krótkie, bezosobowe rozmowy o przeprowadzce, nowym mieście i nowych kolegach. Nie odwiedził jej. Choć odszedł od Anny, żeby naprawić relację z Vanją, i mimo iż przez cały okres dorastania był dla niej tatą, najbliższym człowiekiem, którego kochała bardziej niż kogokolwiek, nie udało im się do tego wrócić.
Czuła z tego powodu ból.
Wściekłość.
Sebastianowi udało się zepsuć jedną z nielicznych rzeczy, które naprawdę coś znaczyły w jej życiu. Może mogliby się wzajemnie odnaleźć w swoich nowych rolach, ale czuła, że na drodze ku temu wciąż stoją ciągnące się śledztwo w sprawie przestępstwa finansowego i próba samobójcza Valdemara.
Jeden wielki bajzel.
Jak całe jej życie.
Do stanu ładu i porządku brakowało bardzo, bardzo wiele.
Tak naprawdę jasnymi punktami byli tylko ona i Jonathan. Tym lepiej. Wakacje, które zaczęły się w Kopenhadze i zaprowadziły ich do pięciu kolejnych krajów w Europie, były dokładnie tym, na co liczyła. Co prawda Jonathan czuł lęk, że ona po prostu potrzebuje towarzystwa kogokolwiek, niekoniecznie jego, ale obawy szybko okazały się nieuzasadnione. Po zakończeniu lata mówił o ich wspólnej przyszłości, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
Nie był zachwycony, że się przeprowadziła do Uppsali, ale było to tylko czterdzieści minut jazdy pociągiem podmiejskim, a Vanja przyjeżdżała do sztokholmskiego domu tak często, jak tylko mogła. Zatrzymywała się u niego, bo mieszkanie przy Sandhamnsgatan wynajmowała z drugiej ręki.
Z Jonathanem wszystko było więc w porządku, a Sebastiana nie widziała, odkąd zostawił ją w garażu pod Waterfrontem ponad trzy miesiące wcześniej. Wiedziała, że odniósł obrażenia podczas szalonej jazdy z bombą w samochodzie, słyszała od Ursuli, że złamał kilka żeber i rękę, ale na tym jej wiedza się kończyła.
Więcej wiedzieć nie chciała.
Im mniej miejsca Sebastian Bergman zajmował w jej życiu, tym lepiej. Była pewna, że to samo dotyczy wszystkich ludzi.
Przestała myśleć o Sebastianie, opadła na sofę, wróciła do lektury wydrukowanego zgłoszenia Therese Andersson i wypiła mały łyk gorącego napoju.
Powódka wyszła z imprezy przy Molngatan 23 trochę przed w pół do drugiej w nocy 4-go października i postanowiła, że pójdzie do domu na Almqvistgatan bo to jest tylko kilometr z tamtąd. Szła deptakiem Liljefors torg, mineła szkołę Liljefors, usłyszała że ktoś idzie i ktoś ją złapał od tyłu.
Vanja wiedziała, że nie może się spodziewać, iż wszystkie zgłoszenia będą sporządzone nienagannym językiem, była wręcz pewna, że takie stanowią mniejszość, ale to naprawdę było wyzwanie. Rzuciła okiem na nazwisko autora. Staż. Oscar Appelgren. A więc nadal się uczył, ale ponieważ w szkole policyjnej nie mieli zajęć z redagowania tekstów, szanse na poprawę były nikłe. Wzięła głęboki oddech i czytała dalej.
Dlatego nic nie pamięta. Dopiero jak leżała na ziemi między krzakami koło deptaku. Spódnica była jakby podciągnięta, pończochy podarte, powódka miała na głowie jakiś worek. Powódka wstaje, idzie na Vaksalagatan i tam krzyczy pomocy pomocy. Jest wtedy koło godz. 3.
Do szpitala zostaje wezwana policja lekarz stwierdza krwawienie z macicy w wyniku penetracji i ślady spermy. Próbka krwi pokazuje resztki Flunitrazepam Mylan we krwi.
Vanja zamknęła orgię błędów ortograficznych i wyrażeń przeniesionych z języka mówionego, wzięła do ręki kubek z herbatą i opadła na oparcie.
Doprowadzona do końca napaść na tle seksualnym.
Tego typu przestępstwa stanowiły niewielki ułamek gwałtów zgłaszanych każdego roku – najczęściej sprawca i ofiara się znali, a do gwałtu dochodziło w mieszkaniu któregoś z nich. Jednak prasa rozpisywała się na ten temat, więc można było pomyśleć, że są bardziej powszechne niż w rzeczywistości. Jak dotąd o tym, co spotkało Therese, napisano bardzo niewiele. Vanja wiedziała, że będzie więcej, jeśli ktoś na poważnie zainteresuje się sprawą.
Nie była to bowiem pierwsza ofiara.
Vanja ponownie pochyliła się, odstawiła kubek i wzięła do ręki raport Narodowego Centrum Kryminalistyki.
Niewiele w nim znalazła.
Odcisk trampka marki Vans, model UA-SK8-Hi MTE, w ziemi pod krzakami i DNA ze spermy, ale sprawca nie figurował w żadnym rejestrze. Z drugiej strony stwierdzono zgodność znaleziska z tym, co zostało odkryte przy okazji gwałtu niecały miesiąc wcześniej.
Ida Riitala, lat trzydzieści cztery.
Została napadnięta osiemnastego września na Starym Cmentarzu.
To samo miasto, ten sam sposób działania.
Sprawca, który podkrada się od tyłu, wstrzykuje środek nasenny, narzuca jutowy worek na głowę ofiary i dokonuje gwałtu, korzystając z tego, że jest nieprzytomna.
Zadzwonił telefon. Vanja rzuciła okiem na wyświetlacz.
Jej nowa szefowa. Anne-Lie Ulander.
Dochodziło wpół do dziesiątej. To oznaczało więcej pracy. Vanja odebrała.
– Cześć, co jest?
Rozmowa trwała nieco ponad pół minuty. Po jej zakończeniu Vanja zamknęła laptopa, wstała i wyszła z mieszkania. Jeśli wcześniej nie byli pewni, czy mają do czynienia z seryjnym gwałcicielem, teraz wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Mieli trzecią ofiarę.Klara siedziała skulona na sofie. Włożyła trzy warstwy ubrań i owinęła się kocem, ale i tak było jej zimno. Miała wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Jakby chłód z ciemnego dziedzińca podczas drogi do domu oblekał ją niczym dodatkowa skóra. Objęła oburącz kubek z herbatą i spojrzała w kierunku kobiety z notatnikiem, która siedziała pochylona na drugim końcu sofy.
Anne-Lie Ulander. Komisarz.
Klara pomyślała, że bardziej przypomina wziętą adwokatkę z jakiegoś amerykańskiego serialu. Miała prostą, dobrze dopasowaną, z pewnością drogą czerwoną sukienkę i ciemne włosy do ramion. Fryzura wyglądała na codzienną i niedbałą, ale Klara podejrzewała, że nie jest ani codzienna, ani niedbała.
– Czarny strój, kaptur i coś, co zakrywało mu twarz. Pamiętasz coś jeszcze?
Klara napotkała współczujące spojrzenie Anne-Lie i pokręciła głową.
– Potrafisz określić, jakiego był wzrostu?
Klara przez chwilę się zastanawiała. Była pewna, że nigdy nie zapomni tego, co się stało, że to zostało w nią wdrukowane raz na zawsze. Jednocześnie wspomnienia były dziwnie niewyraźne i nieskładne. Jakby mózg próbował ją ochronić, nie pozwalając pamiętać tego zbyt dobrze.
– Nie wiem. Wyższy ode mnie.
– A ile ty masz wzrostu?
– Metr sześćdziesiąt dziewięć.
Anne-Lie zapisała najnowszy element krótkiego sprawozdania Klary z wydarzeń na dziedzińcu. Zamierzała tam pojechać, jak tylko przyjedzie Vanja. Carlos był już na miejscu, wiedziała, że jest dobry, ale nie mogli sobie pozwolić na najdrobniejszą pomyłkę. Trzy napaści w ciągu miesiąca. W jej rewirze grasował bardzo niebezpieczny człowiek.
– Obudził się, kiedy przyszłam do domu – powiedziała cicho Klara.
Anne-Lie spojrzała znad notatek i podążyła za wzrokiem Klary do kuchni. Przy stole siedział mężczyzna i trzymał na kolanach dziecko w piżamie ze Spider-manem. Mężczyzna ściszonym głosem czytał chłopczykowi książkę, ten zaś wyraźnie walczył z sennością i co jakiś czas spoglądał niespokojnie na Klarę.
– Zasnął, ale na pewno nas usłyszał. Zrozumiał, że coś jest nie tak…
– Mam z nim porozmawiać?
Klara oderwała wzrok od męża i syna i odwróciła się do Anne-Lie z pytającym wyrazem twarzy.
– I co powiedzieć?
– Ile ma lat?
– Osiem.
– Mogę powiedzieć, że z tobą rozmawiamy, bo coś zobaczyłaś. Nie dlatego, że coś ci się stało. Pozbawimy całą sytuację dramatyzmu.
– Zach już to zrobił. Powiedział, że jacyś głupi dorośli kłócili się przed szkołą i trochę mnie wystraszyli…
Na dźwięk otwieranych drzwi urwała i poczuła, że sztywnieje na całym ciele. Anne-Lie to zauważyła i położyła jej dłoń na ramieniu.
– To moja koleżanka – powiedziała uspokajającym tonem.
Klara odwróciła się do drzwi dużego pokoju i śledziła wzrokiem młodą kobietę, która weszła i przedstawiła się jako Vanja Lithner.
– Klara Wahlgren – wychrypiała Klara. Bolało ją gardło. Coraz bardziej. Z pewnością coś sobie uszkodziła. Może mimo wszystko powinna pojechać do szpitala. Nie zrobiła tego. Wtedy. Po wszystkim. Bo przecież nic się nie stało.
Przynajmniej nie to, co mogło się stać.
Znów wstrząsnął nią dreszcz. Wypiła łyk herbaty. Ciepły napój nie złagodził bólu gardła ani jej nie ogrzał, ale i tak piła. Rumiankowa herbata w jej kubku z napisem „Najlepsza mama na świecie” i siedzenie na sofie po powrocie z kursu.
To było normalne.
Bezpieczne.
Nowa policjantka zdjęła okrycie wierzchnie, usiadła i od razu zapytała ją o samopoczucie. Klara wzruszyła ramionami. Jak się czuła? Nie wiedziała. Myśli krążyły jej w głowie. Była kompletnie wyczerpana, odkąd adrenalina przestała krążyć w jej ciele, a mimo to miała wrażenie, że organizm pracuje na wysokich obrotach.
Anne-Lie wstała z kanapy i przekazała notatki Vanji.
– Muszę jechać w tamto miejsce, ale Vanja mnie zastąpi. – Wyjęła wizytówkę. Położyła na stoliku. – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, zechcesz o coś zapytać, skontaktować się z opieką zdrowotną, cokolwiek, po prostu zadzwoń.
– Dziękuję.
Anne-Lie na chwilę położyła dłoń na ramieniu Klary, rzuciła do Vanji: „Usłyszymy się później”, i wyszła. Klara patrzyła, jak odchodzi. Obok drzwi na korytarz wisiało zdjęcie. Ona, Zach i Victor. Zeszłego roku na Krecie. Znaleźli małą wioskę o nazwie Loutro na południu kraju. Mniej więcej pięćdziesiąt domów otaczających półkolem przejrzystą wodę w zatoce. Małe restauracyjki i hotele, bardzo niewiele do roboty poza kąpielami, opalaniem i relaksem.
Idealne wakacje.
Idealne życie.
Czy kiedykolwiek przeżyje to znowu?
Pod zdjęciem stał fotel, któremu wymieniła obicie. Spojrzała na kwiatowy wzór i nagle coś ją tknęło. Ta myśl pojawiła się w tamtej chwili, kiedy siedziała na ziemi, ale potem zniknęła.
– Czy to ten sam człowiek, który zaatakował Idę?
Vanja spojrzała zdziwiona znad notatnika.
– Idę Riitalę?
Klara skinęła głową.
– Ten sam? – powtórzyła.
– Znasz ją? – spytała Vanja z nagłym zainteresowaniem.
To, że dwie spośród ofiar się znały, w najlepszym wypadku mogło zawęzić krąg poszukiwań. Choć nie musiało nic znaczyć. Mógł to być czysty przypadek. Jeśli jednak sprawca roztrzaskał lampy na fasadzie i czekał na Klarę? Z drugiej strony nie wiedzieli, czy właśnie on to zrobił. Może tylko zobaczył, jak Klara wychodzi z siedziby Stowarzyszenia na rzecz Promocji Nauki, ruszył za nią, spostrzegł, że wchodzi na pusty ciemny dziedziniec i zaryzykował.
Znała Idę Riitalę.
– Skąd ją znasz?
– Śpiewałyśmy kiedyś w tym samym chórze. Jesteśmy przyjaciółkami – umilkła, ale wydawało się, że ma do powiedzenia coś więcej. Vanja czekała. – Przynajmniej na Facebooku – kontynuowała Klara, najwyraźniej odpowiedziawszy sobie na pytanie, co tak naprawdę je łączyło. – Nie spotykamy się za często…
– Znasz również Therese Andersson? – spytała Vanja.
– Nie. Kto to taki?
– Jest mniej więcej w tym samym wieku co ty, pracuje jako konsultantka wellness, mieszka przy Almqvistgatan z Milanem Pavicem.
Klara pokręciła głową.
– Mam zdjęcie.
Vanja zwykle przechowywała w telefonie zdjęcia ludzi pojawiających się w prowadzonych przez nią śledztwach. Nie wiedziała do końca, czy nie łamie przepisów i rozporządzeń w kwestii przechowywania danych osobowych, ale to było wygodne i pomagało jej w pracy, więc nie zgłębiała tego zagadnienia.
Odszukała zdjęcie Therese i pokazała je Klarze. Klara zerknęła i ponownie pokręciła głową.
– Dlatego przyszłyście we dwie? – skinęła głową w stronę kanapy, na której siedziała Anne-Lie. – Myślałam, że może ktoś się zjawi. No wiesz, zwykły policjant, o ile w ogóle ktokolwiek. Cały czas się słyszy, że nie macie czasu i środków na zajmowanie się sprawami.
Vanja zwalczyła głośne westchnienie. Męczyło ją, że zaufanie do policji z każdym rokiem maleje i że stereotyp funkcjonariuszy jako niedofinansowanych, nieskutecznych i niekiedy niekompetentnych jest zakorzeniony u coraz większej części społeczeństwa. Nawet jeśli niestety w niektórych przypadkach było to zgodne z prawdą.
– Brutalne zbrodnie są u nas na pierwszym miejscu, ale nasza dzisiejsza wizyta wynika z przekonania, że człowiek, który cię zaatakował, mógł napaść również na inne kobiety w Uppsali.
– Jak Człowiek z Haga.
Tym razem Vanja nie była w stanie powstrzymać westchnienia. Pomyślała o tym samym, kiedy zadzwoniła Anne-Lie.
Tak zwany Człowiek z Haga, skazany za dwa usiłowania zabójstwa, cztery gwałty (w tym dwa brutalne) i dwie próby gwałtu, był poza tym podejrzany o kolejne napaści w Umeå w okresie od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego do dwa tysiące piątego roku. Siedem lat. Działał o wiele za długo, zanim udało się go wsadzić za kratki.
Zbyt wiele ofiar.
Zbyt wiele cierpienia.
Zbyt wiele strachu.
– Zatrzymamy go dużo wcześniej, niż to miało miejsce w przypadku Człowieka z Haga. Nie ulegało wątpliwości, że Vanja w to wierzyła. Klara nie okazała żadnej widocznej reakcji, lecz po raz kolejny powędrowała spojrzeniem w kierunku kuchni. I członków rodziny.
– Skończymy niedługo? – zapytała. – Późno już…
– Możliwe, o ile nie przypomnisz sobie czegoś jeszcze.
– Nie.
– Gdyby tak się stało, skontaktuj się z nami – powiedziała Vanja, wstała i sięgnęła po kurtkę.
Klara również wstała, ale nie odprowadziła Vanji do drzwi. Poszła do kuchni i bez słowa podniosła przysypiającego synka. Objął ją i wtulił nos w jej szyję. Zach wstał, lekko oparł dłoń na jej plecach i poszli do sypialni.
Mała rodzina.
Klara zaczęła się zastanawiać, czy jeszcze kiedykolwiek poczuje zmęczenie.
Czy będzie miała odwagę zamknąć oczy. Odetchnąć.
Na razie się na to nie zanosiło.Carlos Rojas zadrżał z zimna i zaczął tupać. Stał za ogrodzeniem i patrzył, jak pracownicy techniczni ostrożnie pracują przy samotnym aucie zaparkowanym na wewnętrznym dziedzińcu. Po rozmowie telefonicznej ubrał się jak trzeba. Miał czapkę, rękawiczki z jednym palcem, szalik, kilka warstw pod płaszczem, zniósł nawet z poddasza grubsze buty.
Mimo to było mu zimo.
Ci, którzy słyszeli jego nazwisko i widzieli ciemne włosy oraz cerę, myśleli, że to dlatego, iż jako Hiszpan nie jest przyzwyczajony do północnego klimatu. A był. Mieszkał w Szwecji przez całe życie. Jego mama poznała tatę podczas wakacyjnej podróży do Malagi przed trzydziestoma ośmioma laty, tata przeprowadził się do Szwecji, zamieszkali w Varberg, urodzili im się Carlos i jego dwie siostry. A więc to nie dorastanie w słonecznej Hiszpanii było przyczyną niskiej odporności na chłód. Tak po prostu miał.
Nie tylko zimą.
Marzł na okrągło.
Kilka razy uderzył dłońmi o siebie i poskakał w miejscu. Nic a nic nie pomogło.
Wiedział, że Anne-Lie nadchodzi, jeszcze zanim ją zobaczył. Po sześciu latach bycia jej podwładnym umiał rozpoznawać odgłos jej kroków. Zawsze chodziła w butach na obcasach.
Zawsze dobrze się ubierała.
Z prostotą, klasycznie, drogo.
Strój sygnalizował należny jej autorytet.
Ten dzień nie był wyjątkiem. Czarne kozaki do kolan, czerwona sukienka, którą dało się dostrzec pod dwurzędowym czarnym płaszczem z Hope i różnokolorowy szalik z owczej wełny. Dzielili tę pasję. Zainteresowanie modą. Carlos nie potrafił zrozumieć ludzi, których to nie obchodziło. To, jak człowiek się ubiera, mówi o nim więcej, niż mogłoby się wydawać lub chciałoby się przyznać. To nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Styl nie musi dużo kosztować. Za przykład mogła posłużyć jego nowa koleżanka Vanja Lithner. Dobra policjantka, całkiem w porządku dziewczyna (choć żadne cudo kontaktów interpersonalnych), a jednak było widać, że nie poświęca choćby trzech minut tygodniowo na zastanowienie się, które ubrania kupić lub co na siebie włożyć.
– Zimno ci? – zapytała Anne-Lie, kiedy podeszła i zobaczyła jego podciągnięte ramiona.
– A jak myślisz?
– Myślę, że mamy srogą zimę, a to dopiero październik – uśmiechnęła się do niego przelotnie i odwróciła się w kierunku wewnętrznego dziedzińca. – Co mamy do tej pory?
– Odciski butów. Wygląda na to, że ta sama marka i rozmiar co poprzednio, ale tym razem zgubił strzykawkę.
– Uda nam się ją namierzyć?
– Zobaczymy.
– Znaleziono opakowanie?
Carlos pokręcił głową. Anne-Lie się odwróciła i popatrzyła wzdłuż ulicy, w obu kierunkach.
– Kamery monitoringu?
– Nie ma żadnej przy tej ulicy, ale jest jedna na Östra Ågatan. Poprosiłem o nagranie od dwudziestej trzydzieści.
– Dobrze.
– I jeszcze jedno…
– Co takiego?
– Lampy na fasadzie. Zadzwoniłem do ludzi, którzy płacą za tamte miejsca parkingowe – odparł i ponownie wskazał wewnętrzny dziedziniec oświetlony przez techników. – Niejaki Fredrik Filipsson wsiadł do samochodu i odjechał stamtąd tuż po dwudziestej, a wtedy, jak twierdzi, obie lampy były zapalone.
– Czyli się na nią zaczaił.
– Na to wygląda.
– Bo ją znał.
– Mógł ją śledzić od jakiegoś czasu. Parkuje tu w każdy czwartek, wraca mniej więcej o tej samej godzinie. Jak Ida Riitala, która po zakończeniu zmiany zawsze szła skrótem przez cmentarz.
Anne-Lie ponownie westchnęła. Odwróciła się do Carlosa, spojrzała w dół na rzekę Fyris i stadion Studenterna po drugiej stronie ciemnej, zimnej wody. Uwielbiała swoją pracę. Wszystkie jej aspekty. Ale czegoś takiego nie chciała przeżywać. Należało rozwiązać tę sprawę. I to szybko. Najchętniej sprawdziłaby DNA każdego mężczyzny powyżej piętnastego roku życia w całej Uppsali.
– Trzy napaści w ciągu niecałego miesiąca.
To było stwierdzenie, ale Carlos i tak odpowiedział:
– Tak.
– On nie przerwie.
– Nie.
– Kobiety będą się bały wychodzić z domu.
– Jeszcze bardziej.
Anne-Lie skinęła głową. To była rzeczywistość i problem społeczny. Kobiety bały się wychodzić samotnie. W każdym mieście, wszędzie. Według badań Rady do spraw Zapobiegania Przestępczości więcej niż co piąta kobieta ze strachu choć raz zrezygnowała z wyjścia z domu. Swoboda poruszania się kobiet była ograniczona, ich możliwości również. I to w „normalnych” warunkach.
Kiedy na ulicach nie grasował seryjny gwałciciel.
– Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy – powiedziała i znów się odwróciła do Carlosa.
– Chcesz więcej ludzi?
– Chcę innych ludzi.
Po tych słowach odeszła. Carlos słyszał stukot jej obcasów jeszcze po tym, jak zniknęła mu z oczu. Nie wiedział, co miała na myśli, mówiąc o „innych ludziach”, ale był pewny, że wkrótce się tego dowie.
Jeśli Anne-Lie coś postanowiła, to tak miało być.– Skończysz niedługo?
Billy usłyszał pytanie zza drzwi łazienki, ale nie dopuścił go do siebie. Wytarł jedynie zaparowane lustro, pochylił się nad umywalką i popatrzył na swoją twarz.
Jak wtedy.
Tego czerwcowego poranka. Kiedy się obudził na kanapie porządnie skacowany. Miał wrażenie, że od tamtego czasu minęły całe wieki. Ta sama twarz, inne lustro.
U niej. U Jennifer.
Kiedy jeszcze nie pamiętał…
Woda płynęła z mokrych włosów, zatrzymywała się w brwiach i spływała na policzki. Popatrzył na siebie. Spojrzał sobie głęboko w oczy. Zwierciadło duszy, jeśli wierzyć temu poetyckiemu sformułowaniu. Gdyby tak rzeczywiście było, zdemaskowałyby go, a najwyraźniej tego nie robiły. Słyszał od innych, że są sympatyczne. My zwykle tak mówiła. „Masz sympatyczne oczy”. Nie zdradzały tej mrocznej chęci, która zalegała mu w żołądku niczym wygłodniały wąż. Nie mówiły o żądzy dominacji i kontroli, którą od pewnego czasu odczuwał, ale udawało mu się ją stłumić. Po tym, co się stało Jennifer. Zwykle nie popadał w głęboką filozoficzną zadumę, ale ostatnimi czasy nie potrafił nie zadawać sobie pytania, kim właściwie jest.
Kim się stał? Czym się stał?
Squash zazwyczaj powodował przyjemne zmęczenie, ale tego wieczoru wyprowadził go z równowagi. Nie rozgrywka sama w sobie, tylko to, co się wydarzyło później. W szatni. Kolega, który chwilę wcześniej wygrał z nim w trzech setach (11-8, 11-8, 12-10), wyszedł spod prysznica, nadal owinięty w pasie ręcznikiem, z mokrymi włosami. Billy postanowił, że weźmie prysznic w domu. Był bardziej wściekły z powodu przegranej, niż chciał to przyznać. Trzy sety, to się, kurwa, nie zdarzyło od lat. Może rozkręcała mu się jakaś choroba albo coś w tym stylu.
– Znasz Jennifer, nie? Jennifer Holmgren – odezwał się kolega, grzebiąc w sportowej torbie w poszukiwaniu dezodorantu.
Billy zesztywniał, wszystkie myśli o meczu zniknęły jak ręką odjął. Wkroczyli na zaminowany teren. Co się stało?
– Tak, kilka razy mieliśmy okazję ze sobą pracować, a co?
Była to prawda, ale nie cała. Co to, to nie. Poza pracą kilka razy poszli ze sobą do łóżka. Więcej razy ze sobą spali, niż pracowali. Ostatnim razem wszystko się spieprzyło.
– Słyszałeś, co się stało?
– Nie. Co takiego?
Rozbrzmiało pukanie i jednocześnie otworzyły się drzwi łazienki. Nigdy się w niej nie zamykali. My uważała, że nie ma takiej potrzeby, bo byli w mieszkaniu tylko we dwoje i wiedzieli, czy jest zajęta, czy nie. Billy podskoczył przy lustrze, jakby przyłapała go na czymś, czego nie powinien robić. W sumie tak było.
– Co ty tu robisz?
– Nic.
– Muszę umyć zęby, chciałam się położyć.
My weszła do łazienki, wzięła elektryczną szczoteczkę do zębów i nałożyła pastę na okrągłą główkę.
– Widziałeś link, który ci przysłałam?
Przepchnęła się obok niego przy umywalce, odkręciła kran i podstawiła pod niego szczoteczkę. Billy przeniósł się myślami do tu i teraz. Zmusił się do tego, chcąc sprawiać wrażenie zaangażowanego i zainteresowanego.
– Tak, chyba tak. A który dokładnie?
– Wysłałam dziś tylko jeden. Töreboda. – Mówiąc, próbowała utrzymać w ustach pastę do zębów, przez co jej głos brzmiał, jakby leżała na fotelu dentystycznym. – Biały drewniany dom na plaży.
Billy pokiwał głową, jakby właśnie sobie przypomniał. Może i wysłała tego dnia tylko jeden link, ale prawda była taka, że już nie otwierał wszystkiego, co mu przysyłała. Mimo to w któryś z przyszłych weekendów zamierzała się przejechać i obejrzeć kilka nieruchomości. Kupią tę, na którą My się zdecyduje, a on będzie udawał zainteresowanego.
Będzie rozmawiał o renowacji i o tym, jak mogą wykorzystać dom.
Pojedzie z nią do banku, żeby sprawdzić, czy dostaną kredyt.
Będzie kiwał głową z uśmiechem i słuchał jej opowieści o tym, jak ich przyszłe dzieci będą uwielbiały spędzać tam wakacje.
Naprawdę będzie chciał, żeby tak było.
Pragnął wspólnej przyszłości. Kochał ją. Przez ostatnie miesiące naprawdę się starał. Chciał zostawić wszystko za sobą. Stać się tym, kim był kiedyś. Mężczyzną, w którym się zakochała. Prostym, porządnym, nieskomplikowanym chłopakiem.
Wmawiał sobie, że nie jest za późno.
My chciała mieć domek letniskowy, a zwykle dostawała, czego chciała. Poznali się ponad rok wcześniej na przyjęciu z okazji midsommar. W październiku doszła do wniosku, że powinni ze sobą zamieszkać, a w maju tego roku, jedenaście miesięcy po ich pierwszym spotkaniu, wzięli ślub.
W czerwcu ją zdradził.
Z Jennifer.
Kobietą, która znała prawdę.
Wiedziała, że coś się w nim zmieniło, kiedy był zmuszony zastrzelić Edwarda Hindego, by uratować Vanję, Charlesa Cederkvista i siebie. Wiedziała, jak się rozkoszował tym upajającym uczuciem. Władzą nad życiem i śmiercią.
Zdradził My z Jennifer, która rozumiała.
Pomagała mu. Pozwalała zrealizować fantazje o kontroli, przewadze, dominacji, połączone z seksem i przyjemnością fizyczną. Pilnowała, by wąż był najedzony, a on znajdował się w równowadze.
Dopóki nie przesadził z alkoholem.
Dopóki wszystko się nie spierdoliło.
Zdał sobie sprawę, że nic nie odpowiedział. Na temat białego drewnianego domu w Töreboda. My wypluła pastę do umywalki i spojrzała na niego z powagą.
– O co chodzi?
– O nic.
– Na pewno? Od powrotu z treningu trochę dziwnie się zachowujesz.
Oczywiście zauważyła. To była jej praca. Odczytywanie ludzi, interpretowanie ich zachowań i sprawianie, by dotarli do pełni swego potencjału. Była dobra. Dobra dla niego. Nie chciał jej okłamywać. Ale nie musiała wiedzieć wszystkiego. Połowa prawdy to nie kłamstwo.
– Pamiętasz Jennifer? Tę, z którą kilka razy pracowałem?
Musiała pamiętać. Sporo o niej opowiadał i My wiedziała, że się spotykali nawet poza pracą.
– Pamiętam, co z nią? – odpowiedziała.
– Myślą, że utonęła.
– Co?
– We Francji. Podczas nurkowania. Wiesz, że uprawiała sporty ekstremalne.
– O, Boże, to straszne! – zawołała My, padła mu w ramiona i go przytuliła. – Tak mi przykro. Wiem, że ją lubiłeś.
– Tak, to prawda.
Przez chwilę stali w milczeniu, aż w końcu My nieco rozluźniła uścisk, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Ale tylko myślą? Nie znaleźli jej?
– Nie, ale odnaleźli jej ubrania przy jakimś systemie jaskiń. To pewnie pokazuje, co się stało… Prądy bywają czasem silne i tak dalej…
My głęboko westchnęła, przeciągnęła się i złożyła mu na ustach delikatny pocałunek.
– Biedaczysko…
Billy nie wiedział do końca, czy mówiła o Jennifer, czy o nim. Znów go objęła. Miała nigdy nie poznać całej prawdy i, jakkolwiek strasznie to brzmiało, skoro Jennifer zginęła we Francji, mógł zostawić całą tę sprawę za sobą. Zacząć sobie wmawiać, że nigdy jej nie było. Zacząć od nowa i tym razem zrobić wszystko jak należy.
Jeszcze nie było za późno.Billy leżał rozbudzony i patrzył w sufit, próbował zyskać kontrolę nad oddechem. Rzucił spojrzenie na My. Spała spokojnie, jak zwykle na lewym boku. W takim razie pewnie nie wydał żadnego dźwięku.
Nie krzyczał.
Jak to miało miejsce we śnie.
Nie nawiedzał go już od jakiegoś czasu, ale teraz powrócił. Billy się domyślał, że to reakcja na rozmowę w szatni i wszystko, co nastąpiło później. My pytała, czy chce o tym porozmawiać, ale była na tyle mądra i empatyczna, by nie nalegać, kiedy odpowiedział przecząco. Mimo to była przy nim przez resztę wieczoru, czujna i wyrozumiała. Zazwyczaj zasypiała, gdy tylko dotknęła głową poduszki, ale tym razem tylko leżała i go obejmowała, gładziła po głowie. Blisko. Skóra przy skórze. Obecna, gdyby jej potrzebował.
Była dla niego dobra. Znacznie lepsza, niż na to zasługiwał. Jednak zamierzał to zrobić. Czas zmieni wszystko, co się wydarzyło, w odległe wspomnienie. Wspomnienie, które zniknie gdzieś w tle. Będzie cichym szeptem, a on nauczy się go nie słuchać.
I wtedy pojawił się sen.
_Nie ma w nim nic sennego. Nic abstrakcyjnego ani nierzeczywistego. Żadnych miękkich konturów, niczego, co tonuje lub upiększa. Wręcz przeciwnie. Wszystko jest bezwzględnie klarowne i szczegółowe._
Zabrał go z powrotem.
_Biegnie z łazienki, przez całe mieszkanie, do sypialni Jennifer, w której ona leży naga na łóżku. Dłonie ma w górze, przypięte kajdankami do wezgłowia. Nogi rozsunięte, przywiązane wąskimi skórzanymi paskami. Jego oddech jest tak ciężki, że aż się trzęsie, kiedy wyciąga rękę do jej ramienia, by po chwili poczuć wahanie._
Do tamtego czasu i miejsca.
_Intensywnie fioletowe ślady na jej szyi. Pozostawione przez jego palce. Z przodu dwa wyraźne kciuki, które się ścisnęły pod krtanią. Jej twarz. Czubek języka, wystający spomiędzy suchych warg. Naczynia krwionośne, które pękły pod skórą twarzy, wpatrzone w niego oczy, przed którymi nie może uciec…_
Odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Wiedział, że tej nocy już nie zaśnie. Niepokój znów trzymał go w kleszczach. Paraliżował i ściskał niemal tak mocno, jak wtedy.
Kiedy to się stało.
Nie pamiętał w szczegółach, co się działo tuż po tym, jak ją zobaczył. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, zanim jako tako odzyskał kontrolę. Przypominał sobie tylko, że absurdalnie powszednie myśli – że nie zdąży na pociąg na zachodnie wybrzeże i My będzie na niego zła – mieszały się ze świadomością, co zaszło. Do czego doprowadził.
Jennifer nie żyła.
I to on ją zabił.
Panika w połączeniu z kacem sprowokowały wymioty. Kiedy już wstał znad sedesu i przepłukał usta, żeby nie czuć w nich smaku wymiocin, pomyślał, że trzeba to zgłosić. Zadzwonić na policję, do kolegów. Wszystko im opowiedzieć. Przekonać, że to był nieszczęśliwy wypadek. Ale się powstrzymał. Nie zrobiłoby to wielkiej różnicy. Nie miał zamiaru jej zabić, ale co z tego.
Jennifer i tak nie żyła, a on był mordercą.
Straciłby wszystko. Pracę, My, przyjaciół, wszystko.
Przypomniał sobie, jak wrócił do salonu, klął i płakał, uderzał się dłońmi w skronie, żeby odzyskać jasność widzenia.
Co robić: postąpić słusznie czy uratować siebie.
Wewnętrzna walka.
W końcu podjął decyzję. Pamiętał ten moment. Siedział wtedy na jej kanapie, opuścił wzrok na czekan i karabinki wspinaczkowe wiszące na ścianie. Nie tylko się zdecydował, ale i zaczął układać plan. Wiedział, co zrobi. Co musi zrobić.
Uratować siebie i wszystko, co posiada.
Billy wstał z łóżka i wyszedł z sypialni, cicho zasunął za sobą drzwi i na palcach podszedł do laptopa na stole w kuchni. Teraz, kiedy Jennifer była oficjalnie uznana za zaginioną i nie wykluczano jej śmierci, istniało ryzyko, że ktoś zechce się cofnąć w czasie i prześledzić ostatnie miesiące jej życia. Nie wolno mu było popełnić błędu.
Usiadł, otworzył komputer i się zalogował. Plan był prosty, ale jego realizacja wymagała czasu i konkretnych umiejętności, które posiadał.
Postanowił cyfrowo utrzymać Jennifer przy życiu.
Tamtego dnia zadzwonił do My i powiedział, że musi popracować jeszcze tydzień nad sprawą Mordercy z Reality Show. Prokurator nie chciał, by w śledztwie pozostała choćby najdrobniejsza luka. My oczywiście była rozczarowana, zaproponowała, że wróci do Sztokholmu dotrzymać mu towarzystwa. Udało mu się ją od tego odwieść, powiedział, że będzie lepiej, jeśli zostanie na zachodnim wybrzeżu, spędzi czas z koleżankami, jak to zaplanowały, a on przyjedzie tak szybko, jak tylko będzie mógł.
W ten sposób kupił sobie tydzień.
Zabrał telefon Jennifer, jej komputer, kartę debetową, czytnik kart i inne przedmioty, które mogłyby mu się przydać. Sprawdził, jak często aktualizowała statusy w mediach społecznościowych. Miał szczęście. Instagram mniej więcej raz w tygodniu, Facebook podobnie. Było kilka rozmów na Messengerze, ale nic, z czym nie mógłby sobie poradzić. Wiedział, że najtrudniej będzie, jeśli ktoś zadzwoni, ale tu znów sprzyjało mu szczęście. Okazało się, że jej najbliżsi wolą się z nią kontaktować za pośrednictwem esemesów i Snapchata. W tych rzadkich przypadkach, kiedy telefon dzwonił, po prostu czekał, aż przestanie, a potem odpowiadał esemesowo: „Widziałam nieodebrane połączenie od ciebie, czy to coś ważnego?”. Najczęściej nie było ważne i całą sprawę dało się załatwić krótką wymianą wiadomości.
Spędził tydzień w Sztokholmie na sporadycznych aktualizacjach statusów Jennifer. Chodziła w nich sama po mieście i wymyślała różne rzeczy. Najczęściej nie było jej na zdjęciach, które wrzucał, ale czasami czuł się zmuszony do wyprodukowania selfie. Niezbyt często, bo było to czasochłonne i ryzykowne – należało się postarać o poprawne proporcje, światło i odległość. Nowoczesna technika ułatwiała sprawę. Możliwości fałszowania zdjęć i filmów były większe niż kiedykolwiek i jeśli ktoś umiał to robić, w zasadzie nie dało się odróżnić falsyfikatu od prawdziwego zdjęcia. Resztę czasu poświęcił na czytanie jej wpisów, żeby się zapoznać ze stylem, sposobem formułowania myśli, używania skrótów i emotikonów. Udało mu się umknąć przed kilkoma zaproszeniami na drinki, wypady do spa i na grilla. W zasadzie nikt nie podawał w wątpliwość jej dalszego istnienia.
Tydzień później pojechał na zachodnie wybrzeże i do My. Wtedy było najtrudniej. Podczas samotnego pobytu w Sztokholmie mógł sobie pozwolić na tak absolutne skupienie na zadaniu, że czasem wręcz zapominał, dlaczego to wszystko robi. Kiedy wkroczył do prawdziwego świata, było trudniej. Zwykli ludzie, życie towarzyskie, koledzy, dzieci kolegów, minigolf, spacery, noce z My. Czasami łapał się na wrażeniu, że stoi poza tym, co się dzieje dookoła, i patrzy na siebie z dystansu, pewny, że widać po nim, czym się stał. Że tak mocno próbuje się zachowywać normalnie, iż efekt jest odwrotny. Dodawał pojedyncze wpisy, z których wynikało, że Jennifer nadal jest w Sztokholmie, ale zamierza wkrótce wyjechać.
Odnalezienie jej ubrań i rzeczy osobistych zajęło im więcej czasu, niż się spodziewał. Wprawdzie wybrał jaskinię znaną z tego, że nurkowanie w niej jest trudne – w dużych częściach niezbadaną i dlatego też niezbyt chętnie odwiedzaną. Ale jednak.
W połowie czerwca pojechał do Francji.
Przedtem postarał się stworzyć wrażenie, że „zgubiła” telefon niemal na tydzień, i prosił wszystkich chętnych o kontakt przez Messengera. Tym sposobem przynajmniej nie musiał aktualizować zdjęć. Potem wróciła i podzieliła się wiadomością o zakupie wycieczki autokarowej do Francji, nie wspominając jednak, że zamierza tam nurkować.
Francja była wyzwaniem.
Po pierwsze, musiał wyjechać prawie na tydzień, nie budząc podejrzeń My. Po drugie, sfałszować podróż autokarem, nie pokazując samego autokaru, żeby nikt się nie skontaktował z firmą transportową, dopilnować, żeby Jennifer zarezerwowała hotel z automatyczną recepcją bez kamer monitoringu przy wejściu, zameldować się późno, a wymeldować wcześnie, żeby jak najmniej gości miało okazję ją zobaczyć. Kontrolować, gdzie jest używana karta kredytowa.
Po czterech dniach zaprzestał wszelkich aktualizacji, a Jennifer zniknęła. Pocztą pantoflową dotarła do niego wieść, że jej ojciec zgłosił zaginięcie, kiedy nie przyszła do pracy na początku sierpnia, choć tak się umawiali. Ale potem wszystko trwało.
Aż do teraz.
Wreszcie znaleziono jej rzeczy, które ułożył przy systemie jaskiń, stanowiących poważne wyzwanie dla nurka. Nurkowanie w pojedynkę było nieodpowiedzialne, ale każdy, kto znał Jennifer, pomyślałby, że byłaby do tego zdolna.
Dla kopa, wyzwania, adrenaliny.
Przynajmniej Billy miał taką nadzieję.
Przeglądał jej feedy na wszystkich platformach. Popatrzył na kilka świeżych wpisów na Facebooku: znajomi nie mogli uwierzyć, że to prawda, i mieli nadzieję, iż Jennifer znów się odezwie, ale nie sądził, by popełnił jakiś błąd. Nikt nie zareagował na to, że nie widział jej IRL od końca czerwca.
– Co robisz?
Billy podskoczył na dźwięk głosu My. Szybko pojął, że nie widziała ekranu, i zmienił widok na coś związanego z pracą.
– Pracuję. Nie mogłem spać.
My podeszła do niego i go objęła, szybko rzuciła okiem na ekran, a potem się nachyliła i pocałowała go w głowę.
– Przez to, co się stało z Jennifer?
– Pewnie tak.
– Posiedzieć z tobą?
Położył jej dłoń na pupie i westchnął.
– Nie, pójdź się położyć.
Tylko skinęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca. Tajemnica go gryzła, ale wiedział, że wkrótce już nie będzie ich rozdzielała. Kiedy wypadek podczas nurkowania stanie się oficjalną wersją wydarzeń, będzie mógł nawet sobie wmówić, że rzeczywiście tak było. Krzyk, który przez cały czas kipiał pod powierzchnią, stanie się szeptem. Był o tym przekonany.
Oczywiście nigdy nie znajdą ciała Jennifer.
To również musiał załatwić w Sztokholmie.
Tydzień był wypełniony do granic.