-
promocja
Niechciana korona - ebook
Niechciana korona - ebook
Kazimierz Jagiellończyk był jednym z najwybitniejszych polskich władców, a także ojcem czterech królów. Pokonał Zakon Krzyżacki podczas wojny trzynastoletniej, wkroczył do Malborka i odzyskał Pomorze. Stał się tym, który zapoczątkował drogę Polski w Złoty Wiek.
Ta książka to nie tylko historia panowania Kazimierza i jego synów, ale przede wszystkim opowieść o ludziach, ich ambicjach, pragnieniach i namiętnościach.
Jest 1444 rok. Po tragicznej śmierci króla Władysława III w bitwie pod Warną polski tron staje się łakomym kąskiem dla wielu graczy. W kraju panuje bezkrólewie, a tymczasowo władzę sprawuje kardynał Zbigniew Oleśnicki, wpływowy polityk i duchowny, który niczym francuski Richelieu kieruje losem państwa. Pojawiają się pretendenci do tronu, między innymi Bolesław, książę mazowiecki z dynastii Piastów, czy Fryderyk Hohenzollern. Jednak najbardziej prawdopodobnym wyborem wydaje się młodszy brat poległego króla, wielki książę litewski, Kazimierz… Nazywany przez jednych Bękartem z Północy, przez innych samozwańczym księciem, ma przed sobą trudny wybór: pozostać na Litwie albo przyjąć niechcianą koronę Królestwa Polskiego... Jego decyzja zmieni na zawsze losy obu narodów…
Joanna Morgan to nauczycielka języka angielskiego, tłumaczka, wykładowczyni akademicka. Absolwentka Uniwersytetu Śląskiego. Publikuje artykuły i opowiadania historyczne na polskich portalach.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura piękna polska |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9789180764896 |
| Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odgłos łamanej gałęzi sprawił, że jego zmysły się wyostrzyły. Poczuł, że nie jest sam, że w pobliżu znajduje się jakieś zwierzę. Instynktownie sięgnął do kołczanu po strzałę i zaczął się powoli posuwać do przodu.
Jesienne słońce niespiesznie chyliło się ku zachodowi. Wędrowne ptaki, przelatując nieopodal, potrącały gałęzie drzew. Niektóre z nich, wiedzione ciekawością, przysiadły wśród liści, żeby przyjrzeć się ukrytemu w zaroślach człowiekowi.
Myśliwy wiedział, że musi być cierpliwy. Powoli ruszył przed siebie, ostrożnie stawiając kroki. Jeden fałszywy ruch mógł przekreślić jego szanse na łowiecki sukces. Badał otoczenie i chłonął każdy jego szczegół. Nagle podniósł łuk i go naciągnął. Obrócił się lekko w prawo i przygotował do strzału. Jego oczy napotkały widok piękny i niecodzienny. W odległości rzutu kamieniem stał przed nim majestatyczny jeleń. Nigdy wcześniej nie widział tak wspaniałego okazu. Król leśnych połaci uniósł głowę z potężnym porożem i dostrzegł człowieka. Myśliwy napiął cięciwę, lecz strzału nie oddał. Tak jakby nieznana siła nie pozwoliła mu zdobyć się na ten ruch.
Człowiek i zwierzę długo mierzyli się wzrokiem. Żadne z nich nie przerwało tej wyjątkowej chwili, mężczyzna nie chciał niczego z niej uronić. Wpatrywał się w oczy jelenia: duże, połyskujące, przepełnione niezwykłą mądrością. Dziwne uczucia zagościły w sercu młodego myśliwego. Czuł się tak, jakby spoglądało na niego nie zwierzę, ale ktoś szczególnie mu bliski. Zadrżał na samą myśl.
Sam nie wiedział, kiedy opuścił łuk. Jeleń uniósł królewską głowę, popatrzył na myśliwego, a ten wyszeptał:
– Ruszaj przed siebie. Jesteś wolny, naprawdę wolny. Nie tak jak ja.
Majestatyczny rogacz, zdziwiony słowami człowieka, poruszył się nagle gwałtownie i pomknął w głąb lasu.
Młody mężczyzna czekał dobrą chwilę, a gdy zrozumiał, że zwierzęcia już nie ma, zawrócił w kierunku, z którego nadszedł. Biegł teraz szybko, nie zwracając uwagi na gałęzie, które uderzały go raz po raz. Zatrzymał się tylko na moment, by wyjąć młodego zająca z zastawionych przez siebie wnyk. Przerzucił go sobie przez ramię i ruszył w stronę leśnej polany. Na samym jej środku stała niewielka drewniana chata. Wokół kręciło się trzech pachołków zajętych oprawianiem zwierząt. Na progu chaty stała młoda jasnowłosa dziewczyna o rumianych licach, którą myśliwy lekko pocałował w usta.
– Chodź, zobacz, co przyniosłem. – Roześmiał się, pociągając ją za sobą do środka.
Wnętrze prezentowało się wyjątkowo skromnie. W słabo oświetlonej izbie centralne miejsce zajmował stół. Pod ścianą ustawione były w równym szeregu najróżniejsze rodzaje broni. Pod oknami znajdowała się ława, a w głębi niewielkie palenisko. Z sufitu zwisały linki, na których wieszano i oprawiano upolowaną zwierzynę.
Myśliwy powiesił na jednej z nich szaraka. Dziewczyna postawiła na ogniu naczynie z wodą i zaczęła się krzątać. Wtem nagły hałas przerwał zajęcie.
Cały las wypełnił tętent koni, gromada jeźdźców zbliżała się do polany. Po chwili rozległy się okrzyki i nawoływania, przyjezdni wypytywali o coś pachołków przed chatą.
– Zobacz, kto przyjechał – polecił młodej gospodyni mężczyzna.
Ta posłusznie wyszła na zewnątrz, by zaraz potem wrócić z wiadomością:
– Panie, polana pełna jest rycerzy. Oni nie wyglądają na miejscowych, bo ubiorem przypominają polskich panów.
Myśliwy wyszedł na próg i zasłonił oczy przed słońcem. Po chwili przekonał się, że dziewczyna mówiła prawdę.
Postąpił parę kroków do przodu. Zbrojnych było może ze trzydziestu. Niektórzy, odziani w bogato zdobione szaty, wyglądem i zachowaniem przypominali polskich magnatów.
Jeden z nich zsiadł z konia i ruchem ręki nakazał, by inni uczynili to samo. Gdy poczuli grunt pod stopami, wszyscy uklęknęli na jedno kolano. Ich przywódca podszedł do młodego człowieka i padając przed nim, powiedział mocnym, choć wzburzonym głosem:
– Wasza Królewska Mość, nie opuszczaj ojczyzny w tej najczarniejszej godzinie! – I zaraz potem powtórzył błagalnie: – Nie opuszczaj nas.
Po tych słowach pochylił głowę.
Młody Kazimierz Jagiellończyk stał przez chwilę jak urzeczony, wpatrując się w klęczących przed nim Polaków. Odzyskał jednak wrodzoną pewność siebie, obrócił się na pięcie i wrócił do chaty.
Klęczący mężczyzna, gdy tylko spostrzegł, że królewicz wrócił do izby, westchnął ciężko. Wstał z kolan, a inni podnieśli się wraz z nim. Kazał im czekać, a sam wszedł do izby w ślad za młodym mężczyzną. W półmroku dostrzegł Kazimierza, który niczym niezrażony zabrał się do skórowania zająca.
– Wasza Królewska Mość… – zaczął nieśmiało przybysz.
– Wasza Książęca Mość – poprawił go Kazimierz, nie przerywając swego zajęcia.
Mężczyzna westchnął z trudem i znów rozpoczął:
– Wasza Książęca Mość…
– Znam cię – przerwał mu znów Kazimierz. – Widziałem gdzieś twoją twarz.
– Jestem Piotr z Oporowa…
– Racja, Piotr z Oporowa. Pamiętam, że mój ojciec cię lubił. Daleką drogę przebyłeś, panie Piotrze. Aż na Litwę. Cóż cię sprowadza?
– Jeszcze dalej bym pojechał, gdybym musiał. Dobro Ojczyzny i narodu mnie tu przywiodło.
Kazimierz nic nie odpowiedział, sięgnął tylko po inne narzędzie, aby lepiej się rozprawić z zajęczą skórą.
– Przyjechałem wraz z poselstwem, które teraz oczekuje cię, panie, na zamku w Wilnie. Na czele tegoż poselstwa stanął sam biskup Oleśnicki.
Kazimierz wziął do ręki osełkę i zaczął gwałtownie pocierać o nią koniec noża.
– Ojczyzna nasza jest pogrążona w żałobie po śmierci młodego króla, a twojego brata – ciągnął Piotr.
Kazimierz na moment znieruchomiał i wstrzymał ostrzenie, ale zaraz potem wrócił do tej czynności.
– Tron polski został osierocony – mówił dalej syn wojewody łęczyckiego. – Dlatego poselstwo z Polski, w którego skład i ja mam zaszczyt się zaliczać, przybyło do Wilna, aby zaoferować polską koronę tobie, miłościwy panie.
– Mój ojciec naprawdę cię lubił – wtrącił niespodziewanie Kazimierz. – I wiele dobrego o tobie słyszałem. Jesteś podobno uczciwym człowiekiem, Piotrze. I właśnie przez wzgląd na twoją uczciwość postanowiłem cię przyjąć i wysłuchać tego, co masz do powiedzenia. Ale na tym koniec.
– Panie…
– Jedź do Wilna i czekajcie tam na mnie. Wtedy porozmawiamy.
– Czy to rozważne zostawać tu tylko z trzema pachołkami? Może zostawię rozkazy swoim ludziom…
– Myślisz, że mam przy sobie tylko trzech ludzi? – Kazimierz uśmiechnął się zagadkowo. – Chodź, pokażę ci coś.
Piotr bez wahania podążył za wielkim księciem. Kazimierz wyszedł przed chatę, przyłożył do ust dwa palce i gwizdnął przeciągle. Po chwili ze wszystkich stron wyłonili się uzbrojeni mężczyźni, a każdy z nich sprawiał wrażenie, że gdyby mu tylko rozkazano, rozszarpałby Piotra i jego towarzyszy na strzępy.
– Widzisz? To wojewoda Gasztołd tak o mnie dba. Od czasu, gdy chłopi na polowaniu uratowali mnie przed zamachowcami, zwiększył liczbę chroniących mnie ludzi. Nie martw się o mnie. Jedź – rzekł po chwili z lekkim uśmiechem.
– Powinieneś opuścić Litwę, panie. Tu jest zbyt niebezpiecznie.
– Tak, za to w Koronie nie mam wrogów… – Kazimierz roześmiał się ironicznie.
Piotr umilkł mocno speszony tymi słowami. Ale Kazimierz, widząc jego zmieszanie, złagodniał nieco.
– Dziękuję, że zadałeś sobie tyle trudu. Droga tu jest długa i niebezpieczna. I doceniam, że chciałeś się ze mną rozmówić. Ale niczego nie mogę przyrzec, jedź więc, proszę, do Wilna.
Piotr pokiwał głową i westchnął. Słyszał o trudnym charakterze młodego władcy. Ale co innego było słyszeć, a co innego przekonać się na własnej skórze. Nie zostało mu jednak nic innego, jak pożegnać się i odjechać. Skłonił się nisko i dosiadł konia. Zanim odjechał, jego oczy przez chwilę spoczęły na Kazimierzu i książę wyczytał w nich troskę tak wielką, że zdumiała go ona niepomiernie. Kazimierz spotykał się z różnymi osobami, z których większość kierowała się ukrytymi motywami; rzadko miał do czynienia z tak prostolinijną naturą i taką wiernością, jaką wykazywał się Piotr. To go zaciekawiło. Czy są na świecie ludzie chcący bezinteresownie służyć ojczyźnie, gotowi przelać krew i oddać za nią życie?
Nie, to niemożliwe. To zbyt piękne. Piotr Oporowski też musiał mieć cel w tym, co czynił. Kazimierz westchnął i wrócił do chaty.