Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Nienawiść. Seria Twisted - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nienawiść. Seria Twisted - ebook

Nienawidzi jej… prawie tak mocno jak jej pragnie.

Josh Chen to przystojny i pewny siebie student medycyny. Nie poznał jeszcze kobiety, której nie potrafiłby oczarować – z wyjątkiem Jules Ambrose.

Piękna rudowłosa jest solą w oku Josha od czasu ich pierwszego spotkania. Jednocześnie pochłania jego myśli w znacznie większym stopniu, niżby tego chciał.

Gdy ich wzajemna niechęć nieoczekiwanie przeradza się w niezapomnianą noc, Josh proponuje układ, który ma pozwolić mu na dobre pozbyć się obsesji na punkcie Jules: wrogowie od seksu z prostymi zasadami:

Żadnej zazdrości.

Żadnych zobowiązań.

I absolutnie żadnego zakochiwania się.

 

Jules Ambrose to towarzyska i ambitna dziewczyna, była imprezowiczka, która obecnie ma tylko jeden cel: zdać egzamin adwokacki.

Ostatnia rzecz, której potrzebuje, to zagmatwany związek z lekarzem przyprawiającym ją każdym swoim oddechem o ból głowy… bez względu na to, jak bardzo jest przystojny.

Jednak im bliżej go poznaje, tym bardziej przekonuje się, że mężczyzna, którego nienawidziła przez tyle czasu, ma z nią więcej wspólnego, niż przypuszczała.

Brat jej najlepszej przyjaciółki.

Jej nemezis.

Jej jedyne ocalenie.

To związek z piekła rodem. Gdy na jaw wyjdą skrywane demony przeszłości, zmierzenie się z prawdą może tę dwójkę ocalić lub… zniszczyć wszystko, na co pracowali.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67815-07-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

–––––––––––––––

PLAYLISTA

“Don’t Blame Me” — Taylor Swift

“Talk” — Salvatore Ganacci

“Free” — Broods

“Daddy Issues” — The Neighbourhood

“You Make Me Sick” — Pink

“Animals” — Maroon 5

“Give You What You Like” — Avril Lavigne

“wRoNg” — Zayn

“Waves” — Normani featuring 6LACK

“50 Shades” — Boy Epic

“Only You” — Ellie Goulding

“One More Night” — Maroon 5

“I Hate U, I Love U” — Gnash

“Wanted” — Hunter Hayes1

–––––––––––

JULES

Z PRZESUNIĘCIA W PRAWO W APCE RANDKOWEJ zdjęcia faceta trzymającego rybę jeszcze nigdy nic dobrego nie wynikło. A jeśli do tego facet ma na imię Todd, to w głowie powinny zapalić się dwie czerwone lampki.

Wiedziałam o tym wszystkim, a mimo to siedziałam samotnie w Bronze Gear, najpopularniejszym barze w Waszyngtonie, i popijałam swoją obrzydliwie drogą wódkę z wodą gazowaną po tym, jak zostałam wystawiona.

Tak, to prawda.

Po raz pierwszy wystawił mnie dzierżący rybę Todd. To wystarczyło, by powiedzieć „pieprzyć to” i wydać szesnaście dolarów na jednego drinka, mimo że nie miałam jeszcze pensji z pełnego etatu.

O co w ogóle chodziło z tymi zdjęciami facetów z rybami? Nie mogli wybrać czegoś bardziej kreatywnego, na przykład nurkowania w klatce z rekinami? Wtedy fotografia również kręciłaby się wokół morskich stworzeń, a jednak byłaby mniej prozaiczna.

Może ryba to dziwny temat rozmyślań, ale dzięki niej nie rozwodziłam się nad okropnością całego dnia i gorącym, lepkim zażenowaniem pokrywającym moją skórę.

Bycie złapaną przez nagłą ulewę w połowie drogi do kampusu, bez żadnego parasola w zasięgu wzroku? Odhaczone. (Pięć procent szans na deszcz, w dupę jeża. Powinnam pozwać firmę programującą apki pogodowe).

Zostanie uwięzioną w przepełnionym wagonie metra, w którym z powodu problemów z zasilaniem przez czterdzieści minut cuchnęło odorem ludzkiego ciała? Odhaczone.

Udanie się na trzygodzinne poszukiwania mieszkania, które zakończyły się dwoma pęcherzami na stopach i zerem perspektyw? Odhaczone.

Po tak kijowym dniu miałam ochotę odwołać randkę z Toddem, ale przekładałam ją już dwa razy – raz ze względu na przesunięte zajęcia, a drugi raz, bo kiepsko się czułam – i nie chciałam znowu kazać mu czekać. Zacisnęłam więc zęby i pojawiłam się w umówionym miejscu tylko po to, by zostać wystawioną.

Wszechświat miał wybitnie gówniane poczucie humoru.

Dopiłam drinka i dałam znak barmance.

– Mogę prosić o rachunek? – Happy hour dopiero się zaczynała, ja jednak nie mogłam się doczekać, kiedy wrócę do domu i przytulę się do dwóch największych miłości mojego życia. Netflix i lody Ben & Jerry’s jeszcze nigdy mnie nie zawiodły.

– Już opłacony.

Gdy zdumiona uniosłam brwi, barmanka kiwnęła głową w stronę stolika, przy którym siedziała grupka dwudziestoparolatków. Wszyscy wyglądali jak uczniowie prywatnego liceum. Sądząc po ich strojach, mogli być konsultantami. Jeden z nich, przypominający Clarka Kenta w kraciastej koszuli, podniósł swoją szklankę i uśmiechnął się do mnie.

– Dzięki uprzejmości siedzącego tam Clarka Kenta.

Zdusiłam śmiech, choć podniosłam swój kieliszek i również się uśmiechnęłam. Czyli nie tylko ja pomyślałam, że wygląda jak alter ego Supermana.

– Clark Kent uratował mnie przed zjedzeniem na obiad ramenu z torebki, więc chwała mu za to – zauważyłam.

Mogłam zatrzymać sobie te szesnaście dolarów, choć i tak zostawiłam napiwek. Kiedyś pracowałam w branży gastronomicznej i przez to miałam obsesję na punkcie dawania zbyt dużych napiwków. Nikt nie miał do czynienia z większą liczbą dupków niż pracownicy obsługi.

Dokończyłam darmowego drinka i cały czas patrzyłam na konsultanta Clarka, który wpatrywał się z uznaniem w moją twarz, włosy i ciało.

Nie wierzyłam w fałszywą skromność – doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że dobrze wyglądam. I wiedziałam, że jeśli podejdę teraz do tego stolika, będę mogła ukoić swoje poobijane ego kolejnymi drinkami, komplementami, a później może nawet orgazmem lub dwoma – jeśli będzie wiedział, co robi.

Kuszące… ale nie. Byłam zbyt zmęczona, by przechodzić teraz przez cały ten szum podrywu.

Zanim się odwróciłam, zauważyłam przebłysk rozczarowania na jego twarzy. Na korzyść konsultanta Clarka przemawiał fakt, że zrozumiał ukryte przesłanie – „dziękuję za drinka, ale nie jestem zainteresowana dalszym rozwojem wydarzeń” – i nie próbował się do mnie zbliżyć, czyli zachował się lepiej niż większość mężczyzn na jego miejscu.

Zarzuciłam torebkę na ramię i już miałam zdjąć płaszcz z haczyka pod ladą, kiedy głęboki, zawadiacki głos sprawił, że każdy włos na moim karku stanął dęba.

– Cześć, JR.

Dwa słowa. Tylko tyle wystarczyło, by uruchomić we mnie reakcję walki lub ucieczki. Szczerze mówiąc, w tym momencie był to po prostu odruch Pawłowa. Kiedy usłyszałam jego głos, moje ciśnienie krwi gwałtownie wzrastało.

Za. Każdym. Razem.

Czyli ten dzień dopiero się rozkręca.

Moje palce zacisnęły się na pasku torebki i dopiero po chwili zmusiłam je do rozluźnienia. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji, nie chciałam okazywać żadnej reakcji na jego obecność.

Z tą myślą wzięłam głęboki oddech, zrobiłam neutralną minę i powoli się odwróciłam. Powitał mnie najbardziej niepożądany widok na świecie w połączeniu z najbardziej niepożądanym odgłosem na świecie.

Pieprzony Josh Chen.

Miał ponad metr osiemdziesiąt, był ubrany w ciemne dżinsy i białą koszulę, dostatecznie dopasowaną, by podkreślać jego mięśnie. Bez wątpienia taki właśnie miał cel. Prawdopodobnie poświęcał więcej czasu swojemu wyglądowi niż ja, a przecież nie należałam do osób mało wymagających. Słownik Merriam-Webster powinien umieścić jego podobiznę obok hasła „próżny”.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że technicznie rzecz ujmując, Josh należał do przystojnych mężczyzn. Gęste ciemne włosy, wydatne kości policzkowe, pięknie wyrzeźbione ciało. Przepadałam za wszystkimi tymi cechami… o ile nie szły w parze z ego tak wielkim, że wymagało własnego kodu pocztowego.

– Cześć, Joshy – zagruchałam, wiedząc, jak bardzo nienawidził tego przezwiska. W duchu podziękowałam Avie, mojej najlepszej przyjaciółce i siostrze Josha, za ten smaczny kąsek.

W jego oczach zamigotała irytacja, a ja się uśmiechnęłam. Może jednak ten dzień jeszcze będzie ciekawy.

Prawdę mówiąc, Josh jako pierwszy nalegał, by nazywać mnie JR. To był skrót od „Jessica Rabbit”, postaci z kreskówki. Niektórzy mogliby potraktować to jako komplement, ale kiedy było się rudzielcem z miseczką DD, ciągłe porównania szybko się nudziły i on doskonale o tym wiedział.

– Pijesz samotnie? – Spojrzał na puste stołki barowe po obu stronach. Nie był to jeszcze szczyt happy hour, a najbardziej pożądane miejsca znajdowały się w boksach wyłożonych dębowymi panelami, a nie przy barze. – A może zdążyłaś już odstraszyć wszystkich w promieniu kilku metrów?

– To zabawne, że akurat ty wspomniałeś o odstraszaniu ludzi. – Rzuciłam okiem na stojącą obok niego kobietę. Była piękna, miała brązowe włosy, brązowe oczy i smukłe ciało odziane w niesamowitą sukienkę z graficznym nadrukiem. Szkoda, że jej dobry gust najwyraźniej nie rozciągał się na mężczyzn. – Widzę, że wyleczyłeś się z syfilisu na wystarczająco długi czas, by wyciągnąć na randkę kolejną nic niepodejrzewającą ofiarę. – Następne słowa skierowałam do brunetki. – Nie znam cię, ale już wiem, że stać cię na więcej. Zaufaj mi.

Czy Josh rzeczywiście miał syfilis? Może tak. A może nie. Spał z tyloma dziewczynami, że nie zdziwiłabym się, gdyby go miał, a ja przecież zawsze przestrzegałam siostrzanego kodeksu, musiałam więc ostrzec Piękną Kieckę przed możliwością zarażenia się chorobą weneryczną.

Zamiast się zwijać, roześmiała się.

– Dzięki za ostrzeżenie, ale sądzę, że nic mi nie grozi.

– Żarty o chorobach wenerycznych. Jakie to oryginalne. – Jeśli Joshowi nie podobał się fakt, że obrażam go przy jego wybrance, to wcale tego nie okazał. – Mam nadzieję, że twoje argumenty retoryczne są bardziej kreatywne, inaczej wieszczę ci ciężki czas w prawniczym świecie. Oczywiście zakładając, że zdasz egzamin. – Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, w lewym policzku pojawił się malutki dołeczek.

Powstrzymałam się od prychnięcia. Nienawidziłam tego dołeczka. Za każdym razem, gdy wyskakiwał, miałam wrażenie, że ze mnie szydzi, a ja pragnęłam jedynie wbić w niego nóż.

– Zdam – odrzekłam chłodno, opanowując brutalne myśli. Josh zawsze wydobywał ze mnie to, co najgorsze. – A ty lepiej módl się, żebyś nie został pozwany za błąd w sztuce lekarskiej, Joshy, bo będę pierwszą osobą, która zaoferuje swoje usługi tej drugiej stronie.

Ciężko zapracowałam sobie na miejsce na prawie na Thayer Law i ofertę pracy od Silver & Klein, prestiżowej firmy prawniczej, w której zeszłego lata odbyłam staż. Nie zamierzałam pozwolić, by moje marzenia o zostaniu prawniczką wymknęły się spod kontroli, kiedy byłam tak blisko ich spełnienia.

Nie ma, kuźwa, mowy.

Planowałam zdać egzamin adwokacki, a Josh Chen będzie musiał wszystko odszczekać. A może, co jeszcze lepsze, udławi się tym, co powiedział.

– Wielkie słowa jak na kogoś, kto jeszcze nawet nie skończył studiów. – Oparł się o bar i położył przedramię na ladzie. W irytujący sposób przypominał modela pozującego na rozkładówkę „GQ”. Zmienił temat, zanim zdążyłam wystrzelić kolejną ripostę. – Jak na samotną randkę jesteś strasznie wystrojona. – Jego spojrzenie przesunęło się od moich kręconych włosów do umalowanej twarzy, aż wreszcie zatrzymało się na złotym wisiorku na dekolcie.

Mój kręgosłup zamienił się w żelazo. W przeciwieństwie do spojrzenia konsultanta Clarka wzrok Josha wbił się w moje ciało gorąco i szyderczo. Metal z naszyjnika płonął na mojej skórze, a ja resztkami sił powstrzymywałam się przed zerwaniem go i ciśnięciem nim w jego zadowoloną z siebie twarz.

A jednak z jakiegoś powodu pozostałam nieruchoma, podczas gdy on kontynuował swoje oględziny. Jego spojrzenie nie było zbyt lubieżne, ale oceniające, tak jakby zbierał wszystkie elementy układanki i tworzył z nich w głowie kompletny obraz.

Jego wzrok spoczął na chwilę na zielonej kaszmirowej sukience opinającej mój tors, potem pomknął po nogach w czarnych pończochach i zatrzymał się na czarnych butach na obcasie. Po chwili Josh popatrzył w moje orzechowe oczy. Jego uśmieszek zniknął, pozostał tylko nieczytelny wyraz twarzy.

Między nami przeskoczył ładunek elektryczny, aż wreszcie brat mojej przyjaciółki ponownie się odezwał:

– Ty naprawdę jesteś ubrana na randkę. – Cały czas miał swobodną pozycję, ale jego oczy przypominały teraz ciemne noże czekające na wyżłobienie ze mnie mojego zakłopotania. – Ale miałaś już sobie pójść, a jest dopiero wpół do szóstej.

Uniosłam podbródek, choć żar zażenowania lał się po mojej skórze. Josh miał wiele cech – był irytujący i zarozumiały, jak na pomiot szatana przystało – ale nie był głupi i naprawdę nie chciałam, by dowiedział się, że zostałam wystawiona.

Nie dałby mi żyć.

– Nie mów, że się nie pojawił. – W jego głosie pobrzmiewała dziwna nuta.

Żar jeszcze bardziej się nasilił. Boże, nie powinnam była zakładać kaszmiru. Smażyłam się we własnej sukience.

– Powinieneś mniej martwić się o moje życie miłosne, a bardziej o swoją partnerkę.

Od chwili wejścia do lokalu Josh ani razu nie spojrzał na Piękną Kieckę, ale jej to najwyraźniej nie przeszkadzało. Była zbyt zajęta rozmową i chichotaniem z barmanką.

– Zapewniam cię, że ze wszystkich punktów na mojej liście rzeczy do zrobienia martwienie się o twoje życie miłosne nie jest nawet w pierwszych pięciu tysiącach. – Choć ten komentarz był bardzo złośliwy, Josh nadal wpatrywał się we mnie z tym niezrozumiałym wyrazem twarzy.

Mój żołądek skurczył się bez żadnego powodu.

– To dobrze. – Była to kiepska riposta, ale mój mózg przestał prawidłowo pracować. Zrzuciłam to na karb zmęczenia. Albo alkoholu. Albo miliona innych rzeczy, które nie miały nic wspólnego ze stojącym przede mną mężczyzną.

Chwyciłam płaszcz i zsunęłam się z siedziska, by bez słowa przecisnąć się obok Josha.

Niestety źle oceniłam odległość między szczebelkiem stołka barowego a podłogą. Stopa mi się ześlizgnęła, a ja nabrałam gwałtownie powietrza, gdy moje ciało samowolnie przechyliło się do tyłu. Od upadku na tyłek dzieliły mnie dwie sekundy, gdy nagle jakaś ręka chwyciła mój nadgarstek i ponownie podciągnęła mnie do pionu.

Josh i ja zamarliśmy w tym samym momencie, spojrzeliśmy sobie w oczy w chwili, w której jego palce owinęły moją rękę. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio dobrowolnie się dotknęliśmy. Może trzy lata temu, kiedy podczas imprezy wepchnął mnie, w pełni ubraną, do basenu, a ja odwdzięczyłam się, przypadkowo uderzając go łokciem w krocze?

Wspomnienie jego zgiętego wpół z bólu wciąż dawało mi wielką pociechę w chwilach nieszczęścia, ale teraz o tym nie myślałam.

Zamiast tego skupiłam się na tym, jak niepokojąco blisko mnie się znajdował – na tyle blisko, że poczułam zapach jego wody kolońskiej, przyjemny i cytrusowy, a nie ognisty i siarkowy, jak się spodziewałam.

Adrenalina wywołana niedoszłym upadkiem płynęła przez mój organizm i zmusiła serce to walenia w niezdrowym tempie.

– Możesz już puścić. – Pragnęłam, by mimo otaczającego mnie gorąca mój oddech był miarowy i spokojny. – Zanim od twojego dotyku dostanę pokrzywki.

Na milisekundę zacisnął palce jeszcze mocniej, a potem puścił moją rękę, tak jakby była gorącym ziemniakiem. Na jego nieczytelnej do tej pory twarzy pojawiła się irytacja.

– Cieszę się, że dziękujesz mi za uratowanie cię przed złamaniem sobie kości ogonowej, JR.

– Nie dramatyzuj, Joshy. Sama bym sobie poradziła.

– Pewnie. Nie możesz dopuścić, by z twoich ust wydobyło się słowo „dziękuję”. – Jego sarkazm jeszcze bardziej się pogłębił. – Jesteś takim wrzodem na tyłku, wiesz o tym?

– Zawsze to lepsze niż być dupkiem.

Wszyscy inni patrzyli na Josha i widzieli przystojnego, czarującego lekarza. Ale kiedy ja na niego patrzyłam, dostrzegałam tylko krytycznego wobec wszystkich, zadufanego palanta.

Avo, możesz mieć inne przyjaciółki. Ona będzie sprawiać kłopoty. Nie potrzebujesz kogoś takiego w swoim życiu.

Oblałam się rumieńcem. Minęło siedem lat, odkąd podsłuchałam rozmowę Josha z Avą na mój temat, dokładnie wtedy, gdy zaczynałyśmy się przyjaźnić. Wspomnienie to nadal sprawiało mi ból. Nie żebym kiedykolwiek powiedziała im, że wszystko słyszałam. To sprawiłoby tylko, że Ava poczułaby się źle. Josh natomiast nie zasługiwał na to, by wiedzieć, jak bardzo zabolały mnie jego słowa.

Nie był pierwszą osobą, która uważała, że nie jestem wystarczająco dobra, ale był pierwszą, która z tego powodu próbowała zniszczyć jedną z moich rozwijających się przyjaźni.

Uśmiechnęłam się promiennie.

– Wybacz, ale przekroczyliśmy już moją dzienną tolerancję na twoją obecność. – Założyłam płaszcz oraz rękawiczki i ponownie zarzuciłam torbę na ramię. – Przekaż swojej dziewczynie moje kondolencje.

Zanim zdążył odpowiedzieć, przepchnęłam się obok niego i przyspieszyłam kroku, aż wreszcie wyszłam na chłodne marcowe powietrze. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na rozluźnienie, choć mój puls utrzymywał swoje szaleńcze tempo.

Ze wszystkich osób, które mogłam spotkać w barze, musiałam wpaść akurat na Josha Chena. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?

Wyobrażałam już sobie, jak zacznie ze mnie szydzić przy okazji następnego spotkania.

Pamiętasz, jak cię wystawiono, JR?

Pamiętasz, jak przez godzinę siedziałaś przy barze sama jak frajerka?

Pamiętasz, jak się wystroiłaś i zużyłaś do końca ostatni ulubiony cień do powiek dla kolesia o imieniu Todd?

No dobra, nie miał pojęcia o tych dwóch ostatnich kwestiach, ale nie wykluczałam, że kiedyś się o nich dowie.

Schowałam ręce głębiej do kieszeni i skręciłam za róg, prag­nąc jak największego dystansu między sobą a tym pomiotem szatana.

Bronze Gear znajdował się przy tętniącej życiem ulicy, gdzie muzyka unosiła się w powietrzu, a na chodniku było pełno ludzi nawet zimą. Na uliczce, którą teraz szłam, panowała przerażająca cisza, choć znajdowała się ona tylko kawałek dalej. Po obu stronach chodnika ciągnęły się pozamykane sklepy, spomiędzy pęknięć w chodniku wyrastały kępy chwastów. Słońce jeszcze całkiem nie zaszło, ale wydłużające się cienie nadawały otoczeniu złowieszczy klimat.

Instynktownie przyśpieszyłam, rozpraszała mnie nie tylko pyskówka z Joshem, lecz także dziesiątki pozycji na liście rzeczy do zrobienia. Gdy byłam sama, moje zmartwienia i zadania tłoczyły się w moim mózgu jak dzieci łaknące uwagi rodziców.

Zakończenie studiów, przygotowania do egzaminu, ewentualne zruganie Todda w wiadomości (nie, nie warto), kolejne poszukiwania mieszkania w sieci, przyjęcie niespodzianka z okazji urodzin Avy w ten weekend…

Chwileczkę.

Urodziny. Marzec.

Gwałtownie się zatrzymałam.

O mój Boże.

Oprócz Avy znałam jeszcze kogoś z urodzinami na początku marca, ale…

Drżącą ręką wyłowiłam z kieszeni telefon, na widok daty mój żołądek runął w dół aż do stóp. Drugi marca.

Dzisiaj były jej urodziny. Zupełnie o tym zapomniałam.

Poczucie winy ścisnęło moje wnętrzności i jak co roku zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam do niej zadzwonić. Nigdy tego nie robiłam, ale… w tym roku może być inaczej.

Powtarzałam to sobie co roku.

Nie powinnam mieć wyrzutów sumienia. Ona też nigdy nie dzwoniła z okazji moich urodzin. Ani świąt. Ani żadnego innego święta. Nie miałam kontaktu z Adeline od siedmiu lat.

Zadzwonię. Nie dzwoń. Zadzwonię. Nie dzwoń.

Przygryzłam dolną wargę.

To były jej czterdzieste piąte urodziny. To chyba ważne, nie? Na tyle ważne, że powinna dostać telefon od córki… O ile zależało jej na otrzymaniu czegokolwiek ode mnie.

Byłam tak zajęta zastanawianiem się nad tym wszystkim, że nie zauważyłam, jak ktoś się do mnie zbliża, dopóki twarda lufa pistoletu nie przycisnęła się do moich pleców, a zgrzytliwy głos nie wyszczekał:

– Dawaj telefon i portfel. Natychmiast.

Moje serce podskoczyło i niemal upuściłam telefon. Z niedowierzania moje kończyny zamieniły się z kamień.

To chyba jakieś jaja.

Nigdy nie zadawaj wszechświatowi pytań, na które nie chcesz znać odpowiedzi, bo okazuje się, że twój przerąbany dzień może stać się jeszcze gorszy.2

–––––––––

JOSH

– NIE MÓW TEGO. – Otworzyłem piwo, ignorując rozbawiony wyraz twarzy Clary. Urocza barmanka, z którą flirtowała, odeszła, by zająć się klientami happy hour, i od tamtej pory Clara patrzyła na mnie i uśmiechała się porozumiewawczo.

– Dobrze. Nie powiem. – Założyła nogę na nogę i napiła się swojego drinka.

Pracowała jako pielęgniarka na izbie przyjęć w Thayer University Hospital, gdzie ja byłem na trzecim roku specjalizacji z medycyny ratunkowej, więc nasze ścieżki często się krzyżowały. Przyjaźniliśmy się od pierwszego roku mojej rezydentury, kiedy to połączyła nas wspólna miłość do sportów walki i tandetnych filmów z lat dziewięćdziesiątych, ale ona była tak samo zainteresowana seksualnie mną czy jakimkolwiek innym przedstawicielem gatunku męskiego jak skałą.

Z pewnością nie przyszliśmy tutaj na randkę, a przynajmniej nie w sensie romantycznym, ale nie sprostowałem założenia Jules. Moje życie osobiste nie było jej sprawą. Cholera, czasami chciałem, żeby nie było nawet moją sprawą.

– To dobrze. – Wpadłem w oko ładnej blondynce na drugim końcu baru i posłałem jej zalotny uśmiech. Odwzajemniła go sugestywnie.

Tego właśnie dzisiaj potrzebowałem. Alkoholu, oglądania z Clarą meczu Wizards i odrobiny nieszkodliwego flirtu. Wszystkiego, co oderwie moje myśli od czekającego na mnie w domu listu.

Poprawka: listów. Liczba mnoga.

Dwudziesty czwarty grudnia. Szesnasty stycznia. Dwudziesty lutego. Drugi marca. Przez myśl przemknęły mi daty ostatnich listów od Michaela.

Otrzymywałem je raz w miesiącu jak w zegarku i nienawidziłem siebie za to, że nie wyrzuciłem ich natychmiast, gdy tylko je zobaczyłem.

Wziąłem długi łyk piwa, starając się zapomnieć o stosie nieotwartej poczty leżącej w szufladzie biurka. To było moje drugie piwo w ciągu niecałych dziesięciu minut, ale pieprzyć to, miałem za sobą długi dzień w pracy. Musiałem rozładować napięcie.

– Zawsze lubiłam rude – odezwała się Clara, wciągając mnie ponownie w rozmowę, której nie chciałem prowadzić. – Może dlatego, że gdy dorastałam, Mała syrenka była moim ulubionym filmem Disneya.

Gdy usłyszała moje przeciągłe westchnienie, uśmiechnęła się promiennie.

– Twój brak subtelności jest porażający.

– To miłe, że mam przynajmniej jedną cechę, która poraża. – Jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. – Kim ona jest?

Nie było sensu próbować omijać jej przepytywania. Gdy wywęszyła coś, co wydawało jej się warte zainteresowania, stawała się gorsza od pitbulla trzymającego w pysku kość.

– Najlepszą przyjaciółką mojej siostry i wrzodem na tyłku. – Poczułem, jak na wspomnienie spotkania z Jules spinają mi się ramiona.

Cała ona – wredna, nawet gdy chciało się jej pomóc. Mogłem zapomnieć o gałązce oliwnej. Powinienem wręczyć jej bukiet cierni z nadzieją, że wybiją z niej ten cholerny charakter.

Za każdym razem, gdy próbowałem być miły – co, prawdę mówiąc, nie zdarzało się zbyt często – przypominała mi, dlaczego nigdy nie będziemy przyjaciółmi. Oboje nas cechował ogromny upór, a nasze osobowości były zbyt podobne. To przypominało walkę ognia z ogniem.

Niestety, Jules i moja siostra, Ava, znały się jak łyse konie, odkąd zamieszkały razem na pierwszym roku studiów, co oznaczało, że utknąłem z Jules w moim życiu, niezależnie od tego, jak bardzo działaliśmy sobie na nerwy.

Nie miałem pojęcia, co ona do mnie miała, ale wiedziałem, że bardzo zgrabnie wpędza Avę w kłopoty.

W ciągu siedmiu lat od rozpoczęcia ich znajomości patrzyłem, jak Ava naćpała się brownie z ziołem od Jules i prawie rozebrała się na imprezie do naga, pocieszałem ją po tym, jak po pijaku przefarbowała włosy na półprzezroczysty pomarańczowy kolor na dwudziestych urodzinach Jules, i uratowałem je z pobocza drogi na jakimś zadupiu w stanie Maryland po tym, jak Jules wpadła na genialny pomysł, żeby dołączyć do poznanych w barze nieznajomych na wycieczce last minute do Nowego Jorku. Po drodze zepsuł im się samochód i na szczęście obcy ludzie okazali się niegroźni, ale jednak. To mogło być naprawdę bardzo niebezpieczne.

A to tylko niektóre z ich akcji. Były jeszcze tysiące innych przypadków, kiedy Jules przekonała moją siostrę do tego czy innego szalonego planu.

Ava była dorosła i umiała samodzielnie podejmować decyzje, ale była też cholernie ufna. A ja, jako jej starszy brat, powinienem ją chronić, zwłaszcza po śmierci naszej mamy i po tym, jak nasz ojciec okazał się pieprzonym psycholem.

Nie miałem najmniejszych wątpliwości co do tego, że Jules miała na nią zły wpływ. I kropka.

Usta Clary drgnęły.

– Czy ten wrzód na dupie ma jakieś imię?

Wziąłem kolejny łyk piwa, a potem odpowiedziałem krótko:

– Jules.

– Hmm. Jules jest bardzo ładna.

– Tak jak większość mięsożernych sukkubów. W ten sposób cię do siebie przyciągają. – W moim głosie pojawiło się rozdrażnienie.

Owszem, Jules była piękna, ale tak samo piękne były tojad i ośmiornica Hapalochlaena. Ładny wygląd zewnętrzny skrywał śmiertelną truciznę, która w przypadku Jules miała postać jadowitego języka.

Większość mężczyzn dawała się zaślepić tymi krągłościami i wielkimi orzechowymi oczami, ale nie ja. Wiedziałem, że nie mogę wpaść w jej pułapkę. Biedni faceci, których serca złamała w Thayer, byli kolejnym dowodem na to, że musiałem trzymać się od niej z daleka dla własnego zdrowia.

– Nigdy nie widziałam, żebyś aż tak się denerwował na jakąś kobietę. – Na twarzy mojej przyjaciółki malował się teraz zachwyt. – Poczekaj, aż powiem o tym pozostałym pielęgniarkom.

O Jezu.

Plotkara nie miałaby czego szukać w pokoju pielęgniarek. Gdy tylko jakieś wieści docierały do ich uszu, rozchodziły się po szpitalu jak pożoga.

– Nie jestem zdenerwowany i nie ma o czym mówić. – Zmieniłem temat, zanim zaczęła naciskać jeszcze bardziej. Nie miałem ochoty dyskutować o Jules Ambrose ani sekundy dłużej, niż to konieczne. – Jeśli chcesz prawdziwej bomby, oto ona: w końcu zdecydowałem, dokąd jadę na urlop.

Przewróciła oczami.

– To nie jest tak interesujące jak twoje życie uczuciowe. Połowa pielęgniarek się w tobie kocha. Nie rozumiem tego.

– To dlatego, że jestem niezłym ciachem.

Mówiłem prawdę, więc to nie była arogancja. Ale nigdy nie związałbym się z nikim ze szpitala. Nie miałem w zwyczaju srać tam, gdzie jadłem.

– I do tego skromnym. – Clara w końcu zrezygnowała z próby wyciągnięcia ze mnie więcej informacji o Jules i poszła na łatwiznę. – No dobrze, zaryzykuję. Dokąd jedziesz na urlop?

Tym razem mój uśmiech był szczery.

– Nowa Zelandia.

Byłem rozdarty między Nową Zelandią, gdzie chciałem skoczyć na bungee, a RPA, gdzie planowałem nurkować w klatce z rekinami, ale w końcu zdecydowałem się na to pierwsze i poprzedniego wieczoru kupiłem bilety.

Rezydenci medyczni mieli gówniane harmonogramy, ale rezydenci w medycynie ratunkowej mieli mimo wszystko lepiej niż tacy na przykład chirurdzy. Pracowałem na ośmio- i dwunastogodzinnych zmianach z jednym obowiązkowym dniem wolnym co sześć dni i czterema urlopami po pięć dni wolnego rocznie. W zamian za to podczas zmiany musiałem harować non stop, ale mnie to nie przeszkadzało. Cieszyłem się, że mam dużo pracy. Dzięki temu nie musiałem myśleć o innych sprawach.

Ale przed pierwszym urlopem tego roku byłem naprawdę wykończony. Dostałem zgodę na tydzień wolnego na wiosnę i już wyobrażałem sobie mój pobyt w Nowej Zelandii: rześkie błękitne niebo, ośnieżone góry, uczucie nieważkości podczas swobodnego spadania i przypływ adrenaliny, który ożywiał moje ciało za każdym razem, gdy oddawałem się jednemu z moich ulubionych sportów ekstremalnych.

– Zamknij się – jęknęła Clara. – Ale zazdro. Jakie wycieczki zamierzasz odbyć?

Zasięgnąłem języka na temat najlepszych tras w kraju i opowiedziałem jej o swoich planach, aż wreszcie wróciła barmanka i odwróciła uwagę mojej przyjaciółki. Ponieważ nie chciałem stawać im na drodze, skupiłem się na moim drinku i meczu koszykówki Wizards kontra Raptors w telewizji.

Właśnie miałem zamówić kolejne piwo, gdy usłyszałem miękki kobiecy głos.

– Czy to miejsce jest zajęte?

Odwróciłem się i zobaczyłem uroczą blondynkę, z którą wcześniej nawiązałem kontakt wzrokowy. Nie zauważyłem, kiedy opuściła swoje miejsce przy barze, teraz jednak stała tak blisko, że widziałem piegi na jej nosie.

Przyzwyczajenie dało o sobie znać i przywołałem na twarz leniwy uśmiech, pod wpływem którego oblała się rumieńcem.

– Jest twoje.

Tak dobrze znałem całą procedurę podrywu, że prawie nie musiałem się starać. Wszystko było pamięcią mięśniową. Postawiłem jej drinka, zapytałem o nią i uważnie słuchałem – lub przynajmniej sprawiałem wrażenie, że słucham. Od czasu do czasu kiwałem głową i mimochodem dotykałem dłonią jej dłoni, by nawiązać kontakt fizyczny.

Kiedyś było to ekscytujące, ale teraz robiłem to, bo… No cóż, nie wiedziałem dlaczego. Chyba dlatego, że robiłem tak od zawsze.

– Chcę zostać weterynarką…

Znowu pokiwałem głową i z trudem powstrzymywałem ziewnięcie. Cholera, co było ze mną nie tak?

Robin, blondynka, była seksowna i – jeśli jej dłoń na moim udzie miała być dla mnie jakąś wskazówką – chciała dokończyć wieczór sam na sam. Jej dziecięce przygody z jazdą konną nie były specjalnie porywające, ale zazwyczaj udawało mi się znaleźć przynajmniej jedną ciekawostkę w każdej rozmowie.

Może chodziło o mnie. Od dłuższego czasu moją stałą towarzyszką była nuda, a ja nie miałem pojęcia, w jaki sposób się jej pozbyć.

Imprezy, na które chodziłem, były wciąż takie same. Seks nie dawał mi satysfakcji. Chodzenie na randki stało się obowiązkiem. Czułem cokolwiek tylko na izbie przyjęć.

Zerknąłem na Clarę. Nadal flirtowała z barmanką, która aktywnie ignorowała swoich klientów i wpatrywała się z moją przyjaciółkę z zauroczonym wyrazem twarzy.

– …nie mogę się zdecydować, czy chcę mieć szpica miniaturowego, czy chihuahuę… – truła dalej Robin.

– Szpic miniaturowy brzmi nieźle. – Zerknąłem na zegarek, a potem powiedziałem: – Hej, przepraszam, że skracam naszą rozmowę, ale muszę odebrać kuzyna z lotniska. – Nie była to najlepsza wymówka, ale tylko taka przyszła mi do głowy.

Robin natychmiast posmutniała.

– Och, no dobrze. Może kiedyś się spotkamy. – Nabazgrała swój numer na serwetce i wcisnęła mi ją do ręki. – Zadzwoń do mnie.

Odpowiedziałem niezobowiązującym uśmiechem. Nie lubiłem składać obietnic, których nie mogłem spełnić.

„Baw się dobrze”, powiedziałem bezgłośnie do Clary na odchodnym. Pokręciła głową i nieznacznie się uśmiechnęła, a następnie ponownie skupiła się na barmance.

Dawno nie wyszedłem z żadnego baru w takim tempie. Nie denerwowałem się tym, w jaki sposób potoczył się ten wieczór. Z Clarą często chodziliśmy razem pić i rozdzielaliśmy się, gdy… ktoś zwrócił naszą uwagę, teraz jednak musiałem wymyślić, dokąd pójść.

Było jeszcze wcześnie i nie chciałem wracać do siebie. Nie chciałem też trafić do któregoś z innych barów przy tej ulicy, bo Robin mogła się tam zjawić w poszukiwaniu rozrywki.

Pieprzyć to. Dokończę oglądanie meczu w spelunie niedaleko domu. Piwo i telewizja to piwo i telewizja bez względu na to, gdzie się znajdowały. Miałem tylko nadzieję, że metro jeździ punktualnie, żebym mógł zdążyć na resztę meczu.

Skręciłem za róg w cichą ulicę prowadzącą do stacji metra. Dotarłem do połowy drogi, gdy moją uwagę przykuł błysk rudych włosów i znajomy fioletowy płaszcz w alejce obok nieczynnego sklepu z butami.

Zwolniłem. Co, u diabła, Jules nadal tu robiła? Przecież wyszła dobre dwadzieścia minut przede mną.

Wtedy w jej dłoni błysnęło coś metalowego. To była broń – wycelowana prosto w stojącego przed nią chudego, brodatego mężczyznę.

– Co jest, kuźwa? – Moje pełne niedowierzania słowa odbiły się echem po pustej ulicy i od pozamykanych witryn sklepowych.

Może zasnąłem przy barze i miałem koszmar, bo scena rozgrywająca się przed moimi oczami nie miała żadnego pieprzonego sensu.

Skąd, u diabła, Jules miała broń?

JR zmieniła pozycję, by móc patrzeć na mnie, ale jednocześ­nie widzieć kątem oka tego mężczyznę. Na głowę naciągnął znoszoną czapkę, na chudym ciele wisiał o dwa rozmiary za duży czarny płaszcz. Facet miał przydługie brązowe włosy.

– Chciał na mnie napaść – zauważyła rzeczowym tonem.

Czapson rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale był na tyle mądry, że trzymał gębę na kłódkę.

Uszczypnąłem się w skroń z nadzieją, że w ten sposób uda mi się wyrwać z jakiejkolwiek alternatywnej rzeczywistości, w której się znalazłem. Ale nie. Nadal tam byłem.

– I zakładam, że to jego broń?

Jakoś nie zdziwiło mnie, że Jules odwróciła losy swojego niedoszłego napastnika. Gdyby została porwana, zapewne zirytowałaby porywacza do tego stopnia, że oddałby ją po godzinie.

– Brawo, Sherlocku. – Zacisnęła palce na broni. – Zadzwoniłam na policję. Już jedzie.

Jak na zawołanie w powietrzu uniosło się zawodzenie policyjnych syren.

Czapson zesztywniał, w jego oczach pojawiła się dzika panika.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła go Jules. – Inaczej strzelę. I nie blefuję.

– Na pewno to zrobi – zapewniłem. – Pewnego razu widziałem, jak odstrzeliła jednemu gościowi tyłek tylko dlatego, że ukradł jej paczkę chipsów. – Zniżyłem głos do scenicznego, konspiracyjnego szeptu. – U niej złość wywołana głodem przenosi się na inny poziom.

Ta sytuacja i tak była już dostatecznie absurdalna. Równie dobrze mogłem się zabawić.

Jak już wspomniałem, nudziłem się.

Pod wpływem mojego kłamstwa usta Jules drgnęły, ale po chwili znowu spoważniała.

Czapson otworzył szerzej oczy.

– Poważnie? – Patrzył to na nią, to na mnie. – A skąd wy się znacie? Bzykacie się ze sobą?

Jak na zawołanie każde z nas zrobiło krok w tył.

Albo Czapson zadał tak głupie i kompletnie z dupy pytanie, żeby odwrócić naszą uwagę, albo chciał wywołać u mnie wymioty. Jeśli to ostatnie, to prawie mu się udało. W moim żołądku zabulgotało jak w betoniarce na nadbiegu.

– W życiu. Tylko na niego spójrz. – Jules machnęła w moją stronę wolną ręką. – Kijem bym go nie tknęła.

Czapson zmrużył oczy.

– A co z nim nie tak?

– Nie pozwoliłbym ci się dotknąć, gdybyś zaproponowała mi spłatę wszystkich moich kredytów na studia medyczne – warknąłem.

Nie obchodziłoby mnie nawet to, gdyby Jules Ambrose była ostatnią kobietą na świecie. Nigdy, przenigdy bym się z nią nie przespał. Nie ma szans.

Zignorowała mnie.

– Słyszałeś kiedyś powiedzenie: im większe ego, tym mniejszy penis? – zapytała Czapsona. – Odnosi się właśnie do niego.

– Ach. Przejebane. – Spojrzał na mnie ze współczuciem. – Przykro mi, stary.

W mojej skroni zaczęła pulsować żyła. Otworzyłem usta, żeby poinformować Jules, że wolałbym oblać się wybielaczem, niż pozwolić jej na zbliżenie się do mojego penisa, ale przerwało mi trzaśnięcie drzwi samochodu.

Na ulicę wysiadł uzbrojony policjant wielkości Hulka.

– Stać! Rzuć broń!

Jęknąłem i prawie znowu uszczypnąłem się w skroń, ale w ostatniej chwili się przed tym powstrzymałem.

Do ciężkiej cholery.

Powinienem był sobie stąd pójść, kiedy jeszcze miałem ku temu okazję.

Teraz z pewnością przegapię resztę meczu.3

–––––––––

JOSH

PO CZTERDZIESTU PIĘCIU MINUTACH i dziesiątkach pytań policjanci w końcu nas wypuścili.

Czapson trafił do aresztu, a Jules i ja szliśmy w milczeniu w stronę stacji metra na sąsiedniej ulicy. Większość ludzi po napadzie wpadłaby w szał, ale ona zachowywała się tak, jakby właśnie skończyła robić zakupy spożywcze.

Ja byłem mniej pogodny. Nie dość, że zmarnowałem godzinę na przesłuchanie na policji, to jeszcze przegapiłem resztę meczu.

– Powiedz mi: dlaczego za każdym razem, gdy mam jakieś kłopoty, ty jesteś w to zamieszana? – spytałem przez zaciśnięte zęby, gdy w naszą stronę jechało metro.

– To nie moja wina, że zdecydowałeś się przejść tą ulicą i postanowiłeś wziąć udział w tym wesołym antrakcie, zamiast ruszyć w dalszą drogę – zripostowała. – Panowałam nad sytuacją.

Parsknąłem, moje buty wybijały wściekły rytm na stopniach. Mogłem pojechać ruchomymi schodami, ale musiałem jakoś rozładować zdenerwowanie. Jules pewnie czuła to samo, bo szła tuż obok mnie i mnie wkurzała.

– Wesoły antrakt? Kto w ogóle tak mówi? I naprawdę nie było w tym nic wesołego. – Doszedłem do bramki i wyciągnąłem portfel. – Szkoda, że policja nie aresztowała również ciebie. Stanowisz zagrożenie dla społeczeństwa.

– Według kogo? Ciebie? – Rzuciła mi pogardliwe spojrzenie.

– Tak. – Uśmiechnąłem się chłodno. – Mnie i każdej osoby, która miała pecha na ciebie wpaść.

Mówiłem straszne rzeczy, ale ponieważ miałem na głowie listy, długi dyżur w szpitalu i ogólny kryzys egzystencjalny, nie byłem zbyt miły.

– Boże. Ty. Jesteś. – Zdecydowanie za mocno walnęła swoją kartą w czytnik. – Najgorszy.

Przeszedłem przez bramkę za nią.

– Działałaś wbrew instynktowi przetrwania. Zdrowy rozsądek podpowiada, że złodziejom należy dać to, czego chcą. – Im więcej o tym myślałem, tym bardziej jej działania mnie dziwiły i denerwowały. – A gdybyś nie dała rady go rozbroić? Gdyby miał drugą broń, o której nie miałabyś pojęcia? Kurwa, mogłaś zginąć!

Oblała się rumieńcem.

– Nie drzyj się na mnie. Nie jesteś moim ojcem.

– Nie drę się!

Zatrzymaliśmy się pod tablicą z rozkładem jazdy zapowiadającą przyjazd kolejnego pociągu za osiem minut. Stacja była pusta, z wyjątkiem pary całującej się na jednej z ławek i biznesmena w garniturze na drugim końcu peronu. Panowała tu taka cisza, że słyszałem pęd krwi w uszach.

Rzucaliśmy sobie wściekłe spojrzenia, nasze klatki piersiowe unosiły się z emocji. Miałem ochotę potrząsnąć nią za to, że była tak głupia, że naraziła swoje życie przez durny telefon i portfel.

To, że jej nie lubiłem, nie znaczyło jeszcze, że pragnąłem jej śmierci.

W każdym razie nie przez cały czas.

Spodziewałem się kolejnej ostrej riposty, ale Jules się odwróciła i zamilkła.

To było zupełnie nie w jej stylu i cholernie denerwujące. Nie pamiętałem, kiedy po raz ostatni pozwoliła mi mieć ostatnie słowo.

Wypuściłem ostro powietrze przez nos, zmusiłem się do uspokojenia się i dokładnego przeanalizowania tej sytuacji.

Bez względu na to, co do niej czułem, Jules, przyjaciółka mojej siostry, właśnie przeżyła próbę napadu. O ile nie była cholernym robotem, JR nie mogła być aż tak niewzruszona, na jaką chciała wyglądać.

Przyjrzałem jej się kątem oka, patrzyłem na mocno zaciśniętą szczękę i prosty jak struna kręgosłup. Miała obojętny – trochę za bardzo – wyraz twarzy.

Mój gniew ostygł, rozdarty przejechałem dłonią po szczęce. Jules i ja nie pocieszaliśmy się wzajemnie. Nie mówiliśmy sobie nawet „na zdrowie”, gdy to drugie kichnęło. Ale…

Szlag.

– Wszystko w porządku? – spytałem opryskliwie. Nie mog­łem nie spytać o to kogoś po tym, jak prawie zginął. Bez względu na to, kim był. Stałoby to w sprzeczności ze wszystkim, w co wierzyłem jako lekarz i człowiek.

– Nic mi nie jest. – Jej głos był bezbarwny. Zaczesała palcami włosy za ucho, ale dostrzegłem lekkie drżenie dłoni.

Skoki adrenaliny to dziwne zjawiska. Dzięki nim człowiek staje się silniejszy i bardziej skupiony. Czuje się niezwyciężony. Ale kiedy już ten haj zniknął i człowiek wracał na ziemię, musiał poradzić sobie z następstwami – trzęsącymi się dłońmi, osłabieniem nóg, zmartwieniami, które na chwilę od siebie odsunął – i to wszystko wracało w gigantycznej powodzi.

Założyłbym się o ostatniego dolara, że Jules właśnie przeżywała spadek poziomu adrenaliny.

– Jesteś ranna?

– Nie. Zabrałam mu broń, zanim zdążył cokolwiek zrobić. – Patrzyła prosto przed siebie z taką intensywnością, że spodziewałem się, iż wzrokiem wypali dziurę w ścianie stacji.

– Nie miałem pojęcia, że jesteś tajną superżołnierką. – Próbowałem rozluźnić atmosferę, choć byłem cholernie ciekawy, co się stało.

Rozmawialiśmy z policją osobno, więc nie słyszałem jej opowieści o tym, jak rozbroiła Czapsona.

– Nie trzeba być superżołnierką, by kogoś rozbroić. – Zmarszczyła nos. Nareszcie. Znak normalności. – Kiedy byłam młodsza, wzięłam udział w zajęciach z samoobrony. Dowiedziałam się na nich między innymi, jak zneutralizować napastnika.

Hmm. Nigdy bym nie pomyślał, że chodziła na zajęcia z samo­obrony.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, pociąg wjechał na stację. Nie było wolnych miejsc, ponieważ przystanek wcześniej był popularnym węzłem komunikacyjnym, więc staliśmy ramię w ramię przy drzwiach, aż wreszcie dotarliśmy do Hazelburga, przedmieścia Maryland, gdzie mieścił się kampus Thayera.

Jules i ja byliśmy sąsiadami, kiedy ona i Ava mieszkały ze sobą na ostatnim roku, ale od tego czasu moja siostra przeniosła się do miasta, a ja wynająłem nowe mieszkanie. W moim starym domu czaiło się zbyt wiele niepożądanych wspomnień.

Mimo to Hazelburg był małym miasteczkiem, a miejsca zamieszkania moje i Jules znajdowały się zaledwie dwadzieścia minut spacerem od siebie.

Po wyjściu z dworca nieświadomie ruszyliśmy razem równym krokiem.

– Nie mów o tym Avie ani nikomu innemu – powiedziała, gdy dotarliśmy do zakrętu, na którym mieliśmy się rozdzielić: ona szła na lewo, a ja na prawo. – Nie chcę, żeby ktoś się martwił.

– Nie powiem. – Miała rację. Ava z pewnością by się martwiła, a nie było sensu nakręcać jej czymś, co już się wydarzyło. – Na pewno wszystko w porządku?

Prawie zaproponowałem, że odprowadzę ją do domu, ale to byłoby już zbyt wiele. Jej kolejne słowa świadczyły o tym, że osiągnęliśmy limit dobrych manier na ten dzień.

– Tak. – Kciukiem i palcem wskazującym potarła przeciwległy rękaw płaszcza, wyglądała na rozproszoną. – Nie spóźnij się na sobotnią imprezę Avy. Zdaję sobie sprawę, że punktualność nie należy do twoich nielicznych cnót, ale to bardzo ważne, żebyś przyszedł na czas.

Irytacja zdmuchnęła współczucie.

– Nie spóźnię się – odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby. – O mnie się nie martw.

Odszedłem, zanim zdążyła zareagować. Nawet się z nią nie pożegnałem. Musiała wszystko zepsuć. Za. Każdym. Pieprzonym. Razem.

Może jej reakcja była mechanizmem obronnym, ale to nie moja sprawa. Moje zadanie nie polegało na odzieraniu jej z kolejnych warstw, jak w jednym z tych cholernych romansideł, które Ava tak lubiła.

Skoro Jules chciała być nieznośna, miałem pełne prawo oszczędzić sobie cierpienia, rezygnując z jej towarzystwa.

Wiatr szczypał mnie w twarz i wył pomiędzy drzewami, podkreślając pustkę na ulicach. Hazelburg był jednym z najbezpieczniejszych miast w USA, ale…

Sposób, w jaki Jules zadrżała ręka, gdy czekaliśmy na metro… Widziałem, że jest spięta. Miała bladą skórę.

Zwolniłem kroku.

Za bardzo analizujesz jeden ruch. Stary, po prostu wracaj do domu.

Co z tego, że było ciemno, a ona szła sama? Szanse na to, że coś jej się stanie, praktycznie nie istniały, nawet jeśli przyciągała kłopoty jak magnes.

Zamknąłem oczy, bo nie mogłem uwierzyć w to, że w ogóle zastanawiam się nad zrobieniem tego, co chcę zrobić.

– Oż kurwa mać – wycedziłem, a potem się zatrzymałem i odwróciłem w kierunku, w którym poszła Jules. Zacisnąłem szczękę i ruszyłem przed siebie, z każdym krokiem coraz bardziej wściekły.

Najbardziej na moje sumienie, które podnosiło łeb w najgorszych chwilach. Wściekły na Jules za to, że istnieje, na Avę za to, że się z nią przyjaźni, i na koordynatora do spraw mieszkalnictwa Thayera za to, że umieścił je w tym samym pokoju, przez co te wszystkie lata temu ich przyjaźń siłą rzeczy się rozwinęła.

Los lubił ze mną pogrywać, a nigdy nie pogrążył mnie bardziej niż wtedy, gdy wprowadził do mojego życia pewną rudą.

Dogonienie Jules nie zajęło mi dużo czasu. Trzymałem się na tyle daleko za nią, by mnie nie zauważyła, ale na tyle blisko, że mogłem ją widzieć. Jaskrawy kolor jej włosów i płaszcza ułatwiały mi to zadanie nawet w ciemności.

Czułem się jak totalny kretyn, ale gdyby zobaczyła, że za nią idę, wdalibyśmy się w kolejną kłótnię, a ja byłem zbyt zmęczony na takie pierdoły.

Na szczęście dotarliśmy do jej domu w niecałe dziesięć minut i uspokoiłem się trochę na widok łuny światła za zasłonami. Stella, kolejna koleżanka z college’u Avy i współlokatorka Jules, najwyraźniej wróciła już do domu.

Jules weszła na ganek, sięgnęła do torebki… i zamarła.

Znowu się spiąłem i ukryłem się za drzewem po drugiej stronie chodnika, na wypadek gdyby się odwróciła, ale nie zrobiła tego. Po prostu stała nieruchomo przez całą minutę.

Co ona, u diabła, wyprawiała?

Już miałem przejść na drugą stronę, bo może była w szoku czy coś, ale ona wreszcie się poruszyła. Wyjęła klucze z torebki, otworzyła drzwi i zniknęła w środku.

Z moich ust wydobyło się długie i powolne westchnienie. Na zimowym powietrzu pojawił się mały obłoczek, a ja odczekałem jeszcze minutę, wpatrując się w miejsce, w którym zniknęła Jules, aż wreszcie odwróciłem się i ruszyłem w stronę domu.

Ciąg ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: