- W empik go
Nie-Boska komedia - ebook
Nie-Boska komedia - ebook
Dramat romantyczny Zygmunta Krasińskiego napisany w 1833 r., a wydany w 1835 r. w Paryżu. Początkowo utwór miał nosić tytuł „Mąż” i być pierwszą częścią trylogii.
Głównym bohaterem „Nie-Boskiej komedii” jest Mąż (hrabia Henryk). Pierwsza i druga część utworu przedstawia jego życie osobiste, trzecia i czwarta – jego udział w wydarzeniach społecznych i historycznych.
Mąż bierze ślub z kobietą, którą – jak mu się wydaje – kocha. Czuje się jednak poetą, pragnie tworzyć prawdziwą poezję. Żyje marzeniami, stąd tak łatwo szatanowi opętać jego duszę. Zsyła mu Dziewicę – będącą dla Męża uosobieniem żywej poezji i piękna. Porzuca zrozpaczoną Żonę i rusza z Dziewicą. Ta niemal doprowadza go do zguby. Ratuje go anioł. Mąż powraca do domu, ale okazuje się, że Żona umiera w szpitalu dla obłąkanych, a syn Orcio jest poetą.
Tymczasem wybucha rewolucja, a Mąż – teraz już jako hrabia Henryk – staje na czele arystokracji, przeciw której walczą rewolucjoniści. Henryk wybiera się do ich obozu, aby poznać przeciwnika. Widzi, że rewolucjoniści to tak naprawdę ludzie, którzy marzą o życiu arystokracji. Chcą pieniędzy, żywności, chcą się bawić. Utwierdza się w przekonaniu, że rewolucjoniści nie proponują żadnych nowych idei. Ostatecznie Henryk ginie na polu walki.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-477-2 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gwiazdy wokoło twojej głowy – pod twoimi nogi fale morza – na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły – co ujrzysz, jest twoim – brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą – niebo jest twoim – chwale twojej niby nic nie zrówna. –
*
Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze. – Splatasz serca i rozwiązujesz gdyby wianek, igraszkę palców twoich – łzy wyciskasz – suszysz je uśmiechem i na nowo uśmiech strącasz z ust na chwilę – na chwil kilka – czasem na wieki. – Ale sam co czujesz? – ale sam co tworzysz? – co myślisz? – Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością. – Biada ci – biada! – Dziecię, co płacze na łonie mamki – kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie. –
*
Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz? Kto cię stworzył w gniewie lub w ironii? – Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać Anioła chwilą, nim zagrząźniesz w błoto, nim jak płaz pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? – Tobie i niewieście jeden jest początek –
*
Ale i ty cierpisz, choć twoja boleść nic nie utworzy, na nic się nie zda. – Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. – Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i Szatan je zbiera, dodaje w radości do swoich kłamstw i złudzeń – a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana. –
*
Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Piękności i Zbawienia. – Ten tylko nieszczęśliwy, kto na światach poczętych, na światach, mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwać ciebie – bo jedno tych gubisz, którzy się poświęcili tobie, którzy się stali żywymi głosami twej chwały. –
*
Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaś, jak Bóg zamieszkał w świecie, niewidziany, niesłyszany, w każdej części jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: „On jest tutaj”. – Taki cię będzie nosił gdyby gwiazdę na czole swoim, a nie oddzieli się od twej miłości przepaścią słowa. – On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem pośród braci swoich. – A kto cię nie dochowa, kto zdradzi za wcześnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłymi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. – Temu i niewieście jeden jest początek.
ANIOŁ STRÓŻ
Pokój ludziom dobrej woli – błogosławiony pośród stworzeń, kto ma serce – on jeszcze zbawion być może. – Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego – i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym. –
przelatuje
CHÓR ZŁYCH DUCHÓW
W drogę, w drogę, widma, lećcie ku niemu! – Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy, umarłej wczoraj, odświeżony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprzód. –
W drogę i ty, sławo, stary orle wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni – leć i roztocz skrzydła, wielkie, białe od słońca, nad głową poety. – Z naszych sklepów wynidź, spróchniały obrazie Edenu, dzieło Belzebuba – dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem – a potem, płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety – wnet się rozwiąż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, na przemian nocą i dniem. – Matko naturo, otocz poetę!
Wieś – kościół – nad kościołem ANIOŁ STRÓŻ się kołysze.
Jeśli dotrzymasz przysięgi na wieki, będziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
znika
Wnątrz kościoła – świadki – gromnica na ołtarzu. –
KSIĄDZ
ślub daje
Pamiętajcie na to. –
Wstaje para – MĄŻ ściska ręką żony i oddaje ją krewnemu – wszyscy wychodzą – on sam zostaje w kościele.
Zstąpiłem do ziemskich ślubów, bom znalazł tę, o której marzyłem – przeklęstwo mojej głowie, jeśli ją kiedy kochać przestanę. –
*
Komnata pełna osób – bal – muzyka – świece – kwiaty. – PANNA MŁODA walcuje i po kilku okręgach staje, przypadkiem napotyka męża w tłumie i głowę, opiera na jego ramieniu.
PAN MŁODY
Jakżeś mi piękna w osłabieniu swoim – w nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich – płoniesz ze wstydu i znużenia – o, wiecznie, wiecznie będziesz pieśnią moją. –
PANNA MŁODA
Będę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. – Ale tyle ludzi jest tutaj – tak gorąco i huczno. –
PAN MŁODY
Idź z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myśli patrzał na sunących aniołów. –
PANNA MŁODA
Pójdę, jeśli chcesz, ale już sił prawie nie mam. –
PAN MŁODY
Proszę cię, moje kochanie. –
Taniec i muzyka.
*
Noc pochmurna – DUCH ZŁY pod postacią dziewicy, lecąc –
Niedawnom jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę – teraz gnają mnie czarty i każą świętą udawać. –
leci nad ogrodem
Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów. –
leci nad cmentarzem
Świeżość i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich. –
Tu czarnowłosa się rozsypuje – cienie jej puklów, zawiśnijcie mi nad czołem. – Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych – do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich! – Za tymi kraty sto gromnic się pali – księżnę dziś pochowano – suknio atłasowa, biała jak mleko, oderwij się od niej! – Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się jak ptak – a dalej, a dalej. –
*
Pokój sypialny – lampa nocna stoi na stole i blisko oświeca MĘŻA śpiącego obok ŻONY. –
MĄŻ
przez sen
Skądże przybywasz, nie widziana, nie słyszana od dawna – jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe – pokój świątobliwy na skroniach twoich – wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie.
przebudza się
Gdzież jestem! – ha, przy żonie – to moja żona. –
wpatruje się w ŻONĘ
Sądziłem, że to ty jesteś marzeniem moim, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnym jest od ciebie. – Ty dobra i miła, ale tamta... Boże – co widzę – na jawie –
DZIEWICA
Zdradziłeś mnie.
znika
MĄŻ
Przeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuściłem kochankę lat młodych, myśl myśli moich, duszę duszy mojej...
ŻONA
przebudza się
Co się stało – czy już dzień – czy powóz zaszedł? – Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki. –
MĄŻ
Noc głucha – śpij – śpij głęboko. –
ŻONA
Możeś zasłabł nagle, mój drogi? Wstanę i dam ci eteru
MĄŻ
Zaśnij. –
ŻONA
Powiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody. –
MĄŻ
zrywając się
Świeżego powietrza mi trzeba. – Zostań się – przez Boga, nie chodź za mną – nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. –
wychodzi
*
Ogród przy świetle księżyca – za parkanem kościół. –
MĄŻ
Od dnia ślubu mojego spałem snem odrętwiałym, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce – świat cały jakoś zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje – jeździłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić, myślałem o mamce. –
Bije druga na wieży kościoła.
Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myśl moją – słuchające natchnień moich – niegdyś odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszym. –
chodzi i załamuje ręce
Boże, czyś Ty sam uświęcił związek dwóch ciał? czyś Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę i ciała, gdyby dwa trupy, zostawią przy sobie? –
Znowu jesteś przy mnie – o moja – o moja, zabierz mnie z sobą. – Jeśliś złudzeniem, jeślim cię wymyślił, a tyś się utworzyła ze mnie i teraz objawiasz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą. –
DZIEWICA
Pójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie? –
MĄŻ
O każdej chwili twoim jestem. –
DZIEWICA
Pamiętaj. –
MĄŻ
Zostań się – nie rozpraszaj się jako sen. – Jeśliś pięknością nad pięknościami, pomysłem nad wszystkimi myśli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myśli? –
Okno otwiera się w przyległym domu.
GŁOS KOBIECY
Mój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju. –
MĄŻ
Dobrze – zaraz. –
Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie.
GŁOS
Zmiłuj się – coraz chłodniej nad rankiem. –
MĄŻ
A dziecię moje – o Boże!
wychodzi
*
Salon – dwie świece na fortepianie – kolebka z uśpionym dzieckiem w kącie – MĄŻ rozciągnięty na krześle, z twarzą ukrytą w dłoniach – ŻONA przy fortepianie.
ŻONA
Byłam u Ojca Beniamina, obiecał mi się na pojutrze. –
MĄŻ
Dziękuję ci.
ŻONA
Posłałam do cukiernika, żeby kilka tort przysposobił, boś podobno dużo gości sprosił na chrzciny – wiesz – takie czokoladowe, z cyfrą Jerzego Stanisława. –
MĄŻ
Dziękuję ci.
ŻONA
Bogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek – że Orcio nasz zupełnie chrześcijaninem się stanie – bo choć już chrzczony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoś. –
idzie do kolebki
Śpij, moje dziecię – czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę – ot, tak – teraz leż tak. – Orcio mi dzisiaj niespokojny – mój maleńki – mój śliczny, śpij. –
MĄŻ
na stronie
Parno – duszno – burza się gotuje – rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje? –
ŻONA
wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu
Dzisiaj, wczoraj ach! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca słowa nie rzekłeś do mnie – i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam. –
MĄŻ
na stronie
Nadeszła godzina nic jej nie odwlecze. –
głośno
Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.
ŻONA
Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie, odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. – Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy – a nie mogłam nic znaleźć takiego, co by cię obrazić mogło. –
MĄŻ
Nie obraziłaś mnie.
ŻONA
Mój Boże – mój Boże!
MĄŻ
Czuję, że powinienem cię kochać. –
ŻONA
Dobiłeś mnie tym jednym: „powinienem”. – Ach! lepiej wstań i powiedz – „nie kocham” – przynajmniej już będę wiedziała wszystko – wszystko. –
zrywa się i bierze dziecko z kolebki
Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poświęcę – dziecko moje kochaj – dziecko moje, Henryku. –
przyklęka
MĄŻ
podnosząc
Nie zważaj na to, com powiedział – napadają mnie często złe chwile – nudy. –
ŻONA
O jedno słowo cię proszę – o jedną obietnicę tylko – powiedz, że go zawsze kochać będziesz. –
MĄŻ
I ciebie, i jego – wierzaj mi.
całuje ją w czoło – a ona go obejmuje ramionami – Wtem grzmot słychać – zaraz potem muzykę – akord po akordzie, i coraz dziksze.
ŻONA
Co to znaczy?
dziecię ciśnie do piersi. Muzyka się urywa.
Wchodzi DZIEWICA.
O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz – chodź za mną. –
O mój luby, odrzuć ziemskie łańcuchy, które cię pętają. – Ja ze świata świeżego, bez końca, bez nocy. – Jam twoja. –
ŻONA
Najświętsza Panno, ratuj mnie! – to widmo blade, jak umarły – oczy zgasłe i głos jak skrzypienie woza, na którym trup leży. –
MĄŻ
Twe czoło jasne, twój włos kwieciem przetykany, o luba. –
ŻONA
Całun w szmatach opada jej z ramion. –
MĄŻ
Światło leje się naokoło ciebie – głos twój raz jeszcze – niechaj zaginę potem. –
DZIEWICA
Ta, która cię wstrzymuje, jest złudzeniem. – Jej życie znikome – jej miłość jako liść, co ginie wśród tysiąca zeschłych – ale ja nie przeminę. –
ŻONA
Henryku, Henryku, zasłoń mnie, nie daj mnie – czuję siarkę i zaduch grobowy. –
MĄŻ
Kobieto z gliny i błota, nie zazdrość, nie potwarzaj – nie bluźń – patrz – to myśl pierwsza Boga o tobie, ale tyś poszła za radą węża i stałaś się, czym jesteś. –
ŻONA
Nie puszczę cię. –
MĄŻ
O luba! rzucam dom i idę za tobą. –
wychodzi
ŻONA
Henryku – Henryku –
mdleje i pada z dzieckiem – drugi grzmot
*
Chrzest – GOŚCIE – OJCIEC BENIAMIN – OJCIEC CHRZESTNY – MATKA CHRZESTNA – mamka z dzieckiem – na sofie na boku siedzi ŻONA – w głębi służący.
PIERWSZY GOŚĆ
po cichu
Dziwna rzecz, gdzie Hrabia się podział. –
DRUGI GOŚĆ
Zabałamucił się gdzieś lub pisze. –
PIERWSZY GOŚĆ
A Pani blada, niewyspana, słowa do nikogo nie przemówiła.
TRZECI GOŚĆ
Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na które zaprosiwszy gospodarz, zgra się wilią w karty, a potem gości przyjmuje z grzecznością rozpaczy. –
CZWARTY GOŚĆ
Opuściłem śliczną księżniczkę – przyszedłem – sądziłem, że będzie sute śniadanie, a zamiast tego, jako Pismo mówi, płacz i zgrzytanie zębów. –
OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanisławie, przyjmujesz olej święty?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Przyjmuję. –
JEDEN Z GOŚCI
Patrzcie, wstała i stąpa, jak gdyby we śnie. –
DRUGI GOŚĆ
Roztoczyła ręce przed się i chwiejąc się idzie ku synowi. –
TRZECI GOŚĆ
Co mówicie! – Podajmy jej ramię, bo zemdleje. –
OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanisławie, wyrzekasz się Szatana i pychy jego?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Wyrzekam się. –
JEDEN Z GOŚCI
Cyt – słuchajcie. –
ŻONA
kładąc dłonie na głowie dziecięcia
Gdzie ojciec twój, Orcio? –
OJCIEC BENIAMIN
Proszę nie przerywać. –
ŻONA
Błogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziecię moje. – Bądź poetą, aby cię ojciec kochał, nie odrzucił kiedyś. –
MATKA CHRZESTNA
Ale pozwólże, moja Marysiu. –
ŻONA
Ty ojcu zasłużysz się i przypodobasz – a wtedy on twojej matce przebaczy. –
OJCIEC BENIAMIN
Bój się Pani Hrabina Boga. –
ŻONA
Przeklinam cię, jeśli nie będziesz poetą. –
mdleje – wynoszą ją sługi
GOŚCIE
razem
Coś nadzwyczajnego zaszło w tym domu, wychodźmy, wychodźmy! –
Tymczasem obrzęd się kończy – dziecię płaczące odnoszą do kolebki.
OJCIEC CHRZESTNY
przed kolebką
Jerzy Stanisławie, dopiero coś został chrześcijaninem i wszedł do towarzystwa ludzkiego, a później zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i łaską Bożą znakomitym urzędnikiem – pamiętaj, że Ojczyznę kochać trzeba i że nawet za Ojczyznę zginąć jest pięknie...
Wychodzą wszyscy.
*
Piękna okolica – wzgórza i łasy – góry w oddali.
MĄŻ
Tegom żądał, o to przez długie modliłem się lata i nareszciem już bliski mojego celu – świat ludzi zostawiłem z tyłu – niechaj sobie tam każda mrówka bieży i bawi się dźbłem swoim, a kiedy go opuści, niech skacze ze złości lub umiera z żalu. –
GŁOS DZIEWICY
Tędy – tędy. –
przechodzi
*
Góry i przepaście ponad morzem – gęste chmury – burza. –
MĄŻ
Gdzie mi się podziała – nagle rozpłynęły się wonie poranku, pogoda się zaćmiła – stoję na tym szczycie, otchłań pode mną i wiatry huczą przeraźliwie. –
GŁOS DZIEWICY
w oddaleniu
Do mnie, mój luby.
MĄŻ
Jakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam przepaści. –
GŁOS
w pobliżu
Gdzie skrzydła twoje? –
MĄŻ
Zły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę tobą. –
GŁOS DRUGI
U wiszaru góry twoja wielka dusza, nieśmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć miała, ot kona! – i nieboga twoich stóp się prosi, by nie szły dalej – wielka dusza – serce wielkie. –
MĄŻ
Pokażcie mi się, weźcie postać, którą bym mógł zgiąć i obalić. – Jeśli się was ulęknę, bodajbym Jej nie otrzymał nigdy. –
DZIEWICA
na drugiej stronie przepaści
Uwiąż się dłoni mojej i wzleć. –
MĄŻ
Cóż się dzieje z tobą – kwiaty odrywają się od skroni twoich i padają na ziemię, a jak tylko się jej dotkną, ślizgają jak jaszczurki, czołgają jak żmije. –
DZIEWICA
Mój luby! –
MĄŻ
Przez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion i rozdarł w szmaty. –
DZIEWICA
Czemu się ociągasz? –
MĄŻ
Deszcz kapie z włosów – kości nagie wyzierają z łona. –
DZIEWICA
Obiecałeś – przysiągłeś –
MĄŻ
Błyskawica zrzenice jej wyżarła. –
CHÓR DUCHÓW ZŁYCH
Stara, wracaj do piekła – uwiodłaś serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. – Serce wielkie, idź za lubą twoją. –
MĄŻ
Boże, czy Ty mnie za to potępisz, żem uwierzył, iż Twoja piękność przenosi o całe niebo piękność tej ziemi – za to, żem ścigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów!
DUCH ZŁY
Słuchajcie, bracia – słuchajcie! –
MĄŻ
Dobija ostatnia godzina. – Burza kręci się czarnymi wiry – morze dobywa się na skały i ciągnie ku mnie – niewidoma siła pcha mnie coraz dalej – coraz bliżej – z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barki i prze ku otchłani. –
DUCH ZŁY
Radujcie się, bracia – radujcie! –
MĄŻ
Na próżno walczyć – rozkosz otchłani mnie porywa – zawrót w duszy mojej – Boże – wróg Twój zwycięża! –
ANIOŁ STRÓŻ
ponad morzem
Pokój wam, bałwany, uciszcie się. –
W tej chwili na głowę dziecięcia twego zlewa się woda święta. –
Wracaj do domu i nie grzesz więcej. –
Wracaj do domu i kochaj dziecię twoje. –
*
Salon z fortepianem – wchodzi MĄŻ – SŁUŻĄCY ze świecą za nim. –
MĄŻ
Gdzie Pani?
SŁUGA JW.
Pani słaba. –
MĄŻ
Byłem w jej pokoju – pusty. –
SŁUGA
Jasny Panie, bo JW. Pani tu nie ma.
MĄŻ
A gdzie?
SŁUGA
Odwieźli ją wczoraj...
MĄŻ
Gdzie?
SŁUGA
Do domu wariatów.
ucieka z pokoju
MĄŻ
Słuchaj, Mario, może ty udajesz, skryłaś się gdzie, żeby mnie ukarać? Ozwij się, proszę cię – Mario – Marysiu –
Nie – nikt nie odpowiada. – Janie – Katarzyno! – Ten dom cały ogłuchł – oniemiał. –
Tę, której przysiągłem na wierność i szczęście, sam strąciłem do rzędu potępionych już na tym świecie. – Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę w końcu. – Czyż na to piekło mnie wypuściło, bym trochę dłużej był jego żywym obrazem na ziemi?
Na jakiejże poduszce ona dziś głowę położy? – Jakież dźwięki otoczą ją w nocy? – Skowyczenia i śpiewy obłąkanych. Widzę ją – czoło, na którym zawsze myśl spokojna, witająca – uprzejma – przezierała – pochylone trzyma – a myśl dobrą swoją posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka się biedna, i płacze. –
GŁOS SKĄDSIŚ
Dramat układasz. –
MĄŻ
Ha! – mój Szatan się odzywa –
bieży ku drzwiom, rozpycha podwoje
Tatara mi osiodłać – płaszcz mój i pistolety! –
*
Dom obłąkanych, w górzystej okolicy. – Ogród wokoło. –
ŻONA DOKTORA
z pękiem kluczów u drzwi
– Może Pan krewny Hrabiny. –
MĄŻ
Jestem przyjacielem jej męża, on mnie tu przysłał. –
ŻONA DOKTORA
Proszę Pana – wiele sobie z niej obiecywać nie sposób – mój mąż wyjechał, byłby to lepiej wyłuszczył – przywieźli ją zawczoraj – była w konwulsjach. – Jakie gorąco. –
obciera twarz
Mamy dużo chorych – żadnego jednak tak niebezpiecznie, jak ona. – Imainuj sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakroć sto tysięcy. – Patrz Pan, jaki widok na góry – ale Pan, widzę, niecierpliwy – więc to nieprawda, że jakóbinyjej męża porwali w nocy? – Proszę Pana. –
*
Pokój – kratowane okno – kilka krzeseł – łóżko – ŻONA na kanapie. –
MĄŻ
wchodzi
Chcę być z nią sam na sam. –
GŁOS ZZA DRZWI
Mój mąż by się gniewał, gdyby...
MĄŻ
Dajże mi W. Pani pokój! –
drzwi za sobą zamyka i idzie ku ŻONIE
GŁOS ZNAD SUFITU
W łańcuchy spętaliście Boga. – Jeden już umarł na krzyżu. – Ja drugi Bóg, i równie wśród katów. –
GŁOS SPOD PODŁOGI
Na rusztowanie głowy królów i panów – ode mnie poczyna się wolność ludu. –
GŁOS ZZA PRAWEJ ŚCIANY
Klękajcie przed królem, panem waszym. –
GŁOS ZZA LEWEJ ŚCIANY
Kometa na niebie już błyska – dzień strasznego sądu się zbliża. –
MĄŻ
Czy mnie poznajesz, Mario? –
ŻONA
Przysięgłam ci na wierność do grobu. –
MĄŻ
Chodź – daj mi ramię, wyjdziemy. –
ŻONA
Nie mogę się podnieść – dusza opuściła ciało moje, wstąpiła do głowy. –
MĄŻ
Pozwól, wyniosę ciebie. –
ŻONA
Dozwól chwil kilka jeszcze, a stanę się godną ciebie. –
MĄŻ
Jak to?
ŻONA
Modliłam się trzy nocy i Bóg mnie wysłuchał. –
MĄŻ
Nie rozumiem cię. –
ŻONA
Od kiedym cię straciła, zaszła odmiana we mnie – „Panie Boże” mówiłam i biłam się w piersi, i gromnicę przystawiałam do piersi, i pokutowałam, „spuść na mnie ducha poezji” i trzeciego dnia z rana stałam się poetą. –
MĄŻ
Mario –
ŻONA
Henryku, mną teraz już nie pogardzisz – jestem pełna natchnienia – wieczorami już mnie nie będziesz porzucał. –
MĄŻ
Nigdy, nigdy. –
ŻONA
Patrz na mnie. – Czy nie zrównałam się z tobą? – Wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, wyśpiewam. – Morze, gwiazdy, burza, bitwa. – Tak, gwiazdy, burza, morze – ach! wymknęło mi się jeszcze coś – bitwa. – Musisz mnie zaprowadzić na bitwę – ujrzę i opiszę – trup, całun, krew, fala, rosa, trumna. –
Nieskończoność mnie obleje
I jak ptak, w nieskończoności
Błękit skrzydłami rozwieję
I lecąc, się rozemdleję
W czarnej nicości. –
MĄŻ
Przeklęstwo – przeklęstwo! –
ŻONA
obejmuje go ramionami i całuje w usta
Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa. –
GŁOS SPOD POSADZKI
Trzech królów własną ręką zabiłem – dziesięciu jest jeszcze – i księży stu śpiewających mszę. –
GŁOS Z LEWEJ STRONY
Słońce trzecią część blasku straciło – gwiazdy zaczynają potykać się po drogach swoich – niestety – niestety.
MĄŻ
Dla mnie już nadszedł dzień sądu.
ŻONA
Rozjaśnij czoło, bo smucisz mnie na nowo. – Czegóż ci nie dostaje? – Wiesz, powiem ci coś jeszcze.
MĄŻ
Mów, a wszystkiego dopełnię.
ŻONA
Twój syn będzie poetą.
MĄŻ
Co?
ŻONA
Na chrzcie ksiądz mu dał pierwsze imię – poeta – a następne znasz, Jerzy Stanisław. – Jam to sprawiła – błogosławiłam, dodałam przeklęstwo – on będzie poetą. – Ach, jakże cię kocham, Henryku.
GŁOS Z SUFITU
Daruj im, Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią.
ŻONA
Tamten dziwne cierpi obłąkanie – nieprawdaż?
MĄŻ
Najdziwniejsze.
ŻONA
On nie wie, co gada, ale ja ci ogłoszę, co by było, gdyby Bóg oszalał.
bierze go za rękę
Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę – człowiek każdy, robak każdy krzyczy – „Ja Bogiem” – i co chwila jeden po drugim konają – gasną komety i słońca. – Chrystus nas już nie zbawi – krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań. Czy słyszysz, jak ten krzyż, nadzieja milionów, rozbija się o gwiazdy, łamie się, pęka, rozlatuje w kawałki, a coraz niżej i niżej – aż tuman wielki powstał z jego odłamków – Najświętsza Bogarodzica jedna się jeszcze modli i gwiazdy, Jej służebnice, nie odbiegły Jej dotąd – ale i Ona pójdzie, kędy idzie świat cały. –
MĄŻ
Mario, może chcesz widzieć syna? –
ŻONA
Jam mu skrzydła przypięła, posłała między światy, by się napoił wszystkim, co piękne i straszne, i wyniosłe. – On wróci kiedyś i uraduje ciebie. – Ach!
MĄŻ
Źle tobie?
ŻONA
W głowie mi ktoś lampę zawiesił i lampa się kołysze – nieznośnie. –
MĄŻ
Mario moja najdroższa, bądźże mi spokojna, jako dawniej byłaś. –
ŻONA
Kto jest poetą, ten nie żyje długo.
MĄŻ
Hej! ratunku – pomocy! –
Wpadają kobiety i ŻONA DOKTORA.
ŻONA DOKTORA
Pigułek – proszków! – Nie – nic zsiadłego – owszem, płynne jakie lekarstwo. – Małgosiu, bież do apteczki! – Pan sam temu przyczyną – mój mąż mnie wyłaje. –
ŻONA
Żegnam cię, Henryku. –
ŻONA DOKTORA
To JW. Hrabia sam w osobie swojej!
MĄŻ
Mario, Mario! –
ściska ją
ŻONA
Dobrze mi, bo umieram przy tobie. –
spuszcza głowę
ŻONA DOKTORA
Jaka czerwona. – Krew rzuciła się do mózgu.
MĄŻ
Ale jej nic nie będzie!
Wchodzi DOKTOR i zbliża się do kanapy.
DOKTOR
Już jej nic nie ma – umarła. –
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.