Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Następny! Kim jest człowiek, który Cię leczy? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Następny! Kim jest człowiek, który Cię leczy? - ebook

Czy kiedykolwiek podczas cierpliwego czekania w kolejce do lekarza przeszło Ci przez myśl, jak wyglądają realia osoby po drugiej stronie biurka? Jakie tajemnice i lęki skrywa próbujący Ci pomóc lekarz w świecie, w którym presja systemu jest przytłaczająca.

Młodzi lekarze są na co dzień przygniatani przez stereotypy skutkujące nieufnością pacjentów. Muszą walczyć nie tylko z naszymi chorobami, ale także z własnymi demonami, wątpliwościami. A przede wszystkim z systemem, który często stawia na pierwszym miejscu procedury zamiast człowieka.

Lekarze są świadkami niezliczonych przypadków, niezwykłych historii i zdarzeń, ale nie mają prawa wprost dzielić się swoimi autentycznymi doświadczeniami. Mówienie o nich otwarcie grozi konsekwencjami.

Katarzyna Woźniak w swoim zbiorze fikcyjnych opowiadań łączy lekarzy i pacjentów w jednym, skomplikowanym świecie ochrony zdrowia. Ile w nich inspiracji wydarzeniami, które mogły się zdarzyć? Cóż, to pozostawiamy Twojej ocenie.

Zanurz się w opowieściach o pasji i poświęceniu, ale też biurokracji, presji i niełatwych wyborach.

Spis treści

  • Wstęp
  • To już?
  • SMS
  • Dzień drugi
  • Przychodnia
  • Kawa i pączki
  • Groźba
  • Medycyna czekania
  • Prawo serii
  • Koszmar interny
  • Depresja
  • Ośmiornica
  • Dobry nauczyciel
  • Najbardziej cierpliwy lekarz
  • Lekarz pacjentem
  • Chora chirurgia
  • Zły nauczyciel
  • Spod rynny w ściek
  • Czas i chęci
  • Mesjasz
  • Pasożyty
  • Ostatni dzień w szpitalu
  • Wyniki
  • Pierwsza przychodnia
  • Decyzja
  • Kartka wystarczy
  • Ostatni dzień
  • Mój błąd
  • Covid
  • Mail
  • Od autorki
Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67500-17-3
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Zaczynasz, masz głowę pełną ideałów i portfel świecący pustką. Pojawia się faza zachwytu i pragnienie złapania jak największej liczby godzin. Jest nie tylko etat, ale i dorabianie popołudniami; ekstrarobota w weekendy. Jest oczywiście przy tym siła do pracy, chęć nauki, zachwyt ciekawymi przypadkami. I nie chodzi wyłącznie o kasę, ale przede wszystkim o zdobywanie doświadczenia, poczucie misji.

Tak. Wszyscy młodzi lekarze zaczynają jako idealiści, chcą uleczyć system, pomóc wszystkim chorym, którzy do nich trafią, a w końcu zbawić świat. Lubią swoich pacjentów, a wielu nawet kochają. Do momentu pojawienia się pierwszych rys na szkle. Pierwszej chamskiej odzywki, pierwszego płaczu ze zmęczenia, pierwszej nieprzespanej ze stresu nocy. U jednych etap zachwytu pracą trwa kilka miesięcy, u innych – nawet rok czy dwa. Zawsze jednak, prędzej czy później, etap ten się kończy. I pozostaje tylko presja zarobków. Jak nie wyciągniesz dziesięciu czy dwudziestu tysięcy miesięcznie, to dupa z ciebie, a nie lekarz.

Po fazie ekscytacji pojawia się zwątpienie. Czujesz potworne przemęczenie i wyczerpanie. Jedyne, co każdego dnia robisz, to kursujesz pomiędzy pracą a domem. W domu jednak myślisz o pracy, więc w sumie wcale z niej nie wychodzisz. W wolne dni odsypiasz lub odreagowujesz. Pacjentom nadal okazujesz wyrozumiałość, starasz się grać przed sobą i innymi człowieka silnego. Przecież wszyscy tyle pracują. Taki mamy system. Musisz pracować na NFZ za marną stawkę, by zostać specjalistą, ale żeby naprawdę zarobić, idziesz do prywatnej przychodni, gdzie przyjmujesz po dyżurach. Trwa to lata i wtedy się nim stajesz – albo męczennikiem, albo chujem.

Męczennikami zostają ci, którzy poświęcają swoje zdrowie i rodzinę. Wszystko w imię pracy. Zawsze gotowi, by stawić się na wezwanie. Zrezygnować z jedynego wolnego dnia w tygodniu, bo w szpitalu brakuje ludzi. Zostawać po godzinach w przychodni, żeby przygotować dokumentację. Te osoby są zwykle świetnymi lekarzami, oddanymi profesjonalistami. Niestety później tego żałują. Żałują, że rozpadły im się małżeństwa, że nigdy nie było ich w domu, że ominęło ich dorastanie dzieci, że stali się bardziej chorzy niż większość pacjentów, których leczą. Dosłownie.

Aby tego uniknąć, można zostać chujem. Istnieją dziesiątki sposobów, żeby na tym chorym systemie dobrze zarobić. Lekarzy brakuje tak bardzo, że nawet największy debil znajdzie pracę. Niektórzy przestają się kształcić. Inni są aroganckimi chamami. Część wykorzystuje swoją pozycję, by gnębić podwładnych. Znajdą się też po prostu głupcy. Spotkałam ich wszystkich. Każdy na początku był idealistą.

Jest jeszcze trzecia grupa. Walczący z systemem. Starający się go zmienić. Próbujący sprawić, żeby ich praca jako medyków nie wymagała męczeńskiej rezygnacji z rodziny i prywatnego życia. Jednocześnie próbujący nie stać się bezdusznymi urzędnikami, zwykłymi chujami. Jednak system nie ma litości. I z każdym dniem takich lekarzy jest mniej.

Ta książka będzie właśnie o zderzeniu z systemem – zderzeniem, które było dla mnie jak wjechanie na pełnym gazie w betonową ścianę. Będzie o pierwszych zachwytach i pierwszych łzach. Będzie o tym, co znaczą umiar i zdrowie. O osobach, które nieodwracalnie zmieniły moje spojrzenie na medycynę i jej świat. Nie tylko na lekarzy, ale i pacjentów.

To już?

1 października 2018

Zostałam oficjalnie lekarzem. Dyplom odebrałam na wielkiej auli wśród braw rodziny i innych absolwentów. Przez kilka następnych dni, które, miałam wrażenie, ciągnęły się w nieskończoność, kompletowałam i donosiłam dokumentację niezbędną do podjęcia pracy w szpitalu, próbując jednocześnie zrozumieć tamtejszą księgową. Bezskutecznie.

Istna papierologia. Każdy dokument należało zanieść do innego budynku. Odsyłano mnie z pokoju do pokoju i ostatnie wolne chwile przed rozpoczęciem pracy spędziłam, starając się zrozumieć, o co w tym chodzi i dlaczego nikt tego po prostu jakoś nie zautomatyzował. Wszystkim ułatwiłoby to życie – nie tylko mnie. Co roku przyjmowali przecież prawie pięćdziesiąt takich medycznych świeżynek jak ja. Najwyraźniej jednak nasz czas się nie liczył.

Ale w końcu stało się. Nadszedł wyczekiwany dzień. Po raz pierwszy przekroczyłam próg szpitala z duszą na ramieniu. Po raz pierwszy jako pracownik, a nie studentka czy zwykły odwiedzający. Teraz było inaczej. W głowie miałam mnóstwo myśli. Teoretycznie wiedziałam, że powinnam sobie poradzić, zdałam przecież wszystkie egzaminy, tylko że… tak w praktyce, co ja w ogóle umiem? Co zrobię, jeśli nagle pacjent na korytarzu dostanie zawału i ktoś zawoła, czy jest gdzieś w pobliżu lekarz? Zacznę szukać lekarza? Przecież od dziś to ja nim jestem.

Teoretycznie wiedziałam, że powinnam sobie poradzić, zdałam przecież wszystkie egzaminy, tylko że… tak w praktyce, co ja w ogóle umiem?

Śmiałości dodawał mi nieco fakt, że to nie tylko moje obawy. Staż rozpoczynało dziś wielu innych, a takie dylematy ma chyba każdy po skończeniu studiów. Poza tym nie byłam na roku najgorsza. Moje wątpliwości uleciały w mgnieniu oka, gdy stanęłam na wprost szpitala. Wtedy pojawiły się wspomnienia ulubionych medycznych seriali i tego pięknego momentu, gdy bohaterowie po raz pierwszy wchodzą na swój nowy oddział. Popchnęłam drzwi wejściowe i weszłam do budynku.

Uderzył mnie zaduch i ścisk szarych kurtek. Na korytarzu ujrzałam tłum pacjentów. Byli wszędzie, jeden przy drugim, stłoczeni jak na koncercie rockowym pod samą sceną – z tą różnicą, że tu nikt nie śpiewał. Nierozebrani, jakby wpadli wprost z ulicy. Spoceni, sapiący, niektórzy z walizkami na kółkach. Prawie jak na dworcu. Naprawdę ci wszyscy ludzie czekają na przyjęcie? Trochę zszokowana, nie wiedziałam, czy dobrze trafiłam.

Nagle zobaczyłam Karolinę. Pierwsza znajoma twarz. Studiowałyśmy razem, a teraz razem trafiłyśmy na staż. Co prawda przydzielono ją na inny oddział, ale początkowe szkolenia wszyscy mieliśmy wspólne.

Karolina bez żenady przepchała się łokciami na przeciwną stronę korytarza, głośno przepraszając i nieco ciszej przeklinając.

– Ja pierdolę, codziennie to będzie tak wyglądać?! – syczała pod nosem, zirytowana. – O, Kasia! – Zauważyła mnie i zaczęła zmierzać w moją stronę.

– Cześć! Co tu się dzieje? Wiesz, gdzie iść? – Poczułam się nieco pewniej. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy. Obie z mocnymi charakterami, nieraz spierałyśmy się o różne medyczne i niemedyczne kwestie, ale wtedy naprawdę cieszyłam się, że ją tu widzę.

– Musimy się przepchnąć na drugą stronę. To chyba kolejka do zapisów do poradni czy coś takiego. – Wskazała na tłum przed nami. – Tylko trzeba się śpieszyć, za pięć minut zaczynamy BHP.

Przecisnęłyśmy się między szarymi kurtkami i szybko minęłyśmy pierwszą przeszkodę. Dalej korytarzem prosto, piętro w dół i po chwili dotarłyśmy do szatni stażystów. Nie przypominała tych z seriali. Obdrapane szafki, część starych drewnianych szaf ze sklejki, reszta mniejsza, metalowa. Trudno było powiedzieć, jaki miały kolor. Odmalowywane dziesiątki razy, mieniły się teraz rozmaitymi barwami. A właściwie ich odpryskami.

W drzwiach stała pani Ania z sekretariatu. Niska, z lekką nadwagą i uroczymi dołeczkami w policzkach. Witała stażystów. Każdego po kolei, jakby byli jej ukochanymi dziećmi. Poznałam ją już wcześniej podczas składania dokumentów. Należała do tych ludzi, których lubi się od pierwszego wejrzenia. W jednej ręce trzymała pęk małych kluczyków z numerami szafek.

– Dzień dobry, dziewczynki! Kasiu, ta będzie dla ciebie. Podzielicie się z Joanną, bo idziecie tym samym tokiem oddziałów. A ta jest twoja, Karolino, ty jesteś z Michałem.

Pani Ania była jak promień słońca w tej obskurnej piwnicznej przestrzeni. Nie tylko pamiętała nasze imiona, ale też posprawdzała harmonogramy staży i podobierała nas w pary zgodnie z wyznaczonym nam trybem.

Podczas pierwszego roku pracy w szpitalu, żeby poznać system i zdecydować, jakiego rodzaju lekarzem chce się zostać, stażyści mają swój tok pracy, czyli kolejność oddziałów do zaliczenia. Na każdym spędzają zazwyczaj po kilka tygodni. Ma to na celu uniknięcie tłumu świeżynek w jednym miejscu i równe rozdysponowanie ich po całym szpitalu. Mój początek był dosłownie jak narodziny. Wylosowałam oddział neonatologiczny.

Pani Ania wręczyła mi klucz do ogromnej szafy ze sklejki przy samym wejściu, w której spokojnie zmieściłoby się trzech szczupłych stażystów, pragnących uciec przed tym wszystkim. Ucieszyłam się. Nie dość, że na pewno wszystko zdołam w niej upchać, to w tym miejscu nie było tak ciemno, jak w dalszej części szatni, gdzie nieco światła wpadało tylko przez świetliki z grubego kolorowego szkła. Po chwili przestałam jednak zwracać uwagę na wystrój pamiętający czasy młodości moich dziadków, szybko zmieniłam buty na ciężkie lekarskie chodaki, które dostałam w prezencie od taty na początku studiów, i narzuciłam fartuch. Zaczynamy!

Mój początek był dosłownie jak narodziny. Wylosowałam oddział neonatologiczny.

Sala w szpitalnych piwnicach była pełna stażystów. Niektórzy siedzieli zestresowani w ciszy, inni rozmawiali w małych grupkach. Zupełnie jak na studiach. Cały dzień uczestniczyliśmy w wykładach na temat bezpieczeństwa w pracy. Jedne były nudne, a inne bardzo nudne. Kolejny wyłom w mojej wizji znanej z Dra House’a czy Grey’s Anatomy. Siedzieliśmy w ciemnym, przykurzonym pomieszczeniu, którego ściany obito boazerią, a starszy pan w za dużym garniturze z zezem tak wielkim, że zupełnie nie dało się ocenić, na kogo patrzy, opowiadał o przepisach. Nawet jego samego to nudziło. W pewnym momencie myślałam, że zaśnie, słuchając własnego głosu. Niestety nie zasnął.

Nagle na moim biurku wylądował stos dokumentów i jakaś lista do podbicia. Aby to wszystko dokładnie przeczytać, potrzebowałabym kilku dni. Postanowiłam więc tylko przekartkować, aby mieć pewność, że nikt w tych szpitalnych lochach nie próbuje pozyskać od nas organów. Po upewnieniu się, że mój podpis nie zmusza mnie do oddania nerki czy pracy po godzinach, machnęłam parafkę i przekazałam papiery dalej.

Po kilku godzinach, które mogły być równie dobrze dniami, bo w sali bez okien trudno ocenić upływ czasu, wyszliśmy na przerwę.

Pod każdym szpitalem istnieje podziemny świat. Kilometry korytarzy z rurami na ścianach i pomieszczenia z kratami w mikroskopijnych oknach. Setki nieoznakowanych drzwi, które nie wiadomo, dokąd prowadzą, i migające światła jarzeniówek. Czasem można tu minąć salowych pchających leżankę ze zwłokami przykrytymi ciemnym materiałem do kostnicy, a czasem trafić na zabłąkanych studentów poszukujących drogi do wyjścia z szatni lub sali wykładowej.

My zaczęliśmy szukać baru z kawą i jedzeniem dla pracowników.

W dużych szpitalach są dwa rodzaje takich miejsc. Pierwszy to wyeksponowany ładnym szyldem barek, w którym pacjenci mogą posiedzieć z rodzinami, napić się herbaty i zjeść piekielnie drogą zapiekankę. Drugi to trudny do znalezienia bar z tanią, ale całkiem smaczną żywnością. Nauczona doświadczeniem ze studiów, gdy między zajęciami w szpitalu chodziłam na lunch za pięć złotych, który był prawdopodobnie nieco mocniej doprawionymi resztkami posiłku dla pacjentów z poprzedniego dnia (bo co innego można zaserwować za taką cenę?), szukałam tego drugiego. Zarabiając podczas stażu czternaście złotych na rękę za godzinę, zdecydowanie wolałam postawić na wersję bardziej budżetową.

Udało się. Całą grupą stażystów znaleźliśmy lokal dla pracowników. Oczywiście w podziemiach. Zaadaptowano na niego po prostu jedną z sal z oknami i dodatkowym wyjściem na zewnętrzny parking. Kilka stolików z drewnianymi krzesłami i uśmiechnięty pan za ladą sprawiali całkiem miłe pierwsze wrażenie. Za cenę godziny pracy można było zjeść dwudaniowy obiad i napić się kompotu. Wszyscy, z burczącymi już brzuchami, usiedliśmy do wspólnego posiłku.

Było nas sześcioro – Karolina, Michał i Mateusz, z którymi znałam się ze studiów, i dwie dziewczyny z innej uczelni. Najedzeni, zapomnieliśmy o kilku godzinach nudnych prelekcji i zaczęliśmy omawiać nasze plany i wizje przyszłości.

Każdy stażysta ma swój harmonogram pracy na oddziałach. Na niektórych spędza zaledwie dwa–trzy tygodnie, a na innych – nawet trzy miesiące. Cały staż trwa trzynaście miesięcy, czyli nieco ponad rok, i jest wędrówką przez skrajnie różne specjalności medyczne. Na przykład przez jakiś czas przyjmuje się w poradni, a pewien okres to asystowanie na sali operacyjnej. Potem nadchodzi moment decyzji – wybór specjalizacji. Niestety miejsc na te atrakcyjne jest niewiele, a czasem nie ma ich wcale, więc często ostateczny wybór okazuje się wcale nie być wyborem, a jedyną możliwością.

Z tego też powodu Karolina przyznała, że nie wie, czy w ogóle pójdzie na specjalizację – rozważała jeszcze studiowanie stomatologii. To dałoby jej pewny zarobek, bo mogłaby przejąć gabinet po mamie. Zdecydowanie większa wygoda niż praca w szpitalu. No i większa kasa. Michał wspominał coś o chirurgii, bo na nią ponoć łatwo się dostać. Mateusz z kolei zarzekał się, że na pewno anestezjologia – i jak się później okazało, tylko jemu ostatecznie udało się zrealizować postanowienie.

Pogrążeni w rozmowach o tym, gdzie są lepsze warunki pracy i mniej pozwów sądowych, zorientowaliśmy się, że czas wracać na zajęcia z BHP. Zapomnieliśmy o nich właśnie przez te pozwy. Mówiono nam o nich od pierwszego dnia studiów. Prawie codziennie. I to chyba nawet więcej niż o niektórych chorobach. Oto trudna rzeczywistość lekarzy. Wykładowcy, którzy sami byli medykami, wielokrotnie nas przestrzegali: „Działaj tak, jakby cały czas obserwował cię prokurator”, „Musisz wszystko zapisać, zrobić dokumentację; to, czego nie zapiszesz, nie wydarzyło się”, „Pamiętaj, że każdy pacjent może cię nagrywać”. Chcieli nas chronić, a nas z roku na rok ogarniał coraz większy strach.

„Działaj tak, jakby cały czas obserwował cię prokurator”, „Pamiętaj, że każdy pacjent może cię nagrywać”.

Gdy zorientowaliśmy się, że na nas już czas, i spóźnieni, szybkim marszem zmierzaliśmy w stronę sali wykładowej, zza rogu wyjechało dwóch mężczyzn pchających łóżko. Jeden szedł przodem, drugi znajdował się z tyłu, a pomiędzy nimi leżało przykryte ciemną płachtą ludzkie ciało. Wyraźnie widzieliśmy zarys tułowia i stóp; jechało nogami do przodu. Żywych się tak nie wiezie – żywy zawsze jedzie na odwrót, więc powiedzonko „wywiozą cię nogami do przodu” całkiem pokrywa się z rzeczywistością. Nawet na chwilę się nie zatrzymaliśmy. To tylko zwłoki, a my byliśmy spóźnieni. Biegliśmy dalej. Mijanie się ze zwłokami nie zrobiło na nas wrażenia – ważniejszy był punktualny powrót, bo prowadzący może i miał zeza, ale doskonale radził sobie z zegarkiem.

Kiedy pracuje się w szpitalu, śmierć staje się codziennością. Czymś, czego staramy się unikać; czymś, co próbujemy oddalić w czasie, choć wiemy, że czeka każdego. W szpitalu ktoś umiera każdego dnia. W większości nie są to jednak tragiczne zgony, a wyczekane przez schorowanych starszych ludzi naturalne odejście. Wolność. Ukojenie. Dziś nie umiera się już w domach. Umiera się w szpitalach, najczęściej samotnie. Bliscy nie chcą oglądać śmierci, być blisko niej. Liczą na cud. Postawienie na nogi dziewięćdziesięcioletniej staruszki. Na starość jednak lekarstwa nie ma. Nie ma też czasu, by towarzyszyć takim pacjentom. A oni potrzebują zazwyczaj tylko jednego – by ktoś potrzymał ich za rękę. Ale to się nie udaje. Pacjentów jest za dużo, żebyśmy mogli każdego trzymać za rękę.

W szpitalu śmierć przeplata się z narodzinami, wydarza się pomiędzy posiłkami. Tu życie wygląda zupełnie inaczej. Jest bliższe temu, co kiedyś. Pacjenci się nie śpieszą, rytm ich dnia opiera się na porach jedzenia i załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Do tego rzadkie odwiedziny krewnych i finał. Czasem umiera sąsiad z łóżka obok, czasem ktoś na korytarzu poinformuje, że odszedł ten spod „piątki”. Dla pacjentów to zawsze szok, dla lekarzy i pielęgniarek – coś, co po prostu jest. To normalne, że ludzie umierają. Ale poza szpitalem się o tym zapomina. Ludziom wydaje się, że będą żyć wiecznie.

Pierwszy dzień pracy jako lekarz nie miał nic wspólnego z pomaganiem innym. Był dopełnianiem formalności i odbiciem się na liście obecności. Ale jutro będzie inaczej. Jutro idę na oddział!

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: