Niech żyje kat - ebook
Każda egzekucja w wykonaniu królewskiego kata to przedstawienie, które tłum śledzi z zapartym tchem. Dzięki swoim umiejętnościom mistrz wiedzie dostatnie, choć samotne życie. Jego mroczny, uporządkowany świat zmienia się, gdy zatrudnia Dawida. Z czasem nowy pomocnik zaczyna odkrywać głęboko skrywane tajemnice. Co gorsza, ujawnienie tych informacji może zagrozić życiu płatnego dręczyciela.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna polska |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-670-2 |
| Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ludzie pośpiesznie usuwali się katu z drogi. Pan śmierci, jak go określano, miał na sobie czarne ubranie oraz spiczasty kaptur zasłaniający całą twarz, z wyjątkiem oczu. W dłoni trzymał miecz z przyciętym ostrzem, którym zwykle ścinał głowy. Akurat dziś wziął go ze sobą dla dekoracji. Tym razem nie będzie mu potrzebny. Wszedł na scenę i spokojnie przygotował pętlę.
Z podwyższenia dobrze widział cały rynek. Na placu zgromadziło się sporo ludzi, niektórzy przyszli tu nawet kilka godzin przed czasem. Mieszczanie krzyczeli i przepychali się, aby zająć miejsca, z których mieliby najlepszy widok na szafot. W ciągu ostatnich dziesięciu lat widzieli masę egzekucji, a od rana lało jak z cebra, jednak nie zniechęciło ich to do udziału w wydarzeniu. Kat spojrzał na zegar pobliskiego kościoła w momencie, w którym wybił on pełną godzinę. Wtedy też dostrzegł strażników prowadzących skazańca.
Mężczyzna szarpał się, krzyczał i błagał. Jednocześnie twarz miał tak bladą, jakby już umarł. Obserwatorzy spluwali w jego stronę lub wykrzykiwali, że w końcu sprawiedliwości stanie się zadość. Inni próbowali go uderzyć.
— Przejście! — ryknął strażnik. Gwardziści musieli odpychać tłum, mimo ich interwencji nieszczęśnik nie uniknął ciosów.
W końcu dotarli na podwyższenie, gdzie sędzia odczytał wyrok. W wyniku śledztwa zarzut morderstwa okazał się słuszny. Mężczyzna miał zakończyć swój żywot na szubienicy.
— Karą za grzechy jest śmierć — rzekł doniosłym głosem mistrz sprawiedliwości. — Nie ja cię zabijam, lecz twoje winy.
Strażnicy chwycili rzucającego się skazańca, a kat założył pętlę. Uczynił to szybko, a następnie kopnął podnóżek, na którym stał winny.
Tłum wstrzymał oddech. Morderca zawisł. Przez chwilę kołysał się jeszcze, nim zastygł w bezruchu. Jakieś dziecko zaśmiało się, że trup się posikał, lecz zaraz rodzice udzielili mu nagany.
— Zdejmujemy? — zapytał Antek, osobisty asystent kata.
— Poczekaj — mruknął ten w odpowiedzi. Schował się pod dachem i przyłożył do ust buteleczkę. Ludzie jeszcze patrzyli na wisielca, nie chciał im zabierać rozrywki. Niektórzy odwracali wzrok, inni tracili entuzjazm i powoli kierowali się do swoich domów.
Mistrz sprawiedliwości sprawdził tętno oraz puls, po czym wraz z Antkiem ściągnęli ciało na podest. Wszystkie te czynności wykonywali mechanicznie.
Urzędnik działający w imieniu burmistrza podszedł do mistrza i podał worek z zapłatą.
Kiedy kat wracał do powozu, matki ciągnęły swoje dzieci w przeciwną stronę, a mężczyźni schodzili mu z drogi, czasem czynili znak krzyża albo wbiegali do kościołów.
Kat nie rozglądał się dookoła. Wsiadł do swojego powozu, gdzie przeliczył pieniądze. Tysiąc dukatów to spora suma. Bez trudu wyżywiłby za to przez miesiąc czteroosobową rodzinę. Nie miał jej, więc zamierzał sfinansować utrzymanie służby.
To było ostatnie zadanie, jakie Pan śmierci miał do wykonania w tej miejscowości. Spodziewał się jednak, że nie uda im się wrócić do domu przed zmrokiem, dlatego polecił woźnicom zatrzymać się w pobliskiej gospodzie.
— Panie, czy mógłbym z tobą pomówić? — zapytał jego pomocnik, uchylając drzwi.
— Przepraszam, nie dziś. Mam dość. Biorę pierwszy wolny pokój i idę spać — rzekł kat. Przed i po egzekucji wypił tak dużo alkoholu, że teraz kręciło mu się w głowie. — Pewnie też jesteś zmęczony.
— Pójdę na piwo. Nie chce mi się żyć.
Kat spojrzał na współpracownika, który powoli się oddalał. Po egzekucjach zazwyczaj byli w kiepskim humorze. Pan miał nadzieję, że kiedy katowczyk się napije, to wróci mu dobry nastrój.
Właściwie niewiele o sobie wiedzieli. Tym bardziej, że podczas wykonywania obowiązków zawsze mieli na sobie katowskie kaptury. Spędzali ze sobą dużo czasu, kilka razy poszli na piwo, ale ich znajomość nie wykraczała poza zwykłą relację między pracownikiem a pracodawcą.
Kat od razu poszedł spać. Rankiem jego woźnica Maciej poinformował go, że asystenta nie ma.
— Jak, do cholery, nie ma? — fuknął Pan śmierci. — Musimy już jechać i on dobrze o tym wie!
Kat chodził dookoła wozu, zastanawiając się, gdzie się podział jego pomocnik. Nigdy nie musiał go upominać ani poganiać. Czyżby przesadził z alkoholem? Uznał, że spytają o niego w pobliskich gospodach, w końcu było późno i nie mógł odejść daleko. Poszli z Maciejem.
Już po wejściu do pierwszego lokalu dowiedzieli się, że Antek przyszedł tylko na chwilę, apotem udał się w stronę obrzeży miasta.
— Nie podoba mi się to. Nie podoba — mruczał mistrz sprawiedliwości, kierując się w stronę pobliskiego lasu.
Przeszli dosłownie kilka kroków.
— Nie!Rozdział 2. Wizyta u władcy
Katowczyk miał na szyi pętlę, a jego bezwładne ciało zwisało z gałęzi. Kat przełknął ślinę. Przez chwilę milczał, nim ostrożnie odciął sznur. Spacerujące po ciele muchy odleciały i odsłoniły sine plamy na skórze.
— Przynieś łopatę — polecił słudze. Woźnica wielokrotnie widział trupy, mimo to na widok martwego Antka zwymiotował.
— No, kurwa, rusz się — fuknął kat.
Maciej przeprosił, po czym chwiejnym krokiem wrócił do miasta.
Kat uklęknął przy ciele i nakreślił nad nim znak krzyża.
— Wybacz mi — rzekł.
Kiedy już otrzymał łopatę, niezwłocznie przystąpił do pracy. Nie miał dużo czasu, więc nie kopał głęboko. Następnie wraz z woźnicą odmówili modlitwę nad grobem i pośpiesznie udali się do karocy. Tego samego dnia kat miał stawić się na audiencji u króla, a na spotkanie z takim człowiekiem nie wypada się spóźnić. Zwykle była to comiesięczna formalność, połączona z wypłatą gotówki i koniecznością wysłuchania przechwałek władcy. Tę pierwszą część mistrz nawet lubił.
Po trzech godzinach dotarli do bram miasta. W centrum stały kamienne domy mieszczan — tej części społeczeństwa, którą stać było na opłacenie wysokiego czynszu, służby oraz nauczycieli dla swoich dzieci. Człowieka z określonej warstwy społecznej zimą najłatwiej było rozpoznać po ubiorze. Jeśli strój sprawiał wrażenie ciepłego, to najpewniej nosił go ktoś bogaty.
Nieco dalej kat dostrzegł zakłady pracy, dzieci idące na popołudniową zmianę oraz te, które dziś pracowały rano i teraz udawały się na skromny obiad do gospody. Wielu rodziców nie było stać, by posłać swoje pociechy do szkoły, dlatego małoletni zaczynali aktywność zawodową w zakładach rzemieślniczych. Ich praca była żmudna i wyczerpująca, a często także słabo płatna.
W końcu dotarli do zamku. Uwagę przykuwały grube mury otaczające budynek, a także tłum strażników. Kat szybciej określiłby liczbę mrówek w mrowisku niż podał, ilu żołnierzy widział tego dnia, tym bardziej że mieli oni coś wspólnego z tymi owadami — kroczyli pewnie, a ich twarze były jednakowe, pozbawione jakichkolwiek emocji.
Z kolei ogród był odwzorowaniem biblijnego Edenu. Panowała w nim idealna harmonia i rosło wiele pięknych drzew i krzewów. Słudzy codziennie troszczyli się, by wyglądał on doskonale, przez co robił wrażenie nawet jesienią.
Kat wszedł do zamku tylnym wejściem, od strony lochów. Gdy znalazł się przed komnatą króla, zaczekał, aż otrzyma pozwolenie na wejście. Władca uśmiechnął się na jego widok.
Pan śmierci pokłonił się nisko. Od dawna zastanawiał się, jakim cudem władcy udaje się jeszcze przecisnąć przez drzwi. Monarcha nie szczędził sobie jedzenia, dziwek i używek. Jedna zdam dworu właśnie siedziała mu na kolanach. Odprawił ją, po czym zjawił się królewski skarbnik i podał płatnemu zabójcy worek z pieniędzmi. Ten przeliczył zawartość i skinął głową.
— Doprawdy, dziwi mnie, że zawsze to sprawdzasz — rzekł król. — Mam nadzieję, że wczorajsza egzekucja się udała.
— Tak, panie. Umarł szybko.
— Jak zwykle pełen profesjonalizm.
— A jak miewa się Antek? — zapytał skarbnik. — Nie widziałem, by szedł za tobą.
— Właściwie to dobrze. Nic go już nie boli — westchnął kat.
Zapadła cisza. Król i skarbnik popatrzyli na siebie, dopiero po kilku minutach skarbnik pojął sens tych słów i złożył kondolencje. Przeżegnał się, gdy usłyszał, że Antek sam odebrał sobie życie.
— Zostałeś bez pomocnika? Przecież masz dużo pracy. Przydzielę ci kogoś — zaoferował król.
— Sam o tym zadecyduję, Wasza Wysokość.
— Kpisz ze mnie? — fuknął monarcha.
— Skądże, najjaśniejszy panie. Stwierdziłeś, że jestem profesjonalistą, dlatego samodzielnie podejmę decyzję, kogo chcę zatrudnić.
— Ale…
— Żadnego „ale”, Wasza Wysokość. To trudna praca, do której przygotowywałem się przez lata. Nie mogę jej zlecić byle komu. Z całym szacunkiem, twój uniżony sługa — rzekł kat, kłaniając się. — Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?
Władca pozwolił mu odejść, rozmyślając nad jego zachowaniem, choć wiedział, że ten człowiek czasem odmawia. Gdyby był to ktoś inny, król już wtrąciłby go do lochu i oddał w ręce kata. Co jednak mógł zrobić z najlepszym katem, który od czterech lat pilnował porządku w stolicy i zabił wielu jego przeciwników?
Król nawet nie wiedział, jak ma na imię. Polecił go sprowadzić, kiedy usłyszał o jego mistrzostwie. Słynny specjalista miał wtedy na koncie kilkanaście potwierdzonych egzekucji i określano go mianem Pana śmierci. Ekspert zgodził się przyjąć ofertę tylko pod warunkiem, że król nie każe mu zdejmować kaptura w swojej obecności. Władca początkowo był oburzony, że ten w ogóle stawia warunki, ale zgodził się i nie dociekał, jak wygląda oblicze Pana śmierci. _Zresztą może to lepiej_, myślał czasem, _w końcu jak straszną musi mieć twarz ten, który na co dzień zabija._Rozdział 3. Dom kata
Domostwo kata znajdowało się na obrzeżach miasta, godzinę drogi od centrum. W tej części mieszkali ludzie odrzuceni przez społeczeństwo, osoby starsze i schorowane, bezrobotni, prostytutki, wdowy oraz sieroty.
Żebracy prosili o pieniądze, choć raczej rzadko kto wrzucał coś do puszek. Z kolei prostytutki oferowały swoje usługi każdemu, niezależnie od pory dnia, o ile z góry zapłacił. Chętny do przeżycia przygody mógł spotkać się zarówno z nastolatką, jak i kobietą, która pod względem wieku mogłaby być jego babcią.
W tej części miasta stały drewniane domy, których trwałość załamałaby niejednego budowniczego, a często mieszkały w nich całe rodziny. Zdarzało się, że się waliły, a lokatorzy ginęli.
Dom kata, w przeciwieństwie do okolicznych budynków mieszkalnych, był solidny i stosunkowo duży. Miał dwa piętra. Górne zajmował pan, natomiast na dole mieściły się pokoje gospodarcze oraz pomieszczenia dla służby. Kat zatrudniał kucharkę, sprzątaczkę, dwóch woźniców, a także czterech strażników, którzy na zmianę czuwali nad bezpieczeństwem domostwa. Z tyłu znajdowały się stajnia i kurnik, a także pole, o które dbali wszyscy służący, gdyż dzięki jego plonom mogli przetrwać.
Gdy gospodarz wszedł do domu, wszyscy słudzy się pokłonili. Ariana i Lidia, siostry, wcześniej pracowały w burdelu. Kat odwiedził to miejsce, kiedy szukał pracownic. Początkowo kobiety obawiały się, że wykupił je wyłącznie po to, by umilały mu noce, szybko jednak przekonały się, że żadna ze zleconych prac nie urągała ich godności. Z kolei woźnice, Błażej i Maciej, żyli w okropnej nędzy i sami się zgłosili, kiedy usłyszeli, że w domu kata znajdzie się dla nich zatrudnienie.
— Obiad — rzekł właściciel domu. — A potem wanna.
Trzeba zaznaczyć, że kat mył się codziennie. Nie miało to nic wspólnego z osobistymi przekonaniami. Po całym dniu spędzonym w cuchnących lochach, sali tortur i po częstym kontakcie ze zwłokami zrobiłby wszystko, by choć przez chwilę nie czuć tego smrodu.
Po wydaniu dyspozycji udał się do swojego pokoju. Miał wprawdzie kilka pomieszczeń, jednak najczęściej przebywał w jednym, które było jednocześnie jadalnią i sypialnią.
Służąca zapukała przed wejściem. W swoim pokoju kat zdejmował kaptur. Założył go ponownie, nim pozwolił kobiecie wejść. Podziękował za posiłek.
Kiedy wróciła po jakimś czasie, zabrała pusty talerz i wyszła. Nigdy nie widziała twarzy swego pracodawcy. Wszyscy, którzy mieszkali w domu kata, musieli uszanować jego prawo do prywatności i nie zadawać osobistych pytań. Zdarzało się, że spekulowali, kim jest, jednak niewiele mogli wywnioskować na podstawie krótkich poleceń.
Po kąpieli zamierzał zawołać Antka, lecz przypomniał sobie, że przecież jego pomocnik nie żyje. Chłopak mieszkał na tym samym piętrze i miał własny pokój. Żaden inny sługa nie cieszył się takim luksusem, choć ogólne warunki mieszkania służby były dobre.
Kat westchnął ciężko, nalał piwa do kufla i zamierzał pić na umór.Rozdział 4. Idź precz, szatanie!
Niedzielny poranek kat spędził z księgami rachunkowymi. Analizował wydatki i upewniał się, że wszystko opłacił, gdyż utrzymanie służby dużo kosztowało.
Jednocześnie na torturach i egzekucjach zarabiał całkiem sporo, a z racji swojej profesji był zwolniony z obowiązku podatkowego, dzięki czemu mógł regularnie odkładać pieniądze w kilku bankach.
— Cholera, boję się — usłyszał nagle kobiecy szept. — A jeśli się nie zgodzi?
— Uderzył cię kiedyś?
— Co ty. Nigdy nawet na mnie nie krzyczał.
— Widzisz.
— Ale teraz sytuacja jest inna.
— Tak, ale nic ci nie grozi.
Zapukała. Kat nałożył kaptur i poprosił, by służąca weszła. Dostrzegł wahanie na jej twarzy, dlatego zachęcił, by przemówiła.
— Pewien mężczyzna mnie miłuje.
— Oświadczył się?
— Tak.
— Przyjęłaś?
— Jeszcze nie. Chciałam wpierw pana zapytać.
Pan domu mógł nie udzielić zgody, bo służąca niejako była jego własnością. W pierwszej kolejności zamierzał pogratulować. Mało kto chciałby poślubić byłą prostytutkę i w dodatku służącą kata. Podejrzewał, że narzeczony po prostu nie chciał, by pracowała u Pana śmierci. Mimo to milczał. Gdy w końcu się odezwał, zauważył:
— Potrzebujesz ładnej sukni na ślub.
Zaraz po tym zapytał, czy jej siostra również zamierza opuścić miejsce pracy.
— Sylwek ma znajomości. Arianie pewnie też znajdzie niedługo męża. Proszę nie być na mnie złym, panie.
— Nie jestem — rzekł spokojnie. — Potrzebuję jednak służącej i kucharki.
— Rozumiem.
— Zanim odejdziesz, znajdź, proszę, kogoś na zastępstwo.
— Czyli pozwalasz, panie?
— Tak. Cieszę się twoim szczęściem. Jesteś dobrym człowiekiem i życzę ci wszystkiego dobrego. Możesz nas czasem odwiedzić.
Służąca odetchnęła z ulgą. Zapewniła, że znajdzie najlepszą gospodynię dla swojego dobrego pana. Pokłoniła się nisko, nim opuściła pokój.
Niedługo później kat również wyszedł. Oczy łzawiły mu od przeglądania rachunków. Zarzucił płaszcz. Dopiero zaczęła się jesień, lecz w powietrzu czuć już było oddech zimy.
Przechodząc koło żebraków, kat zatrzymał się i zaczął szukać w kieszeni pieniędzy.
Siedząca w kącie dziewczynka przypomniała matce, że od trzech dni nic nie jadły. Napełnił dłoń monetami i skierował ją w stronę kobiety.
— Idź precz, szatanie! Od kata nie chcę! To krwawe pieniądze!
Jeden z żebraków uczynił znak krzyża i usunął się z drogi. Pan śmierci wzruszył ramionami, wyprostował się i przyśpieszył kroku. Mógł odmienić los tych ludzi, ale skoro oni nie chcieli jego pomocy, nie będzie ich zmuszać.
Nieco dalej znajdował się dom publiczny, którego był właścicielem. Pobierał jedynie czynsz od głównego zarządcy i nie interesował się tym miejscem. Od czasu do czasu upewniał się tylko, że budynek jeszcze stoi. Prostytutki zachęcały, by je odwiedzał. Kat zazwyczaj grzecznie dziękował i rzucał parę monet. Im nie przeszkadzała jego pozycja społeczna. Niech mają. One nie grymasiły, że dostały pieniądze za darmo.
Poszedł dalej. Parę osób krzyknęło za nim przypominając, kogo z ich rodziny torturował lub zabił.
— Zgnijesz w piekle! — fuknęła jedna staruszka, wymachując laską w jego stronę. Pan śmierci nie pamiętał, czy zabił jej męża, wnuka czy sąsiadkę.
Na koniec swojej wycieczki udał się w okolice centrum, gdzie stał kościół. Jako dziecko bywał na pobliskiej plebanii, toteż od razu rozpoznał znajomego księdza i małego ministranta. Przywitał się uprzejmie.
— Proszę księdza, przynieść wodę święconą? — spytał chłopiec.
— Jeśli go pokropię, to jeszcze się woda zagotuje — odparł kapłan.
Nie mógł wiedzieć, że kilkanaście lat temu w przyjemnej atmosferze jedli razem posiłek. Kat prychnął. Gdzie się podziała ta słynna dobroć dla bliźnich, o której głosił tak przekonujące kazania? Oczywiście było to w czasach dzieciństwa, kiedy chodził do kościoła. Jako zwykły człowiek mógł bywać w dowolnych miejscach, obecnie nawet do świątyni nikt nie chciał go wpuścić.
Kat spuścił głowę. Od sześciu lat wykonywał wyroki śmierci i tortur, od czterech lat wymierzał sprawiedliwość w stolicy. Kaptur sprawiał, że ludzie nie widzieli w nim człowieka. Wrócił zatem do domu i jak zwykle spędził wieczór sam.Rozdział 5. Marionetka
Kat wielokrotnie budził się w nocy, lecz nie opuszczał posłania. We śnie widział martwego pomocnika, który na zmianę wstawał i kładł się do grobu. Co gorsza, widok ten wracał do Pana śmierci za każdym razem, gdy tylko zamknął oczy.
Rano nie był w stanie niczego przełknąć, dlatego poprosił służącą, aby zapakowała mu śniadanie do torby. W dodatku, kiedy udał się do pracy, zauważył, że jego narzędzia znajdują się nie tam, gdzie powinny, a Antek dezynfekował je kilka dni temu, jeszcze przed wyjazdem. Kaci dbali o to, by używać czystych przyrządów, choćby dlatego, aby nie zarazić się jakimś świństwem przez kontakt z płynami więźniów. Rękawice to jedno, ale ostrożności nigdy za wiele.
Zwykle to asystent zajmował się przygotowywaniem sprzętu, teraz jednak mistrz sam zaczął czyścić narzędzia i układać je na miejsce. Podczas sprzątania zauważył w kącie maleńką kukiełkę. Pamiętał ten przedmiot, należał do jego pomocnika.
Podniósł zabawkę i stanął bliżej światła. Miała ona kilka centymetrów i została starannie wyrzeźbiona w drewnie, a przez delikatne rysy na twarzy nawet przypominała człowieka. Wykonawca namalował nawet guziki na czerwonej koszuli zabawki.
Antek kupił ją podczas potańcówki pięć lat temu, jeszcze zanim wziął udział w spisku przeciw królowi. Do żadnego zamachu nie doszło, ponieważ ktoś na nich doniósł i wszyscy uczestnicy mieli zostać straceni. Kat do dziś nie wiedział, jakim cudem Antkowi udało się przekonać króla, by darował mu życie i pozwolił pracować jako asystent kata. Władca zwykle nie miał litości dla zdrajców.
Mężczyzna był pojętnym uczniem i przez ostatnie dwa lata bez słowa spełniał każdy rozkaz mistrza. Niewiele opowiadał o sobie, jednak miał pewien sentyment do tej pamiątki. Kiedy trzymał zabawkę w dłoni zdarzało mu się mówić, że są jedynie nędznymi lalkami w teatrze życia.
— A nawet nie życia — powiedział kiedyś–tylko króla i jego chorego systemu.
— Waż na słowa — ostrzegł go wtedy kat. — Musimy być wierni władcy.
Lalki, pomyślał, chowając zabawkę do kieszeni, to przedmioty, z którymi można robić wszystko, co się chce. Nie myślą, nie wniosą skargi, nawet jeśli zostaną zdeptane i wrzucone do kosza. Są całkowicie zależne od właściciela.
Przez cały dzień kat miał masę roboty ze sprzątaniem, papierami i torturami, dlatego do domu udał się dopiero późnym wieczorem. Przez całą drogę powrotną pił i odłożył butelkę, dopiero gdy wóz zatrzymał się przed domem.
— Kiedy znajdzie pan nowego? — spytał Błażej, otwierając drzwi wozu.
— Nie potrzebuję go — prychnął. Poprosił jednak sługę, by pomógł mu dotrzeć do pokoju.
Świat wirował mu przed oczami, dlatego co pewien czas się zatrzymywali.
— Przynieś mi jeszcze wino z piwnicy — powiedział mistrz.
— Jest pan pewien?
— Kurwa, chyba jasno się wyrażam. Albo nie, po prostu odczep się ode mnie.
Zaraz jednak przeprosił, że krzyczy. W końcu woźnica mu pomógł. Spytał też, czy czegoś nie potrzebuje.
— Nową koszulę?
— Faktycznie, ta woła o pomstę do nieba. Przypomnij mi jutro, to dam ci na materiał.
Błażej bez słowa się oddalił, a kat opadł na łóżko.
— Kurwa, kurwa, kurwa.Rozdział 6. Ze zmarłymi nie ma problemu
W kolejnych dniach kat dostał zlecenie na wykopanie grobów. Zwykle to Antek zajmował się sprawami związanymi z cmentarzem, ale kiedy go zabrakło, cała robota spadła na mistrza. Zaklął. Pomocnik wykonywał całkiem sporo pracy.
Kiedy dotarł na cmentarz i okazało się, że do zakopania czekają ciała nie dwóch, a dwudziestu nieboszczyków, przywołał do siebie nocnego, który dowoził ciała i zapytał, z czego wynika ta rozbieżność.
Kat miał pomocników, którzy zajmowali się wyłącznie pracami porządkowymi w mieście, w tym transportem zwłok na miejsce pochówku. Zwykle pracowali w nocy, czasem niektórzy wpadali do lochów po trupy, ale ich specjalizacja była na tyle wąska, że nie potrafiliby zastąpić mistrza w katowni.
— No, rano były dwa. A potem jakaś baba mnie zaczepia, żebym zajrzał na ulicę. W jakimś domu też były trupy — wyjaśnił.
— W domu, powiadasz?
— Mnie to nie dziwi. Ci akurat od dawna głodowali.
— Nie kupili jedzenia? — Kat wnioskował, że skoro było ich stać na dach nad głową, to raczej na żywność też by wystarczało.
Nocny pokręcił głową.
— Sam się martwię, czy do nich nie dołączę. Nieraz idę po chleb, a go nie ma — wyznał.
Kat zamyślił się, po czym zaczął kopać. Jeśli średnio zamożni obywatele nie mogli kupić chleba, to biedota tym bardziej będzie umierać z głodu, a to oznaczało masę roboty w najbliższym czasie.
Zaklął. Kopanie nie było złe, jedynie męczące, ale i tak lepsze niż torturowanie. Skupił się na ruchu łopatą. W pewnym sensie to zajęcie go uspokajało. Przyszło mu też na myśl, że kiedy będzie potrzebował grobu dla siebie, przynajmniej sprawnie mu pójdzie. A może już go kopał?
Dopiero po paru godzinach oparł się o łopatę, zastanawiając się, czy jest bardziej zmęczony, czy głodny. Plecy i ręce okrutnie go bolały.
Opuścił cmentarz, gdy już było ciemno, ale zauważył, że ludzie dobijali się do piekarni. Właściciel krzyczał, żeby sobie poszli, bo i tak nie ma towaru.
— Jak nie przestaniecie, to naślę na was kata! — fuknął jeszcze.
— Ktoś mnie wołał? — spytał Pan śmierci.
Słysząc to, ludzie rozbiegli się we wszystkie strony. Płatny dręczyciel poprosił piekarza, aby wyjaśnił mu, jak wygląda sytuacja. Ten, zanim zaczął tłumaczyć, upomniał gościa, żeby nie dotykał towaru swoimi nieczystymi, jak mówiono o dotyku kata, rękami.
— W tym roku pole obrodziło wyjątkowo słabo, mąka podrożała, dlatego muszę sprzedawać po wysokich cenach, by pokryć koszty produkcji. Nie mogę wydać wszystkiego, bo sam przecież też muszę jeść.
Kat pokręcił głową, jednocześnie ciesząc się, że w jego domu tego problemu nie ma, mimo że słudzy zwracali uwagę, że pogoda w tym roku nie sprzyjała zbiorom.
Przez kolejne dni Pan śmierci kopał groby, a nocni cały czas dowozili kolejne ciała. Któregoś ranka, kiedy przygotowywał zbiorową mogiłę, zapytał ich, kiedy się w końcu nad nim zlitują, ale jeden z nocnych zasugerował, by kopał głębiej, bo w przeciwnym razie nie pomieszczą wszystkich trupów.
Więźniowie na przesłuchania mogli poczekać, ale rozkładające się zwłoki należało umieścić we właściwym miejscu. Ze zmarłymi nie było problemu, żaden nie narzekał, że dotyka go nieczysta ręka. Po prostu ładowało się go do grobu i zakopywało z innymi nieboszczykami.
_Za chwilę i ja tam trafię_, myślał kat, kończąc pracę. Po całym tygodniu kopania od świtu do zmierzchu ledwie trzymał się na nogach. Podejrzewał, że kiedy wróci do katowni, będzie na niego czekać nie mniej pracy, w dodatku mógł liczyć wyłącznie na strażników, którzy mieli też swoje obowiązki. Gdyby dostali dodatkowe zadania, na których nie znali się aż tak dobrze jak kat, mogliby się zdenerwować.
Wmieście spekulowano, kiedy Pan śmierci przyjmie kolejnego pomocnika. Czasem pytali go oto jego służący, lecz odpowiadał, że dobrze sobie radzi i w stosownym czasie podejmie decyzję o zatrudnieniu. Przez cały tydzień nie wypił ani łyka alkoholu, wracał tak zmęczony, że po kolacji i kąpieli niemal natychmiast zasypiał, choć mimo to często budził się w nocy i krzyczał.Rozdział 7. Nie potrzebujemy pomocy
Po tygodniu pracy na cmentarzu Pan śmierci udał się do lochów. Jeszcze nie zdążył zapoznać się z dokumentacją, a strażnicy już dopytywali, kiedy zajmie się torturami, bo w ostatnim czasie przybyło więźniów. Uspokoił ich, że dla wszystkich znajdzie czas, po czym wziął bat i udał się do pierwszej celi, którą miał na liście.
Więźniarka siedziała na podłodze, mimo to od razu zauważył jej ciążowy brzuch, a także zniszczone dłonie praczki.
— Panie, litości! — krzyknęła, przysuwając się bliżej ściany. –To był zaledwie kawałek chleba. Dla dzieci, nie dla mnie. Nie zjadłam nawet kęsa. Beze mnie zginą. Błagam!
Z lewej strony celi znajdowała się barierka, o którą zwykle więźniowie opierali się podczas chłosty. Kat chwycił kobietę, przywiązał jej ręce i wyciągnął bat.
— I tak muszę cię wychłostać. Takie są przepisy.
— Proszę–wysapała. — Lada dzień będę rodzić. Dziecko to przecież dar od Boga. Nie rób tego, nie możesz. Zginiesz w piekle, jeśli mnie uderzysz.
Oczy zaszły jej łzami tak bardzo, że nawet nie widziała dręczyciela. Mimo to mistrz sprawiedliwości bez wahania postąpił zgodnie z regulaminem i pobił nieszczęsną więźniarkę.
Kilka dni po jej wypuszczeniu dowiedział się, że straciła dziecko. Nawet je pochował, bo dostał takie zlecenie. Kopiąc, nie zmęczył się zanadto. Ręce matki drżały, gdy dała mu pieniądze, a ojciec przeklinał pod nosem. Kat zapłatę przyjął, następnie udał się do lochów, gdzie przejrzał statystyki drobnych kradzieży oraz zgonów. Dane nie napawały optymizmem, w porównaniu z poprzednim rokiem były wielokrotnie wyższe.
Tydzień później odwiedził króla na zamku i zapytał, ile w kraju jest zboża. Dowiedział się, że wprawdzie są niedobory, ale monarcha nie zamierza kupować go za granicami. Musiałby sprowadzać towar z Kandel, zapewne po bardzo wysokich cenach.
— Nie wiem, czy wiesz, panie, ale w ostatnim czasie wykopałem bardzo dużo grobów. — Kat zaczął ostrożnie.
— I co z tego? Dlaczego mi o tym mówisz? — spytał władca, nie podnosząc wzroku.
— Ludzie głodują, Najjaśniejszy Panie. Dopuszczają się kradzieży, ponieważ nie mają co jeść.
— Nie sprowadzę jedzenia z Kandel, jeśli o to pytasz. Poradzimy sobie bez tego. Nie potrzebujemy pomocy.
Kat wiedział, że stosunki między Tenebrą a Kandel nie były najlepsze, ledwie trzy lata temu zakończyli wojnę, ale nie spodziewał się, że duma nie pozwoli królowi zamówić żywności, która mogłaby ocalić setki ludzi. Wiedział, że w skarbcu jest wystarczająco pieniędzy, by pokryć taki wydatek.
— Skoro masz dużo pracy, to może potrzebujesz pomocnika? — zapytał król.
— Jaśnie Pan zmienia temat. Po raz kolejny odmawiam, Wasza Wysokość. Proszę mnie już więcej o to nie pytać.
— Twierdziłeś, że masz dużo pracy.
— Ale nie mówiłem, że kogokolwiek potrzebuję — rzekł uprzejmie, jednocześnie zaciskając pięści, myśląc, jak tę rozmowę sprowadzić do tematu niedoborów zboża. Król coś mówił, ale mistrz sprawiedliwości już go nie słuchał. Kiedy zamilkł, Pan śmierci pokłonił się, a po uzyskaniu zgody, wrócił do powozu. Był wykończony, a nadmiar pracy dobijał go równie mocno, jak decyzja podjęta przez króla, który bez emocji pozwalał ludziom umierać, kiedy mógł ich ocalić. I kto tu był katem?
Po obiedzie Pan śmierci wypił resztę wina z kielicha. Otworzył szafkę w poszukiwaniu kolejnej butelki, jednak nie znalazł jej. Zaklął. O tej porze nie pośle już nikogo do centrum. Służąca powinna była przypilnować, by nie brakło trunków.
— Lidio! — zawołał kat, po czym ponownie nałożył kaptur. — Dlaczego karafka jest pusta?
Dziewczyna zajrzała do szafki, lecz rzeczywiście niczego nie znalazła.
— Faktycznie. Dziwne. Błażej przedwczoraj włożył tu dwie butelki. Powiem mu, żeby udał się do miasta, jeśli pan chce.
— Takie jak ta? — upewnił się kat.
Służąca potwierdziła, a pan domu zaczął się zastanawiać, kiedy zdążył wypić aż tyle. Przypomniał sobie jednak, że niedawno prowadził wyjątkowo okrutne przesłuchanie. Człowiekowi zarzucano, że źle wypowiadał się o królu, zatem tortury musiały być ciężkie. Oskarżony nie chciał się przyznać, dlatego kat rozciągał jego ciało, wyrywał paznokcie i przypalał stopy, ale tamten nadal odmawiał współpracy. Dopiero gdy usłyszał, że zamkną go w żelaznej dziewicy, wyraził skruchę i uznał, że będzie prosić króla o wybaczenie.
Po powrocie do domu kat zwymiotował, mimo że przez cały dzień nic nie jadł, potem napił się wody. A może też i wina.
— Wcześniej pan tyle nie pił — zauważyła nieśmiało służąca. — Choć oczywiście to nie moja sprawa.
— Możliwe — westchnął kat. — Rano poślę po wino.
Dziewka zakaszlała. Pan spytał, czy dobrze się czuje i czy nie potrzebuje odpocząć. Przyznała, że od kilku dni czuje się fatalnie.
— Czemu nie mówiłaś? Masz zmiany na skórze?
Odsłoniła plecy. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że ciało ma gładkie. Zauważył jednak, że jest jej zimno. Zawołał zatem Arianę i polecił zadbać o siostrę. Poszukał także w swojej apteczce lekarstwa. Kat dobrze znał się na medycynie, a swoją wiedzę wykorzystywał nie tylko do torturowania.
— Żadnej pracy, dopóki nie wyzdrowieje. Jasne?
Kiedy wyszły, gdzie przypomniał sobie o pustym barku_. Nic się nie stanie, jeśli dziś nie wypiję_, pomyślał. Na_jwyżej przyśni mi się jakiś koszmar_. Tylko to mogło się stać. Trunek jednak pozwoliłby odsunąć na chwilę wspomnienie jęków czy sine twarze nieboszczyków, w tym także byłego asystenta, podwładnego, a także człowieka, za którego jako pracodawca odpowiadał.
Wskoczył do wanny i szorował skórę niemalże do krwi.Rozdział 8. Nietypowa wizyta
Niedzielny wieczór kat spędzał na fotelu przy kominku, otulony kocem czytał podręcznik anatomii. Służący zwykle grali wtedy w karty albo w kości, bądź po prostu odpoczywali. W każdym razie panowała cisza.
Wtem ktoś zaczął krzyczeć przed bramą. Robił to na tyle głośno, że gospodarzowi trudno było go ignorować, odłożył zatem lekturę i zaczął się zastanawiać, kto mógł chcieć odwiedzić go o tej porze. Rzadko przyjmował gości. Nawet posłańca nie widywał, choć ten prawie codziennie przynosił korespondencję, w tym łapówki za spełnianie specjalnych życzeń dotyczących przebiegu egzekucji, a nie kojarzył, by planowano jakąś w najbliższym czasie.
Przybysz nadal hałasował, dlatego właściciel domu nałożył kaptur, zszedł na dół i nakazał strażnikom go wpuścić.
— A jeśli to złodziej? — spytała Lidia.
— Ciąłem takich jak warzywa na zupę. — Kat wzruszył ramionami. Stwierdził, że ten człowiek musiał być naprawdę zdesperowany, dlatego rozkazał go nakarmić i przygotować posłanie na jedną noc.
— Panie, chcę z tobą mówić! — krzyknął gość, gdy tylko wpuszczono go do środka.
— Dobrze się czujesz? — prychnął kat. — W niedzielę?
— Wyjątkowa sprawa. Nie chodzi o pieniądze ani o egzekucje.
— To o co? Przychodzisz z własnej woli?
— Tak, panie — rzekł.
Padł na kolana. Miał ciemne kręcone włosy i dobrze zbudowaną sylwetkę. Patrzył przed siebie szeroko otwartymi oczami. Przedstawił się jako Dawid. Wyznał, że grozi mu śmierć, ponieważ wyraził się niepochlebnie o królu. Na trzeźwo nigdy by tego nie zrobił, ale akurat sporo wypili z kolegami i go poniosło. Nie była to bynajmniej okoliczność łagodząca. Według prawa za słowną obrazę Dawid mógł trafić za kraty. Jego rodzina była biedna, dlatego obawiał się, że krewnych nie będzie stać na wykup, przez co samo aresztowanie będzie równoznaczne ze śmiercią w więzieniu. Spytał kata, czy nie potrzebuje sługi w swoim domu, gdyż pozwalałoby mu to uniknąć kary.
— Obawiam się, że nie. Przydałby mi się za to pomocnik w sali tortur — powiedział.
— Może być, panie. I tak jestem już martwy — rzekł Dawid i zapłakał.
Kat szczerze wątpił, by nadawał się na jego asystenta, skoro tak łatwo wybuchał płaczem. W tym zawodzie należało być twardym albo przynajmniej sprawiać takie pozory. Spytał, czym zajmował się zawodowo, a odpowiedź wprawiła go w osłupienie, gdyż Dawid od rana do wieczora czytał, a także pilnował zaopatrzenia w artykuły piśmiennicze profesorów, którzy w zamian za wsparcie pomagali mu zdobywać wykształcenie z filozofii.
— Filozofia? I co chciałeś po tym robić? — zapytał gospodarz.
— Nie wiem.
Kat zaśmiał się i oznajmił, że nie może go zatrudnić. Gdyby był robotnikiem, można by podejrzewać, że ma sprawne ręce, a siła fizyczna była w tym zawodzie bardzo potrzebna. Odwrócił się iskierował w stronę schodów.
— Panie, wszystkiego się nauczę. Tylko daj mi żyć — łkał.
Kat się zatrzymał. Przybyszowi groziła śmierć. I, o ironio, tylko on mógł go ocalić. Jeśli go wypuści, spotkają się w izbie tortur. Zaklął. Co innego torturować człowieka, którego widziało się pierwszy raz, a co innego, jeśli cierpi ten, którego zaprosiło się do stołu.
A może do czegoś się przyda? W końcu rzemiosło kata obejmowało wiele zadań, zresztą po śmierci Antka znacznie przybyło mu pracy.
— Zgoda. Wiedz, że dużo wymagam. Będziesz ciężko pracować i robić wszystko, co każę. Każdy rozkaz, bez głupiej gadki– rzekł. — Dach nad głową i jedzenie, nic więcej ode mnie nie dostaniesz.
— Panie! — wykrzyknął młodzieniec. Upadł na twarz przed swoim wybawcą. — Dzięki ci stokrotne! Zrobię wszystko, byś był ze mnie zadowolony.
— Pobudka o świcie. –Kat odwrócił się na pięcie i udał się do swojego pokoju.
Od śmierci Antka król naciskał, by znalazł pomocnika. W końcu przestanie marudzić, ucieszył się mistrz. Poprzedniemu nie można było nic zarzucić, gdyż pracował solidnie, nawet pętlę na swoją szyję zawiązał wzorowo.
A teraz zjawił się Dawid, młodzieniec, który bez wątpienia był wrażliwy. Bi_edny chłopak_, pomyślał kat, otwierając wino. _Zamiast szybkiej śmierci wybrał powolną_.Rozdział 9. Poranna rutyna
Maciej zbudził Dawida, kiedy jeszcze było ciemno. Młodzieniec udał się do kuchni, gdzie usiadł do stołu z resztą służby. Zauważył, że ich ubrania były schludne, a na talerzach znajdowało się pożywne jedzenie. Zaskoczyło go to. Spodziewał się raczej skromnych warunków, w końcu nie słyszał nigdy dobrego słowa o płatnym dręczycielu.
— Co jest? Zwykle śpisz do południa? — zagadnął Maciej, widząc, że nowy kolega patrzy przed siebie tępym wzrokiem.
— Skądże. Za dużo myśli w głowie, nie mogłem zasnąć.
— Czyli filozofujesz też w nocy?
— A ty byłbyś w stanie zasnąć? Kurczę, zgodził się. Mam nadzieję, że nie zmieni zdania. Opowiedz mi o kacie.
— Dotrzymuje słowa. Mamy godziwe warunki i jasne polecenia. Nie mam się czego czepiać.
Reszta skinęła głowami. Ariana wspomniała, że w domu kat nie używa narzędzi tortur.
— Nie brzmi jak piekło.
— A tego się spodziewałeś?
— Wiesz, to jednak kat. Jest trochę oschły, nie uważasz? — spytał Dawid, po czym ugryzł kawałek chleba.
— Nie objadaj się. — Usłyszał głos szefa. Nawet nie zauważył, kiedy się zjawił.
— Dopiero zacząłem jeść.
— Wystarczy. Pośpiesz się.
Nim wyszli, kat spytał Lidię o zdrowie. Podziękowała i przyznała, że czuje się znacznie lepiej, choć wolałaby zostać jeszcze dzień w łóżku, na co dostała zgodę. Dawid wstał i zauważył, że woźnica już odszedł od stołu. Służący pokłonili się, a potem zaczęli sprzątać po posiłku. Wszystkich czekało sporo pracy.
Młodzieniec usiadł w powozie. Dzień ledwie się zaczął, a już miał go dość. W nocy źle spał, a śniadanie mu przerwano. Dopadły go wątpliwości, czy postąpił słusznie, przychodząc do Pana śmierci, jednak jedynie jako pracownik kata mógł uniknąć kary. Prawdę mówiąc, liczył na spokojniejszą posadę. Mógłby nawet sprzątać stajnię. Co za okropny pech, że kat potrzebował pomocnika akurat w sali tortur.
Mistrz zajął miejsce naprzeciwko niego. Dawid zapytał, jak minęła mu noc, ale ten tylko prychnął, by darował sobie bezsensowne rozmowy.
— Chciałem być uprzejmy — bąknął.
— Będziesz miły, jeśli zajmiesz się lekturą. — Podał mu księgę. Był to podręcznik podstawowych tortur oraz narzędzi do nich. Polecił mu zapoznać się zwłaszcza z batem, a także założyć na głowę kaptur zakrywający twarz, gdy już dojadą do zamku.
— Do zamku? — zapytał młodzieniec, blednąc.
— Przecież tam pracuję, deklu. Ponadto muszę przedstawić twoją sprawę królowi. To formalność. Mało kto chce wykonywać moją profesję, więc na pewno się zgodzi.
Młodzieniec zamierzał zadać jeszcze kilka pytań, ale kat przypomniał mu o umowie, że bez szemrania będzie spełniał polecenia. Zaznaczył również, że ceni sobie ciszę. Dawid chciał coś powiedzieć, lecz Pan mu przerwał.
— Nie gadaj już. Mogłem dostać pięćset dukatów za ścięcie ci głowy. Na razie jesteś dla mnie wyłącznie kosztem, więc się, kurwa, uspokój.
Młodzieniec przeprosił i spuścił wzrok. Właściwie czego się spodziewał po swoim pracodawcy? Że będzie ujmującym człowiekiem i miłym towarzyszem rozmowy? Skarcił się w duchu za tę naiwność. Odniósł wrażenie, że słudzy kata go oszukali, gdy mówili dobrze o swoim pracodawcy.
Mistrz uważnie obserwował ucznia, gdy ten czytał. Dawid miał trochę tłuszczu na brzuchu, ale kat sądził, że szybko się go pozbędzie. Kiedy sam zaczynał karierę zawodową, bardzo często wymiotował i mało jadł. Właśnie dlatego kazał Dawidowi odejść od stołu tak szybko. Lepiej, by żołądek skręcał go z głodu niż z obrzydzenia.
Kat sięgnął za siedzenie, gdzie spodziewał się znaleźć butelkę, lecz zaraz uświadomił sobie, że wczoraj wyczerpał zapasy. Niech to diabli! Cały dzień dręczenia na trzeźwo. Zapowiadał się ciężki poniedziałek. Kiedy zatrzymali się na dziedzińcu zamku, przypomniał woźnicy, by kupił „eliksir”, jak mówił o swoim trunku.
Dawid patrzył szeroko otwartym oczami na piękne ogrody. Kat nie zwracał tak wielkiej uwagi na widoki. Zauważył za to doradcę króla i poprosił go o chwilę rozmowy.
Człowiek ten nosił zielony frak, co było jego znakiem rozpoznawczym. Kat poinformował go, że młodzieniec, który zawinił królowi, ukorzył się i chce zostać pomocnikiem przy egzekucjach. Doradca uśmiechnął się i oznajmił, że poinformuje o tym władcę, więc nie muszą go osobiście odwiedzać.
Kaci udali się na tyły zamku, bo tam też znajdowały się lochy. Za pielęgnację tej części ogrodnik nie otrzymywał wynagrodzenia, dlatego też się nie przemęczał, ale za namową strażników zgadzał się wykosić trawę. Za bramą znajdowało się właściwe wejście. Jeden ze strażników żołnierzy otworzył im drzwi. Kat przedstawił swojego nowego pomocnika, zaznaczając, że dopiero się uczy. Gdy weszli do środka, Dawid wstrzymał oddech.Rozdział 10. Zejście do otchłani
Większość cel znajdowała się pod ziemią. Te wyżej jako jedyne miały niewielkie okna z kratą, wpadało tu stosunkowo mało światła przez co człowiek, który wchodził do celi, czuł się, jakby już umarł. W powietrzu unosił się zapach krwi, odchodów i potu.
Więźniowie siedzieli skuleni, ubrani w szare tuniki, które ledwo zakrywały ich ciała. Wielu z nich było wychudzonych, zdarzali się też tacy, którzy bredzili bądź wydawali z siebie inne nieokreślone dźwięki.
Drogę oświetlały im jedynie pochodnie, przez co kat tracił czasem zdolność rozróżniania dnia od nocy. Zwykle zmiany strażników na warcie dawały mu sygnał, że kończy pracę, ale zdarzało się, że wychodził nieco później, jeśli przesłuchanie się przedłużyło. Udali się prosto do katowni.
Dawid przełknął ślinę, gdy zobaczył, ile różnych rzeczy znajdowało się na półkach. Kije, topory, łańcuchy, miecze, sznury, igły, wszystko to służyło wyłącznie do zadawania bólu.
— Nowy? — spytał sędzia, wskazując na Dawida.
— Kurwa, tylko nie partacza! — jęknął oskarżony. Początkującym katom zdarzało się przypadkowo zabić torturowanego, więc obawy mężczyzny były w pełni uzasadnione.
Mężczyzna siedział na krześle, miał skute ręce, mimo że po trzydniowej głodówce czuł się tak fatalnie, że nie był w stanie ich podnieść. Kat przekazał swojemu uczniowi, że właściwe przesłuchanie poprzedza krótka prezentacja wybranych narzędzi tortur, tak aby przesłuchiwany zyskał motywację do współpracy.
Kat opowiedział zatem o paru technikach zadawania cierpienia. Słysząc to, oskarżony już dyszał.
— Mamy czas. Obserwuj uważnie. Będę cię instruował. Pozwalam pytać — rzekł kat do Dawida. Sędzia wyraził swoje zadowolenie z faktu, że Pan śmierci znalazł pomocnika, po czym odczytał akt oskarżenia. Człowiekowi zarzucano kradzież kromki chleba.
— Czy to prawda? — spytał sędzia.
— Przecież to mnie okradziono! — krzyknął więzień. Kat pochylił się nad dokumentacją.
— Zawiadomienie złożył pana sąsiad.
— Podła szuja! — wrzasnął. — Niech go cholera weźmie. Pewnie doradca zapłacił mu, żeby się mnie pozbyć.
Sędzia zignorował to zdanie. Zwrócił jednak uwagę na dokumenty, z których wynikało, że oskarżony nie cierpi głodu.
— Właśnie. Nic mi nie zrobicie, bo jestem niewinny — rzekł triumfalnie. Kat jednak miał na ten temat inne zdanie. Poprosił Dawida na bok i przedstawił mu jeszcze jeden załącznik do akt.
— Ma rację.
— Czyli go uniewinnimy?
— Tego nie powiedziałem.
Dawid przeczytał załącznik z notatką od króla, w której informował, że szuka legalnego sposobu, by pozbyć się siedzącego przed nimi mężczyzny. Treść nie pozostawiała wątpliwości: władca prosił, by udowodnić jakąkolwiek winę, która pozwoli skazać nieszczęśnika na śmierć.
— To tak można? Bez uczciwego procesu?
— Teoretycznie nie. Zwykle doradca zbiera podobne informacje od króla — wyjaśnił mistrz, wskazując na podpis. — Jest tu wprawdzie pieczęć, ale dla nas to jedynie wskazówka, a nie element akt. Mamy je potem spalić, więc bierz szczapki i roznieć ogień.
Pomocnik rozpalił ognisko, kat wrzucił do niego świstek, następnie poinstruował asystenta, w jaki sposób przywiązać nogi przesłuchiwanego, jak opuszczać i jak długo je przypiekać.
— Nie, błagam! — krzyknął oskarżony. Choć nie słyszał, o czym mówili, domyślił się, że ognisko nie posłuży im do wędzenia kiełbas.
Dawid przełknął ślinę, kiedy pan pierwszy raz opuścił stopy nieszczęśnika. Polecił mu przyjrzeć się dokładnie, na jakiej wysokości je zatrzymać, a potem kazał uczynić to samo.
Uczeń wykonał zadanie, ale podniósł nogi nieszczęśnika na tyle szybko, że płomienie nawet nie musnęły skóry. Oskarżony jęczał i sapał, ciałem stawiając opór na tyle mocno, na ile mu pozwalała mobilność ruchów.
— Niżej i dłużej — upomniał kat. — Usłyszysz, kiedy podnieść.
Posłuchał. Oskarżony wrzasnął tak głośno, że Dawid, przerażony tym jękiem, omal nie opuścił ponownie jego stóp.
— Teraz możemy spytać, czy rzeczywiście coś ukradł — rzekł kat, po czym zadał nieszczęśnikowi pytanie.
Ten na przemian klął i błagał Boga o litość. Kat polecił ponownie opuścić stopy. Wtedy już oskarżony przyznał się, że ukradł tę kromkę, licząc, że go wychłostają i wypuszczą.
— To wystarczy, by skazać na śmierć? — spytał cicho asystent. — Wydaje mi się, że nie.
— Oczywiście, że to za mało. Wymyśl coś i spytaj. Dasz radę.
Z paleniska wydobywało się coraz więcej dymu. Dawid zakaszlał. Po kilkukrotnym przypaleniu stóp oskarżony przyznał się, że kradł pieniądze z kościelnej tacy, a także sypiał z własną matką. Sędzia spisał zeznania i oznajmił, że zaniesie królowi wyrok do podpisu. Jeszcze tego samego dnia kaci zaprowadzili więźnia na szubienicę w centrum miasta. Mistrz pokazał, jak wiązać supeł, po czym z pomocą strażników zawiesił pętlę na szyi skazańca.
Dawid ledwie trzymał się na nogach. Odwrócił wzrok, lecz pan szturchnął go w ramię, mówiąc, że muszą uważnie obserwować, czy nie popełnili błędu, czy sznur się dobrze trzyma i jak zachowuje się ciało.
— Mnie się pomyłki nie zdarzają, ale ty się dopiero uczysz. I mówię ci to z dobrego serca, ludzie potrafią się wkurzyć na kata, jeśli skazaniec będzie zbyt długo umierał.
Dawid przytaknął. Kiedy wracali, wszystko go bolało, także myśl, że po raz pierwszy kogoś torturował. Na domiar złego pan dał mu kolejną lekturę. Jęknął, że nie ma na to siły.
— Rano sprawdzę, co zapamiętałeś.
Dawid zbladł. Księga traktowała o używaniu bata. Rozumiał, że ktoś mógł pisać o kwiatkach czy biżuterii, ale tak szeroki opis tortur? To w ogóle nie mieściło mu się w głowie. Tymczasem ktoś napisał całą książkę otym, jak i w którym miejscu uderzyć, żeby tylko ukarać skazanego, a w jaki sposób skatować na śmierć.
Gdy Dawid wrócił, opadł ciężko na łóżko i dyszał, apotem zapłakał nad swoim losem. Dziś poznał, czym jest piekło.Rozdział 13. Plan podboju
Król udał się na spotkanie rady. Wczoraj doradca przedstawił mu raport z poboru podatków. Głowę zaprzątał mu jednak pewien pomysł, który zamierzał przedłożyć urzędnikom.
— Wyruszymy w stronę granicy z Kandel — rzekł, nim jeszcze zajął swoje miejsce. — Podbijemy Region Perłowy.
— Czy przeglądał król notatki, które wczoraj dostarczyłem? — spytał główny doradca. Król nie odpowiedział na pytanie, co już dostarczyło mu odpowiedzi. Zamiast tego zaczął opowiadać o bogactwach, jakie zdobędą.
— Przecież my nawet nie mamy porządnej armii — mruknął jeden z urzędników. Jego głos został jednak usłyszany przez doradcę.
— Czy ty właśnie sprzeciwiłeś się królowi? Jesteś w radzie od dwóch dni, jeśli dobrze pamiętam.
— Zgadza się. Poproszę o głos, Wasza Wysokość. Jestem tu krótko, lecz przeanalizowałem dokładnie naszą sytuację gospodarczą — rzekł.
Król westchnął, po czym pozwolił mu mówić.
Poseł przypomniał zebranym swoje imię — Jakub Govette. Na początek podał fakty. Stosunkowo niedawno zakończyli wojnę z Kandel, która miała im przynieść bogactwo, zamiast tego pochłonęła masę ofiar i jeszcze więcej pieniędzy. Zawarli pokój na czas panowania dynastii Jocheńskiej, co było sporym sukcesem, jak na to, że dwukrotnie liczniejsza armia mogła ich zrównać z ziemią.
W czasie przemowy oparł się na danych finansowych i oszacował koszty, jakie niosłoby najechanie na Region Perłowy. Przekonywał, że skarbiec tego nie wytrzyma. Ludzie też nie, gdyż już teraz głodowali, a śmiertelność w ciągu ostatniego roku wzrosła o kilka procent.
Mówił pewnie i każdy argument umiał logicznie uzasadnić. W parlamencie rzadko słyszało się równie mądrą mowę. Parę osób pokiwało głowami, nawet król słuchał, jak oniemiały, zastanawiając się, dlaczego jeszcze mu nie przerwał. Dopiero kiedy urzędnik zaproponował, by skupić się na bieżących problemach kraju i ograniczyć królewskie wydatki, władca uderzył pięścią w stół.
— Ireonie — zwrócił się do doradcy. — Pomów z naszym nowym towarzyszem na osobności.
Jakubowi nie podobała się ta propozycja, jednak przytaknął. Wyjaśnienie, jakie otrzymał od Ireona, że z królem należy się zawsze zgadzać, również nie przypadło mu do gustu.
— Musisz zrozumieć, że król słucha tylko mnie, choć nie zawsze. Na szczęście jestem dla niego zbyt cenny, by za słowo „nie” zapłacić głową.
— Żeby sam kiedyś głową nie zapłacił — mruknął Jakub. — Po co mu parlament, skoro i tak robi, co chce?
— Nie nasza to rzecz, dopóki kasa się zgadza, a serduszko puka.
Wrócili na salę, gdzie zebrani zaczęli omawiać szczegóły planowanego ataku. Jakub zbladł.
— Przecież ty też mnie popierałeś — szepnął do kolegi siedzącego obok, który teraz przytakiwał pomysłom króla. Jednak ten nawet nie zareagował. Jakub jedną ręką notował, drugą trzymał na kolanie. Pięść była zaciśnięta.
Gdy skończyli naradę, Jakub podjął kolejną próbę spytania swoich towarzyszy o opinię.
— Może wpadniesz do mnie na obiad? — zaproponował jeden z nich. Głośniej jednak dodał, że ma nadzieję przedstawić mu córkę, choć tak naprawdę miał trzech synów. Jakub chętnie się zgodził.
Po zebraniu w sali zostali tylko król i jego doradca.
— Kim jest ten cały Jakub? — spytał władca.
— Prawnikiem. — _Na pewno obrotnym, takim do ludzi, typ lidera._ Pomyślał chwilę nim dodał, że jest również uparty i nie wierzy w każde usłyszane słowo.
— Czy on mi zagraża?
— Na pewno nie. — Mówiąc to, doradca pokręcił głową.